1.Jagielski Wojciech- „Modlitwa o deszcz”
Modlitwa o deszcz jest owocem jedenastu podróży Wojciecha Jagielskiego do Afganistanu, odbytych między wiosną 1992 roku a jesienią roku 2001. W świecie i w czasach zdominowanych przez kompromis, ewolucję i pogodzenie się z przykrym odkryciem, że rzeczywistość daleko odbiega od wyobrażeń, podróż do Afganistanu jest dla Europejczyka powrotem do świata zapomnianych, jeśli nie zdradzonych ideałów i prawd. W Afganistanie nie ma dróg na skróty, nie ma miejsca na udawanie, wszystko ma wymiar podstawowy. W Boga wierzy się tu naprawdę, a wolność ma posmak anarchii. Historia Afgańczyków, zwykle wbrew nim samym, jest nieustannym pasmem rewolucji i kontrrewolucji, tragicznie nieudanych poszukiwań doskonałego sposobu życia oraz natychmiastowego odrzucania wszystkiego, co obce, narzucone, co okazywało się pomyłką lub wymagało odstąpienia od utopijnych zazwyczaj wyobrażeń. Modlitwa o deszcz jest kroniką powstawania i upadków afgańskich reżimów oraz bratobójczych wojen, pocztem komendantów, watażków, świętobliwych mułłów i walecznych wojowników, ale przede wszystkim opowieścią o bezkompromisowym poszukiwaniu Absolutu, zabójczym i jednocześnie pozwalającym zachować godność, wolność oraz wierność podstawowym wartościom.
Wojciech Jagielski uczestniczył we wszystkich najważniejszych wydarzeniach historii Afganistanu ostatniej dekady. Obserwował narodziny i upadki tamtejszych reżimów, był świadkiem krwawych rebelii i bratobójczych wojen. W książce Modlitwa o deszcz opisał swoje doświadczenia, łącząc znakomity reportaż z przejmującą opowieścią o utopii, która od stuleci każe Afgańczykom odrzucać wszelkie kompromisy i żyć w rytm kolejnych wojen.
Swoim pisarstwem kontynuuje tradycje reportażowe Ryszarda Kapuścińskiego, którego uważa za mistrza i przyjaciela. Jest jednym z niewielu dziennikarzy, których teksty nie budzą irytacji wśród fachowców zajmujących się islamem i kulturą muzułmańską.
Unika w swoich tekstach łatwych uogólnień i nadmiernej egzaltacji. Pomimo tego, że opisuje tereny ogarnięte wojnami, stara się nie epatować krwawymi scenami i nie wysuwać na plan pierwszy wątków sensacyjnych - taki sposób pisania reportaży sam przyrównuje do pornografii.
Przytacza rozmowy z wieloma ludźmi, zarówno z przywódcami, politykami i wojskowymi, jak również ze zwykłymi mieszkańcami opisywanych terenów czy prostymi żołnierzami. Przedstawia racje wszystkich stron - wrogich sobie narodów, walczących ze sobą armii, zobojętniałych na wojnę zwykłych ludzi. Miejsca, o których pisze odwiedza wielokrotnie, potrafi pokazać jak na przestrzeni lat zmieniają się ludzie i narody. Teraźniejszość w jego tekstach zawsze wiąże się z przeszłością - kontekst historyczny pomaga, a niekiedy wręcz jest jedynym sposobem na zrozumienie obecnej sytuacji. Nie zawsze pisze o miejscach, na które zwrócone są oczy całego świata, ale zawsze o tych, gdzie dzieje się coś ciekawego. Podczas wojny w Jugosławii podróżował do Afganistanu i na Kaukaz, gdzie działy się rzeczy równie ważne, jak na Bałkanach, lecz nie tak głośne na Zachodzie
MODLITWA O DESZCZ to książka o Afganistanie, jego zadziwiającej i tragicznej historii, trudnej do ogarnięcia teraźniejszości i nieodgadnionej przyszłości. To opowieść o mieszkańcach tego kraju, którą przedstawiają także oni sami - w niezliczonych rozmowach, podczas dziesiątków podróży i spotkań odbywanych przez autora. To zadziwiający obraz rzeczywistości afgańskiej, która okazuje się zupełnie inna, niż ta z amerykańskiej propagandy po zamachu 11 września. Obraz fascynujący odwróceniem zachodniej perspektywy - w książce Jagielskiego śmierć Massuda jest końcem pewnej epoki i pewnego marzenia całego narodu, natomiast zamach na WTC i interwencja amerykańska zaledwie epizodem, bo kraj ten widział już tyle wojen i zmian rządów, że kolejna nie może zrobić na nim wielkiego wrażenia. Osama Ben Laden, demon zła z propagandy amerykańskiej, na kartach książki pokazuje oblicze niepozornego skarbnika i koordynatora działań.
Książka reportażowa, jakich wciąż jeszcze zbyt mało na naszym rynku księgarskim. A szkoda, bo jak zaświadcza twórczość Wojciecha Jagielskiego, drzemią w naszych dziennikarzach-podróżnikach niezwykłe siły twórcze. Niezwykłe, bo podobnie jak wcześniej Ryszard Kapuściński, Jagielski objawia się nie tylko jako dobry reportażysta. Jednocześnie okazuje się być doskonałym znawcą tematu - historii i aktualnej sytuacji Afganistanu, psychologiem, potrafiącym zajrzeć w dusze i mózgi, i świetnym obserwatorem. Jest wreszcie wykładowcą - cierpliwym i spokojnym. Może sobie na tę cierpliwość pozwolić, ma czas i miejsce - ponad 400 stron pasjonującej w rezultacie lektury. Choć książka jest wykładnią historii, to nie jej przedstawienie jest celem, a zrozumienie motywów działania i istnienia w ogóle człowieka żyjącego i myślącego według całkowicie różnych od naszych praw. Próba odczucia świadomości ludzi mających absolutnie inną wizję świata - i doczesnego, i późniejszego, wyposażonych w odmienne doświadczenia i wiedzę, wyrosłych z innej tradycji, wśród innej przyrody. Innych niż my - Europejczycy zdziwieni, że ktokolwiek może żyć nie według reguł, jakie uznaliśmy za wzorowe i jedynie właściwe. Zrozumienie aż takiej inności wydaje się rzeczą niemożliwą. Tymczasem tekst dobrego reportażysty i pisarza może - okazuje się - przybliżyć nas do przeżycia rzeczy niemożliwej. Narrator prowadzi czytelników ze sobą do kwater i biur kolejnych - aktualnych lub dopiero co obalonych i zdradzonych - afgańskich przywódców. Tam każe nam przysłuchiwać się ich słowom oraz własnym przemyśleniom opartym na bardzo konkretnej, rzetelnej i bogatej w szczegóły, nazwy i liczby wiedzy. Fakty jednakże są najmniej istotne. Najważniejsze to odczuć sposób myślenia bohaterów - eksperymentalnie i tylko na czas trwania lektury - tok rozumowania narodu afgańskiego. Pozbyć się na chwilę własnych przyzwyczajeń i przesądów narodowych-społecznych, etycznych i przez moment poczuć się Afgańczykiem, dla którego te same pojęcia mają odwrotne nieraz niż dla nas znaczenie. Jak choćby pojęcie zdrady funkcjonujące wprawdzie w afgańskim słowniku, mające jednak zupełnie inną konotację. Afgańscy bojownicy co chwila opuszczają swoich przywódców i przechodzą na stronę przeciwnika, jeśli tylko w workach z prezentami w postaci broni i pieniędzy ukaże się dno. Nikt nie przywiązuje wagi do niedawnych dobrodziejstw, ani obdarowywani, ani obdarowujący. W kraju, gdzie przeżycie jest nie lada sztuką, nie ma miejsca na sentymenty, w związku z tym również na pojęcie zdrady rozumianej tak, jak przez Polaka czy Brytyjczyka. W ustach Afgańczyka traci ono negatywne konotacje. Myślę, że jego siłę emocjonalną można określić jako obojętną. Kraj, w którym ukrywa się jeden z najpotężniejszych ludzi dzisiejszych czasów warto poznać choćby po to, by kiedyś potrafić zrozumieć koleje historii. Bo z całą pewnością nie przejdzie ona mimo nas niezauważalna. Cokolwiek wydarzy się tam, w Afganistanie, cokolwiek stamtąd weźmie swój początek, zostawi swoje piętno również na każdym z nas. Być może to Afgańczycy, mimo wszystko, wyjdą z opresji obronna ręką - są przyzwyczajeni do wojennej zawieruchy. T. Różewicz spopularyzował kiedyś poprzez poezję przekonanie o przewartościowniu wartości przez wojnę. Afganistan, w którym wojna trwa niemal bezustannie, jest miejscem, gdzie wartości ze swej natury są względne. Gdyby więc patrzeć na ten kraj okiem Europejczyka, jawiłby się jako piekło na ziemi, niemożliwa wręcz potworność. Potworności można się tylko bać. To jeden z powodów, dla których Afganistan należy poznawać patrząc okiem i czując sercem Afgańczyka. Dla mnie jest to wspaniała książka i chyba najlepszego obecnie polskiego reportera. Mimo tego iż od jej pierwszego wydania minęło już kilka lat, w niczym się nie zestarzała. Oczywiście poza jednym, a mianowicie poza zmianą sytuacji politycznej. Ale przecież nietrudno się temu dziwić w dzisiejszych czasach. Jagielski powinien być lekturą obowiązkową dla wszystkich osób, które chociaż trochę interesują się współczesnym światem. Ciekawe jest również odniesienie przedstawianego przez niego świata, do tego wykreowanego przez Huntingtona w "Zderzeniu cywilizacji". Jagielski jest reporterem precyzyjnym. Każdy element reportażu jest na swoim miejscu, nic nie pojawia się przypadkiem. Jednocześnie utrzymując tę precyzję, posługuje się językiem wyjątkowo poetyckim, pełnym subtelności i dystansu do rzeczywistości. Co ciekawe, każda kolejna jego książka jest pod względem formy lepsza.
2. H. Krall- „Hipnoza”
Powieść dla Hollywoodu • Hipnoza • Syndrom ocalonych • Listy do cadyka • Narożny dom z wieżyczką
Od czasu pierwszego wydania (w 1989 roku) Hipnoza została przełożona na kilka języków obcych, w 1991 roku znalazła się na pierwszym miejscu niemieckiej "Bestenliste" (prestiżowej listy najlepszych książek). Na podstawie jednej z historii wchodzących w skład tego zbioru "Powieści dla Hollywood" powstał awangardowy spektakl Videoteatru Jolanty Lothe i Piotra Lachmanna. Niniejsze wydanie zawiera pięć reportaży-opowiadań. Nie jest ono zwykłym wznowieniem. Hanna Krall dokonała w nim licznych zmian pozwalających inaczej odczytać przesłanie książki. Hipnoza zapoczątkowała w jej twórczości nowy rodzaj reportażu, mówiącego o konkretnych, jednostkowych losach językiem uniwersalnego przesłania. W swoim pisarstwie Krall pozostała wierna reportażowi jako gatunkowi literackiemu, ale coraz częściej się zdarza, że czytelnicy i krytycy dostrzegają w jej tekstach wymiar metafizyczny.
Głównym motywem jest tu splątanie losów ludzkich; większość opowieści dotyka problematyki poszukiwania tożsamości bądź powikłanych historii polsko-żydowsko-niemieckich związanych przede wszystkim z II wojną światową i latami powojennymi - m.in. tragedią roku 1968 - ale także nierzadko sięgających głębiej w historię opisywanych rodzin lub miejscowości
W swych utworach fabularnych lub fabularyzowanych Hanna Krall chętnie stosuje techniki reportażowe: skrót, ekspozycję detali, które urastają niekiedy do rangi leitmotivów, komentarz odautorski. Pokazywanie konstrukcji, szwów, warsztatu pisarskiego jest jedną z cech charakterystycznych tej twórczości, nadając jej pozory surowości, a zarazem podkreślając grę między prawdą i fikcją.
Autorka usunęła dwa teksty, skróciła pozostałe. Wszystkie obracają się wokół pytania: jak pisać o czymś, czego nie można pojąć
Jaka jest recepta na dobry utwór literacki o Holocauście? Hanna Krall napisała o tym "Powieść dla Hollywoodu". Tekst otwierający "Hipnozę" - zbiór pięciu reportaży z drugiej połowy lat 80. - jest właśnie o recepcie. Kanwę "Powieści dla Hollywoodu" stanowi idee fixe jednej z dwóch głównych bohaterek tego reportażu - ocalałej z Zagłady Izoldy R. Uważa, że jej biografia jest tak ciekawa, iż można z niej skonstruować kasowy film amerykański. Ekranizacja powieści ma przynieść Izoldzie pieniądze na zaspokojenie życiowych potrzeb jej rodziny. Druga, wcale nie mniej ważna bohaterka reportażu, to pani Hania. Jej Izolda R. zleciła napisanie kasowej powieści. Jeżeli zasadą rzetelnego reportażu jest przedstawianie faktów i rzeczywistych postaci, to nie mamy powodu, by nie wierzyć, że piszącą w pierwszej osobie panią Hanią jest Hanna Krall, a nie jakaś wyimaginowana pisarka. I tu zaczyna się kłopot.
Bo pani Hania jest osobą, która zgadza się napisać ten "gruby buch", "ale, oczywiście, to musi kosztować". Gdy dowiaduje się, że Izolda R. była w Oświęcimiu, nie ukrywa rozczarowania. "Dużo było książek o Oświęcimiu" i "Nic lepszego od Tadeusza Borowskiego i od Primo Levi już się nie napisze".
Pani Hania
Więc co - Hanna Krall, ta sama, która napisała "Zdążyć przed panem Bogiem" i tyle innych książek o Zagładzie i ocalonych, jest cyniczną, żądną sukcesu pisarką startującą w wyścigach literackiej piękności? Albo rzemieślnikiem pióra piszącym za parę groszy na zadany temat?
Te pytania to nie efekt czytelniczej przebiegłości. Hanna Krall doskonale świadoma warsztatu pisarskiego bardzo precyzyjnie je wywołała. Chciała, by w pani Hani, w niej samej, zobaczyć zwykłego człowieka borykającego się z przerastającym go tematem. Jaki znaleźć sposób? Hollywoodzki? Hanna Krall wcale go nie odrzuca, a na adwokata takiego podejścia do rzeczy powołuje nawet Krzysztofa Kieślowskiego, który broni postawy Izoldy R. Przyklaskując idei, mówi, może nie tylko z ironią, że amerykańscy Żydzi mają już dość Żydów - ofiar. "Twoja bohaterka walczy i zwycięża, i to jest temat en vogue" - mówi Kieślowski.
Napięcia
Autorka po podjętych bez specjalnej wiary próbach hollywoodzkiego pisania tworzy całkiem inny "buch". Jego próbki zawarte są w reportażu. Pani Hania nie skupia się na akcji, interesuje się osobami i najdrobniejszymi szczegółami, które tworzyły tamte wydarzenia. W ten sposób uzyskuje pojedynczość, niepowtarzalność swojej historii. Jej pisanie jest ciągłą grą między literaturą, finezyjnym warsztatem a chęcią wiernego trzymania się faktów. Z tego powstaje dramatyczne napięcie, które najprościej wyraża pani Hania w słowach do Izoldy R.: "Dodaję. Ale zarazem skracam, bo to dodane okazuje się zbyteczne".
To "dodawanie i skracanie", pęd ku literackości i samoograniczanie się, jest jednym z najważniejszych napięć w całym pisarstwie Krall. Charakterystyczne, że praca nad wydanym przez oficynę a5 drugim, zmienionym wydaniem "Hipnozy" polegała na tym samym - autorka usunęła dwa teksty, skróciła pozostałe. Pozostawiła oprócz "Powieści dla Hollywoodu" tekst tytułowy, "Syndrom ocalonych", "Listy do cadyka" i "Narożny dom z wieżyczką". Wszystkie obracają się wokół tego samego: jak pisać o niepojętym.
Bywa - moim zdaniem - że w tekstach Krall jest trochę za dużo literatury, jak w finale może trochę za pięknej opowieści "Narożny dom z wieżyczką". Przed misternością broni się jednak Krall - w tym samym reportażu - urywając historie, zamiast domkniętych tekstów, dając ich próbki, fragmenty. Z takim działaniem konkuruje pokusa do zamykania historii w ramy mitu, tak charakterystyczna dla pisarstwa Krall i tak chętnie zauważana przez krytyków opisujących jej prozę. Myślę jednak, że tym, co czyni Hannę Krall jednym z najwybitniejszych pisarzy polskich, jest wyciąganie konsekwencji z dramatycznego pęknięcia pomiędzy rzeczywistością a niemogącą jej sprostać literaturą. I heroiczny wysiłek, żeby jednak próbować opisać - ocalić jeszcze jeden los od zapomnienia. A potem następny. I tak do końca.
Powieść dla Hollywoodu
(fragment pierwszego opowiadania)
Kiedy zaczął się Umschlagplatz i transporty do Treblinki, Izolda R. zrozumiała po co jest. Jest po to, by uratować swojego męża. Siebie i rodzinę również, ale było to mniej ważne. Jedynym człowiekiem, który MUSIAŁ żyć, był on. Trudno wyjaśnić, dlaczego. Bo miał smukłe dłonie? Bo miał gęste, proste włosy, które przylegały do głowy jak złoty hełm? (Nie tylko skórę miał złotą, włosy również). A może bez żadnego powodu? Musiał żyć, to wszystko.
Izolda R. wydostała się z getta pierwsza, żeby przygotować kryjówki. (Ostatni dzień przed wyjściem spędziła na Umschlagplatzu. Ostatnią noc, już po stronie aryjskiej, przesiedziała na sedesie ogólnej ubikacji trzęsąc się ze strachu, że ktoś zechce się załatwić i ją znajdzie). Poszła do Zofii Romerowej, znajomej z przedwojennego letniska.
Zofia Romerowa nie zdziwiła się na jej widok i nie zlękła. Pogłaskała ją po brudnych, potarganych wlosach i powiedziała - "Nie płacz. Nam nie wolno płakać." Powiedziała NAM. Do Izoldy. Jakby osoba, która próbuje schować się w beczce stojącej na Umschlagplatzu, a potem się trzęsie na sedesie ogólnej ubikacji, była tyle samo warta co żona polskiego majora w niewoli, trzymająca w stole broń i konspiracyjne ulotki. Dla Izoldy R. nie ulegało wątpliwości: po aryjskiej stronie żyli jacyś inni ludzie, lepsi ludzie, skoro o tyle było im lepiej, skoro nikt nie zaganiał ich na plac ani do wagonów - i Zofia Romerowa krótkim słowem NAM ją do tych lepszych włączyła (...).
3. K. Kąkolewski- „Wańkowicz krzepi”
Z Melchiorem Wańkowiczem, autorem "Na tropach Smętka", rozmawia Krzysztof Kąkolewski, autor "Jak umierają nieśmiertelni". Z czterdziestoośmiogodzinnego dialogu pisarzy uprawiających literaturę faktu powstała książka "Wywiad rzeka".
Sto dziewięćdziesiąt pytań zadał reporter reporterowi. Nie jest to zwykły wywiad. Jest to starcie dwu postaw życiowych, dwu pokoleń, dwu teorii pisarskich. W walce ujawniają się sprawy intymne, tajemnice warsztatu pisarskiego. Chwilami role odwracają się, Wańkowicz wychodzi z ram portretu - i portretuje Kąkolewskiego z właściwą sobie ostrością i bezwzględnością. Książka przepojona jest nastrojem przygody, która towarzyszy życiu reportera. Oryginalna forma, błyskotliwość dialogu i temperatura polemik czynią z tej publikacji pasjonującą lekturę.
Wańkowicz w wywiadzie-rzece o pisarstwie Kakolewskiego powiedział (K. Kąkolewski „Wańkowicz krzepi”):
„Pańskie analizy doprowadzają do zdobycia ciekawego materiału, z którego nic nie wynika, nie wiadomo co czytelnik ma sądzić. Pontylista Seurat, aby uzyskać kolor zielony, kładł na obrazie maleńkie kropeczki niebieskie i żółte. Pan też tak robi, tylko nie uzyskuje Pan efektu „zieloności”. Pańskie kropeczki pozostają niebieskie i żółte.[..]”
4. Beata Pawlikowska- Blondynka w dżungli
Tym razem Beata Pawlikowska - podróżniczka, pisarka i autorka audycji "Świat według blondynki" w Radiu Zet - wyrusza indiańskim czółnem w głąb amazońskiej dżungli.
Życie toczy się tam zgodnie z odwiecznym rytmem natury wyznaczanym dwiema porami roku, suchą i deszczową, a człowiek nauczył się współżyć z przyrodą i podlega jej prawom. Pierwsze z nich brzmi: z dżunglą amazońską nie można się zaprzyjaźnić, trzeba ją szanować i trzeba się jej bać. Jeśli chcesz poznać kolejne, wejdź do świata Beaty Pawlikowskiej. Lektura tej książki pozwoli Ci poczuć wilgotność sięgającą 100% i ból odparzonych stóp. Dowiesz się, co dzieje się w noc jaguara, jak zrobić leśne sandały, dlaczego Indianie Yanomami są ludźmi walki, jak zostać szamanem, co to są hekura i jakie "dobrodziejstwa" naszej cywilizacji dotarły do Amazonii wraz z turystami.
Książka o wyprawie do serca amazońskiej dżungli. Autorka-popularna dziennikarka, felietonistka i podróżniczka, znana z artykułów i opowiadań publikowanych m.in. w pismach "Voyage", "Podróże", "Playboy", "Viva", "Przekrój", "Cosmopolitan" i innych, a także z anteny Radia Zet, gdzie prowadzi audycję "Świat według blondynki"-od prawie dziesięciu lat regularnie powraca do Amazonii.
W książce pisze o swoich spotkaniach z Indianami, jaguarami, mrówkami, pająkami i skorpionami, o czasach głodu i polowań, o duchach, szamanach i wodzu indiańskim, którego miała zostać piątą żoną. Niebezpieczne przygody i ryzykowne sytuacje podane są w lekkiej, humorystycznej formie, którą podkreśla około 150 rysunków samej Autorki. Pod lekkim stylem kryje się jednak wiele konkretnych informacji obyczajowych, kulturowych i przyrodniczych. Atrakcyjność książki podnosi wiele kolorowych zdjęć z serca dżungli
Zawsze lubiłam rysować. Kiedy napisałam pierwszą książkę podróżniczą ("Blondynka w dżungli"), wpadłam na pomysł, żeby dodac do niej rysunki - szczególnie w tych miejscach, gdzie łatwiej coś opowiedzieć obrazkiem niż słowami. Od tamtej pory w każdej mojej kolejnej książce pojawiają się ilustracje.
Dżungla dopełnia moje życie i jest jego drugą połową. W amazońskim lesie wszystko podporządkowane jest rytmowi przyrody, wobec której człowiek jest maleńki i kruchy. Tam jest tak, jak było na początku - w raju... A w miastach żyjemy według wskazówek zegarów, co rano ze snu wyrywają nas dźwięki budzików. Gdyby zapytać Indian, co o tym sądzą, złapaliby się za głowy! Oni uważają, że śpiącego człowieka nie wolno gwałtownie budzić!
A to dlatego, że każdy z nas ma delikatną i samowolną duszę, która podczas naszego snu wychodzi na spacer. Jeśli ktoś lub coś gwałtownie nas zbudzi, dusza może nie zdążyć do nas wrócić. Człowiek, który zgubił swoją duszę, czuje się chory, osowiały, rozdrażniony. Wtedy powinien zrobić sobie wolne od codziennych zajęć, spać tyle, ile potrzebuje, robić to, na co ma ochotę - tak, by jego dusza odnalazła drogę powrotną.
Czego jeszcze nauczyła się Pani od Indian?
Nauczyłam się korzystać ze wszystkich zmysłów. W dżungli człowiek jest w stałym poczuciu zagrożenia. Roślinność jest tak gęsta i bujna, że wokół panuje półmrok. Wtedy na najwyższych obrotach pracują wszystkie zmysły, a szczególnie: powonienia i słuchu. Budzi się też siódmy zmysł. Dlatego czasami widzę, co myślą inni ludzie. Nauczyłam się tego w dżungli, bo tam często trzeba umieć szybko określić stan bezpieczeństwa i ewentualne zagrożenia - szczególnie, kiedy naprzeciwko stoi jaguar albo wojownik z łukiem i strzałami. I jeszcze jedno: Indianie uważają, że większość chorób bierze się z duszy. Według nich ludzie, którzy dławią w sobie złe emocje (np. kogoś nienawidzą, komuś czegoś zazdroszczą, są rozczarowani), zaczynają odczuwać różne fizyczne dolegliwości, bo w ich ciałach zatykają się kanały, przez które przepływają życiodajne soki.
Ta indiańska mądrość doskonale przekłada się i na nasze życie... Czy zdarzyło się Pani być pacjentką indiańskiego szamana?
Tak, kilka razy. Raz choroba została ze mnie wyciśnięta - dosłownie. Nie mogłam wstać z hamaka, tak mnie bolało wszystko w środku. Przypuszczam, że zatrułam się niedojrzałymi bananami warzywnymi, których nie wolno jeść na surowo. Na szczęście poprzedniego wieczoru dotarłam do wioski indiańskiej leżącej głęboko w puszczy amazońskiej w dorzeczu Orinoko. Szaman usiadł za moimi plecami, objął mnie ramionami i ścisnął. A potem uścisk przenosił stopniowo coraz wyżej i wyżej, tak jakby wygniatał ze mnie coś, co utkwiło mi w środku. Aż wreszcie wyciągnął mi chorobę z czubka głowy i ją wyrzucił. Natychmiast poczułam się lepiej.
Wielu szamanów stosuje np. wywar z liany ayahuasca czy sok z tytoniu. Dzięki nim mogą przenosić się do świata, w którym rozmawiają z roślinami, spotykają przodków albo demony. Mogą im zadawać pytania i dzięki temu uzyskują wiedzę pomocną do leczenia.
Jednak nie zawsze szaman jest blisko...
Jak wobec tego przygotować się do wyprawy w amazońską puszczę?
Radzę zaszczepić się na żółtą febrę (wystarczy raz na dziesięć lat), na żółtaczkę typu A i B (po trzech szczepieniach uzyskuje się odporność na całe życie), dur brzuszny, tężec, polio. Jeśli chcą Państwo jechać w regiony, gdzie istnieje niebezpieczeństwo malarii, dobrze jest brać leki profilaktyczne - można je dostać tylko z przepisu lekarza. Warto też pamiętać o tym, że zaczyna się je zażywać tydzień przed wyjazdem, bierze się je przez cały czas podczas podróży i jeszcze przez 3-4 tygodnie po powrocie do kraju. Oprócz malarii moskity mogą też przenosić gorączkę tropikalną dengue, na którą nie ma szczepionki ani leków profilaktycznych. Dengue zaczyna się jak grypa: łamie w kościach, bolą mięśnie, pojawiają się problemy z oddychaniem, wreszcie - krwotoki z nosa, uszu i innych miejsc. Pod żadnym pozorem nie wolno wtedy zażywać aspiryny! Ja zawsze mam ze sobą niewielki zapas paracetamolu.
Zdarzyło się tak, że musiała Pani walczyć z dengue i ten paracetamol bardzo się przydał?
Tak, tym bardziej, że na gorączkę dengue nie ma lekarstwa. Można tylko próbować obniżyć gorączkę i nieco złagodzić ból całego ciała - zażywając tabletkę paracetamolu co sześć godzin.
Jakie leki, oprócz paracetamolu, pakuje Pani do plecaka, z którym wyrusza w dżunglę?
Zabieram środki przeciw kłopotom żołądkowym, witaminy, plastry, bandaż i tabletki rozpuszczalnego wapna. Znakomicie łagodzi ono wszelkie uczulenia i podrażnienia spowodowane ukąszeniami owadów, których w dżungli jest zatrzęsienie. Ale muszę pani powiedzieć, że stada moskitów to nic w porównaniu z isangami
- mikroskopijnymi pajączkami żyjącymi w trawie. One włażą pod skórę i gnieżdżą się pod cebulkami włosów. Najgorzej jest w nocy, kiedy człowiek śpi, a temperatura jego ciała rośnie. Wtedy isangi rozpoczynają żerowanie. Wszystko pod skórą! Potworne swędzenie i ból!
Nie można ich jakoś wytępić?
Niestety nie. Trzeba odczekać 3-4 dni, aż się najedzą i same wyjdą. Ból i swędzenie może załagodzić posmarowanie się spirytusem i pastą z olejkami eterycznymi.
Niektórzy wybierający się w tropiki zabierają ze sobą plecaki pełne antybiotyków, surowic przeciwko ukąszeniom węży. Czy to jest potrzebne?
Proszę przeczytać, co jest napisane na każdym opakowaniu antybiotyku: że należy go przechowywać w miejscu suchym, chłodnym i ciemnym. Puszcza amazońska, Karaiby, azjatyckie miasto czy afrykańska sawanna na pewno nie spełniają takich warunków, a nie sądzę, żeby ktokolwiek wyruszał na urlop z przenośną lodówką. Zwykle po tygodniu w klimacie tropikalnym antybiotyki nadają się tylko do wyrzucenia. Lepiej więc samodzielnie nie eksperymentować. Podobnie jest z surowicą na ukąszenie węża - trzeba wiedzieć, na jaki gatunek węża działa konkretna surowica.
W ciepłych krajach najbardziej obawiamy się problemów gastrycznych. Jak im zapobiegać?
Są dwie szkoły. Pierwsza mówi, żeby nie jeść niczego z przydrożnych barów, straganów, unikać surowych owoców i warzyw. Druga, którą ja stosuję, zaleca jedzenie wszystkiego i tam, gdzie jedzą tubylcy, dzięki czemu żołądek szybko przestawia się na nową dietę. Trzeba tylko pamiętać o kilku zasadach. Często myć ręce, dokładnie myć surowe owoce i warzywa. Jeść w tych barach, gdzie pachnie świeżym jedzeniem i gdzie jest dużo ludzi. W tropikach radzę uważać na owoce morza i podroby, które bardzo szybko się psują. Unikać surowych warzyw rosnących w ziemi lub blisko niej - przede wszystkim marchewki, sałaty i kapusty - bo gnieżdżą się tam ameby. Nie wolno też jeść pestek arbuza, w których czają się niebezpieczne pasożyty.
A co z wodą do picia?
W mieście należy pić tylko wodę butelkowaną i za każdym razem sprawdzać, czy jest fabrycznie zamknięta. Trzeba zapomnieć o kostkach lodu, bo często są robione z kranówki. Natomiast w dżungli najlepiej obserwować tubylców i ufać im. Zawsze bezpieczna jest woda, która wartko płynie (strumyki, rzeczki, źródełka). Pod żadnym pozorem nie wolno pić wody stojącej (ze stawów, jezior, kałuż czy lagun w lesie), bo w niej namnażają się ameby.
Jakimi przysmakami częstowali Panią amazońscy Indianie?
Indiańskie posiłki to głównie mięso: pieczone w ogniu, gotowane, wędzone. Jadłam mrówki, larwy, zupę z małpy, mięso węża, piranii czy tapira... Kiedyś do pewnej wioski przypłynęłam strasznie głodna, bo przez tydzień żywiłam się kaszą z manioku z dodatkiem rzecznej wody. Poczęstowano mnie... świńską głową, a właściwie czaszką, obraną ze skóry. Nie wahałam się ani chwili. Obgryzłam ją do czysta.
Na początku naszej rozmowy, wspominała Pani o zgubionej duszy. Każdemu zdarza się ją zgubić, a potem odnaleźć. Gdzie Pani odnalazła swoją?
Właśnie tam, w amazońskiej dżungli. Dlatego zaczęłam o niej pisać książki. Chętnie zabieram ze sobą początkujących podróżników i pokazuję im tamto bogactwo świata roślin, zwierząt i wierzeń. Najbliższą wyprawę do dżungli dla początkujących organizuję w listopadzie. Ale wcale nie trzeba wyjeżdżać tak daleko, żeby odnaleźć swoją duszę. Wolność amazońskiej dżungli można znaleźć nawet kilkanaście kilometrów od domu. Wystarczy tylko uwolnić się od pędu codzienności i zapomnieć o tym, że... są budziki.
5. M. Wańkowicz (pseud. Łużyc Jerzy)- Szczenięce lata
Pisząc "Szczenięce lata" uciekałem w kraj lat dziecinnych. Ukończywszy pisanie, uląkłem się demonstracji nicnieróbstwa, rozpusty, obżarstwa i siedmiu grzechów głównych i zatrzasnąłem nad rękopisem szufladę. Po podróży do Rosji napisałem "Opierzoną rewolucję" - bolszewicką, że ha! Napisawszy, ponownie struchlałem i rzucić miałem oną relacyą do tejże szuflady. Ujrzawszy na jej dnie rękopis "Szczenięcych lat", powziąłem myśl słodką...
W trzy miesiące potem omdlały zewłok jednej z ciotek trzeba było ciągnąć sprzed okna wystawowego księgarni Arcta. Ujrzała tam rozłożone "Szczenięce lata" z okładką z drzewem genealogicznym rodu Wańkowiczów, któren to ród, jak wiadomo, z rzymskich się czasów wywodzi i ponoć jest spokrewniony z Matką Boską. Pół okna zaś zawaliły czerwone okładki "Opierzonej rewolucji" z sierpem, młotem i napisami "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się" w kilkunastu językach...
6. Wojciech Tochman- „Jakbyś kamień jadła”
Powstało tysiące depesz, reportaży, wystaw, książek, albumów, filmów dokumentalnych i fabularnych o wojnie w Bośni. Ale kiedy wojna się skończyła (albo, jak sądzą niektórzy, została na jakiś czas przerwana) reporterzy spakowali kamery i natychmiast pojechali na inne wojny.
Książce towarzyszy płyta CD ze zdjęciami Jerzego Gumowskiego.
Obaj autorzy są dziennikarzami "Gazety Wyborczej"
Wojciech Tochman wracał do Bośni wielokrotnie. Efektem jest opowieść reporterska "Jakbyś kamień jadła". Autor rysuje w niej portrety kobiet, których bliscy zginęli na wojnie, albo które zaangażowały się w usuwanie jej skutków. To kobiety okazały się najsilniejsze, to one muszą być najsilniejsze, jak np. Ewa Klonowski, Polka pracująca przy identyfikacji zwłok.
W reportażach Wojciecha Tochmana mówią głównie kobiety; mówią jaskinie, groty, studnie, zniszczone domy, fotografie, gesty, mówią resztki ciał i ubrań. Rzadko mówią mężczyźni - oni zostali wywiezieni, zmasakrowani, zamordowani. A ich ciała pochowano w anonimowych, zbiorowych, często ukrytych mogiłach. W reportażach Tochmana kobiety krzyczą - tak jak krzyczała Antygona pragnąc pochować swego brata.
"Jakbyś kamień jadła" jest zbiorem relacji z byłej Jugosławii, z obszarów Bośni i Hercegowiny. Ale nie są to relacje wojenne. Tochman pisze: w 1992 roku na ulicach Sarajewa potkać można było dziennikarzy: reporterów, fotoreporterów, operatorów kamer. Przyjeżdżali tu pisarze i filmowcy. Chodzili całymi grupami albo pojedynczo. (...) Ale kiedy wojna się skończyła (albo, jak sądzą niektórzy, została na jakiś czas przerwana), reporterzy spakowali kamery i natychmiast pojechali na inne wojny. Wówczas powrócił Wojciech Tochman. Cykl tekstów Jakbyś kamień jadła układa się w fabularną niemal, wstrząsającą opowieść o ludziach, spośród których każdy stracił kogoś na rozpoczętej w 1992 roku wojnie w byłej Jugosławii. Największym pragnieniem ocalałych, jest znalezienie ciał, (często tylko ich resztek) zamordowanych i pochowanie ich według muzułmańskiej tradycji. W poszukiwaniach i identyfikacji ciał pomaga im, oprócz szeregu zagranicznych instytucji, dr Ewa Klonowski. Tochman pisze z niezwykłą wrażliwością, bez emocji, rzeczowo; tak samo pracuje dr Ewa - spokojnie, beznamiętnie, metodycznie, bez emocji (masz emocje, masz noc z głowy - mówi). Ta - przerażająca w istocie, ale konieczna beznamiętność powoduje, że książka Wojciecha Tochmana staje się dokumentem, świadectwem, raportem niemal. Jego bohaterowie, poszukują szczątków ciał swoich najbliższych a każdy odnaleziony element przypomina niezmiennie o mordach, obozach, eksterminacjach ludności cywilnej, okrucieństwie. Ci którzy nie mają szansy na odnalezienie ciał próbują przynajmniej odnaleźć fakty - co stało się z mężami, żonami, dziećmi.
Jakbyś kamień jadła jest relacją o katach i ofiarach, o ich strachu, obecnym życiu, poczuciu krzywdy i bezsilności. Jest relacją tym bardziej przejmującą i wstrząsającą, bo mówiącą o konkretnych, wymienionych z imienia osobach, mieszkających w różnych częściach Bośni i Hercegowiny. Owa bliskość konkretnych osób wikła w opowieść czytelnika, obwinia go i zawstydza. Jak reagować ta taki dokument - dyskusją o prawnych i moralnych rozliczeniach czy przeciwnie - pokornym milczeniem?
Jedna z bohaterek reportaży Wojciecha Tochmana mówi Tu żyłam, tu umarłam. I jest jedno z najbardziej lakonicznych a jednocześnie przejmujących stwierdzeń w książce. Ale nie kończy ono niczego. Ktoś inny bowiem stwierdza: Tu się urodziłam, tu będę żyła. I może dopiero to zdanie cokolwiek rozpoczyna.
Ostatni raz w Rizvanoviciach człowiek urodził się dziewięć lat temu - pisze Wojciech Tochman o powojennej Bośni.
"Przyjeżdżali tu pisarze i filmowcy. Chodzili całymi grupami albo pojedynczo (...). Ale kiedy wojna się skończyła, (...) reporterzy spakowali swoje kamery i natychmiast pojechali na inne wojny" - pisze Wojciech Tochman we wstępie do zbioru reportaży z Bośni "Jakbyś kamień jadła". Dociera spóźniony i zajmuje się tym, co rasowych reporterów w ogóle nie obchodzi. Jedzie na wojnę, kiedy już nie ma wojny.
Mimo to obraz, jaki wyłania się z tej opowieści, jest być może straszniejszy niż ten, który zna się zwykle z klasycznych reportaży wojennych. Nikt tu już nie strzela, nic nie wybucha, a jednak poczucie i pamięć wojny są wszędzie. I to jest zapewne najważniejsza myśl wynikająca z książki Tochmana: wojna to nie tylko okopy i zabijanie, to także wspomnienie zabijania, upokorzeń, chora pamięć, pragnienie zemsty, nienawiść. Ta wojna trwa więc nadal - w chorych od bólu głowach. Reportaże Tochmana dobrze uchwyciły też straszną banalność zła. Nie było tam bogatego oręża i wielkich batalii. Byli sąsiedzi, którzy mordowali sąsiadów, chłopcy, którzy zabijali szkolne koleżanki.
Teraz, kilka lat po koszmarze, jedna z kobiet bośniackich opowiada o serbskiej rodzinie, która mieszka w jej dawnym domu: "Mnie otworzyła kobieta ubrana w moją sukienkę. (...) W pokoju młodszego syna uprzejmie przypomniała mi, kto wygrał tę wojnę i czyja teraz jest Srebrenica. Ja też uprzejmie podziękowałam i wyszłam". Tochman nie pisze o wszystkich Bośniakach naraz, ale o indywidualnych historiach, jakich w czasie wojen w Jugosławii zdarzyły się pewnie tysiące. To właśnie te tragedie pojedynczych ludzi układają się w wielką tragedię całego kraju. "Kiedyś autobus do Mostaru odjeżdżał co czterdzieści minut. Teraz autobusu nie ma" - pisze Tochman i tymi dwoma krótkimi zdaniami mówi więcej o powojennym życiu w Bośni, o nienawiści niedawnych sąsiadów, o ranach, które będą się zabliźniać długie dziesięciolecia, niż wyczerpujące statystyki i wnikliwe, fachowe opracowania.
Reportaże Tochmana opowiadają jednak nie tylko o odgrzebywaniu koszmarów z zakamarków pamięci, mówią także o dosłownym odgrzebywaniu i ponownym grzebaniu ciał. Jednym z najjaśniejszych bohaterów książki jest doktor Ewa Klonowski, Polka mieszkająca w Islandii, antropolog. "Kocham kości, kości do mnie przemawiają. Patrzę na kości i wiem, na co człowiek chorował, jak chodził, jak lubił siedzieć". Od 1996 roku zajmuje się w Bośni ekshumacją i identyfikacją ofiar. Jeździ od wsi do wsi i kopie w miejscach wskazywanych przez świadków. Pomaga znaleźć rodzinom zaginionych kości ich najbliższych. Odgrzebała dotychczas dwa tysiące ciał.
Bez względu na to, czyja teraz jest Srebrenica, wojnę w Bośni przegrali wszyscy. Wielu poszło do piachu, chociaż - jak zauważa Tochman - Serbowie zwykle ginęli w walkach, a Muzułmanie od strzału w tył głowy. Ci, którzy przeżyli, starali się uciec z przeklętej ziemi. W niektórych wsiach, jak w Rizvanoviciach, zostało tylko trochę samotnych kobiet, które nie mają dokąd pójść.
Druga książka Tochmana, JAKBYŚ KAMIEŃ JADŁA, dotyczy postjugosłowiańskiej teraźniejszości - dziedzictwa wojny, która toczyła się w latach 1992-1995. Wojny tej nie widzimy jednak w ujęciu ogólnym: zamiast tła, przebiegu i statystyk poznajemy jednolity zbiór doświadczeń - ciąg zbrodni dokonanych przez Serbów na Muzułmanach. Przeszłość ta wyłania się przed nami w kawałkach, pojawiając się w miarę kolejnych opowieści kilku bohaterek. Nie jest to więc historia całościowa, lecz za każdym razem jej wycinek - skrawek czasu, w którym ktoś został zatrzaśnięty jak w pułapce.
Ale razem z bohaterami zatrzaśnięci są czytelnicy. Reportaż Wojciecha Tochmana JAKBYŚ KAMIEŃ JADŁA to bowiem książka-koszmar: czujemy, że trzeba się z niej obudzić i uciec, a równocześnie ogarnia nas poczucie uwięzienia i paraliżu. Szczególne wrażenie "bycia w środku" autor wypracował techniką "reportażu minimalnego". Jego narrację, którą bez wahań dopisać można do zbioru najwybitniejszych polskich reportaży - SZACHINSZACHA Kapuścińskiego, ZDĄŻYĆ PRZEZ PANEM BOGIEM Hanny Krall - określa maksymalne wycofanie głosu autora, zawieszenie ocen i pełna koncentracja na bohaterach.
Poznajemy zatem historię matki, która szuka ciał swoich dzieci, opowieść żony, która nie wie, gdzie i jak zabito jej męża, historię kobiety, która - jako ofiara etnicznego gwałtu - czuje się martwa. Wszystkie te historie są wypowiadane około roku 2000, ale teraźniejszość jest tu pusta: to czas wypełniony jałowym oczekiwaniem na nic, ponieważ nic nie jest w stanie odbudować życia. Akt zniszczenia rzeczywistości zaczął się w roku 1992, skończył zaś w 1995, a źródłem destrukcji okazała się nienawiść etniczna. W jej imieniu Serbowie, niedawni sąsiedzi Muzułmanów - "koledzy z podstawówki, z technikum, z kawiarni nad rzeką" - postanowili uczynić z terenów przez siebie zamieszkałych obszary narodowo czyste. Nastąpił paroksyzm wypędzania, koncentrowania, zabijania, gwałcenia. A potem nadeszło nic.
Owo "nic" to pokój wynegocjowany przez międzynarodowe organizacje. Owo "nic" to bezsilna pamięć ofiar i bezkarność katów, niszczejące miasteczka i wsie, apatia, bezrobocie, pogłębiająca się nieufność i frustracje. Życie społeczne, jak się okazuje, wspiera się na misternej tkance bliższych i dalszych więzi międzyludzkich - więzi między członkami rodziny i między sąsiadami, więzi między ludźmi podobnymi i bardzo różnymi. Raz zniszczona wiara w możliwość zgodnego współżycia różnic niweczy wszystko. O tym jest książka Tochmana - o przemianie sąsiadów w morderców, o antycudzie przemiany chleba w kamień. A także o niemożności odwrócenia tego procesu.