2 BAJKI, BAJKI


Agnieszka Kozak

1. Bajka o nadziei

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic

Choćbyś został sam, choćbyś nie umiał żyć, wierzę, że odmieni Cię nadzieja...


W pięknej dolinie, u stóp cudownych, zalanych słońcem gór była tętniąca śpiewem i radością wioska. Dolina odgrodzona była od świata z jednej strony pasmem pięknych gór, z drugiej strony wąską, ale bardzo rwącą rzeką. Ludzie, którzy w niej żyli byli naprawdę zadowoleni z życia, żyjąc z uprawy winogron. Winnice cudnie wypełniały całą dolinę i wydawało się, że stanowią cel i sens życia jej mieszkańców. Wiele trudu i pracy trzeba było włożyć w wielkie przestrzenie wypełnione krzewami.

Każdej wiosny ludzie z drżeniem serca witali pierwsze promienie słońca - czy już na stałe zagości w dolinie, czy będzie dość łaskawe, by ogrzewać delikatne pąki rodzących się do życia krzewów. Latem z pewnym niepokojem patrzyli na słońce, czy nie spali zbytnio swymi promieniami ziemi, w której płynęły życiodajne soki, czy będzie wystarczająco dużo deszczu by nadać soczystej barwy liściom, by rośliny miały siłę do życia. Wczesną jesienią konieczne było chronienie owoców przed nagłymi atakami mrozu schodzącego czasami niespodziewanie z wysokich gór. Dzień zaczynał się w wiosce od pełnego niepokoju spojrzenia na winnicę i kończył otarciem potu po zakończonej pracy na polu. Uprawa winorośli była wszystkim, co ludzie ci mieli, co sprawiało, że żyli...

Pewnego jesieni w wiosce wybuchł wielki pożar, który spalił wszystkie uprawy i wszystkie domy, spalił też mosty na rzece. Wielu ludzi zginęło w pożarze, a ci, którzy ocaleli, nie zdecydowali się na odbudowywanie swoich domów, zbyt wiele bólu wiązało się z tym miejscem, uprawy wypalone były do korzeni... Spalona dolina pokryta była popiołem, pełna zgliszczy, wydawało się, że zamarło w niej życie...

Jednak pozostał w niej mały chłopiec, którego rodzice dawno zmarli i byli pochowani na miejscowym cmentarzu. Nikt o nim nie pamiętał wszyscy zajęci byli własnymi stratami i bólem, więc w końcu został w opuszczonej dolinie sam. Nie bardzo miał dokąd iść, bo tu było wszystko, co kochał i co było dla niego ważne. Z trudem przetrwał zimę dzięki zapasom, które wygrzebał spod ruin zwalonych domów. Pewnego wiosennego poranka, kiedy udał się na poszukiwanie pożywienia zobaczył kilka zielonych listków nieśmiało wyrastających z ziemi na tuż przy zboczu góry. Z drżeniem serca i z drżącymi z radości, ale i niepewności dłońmi podszedł do tego cudu wynurzającego się z ziemi - ku jego radości liście okazały się być liśćmi winorośli! Ogień nie strawił wszystkiego, pozostał korzeń, była to szansa na odbudowanie kawałka winnicy. Jakże cieszył się tym wyrastającym z ziemi, bezbronnym i delikatnym krzewem. Jego oczy nabrały blasku, w sercu zaświtała nadzieja. Chłopiec od razu oczyścił przestrzeń wokół drobnej roślinki i zaczął się nią opiekować, postanowił wybudować wysoki i gruby mur wokół swojego kawałka ziemi, by nigdy już żaden ogień nie mógł mu zagrozić.

Jedyne, co do tej pory umiał, to uprawa winnic, był rolnikiem a nie budowniczym, nie znał się na budowaniu murów. Na brzegu rzeki znalazł starą łódkę, postanowił udać się do ludzi mieszkających po drugiej stronie rzeki i kupić od nich cegły i zaprawę murarską. Nie miał pieniędzy, więc postanowił nająć się jako ogrodnik i pomagać ludziom w uprawie ich roślin. Każdego dnia chłopiec przemierzał rwącą rzekę w swej małej łódeczce by pracować w ogrodach innych ludzi i za zarobione pieniądze kupować cegły na mur chroniący jego winnicę. Zaprzyjaźnił się też z ludźmi z wioski, wspólna praca bardzo ich do siebie zbliżyła.

Jednocześnie rozpoczął mozolną pracę w swoim ogrodzie, rozsadzał krzewy, przygotowywał kolejne kawałki ziemi pod uprawę, mozolnie budował mur cegła po cegle, by chronić winnicę na wypadek pożaru. Jednak ciężka praca i pokonywanie rwącej rzeki małą łódką powoli wyczerpywało jego siły, tak, że czasami po powrocie z wioski nie miał już siły na pracę w swoim ogrodzie, jedynie na ułożenie kolejnej warstwy przywiezionych cegieł. Zaczął zaniedbywać swoją winnicę, za to ogrody ludzi, w których pracował, piękniały z tygodnia na tydzień. Ludzie, dla których pracował bardzo go polubili z troską patrzyli na jego zmęczone, spracowane ręce i na oczy, które zdawały się tracić swój blask... Pewnego dnia stary ogrodnik, któremu pomagał w pracy w ogrodzie zapytał, co go trapi. Chłopiec opowiedział staruszkowi, że brakuje mu sił i czasu na pracę we własnej winnicy, stary ogrodnik z pięknym i szczerym uśmiechem zaproponował mu pomoc. Chłopiec ucieszył się, ale potem ze smutkiem zauważył, że jego łódka jest za mała na to, by przewieźć ich obu na drugi brzeg, a inaczej nie można się było tam dostać.

Ze spuszczoną ze zmęczenia i smutku głową podszedł do brzegu rzeki, z dala widać było piękny, wysoki mur, który chronił jego winnicę. Jakże był majestatyczny na tle zachodzącego słońca! Gdyby tylko na rzece zbudować most? No tak, most, ale skąd wziąć budulec, skąd wziąć cegły... Jakie to proste! Przecież cegieł, na które zapracował wystarczyłoby na solidny most, przecież mógł rozebrać mur i poprosić ludzi z wioski by pomogli mu w budowie mostu, by pomogli mu w pracy przy odbudowywaniu jego winnicy...

Wszystko co robimy, czego się podejmujemy, każda myśl i każdy talent w nas złożony są jak cegły - tylko od nas zależy czy użyjemy ich do budowania murów, które odgrodzą nas od ludzi i od miłości, czy użyjemy ich do budowania mostów, które pozwolą czasami przejść do drugiego człowieka, przekroczyć trudną i rwącą rzekę, które pozwolą innym przychodzić do nas...

2… Damian Zdrada

Bajka o wszechmocnym duchu

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic

W pewnej wiosce żył sobie człowiek, imieniem Feliks. Nie był szczęśliwy, gdyż bardzo chciał być lepszy, niż był. Niekiedy uważał, że wszystko potrafi robić najlepiej, jest mądry, za co powinni go wszyscy cenić i poważać. Czasem jednak odczuwał, że coś w nim jest nie tak: doświadczał wówczas chwili zwątpienia i rezygnacji. Miał wtedy poczucie, że jeszcze nie jest taki idealny, jak być powinien.

"Gdybym był tylko trochę lepszy - myślał - byłbym szczęśliwy". A niczego tak bardzo nie pragnął, jak podziwu i akceptacji innych ludzi. Ale gdy jednego dnia komuś pomógł, drugiego dnia opowiadał z szyderczym uśmiechem na twarzy o tym, jak to on ? Feliks - musiał pomagać jakiemuś niedołędze w rozwiązaniu śmiesznie prostego problemu.

Dlatego ludzie z wioski często wypominali mu, że jest niedobry dla innych i dwulicowy. On wtedy myślał, że inni nie doceniają go, bo mu zazdroszczą jego cech. Gdy zaś coś mu się nie udawało, czuł się mały i bezradny. A myśl o tym, że jest słaby, przerażała go. Wtedy stawał się krytyczny w stosunku do innych i obwiniał ich za swoje niepowodzenia, aby w ten sposób podwyższyć swoje mniemanie o sobie.

Pewnego dnia wyruszył na polowanie. Zobaczył pięknego, białego jelenia z ogromnym porożem i zapragnął go upolować. "Taka zdobycz sprawi - myślał - że inni w wiosce zaczną mi zazdrościć. Będę chodzić w skórze białego jelenia a wszyscy będą mnie podziwiać". I w pogoni za zwierzęciem zapuścił się w takie rejony lasu, gdzie nigdy jeszcze nie był. W pewnym momencie jeleń zniknął gdzieś w gęstwinie, jakby rozpłynął się w powietrzu. Nastała głucha cisza. Feliks nie wiedział gdzie jest, zbliżał się zmrok. Zmęczony usiadł pod drzewem i wtedy ukazała mu się zjawa. Było coś dziwnego w tej postaci: była biała jak śnieg, ale też jak śnieg zimna. Bił z niej blask, ale niczego nie oświetlał. Sprawiała wrażenie radosnej, ale w jej oczach widać było pustkę. "Kim jesteś? Odejdź ode mnie" - powiedział przerażony myśliwy. Czuł jednak, że jest coś w tej postaci, co go przyciąga i przeraża w jednej chwili. "Jestem duchem białego jelenia - powiedziała zjawa - szukałeś mnie, goniłeś, więc jestem." "Czego chcesz ode mnie?" - spytał Feliks. "Ha, ha" - odrzekł duch - "To raczej ja powinienem zadać ci to pytanie. Przecież tyle biegłeś za mną, szukałeś mnie. Za Twoją wytrwałość w gonitwie, mogę spełnić jedno Twoje życzenie. A nazywam się Metuor, najpotężniejszy z demonów, bo czerpię siłę z lęku ludzi".

Feliks nie zastanawiał się długo, miał przecież marzenie: "Chcę być idealny, chcę, żeby wszyscy mnie podziwiali, za to, kim jestem". Metuor odpowiedział mu: "Nie ma sprawy, możesz być lepszy. Daj mi to wszystko, czego w sobie nie lubisz. Daj mi swoją złość, skąpstwo, samolubstwo... Ja to wszystko rozpuszczę w magicznym płynie i schowam do butelki, która będzie zakręcona i na pewno to wszystko stamtąd nie wyjdzie. Ale pod jednym warunkiem: raz na jakiś czas, będziesz musiał tą butelkę odkręcić i wypić jej zawartość. Będziesz wówczas znów miał te wszystkie wady. Będziesz słaby, agresywny, leniwy. Ale później działanie płynu minie i znowu będziesz mógł schować te cechy do butelki, a ja je popilnuję, żeby ci nie przeszkadzały w życiu".

Feliks pomyślał: "Jeśli przez trzy dni w miesiącu byłbym złym człowiekiem, a przez pozostałe dwadzieścia siedem dni dobrym, to jest to układ do przyjęcia". Zgodził się więc na takie rozwiązanie. Podpisał cyrograf z Metuorem. Odbił na kartce ślad kciuka umazanego we własnej krwi.

Cieszył się od tego dnia tym, że jest idealny. Ludzie mówili: "Feliks to jest ktoś! Pannisko nam takie z niego wyrosło. Silny jest i urodziwy, żadna panna, ani nawet mężatka mu się nie oprze. A jaki bogaty!"

Ale dni mijały. Pewnego dnia Metuor pojawił się, mówiąc: "Przypominam Ci o naszym układzie. Teraz musisz się napić z butelki". Feliks wypił więc wszystkie cechy, których w sobie nie akceptował, rozpuszczone w płynie. Niezbyt mu to smakowało, ale działanie specyfiku było nawet przyjemne. Przestało zależeć mu na byciu idealnym i czuł ogromne rozluźnienie, jakby ktoś wielki ciężar zdjął z jego serca. Doświadczał przy tym tak niezwykłego poczucia mocy, że mógł zapomnieć o tym, że nie jest taki, jaki chciał być. Przez kilka dni był całkowicie pod władaniem substancji. Stracił wszystko, co zyskał przez okres swojej świetności. Roztrwonił majątek, chodził brudny i śmierdzący, a ludzie wytykali go palcami śmiejąc się: "A to ci checa, toć to nasz Feliks śpi ze świniami w chlewiku". Ale i to w końcu minęło, działanie płynu miało swój kres i mógł się ponownie cieszyć tym, że jest idealny. Sytuacja się powtarzała. Feliks mówił: "Jestem dobrym człowiekiem, tylko przez tego Metuora i ten jego napój, czasem jestem zły". Ludzie pukali mu się w czoło nie rozumiejąc, co ma na myśli. Żadnego ducha przecież nie widzieli, spostrzegali tylko tyle, że Feliks dziwnie się zachowuje, wpadając ze skrajności w skrajność.

Metuor z biegiem czasu podwyższał stawkę. Był przebiegły. Wiedział, że Feliks łatwo zgodzi się na kolejne ustępstwa. Po jakimś czasie, więcej dni w miesiącu był złym człowiekiem, niż dobrym. Feliks myślał jednak: "Metuor jest wszechmocny i wszechpotężny, tylko on jest w stanie zapanować nad moimi złymi cechami. Nie mogę zrezygnować z tego układu. Ponadto, ponieważ jest on takim silnym duchem, gdybym mu się przeciwstawił, pewnie zrobiłby mi krzywdę mszcząc się na mnie za niewywiązywanie się z umowy". Ludzie zaś powtarzali: "No to jak to jest z tym Feliksem: raz jest dobry, bogaty i wspaniałomyślny, innym razem zły tak bardzo, że bez kija nie podchodź. Czy można mieć za sąsiada tak nieobliczalnego człowieka?" Z chęcią by go wygnali, zapomnieli o nim. Byli bowiem bezradni wobec tego, co się działo z Feliksem.

Lata mijały, Feliks coraz bardziej czuł się niezadowolony z układu. Był tym bardzo zmęczony. Metuor natomiast rósł w siłę, z każdym dniem miał coraz większą władzę nad Feliksem. Pewnego dnia, Feliks był tak wyczerpany ostatnim spotkaniem z duchem, że wątpił w to, czy przeżyje następną godzinę. Ale Metuor znowu się pojawił, żądając zapłaty. Wówczas Feliks powiedział: "Niech się dzieje, co chce, idę do znachora, może on mnie uwolni spod wpływu złego ducha".

Pustelnik Bożydar mieszkał daleko za wsią, na bagnach. Ludzie potajemnie chodzili do niego, bo wstydzili się korzystać z jego usług. Ich duma nie pozwalała im przyznać się do tego, że są na tyle słabi, że czasem potrzebują pomocy. Ale często się zdarzało, że ktoś ze wsi znikał gdzieś na cały dzień, a inni przymykali oczy, gdy widzieli go jak krył się za ścianą lasu z tobołkiem podarunków dla znachora. A nawet zdarzało się, że mijali się w lesie na ścieżce prowadzącej na bagna. Udawali wtedy, że zbierają grzyby czy jagody, rozmawiali o pogodzie ale dobrze wiedzieli, kto mieszka na końcu ścieżki i że po nic innego, jak po radę pustelnika się tędy nie chodzi. Można by rzec, że mieszkańcy wsi zawarli niepisaną i niewypowiedzianą umowę o tym, że o korzystaniu z rad pustelnika się nie rozmawia, bo to krępująca sprawa.

I tak oto Feliks do niego zawitał i opowiedział mu o swoim problemie, prosząc, aby odpędził ducha od niego. Znachor najpierw nie wiedział, co ma robić z tą sytuacją. Ludzie zawsze go zaskakiwali tym, z czym do niego przychodzili. A to stara panna chciałyby być młodsza i znaleźć mężczyznę, co by jej dogodził, bo za młodu się bała. A to ojciec chciał, żeby jego syn został tak jak on, kowalem, a syn wybierał się w podróż po świecie i ani myślał zostawać we wsi. Różne ludzie mieli problemy, a on nigdy nie wiedział, jak ma im pomóc.

Ale znał pewien sekret: szum drzew na bagnie zawsze podpowiadał mu rozwiązanie. Stare sosny bagienne, jak nikt inny rozumiały ludzką dolę, wystarczyło tylko ich posłuchać. "Ech, gdyby ludzie wiedzieli, skąd czerpię swą moc do pomagania, pewnie kazaliby mnie wychłostać i utopić w bagnie..." - myślał czasem. I tym razem udał się między drzewa, pytając o radę w sprawie Feliksa.

Sosny szumiały delikatnie, jakby się zastanawiając... a w końcu odpowiedziały: "Tak potężnego demona tylko pokora pokona! Ukłoń się przed nim i złóż mu w darze, dar mowy drzew rozumienia, ja ci tak każę!" Bożydar był przerażony. Myślał: "Czy mam zrezygnować z tego, co jest dla mnie najcenniejsze? Czy mogę oddać coś, co jest sensem mojego życia? Czy w ogóle mogę pokłonić się przed demonem? Nie, tego nie mogę zrobić". Zwrócił się więc do nich: "Sosny bagienne, dajcie mi inną radę, inny sposób na ducha, bo z tego skorzystać nie mogę". Drzewa znów zaszumiały, jakby rozmawiając między sobą i powiedziały: "Dobrze, o Mądry Panie, damy Ci inne rozwiązanie: sam możesz pokonać demona, lecz wiedz, że jeśli nie skona, na zawsze moc swą utracisz, już nigdy naszego głosu nie usłyszysz!" Bożydar zmartwił się tym bardzo. Ale uznał, że propozycja jest do przyjęcia: "Dobrze - powiedział - sam sobie poradzę z demonem. Czyż nie jestem dobrym znachorem? Czyż nie mam długiego doświadczenia w walce z demonami? Mam wszystko, co jest potrzebne". Zaczął zastanawiać się nad pokonaniem demona, aż uznał, że zna rozwiązanie: przywołał zaklęciem straszliwym ducha, wziął od niego butelkę ze złymi cechami Feliksa sposobem tak sprytnym i tajemnym, że Feliks nawet nie był w stanie pojąć, co znachor robi i schował ją do mocnej, dębowej szafy. Zamknął ją natychmiast siedmioma magicznymi pieczęciami i zabronił Feliksowi przychodzić do siebie, choćby nie wiem, co się działo.

Duch zniknął. Przestał nękać Feliksa. Przez chwilę Feliks czuł się wspaniale: kłopoty minęły! Koniec z walką z demonem! Radosny popędził do wsi, a znachor dumny ze swojej mocy rozparł się wygodnie w fotelu na ganku. Wokół panowała przejmująca cisza, złowieszcza jak oko cyklonu, ale Bożydar tak bardzo był przepełniony pychą, że nie zwrócił na to uwagi. Skupiony na dumie, jaką przyniósł mu sukces, w końcu zasnął...

Tymczasem Feliks powracał do normalnego życia. Mijały dni, a w tym czasie stopniowo ustępowała euforia, którą cieszył się po uwolnieniu spod władzy demona. Wkrótce zauważył, że wcale nie był bardziej zadowolony z życia. Czuł się słaby, bezradny - nie miał na nic siły. Chodził po wsi markotny, nie mógł się zmobilizować do żadnej pracy, ludzie jakby o nim zapomnieli. Doświadczał albo nudy, albo złościł się na innych z byle powodu, nic go nie cieszyło. W końcu sam przywołał Metuora pytając, co się dzieje. Ten odpowiedział: "Masz, co chciałeś. Dałeś mi swoje wady, a w ten sposób oddałeś mi połowę siebie. Teraz, gdy pustelnik je schował, jesteś słabszy o połowę, bo nie masz dostępu do połowy swojej siły". Feliks był teraz całkowicie załamany. Wszechmocny duch jawił mu się jako jeszcze bardziej potężny. Bał się, że teraz demon może pojawić się znowu, a on nie będzie potrafił obronić się przed nim. A wiedział, że kolejne z nim spotkanie może zakończyć się dla niego naprawdę tragicznie. Pobiegł czym prędzej do pustelnika, błagając go, aby wyciągnął z szafy butelkę. Pamiętał, że chociaż płyn powodował, że stawał się złym człowiekiem, dawał mu siłę, której on teraz potrzebował, aby obronić się przed złym duchem. Bożydar ociągał się długo, ale w końcu, gdy Feliks zagroził mu, że go zabije, jeśli szafy nie otworzy, ten widząc obłęd w jego oczach spełnił jego żądanie.

Wypił Feliks duszkiem zawartość butelki, ale zauważył, że tym razem nic się nie zmieniło. Dalej był pełen wściekłości i szaleństwa, jak przed chwilą. Czy był pod wpływem środka, czy bez niego - nie odczuwał już różnicy. Zrozumiał, że od teraz jest w pełni pod władaniem Metuora. Nie ma już dobrego Feliksa. Nie ma już nadziei. Zrozpaczony biegł przed siebie, przez lasy, pola, aż legł z wyczerpania.

A Bożydar padł na kolana przerażony swą pychą i wiarą w nieomylność. Zrozumiał, że przegrał i stracił swój dar pomagania na zawsze. Świat, tak radosny i przyjazny, przepełniony głosem drzew, przestał istnieć. Zapadła cisza, w której tylko szum igieł poruszanych wiatrem przypominał mu o tym, że wśród koron sosnowych toczy się jakaś rozmowa. Ale on już jej nie rozumie... Był zły na siebie, że dał się zwieść swojemu rozumowi. Był wściekły na demona, który okazał się silniejszy od niego. Przegrał - i już nigdy nie będzie mógł korzystać ze swojej mocy.

Tymczasem Feliks, leżąc zmęczony na ziemi, wił się jak szalony. Miotał nim strach i lęk przed tym, co stanie się dalej. Wtedy duch się pojawił przed nim szydząc z niego: "No i co, Feliksie, dalej chcesz być dobry? Dalej chcesz budzić podziw innych ludzi? Ha, ha - teraz jesteś mój. Sam mnie stworzyłeś, sam nadałeś mi siłę, a teraz się mnie boisz?".

Feliks ukląkł przed nim i powiedział: "Wiem, duchu, że jesteś silniejszy ode mnie, poddaję się Tobie, nie wygram z Tobą, jestem słabszy od Ciebie". Wtedy duch powiedział: "Tak, mam pełnię władzy nad Tobą, Feliksie i mogę zrobić z Twoim życiem wszystko, co mi się podoba". I mówiąc to, przez otwarte usta Feliksa zaczął wnikać do jego wnętrza śmiejąc się przy tym złowieszczo. Ten był przerażony. Wiedział, że teraz duch zawładnie nim jeszcze mocniej, już nigdy się od niego nie uwolni, bo będzie go miał w sobie na zawsze. Czuł jak duch go wypełnia, zajmując każdą wolną przestrzeń w jego wnętrzu. Zajmuje jego serce i umysł, trzewia i mięśnie. Jednak działo się coś szczególnego: im bardziej czuł w sobie obecność ducha, tym bardziej był świadomy tego, że wraca do niego siła. Co więcej: miał wrażenie, jakby sam stawał się Metuorem, jakby znikający duch wypełniał go, oddając mu swoją magiczną, wszechpotężną moc. Znów stawał się samolubny, agresywny, nieodpowiedzialny. Ale tym razem przyjmował z wdzięcznością te cechy czując, że są jego i że stanowią to, dzięki czemu jest jedynym i niepowtarzalnym Feliksem. Mógł czerpać z nich siłę. Po duchu nie zostało zaś ani śladu...

I stała się wtedy rzecz szczególna: Bożydar, który siedział w swej chacie gryziony rozpaczą, nagle usłyszał znajomy głos sosnowego lasu: "Koło fortuny się kręci, blask świata, ułomnych nas, nęci. Z pychy, nie z miłości oddałeś swoje dary, ale nie spodziewaj się już żadnej kary. Demon jest pustką rządzony, nie rozróżnia powodów, dla których biją mu pokłony. Przepraszamy Cię Mądry Panie, niech dar Twój przy Tobie zostanie". A Bożydar był wdzięczny za te słowa i bardzo wzruszony. Wdzięczność go przepełniała za to, że drzewa tak dobrze rozumiały ułomną naturę człowieka i same gotowe były przyznać się do własnej słabości. W tym momencie poczuł, że odzyskał swoją moc.

Po tych wydarzeniach, wiódł Feliks spokojne życie. Może nie wszystko się układało, jednak wiedział ponad wszystko, że jest tylko zwykłym człowiekiem, a w życiu różnie bywa, gdyż nie zawsze podoba nam się to, co dostajemy... Nie mógł tego pojąć: "Czyżbym tyle czasu bał się samego siebie? Czyżby Metuor nigdy nie istniał? Zastanawiał się nad tym, bezowocnie szukając odpowiedzi. Tylko pustelnik Bożydar - widząc czasem Feliksa - życzliwie się do niego uśmiechał, gdyż wiedział, że uciekając przed sobą, ludzie tworzą najstraszliwsze demony...

Od tamtego czasu, mieszkańcy wioski dziwili się pytając, jak to możliwe, że Feliks tak bardzo się zmienił. Mówili o nim: "Jest teraz dobrym człowiekiem, rozumie innych i im pomaga. Nie ocenia innych za ich przywary, życzliwy jest i pogodzony z losem. Czasem jest niedobry, jak wszyscy ludzie, ale taka jest nasza natura. Ale on teraz umie się przyznać do swoich błędów i słabości". Z czasem, Feliks stał się ważną osobą w tej wiosce, wszyscy go szanowali i chodzili do niego po radę, ceniąc jego słowa. A on żył skromnie, długo i szczęśliwie.

3. Justyna Piecyk Biedroneczka Klara

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic

Bajka terapeutyczna, przeznaczona dla dzieci chorych na białaczkę i oczekujących na przeszczep szpiku kostnego.

Od kiedy tylko mogła przypomnieć sobie dzień swoich urodzin, miała już na grzbiecie trzy malutkie, czarne kropeczki.

0x08 graphic
- "Co roku na Twoich skrzydełkach będzie przybywała jedna kropka Klaro, aż w końcu uzbiera się ich osiemnaście, staniesz się wtedy dorosłą biedronką, założysz swoją rodzinę, będziesz miała dzieci..." - wyjaśniła córeczce mama.

Biedroneczka z radością kiwała głową na znak zrozumienia i z dumą oglądała każdą przybywającą kropkę, która dodawała jej sił i przybliżała ją coraz bardziej ku upragnionej dorosłości. Aż do dnia... kiedy zauważyła, że jedna z kropek gdzieś zniknęła, a po niej następna i następna. Zamiast nich na skrzydełkach pojawiły się białe plamy, które zaczęły pochłaniać również cały piękny, czerwony kolor na jej grzbiecie. "Co teraz będzie?" - zastanawiała się przestraszona Klara -

"Przecież nawet nie uzbierałam ich osiemnastu, a już niedługo znikną zupełnie, a ja stanę się biała i przezroczysta". Zaczęła pić dużo soku z buraków, czerwonych malin, truskawek, które przygotowywała jej mama. Ale sok zabarwiał skrzydełka Biedroneczki na bardzo krótko, a potem zmywał się wraz z wodą podczas kąpieli.

Rodzice Klary udali się po poradę do starego, mądrego chrząszcza, który nie jedno już w życiu widział i wiele wiedział. Chrząszcz wysłuchał ich uważnie, a potem rzekł: - "Musicie znaleźć drugą, taką samą biedroneczkę, podobną do waszej córki, jak dwie krople wody. Tylko ona może oddać część swoich kropek i uchronić Klarę przed zniknięciem.

Rodzice zaczęli usilne poszukiwania. W tym czasie Biedroneczka Klara opadała z sił, ale nie poddawała się. Wierzyła usilnie, że kiedyś wyzdrowieje, będzie mogła dorosnąć, założyć własną rodzinę i mieć gromadkę małych biedroneczek. Wszyscy przyjaciele pomagali jej, jak mogli. Pytali i szukali identycznej biedronki. Nawet do jej domu ciągle zgłaszały się biedronki chętne do pomocy, żadna z nich nie była jednak taka sama, jak Klara.

Aż pewnej nocy, w czasie burzy, do domku biedronek ktoś zapukał: - "Wpuście mnie" - poprosił cichutki głosik zza drzwi.

Rodzice otworzyli, bo nie umieli nikomu odmówić pomocy i przygarnęli zagubioną, zziębniętą i całkiem przemoczoną istotkę. Dali jej ciepłe i suche ręczniki i wskazali miejsce do spania. A potem zasnęli, bo byli już bardzo zmęczeni swoimi troskami. Tymczasem nowo przybyła wysuszyła się, ogrzała i zaczęła ciekawie rozglądać się wokół. Nagle na ścianie w pokoju zobaczyła zdjęcie Klary łudząco podobne do niej, tak że, aż krzyknęła ze zdumienia.

0x08 graphic
Wyrwani z głębokiego snu rodzice biedronki wbiegli do pokoju i sami krzyknęli zadziwieni, tym co zobaczyli. Przed nimi stała biedronka identyczna, jak ich córka. Zaprowadzili ją więc do pokoju Klary gorąco prosząc o pomoc. Biedronka z radością oddala część swoich kropek. Potrząsnęła tylko leciutko skrzydełkami i kropki same już odnalazły właściwe miejsca. Po chwili skrzydełka Klary zaczęły się zaczerwieniać. Biedroneczka nabierała sił, bladość zniknęła z jej policzków. Wyfrunęła z łóżka i tańczyła radośnie podskakując po całym domu. Odtąd, co roku przybywała na jej skrzydełkach nowa, czarna kropka i uzbierało się ich na pewno więcej niż tylko osiemnaście

Autorka jest magistrem sztuki - absolwentką edukacji artystycznej w zakresie sztuk plastycznych Politechniki Radomskiej. Pracę magisterską napisała m.in. o zagadnieniu arteterapii. Poprzez bajki terapeutyczne pragnie wyzwolić w wyobraźni dzieci obrazy pomagające im w procesie zdrowienia i pobudzania sił własnego organizmu do walki z chorobą.

4. Agnieszka Kozak

Był sobie diament

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic

Pewnego razu w pracowni jubilera mieszkał sobie diament. Kiedy leżał wśród innych pięknych kamieni lubił się im przyglądać. Z zachwytem patrzył na mieniące się soczystą czerwienią południowego wina rubiny, pełne głębokiego błękitu szafiry, tak bardzo chciał błyszczeć tak jak one, mienić się kolorowym wyraźnym światłem. Chciał być taki jak one, mienić się ich kolorami! Złościło go to, że jest twardy, kanciasty, że daje tylko jasne światło! Przestał lubić przebywanie wśród innych kamieni, wolał leżeć sobie samotnie z boku.

Pewnego dnia wzięły go delikatnie miękkie i ciepłe dłonie młodej kobiety, długo go oglądała, po czym stwierdziła, że jest zbyt kanciasty, za mało błyszczy i nie nadaje się do tego, by go obsadzić w pierścionku. Jak bardzo zaczął zazdrościć innym kamieniom... Ludzie przychodzili, wybierali je, potem one stawały się częścią pięknej biżuterii, a diament leżał z boku i zaczął tracić nadzieję że ktoś któregoś dnia przyjdzie po niego. Z każdym dniem, gdy ubywało nadziei, ubywało też jakby blasku bijącego ze środka kamienia - zmatowiał i trzeba by było podejść blisko i wziąć go do ręki by zobaczyć, że jest szlachetnym kamieniem, a nie kawałkiem bezwartościowej cyrkonii. Mimo, że wiedział, że jest brylantem, przestał wierzyć, że stanowi jakąś wartość, bo przecież nikt nie chciał go umieścić wśród innych kamieni w bransoletce, pierścionku czy diademie.

Kiedy już zapomniał co znaczy lśnić i dawać światło, poczuł, że biorą go do ręki czyjeś stare, szorstkie, mocno spracowane ręce. Dotyk tego człowieka nie był delikatny, nie sprawiał mu przyjemności, a jednak ciepło jego dłoni obudziło w diamencie jakąś tęsknotę... Zaczął się zastanawiać co to jest...

Człowiek długo oglądał kamień, a każde poruszenie jego dłoni budziło w diamencie jakąś niewypowiedzianą tęsknotę... Co było tym pragnieniem, które obudziło się w diamencie? Ciepło rąk, mimo tego, że szorstkich, obudziło pragnienie, o którym zapomniał, bycia czyimś, ważnym dla kogoś, bycia pośrednikiem miłości. Diament przypomniał sobie, że chciał być ważny i chciał błyszczeć. By inni go widzieli, podziwiali, by mogli zachwycać się jego pięknem, przecież po to są diamenty - by błyszczeć i dawać ludziom tym samym radość.

Oprócz dziwnego ciepła w diamencie obudził się też niepokój... wiedział, że ludzie do tej pory go nie wybierali, bo był kamieniem kanciastym, o nietypowym kształcie, czy i ten człowiek z niego nie zrezygnuje? Poza tym trudny i nietypowy kształt trzeba będzie obrobić, czy ten człowiek zna się na tym? Przecież ma stare, spracowane ręce, może nie być wystarczająco delikatny, może uszkodzić kamień i wtedy już nikt go nie będzie chciał!

Pragnienie bycia wybranym przeważyło nad lękiem - diament odnalazł w sobie resztkę siły, by zajaśnieć wewnętrznym światłem tak, by człowiek nie miał wątpliwości co do tego, że jest szlachetnym kamieniem. Starzec wziął diament do swojej pracowni. Rozpoczął się proces obróbki - każde dotknięcie szlifierki wiązało się z bólem, ze zdejmowaniem kolejnej porysowanej i pozbawionej blasku warstwy.

Każda kolejna godzina szlifowania kamienia wydawała się być niemożliwa do zniesienia. Człowiek mimo lat miał bardzo sprawne ręce, cierpliwie i systematycznie wydobywał całe piękno z kamienia, nadając mu blask i kształt, ku któremu zmierzał.

Szlifowanie powodowało także to, że diament robił się coraz mniejszy, ale to go nie martwiło - wiedział, że będzie pasował choćby do małego pierścionka. Cały ból był dla diamentu nieważny wobec celu - by ludzie go podziwiali, by mógł błyszczeć dla innych, by był ważny i odzyskał swoją wartość.

W końcu nadszedł dzień najważniejszy - diament miał zostać obsadzony, cały dzień myślał nad tym jak bardzo będzie błyszczał, jak teraz po oszlifowaniu ludzie będą go podziwiali, zastanawiał się w jakiej biżuterii zostanie obsadzony?

Jakież było jego zdziwienie, kiedy obudził się rano i nic nie mógł zobaczyć. Czuł, że jest w środku czegoś, czego nie mógł rozpoznać - nie było tam światła, nie czuł obecności innych kamieni, wiedział, że to, co go otacza, nie jest ani złotem ani platyną...

Wokół było ciemno i zimno. Więc całe to szlifowanie, cały ten ból znoszony z cierpliwością był nadaremny! Nie spełniło się jego marzenie, nie był ważnym brylantem w pierścionku! Nie stał się pośrednikiem miłości - nikt nie wyzna jej, wkładając go na palec ukochanej kobiecie.

Było mu źle, był rozżalony, zawiedziony, czuł się paskudnie. Nagle usłyszał głosy ludzi wchodzących do pomieszczenia, mówili coś o operacji, o przeszczepie, o rogówce, nic o biżuterii! Po chwili przez diament przeszedł snop pięknego światła - ale nikt nie zachwycił się diamentem bo go nie było widać!

Jego nie było widać, ale dzięki niemu mała dziewczynka mogła zobaczyć piękną łąkę i motyle - diament stał się elementem precyzyjnego narzędzia, niezbędnego do operacji, która przywróciła wzrok małej dziewczynce. Uśmiech na twarzy dziecka, mogącego zobaczyć twarz swojej matki, wart był więcej niż cała biżuteria świata...

Czasami jest jakiś inny plan, co do naszego życia niż ten, którego my byśmy chcieli... Czasami to, co najważniejsze jest niewidoczne dla oczu...

7



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Krasicki bajki
Bajki indonezyjskie
Miasto kwiatów, S E N T E N C J E, Bajki
Dz.U.02.75.690, Elektrotechnika, SEP, Normy, rozporządzenia i inne bajki
Zmartwienie Anatola, Bajki A. Galica
SERCE WILKA, Psychologia, Bajki terapeutyczne
Bajka psychoedukacyjna - Mróweczka, Dzieci, # bajki psychoterapeutyczne
Bajka relaksacyjna NIEDŹWIADEK(1), Dzieci, # bajki relaksacyjne
Dziadek do orzechów, Bajki prezentacje multimedialne POLECAM
Bajki - streszczenia, Filologia polska, Oświecenie, Ignacy Krasicki
Złe sny, Rozwój dziecka, bajki terapeutyczne
LUSTRO scenariusz przedstawienia na podstawie bajki terapeutycznej M.Molickiej, Muzykoterapia
Newton jest jak Herkules z bajki, Księgozbiór, Studia, Mechanika Płynów i Dynamika Gazów
Bajki terapeutyczne A Kozak i inni

więcej podobnych podstron