Niewyjaśniona śmierć studentów w górach Ural, która miała miejsce 50 lat temu nie była jedynym tego typu przypadkiem w historii kraju. A. Guszczin w swym artykule ujawnia inne zaskakujące i makabryczne szczegóły dotyczące tragedii, która rozegrała się w drodze na Ortoten. Przywołuje ponadto inne przypadki tajemniczych zgonów, które rozgrywały się w podobnych okolicznościach. Nieliczni, którzy uszli z nich cało, wspominali o wszechogarniającym strachu…
____________________________
Anatolij Iwanowicz Guszczin
Na północy okręgu swierdłowskiego - tam, gdzie bierze początek dopływ rzeki Łozwa - Auspija, stoi góra o mrożącej krew w żyłach nazwie Cholatczachl, co w języku plemienia Mansów oznacza „Góra Umarłych”. 50 lat temu, w lutym 1959 roku, niedaleko od niej - na zboczu góry Otorten w niewyjaśnionych okolicznościach zginęło 9 turystów - w większości studentów Uralskiej Politechniki. Ta tajemnicza śmierć po dzień dzisiejszy pozostaje mroczną zagadką.
23 stycznia 1959 roku grupa 10 turystów wyruszyła z miasteczka Iwdel (okręg swierdłowski) w kierunku góry Otorten. Od wioski Wiżaj poruszali się na nartach. We wsi Drugoj Sewernyj jeden z członków grupy Jurij Judin zawrócił w powodu ataku bólów reumatycznych, co w efekcie uratowało mu życie. Według planu, po powrocie do Wiżaj turyści powinny byli wysłać telegram. Jednak tak się nie stało i wkrótce rozpoczęły się poszukiwania. Piątego dnia poszukiwań - 26 lutego niedaleko góry Otorten odnaleziono porzucony namiot z całym wyposażeniem i nienaruszonym prowiantem. Namiot był zasypany śniegiem i częściowo zniszczony. W środku nikogo nie było, jednak wszystkie rzeczy były na miejscu. Ostatni zapis w dzienniku był dokonany przez Diatłowa - kierownika wyprawy 31 stycznia. Odnaleziono też aparat fotograficzny, udało się ustalić, że ostatnie zdjęcie było zrobione około godziny piątej, 1 lutego 1959.
Od porzuconego namiotu prowadziło 9 ścieżek śladów, co potwierdzało że wszyscy poruszali się samodzielnie. Śladów obcych ludzi było brak. Badanie porzuconych rzeczy i namiotu nie potwierdziło istnienia śladów krwi co oznacza, że nikt nie miał otwartych ran i wszyscy poruszali się samodzielnie aż do miejsca gdzie zginęli.
Jedno z ostatnich zdjęć grupy Diatłowa. Na fotografii z 1 lutego uchwycono rozbijanie obozu.
Pod górą przy samym lesie odnaleziono zamarznięte ciała trójki turystów. Dalej pod wysoką sosną kolejne dwa ciała. Ci dwoje byli rozebrani i leżeli w bieliźnie przy resztkach ogniska. Jedna strona sosny była oczyszczona z gałęzi, które leżały obok ogniska, lecz nie zostały użyte. Za przyczynę śmierci uznano wychłodzenie oraz odniesione obrażenia.
Powtórne poszukiwania zorganizowano w maju 1959 roku. Trochę dalej już w lesie pod kilkumetrową warstwą śniegu odnaleziono ciała kolejnych 4 osób. Troje z nich miało bardzo ciężkie obrażenia. Jedna osoba zmarła z powodu wychłodzenia organizmu. Wszyscy byli bardzo lekko ubrani i nie mieli obuwia. Analiza faktów pozwoliła naszkicować taki oto obraz wydarzeń. Coś zmusiło turystów do opuszczenia w pośpiechu namiotu i bez niezbędnych rzeczy ruszyć w dół zbocza w kierunku lasu. Dalsze zachowanie turystów nie ma logicznego wytłumaczenia, jak i brak wytłumaczenia dla odniesionych ran i obrażeń.
Jeden ze śledczych W.I. Karatajew, który w 1959 r. pracował w Iwdelskiej prokuraturze wspomina fakt, że praktycznie od razu po tragedii odnaleziono około 10 świadków spośród Mansów, m.in mężczyzn o nazwisku Kurikow, Aniamow i Sanbujndałow, którzy twierdzili, że w dniu śmierci studentów widzieli na niebie ogniste kule, które nie tylko opisali, ale także naszkicowali. Później materiały te zostały wysłane do Moskwy, jednak wspomnienie o nich pozostało. W radiogramie Maslennikowa z 2 marca 1959 roku znajduje się oświadczenie, że „zagadką tej tragedii pozostaje przyczyna opuszczenia namiotu przez grupę. Jedyna rzecz oprócz czekana znaleziona na zewnątrz to chińska latarka, co potwierdza hipotezę o tym, że ktoś ubrał się i wyszedł z namiotu a następnie dał znak wszystkim pozostałym do ucieczki. Przyczyną mogło stać się jakieś naturalne zjawisko, ewentualnie rakieta meteorologiczna. Jutro będziemy szukać dalej.”
Wśród wersji tłumaczących śmierć turystów są i takie, które mówią o wojskowych próbach nowej broni. Jednak materiały z badań pokazują, że nie wszyscy ucierpieli jednakowo i byli nie tylko poważnie ranni, ale z nieznanej przyczyny stracili też wzrok.
Ekipa poszukiwawcza
Ojciec Jurija Kriwoniszczenko - jednej z ofiar wyprawy, badał sprawę na własną rękę, wypytując o szczegóły przyjaciół syna, którzy uczestniczyli w poszukiwaniach grupy Diatłowa. Ich świadectwa okazały się nadzwyczaj ciekawe. Zauważono, że „ognisko obok sosny zgasło nie z braku opału, ale dlatego że przestał być podkładany”. Oznacza to, że turyści byli zdezorientowani, oślepieni. Studenci z grupy poszukiwawczej twierdzili, że gałęzie były w zasięgu ręki - kilka metrów od ogniska.
Według materiałów sprawy wydarzenia postępowały następująco. Jako pierwszy w kierunku obozu po ucieczce wyruszył Diatłow, jednak stracił przytomność i zamarzł. W ślad za nim poszli Słobodin i Kołmogorowa, ale z tym z tym samym skutkiem. Wszyscy zostali odnalezieni w dynamicznych pozycjach, co oznacza że wpierw stracili przytomność a później zamarzli.
Sześcioro turystów, którzy zostali przy sośnie rozdzieliło się. Kriwoniszczenko i Doroszenko zostali podtrzymywać ogień, Kolewatow, Thibeaux-Brignollel, Zołotariow i Dubinina wykopali w śniegu na zboczu legowisko. Ognisko paliło się przez około dwie godziny, jednak niewyjaśnione pozostaje, jakim sposobem sześć osób doznało obrażeń nie dających szans przeżycia.
Odnalezione przez ratowników pozostałości obozowiska
W maju 1959 roku pod 5-metrowa warstwą śniegu przy ognisku odnaleziono ciała Dubininej, Zołotariowa, Thibeaux-Brignollela i Kolewatowa. Przy powierzchownych oględzinach nie stwierdzono żadnych obrażeń. Sensacją stały się wyniki badania ciał w Swierdłowsku. Okazało się, że u trójki osób wewnętrzne obrażenia oznaczały definitywną śmierć na miejscu. Dubinina miała złamane prawe żebra - 2,3,4 i 5 i lewe - 2,3,4,5,6,7 jeden odłamek żebra przebił jej serce. Zołotarew miał złamane 2,3,4,5 i 6 żebro. Zewnętrzne oględziny tego nie wykazały. Tak bywa zazwyczaj w wypadku działania ogromnej ukierunkowanej siły, jak np. w przypadku uderzenia samochodu jadącego z dużą prędkością. Ale tego typu obrażenia nie powstają w skutek upadku z wysokości kilku metrów. Dookoła było dużo kamieni i skał, jednak nie znajdowały się na trasie, którą poruszali się ludzie. Na powierzchni ciał nie było żadnych krwiaków. Zadziałała więc jakaś ukierunkowana siła, która dotknęła tylko niektórych turystów.
Pozostaje zagadką przyczyna śmierci Diatłowa i jego towarzyszy, chociaż podobne fakty były już znane z innych przypadków. Istnieje wiele podobnych zdarzeń, które łączy fakt niewytłumaczalnego, nagłego przemieszczenia się grupy ludzi, poczym następuje ich śmierć z powodu wychłodzenia lub śmiertelnych obrażeń.
W 1961 roku na Północnym Uralu podobny los spotkał grupę studentów-geologów z Petersburga. Ludzie w panice wyskoczyli z myśliwskiej chaty i rozbiegli się w różnych kierunkach. Wszyscy zginęli w równej odległości od chaty.
Na Cholatczachlu (według wspomnień świadka z 1964-65 roku) grupa geologów wracała do bazy i znalazła się w podobnej sytuacji. Uczestnik grupy, B. Polakow, udający się na polowanie w tajdze nagle przeżył przypływ niewytłumaczalnego wręcz strachu i paniki jakby z tajgi w jego kierunku zbliżało się coś strasznego. Odczekał jakiś czas w barłogu, gdzie się ukrył. Kiedy geolog wrócił do kolegów okazało się, że wszyscy nie żyją. Kierownik grupy leżał twarzą do ziemi z wystrzelonym pistoletem, palił się namiot, który był zerwany z haków i omotany wokół ciała jednego z geologów. Trzeci ofiara leżała obok drzewa, czwartej nie było widać. Później sprawa została zamknięta a śmierć wytłumaczono zepsutymi konserwami.
W tym samym miejscu, na przełęczy Purlachtyn-Sori (czyli „Przełęczy, która przynosi ofiary”) znaleziono trójkę turystów z Petersburga. Wszyscy leżeli twarzą do ziemi a kolor ich skóry był jaskrawożółty.
Tablica upamiętniająca tragiczną śmierć studentów. Napis głosi: „Było ich dziewięcioro".
Pod koniec 1970 roku radziecki statek wielorybniczy KK-0065 trzy dni ścigał kaszalota na Atlantyku. Zmęczony radiotelegrafista położył się odpocząć. Zbudziwszy się po dwóch godzinach marynarz ze zdziwieniem stwierdził, że wisi do góry nogami zaczepiony o ubranie. Statek płynie dalej jednak nikt nim nie kieruje, cala załoga zniknęła. Do dziś nie wiadomo co stało się z 30 osobami.
Jesienią 1971 roku na brzegu jeziora Bałchasz odnaleziono pusty kuter należący do grupy biologów. Spośród 5 członków wyprawy na różnych krańcach jeziora odnaleziono cztery ciała. Ostatniej osoby nie znaleziono nigdy. Oględziny kutra wykazały, że wszystkie rzeczy pozostały na miejscu, brak było śladów walki. Wyglądało na to, że 10 września 1971 roku 5 zdrowych mężczyzn rozebrało się i wskoczyło do lodowatej wody, aby rozpłynąć się w różnych kierunkach.
Latem 1972 roku w górach Alakit zaginęła geologiczna wyprawa składająca się z 4 osób. Wkrótce udało się odnaleźć namiot tylna ścianka którego była rozpruta nożem. Ciała geologów bez zewnętrznych śladów obrażeń znaleziono w odległości 2-3 km od namiotu. Wszyscy byli lekko ubrani i bosi.
23 marca 1974 r. na Atlantyku zniknęło 40 członków załogi rybackiego kutra. Przeżył tylko mechanik Kurt Schneider, który w tym czasie był pod woda, bo próbował uwolnić śrubę okrętowa zaplątaną w sieć. Kiedy wynurzył się z wody, okazało się, że cała załoga rozpłynęła się w powietrzu.
Zimą 1976 roku z namiotu nad jeziorem Ładoga znikło troje narciarzy, a noc przed tym zdarzeniem wiele osób widziało w tym miejscu zagadkowe światła.
Cholatczachl widziany z Doliny Auspiji
Latem 1989 roku kolejna tragedia według tego samego scenariusza rozegrała się na Morzu Azowskim. Zaginęły dwa statki miejskiego klubu młodych marynarzy z dorosłymi członkami załogi. 28 lipca o 13:30 do Rady miejskiej Mariupola nadeszła informacja, że statki odnalazły się ale po załogach nie ma śladu. Wieczorem 31 lipca w okolicach miejscowości Kamyszewatska odnaleziono 5 ciał, które zostały wyrzucone na brzeg przez fale. Na pokładzie dwóch statków pozostały przy życiu tylko dwie osoby - 8-letni chłopak i 17-letnia dziewczyna, którzy nie widzieli co się stało, bo spali. Obudzili się w nocy z uczuciem strasznej paniki. Zobaczyli tylko porozrzucane rzeczy i pusty statek.
Powróćmy jednak go przypadku grupy Diatłowa i wyszczególnimy wszystkie obrażenia, których doznali turyści
Kołmogorowa Zinaida Aleksandrowna, 22 lata. Ustalono, że śmierć spowodowana została niską temperaturą (zamarznięcie), na ciele istnieją liczne obrażenia powstałe w wyniku upadku lub potknięć o kamienie, lód. Badania wykryły pękniecie postawy czaszki, co spowodowało utratę świadomości, stan śniegu pod zwłokami wskazuje na to, że po tym obrażeniu denatka żyła niedługo i zmarła nie odzyskawszy świadomości. Śmierć miała gwałtowny charakter.
Słobodin Rustam. Śmierć spowodowana niską temperaturą (zamarznięcie), ale sekcja zwłok wykazała jeszcze złamanie lewej strony kości czoła, co mogło stać się wynikiem upadku na lód lub kamienie. Wskazane wewnętrzne obrażenie mogło być wynikiem uderzenia tępym przedmiotem. Spowodowało to utratę świadomości, co skończyło się zamarznięciem. Brak widocznego wylewu krwi pozwala przypuszczać, że śmierć spowodowało zamarznięcie. Wszystkie obrażenia Słobodina pozwalały mu w pierwszej godzinie po ich powstaniu poruszać się i czołgać. Śmierć Słobodina miała gwałtowny charakter.
Jurij Judin, którego nagła choroba uratowała od śmierci pod Cholatczachlem
W protokołach śledczego zapisano, że w odróżnieniu od innych ofiar Słobodin miał nie tylko drobne obrażenia ale też duże pękniecie czaszki długości 6 cm i rozejście się skroniowych szwów czaszki po obu stronach głowy, które powstały już po śmierci denata. Cala twarz pokryta drobnymi zadrapaniami ciemnoczerwonego koloru, w tym i na nosie, usta otwarte, koło nosa ślady. Brakuje informacji o istnieniu śladów krwi na śniegu i ubraniu.
Dalej w aktach napisano o drobnych zadrapaniach na twarzy i dłoniach przy czym część z nich powstała jeszcze za życia, a część już po śmierci i w trakcie agonii. Jeden z uczestników badań pisze, że Słobodin miał ciężki wstrząs mózgu co spowodowało utratę świadomości, wychłodzenie organizmu i śmierć.
Ciekawe, że część ran i obrażeń dwóch osób koło sosny i Słobodina powstały przy niskim ciśnieniu, co jest charakterystyczne dla takiej fazy, kiedy do naczyń skóry już nie dopływa krew. Ten moment oznacza początek agonii, ale inne obrażenia powstały już po śmierci i nie spowodowały krwotoku.
Doroszenko Jurij: Przy powierzchownych oględzinach widoczne liczne drobne obrażenia spowodowane upadkiem, śmierć nastąpiła w wyniku wychłodzenia.
Kriwoniszczenko: Śmierć nastąpiła z powodu niskiej temperatury. Przy powierzchownych oględzinach zauważono mnóstwo drobnych obrażeń.
Kolewatow. Na prawym policzku - rana 4 na 5,5 cm, taka sama za prawym uchem. Śmierć spowodowana wychłodzeniem, pomarszczona skóra ciała w wyniku tego, że zwłoki znalazły się na jakiś czas w wodzie. Śmierć miała gwałtowny charakter. Kolewatow miał znacznie lżejszy wstrząs mózgu, ale na pewno jednak stracił przytomność.
Zołotarew: Złamane żebra 2,3,4,5 i 6 i domięśniowe krwotoki.. Na rękach i ciele tatuaże. Obrażenia (złamanie żeber i krwotok) powstały za życia ofiary i były wynikiem działania dużej siły na klatkę piersiowa w momencie jego upadku. Śmierć miała charakter gwałtowny.
Przewodzący grupie Igor Diatłow, którego imieniem nazwano przełęcz na Uralu
Thibeaux-Brignollel: W okolicach prawej skroni - krwiak i złamanie kości skroniowej wielkości 9 na 7 cm., z obfitym krwawieniem wewnątrz czaszki. Duże pękniecie i przemieszczenie złamania w środkową część czaszki. Badania pozwalają przypuszczać, że śmierć spowodowało złamanie podstawy czaszki i obfity wewnętrzny krwotok, złamanie miało miejsce jeszcze za życia denata i było spowodowane naciskiem dużej mocy i upadkiem. Nicolas Thibeaux-Brignollel oprócz złamania ma jedno długie pęknięcie - 17 cm. W protokole ujęta jest rozmowa z ekspertem medycyny sądowej. Na pytanie od jakiej siły mogła powstać taka rana pada odpowiedź, iż w wyniku rzucenia, to nie upadek z wysokości wzrostu ofiary, wtedy były by obrażenia miękkich części, a to wygląda tak, jakby na niego najechał duży samochód z ogromną szybkością. W czasie sekcji zwłok były pobrane organy wewnętrzne dla chemicznej i histologicznej analizy. Wyniki tych badań nie są znane.
Dubinina: Brak języka i całej diafragmy wewnątrz. Dwustronne złamanie żeber - 2,3,4,5,6,7, w miejscach złamań - liczne krwiaki. Śmierć spowodował obfity krwotok do płuc, który spowodować mogło działanie olbrzymiej siły, przy czym odbyło się to jeszcze za życia denatki, jakby jakaś straszna siła rzuciła ją na klatkę piersiowa. W aktach Dubininej jest informacja o krwiaku w wyniku wylewu w serce i obfitego krwotoku do płuc przy czym rany były jedynie wewnętrzne. Na zewnątrz nie było jakichkolwiek śladów. Wygląda tak jakby tu działała straszna nieokreślona siła.
Kobieta odniosła bardzo poważne obrażenia - stłuczenie serca oraz złamanie żeber. Można przypuszczać, że nie żyła dłużej niż 20 minut. Śmierć nastąpiła wkrótce po uderzeniu. Ale obrażeń opisanych w protokole doznała ona przed śmiercią. To bardzo ważne, gdyż śmiertelne obrażenia ona otrzymała już na miejscu. Śmierć spowodowało nie żebro, które przeszyło serce - zmarła od uderzenia w serce. Przyczyną nie mogła być lawina, bo ona dotknęłaby wszystkich jednakowo. Ponadto namiot był nienaruszony, zaś wszyscy szli o własnych siłach. Jak w ogóle to wszystko można wytłumaczyć? To jest pytanie dla specjalistów od medycyny sądowej.