W. Bion Second Thoughts
R 6 On Halucintion
Opisy halucynacji, jakie są mi znane nie posiadają precyzji koniecznej do uzyskania materiału dla psychoanalitycznej interpretacji. W niniejszym artykule opisuję pewne szczegółowe obserwacje halucynacji i skutki, jakie one za sobą pociągają. Mam nadzieję przekonać Państwa, że tego typu obserwacje procesów halucynacji są istotne i się opłacają.
Treść tego artykułu została okrojona, a wiele materiału, który byłby wyjaśniający zostało pominięte. Muszę wskazać dwie ważne kategorie faktów, jakie ucierpiały z powodu tego ograniczenia. Po pierwsze, w tym artykule cały materiał został zaczerpnięty z praktycznego zastosowania teorii, które przedstawiłem w swoim artykule dla Brytyjskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego z 6-ego października 1955r. „O Różnicowaniu Osobowości Psychotycznych od nie-Psychotycznych”. Jestem zmuszony założyć Państwa znajomość tych teorii, oraz fakt, że wiedzą Państwo o uznaniu, jakim darzę w tej dziedzinie pracę Melanie Klein (i jej współpracowników), co wyraziłem w tym artykule. Po drugie, muszę zaznaczyć, że kliniczne opisy chociaż nieco zamaskowane, wywodzą się z analizy pacjenta, który miał (już nie ma) zdiagnozowaną schizofrenię. Ten przypadek został rozświetlony dzięki doświadczeniom z dwoma innymi pacjentami pozostającymi w analizie, którzy także mieli diagnozę schizofrenii. Mam nadzieję, że cała reszta artykułu dostarczy chociaż minimum faktów koniecznych dla zrozumienia jego treści; chciałbym od razu przejść do klinicznych opisów.
Pacjent przybył punktualnie, zaprosiłem go. Ponieważ jest on w analitycznym kontakcie ze mną od kilku lat, zatem dużo już przepracowaliśmy, nie jestem zdziwiony kiedy on się pojawia i wchodzi bez jakichś ceremonii, chociaż taki bezceremonialny wejście nie zawsze jest regułą. Kiedy wchodzi do pokoju, spogląda gwałtownie na mnie, takie otwarte sprawdzanie jest rozwojem ostatnich sześciu miesięcy, choć nadal jest nowością. Podczas gdy ja zamykam drzwi on podchodzi do sofy, zwraca się twarzą do wezgłowia i mojego krzesła, stoi, ramiona zgarbione, kolana wygięte, głowa pochylona nad krzesłem, nieruchomy aż do momentu, gdy ja nie przejdę koło niego i zamierzam usiąść na krześle. Tak mocno wydają się być sprzężone jego ruchy z moimi, że zapoczątkowanie moich ruchów aby usiąść jakby uwalnia źródło w nim. Gdy tylko obniżam się, aby usiąść, on odwraca się w lewo, powoli, równo, jak gdyby mógł coś rozlać, albo złamać, lub miał się z czymś zdradzić jakimś pośpiesznym ruchem. Kiedy siadam, jego obracanie się ustaje, tak jakbyśmy obaj byli częściami tej samej nakręcanej zabawki. Pacjent teraz, odwrócony plecami do mnie, na moment zastyga i w tej samej chwili jego wzrok kieruje się na podłogę, wędruje do tego rogu, który znajdzie się po prawej stronie, naprzeciwko jego twarzy, gdy położy się na sofie. Ta przerwa trwać może jedną lub dwie sekundy i kończy się drgnięciem jego twarzy i ramion. Jest ono tak subtelne i tak szybkie, że mogę się mylić. Nadal jednak dla mnie jest to oznaką końca pierwszej fazy i początku następnej, pacjent usadawia się na kanapie przygotowany do położenia się.
Kładzie się powoli, trzymając wzrok cały czas w tym samym rogu podłogi pokoju, dźwiga głowę do przodu, potem opada z powrotem na sofę, jak gdyby pełen lęku, że może zostać niedostrzeżonym. Jego obserwacja, jakby się obawiał konsekwencji zostania wyśledzonym, jest bardzo ostrożna.
W końcu leży; kilka ukradkowych spojrzeń i staje się spokojny. Następnie mówi: „Czuję się dzisiaj kompletnie pusty. Chociaż prawie nic nie jadłem, to nie może być to. Nie, to bez sensu; Nie będę potrafił nic więcej dzisiaj zrobić.” Po czym zapada milczenie. Do tej pory ta sesja nie różni się prawie niczym od wszystkich innych. Właściwie nie wiem kiedy zacząłem zauważać, pomiędzy różnymi formami otwarcia, cechy które przykuły moją uwagę w tym względzie. Wzór chyba często musiał być jednak przykryty, jak zdawało mi się wówczas, innymi właściwościami, które wymagały natychmiastowej interpretacji. Stopniowe narzucanie się wzorca zachowań, który poprzez ciągłe powtarzanie stawał się w końcu znajomy, gdy nauczyłem się go rozpoznawać, było powszechnym doświadczeniem analizy z tym pacjentem. W tym momencie chciałbym przedyskutować tylko jeden aspekt cech, które mają wpływ na halucynacje.
Kiedy pacjent wpatrywał się we mnie, zabierał on część mnie do wewnątrz siebie. Zabierał on tę część wzrokiem, jak to potem zinterpretowałem, tak jak gdyby jego oczy mogły ssać ze mnie. Zostawało mi to zabrane zanim jeszcze usiadłem i wyrzucone, także poprzez jego oczy, po czym złożone w prawym rogu pokoju; tam, gdzie mógł on to stale obserwować leżąc na sofie. To wyrzucenie zabierało zaledwie chwilkę. Drżenie, jakie opisałem, było znakiem, że ekspulsja jest zakończona. Wtedy i tylko wtedy miało miejsce halucynowanie. Nie chciałbym sugerować, że to wszystko ujawniło się poprzez zachowanie pacjenta w tej serii sesji. Ta interpretacja stopniowo wychodziła poprzez lata, aż w końcu narodziła się we mnie. Pacjent w trakcie analizy potwierdzał to, że odczuwa swoje zmysły jako wyrzucające jak i otrzymujące. Przedstawiam to jako pierwszy krok do zrozumienia fenomenu halucynacji. Jeśli bowiem pacjent mówi, że widzi obiekt, może to znaczyć, że dostrzega on zewnętrzny obiekt; bądź, może to znaczyć, że usuwa zewnętrzny obiekt poprzez zmysł wzroku; jeśli mówi, że coś słyszy, może to znaczyć, że usuwa dźwięk - co nie oznacza tego samego, co wydawanie dźwięku; jeśli mówi, że czuje coś, może to znaczyć, że wydostają się, wyrzucane przez skórę, dotykowe doznania. Świadomość podwójnego dla psychotyków znaczenia czasowników odnoszących się do zmysłów, umożliwia czasami wytropienie procesów halucynacji zanim one ujawnią się same za pomocą bardziej znajomych znaków.
Przejdźmy teraz do treści halucynacji: czym ona jest? Po pierwsze ograniczam swoją uwagę do przedmiotu złożonego w rogu pokoju: sprowadzony zostałem do tego ponieważ jest on tym, co wywiera największy wpływ na umysł mojego pacjenta. Najwyraźniej jest to wrogi obiekt: pozbycie się go czyni pacjenta pustym: jego obecność zagraża mu i powoduje, że boi się on, iż nie skorzysta już z dalszej części sesji. Natura jego kontroli nad nim i znaczenie jaki mu nadaje są łatwo dostępne na powierzchni jego porozrywanych fraz, odpowiedziały mi postawione pytanie. Mam, w dodatku, w pamięci koniec sesji z poprzedniego dnia. Pacjent był wrogo nastawiony i pełen lęku, że może mnie zamordować. Zdołałem mu pokazać, że odszczepia właśnie bolesne uczucia, w większości wrogie i mściwe, które ma nadzieję umieścić we mnie. To był koniec sesji. Melanie Klein opisywała, jak taki mechanizm wytwarza problemy pacjenta poprzez zrodzenie strachu przed analitykiem, który staje się kontenerem złej części pacjenta. Taka kolejność dobrze była mi znana w analizie tego pacjenta, tak więc byłem przygotowany do tego, że tak zakończona sesja może się przeciągnąć na następne spotkanie. I tak się stało; rozwój tej sesji, którą opisuję pokazał, że miałem rację interpretując jego zachowanie, jako próbę usunięcia ze mnie (przeniesienia) tych złych aspektów siebie samego, zanim spróbuje on podejść do głównego zadania tej sesji, do przyjęcia leczenia.
Halucynacje i zmysłowe fantazje przyjmowania, jak i odrzucania wskazują na ostrość zaburzenia, na jakie cierpi pacjent, jednak muszę wskazać pewien łagodny rys w symptomie, który z pewnością nie był wcześniej obecny. Rozszczepienie, ucieczkowe użycie zmysłów i halucynacje, wszystkie one były zatrudniane w służbie pragnieniu bycia wyleczonym i dlatego powinny być traktowane jako kreatywne aktywności. Skontrastowanie tego doświadczenia z podobnymi wcześniejszymi epizodami pomoże rozjaśnić oba (wcześniejsze i późniejsze doświadczenie; przyp. tłum.). Po pierwsze, to późniejsze doświadczenie jest spójne, ma pewien stopień integracji, zupełnie nieobecny na którejkolwiek z wcześniejszych sesji. Nawet porozrywane zdania w pozwalają bez większych trudności odnieść wrażenie, że przedziwna jak-gdyby automatyczna synteza fizycznych poruszeń, w jakich pacjent i analityk są razem sprzężeni, jak nakręcane zabawki, łączy dwa obiekty; nawet jeśli ten związek jest ogołocony z życia. W końcu rozszczepienie jest podobne do tego, co Melanie Klein opisała jako oddzielenie złej piersi od dobrej, miłości od nienawiści. Ten pacjent podjął próbę scalania obiektów przynajmniej trzy lub cztery lata wcześniej (przed tym spotkaniem). Zostały one złączone tak gwałtownie, że podział i fuzja zostały nakreślone w terminach atomowej eksplozji. Ostatecznie rozszczepienie, które dobrze poznałem podczas całej tej analizy, zmieniało swój charakter, aż (co pokazałem w przykładzie) do osiągnięcia pewnego stopnia delikatności i szacunku wobec psychicznej struktury i funkcjonowania, co poddaje w wątpliwość to czy termin (rozszczepienie; przyp. tłum.), który jest uzasadniany przez historyczny rozwój analizy pacjenta, może być nadal w jakiś sposób uzasadniany przez wewnętrzną naturę jego aktywności. Freud używał terminów rozszczepienie i dysocjacja nie różnicując pomiędzy nimi („Pewne Kwestie Badań Porównawczych nad Histerią i Organicznym Paraliżami). Mnie się jednak wydaje, że fenomen jaki zaobserwowałem u tego, jak i u innych ostro zaburzonych pacjentów najlepiej oddaje termin „rozszczepienie” tak, jak był on używany przez Melanie Klein; pozostawiając termin „dysocjacja” dla łagodniejszej aktywności. Pierwotne procesy rozszczepienne przejawiane przez tego pacjenta były gwałtowne, skierowane na wytworzenie nieznacznych fragmentacji i z rozmysłem nakierowane na spowodowanie oddzielenia, separacji, jakie bezpośrednio sprzeciwiało się wszelkim naturalnym liniom podziału pomiędzy jedną a drugą częścią psychiki, czy też pomiędzy jedną a drugą funkcją psychiki. Dysocjacja, z drugiej strony jawi się jako łagodniejsza i respektująca naturalne podziały pomiędzy całymi obiektami i żeby spowodować oddzielenie (separację), to podąża liniami tych podziałów; pacjent, który dysocjuje jest zdolny do przeżycia depresji. Dysocjacja wydaje mi się również zdradzać zależność od wcześniejszego istnienia elementarnej werbalnej myśli, jak, w rzeczy samej, stwierdzenie Freuda, że „to jest powszechna idea organów i generalnie całego ciała, które pracuje podczas histerycznych paraliżów” wydawałoby się na to wskazywać. Tam gdzie będę chciał podkreślić rozwojowy aspekt aktywności w historii analizy pacjenta będę nadal posługiwał się terminem „rozszczepienie” (spliting), tam gdzie będę mówił o łagodnym procesie związanym z nie-psychotyczną częścią osobowości, będę mówił o dysocjacji.
Mam nadzieję, że stało się teraz jasne, że mówię o psychotycznym pacjencie, który osiągnął stopień rozwoju, w jakim twórcze impulsy dają się dostrzec, a nawet mogą być wyśledzone jako motywy w mentalnych mechanizmach, które na początku tej analizy jawiły się jako całkowicie podległe życzeniom zniszczenia.
Nie dałem pacjentowi, przy tej okazji, takiego wyjaśnienia, jakie tutaj podaję, ponieważ, tak jak mówiłem, wówczas zaznajomił się on z faktem, że nie jest pewien tego czy jakiekolwiek doznanie jest znakiem, że coś zostało wciągnięte (zabrane) czy też wyrzucone przez niego. To może podsuwać myśl (give idea) o pewnych trudnościach przy interpretowaniu gdy ja relacjonuję epizod z jednej z wcześniejszych sesji, podczas których natura tych doświadczeń halucynacyjnych była bardziej oczywista. Skupiłem uwagę pacjenta na tym, że gdy powiedział, z wszelkimi przejawami lęku prześladowczego: „napływają mi łzy”, miał na myśli to, że te napływające, z zewnątrz łzy oślepią go. Przez to podnosił się nieco i wpatrywał niezmiennie w ścianę naprzeciwko pozostając w dokładnie tej samej postawie, jaką utrzymywał podczas wyrzucania (ekspulsji) obiektu do rogu leżącego po jego prawej ręce. Kiedy zdawało mi się, że ewakuacja jest zakończona, mówił: „pewien mężczyzna powiedział mi, że to dobrze być w depresji”. Byłem całkowicie przekonany, że tym mężczyzną byłem ja i że to jest to, co on słyszał ode mnie, ale brakowało mi jakiegoś konkretnego dowodu, który uczynił by tą interpretację odnoszącą się jakoś do mojego poczucia, powiedziałem: „zdaje mi się, że widzisz tego mężczyznę przed sobą”. on odpowiedział: „wszystko mi się zaciemnia. Nic nie widzę. Jestem zamknięty”. Ta odpowiedź może się wydawać równie zagadkowa, jak mnie się wówczas wydawała, zanim nie zdałem sobie sprawy z tego, że pacjent czuł (gdy jego psychotyczne mechanizmy poprzedzały każdą jego umysłową aktywność) że te same mechanizmy i moduły myśli były zatrudniane przeze mnie. Dzięki znajomości tego procesu, byłem w stanie uświadomić sobie, że pacjent myślał, iż ja widziałem tego człowieka, który był widziany przez niego. Jak wyjaśniałem już gdzieś wcześniej, te dziwaczne obiekty, którymi psychotyczna część osobowości zdawała się być otoczona gdy swoją nadaktywność ujawniała projekcyjna identyfikacja, są zawsze złożone z różnych elementów, z których jeden stanowi osobowość samego pacjenta. Jeśli widziałem mężczyznę, część osobowości mojego pacjenta pomieszana z tym obiektem została wciągnięta we mnie poprzez moje oczy. To stanie się oczywiste, że opisuję pewn detale klinicznego przejawu stanów splątaniowych, które zostały opisane przez Melanie Klein i potwierdzone przez Herberta Rosenfelda. Dlatego powiedziałem mojemu pacjentowi, że odczuwał on, iż część jego samego została chciwie połknięta przez moje oczy, które zabrały nie tylko owego widzianego mężczyznę, lecz także cząstkę jego samego również.
Wracając do sesji, której używam tutaj jako głównego źródła mojego klinicznego materiału do artykułu: ujmuję (streszczam) moje opisy z tego miejsca i punktu widzenia, gdy interpretowałem halucynowanie pacjenta jako próbę poradzenia sobie z niebezpiecznymi częściami jego osobowości. Powiedziałem, że pacjent zapadł w milczenie po tej poszarpanej wypowiedzi (porozrywanych, niespójnych zdaniach). W momencie, gdy podawałem mu interpretację wykonywał on szarpane konwulsyjne ruchy, które były w większości ograniczone do górnej części jego ciała. Każda sylaba wypowiadana przeze mnie musiała być odczuwana przez niego jak przeszywające pchnięcie z mojej strony. Pokazałem (zaznaczyłem) to i powiedziałem, że odczuwa on , że bardzo niedobra rzecz jest gwałtownie wpychana w niego częściowo przeze mnie ( o kim on myślał, że próbuje pozbyć się obiektu, jaki pozostawił we mnie), a częściowo przez niego samego pomimo zachowania przz niego wszelkich środków ostrożności nie jedząc prawie niczego. Jego chciwość pozostała, jednak on wyraźnie nie życzył sobie jej dalej, gdyż wydawała się ona teraz niezależna od jakiejkolwiek kontroli sprawowanej przez niego.
Nie wyjaśniłem mu swojego stosunku do owej chciwości, bo zakładałem, że do tego momentu rozpoznaje już, poprzez pracę jaką wcześniej wykonał, jak często używa on oczu jako organów pobierania, by zaspokoić swoją chciwość, chociaż jego obiekt dążył do zachowania siebie przez zaprzeczenie fizycznego kontaktu. W tym przykładzie moje założenie okazało się właściwe, chociaż w rzeczywistości często odkrywałem, że takie udane założenia uniemożliwiały mi zachowanie moich interpretacji nie przeładowanymi detalami, okazywały się one pozostawać poza możliwościami pacjenta, zanim jego zdolność do integracji nie rozwinęła się.
Konwulsyjne ruchy ustały i pacjent rzekł: „namalowałem obraz”. Jego poprzednie milczenie oznaczało, że materiał na następną interpretację był już w moim posiadaniu.
Wyraz namalowanego przez niego obrazu jest chyba totalnie zanurzony w całości tej treści, z jakiej moje interpretacje do tej pory naświetliły tylko jeden aspekt, mianowicie ten, który ja ująłem (zakreśliłem) jako skoncentrowanie się na złym obiekcie, jaki wyciągnął ze mnie i natychmiastowe umieszczenie go w prawym rogu pokoju. Moim zadaniem dlatego właśnie było rozważyć wszystkie wydarzenia z sesji aż do tego miejsca, tak jak gdyby to był palimpsest (ponownie, na nowo zapisany arkusz pergaminu), na którym miałbym wytropić stare napisy, których zarysy zostały zamazane przez to, co do tej pory ujawniłem w moich interpretacjach. Zanim przeszedłem do rozważania tych wzorów, zinterpretowałem pacjentowi aspekt, na który zwróciłem państwa uwagę. Chodzi o to, że to pacjent gra główną rolę z niezwykłą siłą i wyraża przekonanie w swoją zdolność do przekazywania sprawy, które uważą za znaczące osobie, która jest na niego wrażliwa (może go odbierać, podatna, receptive). Jednakże , tak jak powiedziałem, byłem na dodatek częścią jego obrazu, który odmalował wówczas, gdy robił z siebie i ze mnie dwa automaty pozostające we wzajemnej lecz pozbawionej życia relacji. On odpowiedział:” radio u sąsiada nie pozwoliło mi zasnąć ostatniej nocy”.
Wiedziałem, że silne prześladowcze uczucia łączył on z wszelkimi elektrycznymi urządzeniami; odparłem więc, że czuł się atakwany przez elektryczność, która byuła jak życie i seks, które usunął on z obu obiektów, które wypchał z siebie podczas malowania obrazu. Odpowiedział: „właśnie tak” i zaznaczył, że nie wie co się zdarzy po sesji, która dokładnie w tym momencie dobiegła końca.
Ta sesja, tak jak inne, które osiągnęły pewien stopień integracji, została przez pacjenta nazwana jako „dobra sesja” i do pewnego stopnia może być uznana jako nagradzające potwierdzenie opinii (sądu, zdania), jaką postawiłem. Zauważyłem jednak, że po takich sesjach, regularnie następowały „złe sesje”, takie, w których pacjent zdawał się powracać do nie współpracującego stanu psychicznego i produkować treści, które były ni do zinterpretowania przeze mnie. Troska pacjenta o to, co nastąpi po sesji wynikała po części z uświadamiania sobie tego. Nie podobała mu się perspektywa utraty tego, co właśnie rozpoznał jako przyjemny stan umysłu, a dokładnie tego, co towarzyszyło jego świadomości współpracy. Praca nad tym pokazała wiele przyczyn odpowiadających za te utraty, takich jak: nienawiść i wrogość wobec analityka czy do siebie samego, czy obie, za udane twórcze osiągnięcie; metoda oczyszczania się z winy za czerpanie profitów; czy oczyszczenie z winy za to, zaangażowane się w coś, co będąc przyjazną współpracą, miało być dla pacjenta seksualnym aktem. W sesji, którą opisuję, należało się spodziewać, że ten ostatnia sprawa może zastosować niezwykłą siłę perswazji i moc, zwłaszcza w świetle tego, co implikowała moja interpretacja, że seksualna więź, chociaż zaprzeczona, najprawdopodobniej istnieje.
W istocie, następująca po tej sesja, miała wszelki znamiona tak zwanej złej sesji, jednak przywołam ją tutaj, z powodu światła jakie rzuciła ona na nasze problemy. Odkrywam, że opis tej sesji jest dla mnie bardzo trudny, bo nie jest możliwe robienie notatek z długich pasaży werbalizacji, których znaczenie, choć nie minęło wiele czasu, umknęło mi. Jestem w stanie poręczyć w dużym stopniu za wiarygodność mojego sprawozdania z zachowania pacjenta, które byłem w stanie interpretować.
Pacjent wszedł, rzucił mi przelotne spojrzenie, poczekał aż dotrę do swojego krzesła, i wówczas położył się bez zbędnych przyruchów. Odezwał się bezdźwięcznie: „Nie wiem jak wiele będę w stanie zrobić dzisiaj. W gruncie rzeczy zrobiłem wczoraj duży postęp.” Poczułem, że w tym momencie jego uwaga zaczęła błądzić gdzieś, a jego mowa stała się mamrotliwa. Ten rodzaj otwarcia był mi znany jako preludium do złej sesji. On kontynuował: „Jestem dzisiaj niespokojny. Troszkę. Chociaż przypuszczam, że to nie ma znaczenia.” Nagle stawał się mniej spójny, kontynuował: „Prosiłem o kawę. Wydawała mi się smutna.to mógł być mój głos. Ale kawa była na pewno też dobra. Właściwie nie wiem, dlaczego nie miałbym jej lubić. Kiedy mijałem mewy, pomyślałem, że ściany na zewnątrz nabrzmiały (napęczniały). Wróciłem potem, ale wszystko było w porządku.” Było znacznie więcej, nie potrafię tego zrekonstruować. On ciągnął dalej, mówił wahając się, z minorowymi przerwami przez jakieś pięć minut. Wobec całości, próbka, jaką tutaj przedstawiłem dobrze odzwierciedla treść, poza tym, że odniesienie do kawy i mew miało na tym etapie analizy całkiem dużo asocjacji dla pacjenta i dla mnie, ale poprzedni materiał nie miał żadnej wartości skojarzeniowej, o jakiej mógłbym wiedzieć, cokolwiek by mógł on znaczyć dla niego.
Tak jak powiedziałem ten rodaj zachowania był mi dobrze znany. Był on regułą na wczesnych etapach analizy i był powszechny po „dobrych” sesjach, jednak powinienem wyjaśnić tutaj naturę problemu z jakim skonfrontowałem się na owej sesji. Choć nie jest to jasne w podanym przykładzie, mój pacjent był zdolny do spójnego wyrażania się. Podczas zeszłego roku miał on okazję do pokazania mi, że jest zdolny do psycho-analitycznego przeglądu niektórych swoich emocjonalnych doświadczeń, przez które przeszedł z wglądem w swój psychiczny stan i z niezłym rozumieniem pracy analitycznej, jaką zrobił przez ostatnie lata analizy. Stało się to w odpowiedzi na interpretację, którą zlekceważył, odebrał jako lekceważącą jego rozumienie, okazało się później, że w rzeczywistości wiele się z niej dowiedział i mógł ją użyć. Nic nie kontrastowało ze sobą bardziej niż stan umysłu pacjenta podczas tego wybuchu i stan umysłu, jaki on zwykle prezentował, i z którym spotkałem się na sesji, którą tu przedstawiam. Wydawało się jak gdyby wszystkie interpretacje, jakie kiedykolwiek zrobiłem musiały być postawione jeszcze raz, ale równie dobrze wiedziałem, że nie powiedzą mu one nic nowego. Rzeczywiście, jego odpowiedź na jedną z nich potwierdziła moje przypuszczenia. Wskazałem, że pokazuje mi jak „wiele” mógłby zrobić ale bez względu na jakość tego. Odpowiedział, że umieścił swój gramofon na siedzeniu, co było jego sposobem na pokazanie mi, że moja interpretacja wiąże ze sobą cechy znamienne nagrywania ( zapisywania), jaka była mu dobrze znana i wydalania. Niedługo potem miałem dowód na to, by przypuszczać, że było to coś więcej niż tylko krytyka.
Nie miałem ochoty powtarzać tych interpretacji, jakich mógł sobie sam dokonać. Niemniej jednak były tam przykłady graniczne, w których czułem, ze powtórzenie jest pożądane. Efektem tych interpretacji było niezachęcanie go do dalszych wysiłków w tym samym kierunku. Poczułem, że wyczerpałem swój zasoby (posilki) wyjaśniania i byłem bardziej zajęty prawdopodobnymi przyczynami powrotu pacjenta do tych wzorów zachowań, jakie zdawały się obalać efektywność jakiegokolwiek analitycznego podejścia do jego problemów. Coś musiało się stać, tylko co? Zwróciełem jego uwagę na to, że właśnie ma coś co nazywa często „złą” sesją i, że musi być tego jakiś powód. Wydawała się zgodzić ze mną lecz nie zaproponował żadnego wyjaśnienia, ani nie potrafił prześledzić go w swoich treściach. Jednym z powodów, który nie pojawił mi się, ale w świetle późniejszych wydarzeń mógł doprowadzić do rozjaśnienia materiału, była możliwość tego, że pacjent miał sen.
Ten pacjent zaczął czasami przywoływać sny na naszych sesjach. Było to relatywnie świeże osiągnięcie, sprzed jakichś czterech czy trzech miesięcy dopiero. Jednak pod nieobecność skojarzeń nie byłem w stanie dokonać postępu poza kilkoma oczywistymi sugestiami, np. że to było ważne, że powiedział mi, czy że czuł we mnie kogoś kto będzie w stanie go zrozumieć.
Nie potrafię teraz powiedzieć, co się stało na sesji, że po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego, że pacjent halucynuje. Może to wynikało z tego, że on tak manipulował analizą i mną, że przestawałem się już czuć jako niezależny obiekt, że byłe raczej traktowany przez niego jako jego własna halucynacja. Gdy powiedział, że położył swój gramofon na siedzeniu przypuszczałem, że odmawia mi życia (zaprzecza) i niezależnej egzystencji na krzesle analityka i traktuje moje interpretacje jako halucynacje słuchowe. Nie zintrepretowałem tego natychmiast. Powiedziałem tylko wówczas, że wydaje mi się, że przywołuje on takim stan psychiczny (umysłu), jaki pozwoli mu zachować (siebie jako?) dobry obiekt. Jego odpowiedzią było takie poruszenie głową i oczu, jak gdyby moje słowa były widzialnymi obiektami, które przelatują nad nim gotowe zderzyć się z przeciwną ścianą. To zachowanie było znane od wczesnych etapów i często widywałem je u innych pacjentów. Rodriguez zanotował podobne zachowania u psychotycznych dzieci. Przy wcześniejszych okazjach zinterpretowałem mu je jako oznaczające to, że widzi moje słowa jak przedmioty i, że podąza za nimi wzrokiem. Ujawnił ulgę, nieomal równającą się radości, i wydawał się zgadzać z tym, że moje słowa widzi on jak ewakuowane, wypróżniane obiekty, tak jak fragmenty kału. Wtedy zrozumiałem, że jego halucynacja mają właściwość rozpraszającą lęki, przez co moje interpretacje, odbierane jako obiekty prześladowcze są widziane jak przepływające bezboleśnie nad jego głową. Powiedziałem, że znów widzi obiekty nad swoją głową i przypomniałem mu, że o poprzedniej sytuacji. Tym razem stał się niespokojny i rzekł: „czuję się całkowicie pusty. Lepiej zamknę oczy.” Milczał i nadal był niespokojny, w końcu powiedział, nieco usprawidliwiając się: „muszę użyć moich uszu. Chyba wszystko źle słyszę.” To skojarzenie nasunęło mi na myśl, że on nie obserwował bezpośredniej relacji pomiędzy mną a przeciwległą ścianą, tak jak przypuszczałem wcześniej. Moja interpretacja została przyjęta przez niego, przez jego uszy, ale w taki sposób, który on uważał za kompletnie „zły” - czyli okrutny i destrukcyjny. Jeśli tak było, to znaczy, że interpretacje zostały podjęte przetransformowane przez uszy i wyrzucone przez oczy. To wydawało się tak niezwyczajne, że musiała minąć chwilka czy dwie zanim to wyjaśnienie rozbłysnęło mi. Przekazałem je w następującej interpretacji: „Czujesz, że twoje uszy przeżuwają i niszczą wszystko to, co ci mówię. Jesteś pełen obaw, żeby się tego pozbyć, że natychmiast wyrzucasz przez swoje oczy kawałki tego.” Przypomniałem mu, że gdy chciwie pożądał czegoś, zabierał to poprzez swoje oczy, bo właśnie jego oczy mogły przebyć długą drogę od rzeczy, których prawdopodobnie nie mógł dotknąć ustami. Kontynuowałem: „używasz teraz swoich oczu z zupełnie przeciwnych powodów, to znaczy op to, aby wyrzucać te rozerwane fragmenty interpretacji tak daleko jak tylko potrafisz.” Pacjent wydawał się być krańcowo przerażony, chociaż nadal czuc było w jego głosie (gdy się zgodził z tym) pewną ulgę. Zwróciłem jego uwagę na ten srach. Odpowiedział, że czuje się za słaby aby iść dalej. „Marnieję”. Zasugerowałem , że obawia się mnie ponieważ mysli, z ezniszczy mnie tak jak moje interpretacje i jednocześnie boi się, że nie otrzyma więcej żadnej interpretacji, żeby się wyleczyć. Ta interpretacja umożliwiła mu kontynuowanie jego skojarzeń. One były podobne do tych na samym początku sesji, choć była tam pewna róznica. Mówił, że widział obraz w D. Był na nim penis. Skarżył się, że zrujnował on obraz przez to, że robił go ładnym zamiast robić go brzydkim. Potem powiedział: „Wszystkie dźwieku zamieniają się w rzeczy, które widzę dookoła siebie.” Zinterpretowałem to, że znów zamienia moje interpretacje w dźwięki a potem wypróżnia je poprzez oczy, stąd widzi te obiekty otaczające go. Odpowiedział: „Czyli wszystko wokół mnie jest stworzone przeze mnie. To megalomania.” Po przerwie powiedział: „Bardzo lubię twoje interpretacje.” Nawiasem mówiąc od tej pory byłem w stanie rozpoznać jak zwyczajne to było ze strony pacjenta dawać dowody tego, że staję się jego halucynacją, kiedy otrzymywał on nie pożądaną, z jakichś powodów, interpretację. On wyprężał się do przodu na sofie jak gdyby patząc na coś w odległym kącie pokoju. Stawało się wówczas jasne, że były to częste powtórki mechanizmu, który opisałem. Później zasugeruję pewne implikacje takiego substytutu zaprzeczania.
W tym momencie jego skojarzenia stały się mniej spójne. Niestety nie potrafię przywołać tego materiału z jaką taka dokładnością z powodów, które staną się jasne wkrótce. Skojarzenia wydawały się składać z części zdań, porozrywanych odniesień do tego, co przypuszczam było aktualnymi zdarzeniami, i z pewnej ilości materiału jaki miał znaczenie dla mnie bo pojawił się już na wcześniejszych sesjach. Przez znaczny czas moja rozwodziłem się nad tym pochodem skojarzeń z wyłączeniem przedziwnego towarzystwa, przelatujących komentarzy dotyczących tego, jak pacjent się czuje. Narzucał mi się następujący wzorzec: skojarzenie, skojarzenie, skojarzenie, „zdecydowanie trochę niespokojny”, skojarzenie, skojarzenie, „tak, trochę zdołowany”, skojarzenie, „odrobinę zlękniony”, i tak dalej. Jego zachowanie było uderzające, lecz sesja zakończyła się, a ja nadal nie byłem w stanie sformułować jakiegoś jasnego pomysłu, o co w tym wszystkim chodzi. Powiedziałem, że nie wiemy, dlaczego cała jego analityczna intuicja i rozumienie zniknęły. Odpowiedział: „Tak”, i jeśli jedno słowo mogło by wyrazić: „Myślę, że twoja intuicją odeszła także”, to jego „tak” świetnie sobie z tym poradziło tym razem.
Rozpoczął następną sesję tonem jakiego używał, przy nieczęstych okazjach, gdy mówił racjonalnie i spójnie. „Miałem przedziwny sen”, powiedział, „Było to dzień lub dwa dni temu.” Jego głos stawał się coraz bardziej smutny podczas tej krótkiej mowy, a przy jej końcu poczułem, że wszystkie ślady jego rzeczowego tonu odeszły. „Byłeś tam.”, dodał. Było jasne, że nie miałem zamiaru słuchać o jego śnie, przynajmniej na razie, i że nie będzie żadnych skojarzeń z nim związanych. Nie byłem niepokojony tą sytuacją, bowiem doszedłem już do pewnych wniosków co do natury psychotycznych marzeń sennych. Dostrzegłem, że trzeba dużo popracować zanim psychotyczny pacjent w ogóle przyniesie nam sen i że kiedy o w końcu zrobi, będzie odczuwał, że powiedział wszystko to, co jest konieczne w sprawozdaniu tego, że miał sen. Czułem, że oczekuje abym coś powiedział. Nie było to dla mnie jasne dlaczego pacjent nazywa to swoje doświadczenie snem, i w jaki sposób odróznia on je od innych doświadczeń, które choć różnorodnie opisywane przez niego, wydawały mi się halucynacjami. Doszedłem do wniosku, że to musiało być coś, co zdarzyło się pacjentowi w nocy, kiedy był w łóżku i prawdopodobnie podczas snu. Czułem, że te „sny” mają tak wiele wspólnych cech znamiennych dla halucynacji, że staje się możliwe, aby faktyczne doświadczenie halucynacji w pokoju analitycznym przyczyniło się do rzucenia światła na psychotyczne sny. Krótkie odejście od tego, co do tej pory mówiłem na temat halucynacji, można przypuszcać, że kiedy psychotyczny pacjent mówi o tym, że miał sen, to ma na myśli to, że jego percepcyjny aparat jest zajęty wyrzucaniem czegoś i, że sen jest wypróżnianiem jego umysłu analogicznym do wypróżniania jelit. Pacjent nie potrafi zrelacjonować snu, zanim nie popracuje się z nim analitycznie. Nie potrafi przepracować analitycznie bez poczucia, że jeśli on wypuszcza czasami sny , to musi też czasami je pobierać. W skrócie, dla pacjenta psychotycznego sen jest wypróznianiem treści, jaka została pobrana podczas godzin czuwania. Wiele wody musi upłynąć i duży rozwój musi zostać poczyniony, żeby psychotyczne sny stały się na tyle spójne, aby mogły być w ogóle komunikowalne. Zanim to się stanie wątpię, czy jest jakieś połączenie z percypowanym obiektem jest dokonane. Kiedy się dokona myślę, że zawsze już jest to połącznie. Mając to na względzie, zrozumienie snu pacjneta staje się łatwiejsze. Nadal jednak jest coś do zastanowienia się. Dlaczego pacjent powiedział „przedziwny sen”? Miałem nadzieję, że ta sesja rzuci na to jakieś światło. W międzyczasie powiedziałem, że ten sen wraz z dobrą sejsą były przyczyną, której nie odnaleźliśmy, reaktywacji stanu psychicznego ze złej sesji. Odpowiedział na to: „Byłem szalony”. On opisywał te stany psychiczne, w którytch dominowały halucynacje, prjcekcyjna identyfiakcja, rozszczepianie, pomieszanie (splątanie) jako szalona czy niezdrowe. Nie zaobserwowałem tego wczesniej, ale sam używałem tego terminu „szalony” wtedy gdy mógł on posłużyć jako szybka metoda odniesienia się do takiego złożonego stanu. Zrobiłem to teraz. „ Ty chyba czujesz, że jesteś szalony wówczas, gdy zaprzeczasz moim interpretacjom poprzez wzięcie ich i pozbycie się natychmiast. Pewnie czujesz, że one mają coś wspólnego z tym przedziwnym snem. Dlaczego się tak poruszasz?”
Moje pytanie zostało spowodowane serią konwulsyjnych skrętów jego torsu. Powiedział, że nie wie. „Moje myśli przechodzą zbyt szybko”.
Kiedykolwiek, a przynajmniej w ostatnich etapach analizy pacjent ujawniał takie zachowania, przypominałem sobie Freudowski opis aktywności ruchowej, zanim jeszcze nie dojdzie do ustanowienia zasady rzeczywistości, jako nie skierowaną na zmianę otoczenia, lecz na uwolnienie „psychicznego aparatu z ciężaru narastania bodźca.” Powiedziałem, że to jest jego sposób na wyrażenie uczuć. „Jak uśmiech””, odpowiedział. Jego ruchy wówczas ustały, a on zaczął serię skojarzeń, które wydawały się mieć podobny charakter do tych, jakie pojawiły się na końcu poprzedniej sesji. Cały czas zastanawiając się dlaczego sen należałoby traktować jako dziwaczny, przysłuchiwałem się jego niespójnym skojarzeniom, z przelotnymi komentarzami skierowanymi do mnie w stylu „niespokojny”, „ trochę niespokojny”, „smutny”. Po jakimś czasie wydawało mi się, że odkryłem wzór. Polegał on na tym, że strumień asocjacji był jak gdyby przedłuzonym wypróżnianiem; niektóre z nich były zaledwie poszarpanymi frazami, inne duzo bardziej artykułujące. I chociaż nie mogę być pewien, to myślę, że wydaje mi się, informacja o lęku związana była z bardziej pokawałkowaną treścią, natomiast przywołanie przez niego smutku z takimi częściami, które są wyrażane w całości. Dlatgo powiedziałem: „Twój sen przeraził cię i zasmucił, bo kiedy ja wszedłem do niego, poczułeś, że jestem realną osobą, którą twój umysł połknął i tracji podczas snu. I dlatego pomyślałeś, że podczas analizy pewnie zniszczyłeś prawdziwą osobę a nie tylko rzecz, obiekt.” On natychmiast zaczął całkiem racjonalnie mówić o wizycie, jaką planował złożyć swojemu bratu. Zwróciłem jego uwagę na tą zmianę zachowania po interpretacji dotyczącej snu. Odpowiedział: „Jaki sen?” A potem, jak gdyby chcąc zamazać swoje zagubiebie (ogłupienie), powiedział: „Ach tak: chyba powinienem zapomnieć”, w rzeczywistości nie odniosłem wrażenia, że on przywołał sen. Troszkę później powiedział, że czuje iż zrobił pewien postęp, ale czuje się tak zdołowany, ni wie dlaczego. Pracując przez następne dwa tygodnie przekonałem się, że moje podejrzenia cotyczące jego snu były istotnie trafione. Zostałem utwierdzony w swoim wrażeniu, że pojawienie się całościowych obiektów w snach jest, i gdziekolwiek indziej, jest zarówno znakiem postępu jak i zwiastunem depresji, która może osiągnąć niebezpieczny stopień jeśli jej źródło nie zostanie wyjaśnione. „Dziwaczność” dla psychotyka jego snu nie wynika z jego irracjonalności, niespójności i fragmentacji, lecz jest wynikiem ujawnienia się obiektów, które pacjent odczuwa odbiera jako całościowe obiekty i stąd jest to odpowiedni powód do ogromnego poczucia winy i do depresji, co Melanie Klein skojarzyła ze zrywem (początkiem) pozycji depresyjnej. Ich obecność jest zwykle traktowana jako dowód na to, że prawdziwe i cenne obiekty zostały zniszczone. Jednak (gwałtowne) natychmiastowe oscylowanie w kierunku fragmentacji nie zapewnia żadnej prawdziwej ulgi (tak jak wykazałem to wyjaśniając strumień skojarzeń, z przebiegającymi komentarzami dotyczącymi samopoczucia pacjenta), ponieważ wówczas zagrażająca depresja zostaje podmieniona lękiem prześladowczym.
Są dwa niebezpieczne rysy tej sytuacji, jaką opisuję. H. Rosenfeld wykazał, jak pacjent, który scala fragmenty w całościowy obiekt może być tak mocno zaniepokojony przez przyleganie tych fragmentów, że nastąpi nagła gwałtowna fragmentacja. Potwierdziłem jego odkrycie w swoim artykule „Kilka uwag dotyczących teorii schizofrenii” i teraz chciałbym przytoczyć przykłady, jakie wtedy opisałem w celu porównania ich z nie tak gwałtownymi, choć nadal niebezpiecznymi następstwami. Niebezpieczeństwo leży tutaj w możliwości popełnienia przez pacjenta samobójstwa, to z jednej strony; z drugiej powrót do pozycji paranoidalno - schizoidalnej, którą charakteryzuje wtórna fragmentacja narzucona (nałożona) na już ostra pierwotną fragmentację, którą Melanie Klein opisała jako cechę charakterystyczną pozycji paranoidalno-schizoidalnej. Pacjent, regresując się z pozycji depresyjnej, wydaje się wówczas zwracać z wzrastającą nienawiścią i lekiem przeciwko fragmentom, które ujawniły swoją siłe do gruntownego scalania i rozszczepiania.; jako rezultat mamy niebezpieczeństwo fragmentacji tak nieznacznej, że reparacja ego staje się niemożliwa, a perspektywa pacjenta odpowiednio beznadziejna.
Uwazam tą fazę rozwoju, i recesji, do pozycji deprsyjnej jako krytyczną, nie tylko z powodu tego, że samobójstwo mogłoby zaciemnić znaczenie tego powrotu do paranoidalno-schizoidalnej pozycji, a w szczególności fakt, że wtórne rozszczepienie jest czynnikiem immanentnym (tkwiącym w tym) cofnięciu się i jednocześnie takim, który jeśli nie zostanie odkryty i zinterpretowany może zagrozić nie tylko obiecującym osiągnięciom analizie pacjenta, lecz także odwrócić cały proces i zainicjować takie pogarsanie się, z którego nie ma już poprawy.
Rozuminienie materiału wymaga odniesienia do pewnych pobocznych fenomenów. Podczas tego okresu, kiedy trwała opisywana przeze mnie praca, pacjent skarżył się, że nie potrafi rozróżnić co jest realne a co nie jest realne, że nie wie czy coś jest halucynacją czy nie.
W moim artykule o różnicowaniu osobowości psychotycznych od niepsychotycznych, zostało opisan jedna z konsekwencji masowego uzycia projekcyjnej identyfickacji. Był to stan, w którym pacjent czuł, że jest otoczony przez przedziwne obiekty złozone częściowo z realnych obiektów a częściowo z fragmentów osobowości, a w szczególności tych aspektów osobowości, jakie Freud domniemanie ujął i przedstawił jako to, które w ciągu normalnego życia pozostają pod władzą zasady realności. Pomiędzy nimi (tymi aspektami osobowości) pozostawała także zdolność do oceny. skarga pacjenta, że nie może rozróżnić realności od nierealności, jest jedna z konsekwencji tego wyrzucenia z psychiki zdolności oceny przez mechanizm projekcyjnej identyfikacji. Z teorii, ktorą wówczas zaproponowałem, można by przypuszczać, że pomiędzy tymi dziwnymi obiektami powinno się dać wyśledzić coś analogicznego do oceny. Z mojego doświadczenia wynika, że te poszczególne dziwaczne obiekty można odnaleźć w tym, co potocznie nazywamy „omamami”. Freud w swoim artykule o konstruktach w analizie sugerował, że omamy mogą być „ekwiwalentami konstruktów, jakie budujemy podczas analizy - (ekwiwalentami - przyp. tłum.)prób wyjaśniania i leczenia...” Chociaż wykazał on, że w warunkach psychozy są one nieefektywne. Wydawało się mi, że podczas tego okresu analizy, omamy pacjenta posaiadaly ten aspekt , oraz że niektóre z nich były próbami zaprzęgnięcia dziwacznych obiektów do terapeutycznych celów. Jeśli tak było, to może to dostarczyć definicji relacji jaka istnieje pomiędzy omamami a halucynacjami.
Powinienem zamknąć ten opis komentarzami, które według mnie mogą mieć znaczenie. Wydają się one być bliższe temu, co Freud opisał jako histeryczne halucynacje niż psychotycznym halucynacjom, jakie wyłącznie występowały na wczesnych etapach analizy. Sądzę, że rozwój tej różnicy był bezpośrednio związany ze wzrostem zdolności pacjenta do tolerowania depresji. Różnicowanie pomiędzy dwoma typami halucynacji, histerycznych i psychotycznych, mogłoby odnosić się do ich treści. Histeryczna halucynacja zawiera cały obiekty i jest skojarzona z depresją; psychotyczna halucynacja zawiera elementy analogiczne do częściowych obiektów. Oba typy można znaleźć u psychotycznych pacjentów. Powinienem podsumować ten artykuł zwróceniem uwagi czytelników na pewne cechy, rysy tego, nad czym pracowałem , co nie może być przekazane w tych okolicznościach. Po pierwsze, intensywność strachu pacjenta przed popełnieniem morderstwa jest w dużej mierze wynikiem jego przekonania, że on już jest tego winny. Przyczyny tego przekonania wyłaniają się w skojarzeniu, jakiego próbkę przywołałem w epizodzie podobnym do szarady, gdy pacjent był połączony ze mną, tak, ze obaj wydawaliśmy się być bezdusznymi automatami. Należy pamiętać, że jest on tutaj winny usunięcia życia, które stało się obiektem prześladowczym; radio, które ucieleśnia elektryczność, seks i życie samo w sobie. Epizod ten pokazuje, w jaki sposób unika się poczucia winy uciekając się do prześladowania przez życie, które zostało zniszczone. Po drugie, strach popełnienia morderczego ataku jest intensyfikowany przez świadomość tego, jak bardzo jest się zdominowanym przez swój stan umysłu i uczuć odpowiadających tej fazie rozwoju, o jakiej Freud pisał, że jest pod wpływem zasady przyjemności. Freud sugerował, że działania pacjenta w tej fazie nie są skierowane na dokonywanie jakichś zmian w otoczeniu, lecz raczej mają na celu odciążenie aparatu psychicznego od narastania bodźca i stąd odpowiadają mięśniowym ruchom jakie towarzyszą zmianom wyrazu twarzy i ekspresji ciała. Przypuśćmy, że pacjent w tym stanie psychicznym czuje nagły bodziec do wyrażenia uczuć miłości dziewczynie, którą traktuje jako przyszłą małżonkę; co więcej, czuje się on zahamowany w tym z powodu poczucia impotencji wraz z nienawiścią i zazdrością wobec rodziców. Jest przekonany, że dysponują oni władną piersią lub penisem, które dają swoim posiadaczom siłę do wyrażania miłości, i odmawiają mu skorzystania z nich. W takim stanie jest on owładnięty przez uczucia impotencji, zazdrości i nienawiści, oraz niezdolność do tolerowania frustracji, które jeszcze bardziej wzmacniają poczucie frustracji. Ponad wszystkim jest poczucie niewyrażonej, zahamowanej miłości. Nagle potrzeba staje się imperatywem, służącym wyrażeniu uczuć miłości do jego obiektu, imperatywem aby odciążyć psychikę spod destrukcyjnej nienawiści i zazdrości. Brak jakiegokolwiek impulsu do zmiany otoczenia wraz z potrzebą pośpiechu, jaki kojarzy się z niezdolnością do tolerowania frustracji, przyczyniają się do ucieczki w motoryczną czynność, akcję podobną do tej jakie charakteryzują fazę dominacji zasady przyjemności; bowiem doświadczenie pokazało już pacjentowi, że takim sposobem dużo łatwiej osiągnie swój cel, niż działaniem nakierowanym na zmianę środowiska. Odciążenie psychiki dzięki halucynacjom, czyli przez użycie aparatu zmysłowego, jest wzmacniane przez działanie motoryczne, co można zrozumieć jako niezwykle złożony analog patrzenia spode łba; system mięśniowy nie zmienia po prostu wyrażania wobec kogoś morderczejh nienawiści lecz wpływa na rzeczywisty morderczy atak. Wynikły akt musi więc buyć rozumiany jako ideo- motoryczna aktywność i według pacjenta należy do tej klasy zjawisk, które opisałem jako dziwaczne obiekty. On nie czuje, że zmienia swoje otoczenie, lecz czuje, że może teraz swobodnie kochac swój obiekt, bez jakichś konfliktowych uczuć impotencji, nienawiści czy zazdrości. Ta ulga jest jednak krótkofalowa. Powyższy opis jest przybliżeniem stanu umysłu, jakiego pacjent jest przeraźliwie świadomy w swojej nie-psychotycznej części osobowości. Ona przyczynia się do strachu przed jakimkolwiek postępem, jaki mógł by doprowadzic go do miłosnego przywiązania się pacjenta, co z kolei mogło by sprowokować pragnienia wyrażenia tej miłości. Stąd mogło by to prowadzić do nietolerancji frustracji, zachowanej dzięki istnieniu nadal destrukcyjnych impulsów, a stąd do bycia przygniecionym przez psychotyczną część jego osobowości, w której tylko on może znaleźć mechanizmy zapewniające natychmiastowe rozwiązanie problemów obecnych z powodu istnienia niechcianych emocji. Niebezpieczeństwo, którego pacjent się obawia jest tym, przed którym strach pacjenta jest w pełni uzasadniony. Używając analitycznych terminów można by powiedzieć: on pragnie miłości. Czując się niezdolnym do zniesienia frustracji ucieka się on do morderczego napadu, czy do słownego napadu, jako środka odciążenia swojej psychiki z od niechcianych emocji. Napad jest jedynie zewnętrznym przejawem gwałtownej projekcyjnej identyfikacji, poprzez którą jego mordercza nienawiść wraz z fragmentami jego osobowości, zostają rozproszone wszerz i wzdłuż na realne obiekty przez które jest on otaczany, włączając członków społeczeństwa. Teraz czuje się wolnym do bycia kochanym, ale jest otoczony przez dziwaczne obiekty, a każdy z nich złożony z rzeczywistych ludzi i rzeczy, destrukcyjnej nienawiści, morderczego sumienia. Ten obraz jest jeszcze bardziej złożony, ponieważ chociaż można powiedzieć, że pacjent czuje teraz swobodę do kochania przynajmniej w intencjach, jednak agresywność wybuchu pozostawia go pozbawionym także jego uczuć miłości.
Z tego wszystkiego, co tutaj przytoczyłem można powiedzieć, że pacjent dokonujący właśnie ataku jest w bardzo skomplikowanej sytuacji, a tą sytuację, dal prostoty opisu można by rozłożyć na następujące elementy. Po pierwsze posługiwanie się przez pacjenta omnipotentnymi fantazjami jako sposobem kochania obiektu. Po drugie, zewnętrzna manifestacja psychotycznych reakcji wpływa w rzeczywistości na otoczenie (chociaż nie jest to intencjonalny wpływ pacjenta) i czasami daje analitykowi istotne szczegóły, na jakich może on oprzeć swoje interpretacje. Po trzecie, w skrajnych przypadkach, reakcja społeczeństwa na te zewnętrzne przejawy, które same w sobie są złożone i skomplikowane typowych dla nieświadomej zmowy w osiągnięciu projekcyjnych identyfikacji jednego z jej członków. Po czwarte, uciekanie się do projekcyjnej identyfikacji jako substytutu wyparcia, do czego odnosiłem się 6-ego października 1955 r., wskazuje na słabość funckji zaprzeczania, a to jest ukazane w użyciu destrukcyjego ataku na aparat percepcyjnyi poprzez używanie go do wyrzucania niechcianych bodźców gdy tylko zostaną odebrane. Próba pozbawienia się systemy percepcji prowadzi do kompensacyjnej hipertrofii wrażeń zmysłowych , na przykład Lorda Adriana odległa percepacja. Po piąte, niebezpieczeństwo, że podczas analizy pacjent stanie się niewyleczalny poprzez nie przeanalizowane cofnięcia się z pozycji depresyjnej do schizoparanoidalnej, podczas których ( cofnięć - przyp. tłum.) wtórne rozszczepienie nałoży się na pierwotne (które jest inherentnym doświadczeniem pozycji schizoparanoidalnej); niebezpieczeństwo leży tutaj w nieznacznych fragmentacjach, które wynikają z odnowienia rozszczepienia i nieefektywności jakiejkolwiek reparacji po tym wszystkim. Po szóste, związek depresji z pojawianiem się w treści wyrzuconej z osobowości tego, co pacjent odczuwa jako całościowe obiekty. Po siódme, konieczność docenienia przez analityka faktu, że halucynacje pojawiają się dużo częściej niż może sobie z tego zdawać on sprawę, i że zależą one od dwu- ścieżkowego sposobu pracy zmysłów; obiekt może być dla pacjenta excration, lub halucynacją raczej niż czymś istniejącym niezależnie do niego. Uderzającym tego przykładem jest, gdy pacjent widzi podwójnie jednym okiem. Po ósme, związek nadaktywności wyrzucania z megalomanią.
Ta lista podsumowująca może posłużyć do wskazania możliwości dla przyszłych badań, które są otwarte przez próby szczegółowej i z bliska obserwacji halucynowania dla których mam nadzieję, że wypracowałem przykład.
Krakowskie Centrum Psychodynamiczne www.kcp.krakow.pl |
W. Bion “Second Thoughts”, r.6 „On Halucintion” do urzytku wewnętrznego |
1