Zasadnicze przyczyny kryzysu gospodarczego w Polsce
Obserwując pogłębiający się kryzys gospodarczy w Polsce, wielu rodaków zadaje sobie pytania: Jak doszło do takiej sytuacji? Co jest przyczyną tego, że miliony kredytobiorców tracą z dnia na dzień zdolność do regulowania należności, tysiące pracowników traci pracę i zasila szeregi bezrobotnych, a wiele przedsiębiorstw wstrzymuje produkcję lub bankrutuje?
Dlaczego finanse publiczne są w opłakanym stanie, a rząd dokonuje nieprzemyślanych cięć budżetowych? Dlaczego wciąż rosną ceny paliwa, gazu, energii elektrycznej i żywności? Dlaczego nasza waluta jest w stanie zapaści? Wreszcie, jaki jest powód tego, że ubożejemy i w tak szybkim tempie powiększa się dystans cywilizacyjny dzielący nas od krajów zachodniej Europy?
Diagnoza
Nie ma tak naprawdę prostych i jednoznacznych odpowiedzi na te i wiele innych pytań dotyczących naszej mizernej kondycji ekonomicznej, ale można przynajmniej pokusić się o próbę zarysowania, choćby w przybliżeniu, prawdziwych powodów nękającego nas kryzysu. Zrozumienie tej kwestii będzie możliwe, gdy przyjrzymy się dokładniej pewnym fundamentalnym zagadnieniom, które mają ogromny wpływ na nasze życie społeczne. W mojej opinii, zasadniczych przyczyn złej sytuacji gospodarczej należy się doszukiwać przede wszystkim w fałszywej doktrynie ekonomicznej realizowanej od początku istnienia III Rzeczypospolitej, której towarzyszyły szkodliwe eksperymenty i rabunkowa prywatyzacja oraz nieracjonalne zarządzanie krajowym potencjałem gospodarczym. Wymienione czynniki, w połączeniu z utratą suwerenności i nieograniczoną ekspansją zagranicznego kapitału, w konsekwencji doprowadziły do głębokiego uzależnienia naszego państwa od obcych wpływów. Przyczyniły się także do zwiększenia długu publicznego i deficytu w handlu zagranicznym oraz wzrostu bezrobocia i emigracji zarobkowej Polaków.
Bezkrytyczna wiara w to, że rynek jest w stanie samodzielnie regulować procesy zachodzące w gospodarce, a także fałszywa doktryna ekonomiczna, której od początku tzw. transformacji ustrojowej hołdują kolejne rządy opanowane przez liberalnych polityków, wywarły ogromny wpływ na powstanie wielu szkodliwych patologii, które w niemałym stopniu przyczyniły się do obecnego kryzysu. Doprowadzono między innymi do ograniczenia roli państwa w gospodarce, po to tylko, aby poza jakąkolwiek kontrolą dobrać się do majątku publicznego, a najwymowniejszym tego przykładem było masowe uwłaszczenie się komunistycznej nomenklatury. Prowadzona w ten sposób od ponad dwudziestu lat rabunkowa prywatyzacja firm państwowych doprowadziła w końcu do rozbicia struktury gospodarczej naszego kraju. Zrujnowano przy tym ogromną liczbę zakładów produkcyjnych, zamiast zmodernizować je i czerpać z ich działalności dywidendy, które mogłyby stanowić podstawę do zrównoważenia budżetu. Spółki skarbu państwa od wielu lat są traktowane, jak lukratywne synekury i rozdzielane partyjnym prominentom za ich wierność dla władzy.
W wyniku takiego procederu wielkie sumy pieniędzy znikają w przepastnych kieszeniach aferzystów, zamiast służyć rozwiązywaniu problemów społecznych. Schładzanie gospodarki, „popiwki”, oscylatory i inne pomysły zaczerpnięte z podręcznika „małego kombinatora”, które w okresie dominacji „doktryny” Balcerowicza były testowane na krajowym „poligonie” gospodarczym, miały również zgubny wpływ na naszą kondycję ekonomiczną.
Ludziom z establishmentu, odpowiedzialnym za ruinę gospodarczą Polski, łatwo jest dzisiaj mówić o tym, że nie należy doszukiwać się przyczyn kryzysu w naszej przeszłości. Ich stanowisko jest absolutnie zrozumiałe, ponieważ analizując procesy przemian ustrojowych można odnaleźć wiele przykładów działań noszących znamię przestępstwa dokonanego na szkodę państwa. W dodatku, gdyby prokuratura zechciała „poszperać” w tym historycznym lamusie, to zapewne można by przygotować niejeden akt oskarżenia przeciwko rodzimym krezusom, którzy bogacąc się kosztem społeczeństwa wylansowali na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku popularne powiedzenie, że aby się w Polsce dorobić, to „pierwszy milion trzeba ukraść”[© Izaak Blumenfeld alias Jan Krzysztof Bielecki - admin]. Niestety niewiele z afer, które niegdyś bulwersowały polskie społeczeństwo, znalazło swój finał w sądzie, o co zadbał rządzący w danym czasie układ polityczny, „ukręcając łeb” większości tego typu spraw.
Polska jako łup
Polska jest dużym, prawie czterdziestomilionowym rynkiem konsumenckim, posiada tym samym znaczny potencjał nabywczy. Dlatego przedstawia sobą bardzo atrakcyjny dla zagranicznych koncernów teren penetracji ekonomicznej, przejawiającej się w ich konsekwentnym dążeniu do opanowania polskiego sektora finansowego i kluczowych gałęzi przemysłu oraz zmonopolizowania handlu, szczególnie na terenie dużych aglomeracji miejskich. Na nasze nieszczęście rządzący doprowadzili do całkowitego otwarcia krajowego rynku na nieograniczoną ekspansję obcego kapitału, który od wielu lat drenuje naszą gospodarkę i wyprowadza z Polski ogromne zyski, niszcząc przy okazji rodzime firmy i powiększając zadłużenie państwa wobec zagranicznych banków.
Charakterystycznym przejawem tej ekspansywnej polityki jest prawie zupełny brak większych inwestycji zagranicznych w działalność wytwórczą, generującą najwięcej nowych miejsc pracy, co przy stale utrzymującej się w kraju wysokiej stopie bezrobocia miałoby niebagatelne znaczenie dla poprawy warunków bytowych polskiego społeczeństwa. Dotychczas nie powstały żadne godne uwagi inwestycje, a nieliczne zakłady budowane przez obcy kapitał mają najczęściej charakter montowni, gdzie dokonuje się ostatecznego montażu produktów z importowanych podzespołów. Zakłady te zazwyczaj nie płacą podatków, pensje pracowników utrzymywane są na niskim poziomie, coraz częstsze są też przypadki sprowadzania zagranicznych robotników, a po tym, jak okres ulg podatkowych dobiegnie końca, właściciele najczęściej przenoszą produkcję do innego „raju podatkowego”.
Zagraniczne koncerny zamiast budować nowe zakłady przemysłowe przejmują najczęściej istniejące już polskie firmy. Wymuszają przy tej okazji na rządzie lub lokalnych samorządach, tak korzystne dla siebie warunki, że uwalniają się od wszelkich danin publicznych i swobodnie transferują zyski za granicę. Zdarza się też często, że po pewnym czasie doprowadzają do likwidacji przejętej firmy zarabiając na wyprzedaży jej majątku. Ponadto wypada nadmienić, że w obce ręce oddawane są tylko najlepsze przedsiębiorstwa i to zazwyczaj znacznie poniżej ich rzeczywistej wartości, ponieważ nikogo nie interesują upadające zakłady. Nierzadkie są też przypadki, że nabywca nie wywiązuje się z zobowiązań zaciągniętych w umowach sprzedaży, co wobec braku reakcji ze strony właściwych instytucji państwowych uchodzi tym hochsztaplerom bezkarnie. W ten sposób, przy minimalnym wkładzie własnym, wyciągają oni wielkie zyski oraz eliminują krajową konkurencję, a w miejsce towarów produkowanych dotychczas przez rodzime firmy pojawiają się produkty pochodzące z zagranicy.
Kliniczny przypadek - hipermarkety
Najbardziej widocznym przejawem polityki „neokolonialnej” prowadzonej na terenie Polski jest zmasowana ekspansja globalnych sieci handlowych, które dążą do całkowitego zmonopolizowania handlu wielkopowierzchniowego. Zewnętrznym symbolem tej ekspansji są powstające w naszym kraju - jak grzyby po deszczu - hipermarkety. W dodatku koncerny coraz częściej wykazują zainteresowanie mniejszymi miejscowościami budując tam swoje obiekty handlowe. Skanalizowanie przeważającej części handlu w ramach działalności prowadzonej przez wielkie zagraniczne sieci doprowadziło do powstania wielu groźnych patologii w naszym życiu społeczno-gospodarczym i wyeliminowało z rynku tysiące polskich sklepów. Powiększyło też rozmiary bezrobocia, utrwaliło tendencję do utrzymywania płac pracowników na niskim poziomie oraz uszczupliło wpływy podatkowe do budżetu państwa i samorządów.
Pamiętam dobrze jak obiecywano, że wraz z pojawieniem się w naszym kraju obcych kapitalistów zaczną również obowiązywać zachodnie standardy pracy i płacy, ale jak widać na pustych obietnicach się skończyło, bowiem zagraniczne koncerny kierujące się nieograniczoną żądzą zysków, zamiast lepszego życia zafundowały nam wyzysk ekonomiczny. Z punktu widzenia interesu państwa polskiego, taka aktywność obcego kapitału na naszym rynku pozbawiona jest jakiegokolwiek sensu. Pozostawia po sobie wyłącznie ruinę gospodarczą oraz znaczne problemy budżetowe związane z kosztami zabezpieczenia socjalnego dla ludzi pozbawionych pracy.
Dogmat monetaryzmu
Do kryzysu ekonomicznego przyczyniła się także polityka Narodowego Banku Polskiego i Rady Polityki Pieniężnej opanowanych przez partyjną nomenklaturę i postępujących tak, jakby nie były instytucjami powołanymi do służenia naszemu państwu. Instytucje te dbają jedynie o interesy zagranicznych rynków kapitałowych i nie troszczą się wcale o wspieranie polskiej gospodarki, a przy tym trwonią znaczne kwoty na swoje utrzymanie. Przykładem mogą tu być utrzymywane na zbyt wysokim poziomie stopy procentowe, które powodują, że przy inflacji wynoszącej w ubiegłym roku ok. 4,8% kredyty oprocentowane są po kilkanaście procent. Zbyt wysoki koszt kredytu jest, więc znaczącym hamulcem w rozwoju naszej gospodarki i zapewnieniu jej konkurencyjności.
Do Polski napływa w większości kapitał spekulacyjny, który zamiast inwestować i tworzyć nowe miejsca pracy przejmuje kontrolę nad naszym sektorem bankowym i zarabia ogromne sumy na obrocie obligacjami emitowanymi przez skarb państwa, a także na spekulacjach polską walutą. Zagraniczni bankierzy preferują przy tym udzielanie kredytów konsumpcyjnych dla ludności, które służą finansowaniu sprzedaży nadwyżek produkcyjnych pochodzących z innych państw Unii, zamiast bardzo pożądanego kredytowania działalności gospodarczej prowadzonej przez krajowe firmy. W konsekwencji doprowadza to do wyhamowania wzrostu gospodarczego i pogłębienia się zapaści ekonomicznej w Polsce, co jest tym groźniejsze, że zagraniczny kapitał posiada większość udziałów (ok. 70%) w naszym rynku finansowym.
Rezerwy walutowe państwa wynoszące na koniec grudnia ok. 75,7 mld euro, zamiast służyć rozwojowi gospodarczemu, ulokowane są na zagranicznych kontach bankowych. W dodatku, w ostatnim czasie na żądanie Niemiec i Francji, premier Tusk postanowił przekazać z naszych rezerw walutowych 6,27 mld euro do MFW, w ramach „pożyczki” przeznaczonej na ratowanie zadłużonych krajów eurolandu. Polski rząd zobowiązał się także do podpisania tzw. paktu fiskalnego, który zakłada, że „złota reguła” dotycząca nieprzekraczalnego deficytu 3% PKB i długu 60% PKB będzie wpisana do naszej konstytucji, a za jej złamanie będziemy ponosili sankcje finansowe.
Polska ma partycypować w kosztach związanych z ratowaniem eurowaluty, pomimo tego, że zgodnie z postanowieniami brukselskiego szczytu z 30 stycznia bieżącego roku, kraje „wspólnoty” pozostające poza strefą euro nie będą miały nic do powiedzenia w sprawie jej funkcjonowania. Widać więc, że dzięki „szczodrobliwości” premiera Tuska za rozrzutność i życie ponad stan mieszkańców zachodniej Europy, zapłaci uboższy od nich polski podatnik. Postępowanie takie będzie miało negatywne konsekwencje dla gospodarki, a przede wszystkim zmniejszy skuteczność ewentualnych interwencji NBP na rzecz wzmocnienia kursu złotówki, co może zachwiać stabilnością naszej własnej waluty.
W tej sprawie najbardziej zdumiewająca jest hipokryzja rządzących, którzy na zgłaszane wcześniej postulaty wykorzystania części naszych rezerw walutowych dla zainicjowania „ożywienia” gospodarczego w kraju, odpowiadali zdecydowanym - nie. Podnosząc jednocześnie straszliwy lament i głosząc nieuzasadnione tezy o „zamachu” na niezależność NBP, co miałoby według nich katastrofalne skutki dla naszej ekonomii. Dzisiaj jednak pod dyktatem platformianego rządu i Komisji Europejskiej rzekomo „niezależny” polski bank centralny przeznacza miliardy euro na ratowanie z opresji pazernych bankierów z Zachodu i nikt jakoś nad tym nie rozpacza, a nawet można usłuszeć wyrazy uznania dla „mądrej” i „odważnej” decyzji. W takich okolicznościach rodzi się pytanie o to: czy NBP jest rzeczywiście niezależnym i pozostającym pod polską kontrolą bankiem centralnym oraz czy faktycznie sprawujemy pieczę nad naszymi rezerwami walutowymi?
Życie na kredyt
Kolejnym czynnikiem dławiącym polską gospodarkę jest ogromne zadłużenie sektora finansów publicznych, które według Ministerstwa Finansów na koniec września 2011 r. wyniosło (po konsolidacji) 798,8 mld zł. Dominujący udział w państwowym długu publicznym ma zadłużenie Skarbu Państwa (92,4% według stanu na koniec września 2011 r.), które wyniosło 762 mld zł. W porównaniu z końcem grudnia 2010 r. zadłużenie państwa wzrosło o 60,2 mld zł, tj. o 8,6%. Państwowy dług zagraniczny we wrześniu 2011 r. wynosił 235 mld 598 mln zł, gdy dla porównania na koniec 2010 r. był jeszcze na poziomie 194 mld 839 mln zł. Warto nadmienić, że rząd koalicji PO-PSL w latach 2007-2011 zadłużył nasze państwo na sumę ponad 260 mld zł, a minister Rostowski zapowiada zaciągnięcie w tym roku kolejnych wielomiliardowych pożyczek. Po analizie tych danych można się domyśleć, z jakiego źródła, oczywiście poza podwyżką podatków, premier Tusk finansuje „wzrost” gospodarczy w Polsce.
Na tak wysokie zadłużenie ma wpływ między innymi ogromny i wieloletni deficyt w handlu zagranicznym powodujący konieczność zaciągania nowych pożyczek wewnętrznych i zagranicznych. Deficyt handlowy za okres styczeń-listopad 2011 r. wyniósł 12 mld 926 mln euro. Wzrosła w tym czasie wartość eksportu, ale jednocześnie zwiększył się niepokojąco import, który był wyższy w stosunku do 2010 r. o 12,8%. Dla porównania bilans handlowy Niemiec, w tym samym czasie był na plusie o 146,4 mld euro, a niemiecki eksport wzrósł o 12,1%.
Do wzrostu zadłużenia przyczynił się także realizowany od ponad dwudziestu lat proces likwidacji przedsiębiorstw państwowych i wzrost udziału własności zagranicznej w polskiej gospodarce. Zmniejszeniu długów nie służą również zbyt duże wydatki publiczne, na które oprócz niegospodarności i rozrzutności, składają się ogromne koszty funkcjonowania przerośniętej administracji, a także rosnące wydatki związane z udziałem polskich kontyngentów wojskowych w egzotycznych wojnach. Z faktu wielkiego zadłużenia naszego kraju mogą być zadowoleni jedynie międzynarodowi lichwiarze, którzy już dawno przejęli kontrolę nad polskimi finansami publicznymi.
Stan zapaści naszej waluty powoduje nie tylko wzrost kosztów obsługi długów zagranicznych państwa oraz podwyższenie cen importowanych towarów i surowców, ale także wpędza w ogromne kłopoty finansowe kredytobiorców zadłużonych w obcych walutach. Na Węgrzech, gdzie duża część społeczeństwa znalazła się w podobnej sytuacji, tamtejsze władze znalazły sposób na udzielenie pomocy rządowej dla węgierskich rodzin, które nie mogły wyjść z pułapki kredytowej zachodnich banków. Jednak w naszym przypadku premier Tusk całkowicie ignoruje ten problem i dba jedynie o interesy międzynarodowych rynków finansowych, skazując tym samym setki tysięcy polskich rodzin na wyzysk ekonomiczny ze strony pazernych bankierów. Jest to zresztą dla obecnego rządu charakterystyczny przejaw lekceważenia potrzeb społeczeństwa i w szerszym zakresie interesów państwa. Dobitnym tego przykładem może być uporczywe dążenie do wprowadzenia eurowaluty w Polsce, pomimo oczywistych faktów świadczących o postępującym rozkładzie tzw. eurolandu. Ludzie pokroju Tuska, Sikorskiego czy Rostowskiego nie są w stanie (a raczej nie chcą) zrozumieć, że podstawą suwerenności politycznej i gospodarczej jest przecież „bicie” własnego pieniądza, a nie pogoń za niebezpiecznymi mrzonkami, takimi jak „dostatnie” życie w „krainie wiecznej szczęśliwości”, jaką według tych polityków jest upragniona przez nich strefa euro.
Do pogorszenia stanu polskiej gospodarki przyczyniła się również polityka ciągłych ustępstw wobec Unii Europejskiej realizowana przez wszystkie dotychczasowe rządy. Wcielenie Polski do „wspólnoty” zaostrzyło bowiem negatywne procesy w naszej gospodarce, a koncentrowanie się prawie wyłącznie na współpracy z krajami strefy euro i niezbyt energiczne poszukiwanie nowych rynków zbytu doprowadziło do wzrostu naszej zależności od największych europejskich „graczy”. Straciliśmy większość wpływów z ceł, a składki, które musimy wpłacać do unijnej kasy, ponad miarę obciążają krajowy budżet i wymuszają na rządzie drastyczne oszczędności kosztem szerokich rzesz Polaków. Za cenę ogromnego haraczu na rzecz UE otrzymujemy dotacje, które są formą redystrybucji środków wpłacanych przez nas do Brukseli. Obecnie występuje pewna nadwyżka w otrzymywanych środkach z Unii, jednak jest ona w znacznej mierze niwelowana kosztami funkcjonowania przerośniętego aparatu administracyjnego, co w konsekwencji prowadzi do zmniejszenia kwot dostępnych w ramach unijnych programów. Poza tym, aby cokolwiek uzyskać z unijnej kasy, trzeba spełnić mnóstwo biurokratycznych wymogów i wyłożyć ogromne sumy na współfinansowanie inwestycji. Należy również dodać, że Unia finansuje tylko te przedsięwzięcia, które są korzystne z punktu widzenia jej interesu, co niekoniecznie musi być zbieżne z naszymi potrzebami. Dotacje te są sukcesywnie ograniczane na rzecz nowych państw przyjmowanych do Unii, nie rekompensują też w pełni strat w gospodarce związanych z koniecznością udostępnienia wewnętrznego rynku dla swobodnej i nieograniczonej ekspansji zagranicznych koncernów.
Nie można też naiwnie wierzyć politykom PO, którzy w ostatniej kampanii wyborczej zaręczali, że w nowej perspektywie budżetowej na lata 2014-2020 Polska otrzyma z UE 300 mld zł. Jak na to bowiem wskazują dotychczasowe doświadczenia obietnice składane przez przedstawicieli obecnych władz nie są warte nawet „funta kłaków”, a dotychczasową politykę rządu można uznać za szkodliwą i krótkowzroczną, ponieważ zamiast poszukiwać nowych dróg rozwoju dla narodowej gospodarki koncentruje się on jedynie na dzieleniu unijnych dotacji i oczekiwaniu na „mannę z Brukseli”. Taka polityka skazuje nas na wieczną zależność od kaprysów unijnych biurokratów i można sobie łatwo wyobrazić, co się stanie, gdy Unia zdecyduje o ograniczeniu środków przekazywanych Polsce.
CDN
W telewizji czterej znawcy
od nawozów i od świata
orzekają, co się zdarzy
w Gwatemali za trzy lata:
Masy pracujące stracą
gdy realna płaca spadnie;
Gwatemala nie dostrzega
iż elita władzy kradnie
kryzys gospodarczy, w którym pogrążone jest nasze państwo ma wiele przyczyn, ale najważniejsze z nich, to brak suwerenności ekonomicznej oraz głębokie uzależnienie od obcych wpływów. Bruksela nie pozwala nam samodzielnie podejmować żadnych istotnych decyzji gospodarczych, nie wolno nam wspierać z budżetu, nawet tych sektorów gospodarki, które ze względu na ich strategiczne znaczenie wymagają interwencji rządu i pomimo tego, że ich bankructwo powoduje katastrofalne skutki dla naszych interesów oraz dalszy wzrost bezrobocia. [Jaka tam "Bruksela"? Putin! Putin! - admin]
Najbardziej jaskrawym przejawem unijnych praktyk stosowanych wobec Polski było zmuszenie rządu do likwidacji przemysłu stoczniowego i znacznego ograniczenia floty rybackiej, co można uznać za akt niedopuszczalnej ingerencji w nasze sprawy wewnętrzne, którego motywem przewodnim była chęć wyeliminowania polskiej konkurencji dla niemieckich stoczni i duńskich rybaków.
Niedługo na barki naszego przemysłu, ale także każdego obywatela, spadnie równie ciężkie brzemię w postaci radykalnego wzrostu cen energii elektrycznej spowodowanego wprowadzeniem w życie tzw. pakietu klimatycznego, który Unia narzuciła swoim państwom członkowskim.[Jaka tam Unia? Putin go narzucił! Putin! - admin]
Widać więc, że w obecnej sytuacji nie wystarczy tylko nasza wola i przekonanie, co do konieczności wprowadzenia zmian w gospodarce, teraz trzeba uzyskać zgodę brukselskich komisarzy, co jak pokazuje unijna praktyka wcale nie jest łatwe. Stosunki tego typu przypominają czasy wasalnej zależności od woli Moskwy i jeśli miałyby jeszcze długo trwać, to mogą się przyczynić do kompletnej ruiny naszego państwa.
Nieuczciwa konkurencja obcego kapitału, nadmiernie wyśrubowane „unijne standardy” oraz zmniejszone kwoty produkcyjne wymuszają na polskich przedsiębiorstwach ograniczanie produkcji i zwolnienia pracowników, a brak ze strony rządu jakiejkolwiek troski o ochronę rodzimego przemysłu, handlu i rolnictwa prowadzi do zupełnego wyniszczenia gospodarki będącej podstawą bytu naszego narodu. Bogate kraje Unii Europejskiej w wyniku przejęcia kontroli nad naszym rynkiem uratowały u siebie miliony miejsc pracy, pozbywając się nadwyżek produkcyjnych i zarabiając ogromne sumy na eksporcie do Polski. Na początku transformacji ustrojowej brakowało nam kapitału na rozwój i niezbędne reformy, a komuniści zostawili państwo w ruinie i mocno zadłużone, ale powszechne nawoływania polityków o otwarcie się na napływ obcego kapitału i jak największe udogodnienia do inwestowania w Polsce okazały się ślepą uliczką.
Fatalne zarządzanie
Naszą sytuację gospodarczą pogorszyło dodatkowo fatalne i nieracjonalne zarządzanie krajowym potencjałem przemysłowym. Najbardziej widocznym tego przykładem jest branża stoczniowa, która w czasach, gdy jeszcze istniały stocznie cierpiała często na brak zamówień, a jednocześnie państwowe przedsiębiorstwo, jakim jest PŻM, zamawiało statki w Chinach. Podobnie jest z „wygaszaniem” kopalń, hut i innych zakładów, ponieważ rządzący nie myśląc perspektywicznie i nie mając żadnego planu, reagują tylko, gdy w jakiejś branży zaistnieją trudności. Doprowadzają ją wtedy do szybkiej likwidacji, po to, aby nie ponosić odpowiedzialności za jej funkcjonowanie. W ten sposób marnuje się wielką szansę na zwiększenie produkcji oraz obrotów handlowych i to w czasie, gdy na rynkach światowych rośnie zapotrzebowanie na węgiel, stal i wiele innych produktów. Likwidując masowo zakłady produkcyjne i wydobywcze obciąża się też budżet państwa ogromnymi kosztami związanymi z zabezpieczeniem socjalnym dla tysięcy zwalnianych pracowników oraz zamienia się Polskę w wiecznego importera.
Przykładem skrajnej nieodpowiedzialności jest również zbyt szybkie i łatwe przyjmowanie szkodliwych dla naszej gospodarki rozwiązań, takich jak chociażby pakiet klimatyczny. Rząd koalicji PO-PSL ulegając presji Unii i najbogatszych jej „udziałowców” zmierza do likwidacji wielkiej części naszego potencjału przemysłowego, zamiast wykorzystać duże zasoby węgla kamiennego i brunatnego do utrzymania niezależności energetycznej kraju. Dotychczasowa praktyka wskazuje, że podobnie może być z odkrytymi u nas zasobami gazu łupkowego, na których (za przyzwoleniem władz) kładzie „łapę” zagraniczny kapitał. W najgorszym przypadku może dojść do tego, że będąc posiadaczami bogatych złóż gazu nie będziemy mieli z nich prawie żadnych korzyści, natomiast poniesiemy koszty związane z degradacją środowiska.
Kolejne rządy przerzucają odpowiedzialność za stan gospodarki na poprzednie ekipy i starają się ukryć prawdziwe przyczyny kryzysu. A tym, co cechuje wszystkich dotychczas rządzących jest lekceważenie naszych interesów narodowych, „rozpieszczanie” obcych koncernów i wręcz porażająca spolegliwość wobec dyktatu Brukseli. [Jakiej tam Brukseli? Przecież Putina! - admin] Zbyt duże koszty funkcjonowania państwa, utrzymywanie licznej armii urzędników żyjących kosztem budżetu oraz wielu nikomu nie potrzebnych instytucji, stanowi wielkie obciążenie dla finansów publicznych. Marnotrawienie pieniędzy podatników na luksusowe życie „elit” politycznych oraz wszechobecna korupcja i liczne afery, to znak firmowy ludzi sprawujących władzę w Polsce. Jednocześnie wyciska się wszystko, co tylko można, z polskiego przedsiębiorcy i prześladuje się go coraz większym fiskalizmem i biurokracją.
Wzrost podatków pośrednich (VAT i akcyza) oraz minimalnej składki na ZUS, którą na początku tego roku podwyższono o 9,6% do 933,45 zł, stanowi poważne obciążenie dla przedsiębiorców i powoduje obniżenie ich konkurencyjności. Dlatego z roku na rok, coraz więcej Polaków likwiduje prowadzone przez siebie firmy. Polityka karania własnych obywateli za ich aktywność gospodarczą i uprzywilejowanie obcych koncernów powodują, że zwiększa się szara strefa, rośnie emigracja i bezrobocie, a w budżecie państwa brakuje pieniędzy na najniezbędniejsze inwestycje i wydatki. Z powyższych rozważań wynika niezbicie, że w Polsce istnieje wyraźna potrzeba zmiany filozofii rządzenia i podejścia do zagadnień ekonomicznych oraz lepszego wykorzystania naszego potencjału gospodarczego.
Zduszone rolnictwo
Pierwszą ofiarą nieodpowiedzialnej polityki rządu padło polskie rolnictwo, które w wyniku nieuzasadnionego dążenia do zmiany struktury gospodarczej kraju upośledzono i przekształcono w zbiorowego odbiorcę pomocy socjalnej. Władze państwowe realizując „zalecenia” Brukseli doprowadziły do znacznego ograniczenia rozmiarów produkcji rolnej, co zapoczątkowało niebezpieczny proces likwidacji naszej samowystarczalności żywnościowej. [Zalecenia jakiej Brukseli? To Putin zalecił! - admin] W dodatku nie wykorzystano okazji na zwiększenie eksportu i poprawienie wyników zagranicznego bilansu handlowego, co byłoby możliwe przy stale rosnącym na świecie zapotrzebowaniu na żywność.
Polska jest państwem przemysłowo-rolniczym, czy się to komuś podoba, czy też nie, a eliminowanie z rynku nabywców ok. 10% ludności utrzymującej się z pracy na roli, pozbawia także krajowy przemysł szans na zwiększenie zatrudnienia i obrotów handlowych. Dlatego należy jak najszybciej przywrócić opłacalność produkcji rolnej poprzez ochronę krajowego rynku przed zalewem tanią, często dotowaną żywnością z państw Unii i innych regionów świata.
W obecnej dobie sprawą hamującą rozwój naszego rolnictwa są również zbyt niskie limity produkcyjne, które często nie wystarczają na zaspokojenie wewnętrznego popytu, nie wspominając nawet o potrzebach eksportowych. Widocznym tego przykładem jest sytuacja na rynku cukru, którego w wyniku zbyt małych kwot produkcyjnych i związanej z tym likwidacji wielu cukrowni jest za mało (w Polsce brakuje 200-300 tys. ton cukru rocznie, a w całym regionie blisko 1 mln ton), co zmusza nas do kupowania cukru za granicą. Wymuszona likwidacja znacznej części przemysłu cukrowego spowodowała nie tylko zmniejszoną podaż tego produktu na krajowym rynku i wzrost jego ceny, ale także podcięła podstawy egzystencji wielu plantatorów buraków cukrowych oraz spowodowała spadek zatrudnienia na obszarach i tak wcześniej dotkniętych strukturalnym bezrobociem. [To Putin wymusił likwidację polskich cukrowni i import cukru z Niemiec. Każde dziecko o tym wie. - admin]
Dla porównania jeszcze w 2001 r. liczbę plantatorów szacowano na 107 tys., a produkcja cukru sięgała 2 013 tys. ton, gdy zaledwie 10 lat później pozostało jedynie ok. 38 tys. plantatorów, natomiast produkcja cukru spadła do 1 433 tys. ton. Kuriozalna polityka Unii [Nie Unii, a Rosji! - admin] doprowadziła nawet do tego, że Krajowa Spółka Cukrowa mająca 39% udziałów w rynku i zysk netto w ubiegłym roku 500 mln zł, aby mogła się dalej rozwijać zmuszona jest inwestować niebagatelną sumę ok. 200 mln zł w Mołdawii (rozważane są również inwestycje na Bałkanach i Ukrainie), gdzie będzie dawała zarobek tamtejszym rolnikom i robotnikom, zamiast tworzyć nowe miejsca pracy w Polsce.
Największa klęska - bezrobocie
Kwestia walki z bezrobociem wygląda wręcz tragicznie, ponieważ według najnowszych danych wynosi ono 13,3%, co oznacza, że bez pracy pozostaje w kraju 2,12 mln Polaków. Nie należy się jednak temu dziwić, skoro rząd nie pracuje nad tym, aby rozwijać i chronić narodową gospodarkę, to nie może również tworzyć nowych miejsc pracy. Jak dotychczas podstawową metodą na ograniczenie rozmiarów bezrobocia jest „wypychanie” z Polski na zagraniczne rynki pracy milionów dobrze wykształconych i wykwalifikowanych młodych Polaków, którzy pomnażają dobrobyt państw zachodnich, gdy jednocześnie w kraju odczuwa się brak wielu fachowców z różnych dziedzin.
Podobnym „pomysłem”, realizowanym od wielu lat, na zmniejszenie liczby osób zarejestrowanych w „pośredniakach” jest zachęcanie „świeżo upieczonych” absolwentów szkół średnich do dalszego studiowania. Nikt się jednak nie przejmuje tym, na jakich kierunkach będą studiowali i czy zwiększy to ich szanse na znalezienie pracy. Dla polityków ważne jest tylko to, aby nie zostali oni wpisani do rejestru bezrobotnych, ponieważ miałoby to zły wpływ na statystyki i wizerunek rządu, który w ogóle nie radzi sobie z tym problemem. Skutkiem takiej bezmyślnej polityki jest to, że absolwenci szkół wyższych stanowią dzisiaj poważny odsetek ogólnej liczby osób poszukujących pracy.
Praca aż do śmierci?
Kolejnym przykładem aberracji rządzących jest forsowany na siłę projekt podniesienia wieku emerytalnego do 67 lat, zarówno dla kobiet jak i mężczyzn, chociaż pamiętam dobrze „homeryczne boje”, toczone jeszcze kilka lat temu o to, aby zwiększyć zatrudnienie młodych ludzi poprzez ustanowienie zakazu pracy dla emerytów. Po wejściu Polski do Unii zapomniano o tych propozycjach, ponieważ nadarzyła się okazja do wyekspediowania wielkiej liczby bezrobotnych na Zachód, co doraźnie złagodziło ten problem. Jednak dość szybko okazało się, że z takiej możliwości skorzystało zbyt wielu Polaków (od 1,5 do 2,5 mln) i po prostu zaczęło brakować rąk do pracy, a system ubezpieczeń społecznych zaczął się chylić ku upadkowi. Dlatego rząd pospiesznie poszukuje możliwości ratunku dla bankrutującego ZUS-u, między innymi zmniejszając zasiłki pogrzebowe, intensyfikując kontrolę zwolnień lekarskich i podnosząc składkę na ubezpieczenie, a ostatnio, jak już wcześniej wspominałem, majstruje przy wieku uprawniającym do przejścia na emeryturę.
Posunięcia tego typu pozbawione są racjonalnych podstaw, ponieważ biorąc pod uwagę rosnącą wciąż stopę bezrobocia i utrzymującą się na wysokim poziomie emigrację zarobkową nie mogą przynieść pozytywnych efektów. Zmuszanie do dłuższej aktywności zawodowej starszych ludzi, którzy są już w dużej mierze „wypaleni” i przez to mniej wydajni w pracy, utrudni natomiast wymianę pokoleniową pracowników oraz utrwali rozmiary bezrobocia i tendencję do emigrowania z kraju. Wyraźnie przy tym widać, że rządowi chodzi przede wszystkim o zmniejszenie obciążeń finansowych dla systemu ubezpieczeń społecznych, poprzez ograniczenie liczby przyszłych beneficjentów, z których znacznie większa liczba nie doczeka się emerytury schodząc wcześniej z „ziemskiego padołu”. Poza tym rządzący nie mają większej ochoty na ograniczenie rozmiarów emigracji, ponieważ z jednej strony popsułoby to krajowe statystyki, a z drugiej pozbawiłoby państwo wielu miliardów euro przysyłanych przez emigrantów.
Drogi wyjścia
Pisząc niniejszy artykuł starałem się wyłuszczyć najistotniejsze, z mojego punktu widzenia, przyczyny kryzysu gospodarczego w Polsce, który wywiera ogromny wpływ na pogłębiający się proces rozkładu naszej państwowości i degradacji polskiego społeczeństwa. Jednakże ta dość pobieżna analiza byłaby niepełna, gdybym nie podjął próby zarysowania dróg wyjścia z tak trudnego i niebezpiecznego dla nas położenia. Osobiście uważam, że najważniejszym warunkiem wydobycia się Polski z kryzysu gospodarczego i zapewnienia naszemu narodowi szans na znaczący postęp cywilizacyjny jest odzyskanie pełnej suwerenności gospodarczej i politycznej, ponieważ tylko w ten sposób możemy przywrócić państwu polskiemu zdolność do podejmowania decyzji, które są konieczne z punktu widzenia ochrony narodowych interesów i poprawy warunków bytowych społeczeństwa.
Kolejną kwestią jest zabezpieczenie wewnętrznego rynku przed nieograniczoną ekspansją obcego kapitału, co będzie od nas wymagało stoczenia bezwzględnej walki o krajowy rynek, na którym powinien zdecydowanie dominować polski kapitał oraz rodzimy przedsiębiorca i wytwarzany przez niego produkt. Dopiero wtedy, gdy tę walkę wygramy, będziemy mogli zbudować w oparciu o zaspokajanie potrzeb własnego społeczeństwa niezbędne podstawy do rozwoju polskiej gospodarki. Uzyskamy także zdolność do zwiększenia eksportu na rynki zagraniczne i znaczącego ograniczenia importu tych towarów, które z powodzeniem możemy wytwarzać w Polsce, co przyczyni się do poprawienia bilansu handlowego oraz zmniejszenia zadłużenia państwa. Jakość naszego życia zależy bowiem od tego, czy w Polsce zatriumfuje patriotyzm gospodarczy, a Polacy będą popierać rodzime firmy, kupując w polskich sklepach towary wytwarzane przez naszych pracowników!
Zrzucenie jarzma zależności od Unii Europejskiej [Nie Unii, ale Rosji!!! - admin] oraz ochrona polskiego rynku, w połączeniu z odsunięciem od władzy szkodliwej „klasy próżniaczej” stworzą nam możliwości normalnego rozwoju gospodarki i podniesienia standardu życia wszystkim Polakom. Trzeba jednak doprowadzić do opodatkowania zagranicznych koncernów i banków, ponieważ każdy, kto czerpie krociowe zyski z działalności prowadzonej w naszym kraju musi również uczestniczyć w finansowaniu polskiego budżetu. Należy także ograniczyć obcemu kapitałowi swobodny transfer zysków za granicę i zapewnić lepszą ochronę rynku finansowego przed szkodliwą działalnością międzynarodowych spekulantów. Niezbędnym warunkiem jest również odrzucenie wszelkich dyrektyw unijnych, które godzą w żywotne interesy Polski i prowadzą do zubożenia naszego społeczeństwa.
Interesy rodzimej gospodarki będącej podstawą naszego bytu i gwarantem naszej suwerenności muszą być skutecznie chronione. W związku z tym, powinniśmy zapewnić państwu polskiemu kontrolę nad strategicznymi sektorami przemysłu, które są niezbędne dla zabezpieczenia naszych żywotnych interesów. Kluczowe przedsiębiorstwa powinny pozostać w polskich rękach zapewniając rozwój i zatrudnienie Polakom, natomiast obcy kapitał może funkcjonować jedynie z korzyścią dla naszego kraju, a nie w roli ekonomicznego dyktatora.
Śladem Orbana
Czas wreszcie zrozumieć, że dyktat ekonomiczny przeradza się prędzej czy później w dyktat polityczny, ponieważ ekonomii i polityki nie da się rozdzielić. Świeżym tego przykładem są Węgry poddawane silnej presji ze strony Komisji Europejskiej szczutej przez międzynarodowy kapitał, którego interesy naruszył rząd premiera Viktora Orbána, gdy zadbał o potrzeby własnego społeczeństwa, a nie zagranicznych lichwiarzy. To od nas przede wszystkim zależy, czy będziemy żebrać o pracę w zachodnich hipermarketach, czy też będziemy ją mieć we własnych firmach, z których dzięki odpowiedniemu zarządzaniu możemy uzyskiwać niemałe korzyści finansowe.
„Polska jest krajem zdolnych, wykształconych i pracowitych ludzi. Posiadamy zasoby naturalne, majątek i przemysł, które w wielu dziedzinach są w stanie zaspokajać potrzeby naszego narodu. Położenie geograficzne stwarza nam dogodne warunki do rozwijania tranzytu towarów i międzynarodowej wymiany handlowej”. Państwo polskie posiada także wystarczające instrumenty prawne i finansowe dla zapewnienia takich rozwiązań w gospodarce, aby stanowiły one podstawę dla jej stałego rozwoju i wzrostu zamożności naszego społeczeństwa. Dysponuje również znacznymi środkami finansowymi wpływającymi każdego roku do budżetu, które odpowiednio użyte mogą stanowić koło zamachowe narodowej gospodarki. Aby zapewnić nam zdrowy rozwój ekonomiczny konieczna jest tylko dobra wola rządzących, a służyć temu może również uzasadniony interwencjonizm i regulacja przez władze państwowe procesów zachodzących w gospodarce oraz zwiększenie inwestycji publicznych. Pomocnym może być też szeroki rozwój tzw. inicjatywy prywatnej i wzrost znaczenia polskiego kapitału w krajowej gospodarce.
Dlatego powinniśmy dążyć do jak najszerszego upowszechnienia własności i stworzenia możliwie największej liczby warsztatów pracy, czemu państwo powinno sprzyjać zapewniając dogodne warunki prawne i kredytowe, a także chroniąc rodzime przedsiębiorstwa przed nieuczciwą konkurencją obcego kapitału. Państwo powinno efektywniej wspierać rozwój zatrudnienia i przedsiębiorczości wśród Polaków oraz lepiej promować produkty wytwarzane przez rodzime firmy, ponieważ jak dotąd zainteresowanie rządu sprowadzało się jedynie do uprawiania kosztownej propagandy i mnożenia barier biurokratycznych.
W naszej sytuacji jakiekolwiek działania naprawcze, jeśli mają być skuteczne, to muszą iść w parze z ograniczeniem deficytu finansów publicznych poprzez radykalne zmniejszenie kosztów funkcjonowania naszego państwa. Wymaga to przede wszystkim racjonalizacji i surowej kontroli wszelkich wydatków dokonywanych z kasy państwowej oraz rezygnacji z finansowania luksusowego życia „elit” politycznych. Trzeba również zlikwidować sejmiki wojewódzkie i powiaty oraz wszelkie zbędne instytucje i agencje rządowe, a także zmniejszyć liczbę urzędników, parlamentarzystów i radnych. Ograniczenie biurokracji połączone z uproszczeniem procedur przyniesie państwu wielkie oszczędności i jednocześnie zmniejszy rozmiary marnotrawstwa i niegospodarności. Poza tym należy jak najszybciej zlikwidować zagraniczne misje wojskowe, ponieważ ich utrzymanie przekracza możliwości naszego budżetu.
Zaoszczędzone w ten sposób środki będzie można przeznaczyć na cele społecznie użyteczne oraz niezbędne inwestycje (np. na budowę wałów przeciwpowodziowych). Dobrym sposobem na poprawienie koniunktury gospodarczej jest również zwiększenie popytu wewnętrznego, ale jego warunkiem jest bardziej sprawiedliwy podział dochodu narodowego, tak, aby jak najszersze rzesze Polaków mogły korzystać z owoców swojej pracy. Walcząc bowiem z kryzysem nie można przerzucać wszystkich wiążących się z tym ciężarów na barki społeczeństwa, a rządzący powinni zacząć oszczędności w pierwszej kolejności od siebie.
Alternatywą dla proponowanych działań jest dalszy proces zawłaszczenia naszej gospodarki przez zagraniczny kapitał i jeszcze większe uzależnienie Polski od obcych wpływów, którego konsekwencją będzie nieograniczony wypływ kapitału poza granice naszego kraju i ciągły spadek dochodów budżetowych, a także związana z tym zapaść finansów publicznych oraz narastająca niewydolność państwa. Towarzyszyć temu będzie pogłębiające się zubożenie większości społeczeństwa oraz nieograniczone bogacenie się skorumpowanych polityków i pazernych biznesmenów, co w konsekwencji doprowadzi do podcięcia podstaw funkcjonowania polskiej państwowości.
Zdaję sobie sprawę z tego, że w niniejszym artykule nie wyczerpałem złożonej materii stosunków gospodarczych panujących w naszym kraju, ale mam nadzieję, że mój głos w dyskusji przyczyni się w jakiejś mierze do przełamania obowiązujących dotychczas dogmatów i stereotypów. Poza tym, od wielu lat towarzyszy mi przeświadczenie, że jeśli kiedykolwiek obóz narodowy ma mieć szansę na przejęcie władzy w Polsce, to musi wreszcie zwrócić baczniejszą uwagę na kwestie społeczne i gospodarcze, które obecnie najbardziej nurtują polskie społeczeństwo.
Koniec
Wojciech Podjacki