Miłość i sprawiedliwość
Benedykt XVI o „Deus caritas est"
Jeszcze się nie zdarzyło, by papież przesłał do redakcji jakiegokolwiek pisma komentarz, wprowadzający do napisanej przez siebie encykliki. Uczynił to Benedykt XVI dla włoskiego tygodnika katolickiego "Famiglia Cristiana". Tekst papieskiego komentarza, przełożony z języka włoskiego, zamieszczamy w najnowszym "TP" za uprzejmie udzielonym nam pozwoleniem redakcji.
W zamieszczonym pod papieskim komentarzem podziękowaniu redaktor naczelny tygodnika Antonio Sciortino opisał, jak ze wzruszeniem i niedowierzaniem obracał w rękach dwie gęsto zapisane po niemiecku strony maszynopisu, opatrzoe odręcznym podpisem Benedykta XVI, zawierające "klucz do lektury encykliki". "Famiglia Cristiana" zamieściła papieski tekst w numerze, do którego dołączyła egzemplarz encykliki.
Komentarz Papieża dostępny jest w najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego" (8/2006).
Eros Pana Boga
Pierwsza encyklika Benedykta XVI
Czy „Deus caritas est" jest dokumentem programowym? Na ogół komentatorzy odpowiadają, że nie. Nie jest w tym sensie, w którym dokumentem programowym była pierwsza encyklika Jana Pawła II „Redemptor hominis", który konsekwentnie trzymał się zarysowanej w niej wizji i urzeczywistniał ją w miarę upływającego czasu. Charakter pierwszej encykliki Benedykta XVI jest inny. Papież koncentruje uwagę na jednym temacie.
Jest to encyklika o miłości.
Jeżeli jednak „Deus caritas est" jest programem, to dlatego że jest wypełnieniem tego, do czego Jan Paweł II wezwał Kościół w Liście Apostolskim „Novo millenio ineunte" (2001). Spoglądając w przyszłość Kościoła, przypomniał wtedy słowa Chrystusa: „Duc in altum" - „wypłyń na głębię". Precyzując tę myśl wyjaśniał, że chodzi o świętość. Przyszłości nie da się budować na „minimalistycznej etyce" i „powierzchownej religijności". Jeżeli poczynania Kościoła mają mieć sens, wszystkie muszą być „podporządkowane nadrzędnej idei świętości". „Po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali" (J 13, 35).
Można się więc domyślać, że Benedykt XVI po długim namyśle postanowił programową encyklikę napisać o tym, co dziś dla Kościoła jest najważniejsze; o tym, co stanowi istotę świętości: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam". Papież tak wyjaśnia wybór tematu: „W pierwszej mojej encyklice pragnę mówić o miłości, którą Bóg nas napełnia i którą mamy przekazywać innym"
w świecie, „w którym z imieniem Bożym łączy się czasami zemsta czy nawet obowiązek nienawiści i przemocy". Podejmuje temat, który w jego przekonaniu jest najbardziej aktualny.
Wymagało to odwagi choćby z racji wieloznaczności pojęcia: „termin m i ł o ś ć stał się dziś jednym ze słów najczęściej używanych i także nadużywanych, którym nadajemy znaczenia zupełnie różne", więc łatwo o nieporozumienie. Ale odwaga była potrzebna także dlatego, że kiedy Kościół mówi o miłości, budzi to często odruch nieufności. Zbyt wiele razy w ciągu dwóch tysięcy lat swego istnienia Kościół głosił miłość, a sam postępował wbrew temu, co głosił. I jeszcze dlatego, że w ogólnym przekonaniu Kościół dał i daje podstawy do podejrzeń, że zwykłej, ludzkiej miłości nie rozumie.
Ten ostatni zarzut Papież podejmuje wprost: „Według Friedricha Nietzsche chrześcijaństwo jakoby dało erosowi do picia truciznę, a chociaż z jej powodu nie umarł, przerodził się w wadę". Pierwszym zarzutem (że nie zawsze Kościół praktykował miłość, którą głosił) Benedykt XVI właściwie wprost się nie zajmuje. Owszem: wspomina o niedorastaniu świadomości ludzi Kościoła do historycznych wyzwań albo o częstych w chrześcijaństwie skłonnościach do negowania wartości tego, co cielesne. Ale ogranicza się po prostu do przyznania tym zarzutom,
w pewnym stopniu, racji. Encyklika nie jest apologią, jest żarliwym wykładem Ewangelii miłości Boga w Jezusie Chrystusie.
Ciało używane
Porządkowanie pojęć zajmuje sporo miejsca i jest ważne. Papież sięga do starożytności. „Grecy - bez wątpienia podobnie jak inne kultury - dostrzegali w erosie przede wszystkim upojenie, opanowanie rozumu przez »boskie szaleństwo«, które wyrywa człowieka z ograniczoności jego istnienia i w tym stanie wstrząśnięcia przez boską moc pozwala mu doświadczyć najwyższej błogości". Chrześcijaństwo, a i Stary Testament, nie godzą się na celebrowanie erosa jako boskiej siły. „Święty nierząd", prostytutki w świątyni - to degradujące człowieka nieporozumienie. Eros potrzebuje dyscypliny i oczyszczenia, by dać człowiekowi nie chwilową przyjemność, ale „przedsmak szczytu istnienia, tej szczęśliwości, do której dąży całe nasze istnienie".
Relacja między miłością i Boskością istnieje. „Miłość obiecuje nieskończoność, wieczność - jakąś rzeczywistość wyższą i całkowicie inną w stosunku do codzienności naszego istnienia - ale drogą do tego nie jest proste poddanie się opanowaniu przez instynkt. Konieczne jest oczyszczenie i dojrzewanie, które osiąga się także na drodze wyrzeczenia. Nie jest to odrzuceniem erosa, jego »otruciem«, lecz jego uzdrowieniem w perspektywie jego prawdziwej wielkości". A zawsze obecne w chrześcijaństwie tendencje do negacji cielesności oznaczają negację prawdy o człowieku, który nie jest duchem czystym, lecz istotą złożoną z ciała i duszy. Jego miłość nie jest ani tylko duchowa, ani tylko cielesna: kocha cały człowiek, złożony z ciała i duszy. Przeciwieństwem błędu „uduchowienia" jest to, czego jesteśmy świadkami dzisiaj. Eros sprowadzony do seksu staje się rzeczą, którą można kupić i sprzedać. W rezultacie człowiek staje się rzeczą. Nie jest to akceptacja ciała, „przeciwnie, człowiek uważa (...) ciało i seksualność jedynie za materialną część samego siebie, którą można używać i wykorzystywać w sposób wyrachowany. Za część, która zresztą nie jawi mu się jako przestrzeń upragnionej wolności, ale jako coś, co na swój sposób usiłuje uczynić zarazem przyjemnym i nieszkodliwym. W rzeczywistości znajdujemy się w obliczu degradacji ciała ludzkiego, które już nie jest zintegrowane z całą wolnością naszego istnienia, nie jest już żywym wyrazem całości naszego bytu, lecz jest jakby odrzucone w dziedzinę czysto biologiczną". Ten obszerny cytat (tu w poprawionym przeze mnie przekładzie, bo w oficjalnym tłumaczeniu nie jest jasny) stanowi najdalej posuniętą w dokumencie krytykę współczesnego „zepsucia obyczajów", np. „bezpiecznego seksu". Papież nie upomina, lecz pokazuje wizję chrześcijańską. W tej wizji eros prowadzi do „momentu agape" - miłości, która „stawia mniej pytań o siebie samego" i „coraz bardziej szuka szczęścia drugiej osoby", „coraz bardziej o nią się troszczy, poświęca się i pragnie być dla niej". Oczywiście, miłość „nie może zawsze tylko dawać, musi także otrzymywać. Kto chce dawać miłość, sam musi ją otrzymać w darze".
Kochać Niewidzialnego?
Zrozumienie miłości między ludźmi - te wyjaśnienia encykliki z konieczności streszczam dość pobieżnie - ma czytelnikowi przybliżyć dobrą nowinę o miłości Boga. Odwołując się do intuicji Arystotelesa, przytaczając doświadczenia proroków, księgi Starego i Nowego Testamentu, Papież ukazuje namiętną, bezinteresowną, przebaczającą miłość Boga do człowieka: „Bóg miłuje, i ta Jego miłość może być określona bez wątpienia jako eros, która jednak jest równocześnie także agape". Eros Boga, ku człowiekowi.
W encyklice małżeństwo, charakteryzujące się wyłącznością i definitywnością, lecz bez przymiotnika „sakramentalne", jest tylko wspomniane jako realizacja dążeń do przemiany erosa w agape i „obraz relacji Boga z Jego ludem". Jedynym zaś sakramentem, któremu Papież poświęca w encyklice o miłości miejsce specjalne, jest Eucharystia: „w niej agape Boga przychodzi do nas cieleśnie". To przez Eucharystię stajemy się „jednym ciałem". W niej koncentracja uwagi z siebie samego przenosi się na Chrystusa, a przez Niego - ku jedności z wszystkimi chrześcijanami. W Eucharystii jest źródło miłości, bo centralność przykazania miłości Boga i bliźniego „nie jest po prostu moralnością, która później mogłaby istnieć autonomicznie obok wiary w Chrystusa i jej każdorazowej aktualizacji w tym sakramencie (...). W komunii eucharystycznej zawiera się bycie miłowanym i jednocześnie (...) miłowanie innych".
Mówiono, że doradcy Papieża uznali pierwotną wersję encykliki za zbyt trudną, zbyt teoretyczną. Może pod ich wpływem Benedykt XVI dopisał ostatni fragment pierwszej części dokumentu. Podejmuje w nim dwie często wysuwane kwestie: czy można Boga kochać, nie widząc Go, i czy można nakazać miłość. „Bóg nie nakazuje uczucia. On nas kocha, pozwala, że możemy zobaczyć i odczuć Jego miłość. Uczucie może być cudowną iskrą rozniecającą, lecz nie jest pełnią miłości. Dopiero w procesie oczyszczeń i dojrzewania, przez eros staje się w sposób pełny sobą, staje się miłością w całym tego słowa znaczeniu". Kochać Niewidzialnego? To prawda, Boga nikt nie widział. Jednak stał się widzialny w Jezusie, jest w przekazach biblijnych, w historii Kościoła, objawia swą obecność w ludziach, w sakramentach (zwłaszcza w Eucharystii), daje odczuć swą obecność w liturgii i we wspólnocie wierzących. Daje odczuć swoją miłość w codzienności, kiedy człowiek czasem czuje wręcz, że jest przez Niego kochany. Radość takiego przeżycia może się stać początkiem głębszej więzi.
Troiste zadanie
Dokładnie w połowie rozpoczyna się część druga encykliki.
O pierwszej Autor mówi, że „ma charakter spekulatywny", o drugiej - „bardziej konkretny". Pierwsza jest zatytułowana: „Jedność miłości w stworzeniu i historii zbawienia", druga: „Caritas, dzieło miłości dokonywane przez Kościół jako »wspólnotę miłości«". Ta część jest rzeczywiście praktyczna i dotyczy charytatywnej posługi Kościoła. Mamy rzut oka na historię, zarys zasad dotyczących relacji oraz ról państwa i Kościoła, a w związku z tym - sprawę zaangażowania członków Kościoła (świeckich i duchownych) w życie polityczne. Są i akcenty polemiczne: marksizmowi, który w działalności charytatywnej widzi programowe rozmiękczanie ducha rewolucji, odpowiada Papież, że nie ma i nie będzie społeczeństwa, w którym nikt nie potrzebowałby miłosiernej pomocy.
Centralnym punktem tej części jest jednak przypomnienie fundamentalnej prawdy eklezjologicznej: „natura Kościoła wyraża się w troistym zadaniu: głoszenie Słowa Bożego (kerygma-martyria), sprawowanie Sakramentów (leiturgia), posługa miłości (diaconia). Są to zadania ściśle ze sobą związane i nie mogą być od siebie oddzielone. Caritas nie jest dla Kościoła rodzajem opieki społecznej, którą można by powierzyć komu innemu, ale należy do jego natury, jest niezbywalnym wyrazem jego istoty".
Czy powszechna jest dziś świadomość, że „posługa miłości" jest takim samym obowiązkiem Kościoła jak głoszenie Ewangelii i sprawowanie sakramentów? Posługa ta ma specjalny charakter, zakorzeniony w miłości Chrystusa. Dlatego Kościół nie może się stać jeszcze jedną organizacją charytatywną. Jego styl jest pokazany w przypowieści o dobrym Samarytaninie. Kościół musi zawsze oprócz pomocy materialnej nieść „serdeczną uwagę". Musi być niezależny od partii i ideologii. Nie może służyć prozelityzmowi. Za realizowanie programu zarysowanego w Dziejach Apostolskich (solidarna wspólnota wierzących, gdzie dzielono się dobrami, by nikt nie był głodny i zostawiony sam sobie) odpowiedzialny jest Kościół, papież, a na poziomie diecezjalnym biskup, choć - jak zauważa Benedykt XVI nie bez pewnego ubolewania - nie ma o tym mowy w obrzędzie konsekracji biskupiej (każdy biskup składa przyrzeczenie, że „będzie gościnny i miłosierny dla biednych oraz wszystkich potrzebujących pocieszenia i pomocy").
Nie każdy może być współpracownikiem katolickiej organizacji. Zaangażowanie w charytatywną pracę Kościoła wymaga odpowiedniego nastawienia. Konieczne jest pragnienie współpracy z Kościołem, „aby miłość Boga rozszerzała się w świecie". Każdy współpracownik musi chcieć „przez swój udział w praktykowaniu miłości Kościoła" być świadkiem Boga i Chrystusa i „bezinteresownie spełniać dobro dla ludzi". Motywem tej działalności nie jest ani większa skuteczność, ani wyższość organizacji katolickich, ale to, co św. Paweł wyraził w słowach: „miłość Chrystusa przynagla nas" (2 Kor 5, 14).
***
|
|
|
|
Encyklikę kończy poczet świętych miłosiernych, od św. Marcina z Tours po bł. Matkę Teresę z Kalkuty (wspomniana trzy razy) oraz obraz Matki Jezusa jako ikony miłosierdzia i piękna modlitwa do Niej. Dokument jest adresowany „do biskupów, prezbiterów i diakonów, do osób konsekrowanych i wszystkich wiernych świeckich". Nie ma tu, występującego w encyklikach od Jana XXIII, jeszcze jednego adresata: „wszystkich ludzi dobrej woli". To zrozumiałe. Przyjęcie pierwszej części encykliki zakłada posiadanie wiary. Druga część jest aplikacją pierwszej: aktywna miłość bliźniego ma być odpowiedzią na odkrycie miłości Boga do nas. Nie ma tu mowy o ludziach, którzy choć nie wierzą w Chrystusa i Jego miłością się nie inspirują, to ofiarnie i bezinteresownie służą tym, z którymi On się utożsamił.
I jeszcze przypis na marginesie: krążą opowieści, że Benedykt XVI przy pisaniu encykliki użył m.in. zapisków Jana Pawła II, który - jak potwierdzono w Watykanie - do napisania encykliki o miłości się przygotowywał. W historię o korzystaniu z notatek (miały dotyczyć drugiej części) wątpię. Gdyby tak było, wśród wymienionych przez Papieża świętych posługujących ubogim byłby z pewnością nasz Brat Albert.
Więcej w papierowym wydaniu "TP": encyklikę komentują ks. Tadeusz Dzidek, O. Jan Andrzej Kłoczowski OP, ks. Grzegorz Strzelczyk oraz ks. Jacek Prusak SJ
Ks. Adam Boniecki
|
Pierwsze encykliki
Lektura programowych encyklik papieży XX wieku ukazuje, jak głębokie zmiany nastąpiły w Kościele wraz z Soborem Watykańskim II. Niewinnie brzmiące hasła, wzięte z pierwszego i ostatniego z tych dokumentów: Kościół drogą człowieka i człowiek drogą Kościoła, skrywają trudny proces dojrzewania od lęku i nieufności do otwarcia i dialogu.
„Widzicie, Czcigodni Bracia, do czego się w końcu sprowadza zadanie, włożone tak na Nas, jak i na was; abyśmy ludzkość, która błąka się poza mądrością Chrystusową, zwrócili do posłuszeństwa Kościołowi" - pisze do biskupów Pius X w pierwszej encyklice „E supremi apostolatus" (1903). Ludzkość nie tylko błąka się poza mądrością Chrystusową, ale dostrzec można - zdaniem Papieża - „początek nieszczęść, które są przeznaczone czasom ostatecznym": „Z taką przecież zuchwałością, z taką wściekłością napada się wszędzie na religię, zwalcza się dowody wiary objawionej, dąży się uporczywie do zerwania po prostu wszelkich więzów człowieka z Bogiem!". Zawarty w encyklice program, by „naprawić wszystko w Chrystusie", rozumiany jest jako obrona Kościoła przed wszechobecnym zagrożeniem. Papież wzywa, by przypisywane ówczesnej kulturze bałwochwalcze ubóstwienie człowieka wykorzenić „wszelkimi środkami i wysiłkami", a jednocześnie mówi o miłości „cierpliwej i łaskawej", która ma się rozciągać nawet na „nieprzyjaciół i prześladowców". „Surowe gromienie błędów, gwałtowne karcenie wad prowadzi nieraz raczej ku szkodzie aniżeli ku pożytkowi" - zauważa trzeźwo. Niestety, ten krótki pontyfikat obfitować będzie raczej w surowe gromienie błędów. Zabraknie merytorycznej dyskusji z nowymi prądami w teologii (określonymi zbiorczo nieprecyzyjnym terminem „modernizmu"), próbującymi odpowiadać na wyzwania szybko zmieniającej się rzeczywistości. Oskarżonych o złą wolę i podstępne zatruwanie Kościoła, zarażonych „nowinkami" teologów - dotkną administracyjne prześladowania.
Głównym tematem encykliki rozpoczynającej następny pontyfikat stanie się sprawa pokoju. Od kilku miesięcy trwa I wojna światowa. Benedykt XV wezwie - bezskutecznie - państwa biorące w niej udział, by przywróciły „błogosławione pokoju dobrodziejstwo". W sprawach kościelnych jednak ani język, ani perspektywa nie ulegną zmianie. Wszystko, co nowe, pozostanie podejrzane. „Życzymy sobie, ażeby katolicy nie tylko stronili od błędów, lecz także od sposobu myślenia, czyli od tak zwanego ducha modernistycznego: kto bowiem tym duchem jest przejęty, ten odrzuca ze wstrętem wszystko, co trąci starością, a wszędzie we wszystkim chciwie czegoś nowego szuka" - czytamy w „Ad beatissimi apostolorum" (1914).
Dwa następne pontyfikaty zmagać się będą ze skomplikowaną sytuacją polityczno-społeczną w Europie, która doprowadzi do II wojny światowej. Pius XI w encyklice „Ubi arcano Dei" (1922) zwróci uwagę na niestabilność pokoju zawartego po I wojnie światowej, kryzys gospodarczy oraz upadek obyczajów (przejawiający się m.in. w tańcu - wówczas europejskie parkiety zdobywało tango). Pius XII w encyklice „Summi pontificatus" (podpisanej 20 października 1939 r.) potępi totalitaryzm państwowy. Wspomni także o Polsce: „Krew tysięcy ludzi, nawet tych, którzy nie brali udziału w służbie wojskowej, a jednak zostali zabici, zanosi bolesną skargę, zwłaszcza w Polsce, narodzie tak Nam drogim, tej Polsce, która przez swą niezłomną wierność dla Kościoła i przez wielkie zasługi, jakie zdobyła, broniąc chrześcijańskiej kultury i cywilizacji - o czym historia nigdy nie zapomni - ma prawo do ludzkiego i braterskiego współczucia całej ludzkości". Obaj papieże przyczynę społecznego i politycznego zła będą upatrywać w detronizacji Boga jako ostatecznego źródła prawa i władzy. „Bóg i Jezus Chrystus usunięty z prawodawstwa i życia państwowego; władzy nie wywodzi się już od Boga, ale od ludzi - a jakie tego następstwa?" - będzie retorycznie pytać Pius XI.
Jan XXIII w encyklice „Ad Petri cathedram" (1959), poświęconej sprawie prawdy, jedności i pokoju, potwierdzi zamiar zwołania Soboru. Najważniejszym jego zadaniem będzie „doprowadzenie do rozwoju katolickiej wiary, odnowy chrześcijańskich obyczajów i lepszego przystosowania karności kościelnej do współczesnych potrzeb". Choć Papież używa jeszcze tradycyjnej retoryki („złej i kłamliwej prasie należy przeciwstawić prasę dobrą i mówiącą prawdę"), dostrzega konieczność odnowy Kościoła. Dopiero jednak Paweł VI w encyklice „Ecclesiam suam" (ogłoszonej w 1964 r., jeszcze podczas trwania Soboru) napisze wprost: „Kościół winien w siebie wniknąć, przemyśleć swoją tajemnicę, a celem zdobycia głębszej wiedzy o sobie i podniety przebadać wnikliwiej naukę o swym pochodzeniu, o swej naturze, pełnieniu swej misji i o swoim celu... nigdy przecież nie możemy powiedzieć, że przebadano ją i zrozumiano wyczerpująco". Owocem tej pracy będzie otwarcie na świat i dialog: „Dołożymy tu starań, by coraz jaśniej uwidocznić wszystkim, jak z jednej strony leży to bardzo w interesie zbawienia społeczności ludzkiej, a z drugiej strony, jak głęboko wchodzi to w troski Kościoła katolickiego, by obustronnie wyjść sobie naprzeciw, poznać się wzajemnie i pokochać". Kościół bowiem „nikogo nie uważa za obcego swemu macierzyńskiemu sercu, nikomu nie odmawia swej posługi, nikt nie jest jego wrogiem, chyba że sam chce nim być".
Zwieńczeniem tej drogi będzie głęboka teologiczna antropologia zawarta w encyklice Jana Pawła II „Redemptor hominis" (1979), w której padną słowa, że: „człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa, jest pierwszą i podstawową drogą Kościoła". Ten proces dojrzewania nie dokonałby się bez determinacji i cierpliwości teologów, którzy pokonując napotykane w Kościele przeciwności przygotowali soborową odnowę. W ich gronie znalazł się Joseph Ratzinger.
Artur Sporniak