Sicz i Hajdamacy - fragmenty
"Hulajpole - burzliwe dzieje kresów ukrainnych", 2003r.
prof. Edward Prus
fragmenty
W kwietniu 1709 r. wyruszyły z Kijowa łodziami dnieprowymi trzy rosyjskie pułki pod dowództwem Piotra Jakowlewa z rozkazem carskim zdobycia i zrównania z ziemią Siczy. Po drodze rozprawiały się one z kozackimi załogami stojącymi w grodkach przydnieprowych. Następnie podpłynęły pod Sicz, która w tym czasie znajdowała się na Czertomliku. Na Siczy wówczas nie było atamana koszowego Piotra Soroczyńskiego, nie nadciągnęła też pomoc tatarska, po którą właśnie udał się na Krym koszowy. Dowództwo obrony Siczy wziął w swoje ręce Jakub Bohusz. Nakazał on wykopać dookoła Siczy rowy, a ponieważ był to czas wiosennych powodzi, to zostały one błyskawicznie napełnione wodą. Jakowlew zmiarkował, że sprawa nie jest łatwa, więc zainicjował pertraktacje, a gdy Kozacy uchylili się od nich, rozpoczął ostrzał artyleryjski Siczy - z niewielkim jednak skutkiem. Łodzie rosyjskie podpłynęły z zamiarem dokonania desantu, ale zostały odparte. Rzeka pochłonęła 300 sołdatów.
Sytuacja stała się patowa - i wtedy właśnie pojawił się płk Hnat Hałahan (Gałagan), „człowiek bez honoru, który niedawno jeszcze służył Mazepie i zdradził hetmana”. On właśnie rozpoczął rozmowy z Niżowcami, obiecując im „carską łaskę”, a jednocześnie przywiódł sołdatów pod samą Sicz. Gdy Zaporożcy złożyli broń, sołdaty rzucili się na nich i rozpoczęli masakrę. Działo się to 25 maja 1709 r. Dokonawszy dzieła zbrodni, Rosjanie rzeczywiście zrównali Sicz z ziemią.
Czegoś podobnego jeszcze mołojcy nie przeżyli. Owszem, sami potrafili rżnąć jeszcze lepiej, ale nigdy nie byli dotąd w sytuacji ofiary rżniętej, i to na tak wielką skalę. Części Kozaków udało się uniknąć masakry, uciekała na swych rączych czajkach, „gdzie oczy poniosą”: na Krym, na stronę turecką, polską, w niedostępne dopływy dnieprowe. Do niewoli dostało się 26 atamanów korzennych i 250 Kozaków szeregowych; 156 z nich ścięto na miejscu, resztę pognano na Sybir. Sicz Czertomlicka przestała istnieć.
Ci Zaporożcy, którzy przeżyli pogrom, powędrowali z biegiem rzeki i niemal u ujścia Dniepru założyli kolejną Sicz, bez której przecież nie mogli żyć. Najpierw na rzece Kamionce, a następnie w Oleszkach, skąd już widać było Morze Czarne - już po stronie tureckiej. Tu jednak, pod okiem padyszacha, nie czuli się dobrze.
Dramat kozacki o reperkusjach międzynarodowych rozegrał się pod Połtawą w okresie od 27 czerwca do 8 lipca 1709 r. Tu bowiem starły się główne siły szwedzko-rosyjskie. Po stronie tych drugich walczyło sześć pułków kozackich. Wśród dowódców był także Semen Palij. W dniu rozstrzygającej bitwy pod Połtawą [czytamy u Lepkiego] i Karol XII, i Mazepa byli chorzy. Bitwę wygrał car, Mazepa skrył się na terytorium tureckie i tutaj śmierć położyła kres jego akcji. Próbował ją prowadzić dalej hetman (Filip) Orłyk, ale nie sprostał Piotrowi [B. Lepki, dz. cyt.]. Tenże znów nałożył kontrybucje na miasta, które opowiedziały się przy Mazepie, w razie odmowy miały podzielić los Baturyna. To poskutkowało.
Postawa Mazepy ma tylu zwolenników, co przeciwników. Polacy mają doń sentyment, bo sprzyjał Stanisławowi Leszczyńskiemu. Bohdan Lepki napisał o nim trylogię, Juliusz Słowacki dramat, Aleksander Puszkin poemat. Później ocenił go jeszcze Taras Szewczenko. Miał powiedzieć: grzechem Mazepy było przede wszystkim to, że zbytnio się troszczył o interesy starszyzny, a nie brał pod uwagę słusznych żądań dołów kozackich. Gdyby się umiał złączyć z Palijem, sprawa przybrałaby zupełnie inny obrót. Palij znowu grzeszył łatwowiernością w stosunkach z caratem. I też przegrał. A razem z nimi obydwoma przegrała Ukraina [...] [cyt. za: J. Jędrzejewicz, Ukraińskie noce...].
Hetman Filip Orłyk bardzo się starał, nie była to wprawdzie postać formatu Mazepy, ale także nietuzinkowa. Udało mu się uzyskać poparcie Turcji, przy której pomocy, wraz z wiernymi sobie Kozakami, w roku 1710 udał się na Ukrainę Prawobrzeżną. Przyłączyli się doń, bo jakże mogłoby być inaczej, Kozacy z Siczy Oleszkowskiej. Dotarł z nimi pod Białą Cerkiew, co wyglądało na dziwactwo, bo przecież to nie Rzeczpospolita była teraz głównym wrogiem Kozaków i Turcji, lecz potężniejąca coraz bardziej Rosja. Być może Orłyk tu właśnie chciał utworzyć ośrodek walki o całą Ukrainę - tylko że zyskiwał sobie niepotrzebnie dodatkowego wroga. Walka na dwa fronty niewielu się dotąd udawała.
W rozległych pismach dyplomatycznych, słanych do władców Szwecji, Francji, Prus, Polski i Turcji, podkreślał znaczenie powołania do życia niezależnej Ukrainy jako ważnego czynnika europejskiej równowagi. Poza mianem zdrajcy nie zyskał niczego. Jego syn Grzegorz został hrabią i generałem francuskim.
A co z Palijem? Skończył w klasztorze zwanym Meżyhorskim Spasem. (…) Palij ostatni watażka marzył o niepodległej Ukrainie [...] o księstwie ruskim, w którym być nie miało ani oświaty, ani szlachty, ani prawa. Z Palijem skończyło się wszystko. Jedna Ruś została z wielkimi wspomnieniami, ale ciemna, bez myśli politycznej i przyszłości. Nie mając co lepszego robić, nie wiedząc, do czego się wziąć, bo step do Krymu rozciągający się zaludniał się pod wpływem Moskwy, a Tatarzy przestali już napadać na Polskę i pochowali się gdzieś daleko za Perekopem, Ruś posyłała drobne oddziały swoje na łupież do prowincyj polskich. Ruś wobec Rzplitej zastąpiła Tatarów. Nie tyle straszna co tamci, rzucała częstszy postrach na kraj podolski i wołyński, bo jako bliska, mogła o każdej porze, na wiosnę i na jesień, odbywać swoje wyprawy.
Wyraz hajdamaka w tym czasie dopiero nabył historycznego znaczenia; wprzód może był pospolitym, odtąd stał się technicznym. Hajdamactwo rozwijało się tylko na Ukrainie w pierwszej połowie XVIII wieku. Losy Ukrainy były rozstrzygnięte na długo. Car Piotr jednych terroryzował, drugich demoralizował i chociaż hetmanatu nie skasował, to jednak hetman był teraz zupełnie od Moskwy zależnym [B. Lepki, dz. cyt.]. W ugodzie zawartej z Turcją car wyrzekał się zwierzchnictwa nad Siczą Zaporoską oraz nad Kozakami mieszkającymi na Prawobrzeżu. Zaraz potem, we wrześniu 1711 r., car, który zaczął się tytułować imperatorem Wszechrosji, wydał ukaz, na mocy którego wszyscy Kozacy z Prawobrzeża mieli się przenieść na lewy brzeg Dniepru. Hetman Skoropadski z wyjątkową gorliwością dopilnowywał wypełnienia rozkazu cara.
Z tą chwilą problem kozacki stał się wewnętrzną sprawą Moskwy. Rozpoczęła się prawdziwa „wędrówka ludu”, której słaba Polska nie była w stanie się przeciwstawić. Ci, dotąd wolni Kozacy, zostali przekształceni w pańszczyźnianych chłopów, zależnych od swojej starszyzny. Taką to zyskali wolność! Umierając w 1722 r., hetman Skoropadski chciał chyba po raz pierwszy być sprytniejszym od Piotra I i postawić go przed faktem dokonanym. Był naiwny, bo sprawa z Piotrem to nie z Hryciem. Hetman bowiem był pewny, że po jego śmierci car nie mianuje już nikogo hetmanem kozackim, dlatego chciał go zaskoczyć wyznaczeniem na swoje miejsce następcy. Został nim pułkownik czehryński Paweł Połubudek jako „tymczasowy hetman nakaźny”. Kozacy powiadomili o tym cara i poprosili o łaskawe zezwolenie na wybór hetmana, oczywiście Połubudka. On sam zresztą zaczął już przejawiać dużą aktywność bez konsultacji z imperatorem. Bóg wie, na co liczył, Piotr był nie tylko świetnym politykiem, ale też człowiekiem wyjątkowo nieufnym i podejrzliwym, a nadto okrutnikiem równym Iwanowi Groźnemu.
Car postanowił sprawę zbadać na miejscu, posłał więc na Ukrainę członków tzw. Kolegium Małoruskiego, które w rzeczywistości miało rządzić Kozakami, choć teoretycznie wspólnie z hetmanem nakaźnym. Gdy Połubudek wraz ze starszyzną, po zorientowaniu się w prawdziwej grze Moskwy, ośmielił się zaprotestować w jakiejś sprawie w obecności szefa kolegium Wielaminowa, ten zareagował tak, jak powinien. Oświadczył ze złością: „Jestem tu prezydentem, a wy (starszyzna kozacka) niczym! Złożę was, a wasze wolności skasuję”.
Znieważony Połubudek w 1723 r. skierował na ręce cara pisemną skargę. Piotr na nią odpowiedział, że wszyscy hetmani, począwszy od Mazepy, to zdrajcy, i on, Połubudek, jest takim samym zdrajcą, skoro przeciwstawia się jego woli. Za „karę” car kazał zwiększyć podatki. Na kolejny protest naiwnego hetmana Piotr zareagował gniewem, rozkazując mu, wraz ze starszyzną stawić się przed jego imperatorskie oblicze. Jadąc do Petersburga, minęli się z kniaziem Golicynem, mianowanym zwierzchnikiem kozackim. W Petersburgu car rozkazał Połubudka zamknąć w Twierdzy Pietropawłowskiej, a towarzyszącą mu starszyznę po prostu pościnać.
Piotr I miał dziwne kaprysy i humory - i chyba na ich karb należy zapisać fakt odwiedzenia przez niego uwięzionego Połubudka - aż do śmierci zakutego w łańcuchy na nogach i rękach. Podobno podniósł wysoko te łańcuchy i rzekł: „Nie boję się ani kajdanów, ani więzienia. Lepiej mi umrzeć najgorszą śmiercią, niż patrzyć na likwidację kozactwa”. Car miał wtedy prosić starca o przebaczenie za ostre słowa, a hetman mu odrzekł: „Za niewinne cierpienie moje i moich druhów będziemy się sądzić przed Obliczem wspólnego, sprawiedliwego sędziego, Boga naszego. Gdy staniemy przed Nim, wtedy On rozsądzi Piotra z Pawłem”. Słowa te spełniły się o tyle, że Połubudek pomarł 30 grudnia 1724 r., car - 9 lutego 1725 r.
Nim jednak to się stało, car za „grzech” Połubudka sześciokrotnie zwiększył podatki na ludność Ukrainy. Była to niezła metoda! Stanowiła też ona poważne ostrzeżenie dla nowego hetmana nakaźnego, sędziwego już (73 lata) płk. miżhorodzkiego Daniela Apostoła. Byli jeszcze Kozacy, którzy nie mogli pogodzić się ze swoim nowym statusem, dlatego jesienią 1734 r. założyli oni Nową Sicz w rejonie rzeki Podpolnej, ale wtedy panowała już caryca Anna. Monarchini ta dała zgodę na powrót Kozaków i na założenie przez nich „Nowej Siczy”. Nie odegrała już ona jednak większej roli wojskowej. Zaporoże było już zupełnie uzależnione od Rosji i tylko wspominało „stare dobre czasy pod Polską”. Dusiło się, bo nie mogło napadać, grabić, palić, mordować. Zaporożcy brali tylko udział jako wojsko pomocnicze w wojnach z Turcją w latach 1735-1739 i 1768-1773.
W roku 1734 zmarł Daniel Apostoł, a Petersburg nie wyraził zgody na wybór nowego hetmana. Nie było go do 1750 r. Za panowania carycy Elżbiety, tej, która na swoim dworze zaprowadziła stroje polskie i polski język jako urzędowy, Kozacy na radzie w Głuchowie wybrali sobie hetmana Lewobrzeża. Został nim brat faworyta (faktycznie męża) monarchini Cyryl Rozumowski, miał wtedy lat 22.
Warto zwrócić uwagę na tę niebywałą karierę braci Rozumowskich. Zadecydował przypadek. W 1731 r. wojażował po Ukrainie płk Wiszniewski i wyszukiwał uzdolnionych chłopaków z pięknym głosem do carskiego chóru. We wsi Łemesz na Kijowszczyźnie, będąc w cerkwi, usłyszał, jak pięknie śpiewa młodzian Ołeksa Rozum. Przywiózł tego chłopca do Petersburga i przedstawił Elżbiecie, córce Piotra I. Spodobał się jej przystojny junak, więc postanowiła nauczyć go ogłady i dać minimum koniecznej wiedzy o świecie. Wkrótce, w 1742 r. Elżbieta została carycą i wzięła sobie za męża owego śpiewaka, ale już jako grafa Rozumowskiego. I w taki oto sposób wiejski chłopak (istny kopciuszek rodzaju męskiego) stał się mężem imperatorowej. Nie przewróciło mu się w głowie i o rodzinie nie zapomniał, a przede wszystkim o młodszym bracie Cyrylu, którego imperatorowa także mianowała grafem i wysłała za granicę do uzupełnienia edukacji. Po powrocie zza granicy miał 18 lat i stał się najmłodszym w historii prezydentem Akademii Nauk w Petersburgu. Był nim krótko, bo oto w licznych petycjach, a zwłaszcza podczas podróży Elżbiety po Ukrainie, Kozacy błagali o hetmana - i to w osobie grafa Rozumowskiego. Wybrali go, a caryca wybór zatwierdziła w lutym 1750 r. Na temat obu braci pisał B. Lepki:
Sytuacja poprawiła się pod panowaniem córki Piotra, Elżbiety, która poślubiła Kozaka Rozuma (Rozumowskiego) i obdarowała hetmańską buławą jego młodszego brata Cyryla. Wykształcony za granicą, przesiąknięty ideałami oświeconego absolutyzmu, odegrał Rozumowski na Ukrainie podobną rolę, jak Stanisław August w Polsce. Zbudował wspaniałą rezydencję w Baturynie, założył tam uniwersytet świecki, uśmierzał walkę stronników; ale przyszła caryca Katarzyna i Rozumowski skończył jako hetman na emeryturze [B. Lepki, dz. cyt.]. Decyzja carycy została sprowokowana, bo Rozumowski chciał swój urząd hetmański przekształcić w stanowisko dziedziczne. Nie spodobało się to Petersburgowi, który szybko zniósł urząd hetmański w 1764 r. Tym samym Cyryl Rozumowski był ostatnim hetmanem kozackim. Mieszkał potem w Petersburgu, dopiero przed śmiercią powrócił do Baturyna i tu zmarł, w tym samym roku co ataman Kalnyszewski, mając zaledwie 75 lat.
A tymczasem: Kalnyszewski, ataman koszowy, wykształcony szlachcic podolski, zaczął był Sicz przetwarzać z obozu w państwo. Na rozległych ziemiach siczowych podnosił uprawę roli, rozwijał przemysł, zaprowadzał dobrą administrację. To stało się powodem upadku Siczy. Zdobyto ją podstępem na Zielone Święta 1775 r. [szerzej będzie o tym mowa później - E.E]. Kalnysz umarł w Sołowskach, mając lat 112. Przesiedział żywcem zamurowany lat 28. Takim okrutnym finałem zakończyła się krwawa epopeja, hetmanat skasowano, zaprowadzono rosyjski ustrój wojskowy i poddaństwo na wzór rosyjskiego. Ukraińskim panom i starszyźnie kozackiej nadano rosyjskie tytuły, rangi, obdarowano ich majętnościami i przywilejami i ci poczęli się zgadzać ze swoim nowym losem. Smutne to, ale prawdziwe.
W dobie saskiej Rzeczpospolita przez kilkadziesiąt lat zażywała pokoju, co umożliwiło jej zagospodarowanie ziem ukrainnych, zniszczonych przez wojny kozackie i szwedzkie. Step szeroki pochłonął dawne sadyby ludzkie i zielenił się pustkowiem. Teraz znów zaczął się zaludniać, zabudowywać i ożywać gospodarczo.
Pierwszym, który zaczął zagospodarowywać pustkowia, był wojewoda kijowski Franciszek Salezy Potocki, pan na Krystynopolu. To on na nie znaną dotąd skalę rozpoczął kolejną kolonizację, sprowadzając tu ludność z dóbr Rusi Czerwonej i z tych dzielnic Rzeczypospolitej, które ludność rolniczą posiadały w nadmiarze. Za jego przykładem poszli inni magnaci zaludniając swoje włości w podobny sposób. Te dobre przykłady zaraziły także drobną szlachtę, która w nadziei na polepszenie własnego bytu także ciągnęła w te strony, uważane za ziemię mlekiem i miodem płynącą. Propaganda kolonizacyjna musiała być silna i atrakcyjna, skoro do zasiedlania stepów zgłaszali się także ludzie z Serbii, Mołdawii i Krymu, a także uciekinierzy z „moskiewskiego raju”, który obiecywał czerni Chmielnicki.
Jednym słowem przy końcu panowania Augusta III postrzegamy kresy ukrainne jako obszar na nowo zaludniony i zagospodarowany, a także zamożny jak nigdy dotąd. Dodać należy, że ogół tej ludności przyznawał się do unii kościelnej, albowiem pochodził z Rusi Czerwonej lub z centralnych rejonów Polski. Chodzi o Polaków-łacinników, którzy nie znajdując w nowych siedliskach kościołów swojego obrządku, wtapiali się stopniowo w obrządek ruski, stając się z czasem Rusinami. Z tej okazji pamiętnikarz ubolewa: Magnaci polscy, którzy obszerne na Ukrainie wówczas mieli posiadłości, bardzo zawiedli wobec Ojczyzny i Kościoła, że licznym kolonistom polskim obrządku łacińskiego pozwolili się zniszczyć, nie starając się w swych dobrach o fundacje kościołów łacińskich. Gdyby byli nieco grosza poświęcili na zakładanie plebanii łacińskich, byliby całą napływową ludność na Ukrainie dla polskości i Kościoła ocalili, a w dalszym następstwie od prawosławia obronili [Pamiętnik Adama Moszczyńskiego, Poznań 1863].
Na Prawobrzeżu rozpoczęła się kolejna kolonizacja wyludnionych ziem. Ruszyli się włościanie i drobna szlachta ze wszystkich spokojnych dotąd zakątków Rzeczypospolitej - i nie tylko z niej. Szlachta zamożna protestowała i przeszkadzała, ale piętnastoletnia wolnizna była silniejszym magnesem od „próśb i gróźb”. Kolonizacja ta pierwotnie szła słabo, wciąż było bowiem niebezpiecznie usadawiać się blisko Siczy Zaporoskiej. Ruszyła ona jednak pełną parą już przy końcu panowania Augusta III. Spowodowała to cisza, jaka zalegała stepy. Grom Chmielnickiego już dawno przycichł w oddaleniu, wreszcie całkiem skonał.
Kraj nowe miał zacząć życie; strasznych wysileń było potrzeba, żeby wreszcie zrozumiał dobro swoje i przylgnął z miłością do matki ojczyzny. Przed epoką buntów był tu lud jeszcze prawie w udzielnym kraju ruski, w dobrach ruskich kniaziów, teraz był polski, napłynął z serca Rzplitej, ostatni miejscowych Ukraińców pociągnął ku sobie, a chociaż po rusku mówił, miał już tchnąć sercem polskim; na nowych siedzibach w tej chwili osiadał, kiedy i dla samej Rzeczpospolitej następowały czasy wielkiego prawodawczego przesilenia, które się skończyły dniem 3 maja.
Lud ten, wieku nie było potrzeba, a przelałby się był w bryłę czystego złota polskiego [J. Bartosiewicz, dz. cyt.]. Jednak stało się inaczej i nie tak, jak to sobie wymarzył J. Bartoszewicz. Magnaci polscy bowiem zbyt mocno dbali o własną kieszeń, a mniej lub zupełnie o sprawy publiczne. Nie było wówczas męża, który by potrafił patrzeć perspektywicznie i myśleć przyszłościową polską racją stanu. Chodziło o to, że nie uważali oni za rzecz potrzebną utrzymanie i umacnianie polskości jako droższej od ruskości. Należało zatem owych osadników polskich spisać na straty - i nie tylko zresztą polskich. Zaczęła się więc ze wszech stron kupić, do ziemi mlekiem i miodem płynącej, ludność różnorodna, nawet zza Dniepru, bo u nas było swobodniej niż pod Moskwą, z Serbii, z Multan, z Wołynia, od stepów i od Krymu. Mozaika dziwnych wiar, wychowania, języka, obyczajów [tamże]. I teraz, gdy temu konglomeratowi dano kapłana polskiego, wtedy, być może, mieszanka ta stopiłaby się w polskim, katolickim tyglu, w złoto polskiej narodowości.
Stało się jednak inaczej, i to właśnie przez ową przeklętą pazerność! Magnaci wysyłają tam Rusina, bazylianina, o. Kosteckiego, który „rzucał garściami światło” na tę ludność. Ale nie było to światło polskie, łacińskie, lecz ruskie, greckie - chociaż przez unię katolickie. A było nad czym pracować. Bywało tam, że mężowie mieli po kilka żon i odwrotnie, żony po kilku mężów; bywało, że mężowie żony swoje sprzedawali za towar, złodziejstwa i zabójstwa zdarzały się co dzień. Lud był w niektórych okolicach ciemny, bez pierwszych pojęć o życiu społecznym.
Ks. Kostecki lud ten ciemny zrobił chrześcijański (i ruski), tępił w nim nienawiść do Żydów, wskazywał na braterstwo obrządków ruskiego z łacińskim [...] Nie próżnowali też bazylianie, którzy mieli tu monopol i oparcie w 1900 parafiach unickich (1764 r.) przy zaledwie 20 prawosławnych. Bazylianie rozwinęli wielką misję przede wszystkim na rzecz odnowy moralnej tej różnojęzycznej mozaiki. W latach 1764-1768 powstały ich ośrodki misyjne w Humaniu, Targowicy, Ładyżynie, Śmile, Żabotynie, Czehryniu, Sokołówce, Mańkówce i w kilku jeszcze innych miejscowościach. (…) Jednocześnie rozwijał się ruch hajdamacki zapładniany przez Sicz. Wobec tego zjawiska ataman koszowy okazał się zupełnie bezradny.
Próba powstrzymania hajdamaczyzny spowodowała w 1761 r. bunt biedoty (hołoty) kozackiej, który krwawo stłumiły wspólnie władze kosza zaporoskiego i wojsk rosyjskich. Rok później przywódcą kosza został Piotr Kalnyszewski (Kalnysz). Wysunęła go na to stanowisko starszyzna ze względu na jego powszechnie znane prorosyjskie nastawienie. Był on jednym z tych, którzy przyczynili się do katorgi, chłosty i piętnowania dziesiątków Kozaków wywodzących się z czerni. Zapamiętano mu to.
Jak wybuchła wojna rosyjsko-turecka w 1768 r., czerń ponownie rzuciła się w Siczy na domy starszyzny, grabiąc je do cna i mordując tych, co chcieli jej w tym przeszkodzić. Chciano dopaść Kalnyszewskiego, ale ten zwiał, przebrawszy się za mnicha, i schronił w stojącym w pobliżu garnizonie rosyjskim. Czerń wybrała sobie nowego atamana, będącego w jej ręku marionetką, Filipa Fiodorowa. Kalnysz nie rezygnował, intrygami doprowadził do poróżnienia buntowników, aby wreszcie przy pomocy dwóch pułków wiernych sobie rozbić ich zupełnie.
Jednak nie Kalnyszewski uratował Sicz przed kompletnym rozprzężeniem, wreszcie przed likwidacją zaplanowaną przez carycę Katarzynę II, lecz właśnie owa wojna rosyjsko-turecka. Wziął w niej udział Kalnyszewski, za którym pociągnęła prawie cała Sicz. Sytuację wykorzystali Tatarzy, napadając na bezbronne Zaporoże, zabierając jasyr, konie i bydło. Kureń korsuński zareagował w grudniu 1769 r. buntem, który zakończył się klęską i zesłaniem prowodyrów na Sybir.
Niespokojnie było także w Rzeczypospolitej, sprawcami zamieszania byli, przywołani już, hajdamacy. Najczęściej termin ten jest ograniczany do czasów koliszczyzny, ale niesłusznie, bo zarówno nazwa ta, jak i ruch pod nią się kryjący znane były już wcześniej. (…) Jednak tak naprawdę to po raz pierwszy hajdamacy dali znać o sobie w 1734 r. w czasie walki o tron polski po śmierci Augusta II. W tym roku bowiem zbuntował się sotnik nadwornych Kozaków ks. Jerzego Lubomirskiego Werłan. Działał on w porozumieniu z dowódcą garnizonu rosyjskiego stacjonującego w Humaniu, który miał mu przekazać, rzekomo, tajny ukaz carski nadający watażce stopień „pułkownika nakaźnego ochotniczego wojska”. Do samozwańczego pułkownika przyłączyła się pewna liczba chłopów i Kozaków humańskich, będących w służbie Potockiego. Nie zabrakło też Zaporożców z Garbu Bohowego. Siła, jaką zaczął rozporządzać „pułkownik carowej Anny”, pozwoliła mu w miarę swobodnie hulać po Bracławszczyźnie i częściowo Wołyniu. Wprawdzie pod Krzemieńcem poniósł klęskę, ale z resztkami opanował i złupił Brody, spalił Załoźce, a nawet groził, że zajmie Stanisławów. Nie był w stanie, w 1734 r. naciskany przez wojska koronne uciekł na Lewobrzeże, a tam już na niego czekały bratnie watahy rebelianckie, m.in. Sawy Czałego.
Ciekawa to postać: najpierw służył on u Werłana, ale się z nim posprzeczał, więc udał się na Zadnieprze i tu założył własną kohortę hajdamacką. Później był na prawym brzegu Dniestru, złapano go tam i osadzono w więzieniu, skąd uciekł do Turcji. Tu zaofiarował swoje usługi hetmanowi Orłykowi. Przekupiony przez szlachtę, zaczął znów skutecznie zwalczać hajdamaków. W 1741 r. zamordował go Kozak Ihnat Hołuj - wysłannik starszyzny zaporoskiej.
Jeszcze raz podniosła głowę hajdamaczyzna w 1750 r. - i to zarówno w Polsce, jak i w Rosji. Jednak i tym razem przegrała po obu stronach Dniepru. Rezultatem tej działalności rozbójniczej było zniszczenie na Bracławszczyźnie 27 miast i 111 wsi. To, co tu zostało powiedziane, stanowi długą uwerturę do rzeczywistej koliszczyzny, w której zasłynęli hajdamacy - więcej - zasłużyli na poemat Tarasa Szewczenki pod takim właśnie tytułem.
Koliszczyzna antypolska i antykatolicka rabacja kozacko-chłopska to dzieło carycy Katarzyny II, na które zareagowali konfederaci barscy, a na reakcję konfederatów odpowiedzieli znów hajdamacy. Do dzieła pchnął ich bezpośrednio ihumen monasteru motrońskiego Melchizedek Znaczno-Jaworski, a dla zachęty poświęcił noże, narzędzia zbrodni. Ten rytuał przyjmą później kapelani UPA. Na prowodyra rizunów ihumen wybrał zakonnego posłusznika, analfabetę o nazwisku Żeleźniak, który był poddanym rosyjskim. Do monasteru:[...] przyszedł pewnej nocy Maksym Żeleźniak i postrzygł się w czeńce. Był przez długi czas posłusznikiem, czyli nowicjuszem i ściągnął wielu innych mołojców, którzy tak samo przychodzili i wstępowali do zakonu. I zebrała się ich cała wataha. I znowu pewnej nocy zjawił się u bramy ślepy kobziarz, zwany Wołochem, i zaczął brząkać na bandurze. Obudzili się zuchy, zebrali w cerkwi poświęcone noże i poszli Czarnym Szlakiem - wojować Lachów [J. Jędrzejewicz, dz. cyt.].
W lasku pod monasterem czekało na nich jeszcze pół setki zbirów, w tym też Zaporożców gotowych do „świętego dzieła”, jak nazywano rzeź „poświęconymi nożami”. Zaporoże już dawno nie pławiło się we krwi, to było wbrew prawu hulajpola, teraz więc nadarzała się okazja. Stało się to w maju AD 1768. Inspiracja moskiewska, której zaprzeczyć się nie da, trafiła na grunt podminowany, miny wspólnie podkładali Petersburg i polscy oligarchowie ukrainni, których żadne wstrząsy społeczne niczego nie nauczyły. Sądzili, że pokój na stepach hulajpola będzie już trwał wiecznie, więc postępowali bezmyślnie i głupio. Ich majętnościami zarządzali pełnomocnicy, którzy musieli „zarobić” dla siebie i dla pryncypała. Byli wśród nich i tacy, jak już wiemy, co nawet cerkwie wydzierżawiali Żydom, a biedni chłopi musieli się im opłacać. Mówi o tym ówczesna pieśń zaczynająca się od słów: „Jedzie, jedzie Zelman, jedzie, jedzie jego brat”. Owi pełnomocnicy, czy komisarze, z pełną świadomością czynu i za wiedzą swoich patronów, dla oszczędności kosztów, o czym także już wiemy, nie chcieli budować kościołów i w ten sposób przeważający tu wówczas polski żywioł skazali na wynarodowienie. Żydzi byli utożsamiani z polskimi porządkami - i to także było zarzewiem niechęci do Polaków, które Moskwa w sposób mistrzowski potrafiła rozdmuchiwać i do własnych celów wykorzystywać. Uwidoczniło się to zwłaszcza po ogłoszeniu konfederacji w Barze. Naiwni konfederaci stanęli w obronie zagrożonego, w ich pojęciu, katolicyzmu, nie zdając sobie zupełnie sprawy, że ściągają na ojczyznę, którą kochali, wielkie nieszczęście. Moskwa zdawała się tylko czyhać na podobne „potknięcia”, miała sposób na Rusinów, aby ich podnieść do zbrojnego wystąpienia przeciwko Rzeczypospolitej. Pod ręką byli władyka Kuniski - autor ogłupiającej Istoriji Russów iii Małej Rosiji, pop Sadkowski, późniejszy jepiskop, a przede wszystkim, już nam znany mnich Melchizedek.
Długo jeszcze cisnąć się będzie uparte pytanie: jak mogło dojść do tej potwornej tragedii, która, jak po buncie Chmielnickiego, znowu na długie lata miała zatruć krew pobratymczą? Żaden z badaczy polskich nie odrzuca prawdy o inspiracji moskiewskiej i bez wahania wskazuje na Petersburg i świątobliwy Synod Prawosławny. Właśnie ów synod narzędziem swojej i carskiej polityki uczynił w Rzeczypospolitej biskupów dyzunickich - już nam znanego Jerzego Koniskiego i Wiktora Sadkowskiego, a także jepiskopa perejasławskiego Gerwazego Lincewskiego (1757-1769). Ten ostatni przywłaszczył sobie jurysdykcję nad dyzunickimi cerkwiami i monasterami Ukrainy - oczywiście w porozumieniu z jepiskopem mohylewskim i za zgodą Petersburga, ale z zupełnym pominięciem króla. Być może także Petersburg wskazał mu monaster motroneński w starostwie czehryńskim na oparcie w jego dyzunickiej agitacji, a w którym rezydował już agent carskiej ochrany, ihumen Melchizedech (Melchizedek) Jaworski. Tego właśnie wyświęcił na popa w Perejasławiu w 1760 r. władyka Gerwazy, a książę Jabłonowski, wojewoda bracławski i właściciel starostwa czehryńskiego, być może nieświadomy niczego, zgodził się na godność opata w klasztorze motroneńskim dla
tego osobnika, który tylko przez przypadek uniknął stryczka. Patent na owo opactwo wyjednał dla Melchizedeka komisarz starostwa czehryńskiego o nazwisku Potocki.
Niezwykły fałszerz był z tego Melchizedeka. Ciemnych chłopów przekonywał, że polscy księża bierzmują nie olejem, lecz gęsim sadłem - omastą żydów, że chrzest u nich nieważny, a gdy duchowny-unita ciało zmarłego pogrzebie, to już po wiek wieków. Albowiem dusza tego nieboszczyka nigdy już nie wstanie - nawet na Sąd Ostateczny. Nie ważne są też śluby katolickie, a katolickie błogosławieństwo jest przekleństwem. Katolicki kapłan bowiem nie błogosławi, lecz przeklina. Ciemny lud ruski, który z popami pił gorzałkę w żydowskiej karczmie, w wielu wypadkach wierzył szalbierzowi, jak dziś niejeden współczesny wierzy „misjonarzom” różnych sekt. Właśnie to ciemne chłopstwo coraz częściej zaglądać zaczęło do monasteru motroneńskiego, wreszcie szły tu całe pielgrzymki, aby słuchać „prawdy” batiuszki Melchizedeka.
Uradowany takim powodzeniem w najbliższej klasztoru swego okolicy próbował Melchizedek po niejakim czasie i na Smilatynszczyznę, dobra księcia Lubomirskiego, propagandę rozszerzać. Lecz tu komisarz majętności książęcej, Jerzy Dobrzański, podczaszy brzeski i kijowski, mąż o Unię św. dbały, wcześnie zamysłom Melchizedeka drogę zagrodził, wsparłszy ramieniem i protekcją swoje duchowieństwo unickie przeciw jego wysłańcom [E. Likowski, dz. cyt.].
Melchizedek był cierpliwy, rzeź hajdamacką przygotowywał precyzyjnie. Doczekał się śmierci komisarza Dobrzańskiego w 1763 r., a z jego następcą, Erazmem Dobrzańskim, poradził sobie bez większego trudu. Inteligentny intrygant omotał komisarza pochebstwami, lekarstwami z apteki klasztornej, alkoholem do tego stopnia, że ten zezwolił opatowi dyzunickiemu i jego wysłannikom na wszystko, i nim się pan Erazm zorientował, już dwie wsie - Ositnica i Telepie odstąpiły od unii. Trzymając komisarza w szachu, Melchizedek bez zezwolenia władz wybudował dwie nowe cerkwie prawosławne i sam je poświęcił - bez zgody miejscowego biskupa. Wreszcie sprawił, że ludność ruska tych wsi na piśmie przyrzekła wierność jepiskopowi perejasławskiemu, rezydującemu poza granicami Rzeczypospolitej. Gdy to się udało, wtedy Melchizedek sprowadził na Ukrainę tegoż jepiskopa, aby „zwizytował” jego monaster - oczywiście bez zgody i wiedzy władz polskich - ale znów za wiedzą komisarza starostwa czehryńskiego i Smilatyńszczyzny. Mówi się, że sprawiły to pieniądze, które komisarz miał przegrać w karty z opatem. W każdym razie chciwość czy głupota szlachcica miały jemu samemu wkrótce wyjść bokiem, bo o jego względem dyzunii „zasługach” kolije jakoś nie chcieli pamiętać. Gerwazemu urządzono monarsze powitanie na ziemi Rzeczypospolitej, a później huczne przyjęcie. Kozacy grodowi wychodzili mu naprzeciw, bramy triumfalne po drodze stawiali, spędzony przez nich lud prowadził jepiskopa wśród chorągwi cerkiewnych, szli więc także z samej ciekawości: jak też wygląda ten jepiskop? Albowiem dotychczas nigdy biskupa na oczy nie widzieli. Katolicy Rusini i Polacy nie zdawali sobie sprawy, z jakim groźnym i upartym osobnikiem mają do czynienia.
Melchizedek okazał się nie tylko wyjątkowo sprytnym, ale także wyjątkowo inteligentnym przeciwnikiem. Nim się w jego grze połapano, było już za późno. Nie tylko unia zaczęła przegrywać, miała przegrać Rzeczpospolita, a w konsekwencji także Ukraina. W misternej grze Melchizedeka zorientowano się po tym, jak w sposób zupełnie niespodziewany do dyzunii przystała ludność Telepina. Dziekanat śmilatyński postanowił zwołać kapłanów unickich do Telepina w celu naradzenia się, jak zapobiegać nieszczęściu. Melchizedek dowiedziawszy się o tym, podburzył chłopstwo starostwa czerkaskiego i z góry rozgrzeszył każdego, kto zabije duchownego unickiego.
Gdy zatem 29 grudnia 1765 r. niektórzy z księży unickich zbliżyli się do Telepina, idąc na wspomnianą naradę, wtedy usłyszeli dzwon na trwogę, jakby miał nastąpić najazd Tatarów. Na ten zew grupa chłopów uzbrojonych w samopały, spisy, cepy, widły, żerdzie zagrodziła księżom drogę. Najpierw obsypano ich wyzwiskami, później w ruch poszły pięści. Po wygnaniu duchownych czerń zawołała „sława!” jak po odniesieniu jakiegoś historycznego zwycięstwa.
Wieść o awanturze telepińskiej rozeszła się po całej okolicy, bunt i anarchia zawsze odpowiada czerni, więc ta i w swoich wioskach zaczęła „robić porządek” pod prowodyrstwem monachów motroneńskich. Ci poodbierali klucze od cerkwi wystraszonym parochom, zaczęli odmieniać ołtarze na wzór prawosławny, powyrzucali z nich cyboria, Sanctissimum w wielu miejscach nogami podeptali. Taki był początek złego, a samo zło miało nadejść wkrótce. Chyba zrozumiano to w Warszawie, bo na Ukrainie pojawił się oddział wojsk pod komendą regimentarza Woronicza. Woronicz w pierwszym rzędzie aresztował (w sierpniu 1766 r.) Melchizedeka. Argumenty, których użył Woronicz, musiały być przekonywujące, skoro butny Jaworski przyznał się, że działał z polecenia jepiskopa Gerwazego, a ten przecież wchodzi w skład świątobliwego synodu petersburskiego. Być może, że właśnie ta wieść sprawiła, że nie zawisł on jako zdrajca, lecz został tylko „więźniem” klasztoru dermańskiego - stąd zresztą umknął, i to wprost pod skrzydła jepiskopa Koniskiego. Czując się bezpieczny, „sypał” swoich wspólników, wyznał, że robotę na rzecz prawosławia ułatwiali mu komisarze starostw: czehryńskiego, korsuńskiego i śmilatyńskiego - za sumę 100 i 200 rubli.
Także sotnik Charko z Żabotyna brał pieniądze na gorzałkę, a za to podburzał lud do wypędzania duchownych unickich, w czym wyróżniał się niejaki Danyło. Obaj więc dla przykładu zostali na gardle ukarani. Na wieść o tym odezwał się zza kordonu archirej perejasławski, któremu dostarczono głowę Danyły. Ten, uznając ową głowę za „relikwię”, wysłał na Ukrainę w marcu 1767 r. „list pasterski”, w którym już bez ogródek oświadczył, że „macierzyńska Rosja” o swoich prawosławnych w Rzeczypospolitej pamięta. Oskarżył przy tym unitów, iż się „chrześcijanami mienią, a są rozbójnikami, grabieżcami i katami”. Dodać należy, że istniały tu też nastroje wojen kozackich z czasów Chmielnickiego, podsycali je, oprócz wędrownych monachów, także Zaporożcy, którzy nawiedzali Ukrainę dla łupów i mordów, bez których przecież Sicz obejść się nie mogła. Sytuacja była napięta, podniecenie czerni sięgało zenitu, wystarczył jeden impuls, jedna iskra, aby spowodować krwawy pożar wojny domowej. Właśnie do tego dążyli Koniski i Melchizedek, i jeszcze kilku innych - wreszcie dopięli celu. Zapisało się to krwawymi zgłoskami w historii XVIII wieku.
Hajdamacczyzna, koliszczyzna - o niej bowiem mowa - poczęła się w zasadzie zimą 1768 r., ale sama rzeź sroga w okresie od maja do lipca tego roku. Właśnie w mroźną noc kresowej zamieci śnieżnej przybył do monasteru mortoneńskiego kowal Maksym - zwany Zalizniakiem (Żeleźniakiem), dawniej brat posługujący w tymże klasztorze, potem ataman siczowy - z kilku innymi Kozakami, aby w monasterze za swoje grzechy czynić pokutę. Był to stary zwyczaj zaporoski. Melchizedek uznał to za zrządzenie losu i zdawał się na Kozaków czekać, a może rzeczywiście czekał. To drugie stwierdzenie wydaje się bliższe prawdy. Być może opat listownie wezwał Żeleźniaka, kreśląc przed nim jakieś atrakcyjne miraże, które różniły się od monotonii życia na Siczy. Świadczyć o tym może napływ do klasztoru coraz większej liczby Kozaków, tak że przed Wielkanocą było ich już około 150. Oni to na wiosnę 1768 r. zbudowali w obrębie monasteru dwie szopy, z których każda mogła pomieścić 1000 koni.
Taki był początek dzieła, do którego przez lata całe cierpliwie zmierzał Melchizedek. Czekał tylko na odpowiedni moment. Za taki właśnie sprytny mnich uznał zawiązanie konfederacji barskiej, która głosiła, że jej celem jest obrona wiary katolickiej i Kościoła przeciw uchwałom sejmu (1768 r.), dającym równouprawnienie polityczne i religijne dyzunitom i katolikom. Zatem opat dyzunicki, wszczynając bunt, zdawał się stawać w obronie postanowień sejmowych. Niewiele z tego i tak czerń hajdamacka rozumiała, jej wystarczyło nośne hasło: „rizaty Lachiw i Zydiw” i z takim hasłem właśnie Melchizedek wystąpił, a na wodza pospólstwa wybrał właśnie Maksyma Żeleźniaka, przekonawszy go, że nie tylko dobro cerkiewne wymaga krwawej rozprawy z Lachami, unitami i Żydami, ale że taka jest wola „najjaśniejszej imperatorowej”, którą zakonnik-hipokryta zwał „najcnotliwszą kobietą”, jaką zna historia ludzkości.
Wydaje się, że Żeleźniak mimo takiej zachęty i nadziei na łaskę „najcnotliwszej” długo się wahał, słusznie obawiając się, że chłopska rabacja nie gwarantuje ostatecznego zwycięstwa - a wtedy czeka go zaostrzony pal. Melchizedek przekonywał, że buntowników weźmie w obronę caryca Katarzyna II, i aby ostatecznie go skaptować, zawiózł go do Perejasławia, do władyki Gerwazego, aby ten swoją archirejską powagą ułożone plany buntu potwierdził i jako jepiskop im pobłogosławił. Była też groźba klątwy. Być może, że to jeszcze podejrzliwemu Kozakowi nie wystarczało, wtedy obaj spiskowcy i fałszerze - Gerwazy i Melchizedek - użyli argumentu ostatecznego, pokazali mu dokument, rzekomy ukaz carycy, dla większej wiarygodności złotymi zgłoskami pisany i opatrzony pieczęcią imperatorowej wyciśniętą w wosku, a wzywający „lud prawosławny” do rzezi Lachów, unitów i Żydów. Nadto opat głosił, że zgodnie z wolą monarchini zostanie odtworzony hetmanat, ale pod warunkiem, że Ukraina spłynie krwią polską, unicką i żydowską. Wszystko, co złote, miało pochodzić od monarchy, złote litery nie mogły nie przekonać prostego ludu, a że były fałszywe, to o tym wiedzieli wtedy tylko fałszerze. Długo po tym fakcie wielu przyjmowało, iż rzeczywiście Katarzyna II wydała oną złotą hramotę, wielu przyjmowało to za pewnik.
Dziś wiemy, że autorem fałszywki był sam Melchizedek, uczynił to za wiedzą swojego jepiskopa. Co do tego, że Melchizedek napisał ukaz, nie miano wątpliwości za jego życia. Cała ówczesna Ukraina głośno jemu to autorstwo przypisywała, a Kozacy po rzezi pojmani na Melchizedeka i jego mnichów jako na głównych sprawców hajdamacczyzny wskazywali. Nawet kniaź Repnin na wieść o buncie hajdamackim w liście do Nikity Panina na Melchizedeka i Gerwazego wskazywał jako na inspiratorów rzezi, z których postępowania miała być nawet Katarzyna II niezadowolona.
Jednak to na Rosję spada odpowiedzialność za bunt o tyle, że to Petersburg agitował przeciw unii, a bunt był tych agitacji antyunijnych następstwem. Czy rzekomy ukaz carski złotymi zgłoskami napisany rzeczywiście przekonał ostatecznie Żeleźniaka? Być może, że tak, ale mimo to miał zastrzeżenia i wątpliwości: skąd weźmie dostateczną liczbę wyszkolonego wojska na takie przedsięwzięcie? Czerń jest dobra do rzezi i rabunku, ale nie do walki z regularnym wojskiem. Wątpliwości rozwiali inspiratorzy, twierdząc, że przy rogatkach granicznych czeka na niego 1000 Kozaków zbiegłych ze Smilatyńszczyzny, którzy uszli przed wojskami konfederackimi. Z tymi Kozakami, mówiono mu, przekroczy granicę i wejdzie do Rzeczypospolitej i tu zacznie rzeź w czambuł - zgodnie z wolą imperatorowej. Mówili prawdę, chorągiew kozacka rzeczywiście na niego czekała, teraz już bez żadnych wahań Żeleźniak stanął na jej czele pod malinowym sztandarem.
Skąd się faktycznie owi Kozacy wzięli na podorędziu? Rzecz ma się zgoła prosto i dla tamtych czasów i obszarów typowa. Oto w administracji majętności śmiletyńskich, należących, jak już wiemy, do księcia Lubomirskiego, zaistniało pewne nieporozumienie. Dwaj nowo mianowani komisarze, nie mogąc jakoś wejść w posiadanie swoich urzędów przez upór dotychczasowych komisarzy, postanowili sprawę załatwić w sposób zbrojny. Aby osiągnąć cel i rozstrzygnąć spór na swoją korzyść, zwerbowali pewną liczbę Kozaków, pojąc ich gorzałką. Jednocześnie łudzili ich zapewnieniem, że jeżeli ich wesprą, to oni w zamian będą popierać dyzunię przeciw unii. Kozacy chętnie na to przystali, ale gdy się spostrzegli, że mają walczyć ze swoimi braćmi Kozakami stojącymi po stronie dotychczasowych komisarzy, od takiej walki się uchylili. Rozeźliło to nowych komisarzy, którzy zagrozili tym Kozakom wojskiem konfederatów, a wojsko to, według nich, „w pień ich wytnie, a krew ich psy chlipać będą”. Przypadek sprawił, że właśnie w tym czasie pojawiły się w okolicy cztery chorągwie pancerne, które pojmały przyłapanych na rozbojach kilku ich towarzyszy i powiesiły. Widząc to Kozacy, nabrali pewności, że to początek spełnienia groźby komisarzy, przeto pospiesznie opuścili ziemie Rzeczypospolitej - oni to stali się pierwszym zagonem hajdamackim Żeleźniaka.
W lesie czehryńskim, w tzw. Chłodnym Jarze zaczęli zbierać się hajdamacy pod przewodem Maksyma Zalizniaka. W nocy 14 sierpnia 1768 r. w święto „Makawejów” ihumen monasteru motrońskiego Melchizedek Jaworski poświęcił noże hajdamakom, którzy rozgromili pijanych (sic!) barskich konfederatów, zaczęli rżnąć Polaków i Żydów, a ihumen Jaworski wzywał ich do bicia także unitów, to jest Ukraińców-katolików. Zginęło wtedy około trzystu ukraińskich katolickich duchownych, przeważnie bazylianów [K. Panas, dz. cyt.].
Przekroczywszy Dniepr, ataman ruszył w głąb kraju z kilkoma oddziałami. Sam szedł ku Humaniowi, jego podkomendny, ataman Nieżywy posuwał się ku Kaniowowi, ataman Szwaczka kroczył na Chwastów, znów ataman Chwost przez Tetyjów gnał na Prawobrzeże. Po drodze przyłączyli się do rebeliantów krewcy parobkowie chętni do mordu, gwałtu i rabunku, wreszcie watahy zbuntowanego chłopstwa w nadziei na obfite łupy. Uzbrojeni byli w owe poświęcone noże, w piki, a często w zwyczajne drągi zaostrzone u szczytu. Mnisi dyzuniccy wiedli ich z okrzykiem: na pohybel Lachom, uniatam i Żydam. Żeleźniak miał już w tym czasie pod sobą ok. 30 tys. zbuntowanego ludu - ochotników i tych, którzy w obawie przed utratą życia z rąk pobratymców przystali do buntu pod przymusem.
Kupy pijanego i rozbestwionego chłopstwa szły, jak kara Boża, paląc wsie i miasta, zabijając starców, kobiety i niemowlęta; łupiąc dwory, kościoły, hostie i świętości biorąc na spisy. Aż włosy na głowie powstają na wspomnienie tych okropności: ludzi wkopywano w ziemię, a potem głowy jak trawę koszono, jak darto pasy, jak niewiastom rozpruwano żywoty i wnętrzności włóczono, a dziećmi małymi w mieście Kumaniu trzy studnie napełniono. Przy wszystkich gościńcach widać było szubienice, gdzie obok szlachcica wisiał ksiądz i Żyd i pies z takim napisem: „Polak, Żyd i pies jedna wiara” [L. Siemiański, Wieczory pod lipą, Kraków 1863].
Hajdamacy szybko opanowali Żabotyń, Czerkasy, Smiłę, Zwinogródkę, Lisionkę i Korsuń, gdzie wyrżnęli wszystkich Polaków i Żydów. Gdy tylko kwaśny odór rozszedł się po Ukrainie, wnet płomień buntu rozprzestrzenił się na całe prawie Naddnieprze. Szlachta i Żydzi opuszczali swe siedliska i chronili się do miejsc warownych. Jednym z takich miejsc był Humań - dziedzictwo Potockich - gdzie zebrało się 15-20 tys. wygnańców. Uciekinierzy byli pewni swojego bezpieczeństwa pod opieką pułku Kozaków grodowych, opłacanych przez F. Salezego Potockiego. Wśród tych Kozaków był sotnik Iwan Honta (Gonta). Ten potrafił zjednać sobie zaufanie pułkownika Rafała Despota Młodanowicza. Jak tylko krwawy Żeleźniak zbliżył się pod Humań, Młodanowicz wysłał milicję kozacką z Gonta na czele do rozeznania sytuacji, czy nawet do walki z buntownikami. Tymczasem Goncie też zapachniała krew polska, żydowska i rusko-unicka, przyłączył się więc do Żeleźniaka i obaj teraz wspólnie ruszyli „Lachów wojować”. Stanąwszy przed Humaniem, Gonta poprosił swojego łatwowiernego dowódcę o otwarcie bram miasta. Młodanowicz ufając podkomendnemu, wpuścił go do miasta, nie przypuszczając, że wleje się do środka rzeka ukrytego hajdamactwa. Ponieważ wojsk regularnych na Ukrainie prawie nie było w tym czasie, rebelianci mieli ułatwione zadanie i sprawę z przelęknionymi i bezbronnymi. Wprawdzie stało tu kwaterą wojsko rosyjskie, ale do „polskich spraw” się nie mieszało i wobec rebeliantów zachowywało się z „aktywną neutralnością”. Hajdamacy przeto uznawali je za sojuszników, wierzyli bowiem w prawdziwość ukazu imperatorowej.
Przez tę sołdacką obojętność [...] zanurzyło się we krwi całe Pobereże między Dnieprem a Bohem. Nie szczędzono starców, dzieci ani niewiast. Widziano powieszoną matkę z czworgiem dzieci na jednym drzewie; widziano kobiety z zaszytymi we wnętrznościach kotami; widziano nieszczęśliwe ofiary, jedne odarte ze skóry, inne gwoździami przybite do belek, dziatwą jak głownią rzucano na rozpalone węgle. [...] Hajdamacy wiedli ze sobą własne dzieci, aby je do morderstwa przyzwyczajać. Dość powiedzieć, że na przestrzeni 60 mil wzdłuż i 40 wszerz od Dniepru w głąb Ukrainy nie przepuszczono żadnemu prawie mieszkańcowi, który ucieczką się nie ratował; bo nie oszczędzano nawet chłopów, którzy coś mieli, a do buntu się nie przyłączyli. Rżnięto ich jako „lackie dusze”. W perzynę poszły: Żabotyń, Tetejów, Łysianka, Sawrań, pięćdziesiąt włości, tysiące rozrzuconych po stepach domostw [ks. E. Likowski, dz. cyt.].
Pod nóż szli duchowni łacińscy i uniccy, a cerkwie unickie i kościoły, jeżeli nie były palone, to bezczeszczone i plądrowane. Kapłanów unickich, którzy nie zdążyli uciec, rżnięto nożami. Zdarzało się jednak, że pojmanych księży gromadnie pędzono do Perejasławia, aby tam przed jepiskopem wyrzekli się unii, a gdy to się stało w obawie przed utratą życia, wtedy jepiskop chrzcił ich na nowo. Temu niesłychanemu od czasu buntu Chmielą barbarzyństwu położono kres dopiero po rzezi humańskiej, która nie tylko przeszła wszelkie ludzkie wyobrażenia, ale wstrząsnęła nawet sumieniem bezwzględnej Katarzyny II. Teraz niechaj przemówi autor, który rzecz opisał według relacji naocznych świadków:
Zaraz zaczęła się rzeź okropna, na której wspomnienie dotąd zgroza przejmuje serca. Rozjuszone pospólstwo mordowało wszystkich bez litości, nie przepuszczając kobietom, starcom i dzieciom. Trudno opisać całą zgrozę tych okropnych zbrodni. Hajdamacy wpadali do kościołów, mordowali księży, bezcześcili święte hostie i krzyże. Małe dzieci rzucali w powietrze, a potem chwytali na piki. A cóż dopiero rzec o ich postępowaniu z niewiastami? [...] Nie tylko zabijali, ale męczyli okropnie nieszczęsne ofiary. Małą garstkę młodzieży, a szczególnie dziewic ocalili, ale kazali je ochrzcić drugi raz podług obrządku schizmatyckiego (prawosławnego), po czym prości chłopi brali sobie takie panny za żony [...] Wszelką własność rabowano [...] Ze czterystu uczniów w szkołach o.o. bazylianów żaden nie ocalał. Trupy wrzucano do studni głębokiej, większa część jednak zabitych, z szat obnażona, zalegała ulice, wystawiona psom na pożarcie. Padło w Humaniu pod nożami morderców 20 000 ofiar, a w całej Ukrainie 100 000. Taką klęskę zgotowała Polsce Katarzyna, carowa moskiewska [...] [Zarys dziejów Polski porozbiorowej, Poznań 1890].
To prawda, bo hajdamacy rżnęli z imieniem carycy na ustach, co potwierdziło zgodnie 16 osób, tylko 16, bo tyle ocalało z pogromu. Gonta był tak zaślepiony nienawiścią do unii i katolicyzmu w ogóle, że własnoręcznie pozarzynał swoje dzieci - tylko dlatego, iż były one ochrzczone w unickim obrządku. Rzecz całą opisał Taras Szewczenko w poemacie Hajdamacy. Ocalał tylko najstarszy piętnastoletni syn, którego wujek zdołał ukryć, a następnie wysłać do Mołdawii.
Zaraz po tej rzezi czerń obwołała Żeleźniaka hetmanem, a Gontę pułkownikiem humańskim. Bunt się rozszerzał, a jego rozmach zaczął zagrażać także spokojowi Rosji, a także w jego wyniku cierpiała powaga imperatorowej. Już w świecie głoszono, iż okrutnej rzezi dokonują chłopi prawosławni w imię prawosławnej imperatorowej, która mordercom sprzyja. Wobec tych faktów rabacja musiała być zlikwidowana, zresztą już swoje zadanie spełniła: osłabiła Rzeczpospolitą i przyczyniła się do klęski konfederatów. Teraz zacznie się rosyjskie polowanie na konfederatów i hajdamaków, jednych i drugich spotka ten sam wspólny los w syberyjskich minach. Bywało, że do jednej taczki byli przykuci hajdafnaka i konfederat. Rabacja zatem została zlikwidowana wspólnymi siłami polsko-rosyjskimi.
Sami Moskale przelękli się wielkich rozmiarów buntu, dlatego aby powściągnąć hordy hajdamackie, a zarazem oczyścić się z zarzutu, że za ich sprawą koliszczyzna [wyraz ruski, oznaczający rzeź, bunt] wybuchnęła, wystąpili zbrojnie przeciwko hajdamakom. Pochwycili Gontę i Żeleźniaka [w nocy z 6 na 7 lipca w Humaniu - E.P], a morderców powiązali. Gonta [jako królewski poddany - E.R] został ukarany okropną śmiercią, a Żeleźniak, jako poddany rosyjski, do Rosji odesłany gdzie żył spokojnie [tamże].
Ten fakt też potwierdza dowodnie, że za sprawą rabacji stała jednak Moskwa, a obaj atamani mogli się przekonać, że owa złota hramota była zwykłą fałszywką. A zatem: jak tylko wieść o rzezi Humania dotarła nad Newę, caryca postanowiła zrzucić z siebie odium inspiratorki ludobójstwa i dalszej rzezi położyć kres. 20 czerwca w tej kwestii pisała, ale nie złotymi literami:
“Dowiadujemy się ze smutkiem, że nasi współwyznawcy zamiast dziękować Bogu za udzielone im naszym staraniem równouprawnienie, sami do nieporządków się przyczyniają, a zapomniawszy posłuszeństwa zwierzchności i panom swoim, popełnili niektóre mordy i gwałty. Wiemy, że poszli za zgubnym przykładem konfederacji barskiej, buntującej się przeciw władzy, a oprócz tego stali się ofiarami oszukaństwa bandy, która, nazywając się zuchwale częścią wiernych naszych wojsk zaporoskich, pokrywaniem fałszywych, w naszym niby imieniu wydanych, ukazów nęciła do siebie.”
Po odebraniu tego manifestu, po tym jak już ok. 300 tys. dusz padło pod nożami hajdamaków, dowództwo wojsk rosyjskich postanowiło także (na rozkaz carycy) przystąpić do akcji zbrojnej wespół z wojskiem polskim. Użyto broni kolijów, tj. podstępu. Gen. I. Gusiew zaprosił atamanów koliszczyzny na bankiet i tu ich znienacka aresztował. Rozbrojonych zakuto w przygotowanych wcześniej dybach i z wielką skrupulatnością oddzielono rosyjskich poddanych od polskich. Ostatnich, wraz z Gonta, odesłał gen. M. Kreczatnikow hetmanowi F.K. Branickiemu, który od czerwca przebywał z wojskiem na Ukrainie, walcząc przeciwko konfederatom barskim. Branicki rozesłał ich po fortecach, zatrzymawszy tylko do własnej dyspozycji Gontę. Rosjanie zaś wzięli swoich w liczbie ok. 1500 osób i wcielili do swoich pułków sołdackich na 25 lat, starych zesłali pod biegun.
Tylko Żeleźniak i Melchizedek poszli na Sybir, ale stąd szybko powrócili. Melchizedek otrzymał bogate opactwo w Rosji, a Żeleźniaka nagrodzono sporym szmatem ziemi i obdarzono szlachectwem. Bezlitośnie natomiast los obszedł się z szeregowymi hajdamakami, starszymi wiekiem, których przeznaczono do dożywotniego rycia w kopalniach rtęci na Sybirze. Tu, jak się rzekło, los ich zetknął z konfederatami barskimi, a jedni i drudzy znów spotkali tu Polaków wcześniej zesłanych, w tym potomków tych, których porwano z Polski jeszcze za czasów Piotra I.
Wyprowadziło wtenczas żołdactwo cara Piotra z Polski młodzieży moc niezliczoną, a brało w dodatku konie i woły[...] Nie dosyć na tern, uwoził car w głąb Moskwy, na Sybir Polaków, już nie tylko szlachtę, ale i senatorów [...] Wszystko było jego, czego się tylko dotknął, co mu stało na drodze. Po Ukrainie zadnieprzańskiej kolej przyszła na Polskę dźwigać kajdany moskiewskie. I poszli na pustynie Sybiru Zieliński, arcybiskup lwowski, Wiśniowiecki, hetman, i Siennicki, miecznik litewski. Cóż mówić o drobniejszych gniewu carskiego ofiarach? Kośćmi polskimi wybrukowane są mogiły Sybiru. Konfederaci barscy spotykali tam już potomków, wnuków swojej braci, szlachty polskiej [Julian Bartoszewicz, dz. cyt.].
Tymczasem po fortach Rzeczypospolitej, we Lwowie, Winnicy, Brodach, Załoźcach, wieszano dziennie po kilkunastu pojmanych hajdamaków, darto też z nich pasy i wbijano na pal. Gontę stracono w Serbach pod Mohylowem, zadawszy mu okropne męki. Doznał przedsmaku piekła. Zmarł w trakcie zdzierania z niego żywcem skóry i ćwiartowania. (…)
Źródło: http://w.kki.com.pl/pioinf/przemysl/dzieje/rus/hajdamacy1.html
13