Co jeszeze przyniesie przysztoœć?
Od zarania dziejów po dnień dzisiejszy ziemia jest arenš swoistego spektaklu, w którym głównš rolę odgrywajš wcišż nieobliczalne prawa natury. Przy nich człowiek jest jedynie statystš, zdanym na humory często niezwykle okrutnych "gwiazd". Mimo że próbujemy poznać ich tajemnice, chociażby poprzez prowadzenie badań umoi,liwiajšcych przewidzenie, w które miejsce ów gniew może być skierowany, to jednak tak naprawdę nadal jesteœmy' bezbronni. Samo ustalenie prawdopodobnych miejsc ich występowania nie rozwišzuje bowiem problemu. Musimy jeszcze wiedzieć, kiedy może nastšpić atak, aby zawczasu móc ewakuować zagrożonš ludnoœć. Niestety, jak pokazuje życie, nie jesteœmy w stanie przewidzieć dnia ani godziny, kiedy staniemy w obliczu realnego niebezpieczeństwa. Wówczas tylko niewielka chwila decyduje o naszym dalszym losie i losie tych, których kochamy najbardziej.
Polacy w akcji ratowniczej
0 potędze praw natury rzšdzšcych ziemiš prze- Na drugi I
konali się ostatnio w sposób tragiczny Turcy, Gre
cy i Tajwańczycy, z których dziesištki tysięcy trzęsienie ziemi przypłaciło życiem, a setki tysięcy swoim zdrowiem bšdŸ utratš dorobku całego życia. I choć natychmiastowa pomoc nadeszła z różnych stron œwiata, dla większoœci znajdujšcych się pod gruzami była ona i tak spóŸniona. Mimo to przytłaczajšca myœl o zabi
tych z każdš kolejnš uratowanš osobš ustępowała miejsca nadziei na ocalenie następnych. Dodawało to sił ponad 2 tyr. ratownikom z 20 krajów, którzy 24 godziny na dobę wsłuchiwali się w gruzy zniszczonych budynków, kujšc mury tam, gdzie tliło się ludzkie życie.
Wœród międzynarodow~y~ch sił ratowniczych działajšcych w Turcji byli i Polacy, z których większoœć jeszcze nie tak dawno niosła w Albanii skutecznš pomoc uchodżcom z Korowa. Pierwsza grupa-nowosšdecka-pod dowództwem kpt. Bogdana Gumulaka z Komendy Miejskiej PSP w Nowym Sšczu, udała się do Turcji 18 sierpnia br. W jej składzie było dziewięciu strażaków z nowosšdeckiej JRG nr 2, trzech strażaków i lekarz z Krakowa oraz strażak ochotnik z OSP Niskowa. Wyposażeni m.in. w elektroniczne urzšdzenia nasłuchowe, w tym detektory, kamerę termowizyjnš, sprzęt logistyczny, lekki sprzęt hydrauliczny oraz piły do cięcia stali i betonu, głęboko wierzyli, że dane im będzie cieszyć się radoœciš tych, którym uratujš życic. Wraz z nimi
wyjechały niezastšpione w tego typu zdarzeniach psy: Maczo, Goldi, Aris i Polo, na co dzień pełnišce etatowo pożarniczš służbę w Nowym Sšczu.
Po dotarciu grupy drogš powietrznš do Istambułu, skierowano jš do mięiscowoœci Yalova, w celu omów2enia z koordvnato
rem z ramienia ONZ i miejscowymi służbami prowadzšcymi akcję ratowniczš zakresu i miejsca działań. Po zapoznaniu się z potrzebami ratowniczymi, trafiła ona do 50-tysięcznego miasta Cinarcik.
Dwa dni póŸniej, tj. 20 sierpnia, do Turcji przybyła kolejna, 16-osobowa grupa poszukiwawczo-ratownicza z Gdańska, kierowana przez zastępcę komendanta miejskiego PSP w Gdańsku, mł. bryg. Stanisława Czerwińskiego. Tak jak grupa nowosšdecka i 23-osobowa ekipa z Jednostki Ratownictwa Górniczo-Hutniczego KGHM Polska MiedŸ S.A., gdańszczanie niemal z marszu przystšpili do działań poszukiwawczych w miejscowoœci Adapazari.
W pierwszym rzędzie zostali skierowani na gruzowżsko miasteczka akademickiego, do żeńskiego akademika, gdzie psy wyraŸnie wyczuwały ludzki zapach. W wyniku zapadnięcia się parteru oraz II i III piętra nie było jednak możliwoœci wejœcia do budynku normalnš drogš, a wńęc klatkami schodowymi. Stšd też zaistniała koniecznoœć zadysponowania dŸwigu, dzięki któremu ratownicy wykorzystujšc sprzęt alpinistyczny mogli wejœć na wyższe partie budynku i rozpoczšć w nim poszukiwania. Nie przyniosły one spodziewanego radosnego
rezultatu. Lch jedynym efektem było odnalezienie pięciu ciał. - Podczas pięciu dni działań w tym mieœcie - mówi uczestnik tamtych zdarzeń, mł. asp. Leszek Tanaœ - pracowaliœmy œrednio po 20 godzin na dobę. Nie było czasu, a przyznam szczerze i chęci na odpoczynek, bo mieliœmy nadzieję, że tam w ruinach czekajš na naszš pomoc zasypani, lecz żywi jeszcze ludzie. Załuję, że te nadzieje nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistoœci i nie dane nam było uratować czyjegoœ życia, choć byliœmy, szczególnie w jednym przypadku, bardzo bliscy szczęœcia. Przez 10 godzin przebijaliœmy się przez dwa stropy do kilkunastoletniego chłopca, którego wyczuwały nie tylko nasze psy, ale i ekip francuskiej i ukraińskiej. Nasze wysiłki poszły jednak na marne. Dzieciak nie doczekał, choć byliœmy tuż, tuż. W sumie z ruin wydobyliœmy 100 ofiar. Myœlę, że nie będę odosobniony w stwierdzeniu, że do zniszczonego w przeszło 80 proc. Adapazari przybyliœmy za póŸno. To przerażajšce, że wobec kataklizmów jak ten, który nawiedził Turcję jesteœmy tak bezradni.
Za btędy się ptaci
Nie będzie przesadš stwierdzenie, że wszyscy polscy ratownicy wręcz dwoili się i troili, aby zminimalizować straty, które być może byłyby mniejsze, gdyby natych miast zadysponowano do działań między narodowe służby ratownicze. Według wielu obserwatorów opieszałoœć tureckich wład2 w podejmowaniu strategicznych decyzji cc do zakresu i sposobu niesienia pomocy po szkodowanym doprowadziła do niezwykle dramatycznej sytuacji na terenach dotknię tych kataklizmem. Na domiar złego odrzu cono m.in. propozycję przyjœcia z pomocš (w postaci tak bardzo potrzebnej krwi dc transfuzji) od politycznych wrogów Turcji. tj. Grecji i Armenii, jak również zakwestio nowano potrzebę skorzystania z amerykań skiego szpitala zlokalizowanego na znaj dujšcym się w pobliżu Turcji okręcie, a mo gšcego przyjšć 2000 rannych i chorych
Tymczasem lekarze z polowego szpitala zorganizowanego przez ratowników z Izraela nie tylko nie mieli gdzie ulokować rannych, ale i nie dysponowali wystarczajšcš iloœciš sprzętu, leków, sal operacyjnych i zabiegowych.
To między innymi sprawiło, że zamiast żywych ludzi z każdš kolejnš godzinš akcji coraz częœciej ratownicy spod gruzów wydobywali martwe osoby. Tak było w przypadku grupy gdańskiej i wielu innych ekip państw uczestniczšcych w poszukiwaniach. Więcej szczęœcie mieli natomiast ratownicy z Nowego Sšcza, którym w drugim dniu poszukiwań przy pomocy ekipy izraelskiej udało się uratować kobietę, a dzień póŸniej 10-letniego chłopca. Mimo że przebywał on pod gruzami 5 dni, jego stan był dobry i pomimo odwodnienia organizmu rokował szybki powrót do zdrowia. Miało to miejsce w przeddzień wycofania grupy z Cinarcik do Istambułu, z powodu - jak to okreœliły władze tureckie-braku dalszych szans na odnalezienie żywych ludzi i koniecznoœć wprowadzenia do tego rejonu z obawy przed epidemiš
ciężkiego sprzętu. Opinię tę poniekšd potwierdzili także specjaliœci międzynarodowi, którzy byli zgodni co do jednego: z dwojga złego po tak długim czasie od chwili zatrzęsienia się ziemi chyba lepiej zaryzykować tlšce się być może jeszcze pojedyncze życie, niż narażać na œmierć setki tysięcy ludzi koczujšcych w czterdziestostopniowym upale na ulicach dotkniętych dramatem miast.
Było to zrozumiałe, gdyż nikt tak naprawdę nie chciał, aby skala zdarzenia rozrosła się w sposób trudny nawet do wyobrażenia, jeżeli chodzi o liczbę zabitych. Już wtedy bowiem było wiadomo, że ich liczba sięga blisko 15 tysięcy, a kolejne 35 tysięcy wcišż leży zasypanych pod gruzami. Tak naprawdę jednak do dziœ nie jest jasne, ile ofiar rzeczywiœcie pochłonęło sierpniowe trzęsienie ziemi. Pewne jest natomiast to, że swój udział w tym nieszczęœciu miały władze tureckie, szczególnie w pierwszej fazie po katastrofie, oraz konstruktorzy i wykonawcy budynków, z których tysišce uległo całkowitemu zniszczeniu lub w każdej chwili grozi zawaleniem, nie nadajšc się tym samym do dalszej eksploatacji.
Po pracy - czas na refleksje
Akcja ratowniczo-poszukiwawcza prowadzona przez polskie ekipy podczas blisko tygodniowego pobytu w Turcji dobiegła końca. Ratownicy wrócili do kraju z poczuciem dobrze spełnionego obowišzku, choć prawdopodobnie również z pewnym ratowniczym niedosytem, wywołanym niewielkš liczbš uratowanych. Na uroczystych spotkaniach z władzami wojewódzkimi otrzymali dyplomy i listy gratulacyjne za ofiarnoœć i wzorowš postawę, a bioršcym udział w akcji czworonogom wręczono nagrody rzeczowe w postaci smakowitych kiełbasek. Dla wszystkich ratowników jednak, jak sami zresztš podkreœlajš, największš, a zarazem najcenniejszš zapłatš za poniesiony trud było zwyczajne dziękuję od uratowanych i ich rodzin, jak i od tych, których najbliżsi zginęli pod gruzami. Wdzięcznoœć okazywana Polakom przez tureckš społecznoœć była czasami wręcz krępujšca, bo gdy tylko pojawiali się poza strefš zniszczeń, byli zapraszani i przyjmowani jak najbardziej oczekiwani goœcie. I tak naprawdę trudno się temu dziwić, bo nasi rodacy wykonali kawał dobrej roboty... i trochę więcej, bowiem grupa gdańska w drodze powrotnej do Istambułu pospieszyła jeszcze z pomocš ofiarom poważnego karambolu drogowego. Powstał on na autostradzie w wyniku intensywnego opadu deszczu, który po zetknięciu się z osadzonš na drodze warstwš sadzy z palšcej się ropy z pobliskiej rafinerii utworzył istnš œlizgawkę. W wypadku zderzyło się ponad 25 aut, wiele osób odniosło mniej lub bardziej poważne obrażenia. Także i tutaj polscy ratownicy stanęli na wysokoœci zadania.
Po tygodniowej ciężkiej pracy w Turcji, z której doœwiadczenia z pewnoœciš zaprocentujš w przyszłoœci, nasuwajš się pewne refleksje i spostrzeżenia dotyczšce sšmego zdarzenia, jak i przeprowadzonej akcji ratowniczo-poszukiwawczej. Po pierwsze, z czym zgodziłby' się prawdopodobnie każdy uczestnik tamtych zdarzeń, akcja pomocy ofiarom kataklizmu prowadzona była przez tureckie władze w sposób nieudolny i nieprzemyœlany,
a najlepiej sprawdzili się sami mieszkańcy dotkniętych trzęsieniem ziemi miast i dzielnic, którzy narażajšc własne życie ratowali tych, którym się nie poszczęœciło i znaleŸli się pod gruzami swych domów. Niezrozumiała jest także postawa armii tureckiej, która - przynajmniej na poczštku - stała na uboczu rozgrywajšcego się dramatu. Sporo zastrzeżeń i słów dezaprobaty można skierować może nie tyle już do tureckich władz, co do ludzi odpowiedzialnych za prowadzonš akcję - za niefrasobliwoœć na miejscu działań ratowniczych. Najlepszym tego przykładem byli masowo nawiedzajšcy te tereny dziennikarze, wysoko postawione osobistoœci, a co najgorsze - naloty ciężkich helikopterów nad miejsca dotknięte kataklizmem, co poza hałasem uniemożliwiajšcym prowadzenie nasłuchu doprowadzało do powstawania drgań, które realnie zagrażały całkowitym zawaleniem uszkodzonych po trzęsieniu budynków. Nie byłoby może o czym mówić, gdyby odbywało się to na terenach opuszczonych już przez ratowanych i ratujšcych. Tymczasem wcišż trwała na nich akcja poszukiwania ofiar. Niekorzystne dla jej prawidłowego przebiegu było również wprowadze
nie ciężkiego sprzętu budowlanego, zanim zakończyły prace ekipy obsługujšce geofony, co w sposób oczywisty uniemożliwiało dokładne spenetrowanie poszczególnych warstw gruzowiska. Z drugiej jednak strony usuwanie ich pozwalało na wprowadzenie niezastšpionych w tego typu działaniach psów na nowe partie zniszczonych obiektów. Jeżeli chodzi o psy, to w odróżnieniu od innych ekip ratowniczych polskie grupy miały sporo kłopotów z zabezpieczeniem m.in. ich łap przed zranieniami, a były one na porzšdku dziennym. Poza tym dał się odczuć również brak GPS, czyli urzšdzeń satelitarnych do okreœlenia pozycji na danym obszarze.
Wnioski i spostrzeżenia po akcji w Turcji można byłoby mnożyć. Nie chcšc jednak jedynie ich sygnalizować, bo może któryœ z uczestników akcji pokusi się o szersze podzielenie się nimi z Czytelnikami PP, pragnę tylko podkreœlić to, co wydaje się być najważniejsze, a mianowicie fakt, że po raz kolejny nie tylko potwierdziliœmy chęć niesienia pomocy jej potrzebujšcym, ale w ofiarny sposób włšczyliœmy się do bezpoœrednich działań
ratowniczych na terenie Turcji. I choć trudno byłoby zaprzeczyć, że była to dla polskich grup doskonała okazja do sprawdzenia własnych umiejętnoœci w zakresie prowadzenia działań ratowniczo-poszukiwawczych z wykorzystaniem psów, to nikt nie traktował terenów dotkniętych kataklizmem jak swoistego poligonu. W odróżnieniu od tych nielicznych miejsc w naszym kraju, gdzie możliwe jest ćwiczenie m.in. elementów poszukiwania ofiar w gruzowiskach, w Turcji wszystko miało bowiem swój realny kształt, swój specyficzny zapach i dramatyczny nastrój. Tam nie wolno było eksperymentować, udawać, bo mijajšcy czas i ewentualne błędy mogły przyœpieszyć czyjšœ œmierć. Członkowie polskich ekip ratowniczych nie zapominali o tym ani przez chwilę, dlatego też na każdym kroku spotykali się z uznaniem i sympatiš - ze strony ekip z innych krajów, przedstawicieli tureckich władz i - a to wydaje się najistotniejsze - tureckiego społeczeństwa dotkniętego tym bolesnym dramatem.