Janczarski Czesław, Babcia
Jedzie Jacek tramwajem,
rozsiadł się wygodnie
i patrzy, jak po mieście
spacerują przechodnie.
Przy Jacku stoi babcia.
— Siedź sobie, wnuczku drogi!
Stara babcia postoi,
choć ty młode masz nogi...
Wysiadł Jacek, a babcia
ciężkie paczki zbiera.
Czy ktoś by z was pochwalił
tego kawalera?
Janczarski Czesław, Gwiazdka z nieba
— Kup mi, tato, balonik!
Kup mi te samochody!
Kup mi lalkę i misia,
i cukierki i lody!
Kup mi to, kup mi tamto.
Co trzeba i co nie trzeba.
— A może z nieba gwiazdkę?
— Tak, chcę mieć gwiazdkę z nieba!
Tupie Zosia nóżkami
i płaczem się zanosi.
Nie chciałbym być tatusiem
albo wujkiem tej Zosi...
Jan Brzechwa, Kwoka
Proszę pana, pewna kwoka
Traktowała świat z wysoka
I mówiła z przekonaniem:
"Grunt to dobre wychowanie!"
Zaprosiła raz więc gości,
By nauczyć ich grzeczności.
Pierwszy osioł wszedł, lecz przy tym
W progu garnek stłukł kopytem.
Kwoka wielki krzyk podniosła:
"Widział kto takiego osła?!"
Przyszła krowa. Tuż za progiem
Zbiła szybę lewym rogiem.
Kwoka gniewna i surowa
Zawołała: "A to krowa!"
Przyszła świnia prosto z błota.
Kwoka złości się i miota:
"Co też pani tu wyczynia?
Tak nabłocić! A to świnia!"
Przyszedł baran. Chciał na grzędzie
Siąść cichutko w drugim rzędzie,
Grzęda pękła. Kwoka wściekła
Coś o łbie baranim rzekła
I dodała: "Próżne słowa,
Takich nikt już nie wychowa,
Trudno... Wszyscy się wynoście!"
No i poszli sobie goście.
Czy ta kwoka, proszę pana,
Była dobrze wychowana?
Stefania Szuchowa, Mateuszek na zaczarowanej wyspie
W niewielkim ogródku stał domek, a w nim mieszkał Mateuszek. Ten Mateuszek wymyślił sobie piosenkę, która zaczynała się tak:
Gdy tramwajem z babcią jadę
nóżki bolą tylko mnie!
Bo ja jestem najważniejszy
i przy oknie siedzieć chcę!
Pewnego razu Mateuszek okropnie nabroił, nadokuczał mamie, babci, rodzeństwu i dzieciom w przedszkolu. W końcu obraził się na cały świat i postanowił iść w dalekie kraje oraz gniewać się zawsze i na wszystkich.
Włożył ręce w kieszenie, pociągnął nosem, potrząsnął nie uczesaną czupryną i zaśpiewał znowu swoją własną piosenkę:
Po cukierki i po lody
pójdę tak, jak każdy z was,
lecz nie będę stał w kolejce —
niech ten stoi, kto ma czas!
Mnie się śpieszy do zabawy,
ja się muszę mocno pchać!
Bo ja jestem najważniejszy —
mnie pierwszemu proszę dać!
Śpiewając tak Mateuszek przypomniał sobie, że w sklepie, gdzie kupował cukierki, wszyscy się na niego gniewali, wszyscy byli niedobrzy i mówili: "Nie pchaj się, mały..." Tak, naprawdę Mateuszek miał tego dość.
Otworzył furtkę swego ogródka, zrobił naprzód pierwszy krok i... ruszył w świat.
Idzie sobie Mateuszek, idzie... Ręce w kieszeni trzyma, trochę pogwizduje, trochę popłakuje, trochę mu nawet mamy żal. Ale dodaje sobie odwagi, bo przecież on jest najlepszy, najmądrzejszy.
"Tam, w parku, bawią się jakieś głupie dzieci — myśli Mateuszek, ale ja nie potrzebuję niczyjego towarzystwa".
Nagle widzi Mateuszek, że z bocznej bramy parku, spod gęstej winorośli wyjeżdża istne dziwo: bryczka mała zaprzęgnięta w osiołka. Osiołek jest miły, okrąglutki, szary jak myszka, uprząż na nim złocona. Na bryczce pięknej jak zabawka siedzi, trzymając lejce, dziewczynka niewiele od Mateusza starsza. Kapelusz ma podobny do dużego kwiatu. Takie kapelusze niosą czasem dzieci wracające z zabawy. Oczy dziewczynki są dziwne, tajemnicze, włosy — jak drobne złote fale w strumyku.
Może to królewna?
Mateuszek patrzy na bryczkę, patrzy na osiołka, lejce, bat...
W końcu oczy jego spotykają się ze wzrokiem dziewczynki, bo i ona również przygląda się Mateuszkowi.
— Prr, stój! — zawołała dziewczynka na osiołka.
Osiołek staje posłusznie, a chłopiec słyszy wymówione po cichutku swoje imię:
— Mateuszek...
— Ja się chcę przejechać tym zabawnym wózkiem! — krzyknął Mateuszek. No, posuń się, puść mnie!
Dziewczynka usunęła się uprzejmie i powiedziała:
— Ja jadę bardzo daleko.
— Ja też chcę pojechać daleko! Dosyć mam dzieciaków i przedszkola! Wszyscy są dla mnie niedobrzy — i mama, i babcia, i dzieci.
— Wszyscy? Wszyscy? — szepnęła dziewczynka. — To chyba niemożliwe?
— Nie gadaj nic! — zawołał Mateuszek. — Posuń się i oddaj mi lejce! Ja będę powoził, nie ty i bacik oddaj!
— Dobrze — odpowiedziała dziewczynka, podając bat z czerwoną trzaskawką. — Dobrze, ale nie poganiaj osiołka, bo się uprze i nie pojedziemy nigdzie.
Musisz łagodnie powiedzieć: "Mój osiołku, naprzód, w dal". Inaczej podróż nam się nie uda.
Mateuszek szarpnął lejcami i krzyknął:
— Wio, jazda!
Ale osiołek stał w miejscu.
Rad nierad, Mateuszek powiedział łagodnie:
— Mój osiołku, naprzód, w dal!
Musiał to uczynić kilka razy, zanim osiołek uznał, że jest dostatecznie uprzejmie do jazdy zaproszony. W końcu jednak udało się i bryczka potoczyła się lekko i tak szybko, że Mateuszek nie mógł się dość nadziwić.
Jazda była jakaś niezwykła. Gdy bryczka z trawy zjechała na kamienie brukowanej uliczki — nie turkotała wcale. Gdy przejeżdżali przez mostek — kopyta osiołka nie dudniły o deski. Mogłoby się wydawać, że bryczki i osiołka nie ma wcale.
— Dokąd my jedziemy? - niespokojnie zapytał Mateuszek. — Gdzie ty mieszkasz?
— Mieszkam na kwitnącej wyspie, w zaczarowanej krainie. Dla ciebie, Mateuszku, to daleki i obcy kraj. Może lepiej wysiądziesz?
— O, nie! — wykrzyknął Mateuszek. — Ja właśnie chcę pojechać bardzo daleko, jak najdalej od tatusia, mamy, babci i dzieciaków. A ta jazda bardzo mi się podoba. Wio, osiołku! — zawołał z zapałem i z radości zaśpiewał jeszcze jedną swoją piosenkę:
Jadę sobie w świat daleki
i powożę bryczką sam!
Nie potrzeba mi opieki —
wszędzie sobie radę dam!
Niech się o mnie nikt nie martwi,
mam osiołka, wózek, bat.
Do widzenia, babciu, mamo,
Mateuszek jedzie w świat!
— A czy wiesz, Mateuszku — powiedziała dziewczynka — że czeka cię jeszcze ciekawsza i przyjemniejsza podróż?... Będziemy niedługo jechali małą łódeczką po wielkim, zaczarowanym jeziorze. Kiedy na łódeczkę wsiądziemy, musimy powiedzieć takie zaklęcie: "Nieś nas, kochany żagielku!"
Żeby już prędzej do tego zaczarowanego jeziora dojechać, Mateuszek zawołał:
— Wio, kłapouchu, prędzej!
Osiołek stanął jak wryty.
— Osiołeczku, naprzód, w dal! — poprawił się Mateuszek i bryczka potoczyła się lekko i nad podziw szybko.
Mateuszek tak się zamyśli, że wcale nie zauważył, kiedy minęli miasto, podmiejskie pola i ogródki i przejechali przez nieznany most do innego zupełnie świata.
Mijali teraz domki z pierników i cukru. Na kominie jednej chatki siedziała baba jaga. Kot w butach przechodził właśnie szosą na drugą stronę lasu. Spod grzyba zerwał się spłoszony krasnoludek, zwołał braciszków i wszyscy zniknęli w gęstwinie borówek.
Mateuszek był tak zdumiony, że wypuścił lejce z dłoni. Bryczka pędziła jak wicher.
Wkrótce dojechali nad wielkie, ciche jezioro. Ukazało się przed nimi błękitne, niczym drugie niebo. Na brzegu kołysała się najpiękniejsza, jaką dzieci mogą sobie wymarzyć, żaglowa łódeczka. To nie była łódka dla dorosłych ani nawet duża zabawka, lecz prawdziwa łódeczka dla pięcioletnich dzieci. Na dziobie miała wymalowane imię: "Jaskółka".
Mateuszek patrzył na nią z zachwytem. Ach, ileż razy marzył, że pływa w łódce po wielkiej wodzie — jeziorze, po morzu! Ale dotąd bawił się tylko łódeczką — zabawką w parku, na basenie i woził w niej misia lub lalkę.
A teraz!... nie mógł uwierzyć swemu szczęściu.
— Mateuszku — usłyszał łagodny głos dziewczynki — przyjechaliśmy. Wysiadaj! Łódka czeka.
Mateuszek wysiadł i nagle... bryczka wraz z osiołkiem zniknęła, jak znika obraz z ekranu w kinie.
Dziewczynka podała rękę Mateuszkowi.
— Skacz!
Mateuszek skoczył, a dziewczynka przefrunęła z brzegu na łódkę jak gdyby była motylem.
Wypowiedziała teraz zaklęcie:
— Nieś nas, żagielku kochany!
I oto żaglowa łódeczka sunęła po wielkiej wodzie szybko, lekko, radośnie. Fale pluskały, łódka kołysała się tak przyjemnie, a dziewczynka nuciła jakąś piosenkę. Była to na pewno kołysanka, bo Mateuszek słuchając jej usnął.
Nie wiedział, jak długo płynęli po jeziorze. Obudziły go słowa:
— Wysiadaj Mateuszku!
Chłopiec chciał burknąć: "A właśnie, że ja będę jeszcze płynąć pojezierze" — ale spojrzał na dziewczynkę i nie powiedział nic.
Wysiedli na brzeg i w tej chwili z łódeczką stało się to samo, co z bryczką, zniknęła, jak znika obraz z ekranu kinowego. Dziewczynka też zniknęła.
Mateuszek znalazł się w najpiękniejszym, najweselszym ogrodzie na świecie. Pod rozłożystą kwitnącą jabłonią, na ławce, siedziały trzy dziewczynki. Jedna miała sukienkę różową, dryga błękitną, a trzecia żółtą. W jednej z nich poznał Mateuszek
dziewczynkę z bryczki. Niedaleko pomiędzy kwitnącym kasztanem a krzewami bzu chwiała się huśtawka. Była to sobie zwyczajna huśtawka, ale każdy, kto ją zobaczył, chciał się koniecznie na niej pohuśtać.
Mateuszek nie witając się z dziewczynkami zawołał:
— Ja się będę huśtał!
A potem do dziewczynek;
— Chodźcie, dziewczyny, będziecie mnie popychać! Tylko wysoko! Tak, żebym nogami dosięgnął tego kwitnącego drzewa. Wysoko, z całej siły!
Ale słowa jego porwał wiatr. Może mu się nie podobało, że Mateuszek rozkazuje?...
A dziewczynki uśmiechały się tak miło, że Mateuszek zapytał nieco uprzejmiej:
— Jak się nazywacie? Jak ci na imię, dziewczynko z bryczki?
Dziewczynki podniosły się z ławki i podeszły do Mateuszka. Dziewczynka stojąca w środku spojrzała na niego uważnie i odpowiedziała:
— Nazywam się "Proszę".
— To wcale nie jest imię! — z gniewem zawołał chłopiec.
— To jest moje najprawdziwsze imię — odrzekła dziewczynka spokojnie.
Mateuszek obrażony zwrócił się do drugiej z dziewczynek. Nie była starsza ani większa. Miała sutą spódniczkę, którą ujęła czubkami palców.
— Jak się nazywasz? — spytał.
— Nazywam się "Dziękuję" — odpowiedziała dziewczynka i zrobiła piękny, głęboki dyg.
— Hihi! Jakie śmieszne imiona! To są głupie imiona! A ta trzecia? Jak tobie na imię, powiedz!
Trzecia dziewczynka zarumieniła się po rzęsy i wyszeptała trochę nieśmiało:
— Na imię mi "Przepraszam". Tobie — Mateuszek, a mnie — "Przepraszam". Czy będziesz pamiętał?
— Wszystko jedno! Niech sobie będzie! Nazywajcie się jak chcecie, a ja idę się huśtać.
Ale oto Przepraszam już siedziała na huśtawce. Stało się to zupełnie niespodziewanie. Proszę i Dziękuję popychały huśtawkę z obu stron. Huśtawka wzlatywała coraz wyżej. Głowa dziewczynki wpadała w koronę rozkwitłego drzewa, stopy dotykały pęków bzów. Pęd podwiewał jasne, rozsypane włosy. I nagle stało się tak, że właśnie gdy huśtawka była bardzo wysoko — Przepraszam sfrunęła z niej jak ptak i stanęła tuż przed Mateuszkiem.
— Ja się teraz będę huśtał! Ja, ja! — krzyczał Mateuszek Dziewczynki stały bez ruchu.
— Przepraszam... teraz ja... — szepnął chłopiec. — Proszę, pohuśtaj mnie! Przepraszam chwyciła rozkołysaną deseczkę i Mateuszek usadowił się wygodnie. Proszę i Dziękuję stanęły z boku i raz jedna, raz druga popychały huśtawkę.
Kto się nie huśtał nigdy wśród kwitnących drzew zaczarowanej wyspy, ten nie może mieć pojęcia o radości Mateuszka. Ptaki znają tę uciechę, lecz nie umieją jej ocenić, bo i tak ciągle w błękitnym powietrzu szybują. Ale dzieciom zdarza się to bardzo rzadko. Toteż Mateuszek wykrzykiwał radośnie:
- Proszę! Mocniej!
- Dziękuję! Jeszcze raz!
- Teraz Proszę!
- Teraz Dziękuję!
- Ach jak przyjemnie! Jak rozkosznie! Widzę czuby drzew! Widzę jezioro, widzę jezioro!
A dziewczynki popychając huśtawkę śpiewały taką piosenkę:
Głowa w chmurach.
nogi, w chmurach —
wyżej niż dom,
wyżej niż dach.
Ach, jak wysoko!
Ach!
Ogród jak dywan
ściele się nisko,
huśtawka w górze
obłoki blisko.
Nad lipy czub,
nad domu dach.
Ach, jak wysoko!
ach!
Jeszcze wyżej, jeszcze wyżej! Raz, dwa, raz, dwa!
— Mateuszku, zegnij nogi w kolanach! Mateuszku, wyprostuj nogi! — wołały dziewczynki.
— No, widzisz, teraz huśtasz się sam! — cieszyła się Przepraszam — I tak wysoko!
Kiedy już Mateuszek miał dość zabawy, dziewczynki przyniosły piłkę. Olbrzymią, kolorową.
— Ty stań tu! — zawołał do jednej z dziewczynek Mateuszek. — A ty stań dalej! No, dalej! Nie słyszysz?
Dziewczynki nie poruszyły się nawet. Spojrzały uważnie na Mateuszka.
Po chwili Proszę wymyśliła bardzo ciekawą zabawę. Dzieci odwracały się i zasłaniały oczy. Jedna z dziewczynek odchodziła z piłką trochę dalej, potem wywoływała czyjeś imię i prędko rzucała piłkę. Trzeba się było szybko odwrócić i piłkę schwytać.
Kiedy przyszła kolej na Mateuszka, chłopiec wołał:
— Proszę! łap!
— Dziękuję! Łap!
— Do Przepraszam rzucił za mocno, za daleko i krzyknął zawstydzony:
— Przepraszam! Złe rzuciłem! Nie liczy się...
Dzieci bawiły się wesoło, a piłka... śpiewała.
Bo piłka była zabawką z zaczarowanej krainy grzeczności. Nie chciała wpaść na klomb, nie chciała za nic połamać narcyzów i tulipanów.
No więc śpiewała tak:
Rączki zgrabne,
rączki żwawe,
nie pozwólcie
spaść na trawę!
Ja też lubię
skakać sama,
ale kwiatów
nie chcę łamać.
Hop! Hop!
Gdy się już piłką nabawili, Mateuszek wrzasnął:
— Chce mi się jeść!
Wydawało się, że dziewczynki nie słyszą. Mateuszek spojrzał na Proszę trzymającą jeszcze wielką piłkę w ramionach i powiedział grzecznie:
— Proszę, daj mi kawałek chleba!
Wówczas, zdarzył się dziw: pod rozłożystym drzewem stanął nagle stół i cztery krzesełka, Proszę wypowiedziała zaklęcie:
Stoliczku, nakryj się!
I wtedy spadł na stolik biały obrus niczym wielki kwiat. Po chwili zaczęły się dziać i inne czary. Zrobiło się wokoło dziwnie kolorowo. A na obrusie poustawiały się same talerze, łyżeczki i kryształowe dzbanki z różową lemoniadą.
Na środku stanął kosz z owocami.
Mateuszek, nie czekając na zaproszenie, chciał usiąść pierwszy. Ale krzesełko, które było oczywiście też zaczarowane, odsunęło się gwałtownie.
Proszę spojrzała na gościa swymi pięknymi, zdumionymi oczami i uśmiechnęła się.
— Siadajcie! Siadaj, miły gościu! — powiedziała uprzejmie.
Dziewczynki usiadły. Krzesełko Mateuszka powróciło na swoje miejsce i rozpoczął się obiad.
Obiad rozpoczął się, ale dziwy się nie skończyły. Gdy Mateuszek jadł zupę z głośnym chlipaniem — zupa znikała z łyżki. Gdy chciał brać sól palcami — solniczka uciekała po obrusie jak saneczki po śniegu. Gdy Mateuszek nałożył sobie od razu trzy ciastka z kremem truskawkowym — zaraz dwa przeniosły się same na talerzyk Przepraszam. Mateuszek zawstydził się bardzo.
Jak teraz ładnie, cicho, rozglądając się, czy dla wszystkich wystarczy przysmaków.
Ale gdy już najadł się do syta, zapomniał o grzeczności, pierwszy zerwał się od stołu i wrzasnął:
— No, macie to jeszcze jakieś zabawki?
Dziewczynki stały bardzo zasmucone. Mateuszek zrozumiał, na co czekają.
Szepnął:
— Dziękuję... Przepraszam...
A potem dodał nieśmiało:
— Proszę, tak bym chciał się jeszcze pobawić!
Ale słońce chyliło się już ku zachodowi. Ogród i niebo stały się zupełnie różowe. W dali, na pociemniałym jeziorze chwiał się mały żagielek.
— Mateuszku — powiedziała Proszę — kończy się czas twego pobytu na wyspie. Musisz wracać do rodziców, do domu i do zwyczajnych dzieci. Dosyć się z nami nabawiłeś. My sypiamy wśród kwiatów i tylko przy świetle gwiazd. Nie jesteś do takiego spania przyzwyczajony. Musisz wracać.
— Szkoda, westchnął szczerze Mateuszek. — Było mi z wami bardzo przyjemnie. Wspaniale się bawiłem, tylko za krótko...
— Nie martw się — łagodnie powiedziała Proszę. — Teraz, kiedy poznałeś nas, będziesz się na pewno dobrze bawił z dziećmi. Ale pamiętaj o nas, gdy wrócisz do domu. Pamiętaj o Dziękuję, o Przepraszam, o Proszę...
Dziewczynki ujęły palcami swoje sute spódniczki i ukłoniły się Mateuszkowi głęboko.
Gdy Mateuszek wracał łódeczką z zaczarowanej wyspy, był spokojny, szczęśliwy. Już nawet tęsknił za babcią, mamą i kolegami.
Fale pluskały, a Mateuszkowi wydawało się, że powtarzają cichutko:
"Proszę... Dziękuję... Przepraszam..."
Michalski Witold, Na ulicy
Dwie małe dziewczynki |
Ostrowska Elżbieta, O czym zapomniał Janek
Janek do szkoły jedzie tramwajem.
Nagle przystanek - więc tramwaj staje.
Wsiada zgarbiony staruszek z teczką
i siwa pani, i małe dziecko.
Staruszek z trudem ławki się trzyma ...
Tłok coraz większy - miejsc wolnych nie ma.
A Janek siedzi, patrzy wokoło,
Słucha, jak tramwaj dzwoni wesoło.
Tak mija jeden, drugi przystanek ...
Czy wiecie, o czym zapomniał Janek?
Jachowicz Stanisław, Obchodź się łagodnie ze zwierzętami
Zwierzątkom dokuczać to bardzo zła wada.
I piesek ma czucie, choć o tym nie gada.
Kto z pieskiem się drażni, ciągnie go za uszko,
To bardzo niedobre mieć musi serduszko.
Łastowiecka Maria, O Ali, Wojtku,kocie i o rysowaniu na płocie
Był sobie płot. Po jednej stronie płotu stał dom, w którym mieszkała Ala. A po drugiej stronie płotu stał drugi dom, w którym mieszkał Wojtek. Ala z Wojtkiem zawsze grzecznie się razem bawili. Aż tu nagle wczoraj, ni z tego ni z owego, okropnie się pokłócili.
— Zabieram swoje lalki i gałganki i idę na swoje podwórko — powiedziała Ala.
— A idź, idź! - krzyknął Wojtek. - Wcale nie potrzebuję bawić się z tobą, poza tym masz na nosie trzy piegi!
— Tak? A ty jesteś rozczochrany!
— Tak? A ty jesteś obrażalska!
— Tak? A ty jesteś złośnik!
— Tak? To ja ciebie narysuję, żebyś wiedziała, jak wyglądasz!
Wojtek złapał kredę i narysował na płocie dziewczynkę. Miała nogi chude jak patyki, a na buzi małe piegi. Całą kredę zużył na wymalowanie tych piegów. Ledwie został mały okruszek na podpis: "to jest Ala". Rysunek był bardzo koślawy, a podpis — jeszcze bardziej.
- Taki jesteś? - zawołała Ala. - To teraz ja ciebie narysuję!
Złapała drugi kawałek kredy i narysowała na płocie chłopca. Włosy mu sterczały na wszystkie strony, jedna skarpetka była podciągnięta, a druga opuszczona. W ogóle — rysunek był bardzo brzydki i wcale do Wojtka niepodobny. Ale Ala podpisała: "to jest Wojtek". Rzuciła kredę pod płot i poszła do domu. Wojtek też poszedł do domu.
Nadeszła noc. Księżyc wyjrzał zza chmurki, popatrzył na płot i aż się zatrząsł z oburzenia.
— To okropne! — zawołał. — Na to w ogóle nie można patrzeć. Pfuj!
— Pewnie, że nie można — zaskrzypiał płot. — Ale co mam zrobić? Przecież nie pójdę do rzeki wykąpać się. Płoty nie spacerują. Gdyby chmurka była taka uprzejma i pokropiła mnie deszczem... Może by to się zmyło...
- Niestety - powiedziała chmurka. - Na dzisiaj deszczu w ogóle nie ma w planie. Nie zapowiadano ani w radiu, ani w telewizji. Bardzo mi przykro.
l szybko odsunęła się w drugi koniec nieba, żeby nie widzieć okropnego malowidła na płocie.
- Ładna historia... Ani kropli wody — lamentował płot. — Czyżbym musiał już na zawsze być taki obsmarowany? Jakie brzydkie te rysunki! l jakie niegrzeczne!
- A ja? - zaszumiał nagle krzak bzu. - Może ja się przydam?
Pochylił nad płotem swoje gałązki, wilgotne od rosy, szemrząc:
- Gdyby wiatr trochę pomógł...
- Ależ bardzo chętnie — zaszumiał wiatr.
l rozhuśtał gałązki bzu. A gałązki: pad pac! po kredowych malowidłach. Zmyły wszystkie piegi i rozczochrane włosy, i krzywe skarpetki, i nogi jak patyki.
- Jeszcze, jeszcze! - skrzypiał płot. - Jeszcze zostało sporo do zmycia.
Ale na próżno wiatr wiał, a bez machał gałązkami. Po prostu zabrakło rosy. Nic więcej już nie dało się zmyć.
- No i co? - krzyknął płot. - Teraz jest jeszcze gorzej, niż było!
l aż zachwiał się cały. Taki był zły.
- Przestaniesz się chwiać! — zamiauczał kot, który siedział na płocie. - Na drugi raz uprzedź, przecież mógłbym spaść i krzywdę sobie zrobić!
- Sam trząsłbyś się ze złości, gdyby na tobie wymalowali takie koślawe bohomazy - skrzypnął płot. - W dodatku bez próbował je zmyć i teraz z rysunków zostały tylko kawałki. Sam zobacz, okropność!
Kot zeskoczył z płotu i przyjrzał się rysunkom.
- Eee, nie jest tak źle - powiedział. - Tylko trzeba tu i ówdzie trochę poprawić.
Złapał kawałek kredy pozostawionej pod płotem przez Alę i zabrał się do roboty.
Dziewczynce domalował uśmiechniętą buzię, chłopcu pięknie uczesał czuprynkę. A obojgu narysował nogi w białych skarpetkach, l to ładne, proste nogi, nie żadne chude patyki. A że jeszcze zostało mu trochę kredy, dopisał coś pod spodem.
- No i co?-zamiauczał, - Lepiej?
— O wiele lepiej — powiedział płot.
- Bardzo dobrze - pochwalił krzak bzu.
— Po prostu znakomicie — zawołał księżyc. — Cudownie! Będę na to patrzył przez całą noc!
Rano Ala wstała i pobiegła na podwórko. Wojtek też wstał i też pobiegł na podwórko. Patrzą — i oczom nie wierzą. Na płocie, zamiast brzydkich i koślawych wczorajszych rysunków, piękne portrety z uśmiechniętymi buziami, l nawet podpisane: "to jest Ala, to jest Wojtek, zawsze się grzecznie bawimy".
Ala pomyślała:
"To na pewno zrobił Wojtek. Bardzo się cieszę, że już się nie gniewa".
A Wojtek pomyślał:
"To na pewno zrobiła Ala. Cieszę się, bo byłoby mi smutno bawić się samemu".
l dzieci zaczęły się wspólnie bawić. A płot tak się ucieszył, że aż się zatrząsł z uciechy.
- Przestań się trząść - powiedział kot - bo spadnę i nie wyśpię się. A okropnie jestem senny. Miałem bardzo pracowitą noc...
Janczarski Czesław, Piękne zwyczaje
Słonko ma bardzo piękne zwyczaje:
mówi "dzień dobry", gdy rano wstaje.
A drzewa, lśniące rosą nad ranem,
szumią "dzień dobry, słonko kochane".
Gdy słonko chmura zasłoni siwa,
mówi "przepraszam", potem odpływa.
Gdy ciepłym deszczem sypnie dokoła,
"dziękuję" — szumią trawy i zioła.
Słonko dzień cały po niebie chodzi.
"Dobranoc" mówi, kiedy zachodzi.
Mrok szary wkoło, trawy i drzewa
"dobranoc" szumią z prawa i z lewa.
Zdzitowiecka Hanna, Prosimy-ciszej
Mała sarenka leży pod krzaczkiem i drży ze strachu. Matka kazała jej czekać na swój powrót i odezwać się dopiero na wołanie. Ale sarenka na próżno wytęża słuch, czy nie doleci głos matki.
Cały las rozbrzmiewa głosami i hałasem, który zagłusza śpiew ptaków, pukanie dzięcioła, szum sosen i wody sączącej się do strumyka. Te głosy są obce, nieznane, budzą we wszystkich zwierzętach niepokój i przerażenie.
"Gdzieś jesteś, córeczko?" — woła zaniepokojona mama.
Nagle spostrzega swoje dziecko pod obwisłą gałęzią.
"Nareszcie jesteś, mamo! Tak się bałam tych krzyków!"
Sarna ostrożnie wyprowadza swą małą z tej części lasu, w której grasuje gromada rozkrzyczanych dzieci, ludzkich dzieci. Chce być z dala od tych, którzy nie umieją uszanować praw panujących w lesie, nie umieją zachować ciszy i spokoju, potrzebnego wszystkim mieszkańcom lasu.
Różewicz Tadeusz, Przepaść
Babcia w czarnych sukniach
w drucianych okularach
z laseczką
stawia stopę
nad przepaścią krawężnika cofa
rozgląda się bojaźliwie
choć nie widać śladu samochodu
Podbiega do niej chłopczyk
bierze za rękę
i przeprowadza
przez otchłań ulicy
na drugi brzeg
Rozstępują się
straszliwe ciemności
nagromadzone nad światem
przez złych ludzi
kiedy w sercu
małego chłopca
świeci iskierka
miłości
Papuzińska Joanna, Pytania
Gdzie szukać dobroci?
W konfiturach cioci?
Czy w kwiecie paproci?
Może w miodzie jest — bo on taki słodziutki,
może ją roznoszą krasnoludki
na tacach, w srebrnych dzbanuszkach?
Czy ją trzeba sposobem Kopciuszka
wybrać z korca maku i popiołu?
Może jak sól, węgiel i ołów
w podziemnych ukryta jest złożach?
Albo też na dnie morza
spoczywa, jak bursztyn złoty?
Czy się w kwiatach trzepocze jak motyl
lub na drzewach
jak czereśnia dojrzewa?
Czy się kuli pod miedzą jak zając?
Czy dumnie paraduje, pierś wypinając?
A może ją śpiewają cytrynowe kanarki?
Może ją w sklepach sprzedają
na specjalne kartki?
Może czarodziej w kosmicznym ufo
sypie ją z góry zaklętą szuflą?
A może mieszka w nas samych?
I w ciepłych oczach mamy,
I nawet w tatusiowym gniewie?
Tylko się o tym wcale nie wie?
Brzechwa Jan, Samochwała
Samochwała w kącie stała
i wciąż tak opowiadała:
— Zdolna jestem niesłychanie,
najpiękniejsze mam ubranie,
moja buzia tryska zdrowiem,
jak coś powiem, to już powiem,
jak odpowiem, to roztropnie,
w szkole mam najlepsze stopnie,
śpiewam lepiej niż w operze,
świetnie jeżdżę na rowerze,
znakomicie muchy łapię,
wiem, gdzie Wisła jest na mapie,
jestem mądra, jestem zgrabna,
wiotka, słodka i powabna,
a w dodatku, daję słowo,
mam rodzinę wyjątkową:
tato mój do pieca sięga,
moja mama — taka tęga,
moja siostra — taka mała,
a ja jestem - samochwała!
Puszcza Jan, Skarga książki
Jestem książką z dużej szafy,
Wszyscy mówią, żem ciekawa,
więc mnie ciągle ktoś pożycza,
lecz nie cieszy mnie ta sława.
Miałam papier bielusieńki,
ślady na nim Florka ręki.
Po zaginał Jaś mi rogi,
Julek na mnie kładł pierogi.
Krzyś, ze swym zwyczajem zgodnie,
trzymał mnie aż trzy tygodnie.
Narysował na okładce
Staś diabełka, małpkę w klatce.
Anka, Władka siostra mała,
ta mi kartki dwie wyrwała.
Cóż mi z tego, żem ciekawa
dłużej żyć tak nie potrafię.
Nie będziecie mnie szanować ,
to się na klucz zamknę w szafie.
Lewandowska Barbara, Ślady
Widać po papierkach,
że ktoś jadł cukierka.
Wiatr się z papierkami
bawi teraz w berka!
Mógłbyś mu, kolego,
nie ułatwiać tego,
gdybyś z papierkami
sam grał... w chowanego!
Janczarski Czesław, W lesie
Poszły dzieci
na wycieczkę
do lasu.
Nazrywały
świeżych liści
narobiły hałasu
Uciekły ptaszki
z lasu,
wiewiórki,
zające i jeże
...Tyle krzyku
i hałasu
wśród
leśnych ścieżek!
Drżą osiki
listeczkami,
brzoza płacze:
"Kiedyż, wreszcie
pójdą sobie
ci krzykacze!"
Ścisłowski Włodzimierz, Wycieczka
Był las
proszę was,
i do tego lasu
dla zabicia czasu
przyszli chłopcy weseli
i do dzieła się wzięli.
Pierwszy wyrzeźbił w korze
swoje nazwisko nożem.
Drugi, gdy tylko przybył
nogami zmiażdżył grzyby.
Trzeci nałamał gałęzi,
i motyla uwięził.
Czwarty wrzeszczał jak goryl,
(słychać go do tej pory).
Piąty z wiatrówką w dłoni
wiewiórkę zaczął gonić.
Szósty się bardzo rozgniewał
więc tłukł butelki o drzewa.
A las,
proszę was,
tak westchnął żałośnie:
- Ja wyrosłem pięknie!
A co z was wyrośnie?
Autor i tytuł nieznane
Pamiętaj, że zawsze w cenie, Gdy o przyjaźń czyjąś dbasz, Jest uprzejme pozdrowienie: Cześć, dzień dobry, jak się masz!
Mów "do widzenia", miły kolego. Nie spadnie również korona ci z głowy, Jeśli wchodząc, powiesz "dzień dobry!" |
O kulturę bardzo proszę: Brzydkie to wrażenie sprawia, Dłubać w uchu, zębach, nosie, Gdy się właśnie z kimś rozmawia.
(Zapamiętać nie zaszkodzi): Zawsze trzeba w drzwi zapukać, Gdy się do pokoju wchodzi. |
Jeśli są rodzice w domu, Nie rwij się do telefonu, Gdy zadzwoni - razem z bratem Czekaj na mamę lub tatę.
Jeżeli to ktoś do ciebie, To rozmawiaj krótko raczej. I cichutko - nie inaczej. |
Gdy przez telefon rozmawiasz, Wpierw uprzejmie się przywitaj, Potem zaś grzecznie zapytaj, Czy nikomu nie przeszkadzasz?
I zostawić chce wiadomość, Szybko chwyć za pióro sam I zanotuj słowo w słowo. |
Przyszli krewni w odwiedziny? Nie pokazuj kwaśnej miny, Lecz przywitaj miłych gości, Dając dowód uprzejmości.
Paczki, kartony, wstążeczki wszędzie. Czy podziękować nie zapomniałeś? Zrób to, bo wszystkim będzie niemiło. |
Brak szacunku okazuje, Kto godziny nie pilnuje. Na manierach dobrych zna się, Ten, kto w sali jest o czasie. |
12