Gniezno 1995
Biały wieczór. Latarnie pełne śniegu.
Światło z sykiem zamienia się w parę.
Bezludne kamienice. Kamienne detale.
Sputniki kościołów lecące ku niebu.
Kiedyś już tu byłem. Mową mniej wiązaną
Przeklinałem topole czarne jak kominy,
Przełykałem łzy gniewu, liczyłem godziny
Do odjazdu pociągu. Gniezno było karą.
Teraz jest łaską. Powroty są darem.
W dworcowych witrynach migocą księżyce.
Mocne liny torowisk. Peronów kotwice.
Żelazne przekładnie przywracają wiarę.