WIELKA UCIECZKA ANGORA nr 3/ (13 1X2015)
Europa nie jest już Europą, ale Eurarabią, która z powodu uległości wobec
wroga, islamskiego nazizmu, kopie swój własny grób
Koniec naszego świata?
Niekontrolowane przyjmowanie setek tysięcy, a w niedługim czasie milionów „uchodźców”
musi się skończyć katastrofą naszej cywilizacji.
Parę tygodni temu w Brukseli zapadła decyzja, że Unia przyjmie w tym roku 40 tys. nielegalnych
imigrantów, z których 2 tys. osiedli się w Polsce. Teraz okazuje się, że imigrantów będzie 160 tys.,
z czego ponad 10 tys. podobno ma przyjechać do naszego kraju.
Kto robił te wyliczenia, dyletant czy sabotażysta? Nie wiadomo. Tymczasem w tym roku, według
zaniżonych danych, granicę strefy Schengen nielegalnie pokonało już pół miliona przybyszów,
a do końca grudnia przy obecnym tempie zapewne będzie ich grubo ponad milion! To może oznaczać,
że Komisja Europejska zechce wkrótce osiedlić nad Wisłą 60 tys. muzułmanów!
Czyste szaleństwo. A to dopiero początek. W Turcji w obozach na wyjazd do Europy czeka 2 miliony
imigrantów, w Libanie - 1,5 miliona. Kolejne miliony już szykują się w Afryce, Pakistanie, w Iraku,
a nawet w odległych o wiele tysięcy kilometrów Bangladeszu, Malezji i Indonezji.
W 1945 r. w Europie żyło 650 tys. muzułmanów, dziś ta liczba zbliża się do 60 milionów, a według
ostrożnych szacunków w 2050 r. przekroczy 100 milionów. Tak twierdzą optymiści. Pesymiści uważają,
że przy obecnym tempie zalewania Europy przez obcych i wysokiej rozrodczości rodzin muzułmańskich
za 35 lat na naszym kontynencie będzie 150 milionów wyznawców Allacha.
Każdy, kto nielegalnie przekracza zewnętrzne granice Unii, popełnia przestępstwo. Jednak gdy napierają
na nie tysiące, setki tysięcy przybyszów, wówczas to już nie jest przestępstwo, lecz stan wyższej
konieczności. Podobno ci ludzie uciekają przed toczącymi się w ich ojczyznach wojnami, grozi im śmierć,
są więc uchodźcami, którym europejska wspólnota, w imię wyznawanych przez siebie wartości, musi pomóc.
A jak jest naprawdę? Na żaden z muzułmańskich krajów nie napadł zewnętrzny wróg. W Bangladeszu,
Tunezji, Malezji, Indonezji panuje spokój. W Afganistanie i Iraku władzę sprawują proamerykańskie rządy.
Północną Nigerię terroryzują bandyci z Boko Haram. Jednak zamiast uciekać na południe kraju, gdzie jest
praca i w miarę stabilna sytuacja, członkowie zamieszkujących Nigerię plemion Hausa i Kanuri chcą
kierować się tysiące kilometrów na północ. Ich wola tylko, czy naprawdę są wówczas uchodźcami?
W Libii, Somalii, Darfurze, górach Afganistanu, północnym Iraku jedna zbrojna banda walczy z drugą.
Ci, którym znudziło się bieganie z kałasznikowami, strzelanie do pobratymców albo zostali pokonani przez
gang z innego klanu, teraz zapragnęli spokoju i unijnego socjalu. Czy to też są uchodźcy?
W trwającej cztery lata wojnie domowej w Syrii zginęło już ćwierć miliona ludzi. Reżim Baszara al-Asada,
żeby tylko pozostać u władzy, torturuje, rozstrzeliwuje, używa broni chemicznej.
Po drugiej stronie barykady znajduje się opozycja skupiona w Syryjskiej Koalicji Narodowej. Czy chce
wprowadzić demokrację, polepszyć poziom życia ludzi, który jeszcze kilka lat temu w Syrii był całkiem
przyzwoity? Nie, ona chce władzy i dąży do tego tymi samymi środkami co Asad: torturując, rozstrzeliwując,
używając broni chemicznej. Największa różnica, jaka dzieli dziś walczące strony, jest taka, że prezydent Asad
jest okulistą, a Ahmed Sa- lih Tuma, premier Syryjskiej Koalicji Narodowej - dentystą. Warto też pamiętać,
że klan Asada to alawici, którzy przy fundamentalistach z SKN wydają się ostoją nowoczesności i postępu.
Wśród syryjskich imigrantów są tysiące ludzi, którzy stali się ofiarami obu zwalczających stron. Ale są tam
też tysiące walczące zarówno po stronie Asada, jak i oddziałów Syryjskiej Koalicji Narodowej. Tych, którzy
rzeczywiście spełniają kryteria otrzymania azylu, powinny przyjmować kraje, które doprowadziły do
destabilizacji Syrii, udzielając wsparcia jednej ze stron konfliktu: Stany Zjednoczone, Rosja, Francja, Wielka
Brytania i Iran. A przede wszystkim: Arabia Saudyjska, Bahrajn, Katar, Kuwejt, Oman, Zjednoczone Emiraty
Arabskie, w których mieszkają ludzie tej samej rasy, religii, zwyczajów, kultury i języka. One podsycały
tę wojnę i z pewnością stać je na pomoc swoim syryjskim braciom. Pod względem wysokości PKB per capita
Katar jest na pierwszym miejscu wśród wszystkich państw świata, a mieszkańcy najbiedniejszego w tej grupie
Omanu są równie bogaci jak Francuzi.
Jednak opływające w dostatki kraje Zatoki Perskiej szczelnie zatrzasnęły granice. Nie interesuje ich los
nie tylko Syryjczyków, ale i Libijczyków, mimo że Arabia Saudyjska wsparła finansowo przeciwników
pułkownika Kaddafiego, a Zjednoczone Emiraty Arabskie, Katar (a także Jordania i Tunezja) wysłały do Libii
swoje wojska. Dlaczego Europa ma przyjmować Syryjczyków, Libijczyków, Irakijczyków, skoro zgodnie
z nakazami Koranu pomocy powinni im udzielić bogaci pobratymcy?
Złote czasy Kaddafiego
Gdy pułkownik Kaddafi przestał finansować terrorystów, potępił ataki z 11 września 2001 r., zrezygnował
z broni masowego rażenia, podjął rozmowy z Zachodem, zapłacił 2,7 miliarda dolarów odszkodowania
rodzinom ofiar zabitych przez jego służby w zamachu nad Lockerbie, wówczas Zachód postanowił go usunąć.
Saddam Husajn przez lata zabijał i terroryzował, ale przy okazji szachował mających atomowe ambicje
irańskich ajatollachów. Gdy wreszcie pozbył się broni masowego rażenia, przestał atakować Kurdów,
wówczas Amerykanie postanowili go zlikwidować.
Prezydent Egiptu Hosni Mubarak, w przeciwieństwie do swojego ascetycznego poprzednika Anwara Sadata,
lubił żyć w prawdziwie wschodnim luksusie. Nie kradł jednak więcej niż przywódcy krajów wchodzących
w skład byłego Związku Radzieckiego, których przyjmuje się we wszystkich stolicach demokratycznego
świata, za to potrafił utrzymywać dobre stosunki z USA, Niemcami, a nawet Izraelem. Jednak nasz
cywilizowany świat z przyjemnością przyglądał się, jak podczas arabskiej wiosny pozbawiono go władzy
i zamknięto w więzieniu. Jego następcą został Muhammad Mursi, opozycjonista, intelektualista, demokrata,
wykładowca amerykańskiej uczelni. Gdy tylko zdobył władzę, jak napisał to laureat Pokojowej Nagrody
Nobla Muhammad ei-Baradei, „ogłosił się nowym faraonem”. Przy Mursim Mubarak wydawał się szczerym
demokratą.
Kaddafi, Husajn, Asad, ci krwiożerczy mordercy z pewnością zasłużyli na śmierć, ale choć brzmi to
niepolitycznie, stabilizowali region, zapewniając przy okazji swoim rodakom pracę, naukę i opiekę zdrowotną
na całkiem przyzwoitym poziomie. Dziś pozostała po nich czarna dziura, a panująca tam przemoc przekracza
to, co robili tyrani. Czy się komuś podoba, czy nie - państwa muzułmańskie nie są gotowe na przyjęcie
zachodniej demokracji i nie będą gotowe jeszcze przez pokolenia.
Czeka nas szarłat
Islam i chrześcijańska I uropa nie mają do wyrównania żadnych rachunków. Czasy kolonialnej ekspansji
Wielkiej Brytanii, Francji czy Włoch były tylko krótkim epizodem wobec trwającego już prawie półtora
tysiąclecia muzułmańskiego podboju ziem od Atlantyku po Indie.
W przeciwieństwie do Hindusów czy Ormian muzułmanie w Europie się nie asymilują i nie jest to kwestia
ekonomiczna. Sami dobrowolnie zamykają się w gettach, gdzie nie sięga już władza europejskich rządów.
Nawet ci, którym się powiodło (gwiazdy piłki nożnej czy boksu) traktują swoje europejskie „ojczyzny” jako
tymczasowe miejsce osiedlenia, gdzie można zarobić wielkie pieniądze i korzystać z życia w sposób,
jaki byłby niemożliwy na Bliskim Wschodzie czy w północnej Afryce.
Muhammad Atta, który dowodził atakiem na WTC, był wykształconym w Niemczech urbanistą. Mohammad
Khan, który detonował bombę w londyńskim metrze, studiował w Leeds. Bracia Kouachi, którzy dokonali
rzezi w redakcji „Charlie Hebdo”, urodzili się w Paryżu, a po śmierci rodziców adoptowała ich francuska
rodzina. Młodszy z braci pił, palił marihuanę, był fanem rapu i z pewnością nie zachowywał się jak bogobojny
muzułmanin. I nagle wszyscy ci zabójcy uznali, że zachodni świat, który dał im wolność, szansę na lepsze
życie, należy unicestwić.
Nie każdy muzułmanin, nie każdy Arab jest terrorystą, ale ponad 90 procent z nich uważa, że świat dzieli się
na wyznawców islamu i niewiernych, którym przy pierwszej nadarzającej się okazji należy narzucić swoją
religię, prawo i zwyczaje.
Już zapomnieliśmy o setkach tysięcy kobiet i mężczyzn wiwatujących od Indonezji po Algierię po atakach
11 września 2001 roku? Nie pamiętamy, że europejskie meczety są wylęgarnią ekstremistów? Nie protestujemy, gdy w publicznych szkołach Niemiec i Wielkiej Brytanii muzułmanie zabraniają chrześcijanom
ubierać bożonarodzeniowych choinek? Śmiejemy się gdy na ulicach Londynu Arabki w burkach rzucają
kamieniami w Angielki ubrane w minispódniczki. Bagatelizujemy, gdy podczas piątkowych modlitw
wyznawcy Allacha bezprawnie okupują ulice i place europejskich miast. Tolerujemy niedostępne dla niemuzułmanów dzielnice Paryża, Marsylii, Tuluzy, gdzie od lat jedynym faktycznym prawem jest szariat.
Muzułmańscy imigranci, którzy już się osiedlili w Unii, nie tylko chcą narzucić nam swoje prawa i zwyczaje,
ale wciągają Europę w polityczne rozgrywki. Są antyamerykańscy i antyizraelscy, a ponieważ to także
miliony wyborców - mają wpływ na politykę niektórych europejskich rządów. Przed kilku tygodniami
widzieliśmy, jak zapłakana czternastoletnia Palestynka płynną niemczyzną prosiła Angelę Merkel, żeby
pozwoliła jej razem z rodziną zostać w Niemczech. Wzruszona pani kanclerz złożyła taką obietnicę. Szkoda
tylko, że media nie podały do publicznej wiadomości, jakie było drugie marzenie palestyńskiej nastolatki.
Ta przyszła obywatelka Niemiec marzy, żeby przestał istnieć Izrael. To drobny przykład, ale pokazujący,
jaki los gotuje sobie Unia za kilka, kilkanaście lat.
Szwecja to przyjazne dla imigrantów miejsce do życia, gdzie w ostatnich latach zanotowano gigantyczny
wzrost zgwałceń. Na 100 tys. mieszkańców rocznie notuje się tam aż 65 takich przestępstw (przeszło 16 razy
więcej niż w Polsce), co stawia ten kraj w ścisłej światowej czołówce obok takich „bezpiecznych” państw jak
Lesoto i RPA. Szwedzka Krajowa Rada do Zapobiegania Przestępczości wydała raport, w którym stwierdziła,
że mieszkający tam mężczyźni z Maroka, Algierii, Libii, Tunezji dopuszczają się zgwałceń 23 razy częściej
niż rodowici Szwedzi.
Michael Hess, członek Szwedzkiej Partii Demokratycznej, odwołując się do statystyk, próbował wykazać,
że istnieje związek między falą zgwałceń a gwałtownie rosnącą liczbą muzułmańskich imigrantów.
Za „oczernianie grup etnicznych” poprawny politycznie, „bezstronny” szwedzki sąd skazał go w zawieszeniu
na karę pozbawienia wolności i grzywnę.
Muzułmanin w każdej gminie
Sceny, jakie mogliśmy oglądać na Węgrzech, powinny dać nam wiele do myślenia. „Pogodni” muzułmanie
wyrzucający na tory butelki z wodą, gdyż na etykiecie znajdował się znak Czerwonego Krzyża. Wypasiony
byczek, który zrzucił swoją żonę wraz z dzieckiem na szyny, żeby przed kamerą dać wyraz swojej
determinacji. I nieustająca eskalacja roszczeń. Ci ludzie, choć złamali prawo, jeszcze w trakcie podróży żądali
pracy, mieszkań i świadczeń socjalnych.
W Stanach Zjednoczonych każdy cudzoziemiec przekraczający amerykańską granicę, nawet gwiazda filmu
czy prezes banku, musi zgodzić się na pobranie odcisków linii papilarnych. Jednak muzułmańscy imigranci
uznali, że pobranie im odcisków przez węgierskie służby jest próbą ich poniżenia. Tymczasem te drobne
niedogodności są konieczne wobec gigantycznej skali oszustw, jakich dopuszczają się imigranci. 90 proc.
z nich nie ma dokumentów, gdyż z premedytacją się ich pozbyli, żeby uniknąć weryfikacji tożsamości.
W tureckich obozach dla „uchodźców” na masową skalę ma miejsce handel fałszywymi syryjskimi
paszportami.
W ostatnich latach kraje Unii przyznawały azyl co trzeciemu imigrantowi. Jeżeli więc w tym roku strefę
Schengen przekroczy 1,2 miliona ludzi, można przypuszczać, że prawo pobytu otrzyma 400 tys. Pozostałe
800 tys. powinno zostać jak najszybciej odesłane do swoich krajów. Pytanie, kto to ma zrobić, skoro ci ludzie
rozjadą się po całej wspólnocie. W Stanach Zjednoczonych, gdy policja złapie gdzieś osobę, która nie ma
ważnej wizy, jest ona natychmiast deportowana z zakazem powrotu do USA przez 10 lat, a w niektórych
przypadkach nawet dożywotnio. Czy niemieccy, francuscy, szwedzcy policjanci, którzy zatrzymują
emigrantów przebywających w Unii nielegalnie, odsyłają ich do domu?
W mediach codziennie możemy usłyszeć i przeczytać zapewnienia różnych „ekspertów”, iż Polska nie musi
obawiać się muzułmańskiej fali, bo w najgorszym razie będziemy tylko krajem tranzytowym. Tak mogą
myśleć ludzie bez wyobraźni. Gdy Niemcy, Austria, Francja, Szwecja, Belgia, Holandia nie będą już miały
gdzie umieszczać kolejnych setek tysięcy przybyszów, wówczas zaczną ich odsyłać na zewnętrzne granice
strefy Schengen. Jeżeli obywatel Bangladeszu, Afganistanu czy Libii będzie miał do wyboru wracać
lub zostać w Polsce, jest oczywiste, jaką podejmie decyzję.
Włodzimierz Cimoszewicz ostatnio stwierdził, że gdyby każda polska gmina przyjęła jedną muzułmańską
rodzinę, to nawet tego byśmy nie zauważyli. Pan senator bardzo się myli. Arabowie to nie polscy Tatarzy,
którzy od wieków identyfikują się z polskością. Jak przyznał to swego czasu Bartłomiej Sienkiewicz, były
minister spraw wewnętrznych: „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie”. Afera podsłuchowa pokazała zaś,
że nasze służby niewiele potrafią. Nie mamy mieszkań komunalnych nawet dla naszych obywateli, nie mamy
nowoczesnego systemu świadczeń socjalnych, nie mamy wolnych miejsc pracy. Czy potrafimy poradzić sobie
z kilkoma tysiącami zdeterminowanych, roszczeniowo nastawionych do naszego świata przybyszów?
Przez ostatnie lata Polska udzieliła azylu kilku tysiącom Czeczenów. Choć wielu z nich żyje się lepiej niż
Polakom w popegeerowskich wsiach czy wyludniających się miasteczkach ściany wschodniej, to są
niezadowoleni, domagając się większej pomocy ze strony naszego państwa.
Wbrew temu, co twierdzą bezmyślni lewicowi politycy i reprezentanci przeróżnych organizacji głoszących
wzniosłe demokratyczne hasła, Polska nie ma ani prawnego, ani moralnego obowiązku przyjmować
imigrantów. Kilka miesięcy temu ANGORA zaproponowała, żeby Polska, Węgry, Czechy i Słowacja
wspólnie przeciwstawiły się dyktatowi Niemiec, Włoch i Francji, które chcą przerzucić na resztę Europy
ciężar przyjmowania nielegalnych przybyszów. Piątkowe spotkanie Grupy Wyszehradzkiej w Pradze stwarza
taką nadzieję.
Zamiast przyjmować muzułmanów, najpierw pomóżmy żyjącym w bardzo złych warunkach, a często także
prześladowanym, Polakom na Wschodzie. W Kazachstanie mieszka ponad 100 tys. rodaków. Przez ostatnie
25 lat do kraju sprowadziliśmy niespełna 5 tys. Z ogarniętego wojną Donbasu wywieźliśmy 178 Polaków,
co uznano za wielki sukces. Nie wywiązaliśmy się z podstawowego obowiązku dbania o naszych, a mamy
przyjąć kilka tysięcy ludzi obcych nam kulturowo, a być może także wrogich, wśród których na pewno będą
też członkowie organizacji terrorystycznych.
Eurarabia
Kilku pożytecznych idiotów próbuje nam wmówić, że islamscy imigranci mogą stać się szansą złagodzenia
zapaści demograficznej i postępującego starzenia się europejskich społeczeństw. Problem tylko w tym,
że przy takiej skali imigracji za 30 lat to nie będą już nasze społeczeństwa. Zlaicyzowana Francja, gdzie dziś
mieszka ponad 8 milionów muzułmanów, praktycznie już poddała się islamowi. Zbudowano 2200 meczetów,
przejmowane są kościoły. Dochodzi do coraz liczniejszych ataków na chrześcijan, nie mówiąc już o Żydach,
czego słynąca przez lata z brutalności policja francuska stara się nie zauważać. Co będzie, gdy za 15 - 20 lat
liczba muzułmanów się podwoi?
Unia sobie poradzi, słychać komentarze polityków wszelkich możliwych opcji. Nawet jeżeli Wielka
Brytania, Niemcy, Włochy, Szwecja, Dania i kraje Beneluksu są w stanie przez lata płacić zasiłki na miliony
przybyszów, z których większość nie będzie chciała pracować, to nie rozwiąże problemu. Gdy muzułmanie
zaczną stanowić 20 - 30 proc. populacji Unii, jeszcze bardziej się zradykalizują, będą domagać się coraz
więcej przywilejów, pieniędzy i praw kosztem ludzi, którzy wpuścili ich do swoich krajów. Wówczas
w państwach wspólnoty do władzy dojdzie nacjonalistyczna prawica. I rozpocznie się pełzająca wojna, która
ogarnie cały kontynent. Zabraknie w niej ciągnących się setkami kilometrów linii frontów, bitew pancernych
korpusów czy walk powietrznych. Będą za to ataki terrorystyczne na masową skalę (być może z użyciem
brudnych bomb atomowych), szturmy na muzułmańskie dzielnice, będą dziesiątki, jeśli nie setki, tysięcy
ofiar. Oczywiście, istnieje też inny scenariusz. Europa podda się bez walki i wówczas w Wielkiej Brytanii
zamiast królowej będzie panował kalif, a w Niemczech władzę obejmie rada muftich. Ale to nie interesuje
Angeli Merkel, Wernera Faymanna (kanclerz Austrii), Franęois Hollande'a ani Stefana Loefvena (premier
Szwecji), bo oni wówczas będą politycznymi emerytami.
Na Facebooku możemy przeczytać wyliczenia, jakich dokonali Witold Repetowicz i Grzegorz Lindenberg.
Otóż Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) opiekuje się
na Bliskim Wschodzie 4,5 miliona uchodźców, przeznaczając na ten cel 1,5 miliarda euro rocznie. Z tych
pieniędzy finansowana jest także pomoc dla kolejny 11 milionów wewnątrz poszczególnych krajów.
Tymczasem Niemcy w tym roku przeznaczą na pomoc dla uchodźców, którzy się tam osiedlą, 10 miliardów
euro! Reszta Europy wyda co najmniej 6 miliardów, co razem daje 16 miliardów euro, kwotę ponad 10 razy
większą niż pomoc udzielana przez UNHCR na Bliskim Wschodzie.
W maju w artykule „Szósta fala" proponowałem, żeby po przebadaniu, nakarmieniu i udzieleniu pomocy
medycznej emigrantów odsyłano do bezpiecznych miejsc w północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie.
Dysponując 17,5 miliarda euro (16 miliardów z Unii i 1,5 z budżetu UNHCR), można by skutecznie pomóc
wszystkim i powstrzymać zalewającą nas falę nielegalnych przybyszów, wpuszczając tylko tych, którzy
bezspornie są w stanie udowodnić, że pozostawanie w ojczyźnie zagraża ich życiu. Jeżeli nawet europejscy
przywódcy zdecydują się na jakieś radykalne rozwiązania, miną lata, a przez ten czas do Europy przyjadą
kolejne miliony.
Krzysztof Różycki