Miłosz. Abecadło, Wydawnictwo Literackie Kraków 2001, str. 104 -105
Czas. Nasz ród ludzki przez wieki rozmyślał nad tym, skąd wziął się świat. Jedni mówili, że musiał mieć początek, inni, że istniał zawsze. Dla nas „zawsze" straciło sens, bo przed wielkim bum żadnego czasu nie było, choć bezczasowości nie może uchwycić ani nasza wyobraźnia, ani język. Co było wcześniej, niż cokolwiek było? Średniowieczni scholastycy ze szkół Chartres i Oxfordu utrzymywali, że było boskie światło. Jego transmutatio * w światło fizykalne stworzyło wszechświat. Z zadowoleniem przyjęliby teorię Wielkiego Wybuchu i powiedzieliby: no właśnie.
Myśleć o czasie znaczy myśleć o życiu ludzkim, a temat to tak obszerny, że zająć się nim równa się myśleć w ogóle. Niczym są różnice nas dzielące, płci, rasy, koloru skóry, obyczaju, wierzeń, poglądów, w porównaniu z faktem, że wszyscy jesteśmy utkani z czasu, że rodzimy się i umieramy, jętki-jednodniówki. Niemożliwe do uchwycenia „teraz" ucieka wstecz albo przechyla się w przód, jest albo wspominanie, albo dążenie. Mowa, którą się porozumiewamy, jest modulowanym czasem, tak samo muzyka. A czyż malarstwo, architektura nie tłumaczą rytmu na przestrzeń?
Jestem wypełniony pamięcią o ludziach, którzy żyli i umarli, piszę o nich, zarazem świadomy, że jeszcze chwila, a mnie też nie będzie. I razem jesteśmy niby obłok czy mgławica pośród ludzkich konstelacji dwudziestego wieku. Moi współcześni: pokrewieństwo na tym polegające, że choć w różnych krajach i szerokościach geograficznych, żyliśmy w tym samym czasie. I w pewnym sensie, silniejsze to pokrewieństwo niż jakiekolwiek więzi plemienne.
Mnemosyne, mater Musarum
Tak, Mnemosyne, muza pamięci, jest matką wszystkich muz. I nawet melancholię przemijania Edgar Allan Poe nazywał „najbardziej poetyckim z tonów". Czytamy wiersze sprzed tysięcy lat i wszędzie ta sama skarga, medytacja nad nurtem rzeki, stawania się i ginięcia.
Razem z tym wielka tęsknota do wyjścia poza czas, w krainę wiekuistych praw i rzeczy nie podległych zniszczeniu. Plato i jego idee: na ziemi biegają i przemijają zające, lisy, konie, ale gdzieś tam w górze trwają wiecznie idee zajęczości, lisowatości, koniowatości, wespół z ideą trójkąta i prawem Archimedesa, których nie obali chaotyczna, skażona śmiercią empiria.
A. Damasio: Błąd Kartezjusza , Rebis Poznań 1999, str.118 -119
OBRAZY TERAŹNIEJSZOŚCI, OBRAZY PRZESZŁOŚCI, OBRAZY PRZYSZŁOŚCI
Wiedza o faktach, która potrzebna nam jest w rozumowaniu i podejmowaniu decyzji, pojawia się w umyśle w formie obrazów. Zastanówmy się przez chwilę nad nerwowym podłożem ich powstawania.
Jeśli patrzysz przez okno na jesienny krajobraz, słuchasz brzmiącej w tle muzyki, wodzisz palcami po gładkiej, metalowej powierzchni czy też czytasz linia po linii tekst na tej stronicy, doznajesz wrażeń zmysłowych, a w twoim umyśle powstają obrazy o różnych modalnościach czuciowych. Tworzące się w ten sposób obrazy zwane są obrazami percepcyjnymi.
Możesz jednak przestać zwracać uwagę na ów widok z okna, muzykę, gładkość powierzchni czy oderwać uwagę od tekstu i zwrócić swe myśli gdziekolwiek indziej. Być może myślisz właśnie o cioci Frani, wieży Eiffla, głosie Placido Domingo albo o tym, co napisałem właśnie o obrazach. Każdą z tych myśli również tworzą obrazy, które w różnym stopniu mogą się opierać na kształtach, barwach, ruchach, dźwiękach, wypowiedzianych i nie wypowiedzianych słowach. Obrazy, które pojawiają się, gdy przywołujesz pamięć rzeczy minionych, zwane są obrazami przywołanymi (odtwarzanymi), dla odróżnienia od tych budowanych bezpośrednio na podstawie informacji zmysłowej.
Dzięki zdolności przywoływania obrazów jesteś w stanie odtworzyć określony obraz z przeszłości, który powstał na przykład w procesie planowania tego, co się wprawdzie nie wydarzyło, lecz co ma się — zgodnie z twymi intencjami — stać (np. zaplanowane na weekend porządki we własnej bibliotece). W trakcie rozwoju procesu planowania tworzyłeś obrazy obiektów i ruchów, a twój umysł konsolidował ową fikcję w pamięci. Obrazy czegoś, co jeszcze się nie wydarzyło i co może nigdy się nie wydarzyć, są takiej samej natury jak te, które dotyczą faktów teraźniejszości. Tworzą one raczej pamięć potencjalnej przyszłości niż faktycznej przeszłości.
Owe różnorodne obrazy - percepcyjne, przywołane z przeszłości, jak i z planów na przyszłość - są wytworami twojego mózgu.
Możesz być pewien jedynie tego, że są one realne dla ciebie i że inne istoty ludzkie tworzą podobne obrazy. Owa oparta na obrazach koncepcja świata wspólna jest dla wszystkich ludzi; dzielimy ją nawet z niektórymi zwierzętami. Pomiędzy konstrukcjami tworzonymi przez poszczególne jednostki w odniesieniu do zasadniczych cech ich otoczenia (struktury, dźwięki, kształty, barwy, przestrzeń) obserwuje się znaczną spójność. Gdyby nasze organizmy zbudowane były inaczej, konstrukcje myślowe tworzone przez nas w odniesieniu do świata zewnętrznego również wyglądałyby odmiennie. Nie wiemy - i najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy -jaka jest „rzeczywistość obiektywna".
W jaki sposób dochodzimy do tych zadziwiających konstrukcji myślowych? Wiele wskazuje, iż preparuje je skomplikowana neuronowa „maszyneria" percepcji, pamięci i rozumowania. Niekiedy powstanie takich konstrukcji indukowane jest przez zdarzenia ze świata zewnętrznego w stosunku do mózgu, tj. naszego ciała lub jego otoczenia, z niewielką pomocą pamięci długotrwałej. To właśnie sytuacja, w której generujemy obrazy percepcyjne. Niekiedy inicjatywa ich tworzenia i sterowanie jego procesem rodzi się w samym mózgu, w procesie słodkiego, milczącego rozmyślania. To sytuacja, w której, na przykład, przypominamy sobie naszą ulubioną melodię lub z zamkniętymi oczami przywołujemy jakieś zapamiętane czy całkowicie wyimaginowane sceny.
Aktywność neuronów najściślej powiązana z obrazami tworzonymi i przetwarzanymi przez mózg rozgrywa się we wczesnej korze czuciowej. Czynność obserwowana we wczesnej korze czuciowej, zaangażowanej w procesy percepcyjne czy też pamięciowe, jest wynikiem - można powiedzieć - złożonych procesów toczących się „na tyłach sceny", w licznych okolicach kory mózgowej i leżących pod nią jąder, w zwojach podstawy mózgu, jego pniu i wszędzie indziej. Krótko mówiąc, obrazy opierają się bezpośrednio na tych i tylko na tych reprezentacjach neuronowych, które zorganizowane są topograficznie i znajdują się we wczesnej korze czuciowej. Są one tworzone pod kontrolą receptorów zmysłowych skierowanych na zewnątrz mózgu (np. siatkówka) lub reprezentacji dyspozycyjnych zawartych w samym mózgu — w różnych okolicach kory i w jądrach podkorowych.
Tomasz Mann, Czarodziejska góra, tłum. J. Kramsztyk, WDW 1992, tom I, str. 176 - 179
Hans Castorp miał już zupełnie uregulowany rozkład dnia, chociaż nie można było twierdzić, że się już — jak się to mówi — „wżył".
W gruncie rzeczy jest coś dziwnego w tym „wżywaniu się" w nowym miejscu pobytu, w tym — choćby nawet mozolnym — przystosowywaniu się i nabywaniu nowych przyzwyczajeń, któremu człowiek poddaje się prawie wyłącznie dla samego procesu ich nabywania i z zupełnie określonym zamiarem zarzucenia ich i powrotu do poprzedniego stanu, skoro tylko zostaną osiągnięte lub przynajmniej niedługo potem. Wprowadza się to we właściwy bieg życia jako pauzę i interludium, a czyni się to dla „wypoczynku", to znaczy: aby poddać gruntownej i regenerującej odmianie organizm, który był już o krok od rozpieszczenia, zgnuśnienia i otępienia w jednostajności niczym się od siebie nie różniących przeżyć. Ale na czym polega to zgnuśnienie i otępienie, których źródłem jest zbyt długo trwająca monotonia powracających dni? To, co je wywołuje, nie jest właściwie fizycznym i umysłowym zużyciem i zmęczeniem na skutek wymagań życia, na to bowiem najlepszym lekarstwem byłby po prostu spokój; jest raczej czymś duchowym, jest przeżywaniem czasu — przeżywaniem, któremu przy stałej równomierności grozi zamarcie i które jest tak bliskie samemu poczuciu życia i tak z nim związane, że kiedy jedno z nich ulega osłabieniu, musi się to żałośnie odbić na drugim. O istocie nudy rozpowszechnione są różne błędne poglądy. Na ogół mniema się, że nowa i interesująca treść „zabija" czas, to znaczy skraca go, że monotonia natomiast i pustka opóźniają i powstrzymują jego bieg. Nie jest to bez zastrzeżeń słuszne. Pustka i monotonia mogą wprawdzie sprawić, że chwila i godzina rozciąga się i „dłuży", ale sprawiają też, że długie i najdłuższe okresy czasu skracają się, a nawet ulatniają aż do zupełnej nicości. Na odwrót, treść interesująca i bogata jest wprawdzie w stanie godzinę, a nawet i dzień cały skrócić i uskrzydlić, ale jeśli idzie o większe okresy, nadaje biegowi czasu szerokość, wagę i solidność, tak że lata bogate w zdarzenia upływają znacznie wolniej niż owe ubogie, lekkie, które ulatują z wiatrem. To, co nazywa się nudą, „dłużeniem się" czasu, jest więc właściwie raczej chorobliwie prędkim „schodzeniem" czasu wskutek monotonii: przy nieprzerwanej jednostajności wielkie okresy czasu kurczą się w sposób, który napełnia serce śmiertelnym przerażeniem; jeżeli każdy dzień jest taki sam jak wszystkie, to wszystkie one są jak jeden dzień, i przy zupełnej jednostajności najdłuższe życie wydawałoby się całkiem krótkie i uleciałoby niepostrzeżenie. Przyzwyczajenie jest jakby uśpieniem albo przynajmniej osłabieniem zmysłu czasu i jeżeli lata młodości upływają wolno, a życie późniejsze coraz szybciej przebiega i pędzi, to z pewnością polega to również na przyzwyczajeniu. Dobrze wiemy, że odzwyczajanie się i przyzwyczajanie do czegoś nowego jest jedynym środkiem, który utrzymuje nasze życie, odświeża nasz zmysł czasu — jedynym, dzięki któremu możemy odmłodzić, wzmocnić, zwolnić nasze przeżywanie czasu i tym samym odnowić nasze poczucie życia w ogóle. To właśnie jest celem zmian miejsca i klimatu, podróży do miejscowości kąpielowych: odprężenie, które daje odmiana i epizod. Pierwsze dni na nowym miejscu pobytu mają rozmach młodości, to znaczy bieg szeroki i mocny — trwa to jakieś sześć do ośmiu dni. Potem, w miarę „wżywania się", daje się zauważyć stopniowe skracanie się biegu czasu: kto jest przywiązany do życia albo, dokładniej powiedziawszy, kto chciałby nim być, może ze zgrozą zauważyć, jak dni znowu stają się lekkie i zaczynają się przemykać, a ostatni tydzień, mniej więcej czwarty, jest niesamowicie chyży i lotny. Zapewne, to odświeżenie zmysłu czasu działa jeszcze, kiedy interludium się skończyło, i daje się na nowo odczuwać po powrocie do reguły: pierwsze dni po odmianie spędzone w domu wydają się znowu nowe, szerokie i młodzieńcze, ale nieliczne tylko; bo każdy wzywa się ponownie w regułę prędzej niż w jej zawieszenie, i jeżeli zmysł czasu jest już przez wiek osłabiony albo — co jest oznaką wrodzonego braku żywotności — nigdy nie był silnie rozwinięty, to bardzo szybko znowu omdlewa i już po dwudziestu czterech godzinach jest tak, jak gdyby się nigdy nie wyjeżdżało i jak gdyby podróż przyśniła się tylko człowiekowi.
Z Miłosza, Widzenia nad Zatoką San Francisco
- Kolisty, bezcelowy czas Greków i Egipcjan, Koło nie ma początku ni końca, na jego obwodzie „było” przepływa w „jest” i wraca do „było”. Zupełnie przeciwnie myśl żydowska, którą dość dobrze rysuje znak strzały. Lot strzały: przymierze z Bogiem, podróż narodu wybranego przez wieki, obietnica Mesjasza. Odziedziczyło to chrześcijaństwo, stąd też wzięły się marzenia mesjanistyczne świeckie..... Koło może niezupełnie dokładnie oddaje charakter greckiej myśli o czasoprzestrzeni, ale tu chyba było pokrewieństwo Grecji z Indiami i obecny pociąg do mądrości orientalnej tłumaczy się zahamowaniem obrazów wstępującego ruchu. (185)
Myślenie nasze jest zawsze w niewoli pojęć, które kiedyś zrodziła jakaś rzeczywistość, ale które wiodą żywot autonomiczny, opóźniony. (206)
Claudio Magris, Dunaj, Czytelnik 2004, str.33 -35
Tory czasu
Niemieckie muzeum zegarów, chluba Furtwangen, jest gęstwiną przyrządów wszelkich typów i kształtów - drogocennych, domowych, automatycznych, muzycznych - mierzących czas. Przeważają oczywiście zegary z kukułką ze Schwarzwaldu, na ogół z roku 1730, których ojcostwo przypisuje się czeskiemu rzemieślnikowi albo, według innych źródeł, Franzowi Antonowi Kettererowi lub jego ojcu Franzowi. Są tam zegary wahadłowe, astronomiczne, planetarne, kwarcowe. Odruchowo zastanawiamy się, czy czas płynie niezależnie od tych przyrządów odmierzających go za pomocą różnych poruszeń, czy też jest on tylko tym zbiorem miar i kształtów.
Pośród owych niezliczonych wahadeł nie przychodzą na myśl pytania Arystotelesa i świętego Augustyna ani metafizyczne rozważania o czasie, lecz chronologiczne niekonsekwencje i rozbieżności. Kilka miesięcy temu na przykład plakaty Movimento Sociale Italiano sławiły czterdziestolecie Republiki Salo. Ten widok wzniesionych w faszystowskim pozdrowieniu rąk, których przedłużenie stanowiły sztylety, był również alegorią giętkiego i rozciągliwego wymiaru, jaki przybiera czas jednostkowy i historyczny. W 1948 roku, podczas słynnej kampanii wyborczej, rok 1918, wraz z końcem pierwszej wojny światowej i przyłączeniem Triestu do Włoch, należał do odległej przeszłości, nie zdolnej już budzić gwałtownych emocji. Trzydzieści lat pomiędzy 1918 a 1948 umieściły te wydarzenia poza kręgiem rzeczywistości, gdzie nie sięga już gniew wrogów. Czterdzieści lat, które dzielą Republikę Salo i obchody jej powstania to krótki czas, jaki nie wystudził żadnej emocji; wiec zapowiadany przez te plakaty mógłby spowodować zamieszki, bójki, ofiary.
Jako współczesne przeżywamy wydarzenia sprzed dziesiątków lat, a jako bardzo odległe, ostatecznie przekreślone, fakty i uczucia mające ledwie miesiąc życia. Czas zmniejsza się, wydłuża, kurczy, tworzy skrzepy uderzająco realne lub rozwiewa się jak mgła znikająca w pustce; to tak jak gdyby biegł po wielu torach krzyżujących się, rozgałęziających, w różnych, przeciwnych kierunkach. Parę lat temu rok 1918 przybliżył się; koniec cesarstwa habsburskiego, będący już odległą przeszłością, stał się na nowo częścią teraźniejszości, przedmiotem zażartych dyskusji.
Nie istnieje jeden jedyny pociąg czasu podążający w jedną stronę i ze stałą prędkością; czasami mija inne pociągi nadjeżdżające z przeciwnej strony, z przeszłości, i przez chwilę przeszłość ta jest blisko, obok nas, w naszej teraźniejszości. Jednostki czasu - określane przez podręczniki historii jako czwartorzęd albo epoka augustowska, a kroniki naszego życia jako lata liceum albo era miłości do jakiejś osoby - są tajemnicze, trudne do zmierzenia. Czterdzieści lat, które minęły od Republiki Salo, wydają się krótkim okresem, czterdzieści trzy lata trwania belle epoąue natomiast - bardzo długim; cesarstwo napoleońskie wydaje się o wiele dłuższe niż panowanie chadecji trwające o tyle lat więcej.
Wielcy historycy, jak Braudel, badali przede wszystkim ten tajemniczy aspekt trwania, brak precyzji i ambiwalencję tego, co nazywa się „współczesnością". Słowo to nabiera różnych znaczeń, jak w opowiadaniach science fiction, zależnie od miejsca zajmowanego w przestrzeni. Franciszek Józef jest współczesnym mieszkańców Gorycji napotykających wciąż znaki jego obecności w otaczającym ich świecie, podczas gdy należy do odległej epoki dla tych, co mieszkają w Yignale Monferrato. Dla Hamsuna, który urodził się przed bitwą pod Sedanem i żył jeszcze na początku wojny koreańskiej, te dwa wydarzenia łączy niejako wspólny horyzont, podczas gdy dla Weiningera, zmarłego młodo, w 1903 roku, należą odpowiednio do przeszłości sprzed narodzenia i bardzo odległej przyszłości, do świata, którego nie mógłby sobie nawet wyobrazić.
Ungleichzeitigkeit, niewspółczesność rozdzielająca uczucia i nawyki osób i klas społecznych, jak pisał Bloch, jest jednym z kluczowych pojęć historii i polityki. Wydaje się nam niemożliwe, że dla naszych dzieci jest już zamierzchłą i nieznaną przeszłością to, co dla nas było jeszcze bolesną teraźniejszością. Każdy w tym sensie jest ofiarą i winnym niezrozumienia; ten, kto jest młodszy ode mnie o dziesięć, piętnaście lat, nie może zrozumieć, że exodus z Istrii po drugiej wojnie światowej stanowi dla mnie część teraźniejszości, tak jak ja z kolei nie mogę pojąć, że dla niego lata pomiędzy 1968,1971 i 1981 odmierzają odrębne i różne epoki, podczas gdy dla mnie nakładają się na siebie i upodabniają, mimo wstrząsów i znacznych różnic, niczym falujące trawy na nizinie.
Historia staje się realna dopiero wtedy, gdy już minęła, i wzajemne powiązania, ustanowione i opisane po latach w annałach, określają zasięg i rolę wydarzeń. Wspominając klęskę Bułgarów, wydarzenie decydujące dla wyniku pierwszej wojny światowej, a więc i dla końca pewnej cywilizacji, hrabia Karolyi pisze, że w chwili gdy miało ono miejsce, nie pojął jego wagi, ponieważ w „owej chwili" ten moment nie stał się jeszcze „tym momentem". Również dla Fabrizia del Dongo bitwa pod Waterloo, kiedy brał w niej udział, nie istniała jeszcze dla niego. W czystej teraźniejszości, jedynym zresztą wymiarze, w którym żyjemy, nie ma historii; w żadnym momencie nie ma faszyzmu ani rewolucji październikowej, ponieważ w tym minimalnym ułamku jest tylko przełykanie śliny, gest ręki, wzrok padający na okno. Tak jak Zenon zaprzeczał ruchowi strzały wypuszczonej z łuku, ponieważ w każdej chwili jest ona nieruchoma w pewnym punkcie przestrzeni, następowanie zaś po sobie nieruchomych chwil nie może być ruchem, tak samo można by powiedzieć, że to nie następowanie po sobie owych chwil bez historii tworzy historię, lecz korelacje i uzupełnienia będące dziełem historiografii. Życie, mówił Kierkegaard, można zrozumieć jedynie patrząc wstecz, choć powinno się je przeżywać patrząc w przód - czyli w coś, co nie istnieje.
Donald Hoffman, badacz umysłu, University of California w Irvine
Wierzę, że istnieje tylko świadomość. Czasoprzestrzeń, materia czy energia nigdy nie były fundamentami Wszechświata. To wytwór ludzkiej świadomości - i to nie najważniejszy. Świat naszego codziennego doświadczenia - stoły, krzesła, schody i ludzie, kształty, zapachy, uczucia i dźwięki - to tylko typowy dla naszego gatunku "interfejs użytkownika" pośredniczący w dostępie do świata znacznie bardziej złożonego. Celem tego "interfejsu", tak jak w przypadku systemu operacyjnego komputera, jest uproszczenie prawdziwego świata tak, aby łatwiej było się w nim poruszać. Klikamy na ikonki w komputerze, bo to jest szybsze i trudniej tu popełnić błąd, niż pisząc oprogramowanie albo ręcznie regulując poziom napięcia w elektronicznych obwodach. Presja ewolucyjna sprawia, że świat naszego codziennego doświadczenia jest radykalnie uproszczony, bo służy on temu, by ułatwić nam przetrwanie. Dlatego - mimo wysiłków najlepszych umysłów - nie ma jeszcze teorii, która tłumaczyłaby, jak z bezdusznej materii i energii mogło wyłonić się świadome doświadczenie. Jeżeli - jak podejrzewam - materia to tylko jeden z poślednich produktów świadomości, to możemy oczekiwać, że samej świadomości nigdy nie da się z niej teoretycznie wywieść. Czas i przestrzeń nie istnieją.
Carlo Rovelli, fizyk, Institut Universitaire de France i University of the Mediterraneum
Jestem przekonany, że czas nie istnieje. Sądzę, że można opisać przyrodę, nie używając pojęć czasu jak i przestrzeni, a wyrzucenie ich z języka okaże się użyteczne i przekonujące. Pojęcia czasu i przestrzeni to tylko pewne przybliżone pojęcia, których używa nasz umysł, żeby wyobrazić sobie rzeczywistość.
V. Nabokov, Pamięci, przemów
Kołyska buja się nad otchłanią, a zdrowy rozum podpowiada, że nasze istnienie jest tylko wąską szczeliną światła między dwiema wiecznościami ciemności. Chociaż obie są bliźniaczkami z jednego jaja, człowiek z reguły patrzy spokojniej w otchłań przed swoim narodzeniem niż w tę drugą, ku której zmierza (w tempie mniej więcej czterech i pół tysiąca uderzeń serca na godzinę). Słyszałem jednak o pewnym młodym chronofobie, który wpadł niemal w popłoch, kiedy oglądał po raz pierwszy domowe filmy kręcone na kilka tygodni przed jego urodzeniem. Zobaczył na nich właściwie identyczny świat - ten sam dom, tych samych ludzi - lecz uprzytomnił sobie, że wcale tam nie istniał i że nikt nie płakał z powodu jego nieobecności. Mignęła mu matka, która machała z okna na piętrze, i ten obcy gest bardzo go poruszył, jak gdyby stanowił tajemnicze pożegnanie. Szczególnie jednak poraził go widok nowiutkiego wózka dziecięcego stojącego na ganku, owianego gładką, natrętną aurą trumny; ale i on był pusty, jak gdyby wskutek odwróconego biegu wypadków jego własne kości rozpłynęły się w powietrzu.
Takie fantazje są nieobce młodym ludziom. Albo, by ująć to inaczej, w rzeczach pierwszych i ostatnich często pobrzmiewa młodzieńcza nuta - chyba że pozostają we władzy jakiejś szacownej i sztywnej religii. Przyroda oczekuje, że człowiek dorosły przyjmie te dwie czarne próżnie, od dziobu do rufy, tak niewzruszenie, jak przyjmuje niesamowite widoki między nimi. Wyobraźnia, najwyższa rozkosz istot nieśmiertelnych i niedojrzałych, winna podlegać ograniczeniom. Aby cieszyć się życiem, nie powinniśmy cieszyć się nim zanadto.
Sam buntuję się przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Czuję przemożną chęć, by uzewnętrznić swój bunt i pikietować przyrodę. Mój rozum nie ustaje w ogromnych staraniach, żeby z owych bezosobowych ciemności po obu stronach życia wychwycić bodaj najdrobniejsze przebłyski osobiste. Podzielam również gorliwie pogląd najjaskrawiej wymalowanego dzikusa, iż owe ciemności powstają jedynie za sprawą ścian czasu, które oddzielają mnie i moje posiniaczone pięści od wolnego świata bezczasu. Podróżowałem myślą wstecz - a im dalej się zagłębiałem, tym tragiczniej się ona kurczyła - do odległych rejonów, w których szukałem tajnego przesmyku, lecz odkrywałem jedynie, że więzienie czasu jest kuliste i że nie ma z niego żadnych wyjść. Próbowałem już wszystkiego poza samobójstwem. Zrzucałem tożsamość, żeby uchodzić za tradycyjnego ducha i zakradać się do sfer istniejących przed moim poczęciem. Znosiłem poniżające towarzystwo wiktoriańskich powieściopisarek i emerytowanych pułkowników, którzy pamiętali, iż w poprzednich wcieleniach byli posłańcami niewolnikami na rzymskich drogach albo mędrcami pod wierzbami Lhasy. Przetrząsałem swoje najdawniejsze sny w poszukiwaniu kluczy i wskazówek - przy czym spieszę dodać, że bez reszty odrzucam wulgarny, ubogi, z gruntu średniowieczny świat Freuda z jego sfiksowanym uganianiem się za symbolami seksualnymi (przypominającym próby wytropienia akrostychów Bacona w dziełach Shakespeare'a) i za złośliwymi embrionkami, które z przyrodzonych zakątków szpiegują życie miłosne rodziców.
Z początku byłem nieświadom, że czas, na pierwszy rzut oka tak bezmierny, jest więzieniem. Kiedy zgłębiam swoje dzieciństwo (co stanowi namiastkę zgłębiania własnej wieczności), widzę przebudzenie świadomości jako ciąg przerywanych błysków, przy czym odstępy między nimi stopniowo się zmniejszają aż do ukształtowania się jasnych brył percepcji, które dają pamięci śliski punkt oparcia. Cyfry i mowę poznałem mniej więcej w tym samym czasie, bardzo zresztą wcześnie, ale uprzytomnienie sobie, że ja to ja, a moi rodzice to moi rodzice, przyszło nieco później, i łączyło się wprost z odkryciem ich wieku w odniesieniu do mojego. Wnosząc z silnego blasku słońca, który na wspomnienie tego objawienia natychmiast wdziera się w moją pamięć strzępiastymi plamkami słonecznymi w nakładających się deseniach zieleni, rzecz mogła się dokonać podczas urodzin mojej matki, u schyłku lata, na wsi, kiedy zadałem stosowne pytania i oszacowałem uzyskane odpowiedzi. Zgadza się to z teorią rekapitulacji; początek świadomości refleksyjnej w mózgu naszego najdawniejszego przodka musiał się zbiec ze świtaniem poczucia czasu.
Kiedy więc zestawiłem świeżo ujawnioną, nowiutką formułę swojego wieku, czterech lat, z formułami rodziców, trzydzieści trzy i dwadzieścia siedem, coś się ze mną stało. Przeżyłem nader orzeźwiający wstrząs. Jak gdybym przeszedł drugi chrzest, znacznie bardziej boski od prawosławnego zanurzenia, które pięćdziesiąt miesięcy wcześniej przeszedł wyjący, na wpół zatopiony na wpół Wiktor (moja matka, przez półprzymknięte drzwi, gdyż stary zwyczaj kazał rodzicom wycofać się z tego obrzędu, zdołała poprawić omyłkę archiprezbitra, ojca Konstantina Wietwienickiego), poczułem się nagle wtrącony w promienny, ruchomy przestwór, nie będący niczym innym jak tylko czystym żywiołem czasu. Człowiek nurzał się w nim - podobnie jak rozochoceni kąpielowicze nurzają się pospołu w lśniącej wodzie morza - razem z istotami wprawdzie od niego odrębnymi, ale połączonymi z nim na jednej fali czasu, środowisku zgoła różnym od świata przestrzeni, postrzeganego nie tylko przez ludzi, lecz również przez małpy człekokształtne i motyle. W tej właśnie chwili uświadomiłem sobie przenikliwie, że dwudziestosiedmioletnia istota w miękkiej bieli i różu, która trzyma mnie za lewą rękę, to moja matka, a trzydziestotrzyletnia istota, w twardej bieli i złocie, która trzyma mnie za prawą, to mój ojciec. Szli równym, miarowym krokiem, a ja dreptałem i truchtałem między nimi, i znów dreptałem, od jednej plamki słońca do drugiej, środkiem ścieżki, w której dziś rozpoznaję bez trudu aleję zdobnych dębczaków w parku naszego majątku ziemskiego w Wyrze, w byłej guberni petersburskiej w Rosji. Doprawdy, z mojej obecnej grani odległego, odosobnionego, niemal bezludnego czasu widzę swą maleńką postać, która święci owego sierpniowego dnia roku 1903 narodziny rozumnego życia. Jeżeli władczyni mojej lewej ręki i władca prawej istnieli przedtem w moim mglistym świecie niemowlęctwa, to kryli się za maską czułego incognito; teraz zaś strój ojca, oślepiający mundur Gwardii Konnej z gładkim złotym wybrzuszeniem kirysu, płonącym na piersi i plecach, wychynął niczym słońce, a potem jeszcze przez wiele lat żywo interesował mnie wiek rodziców, o który wciąż się dowiadywałem tak jak nerwowy pasażer dopytujący się o godzinę, żeby sprawdzić nowy zegarek.
Warto tu odnotować, iż ojciec odbył służbę wojskową na długo przed moim narodzeniem, podejrzewam więc, że owego dnia włożył ubiór paradny swojego dawnego pułku w charakterze świątecznego żartu. Żartowi zatem zawdzięczam pierwszy przebłysk mojej pełnej świadomości - co znów ma swoje implikacje rekapitulacyjne, albowiem pierwsze istoty ziemskie świadome czasu były również pierwszymi istotami, które się uśmiechały.
W: Gazeta Wyborcza, 24.01.2005, W co wierzą wybitni uczeni.
8