wsio, wszystko do szkoly


Samotność

Większość z nas doświadcza dojmu­jącego uczucia samotności, nawet -a czasem zwłaszcza - wtedy, kiedy przebywa wśród innych ludzi. Każdy miewa poczucie, że został pozostawio­ny sam ze swoimi sprawami i że nikt nie może mu pomóc. Niektórzy wybie­rają samotność świadomie, nie umie­jąc i nie chcąc żyć wśród innych ludzi. Ale rzadko kiedy samotność powoduje uczucie szczęścia - na ogół bywa tak, że ciężko nam uporać się z tym sta­nem, który rzadko jest efektem świa­domego wyboru, a prawie zawsze ko­niecznością, na którą człowiek nie ma wpływu.

Literatura wszystkich epok odzwier­ciedla to przejmujące wyobcowanie człowieka wśród innych ludzi.

Samotność buntownika - Antygona i kar

Dramat Sofoklesa można traktować jako studium samotności. Antygona, podejmując decyzję o pochowaniu brata uznanego przez króla za zdrajcę, wie, że będzie musiała ponieść konse­kwencje swojej decyzji. Wie także, że konsekwencje te będą miały wymiar ostateczny. Nie waha się jednak przed dokonaniem wyboru, który skazuje ją na śmierć.

Antygona to osoba uparta, pewna swoich racji, rozpaczliwie konse­kwentna. Ale w swoim wyborze jest też rozpaczliwie samotna. Są wokół niej ludzie, którzy ją kochają i szanu­ją, ale w obliczu decyzji ostatecznych człowiek zawsze staje samotny. Anty­gona walczy o zachowanie prawa bo­skiego nakazującego grzebanie zmar­łych, walczy także w obronie swojego sumienia. Chce być pewna, że postą­piła słusznie i zgodnie z nakazami mo­ralnymi; nic nie może zmienić jej de­cyzji. Bliscy proszą ją, aby nie skazy­wała się dobrowolnie na śmierć, ale Antygona jest niewzruszona i pewna swych racji. Wie, że zapłaci za swój bunt, ale nie ma to dla niej znaczenia wobec tego, że zachowa się godnie i w zgodzie z własnym sumieniem. Zo­stała sama, gdyż podjęta dramatyczną

decyzję i musi się uporać z jej konse­kwencjami. Samotnie idzie na śmierć, ponieważ człowiek w obliczu śmierci jest zawsze samotny, choćby byli z nim inni ludzie. W takiej sytuacji nie ma to jednak znaczenia. Człowiek mu­si sam stawić czoła temu, co nieunik­nione.

Literatura starożytna pełna jest bohaterów, którzy w jakiś sposób są samotni. Można w niej odnaleźć wie­le archetypów, a więc także i ten do­tyczący samotności. Wzorcowym przykładem, poza Antygona, może być kar. Historia młodego człowieka, który wbrew zakazowi ojca wzniósł się na skrzydłach zbyt wysoko, stała się motywem wykorzystywanym po wielokroć w sztuce i literaturze - jej archetypiczności nie sposób przece­nić. Poza symbolami dotyczącymi dwóch sposobów podejścia do życia, konfliktu pokoleń, jest w tej historii coś uniwersalnego, i dziś fascynujące­go. łkar zrealizował odwieczne marze­nie człowieka o wzniesieniu się w po­wietrze bez żadnych ograniczeń, spró­bował choć przez chwilę prawdziwej wolności, niczym nie ograniczonej swobody. Wyszedł poza własne możli­wości, dokonał niemożliwego - roz­ważnemu Dedalowi nie było to dane.

łkar uosabia odwieczną tęsknotę człowieka do dokonania niemożliwe­go, wyjścia poza ograniczenia kondy­cji ludzkiej. Ale łkar w tym niemal he­roicznym działaniu jest sam - to sa­motność człowieka w zmaganiach z tym, co niemożliwe. Świetnie moż­na to zilustrować przywołując tu ob­raz Petera Breughla Upadek łkara. Na obrazie słynnego niderlandzkiego mistrza wszyscy są zajęci swoimi sprawami, każdy zajmuje się codzien­nymi problemami. Nikt nie zauważa, że do morza spadł jakiś człowiek. Świat okazał się obojętny wobec jego tragedii. Mogłoby się wydawać, że jego czyn nie będzie miał w związku z tym żadnych konsekwencji. Ale przecież ktoś się w końcu o nim do­wie i być może podejmie się kontynuacji. Jego dzieła...

Samotność introwentryka - Hamlet

Księciu duńskiemu Hamletowi ukazu­je się duch ojca, wyjawiając bolesną prawdę o swojej śmierci. Okazuje się, że stary król został zamordowany przez swojego brata, który właśnie poślubił matkę młodego księcia. Duch ojca żą­da od syna zemsty za swoją śmierć. Powiernik koszmarnej tajemnicy zupeł­nie nie wie, co ma robić. Jego sekret oddala go od świata realnego, czyni go wyalienowanym i nieuchronnie prowa­dzi do samozniszczenia. Hamlet zaczy­na z pogardą patrzeć na świat, w któ­rym zbrodnia jest rzeczą naturalną, czymś, co można ukryć przed całym światem. Młodemu, niezwykle wrażli­wemu i inteligentnemu księciu świat jawi się jako pozbawiony ideałów, bez­duszny i okrutny, amoralny, gdzie wy­grywa sita, kłamstwo, pragnienie wła­dzy za wszelką cenę. Ludzkie namięt­ności biorą górę nad rozumem. Hamlet staje przed poważnym dylematem mo­ralnym, ujętym w słynnym monologu -Być albo nie być - oto jest pytanie. Rozdarty między miłością do zmarłego

ojca a uczuciem do matki, przybiera maskę obłędu i drwiny. Przypomina do złudzenia bohatera tragedii antycznej, który musi wybierać, chociaż każdy krok prowadzi go do katastrofy.

Bohater tragedii szekspirowskiej uwi­kłany został w świat zła, poddaje się mu, a porządek jego dotychczasowego życia ulega destrukcji. Pogrąża się, aby w końcu popaść w stan zobojętnienia.

Nie ulega wątpliwości, że Hamlet jest jedną z najbardziej tragicznych postaci w historii literatury. Jego problemy nic nie tracą na aktualności - świadczy o tym choćby liczba ekranizacji drama­tu Szekspira. Hamlet to człowiek prze­raźliwie wyobcowany, nie potrafiący so­bie poradzić z wyborem, przed którym staje. Miota się w rozpaczy i nikt nie może mu pomóc w jego rozterkach du­chowych, nikt nie wyręczy go w rozwią­zaniu problemu. Ale samotność Hamle­ta ma też wymiar wewnętrzny - młody książę odczuwa przejmującą pustkę związaną z rozczarowaniem światem.

Samotność romantyka - Konrad

Samotność została niejako wpisana w konstrukcję literackiego bohatera ro­mantycznego. Kiedy wymienia się ce­chy typowego romantyka, jedną z pierwszych okazuje się samotność, wynikająca z buntu, który stanowi podstawę jego światopoglądu. Czło­wiek zbuntowany skazuje się na sa­motność. Sprzeciw romantycznego bo­hatera skierowany zostaje przeciw światu i zasadom nim rządzącym, czę­sto łączonym z buntem przeciw Bogu -prowadzi to do alienacji. Jedną z pod­stawowych cech postawy romantycz­nej jest więc samotność i dojmujące uczucie niezrozumienia. Niemal kulto­wą postać buntownika i samotnika w literaturze romantycznej stanowi Mickiewiczowski Konrad z III części Dziadów. Już pierwsze zdanie Wielkiej Improwizacji wiele tłumaczy:

Samotność - cóż po ludziach,

czym śpiewak dla ludzi? Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą

myśl wysłucha, Obejmie okiem wszystkie promienie

jej ducha?

Stówa te świadczą o wielkim dramacie Konrada-poety, który, świadomy wielko­ści swojej poezji, wie jednocześnie, że jest ona skierowana w próżnię. Konrad,

jak nikt inny, czuje swoją moc i siłę z tworzonej poezji, natchnionej, płyną­cej z głębi serca. On, kreator stów i uczuć, jest w stanie wzniecić bunt, po­ruszyć umysły ludzi i wreszcie zburzyć niesprawiedliwy porządek świata. Lecz paradoksalnie to, co stanowi o jego sile, sprawia jednocześnie, że nikt go nie ro­zumie, nie pojmuje głębi i mocy jego myśli. Zatem Konrad-poeta czuje się od­trącony i bezsilny To dlatego zwraca się do Boga, by uzyskać chociaż matą część władzy nad ludzkimi duszami. Ale Bóg nie reaguje na uporczywe prośby i groźby romantycznego geniusza - po prostu milczy, pogrążając bohatera w ot­chłani rozpaczy i samotności.

Samotność zbrodniarza

- Raskolnikow

Fiodor Dostojewski w swoich powie­ściach opisuje ludzi w sytuacjach skrajnych: zbrodni, skandalu, załama­nia, upadku moralnego. Jego bohatero­wie to postaci znajdujące się w stanie skrajnego napięcia, a ich dusze rozdar­te są między zmysłowością a ducho­wością, dobrem a złem. Według Dostojewskiego - dusza człowieka jest jed­nostkowa, pełna tajemnic, wewnętrz­nych sprzeczności i komplikacji, l wła­śnie dlatego nie należy przykładać miar uogólnienia w celu wyjaśnienia ludz­kich zachowań.

Bohater Zbrodni i kary to 26-letni by­ty student prawa, Rodion Raskolnikow

- inteligentny, zbuntowany racjonali­sta, egotyk przekonany o swojej wyjąt­kowości. Poznajemy go w krytycznym momencie jego życia. Biedny, głodny, marznący w swoim nieogrzewanym pokoju, nie może pogodzić się z nie­sprawiedliwym porządkiem świata, w którym jednostki wartościowe mu­szą doznawać wielu upokorzeń. W jego myślach powstaje plan zabicia „bez­wartościowej" lichwiarki, plan inicjują­cy walkę ze złem. Zgodnie z przekona­niami Raskolnikowa, człowiek wielki może złamać prawa dekalogu, by zmienić bieg historii. Raskolnikow za­bija Alonę Iwanownę i jej siostrę, Lizawietę, głęboko wierząc w swoją „mi­sję". Lecz w tym teoretycznym rozumo­waniu nie. bierze pod uwagę jednego-wyrzutów sumienia, bólu i cierpienia, które od tej pory będą mu towarzyszyć w dzień i w nocy

Powieść staje się analizą duszy boha­tera, która zupełnie nie przypomina du­szy zwycięzcy. Wyrzuty sumienia, nie­pokój, stany pót obtędu, niebywałe du­chowe katusze czynią z Rodiona czło­wieka nieobecnego, wewnętrznie roz­trzęsionego. Rodzi się w nim świado­mość wielkiej przegranej. To, co prze­żywa, skazuje go na samotność. Ni­komu nie może powiedzieć o tym, cze­go doświadcza. Świadomość tego, co zrobił, nie daje mu spokoju, przeżywa katusze wewnętrzne, jest bliski obłędu. Zapewne źle by skończył, gdyby nie, Sonia, prostytutka o gołębim sercu, pełna miłości do ludzi. Dostojewski wi­dzi jednak ratunek dla takich jak on zbrodniarzy-desperatów - to miłość i bezgraniczne oddane drugiego czło­wieka. Raskolnikow zostaje dzięki niej uratowany - przed sobą i przed samot­nością człowieka pogrążonego w otchłani zła.

Samotność ideowca - Judym

Doktor Tomasz Judym z powieści Ste­fana Żeromskiego Ludzie bezdomni to

człowiek - jak sugeruje sam tytuł - wyobcowany Ale samotność ta istnieje w tym przypadku w dwóch wymiarach. Judym jest sam w swojej ideowej wal­ce o dobro cisowskich chłopów czy górników Zagłębia. Nikt go nie różu-, mię, nie popiera w jego pomysłach po­prawy doli najuboższych. Jego samot­ność oddanego swojej pracy ideowca (musi spłacić dług przeklęty war­stwom, z których pochodzi) ma oczy­wiście wpływ na jego życie osobiste. Judym staje przed dramatycznym wy­borem. Ma on niemal antyczny wymiar - jakkolwiek postąpi, będzie źle, kogoś unieszczęśliwi. Jeśli wybierze Joasię i miłość do niej, będzie musiał w jakimś

stopniu zrezygnować z poświęce­nia się idei. Jeśli wybierze pracę i wier­ność swemu społecznemu powołaniu, zmuszony będzie zostawić Joasię. Judym, w imię etosu pracy i związanego z nią poświęcenia, rezygnuje z miłości swojego życia. Skazuje się tym samym na samotność człowieka, który świado­mie odrzucił miłość, poświęcił ją dla idei. Judym wybiera dobro innych, po­święcając własne. Zapłaci za to samot­nością i poczuciem wewnętrznego roz­dwojenia (symbol rozdartej sosny).

Nie przypadkiem Żeromski nadał swojej powieści tytuł Ludzie bezdom­ni. Ta bezdomność ma oczywiście wie­le wymiarów. Jednym z nich jest bez­domność duchowa Judyma, który świadomie zrezygnował z tego, co dla wielu stanowi istotę życia.

Samotność każdego - Józef K.

W dniu swoich 30. urodzin Józef K., bohater powieści Franza Kafki Proces,

dowiaduje się, że wytoczono mu pro­ces. Zaskoczony, nie rozumiejąc sytu­acji, próbuje dowiedzieć się nie tyle o co został oskarżony, ile kto i dlacze­go na niego doniósł.

Od tego momentu Józef K. pozornie wiedzie życie podobne do dotychcza­sowego, wykonuje sumiennie swoją pracę, ale stopniowo coraz bardziej zajmuje się swoim procesem - chodzi na przesłuchania, szuka sojuszników, osób, które mogą mu coś wyjaśnić. Te działania nie przynoszą jednak rezulta­tu i po roku Józef K. musi poddać się wyrokowi, wydanemu nie wiadomo kiedy ani przez kogo - zostaje zabity przed dwóch oprawców, zarżnięty no­żem nocą w kamieniołomie, potrakto­wany, jak sam zdążył powiedzieć, niczym pies.

Tak wygląda zarys fabuły powieści, która na trwałe zmieniła oblicze współ­czesnej prozy. Ale przecież nie akcja jest w dziele Kafki najważniejsza - sta­le się ona tylko pretekstem dla opowie­dzenia historii, która może się przyda­rzyć Każdemu (niem. Jedermann, ang. Everyman); bohater Procesu uosabia jednostkę w starciu z bezdusznym, nonsensownym Systemem.

W literaturze XX wieku ważne staje się pojęcie absurdu - u Kafki odczuwa się !°go obecność na każdym kroku. Wszystko to, co dotyczy Józefa K. od momentu wytoczenia mu procesu, jest absurdalne w najgorszym .tego słowa znaczeniu. Powieść Kafki ma oczywi­ście

Wiele płaszczyzn interpretacyjnych:

możemy w Procesie dostrzec portret człowieka zdominowanego przez rze­czywistość, nie umiejącego sobie z nią poradzić, osaczonego, pełnego lęku i poczucia winy wobec świata. Przypa­dek Józefa K. to także przerażające stu­dium zbiurokratyzowanego świata, w którym człowiek jest nic nie znaczą­cym pionkiem i musi poddać się tajem­niczemu, bezosobowemu mechanizmo­wi władzy, zupełnie od jednostki nieza­leżnemu. Proces można także trakto­wać jako metaforę sytuacji człowieka w państwie totalitarnym. Józef K. nie ma przecież żadnych szans, wszyscy go opuszczają i mimo że próbuje walczyć, zostaje skazany, choć nie wie dlaczego i za co? Wszystkie te interpretacje łączy ponura wizja świata, w którym wysiłki ludzkie nie mają sensu, a rzeczywistość przypomina senny koszmar. Z powieści Kafki wynika, że każdy z nas w obliczu zagrożenia zostaje sam i nie może li­czyć na jaką kolwiek pomoc.

Ta przejmująca świadomość wyalie­nowania jednostki w świecie współcze­snym to temat często pojawiający się w literaturze XX wieku. Dociera do nas bowiem coraz wyraźniej, że niezależnie od tego, ilu ludzi znajduje się wokół nas, jesteśmy, trawestując słynne zda­nie Sartre'a, skazani na samotność.

Wiek samotności

Niezwykłą ilustrację tego „skazania na samotność" stanowi arcydzieło Ga­briela Garcii Marqueza o znaczącym tytule S(o lat samotności. Fabułę utwo­ru wypełniają dzieje rodziny Buendia oraz narodziny, rozrost i upadek mia­steczka Macondo, które zakładają pro­toplasci rodziny: Jose Arcadio Buendia i Urszula Iguarian.

Marquezowskie Macondo przechodzi zmienne koleje losu: na początku jest

małą wioską, później przeradza się w miasteczko, które przeżywa okres wzlotu i upadku - boom gospodarczy, zamieszki polityczne, by w końcu po­wrócić do punktu wyjścia. Czas w Ma­condo zatacza wielkie koło, w którym wszystko podlega zmianom oprócz przeklętej samotności poszczególnych członków rodziny Buendia, która zawi­sła nad nimi jak fatum; nie można od niej w żaden sposób uciec. Losy mia­sta i rodziny zmierzają ku nieuchronnej zagładzie. Klątwa rzucona kiedyś na ród wypełnia się - obłęd, samotność, nieszczęścia są karą za to, że członko­wie rodu nie byli poczęci z miłości. Wraz z ostatnim reprezentantem fami­lii Buendia ginie miasto, które jak jego założyciele skazane jest na pogrążenie się w niebyt.

Nie można zapomnieć, że na literatu­rę XX wieku, której jednym z głównych tematów staje się wyalienowanie czło­wieka w świecie współczesnym, miała ogromny wpływ filozofia egzystencjal­na; głównymi reprezentantami tego nurtu byli Jean-Pauł Sartre i Albert Camus. Egzystencja l iści twierdzili, że człowieka determinuje samotność, że świat, w którym przyszło mu żyć, jest odrażający i obcy; człowiek to samotna monada, nie potrafiąca nawiązać z ni­kim autentycznego kontaktu.

Kobieta

Anioł, modliszka, puch marny... Kobieta zmien­ną jest jak piórko na wietrze - cenna ta myśl pojawia się w operze Wiktora Hugo Król się bawi, a pochodzi aż od Wergiliusza (Eneida). To zastanawiające, ale owej zmiennej i zagad­kowej natury niewiasty nie próbowali bodaj skubnąć filozofowie, w końcu zawodowcy od dociekania istoty bytu. Może zawiniła tu Ksantypa , połowica ojca filo­zofii, kobieta o legendar­nej wręcz swarliwości. W każdym razie ani Sokrates, ani nikt inny z wielkich mędrców ludzkości nic ciekawego na temat słabej płci nie powiedział.

Nic stąd dziwnego, że ten porzucony przez filozofów fenomen przejęli wy­robnicy pióra - ci z kolei analizowali go z wyraźnym upodobaniem, czyniąc ko­bietę jednym z podstawowych leitmoti-vów literatury światowej. Zaczęto się oczywiście od Księgi nad księgami, czyli Biblii.

Hetery i nałożnice

Powiada się powszechnie, że w Biblii można znaleźć wszystko - także o ko­bietach. Rzeczywiście, zna Pismo ob­razy niewiast rozmaitych: od Sary, żo­ny Abrahama, tak wiernej mężowi, że na jego rozkaz poślubiła egipskiego faraona, cnotliwej Zuzanny, podglądanej w kąpieli przez lubieżnych starców, przez Judytę, ofiarną mieszczkę betulijską , z którą znajomość tak fatalnie zakończyła się dla niejakiego Holofernesa, wodza oblegających miasto Asyryjczyków (obcięta mu głowę), po bia­łogłowy występne, w rodzaju żony Putyfara, dybiącej na niewinność Józefa czy Salome, która tak zwiodła swym erotycznym tańcem Heroda Antypasa, że omamiony żądzą tyran darował jej na tacy głowę proroka Jana Chrzcicie­la.

Podobnie u Homera - z jednej strony mamy wierną Penelopę, latami tkającą i prującą kilim w oczekiwaniu na Odyseusza, z drugiej czarodziejkę Kirke, z lubością przemieniającą mężczyzn w świnie. Nie brak też uległych łabę­dzic w rodzaju nimfy Kalipso, z gości­ny której śpieszący się do żony Odys korzystał przez lat siedem.

Późniejsza literatura grecka upodoba­ła sobie szczególnie kurtyzany. Lukian z Samosaty w Rozmowach heter przedstawia kłopoty dnia codziennego służebnic miłości; najsławniejsze z nich ukazał Alkifron w swoich Li­stach heter. Grecy widzieli w kobiecie

Z jed­nej strony matkę, z drugiej narzędzie zmysłowej rozkoszy, do nabycia za pieniądze - nie bez kozery przedstawicielki najstarsze­go zawodu świata zwie się do tej pory córami Koryntu (który, jak wiadomo, leży w Grecji - pewne źródła jednak dowodzą, że równie wcześnie zaczęto uprawiać prostytucję w Atenach). W tej rozpustnej epoce mamy również coś tak ckliwego jak opowieść Longosa pt. Dafnis i Chloe, gdzie pomieszczono apologię miłości czystej i niewinnej -główna bohaterka, Chloe, traci dzie­wictwo dopiero w małżeńskim łożu.

Wspaniałość greckiej kultury wnet przeminęła, ale godnie podjęto temat w starożytnym Rzymie - Publius Owidius Naso w swojej Ars amatoria (Sztuka kochania) traktuje kobietę jak zwierzynę łowną: Kobiety, tak jak ryby, różnym się sposobem łowią całe jego słynne dzieło jest poświęcone owym sposobom; wynika z nich, że nie ma kobiety nie do zdobycia. Przykład po­ety Katullusa dowodzi jednak, że nie tylko kobieta może być obiektem miło­snych łowów: poeta zakochał się bez pamięci w pięknej i zepsutej Klodii, rzymskiej patrycjuszce. Kochanka, zra­zu gorąca, wnet w uczuciach oziębła i zaczęta szukać podniety u innych. Katullus cierpi potępieńczo z powodu jej niewierności: bogdanka obiecuje mu przy tym obłudnie, że albo twoją zosta­nę, lub niczyją wcale, choćby mnie chciał sam Jowisz w całej swojej chwale. Lecz poeta wie już, że to kłam­stwo, ponieważ co /(poeta kochankowi rzecze, pisz na wietrze lub fali, która wartko ciecze. Po raz pierwszy bodaj

określono tak dobitnie jedną z podsta­wowych cech natury niewieściej: nie­stałość. Gromy Ojców Kościoła

Rozbuchane w czasie antyku namięt­ności powściągnęło dopiero chrześci­jaństwo. Ojcowie Kościoła nie mieli żadnych złudzeń co do kobiet. Kobieto, jesteś bramą piekieł - grzmi Tertulian - Nakłoniłaś do grzechu mężczyznę, którego diabeł nie śmiał jawnie napa­stować' (to gruba aluzja do pramatki Ewy i historii z jabłkiem). Św. Jan Chryzostom sekunduje mu dzielnie:

Pośród wszystkich dzikich bestii nie masz szkodliwszej nad kobietę. A św. Augustyn - skądinąd autorytet, w mło­dości tęgi hulaka nie stroniący od ero­tycznych przygód - dodaje: Niewiasta jest bestią ani trwałą, ani stałą i zawi­ścią swoją wstyd przynosi mężowi, podsyca zło, jest początkiem wszelkich sporów i waśni, w niej źródło i droga wszelkiego niepokoju. Sądy te znalazły pełne potwierdzenie w najgłośniejszym dziele myśli średniowiecznej, traktacie Malleus maleficarum (Miot na czarow­nice), pracowicie spłodzonym

przez pa­rę zacnych dominikanów, Jakuba Sprengera i Henryka Kraemera. Szcze­gółowo analizują w nim knowania dwóch największych wrogów rodzaju ludzkiego: niewiasty i czarta.

Niewątpliwie obydwaj uczeni mężo­wie byli, wzorem ojców Kościoła, mizoginami - swej niechęci do kobiet nie ukrywają i mówią o niej wielokrotnie. Według nich skłonność ku igraszkom z diabłem leży głęboko w naturze nie­wieściej - Tak też obcowanie z szatany jest najbrzydliwsze i najszkodliwsze prawie według płci biatogłowskiej, która zawsze w rzeczach próżnych i ledajakich kochać się zwykła.

Z epoki wczesnochrześcijańskiej po­chodzi też pierwsza chyba opowieść o kobiecie jawnie demonicznej, niena­syconej w swej chuci i bezeceństwach. Chodzi oczywiście o Historię sekretną znanego bizantyjskiego

dziejopisa Prokopiusza z Cezarei, w której opisuje

bezecne występki Teodory, córki trese­ra niedźwiedzi, tancerki i ulicznicy, sy­piającej, jeśli wierzyć niechętnemu jej Prokopiuszowi, z całym niemal Kon­stantynopolem. Ostatnim adoratorem był cesarz Justynian, który zapałał do niej szaleńczą miłością. Później Teodo­ra zasłynęła jako okrutna i mściwa ce­sarzowa.

Niedostępne Bogdanki Trubadurów

Idea powściągliwości seksualnej osią­gnęła swoje apogeum w poglądach sekty katarów, zalecających (w ślad za manichejczykami) w celu osiągnięcia pełnego zbawienia powstrzymanie się od cielesnych stosunków z kobietami. Katarzy, rozprzestrzeniwszy się na po­łudniu Francji, zostali w trzynastym wieku wytępieni przez katolików. Trud­no powiedzieć, czy z powodu wyżej wymienionej przyczyny

Równolegle z kataryzmem kwitła po­ezja miłosna trubadurów - pod jego wpływem zapewne opiewali miłość czystą, duchową: ich wybrankami byty damy niedostępne, wyidealizowane, których zwiewne sylwetki mogli z dale­ka podziwiać na blankach rycerskich zamków, śląc

Im ukradkowe westchnienia

i poetyckie, wzniosłe wyzna­nia. W zamian za swe hołdy nie ocze­kiwali niczego, np. zakochany w pani Seremondzie Guillen de Cabestain chce tylko, aby jego uwielbiana na cierpień mych os/odę raz do mnie rze­kła: Mój mity - w nagrodę. Ten motyw idealnej miłości dworskiej znajdujemy w Tristanie i Izoldzie - tytułowi ko­chankowie, za sprawą czarodziejskiego napoju, darzyli się miłością totalną, je­dyną w swoim rodzaju, aż po grób. Ta konwencja, idealizująca kobietę do granic (a właściwie poza granice) roz­sądku, najpełniejszy wyraz znajduje w Sonetach do Laury Francesco Petrarki. Miłość jego życia była żoną fran­cuskiego szlachcica, matką jedenaściorga dzieci. Petrarka nie tylko nie byt kochankiem owej matrony, ale chy­ba nawet nigdy w życiu jej nie dotknął, co mu nie przeszkadzało pisać fraz w rodzaju: Widziałem wzniosłość schodzącą na ziemię, niebiańską piękność, jedyną na świecie. Ból oraz rozkosz niesie ich wspomnienie, bo to, co widzę, jest snem o kobiecie.

Na szczyty mistycznego uwielbienia wzniesie się Dante, czyniąc swa. ubó­stwianą Beatrycze przewodniczką po niebie w Boskiej Komedii.

Niewolnica zmysłów

Na szczęście, nim co bardziej zaślepie­ni poeci na stałe pomieścili kobiety mię­dzy aniołami, zjawił się Giovanni Boccaccio i w Decameronie sprowadził sprawy na ziemię. Dziesięć osób, ukry­tych w wiejskiej posiadłości przed gra­sującą we Florencji zarazą, opowiada sobie przez dziesięć dni po dziesięć uciesznych lub pouczających historyjek. W tych opowieściach pojawia się typ kobiety jak najbardziej ziemskiej, spryt­nej, zaniedbywanej często przez męża, a spragnionej miłosnej pieszczoty, która nie cofnie się przed niczym, aby osią­gnąć upragniony cel. To już świt rene­sansu, czas uciech ciała - w przeszłość odchodzą eteryczne damy trubadurów. ; Dla Francoisa Yillona, poety-rzezimieszka, ideałem kobiecości jest gruba Małgośka, z którą oddaje się uciechom cie­lesnym w domu publicznym, gdzie ma zacne tezę. Zgodnie z renesansową za­sadą carpe diem (chwytaj dzień} zaleca paniom, by nie czekały z miłosnymi uciechami - Bierz Jeno chłopców, szalej z niemi, bierz pilno, by pirwszego z brzegu; bo starzy są tu, na ziemi, jak grosz, co wyszedł już z obiegu. Podob­nie zachęca panie do większej aktywno­ści nasz Jan z Czarnolasu, wymownymi słowy: Daj, czegoć nie ubędzie, byś najwięcej data; daj, czego próżno da­wać potym będziesz chciała, kiedyć marski twarz, żoną, a gładkie zwiercia­dło okaże to na oko, że cię sita spad/o. Nie zgadza się jednak mistrz Jan z Villonem w kwestii starości, zwłaszcza jeśli chodzi o mężczyzn, ponieważ im kot starszy, tym, pospolicie mówiąc, ogon jego twardszy; i dąb, choć mieścsy prze­schnie, choć liść na nim ptowy, przed­mę sto; potężnie, bo ma korzeń zdrowy. Piewcy renesansowej radości życia

postrzegają kobietę jako partnerkę w miłosnej rozkoszy - w tej grze, zda­ją się powiadać, trzeba dwojga pilnie współpracujących osób, co trafnie uj­muje Villon: Podawać pitkę - rzecz to gaszą, a żeńska - chwytać idą do siat­ki. Obraz wyzwolonych kobiet rene­sansu przepysznie oddaje dzieło pana de Brantome Żywoty pań swawolnych. To istoty nastawione na łowienie przy­jemności, niewierne z zasady, na co autor patrzy z życzliwą wyrozumiało­ścią. Sam będąc człekiem zmystowym,doskonale ujmuje siłe cielesnych pragnień. W jego świecie nie ma potępianych grzesznic, jako że grzeszą wszyscy, kobiety i mężczyźni. W twórczości Pietra Aretino wraca na scenę kurtyzana, jeszcze bardziej cy­niczna i przeniewierczanie tyle cho­dzi jej o miłość i rozkosz, co o sztukę wyciskania pieniędzy z naiwnych klientów. Opisane przez niego wypad­ki rzymskiej kurtyzany Nanny, udziela­jącej swej córce Pippie nauk o tym, jak wzbudzić w mężczyźnie pożądanie i wyłudzić od niego jak najwięcej pie­niędzy, to zapowiedź wyrachowanej libertynki wieku oświecenia.

Na razie jednak po renesansie nastę­puje barok, epoka pełna wahań i zwąt­pień. Miłość przestaje być radosną za­bawą we dwoje (jak to swego czasu określiła Michalina Wistocka, autorka polskiej Sztuki kochania). Jan Andrzej Morsztyn, idąc śladami Katullusa, wąt­pi w stateczność niewiast, pisząc prę­dzej nam zginie rozum i ustaną stówa, niżli będzie stateczna która białogłowa. Z kolei Daniel Naborowski widziałby w kobiecie adresatkę uczuć czysto du­chowych i nieprzemijalnych, mówiąc swej lubej Annie, że jego szczerą miłość ku jej osobie wszystkim czasom na respekt nigdy nie ustanie. Byt to jednak łabędzi śpiew bukolicznej uczuciowości - do wrót pukał wiek osiemnasty, epoka równie oświecona co libertyńska i cy­niczna,

Demoniczne pogromczynie mężczyzn

Oświecenie wzbogaciło literacki por­tret kobiecy o dwie wyzwolone z kon­wenansów bohaterki: markizę de Merteuil i Juliettę. Pierwszą spotykamy w powieści Pierre'a Choderlos de Lac-losa Niebezpieczne związki - markiza to osoba o rozbudzonych zmysłach -które musi zaspokajać w coraz bardziej perwersyjny sposób - a jednocześnie oschłym sercu, inteligentna i przebie­gła, lubiąca posługiwać się ludźmi jak szachowymi figurkami. W pajęczą sieć jej intryg wpada naiwny wicehrabia de Valmont - markiza niszczy go, ponie­waż największą przyjemność sprawia jej deptanie ludzi i ich uczuć. Nie zna miłosierdzia i wybaczenia, jedynie roz­kosz zemsty.

Godną następczynię zacna markiza znajduje w Julietcie, jednej z bohaterek książki Donatiena Alphonsa Francoisa de sade'a wzruszająco zatytułowanej Niedole cnoty. Mamy tu przedstawioną historię dwóch sióstr: cnotliwej Justyny i totrowskiej Julietty, wcześnie przez ro­dziców osieroconych. Justyna postano­wiła przepędzić życie uczciwie i pracowi­cie, niestety, nie jest jej to dane, ponie­waż co i rusz wpada w łapy rozmaitych łotrów, występnych mnichów czy fałsze­rzy pieniędzy, którzy bez skrupułów gwałcą jej delikatne i dziewicze ciało, a także (bluźnierczymi libertyńskimi teo­riami) jej subtelny, równie jak i ciało dziewiczy umysł. Całe jej życie to ciąg upokorzeń, z każdej opresji wychodzi tyl­ko po to, aby popaść w następną.

Przeciwnie Julietta - od razu zrozu­miała, na jakim świecie żyje i na po­czątek została luksusową kurtyzaną, i to tak skutecznie, że w cztery lata zrujnowała trzech mężczyzn, z których najbiedniejszy miał sto tysięcy talarów renty. Dziewczyna drwi sobie z praw ludzkich i boskich, w wieku lat dwu­dziestu czterech wychodzi za mąż za bogatego hrabiego, po to jedynie, aby go skrycie zamordować. Nie ukarana, łajdaczy się dalej i popełnia kolejne występki (morduje kochanków, spędza płody, czyli usuwa ciążę), które ukryte jak i inne, nie przeszkodziły tej zręcz­nej i ambitnej istocie w znajdywaniu co dzień nowych głupców i powiększa­niu w każdej chwili swego majątku przez dorzucanie wciąż nowych zbrod­ni. Im bardziej się Julietta łajdaczy, tym większego zaznaje powodzenia. Cynizm i demonizm osiemnastowiecznej libertynki znajdują w tej postaci triumfalne zwieńczenie.

Romantyczne anielice (podszyte diabłem)

Następujący po tym romantyzm, na zasadzie wahadłowego odbicia, przy­nosi z początku obrazy kobiet senty­mentalnie wyidealizowanych, l tak Werter, bohater głośnej swego czasu powieści Johanna Wolfganga Goethe­go, tkliwie cierpi patrząc na swą Lottę, którą postrzega jako nieledwie anielice, dziwnym zrządzeniem lodu przebywa­jącą wśród marnych śmiertelników. Prawie że mdleje od jej dotyku, ekscy­tuje się każdym jej spojrzeniem czy słowem. Podobnie poczyna sobie tra­giczny kochanek z G/aura George'a By-rona - z miłości do Leili uczynił jedyny sens życia, gdy utracił ukochaną, po­stanowił umrzeć. Również kobiety są zdolne do podobnie ostatecznych czy­nów - weźmy choćby Mickiewiczow­ską Aldonę, która z miłości do Konra­da Wallenroda żarnu rowuje się żyw­cem w kamiennej wieży, aby prowa­dzić stamtąd z ukochanym długie i tę­skne rozmowy.

U tego samego Mickiewicza spotyka­my także kobietę bliższą bohaterkom Sade'a i Laciosa niż ucukrzonym do granic możliwości heroinom sentymen­talnych romansów. W IV cz. Dziadów Gustaw, odepchnięty przez ukochaną, która wybrała sobie na męża utytuło­wanego i bogatego arystokratę, wypo­wiada słynną frazę o niewieścim przeniewierstwie: Kobieto! puchu marny! Ty wietrzna istoto! Postaci twej za­zdroszczą anieli, a duszę gorszą masz, gorszą niżeli!... Przebóg! tak ciebie oślepiło złoto! Dla Gustawa kobieta to istota przedajna, chciwa złota i za­szczytów, za nic mająca prawdziwą miłość. Nie ma uczuć i serca, to Gu­staw kocha za nich oboje - i to dopro­wadza go do szaleństwa i zguby.

Inny typem kobiety jest pani de Rena, jedna z bohaterek powieści Steńdhala Czerwone i czarne - miłość tej statecznej mężatki do młodego Julia­na Sorela ma charakter niszczący, nie mogąc opanować swych namiętności sprowadza katastrofę na siebie i ko­chanka. Podobnie dzieje się u Gusta­wa Flauberta w Pani Bovary - znu­dzona żona prowincjonalnego lekarza widzi w zmysłowej miłości ratunek przeciw wszechogarniającej nudzie -Wkraczała oto w cos cudownego, gdzie wszystko miało być namiętno­ścią, uniesieniem, szaleństwem. Cze­ka ją gorzkie rozczarowanie, kolejni kochankowie, zamiast wybawienia, przynoszą tylko rozczarowanie i znu­żenie. Gdy dołączy to tego skandal fi­nansowy, jedynym ratunkiem pozosta­nie samobójcza śmierć.

Czas modliszki

Druga potowa wieku dziewiętnaste­go to w literaturze polskiej czasy dwóch dziewic: perwersyjnej kokietki (Izabela Łęcka z Lalki Bolesława Pru­sa) oraz patriotycznej heroiny (Oleńka Billewiczówna z Potopu Henryka Sienkiewicza). Na Zachodzie to czas Nany, tytułowej bohaterki naturali-stycznej powieści Emila Zoli. Z foto­graficzną dokładnością opisał on feno­men kobiety-modliszki, rozkoszującej się pożeraniem mężczyzn; konsumuje ich tak cieleśnie, jak psychicznie i przede wszystkim majątkowo:

W ciągu kilku miesięcy Nana żar­łocznie pochłaniała jednego po dru­gim. Apetyty stawały się szalone, w miarę jak rosły potrzeby jej zbytkownego życia. Ograbiała mężczyzn za jednym zamachem. Kiedy po zje­dzeniu kilkunastu mniejszych i więk­szych fortun opuszczała Paryż, zosta­wiała za sobą tłum powalonych męż­czyzn. Jak owe antyczne potwory, które żyły wśród szkieletów, deptała po czaszkach. Podobny typ kobiety władczej, ujarzmicielki mężczyzn znajdujemy w utworach Leopolda von SacheraMasocha: jej stałymi atrybu­tami są futro i bicz, którym traktuje kochanków - stąd masochizm.

Panujący u schyłku stulecia moder­nizm można nazwać epoką strachu przez kobietami, przed ich animalną, biologiczną sita. Fryderyk Nietzsche

wzywa, aby idąc do nich brać ze sobą bicz. Charles Baudelaire ostrzega, że u kobiet trudno odróżnić duszę od da­ta. Są nieskomplikowane jak zwierzę­ta. Już współcześnie uzupełnia tę defi­nicję Carlos Fuentes: Natura i kobieta są do siebie podobne. Z ich strony za­graża nam największe niebezpieczeń­stwo, bo ich piękność zwykła nas roz­brajać. Malarz Edward Munch tworzy cykl obrazów o wampirzycach, wysy­sających krew z nieświadomych męż­czyzn. Jego kumpel z berlińskiej knaj­py Pod trzema prosiakami (gdzie zbie­rała się śmietanka europejskich dekadentów), August Strindberg, głosi w swych dramatach teorię walki płci;

życie człowieka to nieustanna walka o zdobycie przewagi nad przeciwną płcią. Sam niemalże padł jej ofiarą, ponieważ o mato nie zwariował z po­wodu wiarołomstwa własnej żony, o czym szczegółowo opowiedział we wstrząsającej Spowiedzi szaleńca. Być może sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby uważniej słuchał swego kompa­na z Prosiaków, Stanisława Przybyszewskiego, który nie żywił zbędnych złudzeń, głosząc odważnie, że kobieta nigdy nie kocha, wystarcza jej tylko ro­dzenie dzieci - można go tu uznać za autorytet, jako że miał z trzema part­nerkami bodaj pół tuzina potomstwa. Karty książek pisarzy modernistycz­nych zalewają legiony kobiet fatalnych, demonów najrozmaitszej klasy, czynią­cych sobie z uwodzonych mężczyzn igraszkę rozpraszającą nudy codzien­ności. Działają wedle zasady „trzech p.": posiąść, pobawić się, porzucić.

Tylko seks?

Stanisław Przybyszewski jest autorem głośnego stwierdzenia: Na początku by-ta chuć. W literaturze pojawiają się ko­biety szukające wyłącznie seksualnego zaspokojenia, redukujące mężczyznę tylko do jednej funkcji, sprawnego kopulatora. Zamanifestowało się to dobitnie w powieści Davida Herberta Lawrence'a Kochanek Lady Chatterley - młoda

żona zdradza swego męża, przykutego do fotela inwalidę, z będącym w pełni sit męskich gajowym, zafascynowana jego witalną, niespożytą seksualnością. Zakochuje się we własnych doznaniach, których dostarcza sprawny i niezmor­dowany kochanek. To zredukowanie mężczyzny do jednego właściwie organu znajduje swoje apogeum w Ulissesie Ja-mesa Joyce'a - żona głównego bohate­ra, Leopolda Blooma, Molly, po wizycie kochanka, niejakiego Bujnego Boylana, jest w stanie myśleć tylko o jego penisie:

chyba musiał spuścić się ze 3 albo 4 razy tym swoim wielkim czerwonym by­dlakiem [...] a to sterczało jak kawał drutu lub gruby tom przez ca/y czas w moją stronę. Cała reszta mężczyzny to tylko organiczne oprzyrządowanie owego bydlaka. Kto go nie posiada w stanie dostatecznej używalności - jak np. jej mąż, Leopold - jest w oczach Molly zerem niewartym splunięcia.

Ten redukcjonistyczny pęd nie ominął rzecz jasna i obrazu kobiety w oczach mężczyzny. Świetnie to oddaje twór­czość proroka fizjologicznego seksu, Henry Millera, którego bohaterowie, ni to lumpy, ni artystyczni cyganie, żyją tyl­ko po to, aby pić i kopulować, możliwie rzadko z tą samą kobietą. Przypadkiem skrajnym jest niejaki Van Norden (Zwrotnik Raka), dochodzący w pew­nym momencie do wniosku, że mając wszystkie kobiety właściwie równie do­brze mógłby nie mieć żadnej. Po wielu latach wyczynowego uprawiania wolnej miłości dochodzi do refleksji wręcz nihilistycznych - Ta ca/a aura tajemnicy otaczającej seks [...] to nic takiego - po prostu pustka. Czy nie byłoby zabawne znaleźć w środku harmonijkę ustną... albo kalendarz? Ale tam nie ma nic... absolutnie nic. To odpychające. Mato nie oszalałem... Konsekwencją takiego punktu widzenia mogła być tylko rezy­gnacja z kobiet i pogrążenie się w wyra­finowanym onanizmie.Literatura na przestrzeni wieków za­prezentowała nam wszystkie możliwe odmiany spojrzenia na kobietę - od bu­jającej między aniołami bogini po puste, złowrogie miejsce między nogami. Czy jednak mozolący się w trudzie i znoju tłum literatów odpowiedział na to sakra­mentalne pytanie, czym w istocie jest kobieta? Wygląda na to, że nie - ze stu tysięcy rozproszonych definicji nie wyła­nia się ani jedna, która w pełni ujęłaby istotę zjawiska - chyba, że za taką uznamy twierdzenie jednego z surrealistów, zwięźle oznajmiające, że kobieta jest kombinacją tlenu, żelaza, azotu i amoniaku. Ładnie brzmi, ale co zna­czy? Gdyby chociaż ustalono, czy kobie­ta to stwór człowiekowi przyjazny (femina homini amicus) czy wrogi (femina homini lupus)? Tu przynajmniej można coś rozstrzygnąć na drodze głosowania - niewątpliwie większość wypowiadają­cych się na temat kobiet wyrobników pióra uznaje ją za istotę mężczyźnie wrogą, wyzbytą uczuć i cynicznie dybią­cą na jego całość cielesną i majątkową. Uroczą formą aniołom pokrewna, /Dro­gą szatana wiedziesz ludzkie plemię:

/Ty główne źródło człowieka niedoli -podsumowuje romantyk Goszczyński. Płynące z tego stwierdzenia wnioski są jednakowoż koszmarne, bo cóż w takim razie powinien biedny człek czynić? Zapomnieć o kobietach? To chyba - niestety - niemożliwe.

Dom

W języku polskim nie ma, tak jak w angiel­skim, rozróżnienia dla domu jako budynku {house) i domu jako ogniska domowego, miejsca, w którym ży­ją bliscy sobie ludzie {horne}. Tak więc sło­wo dom, siłą rzeczy musi zawierać w so­bie wiele znaczeń.

Może więc być li i jedynie miejscem. W nieco szerszej perspektywie dom można interpretować jako miejsce zwią­zane z dzieciństwem. Dom to także pewne poczucie tożsamości, korzeni -interpretowany w taki sposób niemal narzuca motyw ojczyzny jako domu. Dom to azyl, miejsce niemal święte, po­zwalające na chwile wytchnienia i ode­rwania się od rzeczywistości. Może też mieć dom wartość negatywną, jako miejsce, w którym powstają traumy, urazy, kompleksy. '

l takie właśnie znaczenia domu poja­wiają się w literaturze niemal wszyst­kich epok. Rzadko jednak dom to tyl­ko miejsce, twórcy nadają mu zazwy­czaj wymiaru symbolicznego, pod słowem dom ukrywając wiele innych znaczeń i symboli.

Dom - cel

Jednym z pierwszych znanych tek­stów literatury, w którym w dość istot­ny sposób pojawia się motyw domu jest Odyseja Homera.

Główny bohater eposu chce powrócić spod Troi do Itaki, która jest jego domem i ojczyzną. Ale jego powrót trwa dziesięć lat, ponieważ na drodze Odyseusza cią­gle stają jakieś przeciwności. Bohater jednak uparcie dąży do celu. l choć Ody­seja koncentruje się przede wszystkim na niezwykłych, często niezwykle dra­matycznych przygodach władcy Itaki, to jej głównym tematem jest właśnie po­wrót do domu.

Dom w Odysei to przede wszystkim miejsce upragnione. Być może Odys już nie bardzo pamięta, jak wygląda je­go dom, ale wie, że to jest jego miejsce na ziemi i że za wszelką cenę musi tam dotrzeć. Dom dla Odyseusza to najbliż­si ludzie - kochająca żona Penelopa i syn Telemach, którzy czekają na nie­go wytrwale. Ponieważ wędrówka Ody­seusza przez wielu interpretatorów od­czytywana jest jako metafora ludzkiego życia, wtedy dom, do którego bohater zmierza, staje się symbolicznym celem życia człowieka, do którego trzeba za­wsze dążyć, marząc, że się go osią­gnie. Jak widać, dom w Odysei ma dwa wymiary - konkretny, przestrzen­ny i ten emocjonalno-symboliczny.

Dom - Arkadia

W epoce renesansu mamy bardzo wy­raźnie przedstawiony motyw domu -spora część twórczości Jana Kocha­nowskiego poświęcona jest temu miej­scu. Dom u Kochanowskiego to , co związane z Czarnolasem, który poeta wybrał na swoją siedzibę i w którym czuł się bezpiecznie. Dom więc w jego twórczości to miejsce arkadyjskie -bezpieczne, prawie idealne. Poeta da­wał wyraz swemu przywiązaniu do te­go miejsca, które było dla niego niesły­chanie ważne, w wielu swoich utwo­rach - Czarnolas odnajdujemy głównie we fraszkach, ale przewija się ten mo­tyw i w innych tekstach poety. To w nim odnajdywał poeta spokój nie­zbędny do pracy twórczej, to tam reali­zował swój ideał życia ziemiańskiego.

Dom - ojczyzna

W polskiej literaturze romantycznej dom zyskuje nowy wymiar. Dla pisarzy, którzy wyjechali z kraju i pędzili żywot emigranta dom staje się symbolem oj­czyzny w ogóle. Symbolem tego, co utracili na zawsze. Miejscem, do które­go ich myśli będą niezmiennie wracały. Charakterystyczne jest też to, że dom w tekstach romantycznych jest często idealizowany Twórcy pamiętają tylko to, co było dobre. Tak się przecież dzieje w Panu Tadeuszu Mama Mickiewicza, który jest poematem o kraju lat dziecin­nych i o domu-ojczyźnie właśnie.

Panem Tadeuszem Mickiewicz po­wraca do lat dzieciństwa.

Wszystkie wydarzenia utworu rozgry­wają się w Soplicowie, w którym znaj­duje się dworek, zaścianek szlachecki, oraz zrujnowany zamek Horeszków (przedmiot sporu Sopliców z hrabią

Horeszko) i tak naprawdę Mickiewicz nie wychodzi z akcją poza to miejsce. Soplicowo staje się oazą arkadyjskiego spokoju (bale, biesiady, polowania, grzybobrania). Pomimo sporu o zamek, pewnych nieporozumień mieszkańcy wiodą życie szczęśliwe. Tę arkadyj-skość Mickiewicz uzyskuje dzięki prze­pięknym epickim opisom przyrody, któ­re przeradzają się w czystą lirykę. W ten sposób tworzy nie obraz prze­szłości lecz obraz-marzenie. Marzenie emigranta, dla którego droga do kraju zostaje na zawsze zamknięta, i które­mu pozostają tylko wspomnienia.

Dom - ziemia

W literaturze Młodej Polski odnajduje­my ciekawy obraz domu w Chłopach Władysława Reymonta. Akcja powieści rozgrywa się we wsi Lipce, w której mieszka wiele chłopskich rodzin. Głów­nymi bohaterami jest rodzina Borynów, której członkowie rządzeni są żelazną ręką seniora rodu - Macieja Boryny Ich dom staje się świadkiem poważnego konfliktu między ojcem a synem, a jed­nocześnie jest miejscem, do którego się wraca po ciężkim dniu pracy. Ale ten dom ma znaczenie właściwie tylko jako i miejsce, w którym przecinają się losy zamieszkujących go ludzi.

Symbolicznym domem w tej powieści jest ziemia, która dla wszystkich chło­pów jest święta. To ona wyznacza rytm dnia, rytm roku. To ona także zapewnia poczucie celowości życia - uprawiając ją człowiek ma także poczucie harmonii ze światem, naturą. Chłopi w zagroże­niu będą jej bronić do końca mając świadomość, że to ona stanowi o ich tożsamości i ich miejscu na świecie. Ziemia spełnia w powieści Reymonta funkcję sacrum - jest najświętszą war­tością, a jednocześnie zapewnia byt.

Dom - tajemnica

Niesłychanie interesujący portret do­mu, burzący czytelnicze przyzwyczaje­nia, bo nie będący azylem i miejscem bezpiecznym, stworzył w dramacie Dzika kaczka Henryk Ibsen, norweski przedstawiciel naturalizmu, w którego twórczości widać jednak wyraźne ele­menty modernistyczne.

Akcję Dzikiej kaczki osadza Ibsen w jak najbardziej realistycznej scenerii. Dom Ekdalów to zwykły mieszczański dom, opisany przez Norwega z ogrom­ną drobiazgowością. Wiemy czym zaj­mują się ludzie go zamieszkujący, zna­my ich upodobania. Ibsen nie kryje się z krytycznym stosunkiem do ich men­talności. I w tej mentalności właśnie tkwi istota dramatu. Nad niby zwykłym i spokojnym życiem Ekdalów wisi ta­jemnica, do wyjawienia której wszyst­ko w tym dramacie nieuchronnie zmie­rza. Pomału zostają ujawnione wszyst­kie szczegóły życia tej rodziny, l okazu­je się, że nie jest ona tak zwyczajna, jak nam się wydawało. W budowaniu niezwykłego nastroju, który jest tak charakterystycznym elementem rze­czywistości tworzonej przez Ibsena, ogromną rolę odgrywają symbole, któ­re właśnie pozwalają odczytywać tę twórczość w kategoriach uniwersalnych

. Najważniejszym symbolem w tym dramacie jest oczywiście dzika kaczka więziona na strychu. Można ją odbierać jako symbol prawdy, wolności czy niezależności. Symbolem może być także strych jako miejsce, które jest azylem przed obłudą i ohydą świata. Ibsen w niezwykle symboliczny sposób pokazał, że w zwykłym z pozoru domu czają się demony. Dom Ekdalów jest siedliskiem obłudy i zakłamania.

Podobny obraz mieszczańskiego do­mu można odnaleźć w dramacie Ga­brieli Zapolskiej Moralność Pani Dul-skiej. Na zewnątrz tzw. porządny dom, w istocie okazuje się miejscem, w któ­rym dzieją się rzeczy conajmniej dwu­znaczne moralnie. Dulska bardzo dba o to, żeby to, czego świadkiem jest jej dom, nie ujrzało światła dziennego. Dbająca bardzo o formy zewnętrzne bo­haterka w swoim domu, który uważa zapewne za swoisty azyl, daje przyzwo­lenie, a czasem wręcz prowokuje za­chowania, które nie są zgodne z przyję­tymi normami społecznymi. 'No bo jak inaczej interpretować fakt, że pozwala swemu synowi na romans ze służącą, wychodząc z założenia, że lepiej będzie, kiedy młody człowiek wy-szumi się w domu, zamiast szukać atrakcji na zewnątrz, tym samym kom­promitując swoją, porządną przecież, rodzinę. Dom Dulskich, podobnie jak dom Ekdalów, jest miejscem, w którym niejako trzyma się tajemnice, nie po­zwalając im wydostać się na zewnątrz.

Dom - azyl

Niezwykły literacki portret domu znaj­dujemy w powieści-rzece Marii Dą­browskiej z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Noce / dnie to prze­cież -nic innego jak historia walki o dom, o swoje miejsce na ziemi. Głównymi bohaterami powieści są Bar­bara i Bogumił Niechcicowie reprezen­tujący zupełnie inne światopoglądy. Ży­cie Bogumiła podporządkowane jest pracy i dzięki niej odnajduje on sens istnienia i ukojenie. Bogumił jest czło­wiekiem pełnym niespożytej energii, którą czerpie z kontaktu z naturą i przekonania, że do końca trzeba wal­czyć o to, co się wybrało. A jednym z podstawowych wyborów życiowych Bogumiła jest zapewnienie rodzinie bezpiecznego miejsca do życia.

Dla bohatera walka o własny kawałek ziemi jest przecież kwestią być albo nie

być, jest walką o przetrwanie. Ale nie tylko to bytowe przetrwanie, ale przede wszystkim to, które wiąże się z zacho­waniem zasad i tradycji. Bogumił wie, że w momencie kiedy jego rodzina bę­dzie miała swój dom, będzie miała tak­że to, co najważniejsze. Dla niego dom to symbol niemal wszystkiego - tożsa­mości, bezpieczeństwa, tradycji, rodzi­ny. Ma nadzieję, że kiedy Barbara do­stanie wreszcie własny dom, znajdzie spokój. Bogumił całą swoją energię po­święca temu, co uważa za swój życio­wy cel i dąży do jego zrealizowania za wszelką cenę. Dla niego najważniejsze staje się znalezienie kawałka ziemi, na której będzie mógł pracować, i gdzie będzie mógł mieć swój dom.

Zanim mu się to jednak uda, jego ży­cie będzie ciągłym szukaniem i zmie­nianiem miejsca. Ale w końcu Niechci­cowie decydują się bez względu na konsekwencje, pozostać na wsi i tam odnaleźć szczęście.

Barbara jest przytłoczona życiem, którego nie traktuje jako daru, ale jako dopust boży. Nie rozumie fascynacji męża, nie potrafi odnaleźć harmonii świata. Przez wiele lat uważa, że wieś nie jest miejscem dla niej i jej dzieci. Pod koniec życia jednak zrozumie, że to, co dat jej Bogumił, było najlepsze, co mogła dostać.

Dom - wspomnienie

Dom, który ma niezwykłe znaczenie symboliczne i który jest „wywoływa­czem" wspomnień, jest niejako bohate­rem opowiadania Jarosława Iwaszkie-wicza Panny z Wilka. Czterdziestoletni Wiktor Ruben przyjeżdża do Wilka, do domu, w którym kilkanaście lat wcze­śniej byt nauczycielem domowym. Wiele lat temu przebywało w tym do­mu sześć młodych dziewcząt, z który­mi Wiktor, z ich wyraźnym przyzwole­niem, prowadził gry miłosne. Niektóre były całkiem niewinnymi flirtami, inne poważnymi romansami ze spełnieniem fizycznym.

Teraz, po niemal dwudziestu latach, Wiktor stwierdza z ogromnym żalem, że z tamtych czasów nie pozostało nic. Że zmienili się ludzie, miejsca, wszystko. Ale zarówno kobiety, jak i sam Wiktor stwierdzają, że można spróbować wskrzesić tamten czas, próbować udawać, że jednak nic się nie zmieniło. Ta rozpaczliwa próba ożywienia przeszłości pokazuje, że mimo włożonych wysiłków nie jest to możliwe, że miłość odeszła, nieobu-dzona we właściwym czasie, l że to, co jest niezwykle silnymi wspomnie­niami, które mają smak i zapach, od­nawiane nie ma już tej siły i znacze­nia, które ludzie próbują im przypisy­wać. Mówiąc dosłownie - wszystko wyblakło, zszarzało. Opowiadanie Iwaszkiewicza jest próbą zastanowie­nia się nad śmiercią, przemijaniem, wartościami, które z czasem odcho­dzą w przeszłość. Jest także próbą pokazania, że odnawianie wspomnień na siłę niechybnie kończy się porażką i rozczarowaniem, a dom w Wilku sta­je się tego przejmującym dowodem.

Zagrożenie domu - Ojczyzny

Motyw domu pojawia się także w pol­skiej literaturze wojennej, ale ten dom nabiera podobnych znaczenia, jakie miał w epoce romantyzmu - domem staje się Ojczyzna. Nie nosi już znamion .arkarfyisknsci wniewaz grożenie nie pozwala odbierać go w takich katego­riach. Ale jest miejscem, którego trzeba za wszelką cenę bronić przed wrogiem tak, jakby broniło się własnego domu przed intruzem. Jedna z najpiękniej­szych realizacji poetyckich takiego trak­towania domu to wiersz Władysława Broniewskiego Bagnet na bron.

Kiedy przyjdą podpalić dom, ten, w którym mieszkasz - Polskę, kiedy rzucą przed siebie grom, kiedy runą żelaznym wojskiem i pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi zatomocą -ty, ze snu podnosząc skroń, stań u drzwi. Bagnet na broń! Trzeba krwi!

Wiersz ten do dzisiaj przemawia nie­zwykłą sita zaangażowania - czuć po prostu, że to, o czym pisze poeta, jest dla niego sprawą życia i śmierci. Piękny to wiersz o konieczności bronienia swo­jej Ojczyzny w obliczu zagrożenia. Broniewski jakby przewidział (nie było to zresztą takie trudne) zagrożenie ze stro­ny hitlerowskich Niemiec. Mówi, że pod­stępny wróg zaatakuje w nocy, ale nawet wtedy człowiek wyrwany ze snu będzie wiedział, że musi zmobilizować wszyst­kie swoje siły, by bronić kraju.

Bardzo ważna jest w tym wierszu dru­ga strofa. Broniewski pisze, że są w Oj­czyźnie rachunki krzywd i ze nieraz smakowa) gorzko więzienny chleb. Nie jest tajemnicą, że w sanacyjnej Polsce niechętnie traktowano ludzi o poglą­dach lewicowych czy o takich, które uważano (nie zawsze słusznie) za nie­bezpieczne. Poeta uważa, że aktualne zagrożenie jest tak wielkie, że, bez względu na przeszłość, należy stanąć w obronie Polski. Że w obliczu takiej ka­tastrofy, jaką jest wojna, nieważne jest, że bywało w Polsce nienajlepiej.

Wyraźna jest też w tej strofie wiara w to, że w obliczu zewnętrznego za­grożenia Polacy potrafią zapomnieć o różniących ich rzeczach i są w sta­nie razem stanąć do walki. Konieczno­ścią jest bronienie domu, którym dla każdego narodu jest jego Ojczyzna. Dom - cel, azyl, ziemia

Książką, która w swoisty sposób zamy­ka w sobie większość interpretacji moty­wu domu jest... Przeminęło z wiatrem Margaret Mitchell. Autorka przywołuje w swej powieści amerykańskie Połu­dnie, które jest symbolem przywiązania do tradycji i walki o jej zachowanie. Dla głównej bohaterki, Scarlett 0'Hara, ro­dzinna posiadłość jest przede wszyst­kim miejscem rodzinnym, związanym z bliskim ludźmi. Ale pod wpływem wy­darzeń historycznych i dojrzewania Scarlett dom, a raczej walka o jego za­chowanie, staje się dla niej celem życia. Ta osóbka, sprawiająca na początku wrażenie dość niefrasobliwej, w doro­słym życiu podejmie niemal heroiczną walkę o zachowanie rodowej siedziby Posiadłość „Tara" stanie się dla Scarlett symbolem tego, co najważniejsze - ro­dziny, tradycji, tożsamości i swojego miejsca na ziemi.

Jak widać, motyw domu spełnia w lite­raturze wiele funkcji. Rzadko pozostaje tylko miejscem, przestrzenią, prawie za­wsze nabiera znaczeń symbolicznych. Stanowi swoiste pojęcie-klucz - urasta do rangi symbolu, wywołując wiele sko­jarzeń. Na ogół kojarzy się z czymś swoj­skim, bezpiecznym, może też być miej­scem magicznym, albo miejscem skry­wającym tajemnice. Niezależnie od tego jednak, jakie znaczenie nada mu autor, zawsze pozostaje miejscem niezwykle istotnym, do którego zawsze, mniej lub bardziej świadomie, się wraca .

śmierć

Śmierć - czym jest? To pytanie zadaje sobie człowiek od chwili, gdy zaczął żyć świa­domym bytem, l ciągle nie uzyskuje na nie satysfakcjonującej odpowiedzi, poza oczy­wistym stwierdzeniem - śmierć to jedyna rzecz, której możemy być pewni.

Śmierci żaden się nie wywierci, po­wiada ludowe przysłowie. Sofokles w Elektrze ująt to bardziej patetycznie:

Śmierć jest długiem, który każdy mu­si spłacić. Życie ludzkie upływa w strachu przed nieuchronnym, osta­tecznym finałem - dlatego marzenie o nieśmiertelności należy do najstar­szych mitów ludzkości, wszak antycz­ni bogowie różnili się od swych ludz­kich wyznawców przede wszystkim nieśmiertelnością. Podstawową zaś cechą człowieczeństwa stała się śmiertelność.

Azrael, Tanatos...

Nie zawsze jednak tak się działo - Biblia w Księdze rodzaju powiada, że

pierwszych rodziców, Adama i Ewy, śmierć nie dotyczyła, ponieważ, za sprawą drzewa życia, nie było jej w edenie. Dopiero gdy Ewa, skuszona przez węża, skosztowała wraz z Ada­mem jabłka z zakazanego drzewa, śmierć objęta władzę nad rodzajem ludzkim, będąc jedną z konsekwencji wygnania z raju. Pierwszym umarłym okazał się ich syn Abel, zabity przez brata Kaina. Od tej pory ludzie umie­rają często i nagle. W teologii żydow­skiej i islamskiej istnieje nawet spe­cjalny anioł śmierci, imieniem Azrael, którego zadaniem jest oddzielanie du­szy od ciała. W Apokalipsie św. Jana symbolem śmierci jest jeździec na pło­wym koniu, jeden z czterech zapowia­dających koniec świata.

W mitologii greckiej bogiem odbierają­cym życie byt Tanatos, brat Hypnosa, czyli boga snu. Pokrewieństwo obu tych stanów (snu i śmierci) rozważał Jan Ko­chanowski we fraszce Do snu -w cza­sie, gdy śpimy, nasza dusza swobodnie buja po kosmosie, słuchając muzyki sfer niebieskich, gdy w tym samym cza­sie ciało co to nie żyć, w czas się przy­patruje. Z osobą Tanatosa wiąże się hi­storia Syzyfa, władcy Koryntu - skaza­ny przez rozgniewanych bogów na śmierć, uwięził przybyłego po niego bo­ga. Ludzie przestali umierać i zapano­wała powszechna radość - nie cieszył się tylko Hades, któremu zabrakło klientów. Tanatosa uwolnił w końcu

Hermes, a ludzkość srogo zapłaciła za chwilową ulgę. Historia Syzyfa odzwier­ciedla skryte a daremne marzenie wie­lu ludzi, pragnących jakoś wykręcić się od nieuchronnej śmierci. Spryciarz z Koryntu trafił w końcu do Hadesu, tam za swe występki przez wieczność musi toczyć pod górę kamień, w ra­mach syzyfowych prac.

Śmierć jest często konsekwencją wy­boru - Antygona, córka Edypa i siostra Polinejkesa, została postawiona w sy­tuacji wyboru między dwoma rodzaja­mi śmierci: moralną (życie w hańbie) oraz fizyczną (kara za złamanie naka­zu Kreona). Antygona wybiera kaźń, bowiem rozstanie się z życiem jest dla niej mniej bolesne niż dalsza egzysten­cja w pogardzie dla samej siebie. W imię wyznawanych wartości przeła­mała w sobie strach przed śmiercią -i pozwoliła się zamurować w ciemnicy.

Droga do Raju

Średniowiecze przynosi ze sobą śmierć uświęconą, godną, po części uwolnioną ze swego straszliwego nim­bu. Bohater Legendy o świętym Alek­sym umiera szczęśliwy, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku - całe życie poświęcił Bogu, dlatego trafi do nieba. Dla niego śmierć to jedynie etap w drodze do raju. Gdy rozstaje się z ży­ciem, biją dzwony, dzieją się cuda, a jego późniejszy pogrzeb ma charak­ter radosnej procesji. Podobnie rzecz ma się w przypadku Rolanda - i on dobrze służył Panu, walcząc z niewier­nymi Saracenami, zginął za wiarę, dla­tego moment śmierci jest uroczysty, wyzbyty bojaźni. Rycerz ofiarowuje Bogu rękawicę, jako najwyższemu suwerenowi, a jego duszę niosą do raju aniołowie. To zresztą zrozumiałe -w myśl teologii chrześcijańskiej śmierć nie jest kresem wszystkiego, lecz po­czątkiem nowego, pozaziemskiego ży­cia. Sprawiedliwy nie ma czego się bać, wszak trafi do raju.

Mimo iż chrześcijaństwo dość szcze­gółowo wypowiada się na temat śmier­ci, jej zagadkowość i niesamowitość wciąż dręczyła ludzkość. Co tak na­prawdę czeka nas po tamtej stronie?

Szekspirowski Hamlet zauważył trzeź­wo, że śmierć to nieznany kraj, z któ­rego granic nie wrócił żaden podróżny. Ów zaziemski kraj usiłował opisać Dante, w trzech częściach Boskiej Ko­medii, posiłkując się mocą wyobraźni. Poeta Wergiliusz oprowadza go po wszystkich kręgach czyśćca i piekła (gdzie siedzi prawdziwe mrowie wrogów autora), ukochana zaś Beatrycze

po kryształowych sferach raju. Poemat Dantego to suma średniowiecznych wyobrażeń na temat życia po życiu.

Danse macabre

Dowodem zainteresowania człowieka średniowiecza aktem ostatecznym jest też Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią. Uczony (czyli mistrz) Polikarp prosił Boga, aby dane mu było zobaczyć Kostuchę. Jakoż i objawia się ona przed nim, w postaci rozkłada­jących się zwłok kobiecych (kościotru­py pojawiły się na początku wieku XVI). Śmierć wyjaśnia Polikarpowi re­guły, jakimi kieruje się przy zabieraniu ludzi z tego padołu - kosi oto wszystkich, występnych i cnotliwych, bied­nych i bogatych, panów, księży i po­spólstwo, jest nieprzejednana i nie-przekupna, nikt jej nie umknie. Zna się dobrze na naturze ludzkiej, przed jej przenikliwym wzrokiem nie ukryje się żaden występek - szydzi z ludzi gonią­cych za bogactwem, bowiem do grobu każdy pójdzie tak jak został stworzony, nagi; majątku w zaświaty nie zabierze.

Utwory tego rodzaju oswajały ludzi ze śmiercią, uczyły reguł, jakimi się ona kieruje - stanowiły swego rodzaju pod­ręczniki umierania. Życie ludzkie koń­czy się tańcem śmierci (danse maca-bre) - wszyscy, niezależnie od pocho­dzenia, stanowiska i bogactwa, podążą za Kostuchą w tanecznym korowodzie. Modnym wówczas zawołaniem było memento mori - pamiętaj o śmierci.

Czasami śmierć - zwłaszcza nieza­winiona, bezsensowna - może być pretekstem do generalnego rozlicze­nia z dotychczasowym życiem, jak to stało się w przypadku Jana Kocha­nowskiego. W cyklu Trenów, poświę­conych zmarłej Urszulce, dokonuje całkowitej rewizji swego światopoglą­du. Pryska renesansowy optymizm, radość życia, pozostaje rozczarowa­nie do mądrości i cnoty (filarów stoicyzmu), nic nie wartych w obliczu niesionych przez los wypadków, zwłaszcza tak okrutnych jak śmierć niespełna trzyletniego dziecka.

Wielu ludziom życie wydaje się chwi­lą, tak jak barokowemu poecie Danie­lowi Naborowskiemu. W wierszu Krót­kość żywota porównuje życie ludzkie do cienia, dymu, wiatru, błysku i punk­tu. Nim człek na dobre żyć zacznie, już musi umrzeć, ponieważ wiolom była kolebka grobem. Poeta pesymistycznie głosi, że byt nasz ledwie może nazwań być czwartą częścią mgnienia. Akt urodzenia niczym się właściwie nie róż­ni od śmierci - to jeden z barokowych paradoksów. Inny poeta epoki, Jan An­drzej Morsztyn, zauważył podobny pa­radoks: w sonecie Do trupa zawarł te­zę, że właściwie nie ma różnicy między człekiem zmarły a zakochanym - z jed­nym wyjątkiem: trup rozsypie się w proch, zakochanego zaś wiecznie będą palić ognie miłości.

Romantyczny samobójca

Śmierć - początek innego życia, twierdził Michał Montaigne. Metafi­zyczna strona bytu fascynowała zwłasz­cza romantyków, już w manifeście pol­skiego romantyzmu, balladzie Romantyczność Adam Mickiewicz dowodził, że światowi żywych towarzyszy świat umarłych. Bohaterka ballady, Karusia, widzi ducha zmarłego ukochanego, na­wet rozmawia z nim czule, co ogląda zdumiony tłum. To przekonanie o istnie­niu duchów doprowadzi do starcia mło­dego romantyka ze starcem, reprezen­tantem szkiełka i oka oświecenia. W części drugiej Dziadów Mickiewicz opisze cały rytuał kontaktu ze zmarłymi - błądzące po ziemi duchy, przywołane przez Guślarza, opowiadają żywym swe smutne dzieje, ku nauce i przestro­dze - aby broń Boże nie szli w ich śla­dy. U końca obrzędu zjawia się tajemni­cze Widmo, nieszczęśliwy kochanek z krwawą plamą na piersi, widomym

znakiem samobójczego ciosu. To Gu­staw, którego tragiczne losy poznamy w czwartej części dramatu.

Romantyzm bowiem odkrył śmierć jako panaceum, uniwersalny lek na nieznośność ziemskiego bytu. Na po­czątku byt Werter, bohater powieści Johana Wolfganga Goethego, dręczo­ny weitschmertzem, czyli bólem ist­nienia (dosłownie bólem z powodu świata) - młody człowiek, pogrążony w beznadziejnej miłości do Lotty, pe­łen wstrętu do ludzi, sięga po pistolet. Znalazł wielu naśladowców, w życiu i literaturze, jak choćby Kordiana, ty­tułowego bohatera dramatu Juliusza Słowackiego - jego z kolei dręczy od­miana weitschmertzu nazwana jaskółczym niepokojem. Czarę goryczy pięt­nastoletniego młodzieńca, poety i nadwrażliwa, przepełniła nieodwzajem­niona miłość do Laury, dziewczyny znacznie starszej i mato wrażliwej na jego poetyckie uniesienia.

Wielu zresztą bohaterów romantyzmu kończyło swe losy aktem samobój­czym, warto wspomnieć choćby Kon­rada Wallenroda, który, wypełniwszy swą straszliwą misję (zniszczenie zako­nu krzyżackiego), wypija truciznę na oczach nasłanych przez byłych konfratrów skrytobójców. Wallenrod całkowi­cie utożsamił się ze swym zadaniem, poświęcił mu wszystko (szczęście oso­biste, rycerski honor), nie zostało mu nic, dla czego warto by żyć. Podobnie postępuje Hrabia Henryk w Nieboskiej komedii Zygmunta Krasińskiego - gdy resztki jego świata runęły, zmie­cione przez rewolucyjne zastępy Pankracego, rzucił się z murów Świętej Trójcy, aby dopełnić dzieła zagłady. Giaur, bohater powieści poetyckiej George'a Byrona, dobrowolnie oddaje się śmierci - po utracie ukochanej Leili i zabiciu okrutnego Hassana zamyka się w klasztorze, rezygnując z życia, któremu sens nadawała miłość; po czym umiera, do końca rozpamiętując chwile spędzone z ukochaną.

Ucieczka w niebyt

To romantyczne panaceum na mękę istnienia przetrwało schyłek epoki -bohater sztandarowej powieści pozyty­wizmu, Lalki Bolesława Prusa, Stani­sław Wokulski, zawiedziony w swych uczuciach do Szabli Łąckiej) słynna scena w salonce do Krakowa, gdy pod­słuchał jej rozmowę ze Starskim), za­reagował jak romantyk - którym

w istocie byt, przynajmniej jeśli chodzi o sferę uczuć - i postanowił rzucić się pod pociąg. Wyratował go dróżnik Wysocki, ale z torów powstał zupełnie in­ny człowiek: pusty, wypalony, zniechę­cony do życia... Coś w nim umarto. W epoce modernizmu samobójcza śmierć stała się domeną dekadentów, pragnących uciec w niebyt od świata przynoszącego jedynie cierpienie i roz­pacz, pozbawionego cienia nadziei -takim dekadentem jest inżynier Korzecki, jedna z postaci Ludzi bezdom­nych Stefana Żeromskiego - człowiek nadwrażliwy, o starganych nerwach, nie mogący już znieść koszmaru egzy­stencji. Wzorem romantycznych samo­bójców sięga po broń, bowiem tylko śmierć może go uwolnić od męki bez­sensownego trwania. Podobnie postę­puje Zenon Ziembiewicz (Granica Zofii Nałkowskiej), choć rzecz jasna trudno go nazwać dekadentem - jego samobójcza śmierć była wynikiem przegranego życia, przekroczenia ba­rier, których nigdy nie powinien byt przekraczać. Uświadomił sobie, że po odrzuceniu młodzieńczych ideałów i zasad nie zostało mu właściwie nic -tylko rewolwer.

Fabryki śmierci

Wiek dwudziesty wniósł do literackich obrazów śmierci nową jakość -masową zagładę, jednoczesne zabija­nie tysięcy i milionów. Śmierć człowie­ka zostaje pozbawiona indywidualne­go wymiaru, staje się wartością staty­styczną, wyrażaną w wielocyfrowych liczbach. Owładnięta ideą postępu ludzkość i tu dokonała wielkiego skoku jakościowego. `

Hekatomba w okopach pierwszej wojny światowej stanowiła wstęp do o wiele gwałtowniejszej rzezi na Wschodzie, w ogarniętej rewolucyjną pożogą Rosji. Bohaterem, który w lite­raturze polskiej jako jeden z pierw­szych oglądał furgony porąbanych lu­dzi (Różewicz), byt Cezary Baryka, zatrudniony jako grabarz w Baku, mie­ście wyniszczanym przez etniczne wal­ki. Młody Baryka patrzy na twarz za­mordowanej ormiańskiej dziewczyny i zastanawia się nad sensem szaleń­stwa, które ogarnęło świat.

W Opowiadaniach Tadeusza Borowskiego został ukazany Oświęcim, dwu­dziestowieczna fabryka śmierci - zadawanie śmierci ma charakter zor­ganizowanego procesu produkcyjnego (Proszę państwa do gazu). Na oświę­cimską rampę przyjeżdża pociąg towa­rowy, który jest rozładowywany przez wyspecjalizowane komando. Ładunek segreguje się, oddzielając towar mato przydatny, przeznaczony od razu do zniszczenia (ludzie) od dobra mogącego być z pożytkiem wykorzystanym (jedze­nie, ubranie, złoto, biżuteria, waluta itp.) - w rzeczywistości obozowej bo­chenek chleba jest cenniejszy od życia drugiego człowieka. W Oświęcimiu głód stał się narzędziem terroru - a jest to głód apokaliptyczny, w opowiadaniu Dzień na Harmenzach stary Żyd Beker stwierdza bez żadnych złudzeń: G/ód jest wtedy prawdziwy, gdy człowiek pa­trzy na drugiego człowieka jako na obiekt do zjedzenia.

Ludzie, upodleni głodem, morderczą pracą, strachem przed wystaniem do gazu, ulegają reifikacji, uprzedmioto­wieniu, wyzbywają się wszelkich uczuć, nawet do najbliższych; Mojsze, członek Sonderkomando, beznamięt­nie opowiada jednemu z bohaterów, Staszkowi, o spotkaniu z ojcem - któ­rego zaraz potem wystał do komory gazowej. Nie liczy się nic, tylko chwila dzisiejsza - i kęs chleba, dzięki które­mu można przetrwać.

Śmierć w Oświęcimiu jest tym strasz­niejsza, że można zostać uznanym za martwego za życia. Bogiem oddzielają­cym żywych od umarłych jawi się eses­man, wskazujący w czasie selekcji tych, którzy mają szansę pożyć jeszcze parę dni, oraz tych, którzy do wieczora muszą przejść przez komin. Przedsta­wia Borowski w opowiadaniu U nas, w Auschwitzu... wstrząsającą scenę:

pewnego dnia zgromadzono na apelu dziesięć tysięcy mężczyzn - po chwili nadjechały samochody pełne kobiet, wiezionych do gazu, krzyczących i bła­gających o pomoc. Żaden z patrzących nie poruszył się, żadna ręka nie uniosła się w geście protestu, bo żywi zawsze mają rację przeciw umarłym. Te kobie­ty, jeszcze żywe i błagające o pomoc, w oczach stojących na apelu więźniów były już martwe, skazane przez prawo obozu na komin. Liczą, się tylko żywi.

Problem śmierci jeszcze żyjących po­rusza też Czesław Miłosz w wierszu Campo di Fiori, wspominając dwie śmierci - Giordana Bruna, niepokorne­go filozofa, wiedzionego z wyroku in­kwizycji na stos w roku 1600 (kaźń od­byta się na tytułowym rzymskim placu), a potem masową zagładę Żydów, w Warszawie, wiosną 1943 roku. Trwa powstanie, getto pali się, słychać huk wystrzałów, ludzie płoną żywcem -trwa holocaust. Wstępujący na stos Giordano Bruno jest najsamotniejszym z ludzi, nikt nie zwraca uwagi na jego odejście, nim stos przygasł, Rzymianie wrócili do zabawy i handlu - dla nich fi­lozof umarł, nim jeszcze wstąpił na stos. Podobnie trzysta lat później, w Warszawie, gdzie pod murem płoną­cego getta ustawiono karuzelę. Bawiący się na niej ludzie uznali tych umierają­cych za murem za nieważnych, nie­istotnych, należących do przeszłości, jeszcze żywych, a już zepchniętych w niepamięć - jedynie poeta buntuje się przeciwko tej zbiorowej, haniebnej niepamięci.

Śmierć była też codziennością sowiec­kich łagrów, opisanych przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego w Innym świe­cie. W gułagach nie stosowano komór gazowych, zabijano pracą - wyniszcza­jącą, w zabójczych warunkach (np. ści­nanie drzew na trzydziestostopniowym mrozie), przy głodowych racjach jedze­nia. Stalin byt znacznie bardziej prak­tyczny od Hitlera; zamknięty w łagrze człowiek, nim pozwolono mu umrzeć, musiał resztkę sit poświęcić budowaniu komunizmu. Rolę komory gazowej peł­ni w Jercewie barak zwany trupiarnią -tam osadza się tych więźniów, którzy nie mają już siły pracować. Nie opłaca się ich już karmić, zatem umierają od głodowych racji i chorób, codziennie kilku, kilkunastu - gdy to przemnożyć przez miesiące i lata, otrzymuje się licz­by apokaliptyczne.

Rozpad duszy

Barbarzyńcy z przekleństwa konają wyrazem; l My z rozkoszą za wolność umierajmy razem - pisał młody roman­tyk, Stefan Garczyński, uczestnik po­wstania listopadowego i przyjaciel Mic­kiewicza. Niewiele z tego romantyczne­go etosu można znaleźć w twórczości Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, pierwszego wśród pokolenia Kolumbów poety. Dla niego i jego rówieśników, mło­dych ludzi, którym historia przerwała dzieciństwo i kazała wziąć broń do ręki, umieranie nie jest żadną rozkoszą i sło­dyczą. To ponury, tragiczny obowiązek, którego trzeba dopełnić, choć się wcale tego nie chce. Wojna nie jest wzniosłym porywem, lecz czasem troglodytów, cza­sem antywartości, krwi i dojmującej gro­zy {Pokolenie z 1943 r.). Zostanie po tym strasznym czasie szkło bolesne, drzazga w duszy, która nigdy nie pozwo­li tak jak dawniej, beztrosko patrzeć na świat (Niebo złote ci otworzę}. Wojenne pokolenie zostało skazane na zagładę, tragicznych bohaterów pochłonie krwa­wa maszyneria historii, jak noże giną w chleb pogrążone (Historia). Czy ktoś będzie o nich pamiętał?

Uśmiercić można nie tylko ciało -także duszę. Tadeusz Różewicz

w wierszu Ocalony przedstawia Ko­lumba, który przeżył. A właściwie przeżyto jego ciało, psychika zaś zosta­ła porażona wojną. Świat wartości, które wyznawał dwudziestoczteroletni ocalony, rozpadł się pod wpływem przeżyć wojennych, zastąpił go chaos. Pojęcia antynomiczne (przeciwstaw­ne), takie jak miłość i nienawiść, wróg i przyjaciel, ciemność i światło stały się jednoznaczne, nie ma między nimi żadnej różnicy. Dobro i zło, prawda i kłamstwo są tylko pustymi wyrazami, pozbawionymi realnego znaczenia, tra­cąc tym samym sens; można być rów­nocześnie występnym i cnotliwym, bo­wiem ofiarą chaosu padł przede wszystkim dekalog. Stąd rozpaczliwe wołanie o nauczyciela i mistrza, który z powrotem uporządkuje świat i od-dzieli światło od ciemności. Bohatera z tak uśmierconą duszą spotykamy w sztuce Różewicza z końca lat pięć­dziesiątych pt. Kartoteka - najwidocz­niej nie spotkał swojego mistrza.

Śmierć jako absurd opisał Tadeusz Konwicki w Małej apokalipsie - sa­mobójstwo głównego bohatera, mają­ce być - w intencji jego przyjaciół z opozycji - protestem przeciwko ab­surdalnemu systemowi totalitarnemu (komunizmowi), samo staje się cząst­ką wszechogarniającego nonsensu. Totalitaryzm wchłania w siebie wszystko, także tych, którzy przeciw­ko niemu protestują - ostatnia wę­drówka bohatera (po Warszawie, wo­kół miejsca planowanego samospalenia, Pałacu Kultury) przemienia się w groteskową parodię Drogi Krzyżo­wej. Bohater, niczym drugi Chrystus, dociera w końcu do swej socreali­stycznej Golgoty - tam umiera, nie ty­le za ten skazany na zagładę, pogrą­żony w malej apokalipsie świat, co raczej za przyszłą ludzkość - bo tylko z nią można wiązać jakieś nadzieje.

Zagadka śmierci nigdy nie została rozwiązana - wciąż pozostaje dla czło­wieka problemem, z którym nie­uchronnie będzie się musiał kiedyś zmierzyć. Śmierć, tak jak przyjście na świat, jest tajemnicą natury, trafnie zauważył Marek Aureliusz. Godzi się tu dodać, że jest to tajemnica wciąż fascynująca, która niewątpliwie stanie się motywem niejednej jeszcze książki.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WOJNA W AFRYCE POĄNOCNEJ, wszystko do szkoly
Radość życia i cierpienia-dwa źródła i dwa tematy twórczości artystycznej, wszystko do szkoly
Zycie jak proces mozna wygrac lub przegrac, wszystko do szkoly
Rodzina wobec doświadczeń i wyzwań losu, wszystko do szkoly
Polska w XIX wieku przeszęa trzy najwa+niejsze powstania, wszystko do szkoly
W wieku XI wzrastaęa warto˙ĺ ziemi i pracy, wszystko do szkoly
Znani bohaterowi XIX i XX wieku, wszystko do szkoly
Motyw naprawy Rzeczypospolitej, wszystko do szkoly
wj-pows list-mickiew, wszystko do szkoly
Hitleryzm i stalinizm, wszystko do szkoly
Wieś i jej mieszkńcy w literaturze polskiej, wszystko do szkoly
PRZYSIĘGA HIPOKRATESA, wszystko do szkoly
Jak rozumiesz wiersz Morsztyna Niestatek Wskaż i określ funkcje wyrazu artystycznego, wszystko do sz
Prawdziwa sztuka jest zawsze współczesna, wszystko do szkoly
Kariery polityczne i awanse społeczne, wszystko do szkoly
wj-CZŁOWIEKi naturaludzka, wszystko do szkoly

więcej podobnych podstron