Polityczny teatr zamiast dyplomacji, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy


Polityczny teatr zamiast dyplomacji

Stanisław Żerko 30-09-2011, ostatnia aktualizacja 30-09-2011 02:29

źródło: Archiwum

+zobacz więcej zdjęć

Redakcja poleca:

Próby ręcznego sterowania przez władze ośrodkami analitycznymi zajmującymi się stosunkami międzynarodowymi i polityką zagraniczną są bardzo niebezpieczne - zauważa historyk z Instytutu Zachodniego

Jakiś czas temu pisałem na tych łamach z uznaniem o pragmatyzmie w polityce zagranicznej obecnego rządu, zwłaszcza na kierunku wschodnim („Pragmatyzm na Wschodzie", „Rz" z 7.01. 2011 r.). Z uznaniem witałem m.in. odwagę pozwalającą na odejście od zdezaktualizowanych moim zdaniem doktryn Jerzego Giedroycia. Dziś, gdy dzięki nieocenionej WikiLeaks znamy treść niektórych amerykańskich depesz z Warszawy, pogląd swój nieco bym zmodyfikował. A już z pewnością nie miałem na myśli tej odmiany „pragmatyzmu", która od kilku miesięcy nakazuje rządowi Donalda Tuska instrumentalizować politykę zagraniczną do celów czysto wewnętrznych. Szczególnie zaś na potrzeby wyborów.

Priorytet - wybory

Rozdęta do monstrualnych rozmiarów propagandowa kampania wokół polskiej prezydencji (prowadzona m.in. z udziałem usłużnych think tanków) wzbudzałaby może wzruszenie ramion, gdyby nie wprowadzanie opinii publicznej w błąd poprzez lansowanie fantomu rzekomo niezwykle istotnej roli naszego kraju w Unii Europejskiej i unijnych mechanizmach decyzyjnych. Było to zwykłe nadmuchiwanie balonu, jako że po wejściu w życie traktatu lizbońskiego rola kraju sprawującego prezydencję została znacznie zredukowana i obecnie sprowadza się ona w zasadzie do czynności organizacyjno-technicznych.

Serwilizm wobec ekip rządzących jest zasadniczo sprzeczny z samą ideą think tanków

Zresztą nie tak dawno w przypływie szczerości Jacques Delors, jeden z architektów Unii, z niejakim ubolewaniem wyznał w wywiadzie telewizyjnym, iż polska prezydencja jest ignorowana, a Polska - pomijana. Kontrast między tą wypowiedzią (nawiasem mówiąc niemal przemilczaną przez polskie media) a przeznaczoną dla naszej opinii publicznej kampanią rzekomo „informacyjną" jest uderzający. Trudno zachować powagę, czytając i słuchając o polskich „priorytetach". Niewielu chyba jeszcze pamięta, co to za priorytety. Nie sposób w tym kontekście nie przytoczyć zgryźliwej uwagi jednego z polityków, iż głównym priorytetem polskiej prezydencji jest wygranie przez Platformę Obywatelską wyborów parlamentarnych.

Niezależny jak Lewandowski

Innym przykładem wprowadzania w błąd wyborców i rozmijania się z realiami jest telewizyjny spot wyborczy partii rządzącej z udziałem m.in. Janusza Lewandowskiego, komisarza Unii odpowiedzialnego za budżet i programowanie finansowe.

W tej bardzo profesjonalnie zrealizowanej reklamie czołowi politycy PO sugerują, że jedynie ich przedstawiciele są w stanie wywalczyć w unijnym budżecie tak duże pieniądze dla Polski. Tyle tylko, że zgodnie z unijnymi regulacjami jest absolutnie wykluczone, aby członek Komisji Europejskiej - a więc Lewandowski, przedstawiany w spocie jako członek polskiej „mocnej drużyny" - mógł otrzymywać instrukcje od własnego rządu. Jakiekolwiek próby forowania własnego kraju przez unijnego komisarza są czymś niedopuszczalnym. Komisarz musi być kompletnie niezależny. Osobną kwestią są reakcje innych krajów (osobliwie zaś nowo przyjętych członków Unii) na zapowiedź, iż Polska otrzymać może aż 300 miliardów w przeliczeniu na złote.

Ten propagandowy spot oglądałem wielokrotnie, nie wierząc własnym oczom i uszom. A jeszcze większe moje zdziwienie wywołało oświadczenie Komisji Europejskiej, iż na udział w kampanii wyborczej Platformy Lewandowski uzyskał zgodę Jose Manuela Barroso. Towarzyszyło temu uzasadnienie tak pokrętne, że aż budzące podziw.

W spocie występuje też m. in. obecny przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. Tyle tylko, że jego kadencja kończy się w tym roku i w negocjacjach związanych z przyszłym budżetem Buzek nie będzie już mógł odegrać żadnej roli.

Wszystko to jest nie tylko irytujące, ale również groźne. Prowadzi bowiem do upowszechniania złudzeń, mylenia politycznego teatru z rzeczywistością i pogłębienia tym samym dezorientacji co do prawdziwego miejsca Polski na politycznej mapie Europy. Dzieje się to poza tym w sytuacji, gdy zainteresowanie problematyką międzynarodową jest u nas i tak znikome, o czym nie trzeba chyba nikogo przekonywać - wystarczy zobaczyć, jak marginalnie traktowana jest ta materia w serwisach informacyjnych polskich mediów elektronicznych, z telewizją publiczną włącznie.

Ponury żart?

Uwadze mediów uszło nawet osobliwe ujęcie polityki zagranicznej Rzeczypospolitej w programie wyborczym Platformy Obywatelskiej. Zwrócił na to uwagę właściwie tylko politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego Krzysztof Szczerski, kandydujący do Sejmu z listy PiS były wiceminister spraw zagranicznych. Z wieloma opiniami Szczerskiego nie zgadzam się fundamentalnie, lecz także u mnie, zwolennika polityki ministra Sikorskiego, bardzo duże zafrasowanie wywołuje następujący passus z dokumentu Platformy: „Większość naszej aktywności na polu polityki zagranicznej jest realizowana za pośrednictwem Unii Europejskiej. Skutecznie realizować naszą rację stanu można tylko poprzez umiejętne wpisanie naszego interesu w szerszy interes europejski" („Następny krok. Razem. Program wyborczy 2011").

Brzmi to wszystko jak jakiś ponury żart. Chcę jednak wierzyć, że te przedziwne sformułowania to tylko przejaw pośpiechu, intelektualnej lekkomyślności czy może niefrasobliwości redakcyjnej twórców programu PO, a nie - jak sugeruje Szczerski - wyraźna deklaracja porzucenia samodzielności w polityce zagranicznej.

Biorąc to wszystko pod uwagę, jako niebezpieczne zjawisko muszą być postrzegane także próby ręcznego sterowania przez władze ośrodkami analitycznymi zajmującymi się stosunkami międzynarodowymi i polityką zagraniczną. Dotyczy to szczególnie instytutów naukowo-badawczych, które powinny zachować niezależność nie tylko ze względu na etos uczonego. Racja stanu wymaga, by ośrodki te pełniły funkcję służebną wobec społeczeństwa, a nie były redukowane do funkcji czysto dyspozycyjnych. Serwilizm wobec ekip rządzących jest w zasadniczy sposób sprzeczny także z samą ideą think tanków.

Jako członek Rady Naukowej poznańskiego Instytutu Zachodniego stykam się od pewnego czasu bezpośrednio z sytuacjami wręcz zawstydzającymi i wcześniej w tym gremium niespotykanymi. Niezręcznie mi wypowiadać się pro domo mea; nie jestem też pewien, czy tego rodzaju detale zainteresują czytelników. Jest to zresztą temat na osobny tekst traktujący o sytuacjach wręcz groteskowych, ale jednocześnie bardzo zasmucających. Temat na artykuł o arogancji tak daleko posuniętej, że przestaje się dbać nawet o zachowanie pozorów. Dotyczy to zaś instytutu, który, jako zajmujący się od wielu lat badaniami nad współczesnymi Niemcami i stosunkami polsko-niemieckimi interdyscyplinarny ośrodek naukowo-badawczy powinien mieć zapewnioną niezależność jak największą. Także finansową.

Przykład z Zachodu

Skoro już o Niemczech mowa, to właśnie niemieccy politycy doskonale rozumieją, jak ważna jest suwerenność ośrodków analitycznych i naukowych. Wystarczy wejść na internetową stronę jednego z największych europejskich think tanków - berlińskiej Fundacji Nauka i Polityka (SWP jest naprawdę ceniona w świecie), który spełnia funkcje eksperckie wobec różnych instytucji państwowych Republiki Federalnej w zakresie problematyki międzynarodowej. Stronę tę zdobią słowa dyrektora SWP, prof. Volkera Perthesa: „Tylko niezależni eksperci mogą doradzać w sposób poważny".

Autor jest historykiem i politologiem, profesorem w poznańskim Instytucie Zachodnim, członkiem Rady Naukowej tej placówki.

Artykuł wyraża wyłącznie osobiste poglądy autora

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Pragmatyzm na Wschodzie

Stanisław Żerko 07-01-2011

Redakcja poleca:

Żyjemy i działamy w epoce, w której współpraca, dialog, wspólne szukanie rozwiązań są o wiele bardziej opłacalne niż konfrontacja - pisze politolog

W swym tekście o „zrywaniu z dominującym do niedawna tabu” przez polską politykę zagraniczną („Polska dyplomacja bez kompleksów”, „Rz” 4.01.2011) Marcin Zaborowski zwraca uwagę, jak duży wzbudza to opór środowisk przyzwyczajonych do niedawno obowiązującej tradycji. Zgodnie z nią Rosja była uważania za „regionalnego rywala, a nawet potencjalnego agresora”. Pisze też Zaborowski o krytykach bardzo silnie atakujących z ideologicznych pozycji kierownictwo polskiej polityki zagranicznej właśnie za jej obecny, pragmatyczny kurs.

Powszechna krytyka

Ten obraz jest jednak niepełny. Autor nie wspomniał, że w polskim dyskursie o międzynarodowym położeniu Rzeczypospolitej od wielu już lat wyraźnie zaznaczało się także zupełnie inne stanowisko. Mało tego: nurt ten był wyrażany także przez znaczącą część społeczeństwa, oceniającą kolejne antyrosyjskie przedsięwzięcia jako zachowania nieracjonalne i wynikające ze zwykłych fobii. Poparcie opinii publicznej dla realizowanego ostatnio przez polską dyplomację kursu każe przypuszczać, że być może była to nawet przeważająca część obywateli zatroskanych stanem spraw publicznych. Nie ulega zaś wątpliwości, że źródeł obecnego poparcia dla Platformy Obywatelskiej w znacznej mierze należy szukać także w realizowanej przez ten rząd polityce zagranicznej i w odrzuceniu stylu politycznego myślenia, w którym przeciwników głoszenia haseł typu „Nicea albo śmierć” prezentowano jako „stronnictwo białej flagi” i niemalże renegatów.

Nie wolno zapominać, jak silny sprzeciw napotykała w Polsce opcja zakładająca nieuchronność konfliktu z Rosją. Z tekstów zdecydowanie krytykujących taką linię ułożyć by można potężną rozmiarami antologię. Skazane na klęskę i do tego dość nieudolne próby montowania przez Warszawę różnych antyrosyjskich koalicji były krytykowane i przez część komentatorów, i przez zwykłych obywateli. Z należną dozą sarkazmu przyjmowano też coraz częściej kolejne, przedstawiane jako ekspertyzy, alarmistyczne opinie analityków. Co więcej, także skłonność do lekkomyślnego psucia relacji z Niemcami przy jednoczesnym zdumiewającym serwilizmie wobec Stanów Zjednoczonych wzbudzała bardzo poważne zastrzeżenia poważnej części elit politycznych i intelektualnych oraz niemałego odłamu opinii publicznej. W polskiej opinii publicznej krzepło przekonanie, iż międzynarodową pozycję Rzeczpospolita umocnić będzie mogła jedynie poprzez partnerską współpracę z czołowymi państwami Unii Europejskiej.

Porzucić mrzonki

Domagający się przewartościowania naszej polityki wschodniej nurt nie miał i nie ma nic wspólnego z politycznym rusofilstwem, nawiasem mówiąc o ledwie śladowym znaczeniu w dziejach polskiej myśli politycznej. Nie nawiązuje w żaden sposób do poglądów, których wyrazicielami w różnych epokach byli młody książę Adam Czartoryski, Ksawery Drucki-Lubecki, margrabia Wielopolski czy Roman Dmowski. Przeciwnie: zwraca się w nim uwagę na konieczność odłożenia do lamusa historycznych analogii, we współczesnych realiach na ogół jedynie wprowadzających w błąd. Zaczerpnięte bowiem z leksykonu terminów historycznych pojęcia takie, jak „Rapallo”, „Locarno”, „appeasement” czy „Jałta”, używane współcześnie dla rzekomego objaśnienia realiów międzynarodowych, na ogół służą robieniu wody z mózgu.

Nurt ten nie wywodzi się też z podyktowanej cynizmem Realpolitik, polityki wyzbywającej się zasad moralnych. Tu chodzi o mądry pragmatyzm i zrozumienie, że żyjemy i działamy w zupełnie innej epoce, w której współpraca, dialog, wspólne szukanie rozwiązań są po prostu o wiele bardziej opłacalne niż konfrontacja. Zrozumiano to na Zachodzie, gdzie nawet w okresie wojny w Gruzji izolowanie Rosji nigdy nie było poważnie rozpatrywaną alternatywą. W Polsce zaś ugruntowało się przekonanie, że samodzielna, wyjątkowa rola naszego kraju na Wschodzie, oparta na konfrontacji z Rosją, to mrzonki. I nie tylko dlatego, że prowadzić to musi do dramatycznego zawężenia naszego pola manewru, do podkopania pozycji Polski w Unii, do osłabienia także (przed czym wiele razy ostrzegał polskich polityków Zbigniew Brzeziński) naszych relacji z Waszyngtonem. Priorytetem polskiej polityki wschodniej nie może być promowanie zachodniego systemu wartości w Rosji, na Białorusi czy na Ukrainie wbrew stanowisku większości społeczeństw tych państw. To zaś, że na przykład Ukraińcy zdają się wybierać orientację prorosyjską, należy po prostu zaakceptować.

Joseph Conrad pisał w 1919 r., w tekście „Zbrodnia rozbiorów”: „Niech pan nie zapomina, że Polska musi żyć w sąsiedztwie Niemiec i Rosji po wszystkie czasy. Czy pan docenia pełny sens tego zwrotu: po wszystkie czasy?”. Ten passus nabiera dziś zupełnie świeżej wymowy.

Autor jest historykiem i politologiem, profesorem w Instytucie Zachodnim w Poznaniu

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

0x01 graphic

Po publikacji "Rzeczpospolitej"

Problemy profesora po artykule w „Rz”

Jarosław Stróżyk 05-10-2011

Żerko: Polityczny teatr zamiast dyplomacji

Instytut Zachodni ukarał upomnieniem prof. Stanisława Żerkę za artykuł w piątkowej „Rzeczpospolitej”

Prof. Żerko jest pracownikiem naukowym Instytutu Zachodniego. W swym artykule „Polityczny teatr zamiast dyplomacji" skrytykował instrumentalne wykorzystywanie polityki zagranicznej na potrzeby kampanii wyborczej. Profesor krytykuje m.in. „rozdętą do monstrualnych rozmiarów propagandową kampanię wokół polskiej prezydencji", występowanie w kampanii PO polskiego komisarza w UE Janusza Lewandowskiego oraz fragmenty programu Platformy dotyczące polityki zagranicznej. W artykule wspomina też o ręcznym sterowaniu przez władze ośrodkami badawczymi i analitycznymi. W tym kontekście wymienia IZ. „Jako członek Rady Naukowej poznańskiego Instytutu Zachodniego stykam się od pewnego czasu bezpośrednio z sytuacjami wręcz zawstydzającymi i wcześniej w tym gremium niespotykanymi" - pisze.

Po publikacji, jak dowiedziała się „Rz", na zebraniu władz placówki zdecydowano o ukaraniu profesora upomnieniem.

- Nie chcę komentować tej sytuacji - mówi „Rz" prof. Żerko i odsyła nas do władz instytutu.

P.o. dyrektora IZ dr Michał Nowosielski tłumaczy: - Upomnienie dotyczy jedynie fragmentu artykułu, który odnosi się do naszej placówki.

Nowosielski podkreśla, że zgodnie z regulaminem instytutu informacji dotyczących wewnętrznych spraw placówki może udzielać tylko jej dyrektor, jego zastępca oraz osoby przez nich upoważnione. - Prof. Żerko takiego upoważnienia nie miał - mówi „Rz" i dodaje, że ma on prawo odwołać się od decyzji o upomnieniu.

Sprawa wywołuje jednak emocje w środowisku naukowym. - Myślałem, że w polskich instytucjach naukowych obowiązuje wolność słowa, a profesorowie mają być tymi, którzy opisują problemy i stawiają trudne, często niewygodne pytania. Jak widać, jest inaczej. A w instytucie od dawna nie dzieje się dobrze - mówi „Rz" jeden z byłych pracowników IZ.

Niewykluczone, że sprawa upomnienia trafi do Biura Rzecznika Praw Obywatelskich.

Rzeczpospolita



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stare piosenki- video, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy
Wyszperane 041011, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy
WYWIAD Z GRZEGORZEM BRAUNEM, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy
Walesa do milicjantow Porzadni esbecy i gowniarze z opozycji, Fakty opinie o ludziach z naszej W
WIERSZYK, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy
Terror i panstwo, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy
Zwyciestwo czy kompromitacja Tuska, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy
KsiÄ…dz Malkowski o Ksiedzu Natanku, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy
Zeszyty Smolenskie, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy
Stare piosenki- video, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy
Wyszperane 041011, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy
Polityki wspolnotowe1 sciaga, Dyplomaca Europejska
Polityka zagraniczna państwa, Dyplomaca Europejska, 4 semestr, polit ZP, polit ZP
Idea Amerykanizmu W Polityce Regana, Prace dyplomowe
Polityki wspólnotowe - skrypt, Dyplomaca Europejska
Polityka zagraniczna RP, Dyplomaca Europejska, 4 semestr, polit ZP, polit ZP
DYPLOMACJA by me pietraś, Międzynarodowe Stosunki Polityczne

więcej podobnych podstron