Banany dla Brukseli, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE


Banany dla Brukseli
V. Angres, C. Hutter, L. Ribbe

0x01 graphic

Banany dla Brukseli - ciemne strony Unii Europejskiej
V. Angres, C. Hutter, L. Ribbe.

Trzech sympatycznych Niemców bardzo różnej profesji; jeden jest bankowcem, absolwentem studium publicystyki i polityki, drugi dyplomowanym rolnikiem, przewodniczącym międzynarodowej ekologicznej fundacji Europejskiego Dziedzictwa Przyrody EURONATUR, trzeci inżynierem dyplomowanym w specjalności ekologia krajobrazu, zajmuje się od 10 lat analizą budżetu UE pod względem kwestii ekologicznych i społecznych, tropieniem niedorzeczności towarzyszących od lat Unii Europejskiej.

Autorzy zadali sobie wiele trudu, by w łatwy i przystępny sposób opisać, co się dzieje w Brukseli niedobrego, niewytłumaczalnego i nieznanego dla przeciętnego podatnika.

Książka ma charakter raportu, relacjonuje bardzo ciekawe przykłady subwencjonowania w Unii, opisuje kto dostaje dotacje, charakteryzuje mechanizm uzyskiwania subwencji.

Autorzy pokazują, jak bardzo Unia Europejska popadła w manie tworzenia rozporządzeń. Ponad 400 różnorodnych komisji wymyśla ogólniki na najróżniejsze tematy. Tylko samo techniczne wyposażenie ciągników rolniczych doczekało się ponad 40 zapisów. Wielkość ząbków czosnku jest tak samo precyzyjnie wyliczona jak rozmiary prezerwatywy.

Na Unii Europejskiej korzysta wiele firm, np. Intel, Dynamit Nobel, Peugeot czy Coca Cola; korzystają ci, którzy mają profity z subwencji na rolnictwo w sposób legalny bądź nie. Wymienić tu można 3 235 włoskich rolników, którzy byli dostawcami 109 000 ton mleka, w ogóle nie mając krów, czy duże mleczarnie w Niemczech i Danii, które z mleka krowiego produkują i eksportują ser feta, nieomieszkając skorzystać z subwencji unijnych (to nic, że nazwa feta sugeruje, iż powinien to być grecki ser owczy).

W Unii Europejskiej są dotacje, których podatnik wolałby nie oglądać. Wymieńmy kilka przytoczonych w Bananach.... Subwencjonuje się uprawę kukurydzy, kosztującą około 5 miliardów zł, a która, jak wiadomo, jest nieprzyjazna dla środowiska, szczególnie dla wód. Następnie dotuje się oczyszczalnie ścieków, które nigdy nie zostają uruchamiane, gdyż brakuje pieniędzy na podłączenie ich do kanalizacji. Wydaje się pieniądze na uprawę tytoniu, jednocześnie zakazując reklamy wyrobów tytoniowych i przeznaczając rocznie 40 milionów zł na kompanię antynikotynową.

Po przeczytaniu tej książki człowiek zastanawia się, po co Polsce taka Unia Europejska? Musimy jednak pamiętać, że wszystko ma dwie strony, jasną i ciemną. Znajomość ciemnych stron Unii pozwoli na unikanie błędów, znajomość jasnych - dobre z nich korzystanie.

Mamy nadzieję, że powyższe informacje wzbudziły Państwa zainteresowanie. Jeżeli tak - prosimy o zamówienia: telefoniczne, listowne lub też drogą elektroniczną Wydawnictwo EON poczta@eon.net.pl

Rozdział III

NASZ CHLEB POWSZEDNI

Produkcja zboża w UE

Nie ma powodów do świętowania

Piszemy te słowa w 1997 r. Nie strzelają korki od szampanów, nikt też nie jest honorowany dyplomami ani też dekorowany orderem zasługi. Cicho mija uroczystość 30. urodzin jednej z najstarszych regulacji wspólnego rynku Europy. Zbiór przepisów do "urynkowienia", tj. ustalenia jakości i klasyfikacji płodów rolnych między stronami umowy o skup, dla pszenicy zwyczajnej i twardej, jęczmienia, żyta, kukurydzy, owsa i innych zbóż, jak też i ich przetworów, a więc na przykład mąki, grubego i drobnego grysiku, wszedł w życie w 1967 r. Tego dnia światło dzienne ujrzało wiele pięknych paragrafów, które wspaniale prezentują się na papierze "Dziennika Urzędowego Wspólnot Europejskich". Odtąd miały pod wieloma względami wzbogacić życie zarówno rolników i ich organizacji lobbystycznych, jak też brukselskich biurokratów i kontrolerów Trybunału Obrachunkowego.

Dzisiaj ponad 40 procent europejskiego budżetu rolnego przeznacza się na administrację i rozwój rynku zbożowego - w 1998 r. było to 17,1 miliarda euro. Również w skali globalnej producenci zboża ze starego kontynentu stanowią godną wzmianki wielkość: około 10 procent światowej produkcji zboża pochodzi z pól Europy. Głównymi produktami są pszenica zwyczajna, jęczmień i kukurydza. Jednak rozwój wydarzeń na rynkach światowych nie ułatwia życia Europejczykom. Nie jest ważne, co postanowi Bruksela, na rynkach światowych i tak wygląda to całkiem inaczej. Właściwie stało się już normą, że wytwarzane produkty nie trafiają w zapotrzebowanie rynku, ponieważ wszyscy producenci są w równym stopniu subwencjonowani, w wyniku czego nie ma możliwości wyklarowania się rzeczywistych i sprawiedliwych cen. A to z kolei naturalnie podtrzymuje nieprzerwany potok nowych ustaleń i regulacji.

Wszystko zaczęło się skromnie: na początku lat sześćdziesiątych europejscy rolnicy przywieźli na wagi 70 milionów ton zboża. Wydajniejsze gatunki i - w nie mniejszym stopniu - "stymulująca" polityka Brukseli pozwoliły szybko zwiększyć plony do poziomu 151 milionów ton w 1984 r. Dwanaście państw członkowskich (Niemcy już razem z nowymi landami) wytworzyły w 1991 r. 180,5 miliona ton -jest to jak do tej pory najwyższa wartość odnotowana w przepełnionych zbożem silosach. Reforma rolna z 1992 r. pomogła ustabilizować produkowane ilości na poziomie 175 milionów ton rocznie - mimo iż UE powiększyła się o trzy dalsze kraje członkowskie.

Ważne jest przy tym, że Europa właściwie nie produkuje za dużo zboża, lecz jest ono w wyniku ustalanej w Brukseli regulacji cenowej po prostu zbyt drogie (przy czym rolnicy ekologiczni domagają się wyższych cen, niż Bruksela jest gotowa zapłacić - kłania się schizofrenia Wspólnego Rynku!). W wyniku tych działań spadł w minionych latach udział zboża paszowego w ogólnej produkcji. Przecież europejscy hodowcy bydła również potrafią liczyć. Skoro europejskie zboże jest zbyt drogie, więc kupują tańsze produkty zastępcze pochodzące zza oceanu. Są to wszystkie możliwe przetwory zbożowe, jak na przykład maniok lub produkty uboczne przemysłu skrobiowego lub pochodzące z gorzelni kukurydzianych, które sprowadzane są do Europy przy zerowej lub minimalnej stawce celnej.

Zastępcza pasza dla bydła przypływa do Europy olbrzymimi statkami przez takie porty, jak Rotterdam lub Brema. Dzięki temu w ich pobliżu, na przykład w Sudoldenburgu, w Munsterlandzie lub w Holandii, intensywnie rozwinęła się masowa hodowla bydła. Wniosek jest prosty: gdyby więcej własnego zboża paszowego wędrowało do europejskich koryt, zredukowałoby to kosztowne nadwyżki.

Czy wiecie, że...

1400 kurzych ferm, które w sumie hodują więcej niż 50 procent wszystkich niosek, nie dysponuje żadnymi (!) powierzchniami gospodarczymi? A więc jest to produkcja czysto przemysłowa, przy której już z góry wiadomo, że nie będzie żadnej szansy, aby hodować zwierzęta w odpowiednich dla danego gatunku warunkach. Jest też oczywiste, że takie zakłady nie produkują własnej paszy dla kur. Są więc skazani na paszę obcego pochodzenia, która często transportowana jest z daleka, tak że w końcu trudno zorientować się, skąd właściwie pochodzi. Jednocześnie wciąż wybuchają zarazy wśród zwierząt, ale taka zależność nie powinna nas już dłużej dziwić.

Było drogo: wspólny rynek zbożowy do 1992 r.

Aż do czasu reformy rolnej w 1992 r. regulacja rynku dla zboża zasadniczo opierała się na dwóch działaniach: polityce interwencyjnej i refundacjach eksportowych.

Polityka interwencyjna

Tak zwane punkty interwencyjne były zobowiązane do zakupu oferowanego im zboża za ustaloną odgórnie cenę. Cena interwencyjna zawsze była niższa od niezobowiązującej ceny orientacyjnej, która wskazywała raczej "cel" polityki cenowej. Ceny interwencyjne były i są ustalane dla zboża spożywczego (nadającego się na chleb), kukurydzy, jęczmienia, sorgo, żyta i pszenicy twardej. Nie istniał obowiązek skupu zboża paszowego.

Cena interwencyjna przez długi czas utrzymywała się na tak wysokim poziomie, że - przynajmniej dla tych rolników, którzy posiadali żyzne i wydajne pola - uprawa zbóż była opłacalna. Ale tylko dla tych. Rolnicy ekologiczni, właściciele drobnych lub gorzej położonych gospodarstw przy tej polityce byli skazani na straty. Przez długie lata urzędnicy w Brukseli toczyli beznadziejną wojnę przeciwko przepełnionym silosom ze zbożem, a właściwie przeciwko zbyt potężnemu lobby rolniczemu. Ponieważ przedstawiciele rolników nie mieli nic przeciwko gwarantowanym dochodom swoich członków, było im wszystko jedno, jak bardzo pełne byłyby już silosy, najważniejsze, aby zboże zostało sprzedane.

Również i punkty interwencyjne grały w zbożowego "Czarnego Piotrusia" i tylko rozglądały się, w jaki sposób pozbyć się ogromnych ilości zboża. Szybko nie dało się tego zrobić, a więc decydowano się na przechowywanie zboża w magazynach przejściowych - w olbrzymich prywatnych halach magazynowych i silosach. Szczęśliwy, kto dysponował wówczas wolnym miejscem na składowanie albo mógł szybko wybudować kilka silosów. Był to czas milionerów magazynowych. Przykładowo, tylko w 1993 r. wydano na samo składowanie zboża 2,7 miliarda euro - wówczas stanowiło to 25 procent [!] wszystkich wydatków UE w zakresie kultur rolnych. A potem przecież zboże z interwencji musiało zostać jeszcze sprzedane. Dochodziło tu dosyć często do dalszych wysokich strat, ponieważ według odwiecznych zasad podaży i popytu Unia Europejska ze swoją olbrzymią podażą zboża regularnie sama psuła ceny na rynku światowym - zresztą ku zmartwieniu innych oferentów.

Refundacje eksportowe

Podobnie jak było to przy innych produktach, również przy eksporcie zboża Unia Europejska zwracała koszty eksportu towarów. W ten sposób wyrównano różnicę pomiędzy wyższymi cenami gwarantowanymi w Europie a niższymi na rynku światowym - oczywiście na koszt podatników. Na początku lat dziewięćdziesiątych nakład na refundage eksportowe wynosił 3 miliardy euro rocznie. Również tutaj można łatwo zrozumieć, że lobby rolnicze nie odczuwało przyjemności, gdy zostało zmuszone do działań reformatorskich. W każdym razie poufni znawcy mechanizmów regulacji rynku rozwijali nieoczekiwaną kreatywność, aby wciąż zdobywać nowe subwencje dla eksportu zboża, na przykład wysyłanego statkami do Rosji.

Zboże dla Rosji

Satynowe zasłony rozsunęły się bezgłośnie. Jaskrawe światło słoneczne na-tychmiast wypełniło mały pokój hotelowy. Oślepiony Charles zamknął oczy. Zapierający dech w piersiach widok na Manhattan rozciągający się z 33 piętra, w tym momencie nie interesował go w najmniejszym stopniu. Znów zaciągnął zasłony, zostawiając małą szczelinę, przez którą wniknął ostry promień słoneczny, wystarczający do rozjaśnienia pokoju, a jednocześnie dzielący olbrzymie łóżko na dwie równe części. Precyzyjna praca z samego rana, pomyślał Charles i uśmiechnął się zaspany. Coś poruszyło się pod lekką kołdrą, a na wezgłowiu pojawiło się kilka rudych loków. Uśmiech Charlesa zniknął, zmarszczył czoło. Powoli przypomniało mu się kilka okropnych szczegółów minionej nocy. Niekończące się posiedzenie komisji dla układu o produkcji roślin oleistych pomiędzy USA i Europą. Nie mógł nie pomyśleć o teksańskim przewodniczącym, którego amerykański akcent był torturą dla francuskiego ucha Charlesa. Nawet teraz, kilka godzin później, na samą myśl o Teksańczykujego błony bębenkowe zaczynały wibrować. Potem przyszło wspomnienie kiepskiej whisky, którą amerykańska delegacja "stawiała" do późnych godzin, a dzięki której uczestnicy mieli się nieco "odświeżyć", aby osiągnąć pełny sukces w negocjacjach. Konferencja jednak została bezowocnie zerwana, zwycięstwo na punkty należało przyznać Amerykanom, co do tego nie było wątpliwości. Decyzja o przyszłych kontyngentach dla europejskich roślin oleistych nie zapadła! Przy brutalnym stylu negocjacji Amerykanów europejska delegacja, w której Charles miał reprezentować interesy francuskie, wpadła w całkowitą defensywę - wiadomość, której w Paryżu nikt nie będzie chętnie słuchał.

Do głowy napłynęło jeszcze kilka nieprzyjemnych wspomnień, jednak nie miał ochoty na pokonywanie dalszych problemów przed śniadaniem. Jednocześnie postanowił nie zastanawiać się dłużej nad imieniem rudowłosej leżącej w łóżku. Zdecydował się na gorący i zimny prysznic. Po kilku minutach spędzonych pod strumieniem wody poczuł się znacznie lepiej. Gdy wyszedł z łazienki, łóżko było zasłane. Nigdzie nie było widać rudych loków, żadnej notatki pożegnalnej, zupełnie nic.

No cóż, również i o nim nie świadczyło to zbyt dobrze. Wszystko jedno, pomyślał. Spojrzenie padło na notebooka. Dobrze, że przynajmniej z przyzwyczajenia podłączył komputer do sieci telefonicznej i ustawił faks-modem na odbiór wiadomości.

Charles nacisnął myszką na pole "Odbiór faksu" i szybko znalazł wiadomość z Paryża. Kilka sekund trwało, zanim komputer odkodował przekaz na zwykły tekst. Charles wykorzystał ten czas i zamówił do pokoju Continental breakfast z dodatkową porcją kawy. Potem wrócił do komputera.

Wiadomość rozbudziła go zupełnie: miał natychmiast wracać do Paryża. Czekało go niecierpiące zwłoki zadanie specjalne w Brukseli. Chodziło o pieniądze, o dużo pieniędzy, milionowe sumy. Charles lekko gwizdnął przez nieskazitelnie białe zęby. Był przyzwyczajony do dużych sum, ale dwucyfrowe kwoty wyrażone w milionach - to było coś! Niestety, w wiadomości nie podano żadnych szczegółów o rodzaju zadania. Tylko informacja, że może odebrać swój bilet w okienku Air France. Jak zawsze agencja zarezerwowała i zdeponowała bilet na jego nazwisko.

Spojrzenie na zegarek. Miał jeszcze cztery godziny do odlotu. Ktoś zapukał. Charles podszedł do drzwi pokoju i ucieszył się na widok śniadania. Mają tu piękny personel, pomyślał, gdy pokojówka postawiła na stole obok okna
tacę z tostami, marmoladą i podwójną porcją kawy. Wręczył umiarkowany napiwek i zdziwił się na widok rudych loków, które zaraz znikły za drzwiami.

Niecałe sześć godzin trwał jego pobyt w Paryżu, a potem znów siedział w samolocie, tym razem jednak lotnisko docelowe nazywało się... Bruksela.

Był zadowolony, że miał ze sobą tylko bagaż podręczny, ponieważ niczego bardziej nie nienawidził, jak oczekiwania na walizki przy taśmie bagażowej. Pogoda była pod psem, deszcz nie padał już, lecz lał jak z cebra. Olbrzymia kolejka już z daleka zasygnalizowała mu, że nie ma, co liczyć na wolną taksówkę.

Dobrze się zaczyna - mruknął pod nosem Charles i ruszył w drogę do stacji kolejki ekspresowej. Jasne, tu również znajdowały się tłumy ludzi przygnanych przez kiepską pogodę, ale Charles widział również wielu euros. Tak nazywał sobie tych wszystkich, którzy przybywali do Brukseli w sprawach Europy, albo należeli do administracji, parlamentu lub jakiejś organizacji lobbystycznej - tak jak on. Charles rozejrzał się dookoła, czy przypadkiem nie odkryje jakieś znajomej twarzy. W swojej pracy musiał wykorzystywać każdą sposobność, aby dojść do informacji. Wiedzieć więcej od innych oznaczało wygrać bitwę.

Na szczęście na pociąg musiał czekać zaledwie trzy minuty. Ludzie zaczęli pchać się do środka, cisnąc się na siedzenia. Dla niego zostało tylko miejsce stojące. - Japońskie warunki! - rozłościł się Charles. Dwadzieścia minut później ekspres wypluł go na Gare Centrale. Ruchome schody przewiozły go z powrotem na powierzchnię. Wciąż jeszcze padało, mimo to Charles postanowił pójść pieszo do Grande Place. Od lat zatrzymywał się w "Amigo", ponieważ podobały mu się duże, urządzone w stylu imperialnym pokoje, przede wszystkim jednak, ponieważ tutaj trafiał na swoją dyplomatyczną klientelę - zwłaszcza Niemcy chętnie zatrzymywali się w "Amigo". Portier natychmiast go rozpoznał i skinął przyjacielsko głową.

- Ach, dobry wieczór, monsieur Dufeu, znów w Brukseli?

Charles coś odpowiedział, ale nie reagował już na dalsze uwagi portiera o pogodzie. Normalnie nie był tak małomówny, ale dzisiaj miał jeszcze popracować i nie chciał niepotrzebnie tracić czasu.

O dwudziestej był umówiony ze "swoim" człowiekiem w celu omówienia sytuacji, zaś około dwudziestej drugiej miał zostać przerzucony do sali posiedzeń jako członek delegacji francuskiej.

Charles wjechał windą na czwarte piętro, otworzył drzwi do pokoju i natychmiast się rozpakował. Szybko wyjął bieliznę i świeżą koszulę. Teraz kolej na wyposażenie. Zdjął ze stołu prospekty hotelowe oraz menu z restauracji i postawił na nim komputer. Przyłączyć do sieci, potem drukarka. Włożyć kabel telefoniczny - gotowe!

Charles na próbę włączył urządzenie. Wszystko działało. Z aktówki wydobył jeszcze przezroczystą koszulkę foliową z tuzinem czystych arkuszy papieru z nadrukiem francuskiego Ministerstwa Rolnictwa. Kolejny, cudowny prezent od agencji.

Zadowolony Charles wyłączył notebooka. Spojrzenie na zegarek powiedziało mu, że ma kilkanaście minut, aby się nieco odświeżyć, ponieważ zbliżał się czas zaplanowanego spotkania.

Punktualnie o ósmej rozsunęły się drzwi windy, otwierając drogę do hallu hotelowego. Charles nie musiał długo szukać. "Jego" człowiek siedział na pluszowym fotelu i czytał wieczorne wydanie "Hamburger Abendblatts".

Dobry wieczór, Herr Peters - Charles pozdrowił czytającego gazetę. Jego niemiecki wciąż brzmiał całkiem nieźle, wprawdzie z wyraźnym francuskim akcentem, ale nienaganny gramatycznie. Mówił precyzyjnie, takjak był do tego przyzwyczajony.

Dobry wieczór, monsieur Dufeu - odpowiedział Niemiec i z trudem wyrwał się z objęć głębokiego fotela, aby mocno potrząsnąć dłonią Charlesa.

Przejdźmy, proszę, od razu do rzeczy - upomniał Charles - czas goni, a ja potrzebuję od pana szczegółowych informacji.

Niemiec skomentował wezwanie obronnym gestem:

Niestety, monsieur Dufeu, należy przedtem coś wyjaśnić. Pańska agencja nie wyraziła jeszcze zgody na honorarium w tej sprawie. Zanim przekażę panu informacje, potrzebuję potwierdzenia. Czasy są kiepskie, monsieur Dufeu, życie drogie, powiedzmy 6 procent uzyskanej subwencji?

Oszalał Pan? Sześć procent! Jak mamy to sfinansować? W grę wchodzą maksymalnie 2 procent - to i tak ogromna suma, w gotówce i wolna od podatku.

Peters wytrzymał wzrok Dufeusa, jednak poszedł na ustępstwo.

No dobrze, nie chcę być uparty: 3 procent - to jest fair -jednak tylko wówczas, gdy zagwarantuje mi pan dalsze zlecenia.

Zgoda.

Mężczyźni przypieczętowali umowę przybiciem ręki i postanowili kontynuować rozmowę w barze hotelowym.

Barman skinął na powitanie głową i zapytał, czego sobie życzą.

To ja zapraszam pana, Peters. Czego się pan napije?

Dla mnie piwo.

Typowo niemieckie - pomyślał Charles, zamówił dla gościa piwo, a dla siebie "Toma Collinsa".

Tom Collins - letni drink z USA
Składniki: 4 duże łyżki lodu, l cytryna, 80 mililitrów ginu, l łyżeczka cukru pudru lub syropu cukrowego, woda mineralna do uzupełnienia. Do dekoracji: l wiśnia koktajlowa, l plasterek pomarańczy. Sposób podawania: l duży szklany pucharek (0,4 I), l słomka. Kostki lodu wrzucić do shakera. Cytrynę przecigć na pół. Odcigć cienki plasterek i zostawić do dekoracji. Resztę cytryny wycisngć, a sok wlać na kostki lodu. Dodać gin i cukier puder lub syrop cukrowy. Wszystko mocno wstrzgsać przez 20 sekund. Wlać zawartość shakera przez sitko barowe do pucharka. Uzupełnić zimng wodą mineralng do mniej więcej 2 cm od krawędzi pucharka. Przystroić wiśnig koktajlowg, plasterkami cytryny i pomarańczy. Podawać ze słomką.

A teraz proszę mówić - rozpoczął rozmowę -jak ma przebiegać posie
dzenie?

Proszę uważać, drogi przyjacielu. Mam tu kopie propozycji tekstu dlaplanowanej subwencji zbożowej. Jak pan wie, chodzi o kilka milionów ecu, które zostaną przekazane na dopłaty do eksportu niemieckiego zboża do Rosji. Projekt ten wnieśliśmy do komisji ze wskazaniem na krytyczną sytuację zaopatrzeniową w Rosji - i wysłuchano nas chętnie. Jednakże dla pozostałych krajów UE oznacza to, że nawet eksportując zboże do Rosji, niczego nie dostaną, żadnej subwencji.

Dziwne. Ciekawe, dlaczego komisja się na to zgodziła?

Nie mam pojęcia! Prawdopodobnie nasze lobby rolnicze dostatecznie głośno lamentowało, że tonie w nadwyżkach! - Peters wyszczerzył zęby.

O lala - pomyślał Charles - niemieccy koledzy również nie śpią, uwaga! Lobbysta postanowił, aby w żadnym wypadku ich nie lekceważyć. Zbyt wiele interesów było w grze, sama gra szła o zbyt wysoką stawkę, a ponadto zbyt wielu chciało ją wygrać. On również.

-A więc, jak powinniśmy postępować? - zapytał Charles swojego informatora.

Zorganizowaliśmy przebieg posiedzenia w ten sposób, że temat zboża będzie wywołany dopiero pod jego koniec. Mam nadzieję, że wam to również odpowiada.

Dlaczego? - zapytał Charles, który nie miał najmniejszej ochoty spędzić kolejnej nocy - podobnie jak w Nowym Jorku - w nudnej sali konferencyjnej. Mimowolnie znów przypomniały mu się rude loki.

Niech pan posłucha! To przecież jasne: im później wieczorem, tym łatwiej wszystko przebiegnie. Przecież to od dawna wypróbowana strategia: przez "wysiedzenie". Mogłaby być wynaleziona w Niemczech.

Peters wybuchnął nieco zbyt głośnym śmiechem, co naturalnie skierowało uwagę innych gości na dwójkę przy barze.

- Niech się pan weźmie w garść - syknął Charles, któremu nie spodobało się nieoczekiwane zainteresowanie publiczne.

-Już dobrze, dobrze - uspokajał Peters. - To już się nie powtórzy. A więc: temat zboża wchodzi dopiero pod koniec posiedzenia. Przewodniczący delegacji niemieckiej zostanie zastąpiony około wpół do dwunastej przez innego kolegę - kalendarz terminów jest po prostu zbyt napięty, mamy jeszcze inne spotkania, rozumie pan? - Peters mrugnął wymownie. Charles wprawdzie nie rozumiał dokładnie, co wymyślił Peters, ale było mu wszystko jedno.

- No, niech pan troszkę pomyśli! Nowy człowiek pojawia się wprawdzie ze świeżymi siłami, ale nie ma pojęcia o temacie! Podpisze wszystko, jeżeli tylko będzie odpowiednio przedstawione.

Powoli Charles zaczął widzieć oczyma wyobraźni przebieg posiedzenia.

I pan sądzi, że to jest najbardziej odpowiedni moment, aby przeforsować
inną wersję tekstu subwencji i doprowadzić do jej przyjęcia?

Dokładnie tak, panie starszy strategu, w końcu pan załapał.

Peters zamówił jeszcze jedno piwo na rachunek Charlesa, który, powołując się na pracowity wieczór, wycofał się z baru.

Charles chętnie pozostawił Niemca pod opieką barmana, gdzie Peters bez wątpienia będzie się czuł najlepiej, i nacisnął na guzik windy. Metalowe drzwi rozsunęły się przed nim bezszelestnie, a kilka sekund później był już na czwartym piętrze i wkroczył do swojego pokoju.

Starannie zamknął drzwi i włączył swoje "biuro". Notebook zapiszczał i rozpoczął program przetwarzania tekstu.

Poszukał w folderach określonego zbioru danych. Ach, tu jest: "Maska Min". Za tym skrótem ukrył wirtualne formularze wszystkich paryskich ministerstw. Wybrał nagłówek Ministerstwa Rolnictwa. Jedno kliknięcie myszką i na ekranie ukazał się formularz. Pozostało teraz jedynie sformułować tekst, pomyślał. Przebiegł oczyma tekst otrzymany od Petersa i wymruczał pod nosem:

- Co znaczy to "tylko jeszcze"?

Zdawał sobie sprawę, że dzięki temu tekstowi cała akcja powiedzie się lub upadnie. Tekst musiał być sformułowany bardzo precyzyjnie, w przeciwnym razie nawet mimo późnej godziny może nie uzyskać poparcia. I naturalnie, dziś wieczorem nikt jeszcze nie powinien zauważyć, na czyją korzyść został zmieniony przydział subwencji. Charles Dufeu, wieloletni lobbysta, wziął się do pracy.

Kwadrans przed dziesiątą wkroczył do sali posiedzeń. Przez moment zatrzymał się przy drzwiach wejściowych, aby móc się zorientować. Sala była prawie kwadratowa i miała wymiary mniej więcej 20x20 metrów. Po przeciwnej stronie znajdowała ściana z ogromnych szklanych tafli, przez która przechodziło się do innych pokoi.

W pomieszczeniu czuło się nocną Brukselę znajdującą się za szybami. Ściany ozdobione były na przemian jakimiś obrazami, landszaftami lub profilami miast wyciętymi z czarnego papieru oraz oświetleniem. W ogóle światło było raczej mało przytulne. Znajdująca się na suficie neonówka pogrążała wszystko w specyficznym, niebieskawym, nienaturalnie przyćmionym świetle. Sama sala opanowana była przez gigantyczny, okrągły stół. To przy nim siedzieli przedstawiciele państw członkowskich UE i pertraktowali na temat subwencji dla rolnictwa lub o zmianach subwencji dla rolnictwa, lub o zmianach zmian subwencji dla rolnictwa, lub... - i tak dalej.

Charles wiedział, że posiedzenie rozpoczęło się już o dziewiątej rano. Teraz, krótko po dwudziestej drugiej, większość osób biorących udział w negocjacjach wyglądała na ospałych i zmęczonych. Pod tym względem strategia Petersa zdawała się sprawdzać. Jednak Charles pozostał ostrożny, przywołując samego siebie do dyscypliny. - Precyzja, mój drogi Charlesie, precyzja - wymruczał do siebie. W znajdującej się po jego lewej stronie części stołu coś się poruszyło. Jedno z krzeseł zostało zasunięte, a ubrany w ciemnoszary garnitur mężczyzna wstał i podszedł do niego.

- W końcu pan jest, Dufeu - powiedział mężczyzna i odeskortował go do obozu francuskiego. Charles zasiadł w drugim rządzie, gdzie było wystarczająco dużo miejsc wolnych. Jego towarzysz usiadł nieco na ukos przed nim i kiwnął mu wymownie głową.

Charles otworzył aktówkę i wyjął grubą teczkę, którą położył na kolanach i mocno ścisnął. Teczka miała znak francuskiego Ministerstwa Rolnictwa. Potem rozejrzał się po twarzach obecnych. Anglicy chyba właśnie zrobili sobie pauzę, co spowodowało, że z powodu nieobecności zainteresowanych decyzja odnośnie do podejrzanego o zakażenie BSE mięsa wołowego musiała zostać odroczona. Znów przypomniał mu się Nowy Jork. No tak, wszystko działa według jakiegoś systemu - pomyślał.

Przy kolejnym stanowisku oparcia krzeseł ustawiono na ukos do siebie. W delegacji niemieckiej coś się działo. I rzeczywiście, ściskano sobie dłonie, dwóch, nie, trzech niemieckich uczestników negocjacji opuściło stół, inny mężczyzna, który dotąd znajdował się na uboczu, usiadł na opuszczonym krześle i rzucił okiem na akta. Charles spojrzał na zegarek. 2336. Peters najwidoczniej zadbał o wszystko.

Francuz w ciemnoszarym garniturze obrócił się do niego i wyciągnął nagląco dłonie. Charles zrozumiał i wręczył mu teczkę, którą do tej pory trzymał na kolanach.

Ciemnoszary otworzył teczkę, wyjął z niej pismo i rozdzielił kopie pozostałym uczestnikom rokowań w obozie francuskim. Charles otrzymał kilka życzliwych ukłonów. Teraz pozostało dostarczyć kilka egzemplarzy przedstawicielom Komisji Europejskiej.

Zupełnie niespodziewanie ogłoszono kolejny punkt obrad - "Zboże dla Rosji". Delegaci w sali nie okazali specjalnego zainteresowania. Charles rozejrzał się po sali. Kartkowano jakieś dokumenty lub szeptano z sąsiadami albo też zupełnie nic nie robiono. Potem mówca komisji odczytał proponowane brzmienie rozporządzenia o subwencji:

- Przewiduje, że dostawy zboża z Niemiec, które są przewidziane dla Rosji, mogą uzyskać dotację. Wnioski należy składać w podanych punktach w Niemczech...

Charles otarł kilka kropli potu z czoła. To, co usłyszał, było dokładnie tym tekstem, który przed dziewięćdziesięcioma minutami napisał w pokoju hotelowym.

- w ten sposób rozporządzenie zostało przyjęte - oświadczył przewodniczący negocjacji.

Charles nie wierzył własnym uszom. Całość trwała niecałe pięć minut, nikt
nie miał żadnych uwag. Uśmiechnął się. Był zadowolony. Precyzyjna robota,

Kilka tygodni później, w porcie w Hamburgu kontrolerowi Trybunatu Obrachunkowego rzucil się w oczy francuski frachtowiec, który wyladowywal zboże. A wyladowywal w niespotykany sposób. Przez luk ladowni na rufie parowca wypompowywano zboże do silosu na nabrzeżu. Jednocześnie z tego samego silosu pompowano przez luk ladowni na dziobie to samo zboże. Powodem tego niezwykłego zachowania załadunkowego byl zmieniony tekst subwencji. W oryginalnej propozycji chodziło o subwencje dla dostaw niemieckiego zboża do Rosji, jednak zmieniono jej brzmienie i tym samym powstaly: subwencje dla zboża z Niemiec. Mała, ale precyzyjna różnica. Dzięki trwającemu zaledwie kilka minut przeladowywaniu francuskiego zboża w silosie przy nabrzeżu portu w Hamburgu wypełniono literę rozporządzenia. Chodziło o zboże z Niemiec. Nic nie pomogły protesty, proces był legalny, subwencje musiały zostać przekazane do Francji. Dopiero po kilku tygodniach pod naciskiem Trybunału Obrachunkowego udało się doprowadzić do uchwalenia rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie o tej politycznie niechcianej subwencji.

Uwaga: Charles Dufeu i jego przyjaciele są postaciami fikcyjnymi. Nie ulega jednak wątpliwości, że subwencja doszła do skutku w wyniku -jak tu przedstawiono - niezbyt uczciwej pracy francuskich lobbystów.

Kolejne sztuczki z subwencjami

Regulacja rynku dla zboża i odnosząca się doń polityka Brukseli nie miały najmniejszych szans, aby stworzyć wyrównany rynek (rodzi się jednak pytanie, czy było to, lub też mogło być, kiedykolwiek celem europejskiej polityki rolnej). Za to łowcy subwencji wymyślali wciąż nowe fortele, aby tylko dostać się do milionów europejskich podatników. Wszystkie przedstawione poniżej zdarzenia są udokumentowane i z reguły były ogłoszone w raporcie Trybunału Obrachunkowego. Tylko - niestety - kilka lat za późno i bez konsekwencji dla naciągaczy.

Współczynnik dla mąki

W Europie wszystko powinno odbywać się sprawiedliwie, tak więc subwencjonowano nie tylko wywóz surowego zboża, lecz również eksport produktów przetworzonych, które w jakiś sposób zawierały zboże (jak na przykład mąka).

Wysokość dotacji wyliczana była według ilości zboża koniecznej do wytworzenia określonych produktów. Dla każdego odrębnego unormowanego przetworzonego produktu - również dla mąki - Komisja ustala tak zwany współczynnik przetworzenia będący podstawą obliczeń dla subwencji. Współczynnik 1,51 oznacza przykładowo, że do wytworzenia 1000 kg mąki konieczne jest 1510 kg zboża. Im wyższy jest więc ten współczynnik, tym większa jest również subwencja. Każda liczba po przecinku jest równoznaczna z gotówką.

Dla mąki, przedstawiciela tak zwanych produktów pierwszego przetworzenia, ustalono współczynnik na wspomnianym poziomie 1,5l jeszcze w pamiętnym roku 1967, roku uchwalenia regulacji rynku dla zboża i produktów zbożowych. W 1982 r., a więc po piętnastu latach, ktoś zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem 1000 kg mąki nie może zostać wytworzone z mniejszej niż 1510 kg ilości zboża, już chociażby z tego powodu, że pewne procesy produkcyjne unowocześniono i wydajność mąki może być tylko wyższa. Przekładając to na jeżyk monetarno-rolny, nasuwa się skromne pytanie, czy firmy nie inkasują zbyt dużo pieniędzy za każdą wyeksportowaną tonę mąki. I spójrzcie tylko, rzeczywiście wprowadzono nowy współczynnik na mąkę: l,4. Firmy eksportujące mąkę nie ukrywały swojej rozpaczy. Bezpowrotnie minęły te lata, gdzie inkasowano subwencje za 1510 kg zboża, mimo iż w mące znajdowało się ich tylko 1400 kg. Ile stracili na tym europejscy podatnicy, tego nie potrafią wyliczyć sami kontrolerzy Trybunału Obrachunkowego.

Mądry nie tylko -jak się okazuje - Polak po szkodzie, tak więc Komisja zarządziła wkrótce kolejne sprawdzanie współczynnika mąki. Tym razem "zaledwie" dziewięć lat później, w 1991 r.

I znów okazało się, że wartość współczynnika powinna spaść, aż do 1,35. Tego było lobby rolniczemu już za wiele. Po wewnętrznych "negocjacjach" z państwami członkowskimi zgodzono się ostatecznie na wartość 1,37. Na pierwszy rzut oka nadzwyczaj nieznaczna zmiana, jednak ta mała różnica 0,02 oznacza w budżecie UE 13 milionów euro rocznie.

W lukratywnej przepychance o miejsca za przecinkiem wszelkiego rodzaju współczynników szczególnie wyróżnił się Euromalt, organizacja lobbystów przemysłu słodowego w Unii Europejskiej. Ich przedstawiciele w Brukseli cały czas trzymali rękę na pulsie. Dlatego natychmiast usłyszeli, że drastycznie miał zmaleć współczynnik dla słodu, jak ogłoszono w unijnym cotygodniowym raporcie "Zboże" (nr 6, na tydzień 9-13 września 1991 r).

Dzięki technicznemu rozwojowi przemysłu słodowego okazało się możliwe, aby zredukować dawny współczynnik z 1,33 na poziom 1,26-1,20. Jednak Euromalt obstawał przy zachowaniu współczynnika 1,33. I to z dobrym skutkiem: nowy współczynnik został ustalony na 1,30. Redukcja do poziomu 1,26 była technicznie możliwa, ale została udaremniona przez Euromalt. Warto zaznaczyć, że redukcja ta zaoszczędziłaby z pieniędzy europejskiego podatnika 16 milionów euro rocznie. A tak, pieniądze wciąż płyną i płyną... Po raz kolejny opłaciło się utrzymanie małego biura lobbystów w Brukseli.

Silosie zbożowy, przemień się!

Silosy zbożowe w porcie w Rouen (Francja) należą do największych w Unii Europejskiej zakładów magazynujących i przechowujących eksportowane zboże. Bezpośrednio z silosów załadowuje się statki dalekomorskie, które w każdy zakątek świata dostarczają subwencjonowane zboże z nadwyżek.

Szansa szybkiego zrobienia pieniędzy polegała tylko na tym, aby urzędy w Brukseli wiedziały jak najmniej, jaki rodzaj magazynowego zboża znajdował się w silosach. Były bowiem one napełnione nie tylko zbożem eksportowym, któremu legalnie i zgodnie z przepisami przysługiwały refundacje. Zbiorniki te były używane również jako przejściowe składy dla zboża interwencyjnego, to znaczy dla zboża, które zostało skupione w UE i w ten sposób było subwencjonowane.

Zboże eksportowe i zboże interwencyjne: reguły regulacji rynku dla zboża przewidują oczywiście, że zboże może być subwencjonowane tylko jeden raz. Szkoda - pomyślał niejeden właściciel silosu - przecież musi się dać coś z tego jeszcze wyciągnąć.

W Rouen funkcjonuje to tak: każdy kompleks silosów składa się z kilku zbiorników, które mogą pomieścić każdorazowo 4000 lub 6000 ton zboża. Nieważne, czy chodzi o zboże interwencyjne, czy też "zwykłe" zboże - zbiorniki silosu zapełniano bez żadnego planu, dokładnie tak, jak było dostarczane zboże. Nie było więc żadnych silosów przeznaczonych jedynie dla zboża interwencyjnego lub dla zboża do wolnego handlu.

Do dokładnej kontroli zasobów podlegającego subwencjonowaniu zboża niezbędna byłaby informacja, co znajdowało się w każdym zbiorniku silosu, a więc gdzie było zboże interwencyjne, już opłacone z pieniędzy podatników, a gdzie inne. Jednak takie zakrojone na wielką skalę prowadzenie ksiąg nie odpowiadało przyjętym w Rouen "zwyczajom". Jako miejsce składowania wskazywano jedynie kompleks silosów, a nie dokładnie określony zbiornik.

W raporcie specjalnym nr 5/97 o "Administrowaniu handlu zbożem..."1 Trybunał Obrachunkowy zakwestionował tę praktykę: "Ponieważ dokumenty silosów nie zawierają dokładnych danych o miejscu składowania i stanie zasobów zbóż różnego pochodzenia w poszczególnych zbiornikach, należy zwrócić na to uwagę miejscowego personelu nadzorującego silosy. Warunki te nie pozwalają zapobiec ryzyku zastąpienia zboża przewidzianego do subwencji przez zboże interwencyjne"2. Trwonienie pieniędzy - tak sformułowano to w miły i przyjazny biurokratyczny sposób. Inaczej mówiąc - z dużym prawdopodobieństwem ogromne ilości zboża były podwójnie subwencjonowane. Jak dużo? - tu kontrolerzy Trybunału Obrachunkowego rozkładają bezradnie ręce. A co Komisja powie na to, że organ odpowiedzialny za kontrolę subwencjonowanego zboża jedynie "[...] z zainteresowaniem przyjął uwagi do wiadomości"3?

Wagi są cierpliwe

Numer ze zbiornikami silosów był już zajęty, tak więc Brytyjczycy musieli wymyślić sobie coś innego. Port w Ipswichjest, podobnie jak Rouen, dużym miejscem przeładunku zboża. Do wniosku o dotację eksportową należy złożyć zaświadczenie o (możliwie) dokładnej ilości wywożonego zboża. W Ipswich ziarna zboża przy zmianie struktury warstwowej i przeładunku przenoszone były przez tak zwane wagi pomostowe. Określone odcinki taśmy przenośnika systemu transportu zostały tak skonstruowane, że przenoszone nimi zboże jest automatycznie ważone. Dobra sprawa, która do tego wymaga nielicznego personelu.

Możliwość tę wzięto w Ipswich zbyt dosłownie: kontrolerom Trybunału Obrachunkowego rzuciło się w oczy, że przy ważeniu zboża regularnie brakowało przedstawicieli urzędu celnego. Nikt nie był w stanie wskazać, jak wiele ton zboża rzeczywiście znikło w ładowniach i zostało wyeksportowane. Ważono w każdym razie nieprzyzwoicie dużo zboża, ponieważ wagi pomostowe ważyły również, gdy zboże było jedynie przenoszone z silosu do silosu - i oczywiście z powrotem...

Refundacja eksportowa według zanurzenia statku

Gdyby numer z silosami lub trik z wagą z jakiegokolwiek powodu nie powiódł się - nie byłby to dla łowców złotych subwencji powodem do zmiany pracy. Był przecież jeszcze port w Ylissingen w Holandii, w którym również istniała możliwość załadunku zboża na statki, na przykład, gdy było przeznaczone dla Rosji lub innych republik dawnego Związku Radzieckiego.

Ziarno przeznaczone do takich celów, załadowane na statki we Francji lub Wielkiej Brytanii podlegało odpowiedniej kontroli celnej, ale dopiero podczas postoju w Ylissingen. Podczas krótkiego pobytu w holenderskim porcie wodnym, koniecznego do otrzymania wymaganych dokumentów wywozowych, zboże oczywiście pozostawało na statku. Za każdym razem pilni urzędnicy celni stawali przed tym samym problemem: wjaki sposób przeprowadzić konieczne kontrole, pobrać próbki i obliczyć ilość wywożonego zboża? Trudne! Nie pozostawało nic innego, jak sprawdzić załadowane zboże za pomocą tak zwanego poziomu zanurzenia statku. Urzędnicy surowo spoglądali na statek, oszacowywali zanurzenie i obliczali, ile ton zboża powinno być załadowane. Jasne, że ta procedura mogła określić tylko szacunkowe wartości. Przeprowadzone w Ylissingen kontrole zostały ocenione przez Trybunał Obrachunkowy jako "nieodpowiednie" również z następujących powodów:

Towar wywożony nie był dostępny regulaminowym kontrolom, a pobór reprezentatywnej próbki do celów badań, z powodu krótkiego pobytu w porcie, był możliwy tylko w niewielkim stopniu.

Mierzenie zanurzenia statku daje jedynie szacunek załadowanej ilości.

Ta praktyka nie odpowiada zwyczajowym postępowaniom kontrolnym, które zalecają, aby zboże podlegające kontroli wywozowej przed załadowaniem na frachtowiec było dostępne kontroli celnej, a podczas procesu ładowania cały czas gotowe do dodatkowych kontroli urzędów celnych.

Dla Trybunału Obrachunkowego to wszystko nie było nowe. Kontrolerzy wpadli na to już w 1990 r. Należało przypisać kontrolę wywozową wyłącznie do portu załadunkowego i wykluczyć dla każdego portu tranzytowego. Oczywiste i dające się natychmiast wykonać zalecenie, którego Komisja jednak nie wprowadziła. Czyżby zawinił tylko bałagan?

Regulacje i potrzeba reform

Symbolem europejskiej polityki rolnej jest fakt, że wciąż i w oczywisty sposób na dłuższy czas jest zajęta sama sobą. Przy tym podstawowa idea jest całkiem wykonalna i możliwa do przyjęcia: uczestnicy Wspólnego Rynku, którzy pochodzą z tak zróżnicowanych regionów Europy i produkują w różnych warunkach, powinni zapewnić sobie w dużym stopniu równe szansę. Wyjaśni nam to porównanie ze sprawnym ekosystemem: jeżeli jest pozostawiony sam sobie, jest stabilny. Są zwycięzcy i przegrani, wszystko odbywa się według wypróbowanych reguł ewolucji. Ale przychodzi człowiek i chce wykorzystać dla siebie część systemu, chce go ze swojej perspektywy zoptymalizować. Funkcjonuje to przez krótką chwilę, w pewnym momencie pojawiają się problemy. Problemy, których wcześniej nie było, które jednak zagrażają stabilności całego systemu. Jest konieczna nowa, sztuczna ingerencja, która znów początkowo działa stabilizująco, ale później wywołuje nowe braki. I tak to toczy się dalej, aż regulacja określa już tylko samą siebie, a przy tym ciągle traci na wydajności - aż do załamania się.

Również europejski rynek rolny jest sztuczny do szpiku kości, funkcjonuje tylko dzięki ciągłym regulacjom Brukseli (które jednocześnie reprezentują ukryte interesy), nie bierze jednak pod uwagę czynnika stabilizującego numer jeden: podaży i popytu.

Można lamentować na ten temat w nieskończoność, ale niczego to nie zmieni, ponieważ szybkie odwrócenie procesu jest niemożliwe. Jednocześnie od krachu Unię dzieli jeszcze sporo czasu. Awięc istnieje prawdziwa szansa: skomplikowany zbiór paragrafów musi zostać "przerzedzony", należy wprowadzić w życie "naturalny" rynek, gdzie wszystko reguluje się samo przez się, "ekosystem", który reaguje na podaż i popyt.

Duża i głęboko sięgająca reforma rolna z 1992 r. miała przyspieszyć proces odnowy. Jednak z przedsięwzięcia zapowiadanego jako "cud agrarny" nic nie wyszło, i wszystko zostało po staremu: nadal szczegółowa wiedza o niuansach europejskich ustaleń i rozporządzeń warta jest majątek. A subwencje teoretycznie stoją dla każdego otworem - należy tylko złożyć wniosek we właściwy sposób.

Czy wiecie, że...

według decyzji Rady UE z 10.11.1995r. ma powstać fundusz wspierajgcy hodowlę roślin ozdobnych w UE? Kampania wspierajgca ma zachęcić do zakupu kwiatów i roślin ozdobnych pochodzgcych z państw UE w samej Wspólnocie i w krajach trzecich. Nie dziwcie się więc, gdy w reklamie telewizyjnej kwiatów odkryjecie emblemat UE.

Lieschen Müller i jedwabniki - część II

A więc, Jochen miał rację. Jest subwencja w Unii Europejskiej na hodowlę jedwabników. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Przyszła odpowiedź z Bonn. Czekałam niecałe trzy tygodnie i otrzymałam list z Federalnego Ministerstwa Gospodarki Żywnościowej, Rolnictwa i Leśnictwa. Tego, że Pan Minister nie odpisze mi osobiście, sama się domyśliłam. Ale odpowiedzialny za to Pan Referent, albo też kto tam sprawuje taką funkcję, mógłby dopisać do tego swoje imię. A może jest to referentka? W każdym razie napisał do mnie człowiek o nazwisku Bebel - później miało się okazać, że to rzeczywiście mężczyzna. W piśmie informowano mnie, że hodowla jedwabników ma duże znaczenie dla gospodarki niektórych regionów Wspólnoty Europejskiej (czy ten pan jeszcze nie słyszał o Unii Europejskiej?). Hodowla jedwabników, według listu z Federalnego Ministerstwa Rolnictwa, stanowiła dla rolników z tamtych rejonów dodatkowe źródło dochodów. Zresztą sami sobie przeczytajcie odpowiedź...

0x01 graphic

FEDERALNE MINISTERSTWO GOSPODARKI ŻYWNOŚCIOWEJ, ROLNICTWA I LEŚNICTWA


Adres pocztowy: Federalne Ministerstwo Gospodarki Żywnościowej, Rolnictwa i Leśnictwa

skrytka pocztowa 14 02 70, 53107 Bonn
Pani
Lisa R. Müller

Pani wiadomość . . . Sygnatura . . . 421-1227
Tel. (0228)529-0
Bezpośrednie połączenie: 529-3508


Bonn, 11.12.1997



Jedwabniki

Szanowna Pani Müller,



Pan Minister Borchert dziękuje Pani za pismo z 24.11.1997 r., w którym prosi Pani o informację, czy istnieję subwencja dla hodowli jedwabników, i upoważnił mnie do udzielenia Pani odpowiedzi.


Hodowla jedwabników ma duże znacznie dla gospodarki niektórych regionów Wspólnoty Europejskiej. Stwarza dodatkowe źródło dochodów dla rolników. Z tęgo powodu przyznawanie dotacji dla hodowli jedwabników we Wspólnocie jest specjalnym działaniem, które ma zapewnić hodowcom jedwabników odpowiednie dochody, po uwzględnieniu sytuacji na rynku kokonów i nieprzetworzonych włókien jedwabiu oraz przewidywanego rozwoju rynku i polityki eksportowej.


Dotacja przydzielana jest rolnikom, którzy hodują jedwabniki, każdorazowo za pobrane do uruchomienia pudełka z jajęczkami, pod warunkiem że pudła tę zawierają przynajmniej 20 000 jajęczęk jedwabników zdolnych do wyklucia się, co zapewnia przynajmniej minimalna liczbę kokonów (nie mniejsza niż 20 kg).


Jako że dyrektywa nie jest przekształcona w prawo krajowe, w Niemczech nie ma żadnej dotacji dla jedwabników.


Minister Gospodarki, do którego przy tej okazji Pani również napisała, poprosił mnie jako prowadzącego resort - chcąc uniknąć powtórzeń - aby odpowiedzieć Pani również w jego imieniu.


Z poważaniem,

Przeczytaliście? Mój Boże, czy subwencja dla jedwabników jest tak doniosłym instrumentem, aby wzmacniać regiony? Zwłaszcza że, jak powiedział mi mój bratanekJochen, chodzi o około 200 000 euro rocznie. Pokazałam ten list Jochenowi, gdy mnie odwiedził. Ostatecznie musiałam specjalnie dla niego upiec schwarzwaldzki tort wiśniowy, ponieważ miał rację. Ale jedna rzecz w liście od razu rzuciła mu się w oczy. Coś się nie zgadza, powiedział. Ci w Bonn piszą, że dotację dla hodowli jedwabników reguluje dyrektywa, która nie została przekształcona w prawo krajowe, tak że w Niemczech nie może być żadnej dotacji. - Bzdura - stwierdził krótko. Przez ten czas dowiedział się kilku rzeczy i odkrył, że nie chodzi o dyrektywę, lecz rozporządzenie. - A to jest duża różnica - oznajmił.

Rozporządzenie UE obowiązuje w każdym państwie członkowskim, a przez to również w Niemczech, i wcale nie potrzebuje być przekształcone w prawo krajowe. Jochen jest łebskim chłopakiem i wystarał się u znajomego w Brukseli o odpowiednie rozporządzenie. Pokazał mi je. Na końcu rozporządzenia VO 845/72, regulującego "Szczególne działania dla wspierania hodowli jedwabników", napisane jest jasno: "[...] rozporządzenie to jest wiążące we wszystkich częściach składowych i obowiązuje bezpośrednio w każdym państwie członkowskim".

No cóż, każdy może popełnić błąd. Ale nie mogę ścierpieć fałszywych informacji udzielanych przez urzędy. Na kim więc mamy polegać, jeżeli chodzi o kwestie prawne, jak nie na tych, którzy zajmują się tym na co dzień? Czyżby była to tylko niedokładna praca pana lub pani Bebel, o osobliwym imieniu "z up.", czy też ktoś chciał mnie szybko zbyć i się ode mnie uwolnić? Czy też fałszywa odpowiedź była rozmyślna? Dlaczego odpowiedziano mi tak, jakby rozporządzenie w Niemczech zupełnie nie obowiązywało?

Rozłościłam się. Pisze raz prosta kobieta do ministerstwa, a tam od razu coś takiego. Jak to w ogóle było możliwe? Nieważne, o co chodzi, nie pozwolę tak się traktować. Otrzymałam także list z Ministerstwa Gospodarki. Napisano mi, że rzeczywiście w myśl zasad unijnych dotacja dla hodowców przypisana jest do każdego uruchomionego pudełka wylęgowego jedwabników. Czy możecie sobie wyobrazić, droga Czytelniczko i drogi Czytelniku, jak "uruchamia się" pudełko wylęgowe? Cóż, w ministerstwach pewnie wiedzą lepiej. Pudełka wylęgowe się uruchamia. Koniec i basta! Jednak wróćmy do listu. Napisano również, że bliższe informacje otrzymam z Federalnego Ministerstwa Gospodarki Żywnościowej, Rolnictwa i Leśnictwa. W każdym razie oba ministerstwa jednak ze sobą rozmawiały. Chcą tego, czy nie, sprawa ruszyła z miejsca.

A propos, w Ministerstwie Gospodarki ludzie, nie mają imion. Również tam człowiek piszący list nosi imię "z up.". List był podpisany tylko przez "Manheim". Mężczyzna? Kobieta? Przecież nie miasto. Jak w takim razie powinno się odpowiadać? Nie mogę przecież napisać "drogie miasto Manheim"! Ci w Bonn mogą się zdenerwować.

Postanowiłam, że zaraz następnego dnia odpiszę do Ministerstwa Rolnictwa i oświadczę, co myślę o udzielaniu fałszywych informacji. Ale zepsuła się nasza pralka, a potem musiałam przez kilka dni karmić kota mojej sąsiadki, ponieważ Marlena wyjechała z rodziną na narty. I tak się odwlekało.

Na Boże Narodzenie cały dom był pełen ludzi. To piękny widok, gdy wszędzie są dzieci i wnuki. W końcu, w pierwszym tygodniu stycznia zebrałam się, aby napisać list z odpowiedzią. Ostatecznie chciałam uzyskać prawdziwą informację. A poza tym nie otrzymałam odpowiedzi na mój pomysł, ten o wprowadzeniu hodowania jedwabników do szkoły. Nie poświęcili mu nawet jednego wiersza. Okropne, prawda? Nasze podatki chcą dostawać w całości, a nie tylko częściowo. Ja też chciałam otrzymać odpowiedź na cały list. Ponieważ nie wiedziałam, czy za "z up. Bebel" ukrywa się mężczyzna, czy też kobieta, zdecydowałam się po prostu na nagłówek "Szanowny Panie Bebel".

A oto, co mu napisałam:

Lisa R. Müller





Pan
Bebel


Federalne Ministerstwo Gospodarki Żywnościowej, Rolnictwa i Leśnictwa


Rochsstr. l 53123 Bonn, 7 stycznia 1998 r.


Jedwabniki


Szanowny Panie Bebel,


bardzo dziękuję za Pańska odpowiedź. Nigdy nie uważałam za możliwe, że ta subwencja istnieję, ale jednak mój bratanek miał rację. Na Boże Narodzenie, gdy znów się spotkaliśmy, pokazałam mu Pański list. Rozmawialiśmy potem o moim pomyślę, aby w szkołach ponownie hodować jedwabniki. Niestety, do tej propozycji nie odniósł się Pan w swoim liście.


Mój bratanek potwierdził, że każda dyrektywa musi być przekształcona w prawo krajowe, oraz że najczęściej to one regulują kwestię subwencji. Tak powiedział, a zna się na tym całkiem nieźle.


Zasugerował mi, abym jeszcze raz się zapytała, jaka to dokładnie dyrektywa i z jakiego powodu nie została przekształcona w prawo krajowe. Nie mogę zrozumieć, dlaczego jedwabniki nie mogą być hodowane w Niemczech, zwłaszcza jeżeli za to są jeszcze pieniądze. Rozmawiałam już również z jedna z nauczycielek, której spodobał się mój pomysł.


Gdzie więc należałoby złożyć wniosek?


Z poważaniem,


Lisa R. Müller

http://www.naszawitryna.pl/ksiazki_83.html



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Odważny głos prawdy, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Norwid nasz współczesny, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Przemilczane zbrodnie, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
W labiryncie euro, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Oko za Oko, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Synopsis, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Osoba ludzka w doktrynie i praktyce europejskich wspólnot gospodarczych, Encyklopedia Białych Plam,
100 kłamstw J Grossa, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Jedwabne geszefty, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Eurofaszyzm w natarciu, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Tak nie, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Encyklopedia Białych Plam, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Tematy jeszcze bardziej niebezpieczne, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Święci w dziejach Narodu Polskiego, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Cywilizacja żydowska, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Informacje i dezinformacje o Euroazji, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Aby Polska Polską była, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Plan zagłady Słowian, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE
Strach być Polakiem, Encyklopedia Białych Plam, ♠NIEZAKNEBLOWANE

więcej podobnych podstron