Mit ocalonego Krakowa legł w gruzach
Iwan Koniew, fot. AFP
Polaków przez 50 lat karmiono mitem "ocalonego Krakowa". Niewygodna prawda została zakopana bardzo głęboko. Spora rolę odegrała tajna agentka "Olga". Co tak naprawdę stało się w styczniu 1945 roku?
"Niemcy w obliczu klęski zdecydowani byli zniszczyć miasto. Ocalało jedynie dzięki błyskawicznym działaniom wojsk 1. Frontu Ukraińskiego pod dowództwem marszałka ZSRR Iwana Koniewa" - czytamy we wstępie do najważniejszej przez dziesięciolecia książki na ten temat.
Sam Koniew w swoich wspomnieniach "Czterdziesty Piąty" oczywiście podkreślał, że celem natarcia jego wojsk było "uratowanie miasta" i jego "drogocennych zabytków" przed "całkowitym zniszczeniem", jako że "większość budynków była zaminowana". Sam miał zakazać używania lotnictwa i artylerii.
Po wojnie Kraków dał Koniewowi honorowe obywatelstwo. Kiedy w 1973 r. marszałek umarł, został tu patronem ulicy (dzisiejsza ul. Armii Krajowej).
Obchody od stycznia do kwietnia
Mitem "ocalonego miasta" Polacy mieli być karmieni w sumie przez blisko pół wieku. Coroczne krakowskie obchody wyzwolenia miały się ciągnąć od stycznia do kwietnia. Z wizytami przyjeżdżali radzieccy wojskowi, a gazety rozpisywały się o dzielnych agentach z grupy bojowej "Głos", których praca wywiadowcza pozwoliła storpedować niemieckie plany zniszczenia miasta.
W 1970 r. ukazała się kanoniczna, jeśli idzie o utrwalanie mitu, książka Ryszarda Sławeckiego: "Manewr, który ocalił Kraków". Recenzentka miejscowego "Dziennika Polskiego" pisała o niej: "Powinna znaleźć się w każdej bibliotece szkolnej". I tak się stało. W latach 70. książka Sławeckiego była wznawiana bodaj pięć razy i dostała swoisty "atest" od Ministerstwa Oświaty.
Był jeszcze film "Ocalić miasto" (1976) - współprodukcja, ma się rozumieć, polsko-radziecka. Widz mógł w nim znaleźć i pełne napięcia sceny rozbrajania ukrytych w kanałach olbrzymich min, i zatroskanego o los miasta Koniewa. Na koniec radzieccy żołnierze zatańczyli jeszcze wśród rozradowanych krakowian kazaczoka.
Mit ciągle żywy
Wisienką na torcie był pomnik "wybawcy", czyli Koniew przy ulicy Koniewa. Wyrzeźbił go Antoni Hajdecki ze słusznym ideowo przesłaniem: "Z zewnątrz jest to marszałek, ale w środku jest kawał duszy człowieka". Mieli sobie z tego kpić w piosence artyści Piwnicy Pod Baranami.
Rzeźbiarza wyśmiano, pomnik w III RP miał spaść z cokołu, ale narracja trzymała się mocno. Jak mocno?
- W Krakowie, o ile wiem, nikt na ten temat badań społecznych nie robił. Ale proszę pamiętać, że Koniew pojawił się na pomniku dopiero w roku 1987, czyli niedługo przed upadkiem systemu. To pokazuje, jak trwały w PRL był to mit - mówi prof. Andrzej Chwalba, historyk z UJ zajmujący się m.in. dziejami Krakowa.
- W Rosji nadal panuje silne przekonanie, że prastary Kraków przeznaczony na zagładę ocalał tylko dzięki Sowietom. Przykład osobisty: przy okazji 60. rocznicy wyzwolenia obozu w Oświęcimiu i wizyty w Polsce Władimira Putina jeździłem po Krakowie z telewizją rosyjską - opowiada prof. Chwalba.
- Jedna z dziennikarek miała bardzo "dokładne" plany zaminowania całego miasta. Pytała mnie: a to miejsce gdzie? a tamto gdzie? Była bardzo zaskoczona, kiedy się dowiedziała, że nie istnieją żadne dowody, które by wskazywały na całościowe zaminowanie miasta przez Niemców - wspomina.
Warto zajrzeć na blog ekspremiera Leszka Millera, który jeszcze dwa lata temu (to nie pomyłka) zżymał się na "barbarzyńskie" usunięcie krakowskiego pomnika Koniewa. A przy okazji niemal słowo w słowo za Sławeckim odtworzył propagandową opowieść o "uratowanym mieście".
Sowiecki walec na drodze do Odry
Co się faktycznie stało w styczniu 1945 r. w Krakowie i jak miała się do tego legenda o "cudownym ocaleniu"?
"Krakau - stare niemieckie miasto, nie może być dla Niemiec stracone" - odgrażał się Hans Frank, rezydujący na Wawelu generalny gubernator III Rzeszy. Przez całą wojnę miasto było bowiem dla Niemców nie tylko stolicą Generalnego Gubernatorstwa, ale i planowaną "Norymbergą Wschodu".
Co to dla Krakowa oznaczało? Oczywiście zagłada nie ominęła 60 tys. tutejszych Żydów, zginęło też kilka tysięcy Polaków, ale miejska tkanka przetrwała lata okupacji w zasadzie bez szkód. Mało tego - hitlerowcy dbali o rozwój tutejszej infrastruktury, wszak po wygranej wojnie miał to być ważny ośrodek niemieckości.
W styczniu 1945 r. zaczęła się ofensywa Armii Czerwonej, której celem było zepchnięcie Niemców z linii Wisły za Odrę (stąd nazwa operacji: wiślańsko-odrzańska). Radziecka przewaga była miażdżąca - pięciokrotna w liczbie żołnierzy, a jeszcze wyraźniejsza, jeśli idzie o czołgi i działa. Niemcy nie mieli już żadnych szans skutecznej obrony, mogli się tylko cofać.
Groźby Franka były więc tylko próżną retoryką. Kiedy je wygłaszał, niemiecka administracja w pośpiechu opuszczała Kraków. Uciec też miał lada moment sam Frank, wywożąc z miasta zrabowane dzieła sztuki. Wycofywali się też niemieccy żołnierze - najpierw w kierunku Katowic, potem (po odcięciu drogi) na Wadowice i Żywiec.
Kabel, którego nie było
Pierwsze pogłoski, że miasto jest minowane i że może być z końcem okupacji wysadzone, zaczęli rozpowszechniać sami Niemcy parę miesięcy wcześniej. Chcieli zapewne spacyfikować tą groźbą ewentualny opór.
Pod niektórymi obiektami ładunki oczywiście podkładano. - Niemcy wybrali je zgodnie z regułami sztuki wojennej. A więc: elektrownia, wodociągi, gazownia, mosty i wiadukty. Wszystko, aby opóźnić pochód wojsk przeciwnika i móc się bezpiecznie wycofać. Krakowa nic pod tym względem nie wyróżniało - mówi prof. Chwalba.
Z książki Sławeckiego możemy się dowiedzieć, że w Bronowicach Niemcy kopali tajemniczy rów, a potem szybko go zasypali. Tu i ówdzie pracownicy kanalizacji mieli widzieć kable, których zakończenia miały się splatać w forcie Pasternik (północno-zachodnia rubież Krakowa).
To tu miał się znajdować detonator. Ten, kto by go uruchomił, obrócić miał w gruzy spory kawałek miasta: nie tylko fabryki czy mosty, ale też "wiekowe pomniki kultury": całe linie zabytkowych kamienic, Wawel, Rynek z Sukiennicami, Teatr Słowackiego, kościół na Skałce… Słowem: miasto miało czekać spustoszenie. Na szczęście "sowieccy saperzy razem z polskimi patriotami odkopali minerski kabel" i uniemożliwili gigantyczną detonację.
Ale nie było żadnego kabla wiodącego do fortu. Niemcy, którzy w istocie nie spodziewali się radzieckiego uderzenia od zachodu, wzięli nogi za pas - ale miasta nie zamierzali wysadzać. Zniszczyli wprawdzie parę wiaduktów i mostów na Wiśle, podpalili też magazyny i zakłady monopolu spirytusowego, ale na tym ich "dzieło zniszczenia" się skończyło. Rozminowywanie ładunków tam, gdzie Niemcy je faktycznie podłożyli, radziecka propaganda rozdmuchała do miana operacji na olbrzymią skalę.
Na rzekomo przygotowanym do wysadzenia Wawelu ucierpiała tylko kaplica Batorego, i to od radzieckiej bomby lotniczej. Niemcy zresztą nie tylko nie podłożyli na Wzgórzu Wawelskim ładunków, ale bardzo solidnie zabezpieczyli zamek przed skutkami nalotów. W końcu Hans Frank zamierzał tu kiedyś wrócić.
Strategiczny cel czy skutek uboczny?
Bez wątpienia Armia Czerwona wypędziła Niemców z Krakowa przy stosunkowo niewielkich stratach dla miasta. Ale to nie był jej główny cel.
Wydaje się raczej, że Sowieci chcieli jak najszybciej uchwycić Górny Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie, gdzie znajdowały się kluczowe dla Rzeszy surowce i zakłady przemysłowe. Inne miasta na drodze tego marszu: Kielce, Bochnia czy Tarnów, też zostały zajęte właściwie bez poważniejszych szkód. - Niemcy po prostu uciekali. Ich opór miał stężeć dopiero na linii Odry - mówi prof. Chwalba.
"Mistrzowskie" uderzenie na Kraków przeprowadzono z północy i zachodu, gdzie miasto było słabiej bronione. I o tym akurat Sowieci, dzięki swojej siatce wywiadowczej, doskonale wiedzieli. Dość powiedzieć, że mieli agentów wśród wysokich oficerów hitlerowskich służb. Jednym z nich był kapitan Abwehry (niemieckiego wywiadu) Kurt Hartmann.
To on umożliwił ucieczkę z więzienia na Montelupich aresztowanej przez Niemców agentce "Oldze" i dostarczył plany obrony miasta wywiadowi Koniewa. A "Olga" była przy tym święcie przekonana (nie ulega wątpliwości, że głównie przez sowieckich politruków), że… "nawrócenie" Hartmanna to wyłączna zasługa jej namów. Blisko dekadę temu pisali o tym dziennikarze "Tygodnika Powszechnego", którzy dotarli we Lwowie do dawnej radzieckiej agentki.
Krótko mówiąc: skoro już Sowieci zdobyli Kraków stosunkowo niewielkim kosztem, nie zamierzali zmarnować szansy, by po fakcie zrobić z tego przemyślany ruch na skalę niemal strategiczną. Nigdy takim nie był.
Nietknięte miasto i jego szczęśliwi mieszkańcy
"Kraków zdobędziemy automatami" - powiada Koniew we wspomnianym już filmie "Ocalić miasto". Rzekomo miał zakazać używania w walkach lotnictwa i ciężkiej artylerii. To oczywiście nie była prawda. Były i bombardowania, i ostrzały przeciwko niemieckim instalacjom wojskowym. W styczniu 1945 zniszczeniu uległo w Krakowie ponad 400 budynków, były też ofiary wśród cywilów.
Stosunek mieszkańców do nowych porządków był oczywiście ambiwalentny. Radość z przegonienia hitlerowców była powszechna, a żołnierze radzieccy bywali witani bimbrem i słoniną. Z drugiej strony: ludność była świadoma, że wyzwolenie jest właściwie początkiem nowej okupacji. Sami "wyzwoliciele" nie do końca potrafili zadbać o zachowanie pozorów.
Kiedy w dzisiejszych południowych dzielnicach Krakowa trwały jeszcze walki, w Pałacu pod Baranami zainstalowała się sowiecka komendantura wojskowa i NKWD. - Ten budynek dosłownie parę dni wcześniej zajmowali jeszcze przedstawiciele okupanta niemieckiego. Nawet budek wartowniczych przy wejściu nie trzeba było demontować - mówi prof. Chwalba. W dodatku w piwnicach - tych samych, w których dekadę później miała powstawać Piwnica pod Baranami - sowieckie służby urządziły niewielkie więzienie.
Nie obeszło się bez wydarzeń drastycznych. - Chyba największym echem odbił się gwałt na dziewczynce, dokonany na Dworcu Głównym. Na oczach świadków- zaznacza prof. Chwalba. Dokonywane przez radzieckich maruderów gwałty i grabieże (liczba jest niemożliwa do oszacowania) nie mogły przydawać nowym władzom sympatii.
Salwa z trzystu armat i wódka w Hawełce
Moskwa odtrąbiła wyzwolenie Krakowa jak poważny sukces wojenny. Na cześć dzielnych czerwonoarmistów 324 armaty oddały po 24 salwy. 135. Dywizji radzieckiej, która nacierała na Niemców od strony zachodniej, Stalin przyznał przydomek: "Krakowska". W ten sposób wyróżniano zgrupowania, które zasłużyły się w toku danej operacji.
"Piękne miasto, jedne z najpiękniejszych w Europie. Jest w nim taki Kreml i taki wielki Rynek Główny, a na nim restauracja Hawełka. Pójdziesz sobie do niej i wypijesz wódkę na mój koszt. Tylko warunek: musisz ochronić to miasto od skutków działań wojennych" - miał mówić Stalin do Koniewa na początku operacji wiślańsko-odrzańskiej.
Taką opowieść Koniewa przytaczał we wspomnieniach Jan Garlicki, wiceprezydent Krakowa. Pytanie: czy Stalin mógł mieć inne motywy poza propagandowymi, by z Krakowem obchodzić się tak delikatnie?
Czy metropolita pisał do Watykanu?
Parę lat temu znany cracovianista Leszek Mazan sugerował, że mógł na to wpłynąć ks. abp Adam Sapieha - metropolita krakowski, faktyczna głowa polskiego Kościoła pod okupacją.
Już od wiosny 1944 r. podejmował on działania, by Kraków uczynić miastem otwartym, a więc niebronionym (taki status ogłosić mogły m.in. Rzym i Florencja). Miał się w tym celu dwukrotnie spotkać z Hansem Frankiem, a także pisać do papieża Piusa XII, by ten naświetlił problem dyplomacji amerykańskiej, co z kolei pozwoliłoby wpłynąć na Stalina.
- Nie ma dowodów na istnienie takiej korespondencji. A książę metropolita Sapieha spotkał się z Frankiem raz, nie dwa razy. Było to na Wawelu, a nie przy Franciszkańskiej. Także opowieść, że podjął generalnego gubernatora czarnym chlebem i marmoladą z buraków, należy wyłącznie do lokalnych legend. A co najważniejsze: Hans Frank Sapiehy nie posłuchał, zamierzał zrobić z Krakowa twierdzę - tłumaczy prof. Chwalba.
"Specjalny manewr" i "ocalone miasto" były w najogólniejszym sensie malowniczą fikcją. Od samego początku władze Polski Ludowej traktowały ją jednak bardzo serio.
- Na tej historii miał się opierać fundament wiecznej przyjaźni polsko-radzieckiej. Odwoływano się przy tym do krakowskich sympatii Lenina i Dzierżyńskiego. Pierwszy był w Krakowie przed I wojną światową, więc uznano, że wówczas "namaścił" to miasto. Po II wojnie przyjeżdżały tu zatem sowieckie wycieczki, "rajdy leninowskie", które nie były zainteresowane zabytkami, lecz dwoma muzeami Lenina i kombinatem jego imienia w Nowej Hucie. A Dzierżyński, jak się okazało, brał w Krakowie ślub - przypomina prof. Chwalba.
Z "wiecznej przyjaźni polsko-radzieckiej" Kraków ma dziś pusty cokół po Koniewie. Dwa lata temu miejscy radni wpadli na pomysł, by w tym miejscu stanął pomnik Armii Krajowej. Kombatantom tejże, co raczej zrozumiałe, pomysł się nie spodobał.
Autor: Mateusz Zimmerman
Źródła: Onet
1