W polu - Rembek, Studia - polonistyka, współczesna egzamin


W POLU

STANISŁAW REMBEK

Wszystko mi tu łamkie, kruche,

Gdzie obrócę dłoń, ruina,

Wieją wiatry na posuchę,

Na posuchę iłknie ślina.

We mnie, w świecie - grób : dwa słowa !

Umiem trzecie...

Grabarzowa

Dłoń żelazem je dokończy.

Norwid

Marysieńce

PO ŚMIERCI KAPRALA GÓRSKIEGO

Wszystkie nieszczęścia siódmej kompanii zaczęły się wraz z dniem, w którym zginął kapral Górny.

Zdaje się istnieć pomiędzy pewnymi wypadkami niedostępny dla ludzkiej logiki związek, jak gdyby świat stanowił jednolity mechanizm, gdzie poruszenie najdrobniejszej nawet cząstki może spowodować nieoczekiwaną reakcję całości.

Bo wiara to zawsze co innego niż wiedza, a myśl - niż doświadczenie.

Kapral Górny w kompanii nie odgrywał żadnej specjalnej roli, nie przejawiał także zdolności bojowych i organizacyjnych, jakie zaczęto mu przypisywać pośmierci. Żył, nie zwracając na siebie uwagi. Nikt nie zwracał mu uwagi, nie karał go. Odznaczał się spokojem, milkliwością, a tacy ludzie mają zdolność budzenia szacunku. Nie wyznaczano go do zadań, które wymagały energii i nieugiętości. Wszędzie woził ze sobą skrzypce.

Zdarzył się szczególny wypadek, gdy porucznik Paprosiński wysłał go na patrol, na którym zginął. A wraz z nim także Józef Robak i strzelec Banasiak.

Banasiaka żałowano najbardziej, tym bardziej, ze dopiero co przybył ze szpitala, gdzie od XI 1919 roku leczył się z postrzału w brzuch.

Najbardziej złowrogą dla kompani okazała się okoliczność, że podczas smutnego wypadku nie był obecny sierżant Dereń. Był on w szpitalu, chory na malarię, na drugi dzień po śmierci Górnego zjawił się w okopach, podporucznik Ludomski nie uwierzył, że sierżant wyzdrowiał, wyglądał na bardzo chorego. Kiedy dowiedział się o śmierci Górnego niesamowicie się zdenerwował, było w jego widoku coś niepokojącego i dzikiego. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na jego pytanie, gdzie zginął, dopiero plutonowy Zajączkowski powiedział, że na patrolu. Sierżant skulił się pokornie. Podporucznik Paprosiński zorientował się, że śmierć Górnego musiała dotknąć boleśnie sierżanta i obudziło się w nim współczucie. Zainteresowała go ta sytuacja, uważał sie za znawcę ludzi, klasyfikował ich według pewnych cech, każdego poznanego upychał do jakiejś szufladki. Kiedy myślał, że Dereń jest najbardziej typowy i szablonowy okazało się, ze ma w sobie jakąś wewnętrzną rysę, postanowił lepiej go poznać. Udał się co strzelca Cewowskiego, który miał na głowie wszystkie dane dotyczące członków oddziału. Okazało się, ze Derenia i Górnego łączyły mniej więcej te same dane.

Cewowski trafił do wojska fatalnym przypadkiem.

Paprosiński udał się na rozmowę z komendantem Żyżkiewiczem, by dowiedzieć się co myśli o Dereniu. Zeszli na temat wiary. Żyżkiewicz usnął.

Doszły wiadomości, że Dereń przedwcześnie opuścił szpital, dostał bowiem ataku febry. Nikt nie zdobył się na odwagę, by do niego podejść, dopiero Piesik przyniósł mu kawy. W nocy Derenia nie było już w okopie, poszedł szukać Górnego, znalazł jego ciało, jednak dostrzegli go bolszewicy, wrócił do kompani. Od razu zatrzymał go Ludomski krzycząc cóż on wyprawia, ale Dereń odpowiedział, że skąd miał wiedzieć, czy go tam nie zostawili rannego. Dowódca kompani ochłonął, nie mógł tego zrozumieć.

Dereń był świetnym instruktorem i głównie jemu zawdzięczał oddział swe wyszkolenie, natomiast o Górnym nie wiedziano nic, teraz dopiero uświadomiono sobie, że zawsze groźny i huczący sierżant do niego jednego zwracał się łagodnie. Śmierć Górnego wydała tajemnicę ich przyjaźni. Ból Derenia podporucznik Ludomski postanowił ukoić łagodnością, nie potrafił zrozumieć, dlaczego sierżant pomimo wszystko go nienawidzi. Odtąd postanowił ograniczyć stosunki z nim tylko do służby. Podczas rozkazu wysłania patrolu za rzekę Dereń ciągle wspominał Żeby to był Górny... Ludomski w końcu wybuchnął mówiąc : Poślijcie swój nos, jeśli nie wiecie kogo posłać ! Zaraz tego pożałował.

Często się zdarza, że nienawiść wyprzedza przyczyny jej powstania i wtedy skrzętnie je zbiera, aby usprawiedliwić swe istnienie.

Na patrol poszedł plutonowy Zajączkowski i Antoni Robak, który od rana czuł się jakiś nieswój. Okazało się, ze ma gorączkę, zostawiono go i odebrano podczas powrotu, ledwo dowlókł się do obozu. Krzyczał, że ma tego dość. Podniósł bunt. Kiedy Ludomski usłyszał, że to Dereń go wysłał, umilkł. Unikał rozmów z sierżantem. Wysłano Robaka do szpitala, co pociągnęło za sobą docinki na jego temat wśród żołnierzy: Polskie wojsko! Jak człowiek zachoruje, to go zmarnować do reszty. Haruj, póki możesz, a jak zedrzesz, kula w łeb. Jednak widząc rozdrażnienie Ludomskiego, ucichli. Było to pierwsze wystąpienie przeciw niemu w kompanii.

Antoni Robak zmarł na tyfus plamisty, zaczęła się epidemia ( do siódmej kompanii dotarła wyjątkowo późno), ludzi ginęli bardzo szybko mimo środków zapobiegawczych, podporucznik tak się przejął, że sam konfiskował rzeczy zmarłych, kiedy dowiedział sie, że niektórzy podwładni noszą ciuchy po ofiarach choroby rozpętał piekło. Nakrzyczał na Derenia, zapominając o swojej taktyce w stosunku do niego. Ten znowu wspominał Górnego, jego nazwisko wywoływało w Ludomskim bezsilną złość.

Sierżant zwariował na tym punkcie, każdemu niepowodzeniu, nieporządkowi jaki panował w oddziale winna była nieodmiennie śmierć Górnego. Nawet pozostali żołnierze zaczęli wierzyć w nieodzowność istnienia Górnego dla szczęścia całej kompanii, jeśli nie całego świata. Szczególnie zainteresował się tym Paprosiński.

Między żołnierzami zawiązała się sprzeczka o głupocie, wyzyskiwaniu żołnierza, nagle Jagusiak zadał zagadkę : Co to jest? Nie je, nie pije, chodzi i bije. Odpowiedzią był polski żołnierz.

Pojawia się jedna z pierwszych oznak zmian psychologicznych w życiu żołnierza u Paprosińskiego : Czyżbym już do tego stopnia zdążył wsiąknąć w to całe towarzystwo, ze zaczynam brać poważnie wszystkie ich bezsensowne sprawy? - zapytał się z niepokojem. - Nie, to tylko wojna tak rozstraja nerwy - odpowiedział sobie natychmiast.

Paprosiński spotkał starszego sierżanta Sołyszkę, jego ojcem był Rosjanin, wychowywał się w Częstochowie. Rosjanie prześladowali go za polskość, Polacy za rosyjskość. Czuł się wszędzie cudzoziemcem, dopiero po rewolucji uznał się za Ukraińca. Zauważył, ze w kompanii coś dzieje się nie tak. W czasie rozmowy z Paprosińskim wspominali nowele Prusa i Zmartwychwstanie Tołstoja. Dochodzą do konkluzji, że Gdzie istnieje krzywda, musi być i wina. Następnie : W każdym bądź razie okazuje się, ze nie ma ludzi niepotrzebnych. Na przykładzie Górnego Sołyszka pokazuje, że niby nic nie znacząca jednostka wstrząsnęła oddziałem, Zapewne tak samo przedstawia się rola narodów w strukturze całej ludzkości.

Kilka następnych ofiar i rannych przyczyniło się do rozszerzania przedziału między dowódcą a kompanią. W oddziale wspominano Strusia, żołnierze wyidealizowali jego obraz po śmierci. Ludomski sprzeciwił się, żeby zostawić jego rzeczy Kamasińskiemu, kazał je odesłać bratu, pogłębiło to niesmak do dowódcy. Nastąpiły pierwsze dezercje. Zaczynała się wyraźna choroba, która toczyła cały organizm kompanii.

Ludomski zdawał sobie sprawę, że przyczyną tego wszystkiego jest sierżant, więc zastanawiał się jakby się go pozbyć z kompanii, nie było to łatwe, gdyż znienawidzony wcześniej Dereń, teraz zyskał sobie sympatię żołnierzy.

Dowódca batalionu, porucznik Leśniak czuł niechęć do Ludomskiego, choćby dlatego, że uważał go za jednych z tych "młodzików", którym z góry zarezerwowano zaszczytne i wysokie miejsca wojskowe. Skarcił go, kiedy dowiedział się, ze z jakiś osobistych względów chce wyrzucić swego najlepszego podoficera.

Derenia męczyła febra, codziennie zwijał się w kłębek, zaczął wzbudzać litość połączoną z odrazą. Trzeba było rozkazu Ludomskiego, żeby ktoś mu pomógł. Dowódca miał nadzieje, że pozbędzie się sierżanta z powodu choroby, ale ten nie chciał iść do szpitala, wiedział jakie tam panują warunki, że jest to dobijalnia. Jeżeli wojna wyzwala w człowieku zwierzę, to bardziej jeszcze na tyłach, niż na froncie. Dereń nie chciał skorzystać nawet z urlopu, przywarł do kompanii.

Paprosiński mówił Ludomskiemu, że nie potrafi poznać się na Dereniu, że to ciekawy człowiek, do takich należy świat. Nic nie pojmujesz. Tu chodzi o zdolność wiary w nieomylność swojego rozumu, zdolność, która właśnie stwarza postęp. Wszystko jedno, czy ten rozum wytworzy własną doktrynę, czy też przyjmie cudzą, byle tylko nigdy nie wybiegał poza nią.

Tymczasem sytuacja na froncie pogarszała się z dnia na dzień.

Często człowiek silniej przywiązuje się do miejsca swej niedolo niż do siedliska swego szczęścia. Tak samo trzeci batalion zdawał się zróść ze swoim przedmościem. Nikt w nim nie marzył o zmianie, o wypoczynku, jak gdyby ten zryty granatami pagórek, te podarte kulami kikuty drzew i te okopcone resztki kominów dawno wymarłej osady stanowiły najbardziej uroczy i najbardziej godny miłości zakątek.

I to trupy zemściły się za swoją poniewierkę...Zaczęły śmierdzieć. W końcu trzeba było cofnąć linię obronną.

Paprosiński miał jakiś przerost świadomości, całkowicie wyuzdaną wyobraźnię, która nigdy nie pozwalała mu na rozkosz zapomnienia i skupienia całej energii na momencie jakiegoś działania. Spokojne czasy na froncie były dla niego czasem kaźni. Trzymał sie blisko Ludomskiego, przy którym nic nie zmuszało go do prowadzenia samodzielnego żywota na większą skalę. Nigdy nie czuł się zadowolony z siebie ani z losu, jaki przypadł mu w udziale. Przywołuje dzieciństwo, kiedy cierpiał przez nazwisko, kojarzony był a Paprochem i Farfoclem. Dodatkowo miał na imię Fidelis. A jego piekła ambicja wybicia się ponad swoją sferę. Najpiękniejsze w jego życiu były dwa lata na emigracji, gdzie jego imię i nazwisko we Francji brzmiało powabnie. Pojechał do Francji ze Świderskim. Poznał tam swego innego przyjaciela Horbaczewskiego, rewolucjonistę rosyjskiego. Kiedy w Polsce się uspokoiło, dowiedział się o śmierci matki i wrócił. Zabrano go do wojska, dzięki Horbaczewskiemu spędził bezpiecznie w biurze wojskowym. Ponownie powrócił koszmar nazwiska i wykształcenia, nie dostał przez to wyższych rang. Pewnego dnia do biura zawitał Świderski, pomógł mu, pozdawał egzaminy i otrzymał stopień podporucznika. Ale gdzieś na dnie taił się w nim wstyd, za szybko mu to przyszło. Aż pewnego dnia dostał wezwanie na front. Przekonał się, ze wojna w polu nie jest jego żywiołem. Popadał w rozpacz przez swe szamotanie się z przewidywalnością. Był przecież w wieku, kiedy Byron ukazał Europie urodę życia, a on całą siłę ducha wytężał, by utrzymać nerwy w cuglach.

Kiedy w upalny dzień wszyscy żołnierze byli rozebrani i rozleniwieni, on jeden był ubrany i wciąż gotowy, nie pozwolił sobie nawet na ściągnięcie piekących butów, w końcu nie mogąc wytrzymać zdjął tylko hełm. Znalazł tylko jednego takiego jak on - Derenia.

W WIELKIEJ BITWIE

Im dłużej wyczekujemy ciężkiej godziny, tym bardziej niespodzianie do nas przychodzi.

Na froncie nadciągało coś niebezpiecznego, Paprosińskiego zaczął przenikać chłód, rozcierał twarz i ręce. Toteż widząc, że nie może zapanować nad swoim psychofizycznym organizmem, zaczął zeń szydzić. Bo przecie w jego świadomości lęku nie było. Czegóż miał się bać? Najgorsze co go mogło spotkać - to śmierć. A na nią był przygotowany.

Było zaiste coś wbrew naturze w tym samotnym i bezcelowym zużywaniu swojej energii psychicznej, ostatnich zasobów w strasznym trudzie z głębi dusz wydobywanej odwagi i woli.

Radajewski zastanawiał się po co oddział stoi bezczynnie, kiedy biją naszych. Sypały się złośliwie podłe insynuacje tłumu, w które nikt nie wierzy, ale których zawsze używa się dla rozkołysania nienawiści mas. Paprosińskiego przekonał się, ze nienawidzi Ludomskiego, uważał, że On tu gotów zdechnąć wraz z całą kompanią, byleby czuć ciągłe łaskotanie świadomości, że tyle istnień i tyle mąk ludzkich zależy od jego jednego rozkazu! Jednak Paprosiński doznał rozczarowania, kiedy okazało się, ze obaj są podobni. Tyle, że Lubomirski, by rozładować strach myślał o czymś innym. Paprosiński wiedział, że równowaga ducha, to możność myślenia w każdej chwili o czym się chce. Ale o to właśnie chodzi, żeby znaleźć tę zwrotnicę wyobraźni, która mogłaby ją skierować na właściwy tor. Ducha można udoskonalić, ale niepodobna nadać mu innego kształtu. Tak, jak można rozwinąć słabe mięśnie, ale niepodobna wyprostować skrzywionego kręgosłupa.

Sprawdzał godzinę. Minęła godzina, nie zostawiła po sobie żadnych wspomnień, doświadczeń. Za miesiąc, o ile będzie jeszcze zył ktoś zapyta o godzinę ataku, o tę wcześniejszą nie zapyta nikt, nawet jego zmęczone serce.

Gdyby ludzie mogli pamiętać o przebytych cierpieniach, ta wojna byłaby ostatnia.

Skończyła się męka oczekiwania, rozpoczęła się rozkosz walki. Jedynym nieruchomym był Dereń, uśmiechał się. Paprosiński uczuł podziw i szaloną ciekawość tego człowieka.

Paprosińskiego doszły słuchy, ze wysłano cztery dodatkowe oddziały bolszewickie na ich odcinek. Ciągnęli od strony lasu. Kiedy wiedział, ze rozpoczęło się na dobre, spojrzał na zegarek.

Kompanię ogarnęło szaleństwo, obrońcy walili się jak wściekli. Paprosiński czuł jasną trzeźwość. Odparli atak bolszewicki, jednak wyrywały się kolejne linie. Bolszewicy postanowili złamać opór kompani ogniem. Witała Jutrzenka. Paprosiński przypomniał sobie rozmowę z Ludomskim o taktyce walki ze strachem. Obok niego był Kamasiński, któremu oderwało dwa palce, mimo okazywanej brawury cieszył się na myśl, ze okaże się już niezdolny do dalszej walki i pojedzie do domu. Nagle salwy przypomniały mu takty jakiejś zapomnianej melodii, był to Taniec Anitry Griega, przynosiło to ulgę. Walczył myślami, raz bitwa, raz muzyka. Wyobrażał sobie tańczącą kobietę, podniecało go to erotycznie. Tak samo teraz każdy szczegół otaczającej go widzialności budził w nim skojarzenia miękkich i lubieżnych linii kobiecego ciała. Poczuł ulgę i zaczłą rozmyślać z goryczą, że Stwórca dał swemu stworzeniu popęd płciowy, by odwrócić jego myśl od męki istnienia. Zdawało mu się, że wydarł tym odkryciem tajemnicę rządów Boga nad światem, i zaczął myśleć o Nim z nienawiścią zbuntowanego niewolnika. Nagle Paprosiński ruszył do starcia, cały pluton za nim. Nigdy wcześniej nie widział z bliska bolszewików, zobaczył niespodziewanie swego dawnego przyjaciela Horbaczewskiego, odkrzyknął i pociągnął dwa razy za spust. Wszyscy dostali się bezpiecznie do rowu. Kompania była upojona już trzecim dzielnym odparciem, zaczęły się przechwałki kto, kogo i jak zabił. Największym jednak bohaterem chwili był Paprosiński, zaimponowała kompanii jego zimna krew i pojedynek z nieprzyjacielem oraz francuska rozmowa. Paprosiński czuł jednak niesmak.

Dostało się w ręce Polaków dwóch ciężko rannych bolszewików.

Żołnierze zgromadzili się wokół Paprosińskiego, kiedy przerwano ogień. Ludomski kazał mu osłaniać ze swym plutonem w razie odwrotu. Uciekali jednak jak bydło, nie mógł opanować żołnierzy. Nie miał pojęcia gdzie biegnie i dlaczego właśnie tą drogą, miał tylko poczucie, że inni biegną obok. Przemknął mu przez głowę Ludomski, poczuł wdzięczność do tego człowieka, za to że myśli w tej chwili za niego. Ale Paprosiński opadał z sił, rozkazywał sobie jeszcze zrobić parę kroków, potem może umrzeć. Mimo to zwolnił. Na szczęście cała kompania zatrzymała się niedaleko. Nadciągali do nich żołnierze, okazało się, że to szósta kompania, opowiadali, że byli w piekle...zostało ich niewielu, byli śmiertelnie przerażeni. Następnie nadbiegł batalion porucznika Leśniaka, obok niego był jakiś młodszy major. Zaczął wrzeszczeć na Ludomskiego, że rozpuścił kompanię na cztery wiatry, nagle zawołał w innym tonie do Paprosińskiego, okazało się, ze to Świderski. Jego plan był taki, żeby odebrać Śmigalszczyznę, przez co chciał sparaliżować ruch bolszewicki.

W czasie biegu spostrzegli w jakiejś chacie komisarza komunistycznego, był ranny, rozprawiając ile musiał zabić wcześniej osób, ile sprawić okrucieństw, los wykonał zadanie za nich, spadł na komisarza płonący dach.

Pluton Paprosińskiego zdobył Śmigalszczyznę. Jednak za niedługo znowu zostali z niej wyparci, jednak Ludomski nie wiedział zupełnie gdzie podział się pluton Paprosińskiego. Ludomski zobaczył, że jego oddział powiększył się znacznie, pytał czy kto widział Paprosińskiego, ale jego nie było. Stanęli w obliczu śmierci, Ludomski paradoksalnie poczuł ulgę. Kiedy runęły na nich pociski, ruszyli z okrzykiem Hurra!

PORAŻKA

Trzeci batalion został odcięty. Hiobowa wieść budziła wszędzie grozę. Porucznik Topczewski bez wahania runął na most, bolszewicy cofali się przed jego furią. Jeszcze raz okazało się, że odwaga zdecydowanie górują nad wszelkimi prawami taktyki. Droga była wolna. Oddziały polskie i bolszewickie pomieszały się ze sobą. Przy Ludomskim pozostało kilku ludzi, Paprosiński nie spostrzegł nawet, że został sam. Kiedy to zobaczył ruszył za jakimiś żołnierzami. Uprzytomnił sobie, jak naiwne były jego młodzieńcze wyobrażenia o bohaterstwie. Bolszewicy nie raz biegli po obu jego stronach. Biegł, nie oglądając się za siebie. Poczuł okropny ból w prawiej stopie, stawał się nie do zniesienia. Postanowił biec, dopóki serce nie pęknie. Stawiał sobie coraz nowe mety. Nagle spotkał dwudziesty dziewiąty pułk, Paprosiński ujrzał, że człowiek, który z nim rozmawiał podtrzymuje ręką swoje wnętrzności, zastanawiał się, czy nie ukrócić jego agonii, ale nie potrafił, rozmył się w jego łzach.

Wszystko było mu tu obce, czuł się jak cudzoziemiec.

Najbardziej zimny i opanowany człowiek musi się niekiedy mylić - maszyna ma zawsze rację. Nie zna strachu, nie ma nerwów i namiętności.

Nie ma życia, jest tylko przygotowanie do życia.

Zaraz za nim wybuchł granat, Nie ma czasu na filozofowanie pod nożem gilotyny. Wszelkie systemy mają sens tylko o tyle, o ile uczą umierać w spokoju i godności.

But zszedł w końcu z obolałej nogi. Trzęsła nim febra. Kiedy chciał ruszyć ponownie, but nie chciał wejść. Walka toczyła się tuż przy baterii, przy której był. W końcu naciągnął but. Biegł, spotkał konającego chłopa i roztrzaskany wóz, nie miał czasu im pomóc. Paprosiński ruszył za zaprzęgiem, spojrzał na zegarek, wskazywał siódmą.

Uciekał, uciekał, trzaskały nim nerwy, bał się samotności. Przypomniał sobie melodię Tańca Anitry. Wyobrażał sobie, ze tak musiała wyglądać ucieczka z Sodomy czy Pompei.

Biegnąc marzył, że wyjdzie cało z tej katastrofy, cuda się zdarzają. Wyobrażał sobie bal, kobiety, opowieści jak walczył, ich podziw, zmieniał biegi wypadków, układał idealne rozmowy. Nagle usłyszał strzały i ruszył przed siebie, wpadł na wałacha, który niesamowicie cierpiał, jego mięśnie były pozrywane, poczuł jego mocz na sobie, zwierzę się szamotało. Poczuł, że Jest coś wspaniałego w tym kontraście pełnego szlachetnej godności konia syna człowieczego obok dzikiej i bezwstydnej agonii bezmyślnej bestii...

Ciągle biegł, zastanawiał się, czy w ogóle istnieje jaźń. Przecież człowiek zmienia się co godzina. A co kilka lat nie zostaje w nim ani jednego atomu z tej materii, z jakiej był utkany. Jedyne, co stanowi o ego życiu indywidualnym, to jakieś zbyt wolno odmieniające się komórki kory mózgowej, które jeszcze przez jakiś czas zachowają wspomnienia o dniu dzisiejszym. Nie chciał teraz umierać. Był teraz pewien, ze Bóg istnieje.

Zastanawiał się czym różni się sen od jawy. Jeżeli nawet istnieje kilka rzeczywistości, to zaprawdę, śmiertelnie poważna jest tylko ta, która huczy, wyje, dymi i błyska w tej chwili wokół jego bezbronnej, zagubionej w huraganie zagłady.

Paprosiński podwoił bieg, starał się nie opuszczać zaprzęgu. Zaprzęg runął. Zastanawiał się, czy Bóg istnieje, pomimo tego, że jeszcze zupełnie przed chwilą Mu ufał.

Posiadał dotychczas jedyny nakaz etyczny : postępować tak, żeby nie stracić szacunku dla samego siebie. Obecnie ten stosunek został zachwiany. Obudziło to w nim bunt człowieka niewinnie skazanego. Postanowił zdegradować się ze swego stanowiska myśliciela i zacząć żyć jak zwykłe zwierzę ludzkie, bezwzględnie podlegając instynktom i rządzące się jedyne zmysłami. W jednej chwili poczuł się całkowicie dojrzały dojrzałością dzikiego zwierza lub pierwotnego człowieka(...)

Zaczął znowu biec. Dzwoniła go tęsknota do kompanii.

Miał świętą rację ponury asceta średniowieczny. Memento mori! Żywot jest wędrówką, w czasie której należy zawsze pamiętać o jej kresie i do niczego nie przywiązywać się po drodze. Błogosławieni ubodzy duchem. Zaczyna się modlić, kontroluje to, co mówi, nazywa to nie modlitwą, ale bluźnierstwem. Zaczął prosić : ratuj, radź. Odkrył, ze modlitwa jest najlepszym narkotykiem. Przestał czuć, mało widział. Jego zegarek był stłuczony, niby jak ma teraz wiedzieć, która jest godzina? Nastąpiła zmiana, po co mu wiedzieć która godzina? Kiedy przeżyje tę wojnę, nikomu o niej nie opowie, nie będzie potrzebował modlitwy, Boga i ludzi. Wejdzie w puste i skaliste góry.

Nagle ujrzał Ludomskiego, jego pluton był rozbity, dowódca kazał mu zbierać ludzi, nawet w takiej chwili kształtowała go jasna myśl. Z oszołomienia wyrwało Paprosińskiego silne, choć miękkie uderzenia w hełm jakby mokrej ścierki, ale rzuconej z ogromną siłą. Jakiś ochłap zsunął mu się pod nogi. Spojrzał wzdrygnął się, Wyglądało to na kawał wyrwanego świeżo ludzkiego mięsa. Mimo wszystko nic się nie zmieniło.

Wszystko na świecie ma swój kres(...) Wieczna zmiana jest istotą nie tylko świata, ale i duszy ludzkiej.

W Paprosińskim zaszła jakaś niezauważalna zmiana nastrojów. Po prostu nie mógł sobie już przypomnieć jak wygląda uczucie lęku. Szedł w miejsce, jakie wskazał mu Ludomski. Zaczął się łapać na tym, że traci kontrolę nad odruchami swoich uczuć i woli.

Paprosiński poznał swą kompanię : Rudajewskiego, Jagusiaka, Dziducha, Piesika, Sitarka, Cewowskiego, Kaczmarka, Pracla, Ertla, Zajączkowskiego, Michała Robaka, Leśniaka, Żyżkiewicza, Derenia. Naliczył 37 ludzi. Międzyczasie przechodziły go rożne myśli, o bolszewizmie, wojnie, samotności.

Paprosiński przejął dowództwo, Leśniak zapytał, czy zostawił kogoś do powiadomienia porucznika Ludomskiego, zaczerwienił się Paprosiński i obarczył tym Derenia. Paprosiński przekonał się, ze na chleb i sławę można zarabiać w nieuczciwy sposób. Tak przecież było. Okazuje się, że jedynym sprawiedliwym trybunałem na świecie jest własne sumienie. Łatwo było kogoś wysłać do zabudowań i przyznać się do niedbalstwa, ale chleb uznania był nazbyt słodki.

Ujrzeli polski samolot, był to niesamowicie wyjątkowy widok.

Następnie ujrzał Paprosiński generała Żeligowskiego, żołnierze prześcigali się w obelgach i pogardzie, ale Paprosiński wiedział, że w tej głośniej pogardzie kryje się uwielbienie, najwyższe. Przyglądał się każdej zmarszczce na jego twarzy, ale rozczarował się, nie ujrzał nic pomnikowego, był to zwykły, zatroskany człowiek.

Paprosiński przekonał się podczas tej wojny, że polskie szaleństwo może być metodą. Poczuł po raz pierwszy szacunek do swojego narodu. Przez cały ten czas nauczył się cenić to życie, na jakie uskarżał się jeszcze wczoraj. Nie można zbyt wiele wymagać od świata. Jeśli tylko człowiek czuje się wypoczęty i najedzony, jeśli przy tym ma jeszcze jakąś zasłonę przed pociskami - to już wygrał wielki los na loterii.

Kiedy żołnierze wspominali zaginionego Ludomskiego, Paprosiński się odciął, zauważył, że to chyba kłamstwo, że oprócz patriotyzmu na wojnie rozwija się jeszcze uczucie przyjaźni...wyjątkiem był taki Dereń.

Kiedy żołnierze rozmawiali o Ludomskim, Paprosiński nie wytrzymał i krzyknął, ze to on wysłał Górnego na patrol. Nikt się nie odezwał. Paprosiński nie mógł zasnąć.

A jedyną klapą bezpieczeństwa dla wezbranej rozpaczy rodzaju ludzkiego jest marzenie, matka wszelkich sztuk, wiedzy, religii, doktryn społecznych. Zaczął więc marzyć... W kompani cos się stało, ale on przenosi się myślami do Warszawy, nikt go nie zna, nikt nie obowiązków, nikt nie rozkazuje. Ktoś szarpie go za ramię, okazuje się, ze to Ludomski. Paprosiński dziwi się, dowódca pyta czy się o niego martwił, każe mu wypić kawę i muszą się zbierać. Bolszewicy znowu obeszli kompanię.

W ODWROCIE

Bolszewicy byli tak zmęczeni, że wydawali się nie wierzyć we własne zwycięstwo. Obie armie przywarły do siebie jak zziajane psy.

Przyjechała kuchnia.

Kiedy Paprosiński rozmawiał z Ludomskim, ten wyznał mu, że codziennie odmawia pacierz, ale to chyba bardziej z przyzwyczajenia i dzisiaj wyjątkowo zapomniał. Od dziecka, kiedy zapomni, musi go spotkać jakaś przykrość, tak samo dziś...

Paprosiński posiadł w końcu tę wspaniałą tajemnicę zapominania, wydalania myśli. Pojął jak to wszystko jest mądrze urządzone na tym najlepszym ze światów. Po pracy następuje odpoczynek, po walce spokój, po trudach żywota - śmierć. Im bardziej czuje się strudzonym, tym więcej rozkoszy sprawiają mu chwile wytchnienia. I to jest sprawiedliwe. Znowu myślał o Bogu, zalała go ciepła fala pokory. Zobaczył trzęsącego się w febrze Derenia, po raz pierwszy poczuł litość do tego człowieka. Nagle wszystkimi tętnicami rozpłynęła się w nim miłość do wszystkich ludzi. Począł cichutko płakać, po raz pierwszy od wielu lat.

Dopiero wojna, uwalniając mężczyzn od bezustannej idealizującej obserwacji kobiecej, pokazuje, że histeria, śledziennictwo i płaczliwość, wady tak pobłażliwie pielęgnowane przez nas u płci pięknej, w tej samiuteńkiej mierze są udziałem i naszego rodzaju... Cierpieli wszyscy, zaczęły się prośby, skamlania mniej wstrzemięźliwych, którzy wykończyli już swoje zapasy.

Wciąż powtarzano Zimna krew!

Ujrzeli całą swoją dywizję, szły całe pułki, łódzki, poznański, i in. Mówili, że cała armia kozacka idzie na nasze tyły.

Paprosiński pomyślał, ze to klęska. Jego kompania pozostała w odwodzie, przeznaczona na osłonę baterii polowej. Kozacka bateria tylko przez kilka minut zdołała wytrzymać ogień. Cała bateria znikła. Dywizja dźwignęła się ciężko niby śmiertelnie znużony koń i ruszyła wolno rozmytymi przez burzę drogami. Nikt nie śmiał jej już zaczepić.

NA UBEZPIECZENIU

Zmęczenie wszystkich doszło do granic wytrzymałości zwierzęcej, zniknęła nadzieja, pozostało marzenie o śmierci, jedynym wybawieniu. Ludomski opracowywał jakiś plan. Kazał maszerować siódmej kompanii. Paprosiński przebudził się i zrozumiał, że przeżył wszystko co mógł, teraz przed nim może być tylko śmierć. Obudził się z lekką melancholią, potem przypomniał sobie, że śnił mu się nieboszczyk Górny. Stał przed nim, patrząc surowym wzrokiem i mówił, że cała kompania musi zginąć za to, że doprowadziła do jego śmierci. Paprosiński wywnioskował, że był to sen proroczy.

Cały świat gra komedię. Bohaterstwo czy poświecenie jest tylko zręcznym odegraniem wyuczonej przedtem roli. Człowiek jest takim, jaką maskę przywdzieje przed wejściem na scenę życia.

Żołnierze denerwowali się na tę ciągłą bieganinę za kozakami. Ostatni z Robaków, przybiegł z wiadomością id Ludomskiego, ze Paprosiński ma się do niego przyłączyć, bo biją się z kozakami. Zaczęła się obustronna strzelanina. Ludomskiego zaczął na to wszystko boleć ząb. Jedyny traktował rzecz poważnie, rozpoczął natarcie. Strzelcy pogubili w labiryncie lasu. Paprosiński pytał Ludomskiego po co to wszystko, ten odpowiedział, że na wojnie bije się nieprzyjaciela gdziekolwiek się go napotka. Paprosiński wówczas odpalił, że Ludomski może zmarnować cały oddział, jak zmarnował kaprala Górnego, przeraził się wrażeniem, jakie sprawił na dowódcy, niż zdążył wszystko wypowiedzieć do końca. Zobaczył Derenia, wyglądał, jak człowiek, który już dawno przestał żyć życiem otaczającego go świata.

Kłótnia zwierzchników osłabiła morale wojska. Ale Cewowski okazał się pomysłowy, kiedy odezwał się jego karabin maszynowy, bolszewicy spokornieli, ogarnęła ich wyraźna groza. Do tego wszystkiego nadciągali jeszcze kozacy. Żołnierze wybiegli w szale, ale dowódcy ich zatrzymali w ostatniej chwili, każąc czekać. Kiedy zatriumfowali, nadeszła kolejna fala kozacka. Każdy walczył na własną rękę, tylko Paprosiński pozostał bezradny, jak zawsze w chwili, kiedy innych ogrania szał. Paprosiński pomyślał, ze on uratuje wojsko, ale zrozumiał, że zaufania i posłuszeństwa nie zdobywa się jednym porywem natchnienia. Paprosiński nakazał odwrót, żołnierze pytali, czy to rozkaz Ludomskiego, ale nie był. Pokazali się ponownie Kozacy. Zupełnie niespodziewanie ta szarża trafiła akurat na moment, kiedy drugi pluton Ludomskiego rozpoczynał odwrót. Ludomski biegł do Paprosińskiego, ale zdążył tylko krzyknąć Padnij! Powstał popłoch, panika, nie pomagały wrzaski i rozkazy. Pierwszy pluton się opamiętał i pobiegł pomóc towarzyszom. Zajączkowski i Piesik pobiegli pierwsi. Kozacy uciekli, ale bolszewicy w tym czasie prawdopodobnie opanowali las, odcinając Polakom drogę odwrotu. Ludomski się gdzie zapodział, więc wszyscy skupili się wokół Paprosińskiego, który zaskarbił już sobie zaufanie decyzją odwrotu. Wzywał ich naprzód, ruch okazał się bardzo na miejscu, bolszewicy uciekali. Po drodze Paprosiński spotkał Ludomskiego. W końcu wydostali się z tego ciemnego, leśnego labiryntu na pustą drogę. Wietrzyli w tym jakiś podstęp. Nagle zaczęli ich gonić bolszewicy, ale widać było, że i oni biegną ostatkiem sił. Ścigający i ścigani biegli obok siebie tak blisko, że tylko ręką sięgnąć, tak wolno, że nawet nie przypominało to biegu, a mimo to, żadna ze stron nie mogła się zdobyć na jakikolwiek wysiłek. Wtem Paprosiński przypomniał sobie, ze trzyma w ręku broń, zwrócił lufę do bolszewika, ale nie strzelił, sumienie nie pozwoliło mu. Usłyszeli kule, okazało się, ze na wzgórzu jest jego kompania i strzela do bolszewików, byli uratowani.

Kiedy okazało się, ze nie ma nigdzie Ludomskiego przeszła go myśl, czy to nie cudowne, że został jedynym zwierzchnikiem, ale uświadomił sobie zaraz z przestrachem, że nie obchodził go los przyjaciela. Kompania przyjęła to obojętnie, tylko Paprosińskiemu ścisnęło się serce, że Ludomski nie wrócił. Pozwolił żołnierzom na odpoczynek, tym bardziej, ze miał nadzieje na powrót Ludomskiego. Nagle ukazał się dowódca, a za nim Dereń. Ludomski porozsyłał patrole. Robak zaczął się oburzać, wszędzie on był wysyłany, rzucił się z karabinem na niego Dziduch, ale żołnierze ich rozdzielili. Wtem Ludomski kazał wszystkim opuścić broń, pytali za co chce zastrzelić Robaka i czy chce ich wszystkich wygubić jak Górnego. Paprosiński pomyślał, ze wszczyna się bunt, chciał zasłonić Ludomskiego, wtem strzelił do niego Sołyszko. Był w szale. Nagle zobaczyli jeszcze kozaków. Położenie zmieniło się w mgnieniu oka. Kozacy uciekli. Tylko W kompani zapomnieli już o tragedii, tylko Ludomski skoczył do Paprosińskiego, nie zostawi go dla bolszewików. Paprosińskiemu wydawało się, że odgrywa komedię, że nic mu tak naprawdę nie było, ale pozycja w jakiej był uwalniała go od wszelkich obowiązków. Tymczasem poczuł tępy ból w piersi. Wzięto go na nosze, Przyjemnie być rannym. Wszyscy się troszczą o człowieka, a przede wszystkim kończą się dlań wszelkie trudy. Ale jednocześnie obudziły się w nim wyrzuty sumienia, że tak każe nosić swoje ciało pozbawiając kompanię aż czterech ludzi. Zawołał więc, by go puścili, usiłował powstać, ale przekonał się, że nogi ma sparaliżowane. Poczuł wielki ból. Nie mógł się poruszyć. Przypomniał sobie, ze czekają go jeszcze męki szpitalne, czy nie lepiej umrzeć? Ale wzbudzała w nim śmierć teraz niesamowity strach. Usnął. Kiedy się obudził uświadomił sobie, ze to się skończyło, że nikt niczego nie będzie od niego wymagał, było mu dobrze i ciepło. Przestał się tak obawiać śmierci. Przyszedł do niego Ludomski, ale nie interesowało Paprosińskiego to, co jak uwolnili się od Kozaków. Z całej rozmowy wyszło, że świat to komedia, trzeba się starać tylko o to, żeby zasłużyć na uznanie Boga.

Paprosiński przeprosił Ludomskiego, że rano wypomniał mu Górnego i przyznał się do tego, co od dawna na nim ciąży, że to on wypuścił go na patrol. Ludomski mówił, że myślał, że wszyscy w kompani powariowali, ale teraz widzi, ze on też, a co to za różnica kto kogo wysłał na patrol? Pożegnali się, dowódca wracał do żołnierzy.

Ci nie mieli już sił, więc kazał zdjąć im niepotrzebne rzeczy i podpalili je. Ludomskiemu ciężko było na duszy, poginęła prawie cała jego kompania, najgorsza jednak był strata Paprosińskiego, który umarł w nocy tak cicho, że nawet nikt nie wiedział kiedy. Wieźli go ze sobą, ale zaczął, tak okropnie śmierdzieć, że musieli porzucić go na jakimś podwórku z nadzieją, ze jacyś dobrzy chłopi się nad nim zlitują.

Patrzył na swą kompanię i widział jej resztki, przypominał sobie jak jeszcze niedawno dumnie, wspólnie maszerowali całym wojskiem, jak skrzyły się ich buty...popatrzył na Derenia i pomyślał, że ten musi teraz triumfować. Ale on leżał jak kościotrup, obojętnym wzrokiem patrząc przed siebie.

ZEMSTA SIERŻANTA

Ciężko było znaleźć miasteczko, którego szukali, trafiono na jakieś zabudowania, osiedle było puste. W końcu znaleziono kogoś, był to piętnastoletni chłopak, bardzo wystraszony. Miał na imię Kaziuk, ale nie potrafił żołnierzom wskazać drogi, nie wiedział, gdzie są Świetlany. Dowódca krzyczał, żeby nie straszyć chłopaka, ale nie trzeba było tego robić, był przerażony, prosił o wypuszczenie na wolność. Zaczął opowiadać swoją historię, że zabrały go Polskie wojska, a teraz musi szukać rodziny. Domagali się, by zaprowadził ich do wioski i go wypuszczą, kiedy powtarzał, ze nie wie gdzie ona leży, poprosili, by zaprowadził ich tam , gdzie nie ma lasów.

Artyleria bolszewicka biła już na dobre. Dowódca zaczął się denerwować na młodzieńca, zapytał go w końcu w którą stronę jest jego zaścianek, puścili go.

Świnarski nie mógł znaleźć pozycji do ostrzału, dowódca Szulc rozkazał mu znaleźć ją natychmiast. Po drugiej stronie roiło się stado bolszewików. Ludomski podszedł ze swą kompanią do Świnarskiego, ten go wykpił, nie interesowały go przyczyny, tyfus, biegunki, walki, interesowało go tylko to, że obiecano mu dać cała kompanie a nie sześciu ludzi.

Ludomskiego spostrzegł Pan Bekierski, bardzo ucieszył się spotykając w tym piekle jakąś znajomą twarz. Opowiadali sobie o uwagach politycznych. Tymczasem na drodze pojawili się uzbrojeni ludzie. Okazało się, ze Świderski jest mężem Janki, dziewczyny, którą kiedyś kochał Ludomski.

Ludomski zatrzymał się podczas marszu, wydawało mu się, ze widzi jakąś długą, białą postać wśród pożaru, Lubomirski kazał go przyprowadzić. Okazało się, że to wisiał na sosence młody chłopak, Kaziuk. Pojęli jego tragedię, zagubionego pomiędzy dwiema wrogimi armiami.

Ludomski pożegnał się z panem Bekierskim, ten wracał do swej baterii. Przybiegł do niego Piesik, uczepiwszy się jego nogi zaczął krzyczeć, żeby uciekali, bo zabiją ich jak jego.

Bolszewicy roili się, byli pewni siebie.

Ludomski obrócił się za siebie, artylerzyści skupili się wokół maszynki, jego pięciu strzelców rozstawiło się na prawo, za nimi tam Dereń, za nim - pustka. Ludomski został sam. Dolegała mu samotność, czuł ciężar na sercu. Wydawało mu się, że teraz, ze śmiercią Paprosińskiego zgasło w jego życiu jakieś światło, które mu dotychczas rozjaśniało mroki świata. Obudził go ból zęba. Przyszedł do niego wysłany wcześniej żołnierz z wiadomością od sztabowego, żeby na łącznika poszedł Górny. Nie był z jego kompanii, nie znał kaprala. Ludomski ruszył do Derenia. Ten leżał w jakiejś dziurze, jego oczy świeciły nienawiścią. Ludomski pytał go, czy wie, że z całej kompanii po śmierci Piesika zostali tylko oni, ale ten nie reagował, porucznik zaczął go szarpać, sierżant pozwolił na to, jakby był kupą łachmanów, nie człowiekiem. Ludomski puścił go i zaczął szlochać.

Natarcie bolszewickie zaczęło się po północy. Komendę nad strzelcami Ludomskiego przejął Dereń, porucznika nie dziwiło już nic, patrzył oczami suchymi, które utraciły zdolność do wzruszeń. Wysunął się z okopu, krzyknął do żołnierza żeby padł. Zaczęła się dzika ucieczka przez ciemny las. Biegli co tchu w piersiach, nagle ktoś zawołał do Derenia, że w tyle został ranny, ten zawrócił. Derenia nic teraz nie przerażało, oczy mu płonęły, czuł żar, przyjemny skurcz serca. Okazało się, ze rannym był porucznik Ludomski, leżał twarzą w kałuży jak kiedyś kapral Górny. Dereń podważył go butem i przewrócił na wznak. Ludomski miał tak samo rozerwane gardło jak Górny. Umierający miał jeszcze trochę świadomości, bo zwrócił swe przezroczyste oczy w kierunku sierżanta z wyrazem prośby czy nieśmiałości nadziei. Ale Dereń zasyczał pełnym nienawiści szeptem : -A co, warto było tak zmarnować Górnego? Odwrócił się, wsadził ręce w kieszenie i ruszył z powrotem.

Szedł wolno, bo naraz ogarnęło go zupełnie znużenie, jakby wyczerpanie człowieka, który po długich trudach dokonał wreszcie niezmiernie ważnego dzieła, które stanowiło główny cel jego życia. (...) Wszystko wydawało mu się teraz zabawne. (...) wobec tego, ze znajduje się zupełnie samotny wśród tej nawałnicy ognia i szalejącego wokół pożaru, Dawało mu to poczucie własnej mocy. (...) Naraz usłyszał tuż za sobą mocny i wyraźny głos Ludomskiego : - Sierżant Dereń! Obrócił się, ale porucznika nie było. Rozejrzał się i przestraszył, na kilka kroków przed nim stała wyniosła postać, poznał w niej Chrystusa. W mig pojął ja powinien się zachować, rzucił rogatywkę i padł na kolana. Kiedy podniósł wzrok zjawisko okazało się przywidzeniem. Jednocześnie zobaczył, że z zagajnika wybiega szeroka tyralierka, poznał żołnierzy, biegli tam Rudajewski, Jagusiak. Piesik, Sitarek, Robak, Dziduch, Zajączkowsi, Ludomski i Paprosiński, na samym końcu Górny! Obraz zniknął, Dereń zrozumiał, że to z gorączki. Polana przed nim była oświetlona jak scena teatru. Wydawało mu się, ze widzi teatr. Wiedział już jednak, ze są to przywidzenia wywołane chorobą. Jedna jest tylko na świecie prawda święta i niecofniona - że kompania, która dopuściła się śmierci kaprala Górnego przestała istnieć. Na to wspomnienie gorąca radość zalała mu znużony czuwaniem mózg, senna omdlałość ustąpiła mu ze wszystkich kości i ruszył raźno wielkimi krokami w głąb płonącego lasu, poświstując przez zęby piosenkę o pierwszej brygadzie, która kpi sobie z wszelkiego uznania i z łez, i z serc...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Peiper, Studia - polonistyka, współczesna egzamin
spis lektur 1918-1945(2), Studia - polonistyka, współczesna egzamin
generał barcz opracowanie, Studia - polonistyka, współczesna egzamin
Szkice piórkiem - Bobkowski, Studia - polonistyka, współczesna egzamin
T.Gajcy - Poezja, Studia - polonistyka, współczesna egzamin
Najwybitniejsi krytycy literaccy dwudziestolecia międzywojennego, Studia - polonistyka, współczesna
Peiper, Studia - polonistyka, współczesna egzamin
Pseudo Longinos — O górności. teoria, Studia - polonistyka, egzamin z estetyki
estetyczne kategorie literatury, Studia - polonistyka, egzamin z estetyki
Gadamer, Studia - polonistyka, egzamin z estetyki
Notatki (kompilacja notatek moich, Studia - polonistyka, egzamin z estetyki
Huysmans - Na wspak (streszczenie), Studia - polonistyka, egzamin z estetyki
Pseudo Longinos — O górności. teoria, Studia - polonistyka, egzamin z estetyki
estetyczne kategorie literatury, Studia - polonistyka, egzamin z estetyki
Funkcje podrecznika poprawione, studia polonistyka
sciaga egzam ULA, Studia, Konstrukcje metalowe I, Egzamin
Deklinacja mieszana(1), Studia, Polonistyka

więcej podobnych podstron