POCHWAŁA KLEPANIA MODLITW
Napisał: MARK P. SHEA
Ktoś kiedyś powiedział, że Amerykanie darzą szacunkiem proroków, ale nie księży. To znaczy, że wierzymy albo przynajmniej szanujemy niemal każde przesłanie religijne tak długo, jak długo osoba, od której je słyszymy, twierdzi, że opiera je na pozawerbalnym osobistym doświadczeniu Boga lub przynajmniej na przekonaniu wyrastającym z prywatnej oceny sytuacji. Ale jeśli przyjdzie ktoś, przynosząc przesłanie oparte na czyimś innym autorytecie, mamy tendencję do podejrzliwości i traktowania go z lekceważeniem. Prorok jest osobiście autentyczny. Ksiądz, z drugiej strony, po prostu „trzyma się linii partii”. Z podtekstu wynika tutaj, że prawdziwą duchowość można odnaleźć tylko w spontanicznym wybuchu płynącym z indywidualnego serca, a nie w kontynuacji Tradycji.
To dlatego tak dziwnie patrzono na mojego przyjaciela Tymoteusza. Jeden z przyjaciół spytał go, co sądził o jakiejś kwestii w teologii, a Tymoteusz odpowiedział, że nie wie i że musi pójść do domu i sprawdzić to w katechizmie. Powiedział swojemu znajomemu, że wierzy w to, co jest napisane w katechizmie.
Amerykanie uważają tego typu podejście za absurdalne. Religia powinna być w sercu, a nie w książce, nieprawdaż?
Cóż, powinna. Ale to nie oznacza, że cokolwiek przyjdzie nam do głowy lub serca, musi koniecznie być słowem Bożym. Czasami, na przykład, nasze usiłowania, by modlić się spontanicznie i głęboko, prowadzą nas do czegoś, co bardziej przypomina wyuczoną, mało osobistą modlitwę. Jak w tym żarcie rysunkowym, który kiedyś widziałem: pochyleni, oczy mocno zaciśnięte w poważnym duchowym ferworze, modlimy się: „O Panie, po prostu naprawdę pragnę, by po prostu naprawdę się modlić, byś po prostu naprawdę mnie dotknął, Panie, w taki szczególny sposób właśnie teraz i byś po prostu naprawdę zabrał słowa «po prostu» i «naprawdę» z mojej modlitwy”. Ferwor nie zawsze sprzyja głębi, głębia sprzyja głębi. A głębię można, tak sądzę, osiągnąć nie przez porzucenie modlitwy pamięciowej (co jest niemożliwe, gdyż lubimy i potrzebujemy starych i znajomych rzeczy), ale przez nauczenie się głębszej modlitwy pamięciowej.
Wydaje się to dziwne, dopóki nie uświadomimy sobie, jak wychowujemy nasze dzieci. Praktycznie żadna z rzeczy, które robimy jako dorośli, nie wydaje się nam spontaniczna i autentyczna, kiedy jesteśmy dziećmi. Uczymy się kultywować cywilizowane zwyczaje w mowie, higienie i w towarzyskich kontaktach przez narzucone nam zapamiętywanie („Powiedz «dziękuję», skarbie”. „Twój nosek jest mokry. Wydmuchaj nosek”. „Zakryj usta, kiedy ziewasz, kochanie”.), aż stają się częścią nas. W ten właśnie sposób nauczyliśmy się czytać. W ten właśnie sposób nauczyliśmy się pisać. W ten właśnie sposób nauczyliśmy się być kompetentnymi dorosłymi, a nie po prostu wysokimi na metr osiemdziesiąt pięciolatkami.
W ten sam sposób puste pamięciowe modlitwy mogą, przez zdyscyplinowane powtarzanie, przestać być nieautentyczne i stać się częścią naszej duchowej natury. Jest to istotnie część uzasadnienia dla liturgii, w której dobrowolnie zostawiamy na boku to, jak mamy ochotę odpowiadać Bogu, i po prostu przyłączamy się do modlitwy, którą całe Ciało Chrystusa prowadzone przez Ducha Świętego ofiaruje w czasie Eucharystii. Stoimy, klęczymy, modlimy się i oddajemy cześć, chwałę i uwielbienie nie dlatego, że taką mamy ochotę, ale dlatego że jest to „słuszne i zbawienne, abyśmy zawsze i wszędzie Tobie składali dziękczynienie przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego”. A kiedy tak czynimy, odkrywamy, że nabywamy słownictwa i zwyczaju patrzenia, których nigdy byśmy nie odkryli, gdybyśmy byli zmuszeni polegać na naszych własnych skromnych środkach. Odkrywamy, że „klepanie modlitw” i „zachowywanie pozorów” obdarowują nas widokiem świata, który jest dużo starszy, głębszy i bogatszy, niż nasza własna ograniczona perspektywa pozwoliłaby nam kiedykolwiek dostrzec. Z wdzięcznością odkrywamy prawdę średniowiecznego przysłowia, które powiada, że „jeśli widzimy dalej niż nasi przodkowie, to dlatego że stoimy na barkach olbrzymów”.
Tłum. Jan J. Franczak
©Copyright 2001 - Mark P. Shea