Czerwona Oberża, Czerwona Oberża


Czerwona Oberża
Łukasz Krawiec

Może i banał, ale dobrze poprowadzona może stanowić ciekawostkę do kontynuacji. Przyznam szczerze, że napisałem tę przygodę wieki temu, a powstała ona pod wpływem wrażenia, jakie pozostało po przeczytaniu opowiadań K. E. Wagnera - cyklu o "Kane". To jest pierwsza przygoda, w której wykorzystałem pomysł napisany przez tego autora. Drugą obiecuję zamieścić wkrótce i podać ścieżkę dźwiękową do niej.
O cóż chodzi w tej przygódce, ano Mistrzu - czytaj i prowadź (if you want).
Zainteresowani pogłoskami, jakoby tileańskie miasta-państwa wynajmowały wojowników, śmiałków do zdobycia i splądrowania pirackiego gniazda - Sartossy, drużyna graczy rusza na południe i bez zakłóceń w trakcie podróży przechodzą przez góry Irrana.

Od Ciebie Mistrzu zależeć będzie, czy grupa przeżyje wszystko i weźmie udział we wszystkich wydarzeniach, dobrze by było, ponieważ chciałem, aby ta przygoda była szybka, wyczerpująca, otwierała nowe drogi przed drużyną i by przedstawiciele wszystkich profesji mieli w niej równie duże znaczenie.

Karczma "Pod Nawisem" jest typowym przedstawicielem gatunku "karczmus drogus pospolitus" - gdzie głównym posiłkiem jest baranina, a napitkiem piwo we wszystkich rodzajach i odmianach, pod warunkiem, że jest to jasne bez pianki.
Otóż siedząc przy sycącym, grzanym piwku z miodem i innymi przyprawami, gracze mogą (zwróć Mistrzu uwagę -
mogą, nie muszą) usłyszeć opowieść o bandzie nieludzi pod wodzą półolbrzyma Jasia Kindermacha:

"Ano pany, gadajum, taj matke tego chutliwego nicponia jaki to wielkolud chędożył, a potem na trakcie traper jeden naszed i do swej chaty powiód, no w góry rzecz jasna. A historia ona, co jum baba wybawcy swemu opowiedzieć zechciała, tak chłopa zsierdziła, taka go krew jasna zalała, że łuk wziun i dalej za olbrzymem w pościg ruszył, a babie w swej chacie siedzieć kazał. Dość rzec, że olbrzyma utłuk, w przepaść wielgachną, a gdzie go pierwej zapędził by się nie nadźwigać wiele. Baba powiła półolbrzyma i zeszła, niech ją Morr utuli, a traper, kiej zoczył szkaradzieństwo, co babie brzuch rozerwało - uciek i tyle jego historyi.
Czemu Kindermach, ano jego największa radość to dupcenie bab po wsiach, trapery i myśliwi nie wracali z wypraw na niego, a ludziska gadajum, co skarby nieliche w chacie starego trapera, a teraz zbójeckiej sadybie znajść można.
Gdzie tam sam cała to banda, ale nikt wam o niej nie powie, bo tysz nikt jej nie widział".

Kto by się tam martwił tymi pierdułkami w drogę...
Droga jest kręta, kamienista, wije się między co większymi głazami, krąży niczym meandry polodowcowego koryta rzeki, to wznosi, to znów opada, jakieś mchy, pliszka na karłowatym krzewie, dudek ciekawie przyglądający się idącym w szyku, "bo przecież idziecie w jakimś szyku":