Ilja Muromiec
Ilja Muromiec
Byliny staroruskie
Przełożyli:
Czesław Jastrzębiec-Kozłowski
Tadeusz Chróścielewski
Tadeusz Opalewski
Tadeusz Mongird
Podstawa edycji:
Byliny. Wrocław 1955.
Byliny. Warszawa 1957.
Wstęp
Najdawniejsze zapisy epickich pieśni rosyjskiego ludu pochodzą z XVII wieku. Pieśni te zwane bylinami bądź starinami, wzbudzały i nadal wzbudzają wiele kontrowersji naukowych. I tak według Juliana Krzyżanowskiego „poezja bylinna nie mogła narodzić się wcześniej niż w wieku XVI, gdy Ruś otrząsnęła się z jarzma tatarskiego”. Cytowaną opinię, jakkolwiek godną odnotowania i wspartą silną argumentacją, trudno uznać za aktualną. Obecnie dominuje bowiem pogląd, w świetle którego byliny powstawały już w okresie wczesnofeudalnym - głównie na Rusi Kijowskiej. Oczywiście z biegiem stuleci interesujące nas mikropoematy ulegały różnorodnym modyfikacjom.
W 1904 r. wydrukowano Starożytne wiersze ruskie, wyciąg ze zbioru bylin zapisanych przez Kirszę Daniłowa. Dzieło tego nieznanego bliżej Kozaka owocnie kontynuują rozliczni zbieracze miłośnicy epiki ludowej, folkloryści, etnografowie. W sumie zarejestrowano i opublikowano około 2500 starin.
Najświetniejszą grupę tworzą byliny z cyklu kijowskiego, opowiadające o legendarnych bohaterach związanych z dworem i osobą księcia Włodzimierza - „krasnego sołnyszka”. Wśród owych herosów prym wiodą trzej potężni witeziowie: Ilja Muromiec, Alosza Popowicz, Dobrynia Nikitycz. Natomiast mniej eksponowane miejsce zajmują w kijowskich bylinach takie persony, jak Suchman Odychmantiewicz, Wasilij Pijanica, Czuryło Plenkowicz i inni.
Głównym bohaterem starin jest Ilja (Eliasz) Muromiec, obrońca Świętej Rusi i wiary chrześcijańskiej, pogromca tatarskich czambułów. Jego biografia obfituje w niezwykłe, bajkowe wydarzenia. I tak cudownie uzdrowiony w wieku 30-35 lat otrzymuje „tchnienie mocy” od olbrzyma Swiatogora, pokonuje okropne istoty - rozbójnika Sołowieja, chana Kalina, sprośne Idoliszcze. Pewnego razu stacza ciężką walkę z wyjątkowo krzepkim młodzieńcem, wrogiem Rusi Kijowskiej, a następnie pyta przeciwnika o pochodzenie, rodziców, imię:
Odpowiada zuch dobry i dzielny:
„Jam od morza, od morza sinego,
Od tego od kamienia Łatyrinem zwanego
A ja od tej, od baby, od tej Sałygorki,
Bom ja syn jej ukochany, Podsokolnik.
Oj, zjeździłem, junak dobry i waleczny,
Cały świat na rączym koniu mym”.
Stary Kozak na to zrywa się na równe nogi,
Podsokolnik przed nim na swe równe nogi staje
I w cukrowe go całuje usta Kozak stary,
I nazywa synem swym Podsokolnika,
Synem swoim zwie go ukochanym.
Zapamiętał Podsokolnik słowa matki swojej
[rodzonej,:
„Zanim dojdziesz do starego, złaź wpierw z konia,
Zsiadaj z konia i w mig nisko kłaniaj się”.
I pobratał się z swym synem Kozak stary.
I pojechał stary Kozak w szczere pole,
Tam gdzie bieli się płócienny biały namiot.
Śpi w nim stary Kozak już nockę i dzionek,
Śpi w nim stary Kozak dwakroć noc i dzień.
To się Podsokolnikowi sporą biedą zdało,
I za wielką to sobie szkodę poczytuje:
„Takem się upokorzył przed Kozakiem starym”.
Ku białemu namiotowi Podsokolnik jedzie:
„A starego ja Kozaka, ja Ilję Muromca
Ostrą kopią mą rychło przekłuję”.
I przyjechał Podsokolnik pod ten namiot biały,
I ugodził w białe piersi Kozaka starego.
Stary Kozak miał na piersiach swych ukryty
Krzyż cudowny, miał na piersiach Pański Krzyż
Ani mały, ani duży - tak z półtora puda;
Wyśliznęła się tu kopia z rąk Podsokolnika.
Ze snu swego stary Kozak już przebudza się,
W białe ręce schwytał wnet Podsokolnika,
Jak nie rzuci nim wyżej lasu stojącego,
A niżej obłoka chyżego.
Upadł wtedy Podsokolnik na tę czarną ziemię,
Rozbił się Podsokolnik w drobniusieńki mak.
Sławę w pieśniach Podsokolniczkowi śpiewają,
Stare pieśni dawne dzieje powiadają”.
Tak kończy się bylina, której tematyka została zogniskowana wokół polisemicznego motywu walki ojca z synem, obecnego w przekazach o śmiertelnych zmaganiach Odysa z Telegonosem, Hildebranda z Hadubrandem, Artura z Mordredem itp. Interesującą wersję tej tematyki zawiera starina Ilja Muromiec i córka: w finale utworu tytułowy bohater zabija mocarną dziewczynę-wojowniczkę, spłodzoną przezeń poza granicami Świętej Rusi, należącą, podobnie jak Podsokolnik, do kręgu „obcych”.
W boju Ilji Muromca z synem nie sprecyzowano powodów, dla których młodzieniec postanawia zamordować pogrążonego w śnie rodzica. Może w kompleksie czynników sprawczych zasadniczą rolę odgrywa determinująca amoralne postępki „zła krew obcego”, może nieumiejętność pogodzenia się z odniesioną w pojedynku porażką, może Podsokolnik pragnie wywrzeć zemstę na starym Kozaku uważając, że ów pohańbił Sałygorkę i zgotował mu niechlubny los bękarta. Nawiasem mówiąc, w korpusie zachowanych bylin odnajdujemy opowieść, według której wiarołomny Sokolnik (Podsokolnik) najpierw zabija swoją matkę Złatygorkę (Sałygorkę), a następnie usiłuje uśmiercić śpiącego ojca.
Ilja Muromiec potrafi przeciwstawić się i nietaktom uwłaczającym wielkim wiciądzom i próbom lekceważenia dobrych obyczajów. Obrażony przez Włodzimierza, który zapomniał go zaprosić na wspaniałą ucztę wydaną dla kniaziów, bojarów i herosów, uroczystość zespoloną z systemem etykietalnych wyznaczników „ruskiego ładu”, strzałami z łuku, broni wypróbowanej w bojach o słuszną sprawę, strąca z kijowskich cerkwi suto pozłacane, cudownymi krzyżami zwieńczone kopuły, a za spieniężony kruszec każe karczemnej gawiedzi urządzić tęgą pijatykę. Ale ani profanacja chrześcijańskich świątyń, kolidująca z aprobowanym przez Ilję kanonem wartości, ani „balanga pospolitaków”, będąca pokraczną repliką (może parodią?) ceremonialnej dworskiej biesiady, nie mitygują gniewu Kozaka z Muromia. Kolejnymi strzałami z łuku zamierza on bowiem uśmiercić i kniazia Włodzimierza i kniahinię Apraksję (Opraksję), a więc planuje wyczyn o pozytywno-negatywnej wymowie: karze za pogwałcenie praw sławnego bohatera, wypływającej z potrzeby przywrócenia określonego porządku, towarzyszyłoby przecież zło hamujące proces przemiany „chaosu w kosmos”. Na szczęście pojednawczy gest przerażonego rozwojem wypadków księcia i interwencja Dobryni Mikitycza, krzyżowego brata Ilji Muromca, rozładowują napiętą sytuację.
U schyłku doczesnej wędrówki stary Kozak z Muromia wstępuje do monasteru, wpisując swe losy w sakralny, wzniosły porządek. Znany motyw! Jak wiadomo, zakonne szaty przywdziewają również rycerze króla Artura (np. Lancelot Bors, Bediver), Wilhelm z Orange, Otger Duńczyk, Wolfdietrich. Jednakże naszą uwagę przykuwa bylina ukazująca w zgoła odmiennym świetle kres życia i Ilji Muromca, i sześciu innych staroruskich wiciądzów - Aloszy Popowicza, Dobryni Mikitycza, Wasyla Busłajewicza, Wasyla Kazimirowicza, Modenki Błudowicza, Iwana - kupieckiego syna. Otóż pewnego dnia odnoszą oni spektakularne zwycięstwo nad ogromną tatarską hordą. Wówczas to padają przepojone pychą, bluźniercze, fatalne w skutkach słowa:
I przemówił Alosza Popowicz udały:
„Niech nawet nieziemska moc się tutaj zjawi,
To i z mocą nieziemską, bracia, się rozprawim”.
Ledwo wyrzekł Alosza nierozumne słowa,
Gdy się zjawią przed nim dwaj wspaniali woje:
„Stawaj z nami do walki, drużyno bojowa,
Nie zważaj, że was siedmiu, a nas tylko dwoje”.
Nie poznali wiciądze, w kogo teraz biją:
Natarł na nich Alosza z mieczem i kopiją,
Na pół przeciął każdego, rąbiąc go z ramienia,
Uczyniło się czterech - wszyscy czterej żyją.
Natarł na nich Dobrynia z mieczem i kopiją,
Na pół rozciął każdego, rąbiąc go z ramienia,
Uczyniło się ośmiu - wszyscy ośmiu żyją.
Natarł na nich Muromiec z mieczem i kopiją,
Na pół przeciął każdego, rąbiąc go z ramienia,
Podwoiła się liczba - ale wszyscy żyją.
Rzucili się na moc tę wiciądze gromadą,
Sieką, rąbią i kłują, i pokotem kładą,
A moc ta wciąż przybiera,
Wciąż na wiciądzów naciera.
I walczyli junacy trzy dni i trzy noce,
Nacierały na nich wzrastające moce,
Aż się przerazili tej bitwy daremnej
I uciekli w góry, do jaskini ciemnej.
Który pobiegnie do góry,
Ten zaraz obraca się w kamień,
Pobiegnie wtóry do góry,
I ten obraca się w kamień,
Podleci trzeci do góry,
I trzeci obraca się w kamień.
Tak wyginęli wiciądze na świętej Rusi - amen!
W nordyckim folklorze petryfikacji ulegają trolle i karły (m.in. słynny Alvis), które nie zdołały się ukryć przed promieniami słońca. W ekscytującym kontekście motyw nagłego skamienienia określonej istoty został ukazany przez Snorriego Sturlusona. Jeden z ustępów Młodszej Eddy informuje bowiem o podminowanej czarami, codziennie wznawianej bitwie Hjadingów. Polegli w tej batalii zrazu kamienieją, a nazajutrz - ożywają i znowu kontynuują walkę. Snorri oznajmia, powołując się na przekazy poetyckie, że Hjadingowie będą toczyć boje aż do końca świata. O związanym z rzeczoną walką rytmie zgonów i zmartwychwstań, osobliwym procesie mineralizacji ludzi i uczłowieczenia głazów, melanżu cudowności i manierycznych aktów heroizmu, połowicznym zwycięstwie nad przemijaniem etc., etc., można by długo dyskutować.
Za podstawowe źródło występującego w bylinie Jak wyginęli wiciądze na Świętej Rusi motywu nagłego skamienienia określonej istoty wolno uważać Biblię. Jest to zależność uchwytna, choć nieco zakamuflowana. Otóż bylinny Alosza Popowicz dopuszcza się bluźnierstwa (w imieniu własnym i współtowarzyszy), bluźnierców zaś należy kamienować (Kpł. 24, 14). Ten starotestamentowy nakaz, wydany na pastwę swobodnych skojarzeń i uwikłany w grę przesunięć kategorialnych, doprowadził do wykreowania pseudosymetrii: kamienowanie bluźniercy - obracanie się bluźniercy w kamień. Jednakże wysuniętą tu koncepcję trzeba traktować z pewną rezerwą. Kamienieje przecież i daleki od popełnienia bluźnierstwa protagonista byliny Michajło Potyk, ofiara zaklęcia przewrotnej kobiety.
„Że zaś są rzeczy, do których człowiek żywi lub może żywić awersję silniejszą niż do śmierci, o tym jasno świadczy samobójstwo”. Wagę przytoczonego sądu, zaczerpniętego z Bajki o pszczołach Bernarda Mandeville'a, w pełni potwierdzają losy Daniły Dienisjewicza i jego pięknej mądrej żony Wasilisy Nikulicznej, bohaterów ekspresywnej, zaprawionej tragizmem, iście „gotyckiej” byliny:
Rozpruł sobie Daniła piersi białe,
Zakrył sobie Dienisicz oczy jasne.
[…]
Rozpruła sobie Wasiliusza pierwsi białe,
Zakryła sobie Wasilija oczy jasne.
Samobójstwo tych dwojga jest konsekwencją podłych postępków kniazia Włodzimierza, ulegającego podszeptom złego doradcy. Chcąc poślubić Wasilisę, dąży on do zgładzenia jej męża - m.in. wysyła przeciwko Danile hufiec ruskich witeziów. Daniła, zorientowawszy się, że został wplątany w bratobójczą walkę, odbiera sobie życie ostrzem włóczni. Nieco później, po złożeniu pokłonu ciału zmarłego męża, przebija się „bułanym nożem” Wasilisa Nikuliczna.
Daniła Dienisjewicz (in. Daniła Łowczanin) należy do korpusu bylin uwydatniających negatywne cechy Włodzimierza, bylin kontrastujących ze starinami, w których „stolnokijewski batiuszka” odgrywa rolę „pozytywnego bohatera, symbolizującego ideę jedności ziemi ruskiej”. Dodajmy, że w Danile Dienisjewiczu kniaź popełnia niegodziwość podobna do tej, jaka okryła hańbą króla Dawida (2Sm. 11-12). Syn Jeskego zgrzeszył, ponieważ dopuściwszy się cudzołóstwa z Batszebą, wysłał Uriasza, jej męża, na pewną śmierć w boju. Zbrodnia Dawida została potępiona przez Jahwe ustami proroka Natana.
Oprócz heroicznych gestów, widowiskowych zgonów, etykietalnych biesiad, dobrych i złych uczynków kniazia Włodzimierza nader istotną role pełnią w bylinach te motywy i koncepty, które wprowadzają klimat fantazji i cudowności. Wystarczy wspomnieć o trumnie-pułapce (Swiatogor i Ilja Muromiec), żywej wodzie (Jak wyginęli wiciądze na Świętej Rusi; Michajło Potyk), rzece zrodzonej z krwi bohatera (Suchman; Niemra i Don), walce ze smokiem (Dobrynia i żmij), koniu władającym ludzką mową (Potap Artamonowicz; Daniło Ignatiewicz i jego syn Michajło; Ilja Muromiec i Kalin car), gadającym, pięknym kruku („Pierzyska u kruka czernią przeczarne, / skrzydlisko u kruka bielą przebiałe, / Pierzyska rozpuszczone do wilgotnej ziemi mateńki”). Bardzo ekscytujący wydaje się taki oto fragment Niepry i Dona:
„Ach, cichy ty Donie, cny synu Iwana!
Nie strzelajże do mnie, Niepry-królewny,
Toć noszę ja w sobie twego ukochanego syna -
A po kolana nóżęta w srebrze,
A po łokcież rączęta w złocie,
A na skroniach goreją jakoby gwiazdeczki,
Z tyłuż jaśnieje jakoby światło miesiąca,
Z przoduż - jakoby słoneczko”.
Wśród bylin zawierających liryzowane ustępy wyjątkową siłą wyrazu oznacza się utwór, którego bohaterka, sędziwa Amielfa Timofiejewna, przemawia do rumaka dźwigającego na grzbiecie zwłoki jej poległego w boju syna:
„Ech, ty dobruteńki, dobryż, przedobry koniu!
Idźże ty przedobry koniu cichuteńko, leciuteńko,
Wieźże ty mego cnego syna Iwana cichuteńko,
[pomaleńku,
Iżby białe jego ciało nie zatrzęsło się,
Czarne jego kędziory nie poruszyły się,
By oczy nie widziały ciemniutkich borów,
A wysokie góry nie zatrzymywały”
W bylinach pulsują również niskie tonacje sprężone najczęściej z rozmaitymi formami niewymyślnego, niekiedy wręcz grubiańskiego komizmu (pamiętajmy jednak, że „niewymyślność” i „grubiaństwo” - to kategorie nader relatywne). Tak więc Diuk Stiepanowicz, przemawiając do kniazia Włodzimierza, powiada: „A bądź jako ta świnia bezszerściwa”. Alosza Popowicz zaś w następujący sposób przygania knehini Opraksji: „Jam cię o mały włos nie nazwał suką, / suką wszeteczną, ścierką-ladacznicą”. Znacznie mocniejszą dawkę chropawego komizmu dostrzegamy w Kamskim pobojowisku:
A siadłaż [mu] baba Łatyngorka na białe piersi
I chce rozpruć Dobryni te białe piersi,
Dopatrzeć się gorącego serca Dobryni.
Ona jedzie swą d[upą] po białej twarzy,
Jedzie i pogaduje:
„A całujesz ty moją d[upę] białą”
Byliny cyklu nowogrodzkiego opowiadają o Sadku i Waśce Busłajewiczu. Szczególnie interesujące są teksty o Sadku, bogatym kupcu i znakomitym gęślarzu, zmuszonym do złożenia wizyty w podwodnym pałacu morskiego cara. Sadko przygrywa władcy odmętów, dokonuje trudnego wyboru (ciekawy epizod z dziewicą-krasawicą, córką ruskiego Neptuna), a następnie, korzystając łaskawej opieki św. Mikuły Możajskiego, „budzi się pod Nowogrodem”. Ta barwna historia skłania do komparatystycznej refleksji: „Motyw pobytu człowieka w podmorskim królestwie, małżeństwa z panną wodną oraz powrotu na ziemię spotykamy w bajkach wschodnich, kirgiskich, o Aman-Kule schwytanym przez króla Mórz Ubbei i wzbogaconym dzięki swym przygodom tak, że może sięgać po berło królewskie. […] Zgodność imienia Sadko z Sadokiem w średniowiecznym romansie Tristan le Lenois, w którym ów Sadok, za zbrodnie wrzucony w morze, ocala się i odbywa pokutę, dowodzi jakiegoś związku romansu i byliny, związek to może jednak nie bezpośredni, epizod bowiem z Sadokiem pochodzi z literatury żydowskiej, która mogła tu wprost oddziałać na motyw bylinny”.
Osobną grupę starin tworzą przepojone fantastyką epickie pieśni o olbrzymie Swiatogorze, Wołchu Wsiesławjewiczu, Mikule Sielaninowiczu. Ostatni z wymienionych jest wspaniałym oraczem-wielkoludem, którego pracy łatwo jest przypisać sensy sakralne, symboliczne, wysnute z różnych mitów agrarnych. W tak zakreślony krąg asocjacji wolno wprowadzić uwagę św. Pawła: „wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą” (1 Kor. 3, 9). O cytowanej formule niewątpliwie pamiętał autor jednego z południowosłowiańskich apokryfów, zawierającego obraz Chrystusa-oracza.
Swiatogor jest postacią co najmniej tak „drażniąco atrakcyjną”, jak Lilith i Nehalenia, Enkidu i Minotaur, Ullikummi i Er-Sogotoch. Olbrzym ten, który w kieszeni swej szaty przez kilka dób przechowuje Ilję Muromca i jego rumaka, bez jasno sprecyzowanych celów przemierza Święte Góry (stąd imię herosa - Swiatogor), nie należy do żadnej drużyny, nie walczy z wrogami Rusi. W gruncie rzeczy jest uosobieniem niesamowitej mocy, zgubnej w skutkach energii, przekraczającej dopuszczalną miarę tężyzny:
Oto wybrał się Swiatogor w szczere pole,
Na rumaku swym ognistym, na sokole!
Pędzi stepem, aż spod kopyt lecą bryły.
Nie ma z kim Swiatogor zmierzyć się na siły,
A ta moc się w nim przelewa i bulgota,
W każdej żyłce, w każdym ścięgnie mu się miota,
Ciąży mu ta siła niby brzemię.
Więc Swiatogor tak powiada: „Boże miły,
Gdybym znalazł taki uchwyt dla swej siły,
To bym dźwignął, niczym piórko, całą ziemię!”
Pędzi dalej, aż tu nagle widzi z konia
Maluteńką kaleteczkę pośród błonia;
Tka w nią biczyk - ale biczyk jej nie przetka,
Rusza palcem - nie posuwa się kaletka,
Z konia sięga po nią ręką - ani mowy!
Więc zdumiewał się Swiatogor tymi słowy:
„Kopę lat już po calutkim jeżdżę świecie -
Nie widziałem nic równego tej kalecie:
Jest to dziwem niesłychanym ta kaletka,
Której palec nie posunie, bicz nie przetka,
Ani silna moja dłoń nie ruszy z błonia!”
Tu Swiatogor zeskakuje duchem z konia,
Pochwytuje kaleteczkę w ręce obie,
Wyżej kolan kaleteczkę podniósł sobie:
Po kolana się Swiatogor zapadł w ziemi.
Z lic kroplami krew mu płynie czerwonemi.
Gdzie się zapadł, stamtąd powstać już nie może -
I na wieki już pozostał tam, niebożę.
Tak oto stary olbrzym, którego waga niezmiernie doskwierała „wilgotnej ziemi-mateńce” przegrywa sui generis walkę z „ciężarem ziemi” skupionym w niepozornej kaletce. Ale w bylinach został również zarysowany odmienny obraz śmierci Swiatogora: ponosząc konsekwencje swojej brawurowej decyzji (a może rzucając losowi wyzwanie bądź dążąc do samozagłady?) ruski gigant dokonuje żywota w trumnie-pułapce. Trumna ta, przez wielu uznawana za magiczny przedmiot związany z chtonicznymi siłami, pod pewnym względem przypomina nałożone na wilka Fenrira pęta o nazwie Gleipnir, pęta, które, jak czytamy w Młodszej Eddzie Snorriego Sturlusona, stawały się tym mocniejsze, im bardziej krwiożerczy syn Lokiego i Angrbody starał się je rozerwać.
W bylinnych przekazach biografia Swiatogora splata się z biografią Ilji Muromca. Na szczególną uwagę zasługują tu stariny zawierające ustępy, w których mowa o trumnie-pułapce. W jednym z tych tekstów Swiatogor, leżąc w „skrzyni umarłych”, zuchwale (a może tylko bezmyślnie?) kusi Opatrzność - wbrew przestrodze Ilji Muromca sięga po ogromną pokrywę:
Wziął stary wiciądz wieko, od stóp się nakrył do głów,
I już go nie mógł za chwilę znad siebie odwalić znów:
Daremnie moc wysila,
Wieko się nie uchyla.
Przemówił wtedy do Ilji, do swego młodszego brata:
„Nie mogę dźwignąć pokrywy, siła się we mnie rozlata.
Spróbuj zrzucić ją, Iljo, podważ ja u krawędzi”.
Ale nie drgnęło wieko, choć Ilja sił nie szczędził.
I znowu ze środka trumny Swiatogor do Ilji rzecze:
„Weź mój miecz obosieczny
I uderz w poprzek mieczem”.
Uchwycił Ilja miecz w ręce:
Nie uniósł go, choć się zmęczył.
Przyzwie go więc Świętogor:
„Przybliż się, bracie, ku mnie.
Nachyl się do tej szparki,
Którą tu widzisz w trumnie,
Tchnę w ciebie krzepę mocarną”.
Ilja do szpary twarz przygarnął. Natchnął go stary
[wielką siłą.
W trójnasób siły mu przybyło.
I podniósł wtedy miecz dwuręczny,
Na odlew rąbnął w poprzek wieka.
Ale od ciosu tylko iskry
Na białe ręce mu wyprysły,
A gdzie stal miecza uderzyła,
Obręcz żelazna się zjawiła.
[…]
Wtedy się ozwał wiciądz w trumnie:
„Coraz to duszniej, bracie, u mnie,
Schyl-no się jeszcze ku tej szparze,
Tchnę - wszystką mocą cię obdarzę”.
A na to Ilja mu odrzecze:
„Dość mi, że twoim władam mieczem,
Wolę, bym większej siły nie miał,
Bo mnie nie dźwignie matka-ziemia”.
I rzeknie na to wiciądz w grobie:
„Dobrześ uczynił, mówię tobie,
Żeś nie usłuchał, młodszy bracie,
Bo trupim tchnieniem tchnąłbym na cię,
I martwy zwaliłbyś się przy mnie”.
Ilja należy do pokolenia „nowego typu”, nie zaś do generacji dawnych, obdarzonych wręcz bezgraniczną mocą olbrzymów, osobliwych samotników egzystujących niejako poza historią i poza społeczeństwem. Dlatego heros z Muromia przejmuje od Swiatogora tylko część jego siły, dzięki której - nie przeobrażając się w na poły bajkowe dziwo - będzie mógł skuteczniej bronić interesów Rusi. Nawiasem mówiąc, sporo ciekawych kwestii wiążę się z „trupim tchnieniem” bylinnego olbrzyma.
Teksty folklorystyczne są z reguły wielowariantowe. Przypominamy tę oczywistą prawdę, ponieważ istnieje bylina, w której Kozak z Muromia nie chce zawładnąć nawet cząstką mocy Swiatogora. Zwracając się do leżącego w trumnie-pułapce giganta, Ilja oznajmia: „Moja główeńka już posiwiała, / Mnie twejże siłeńki nie trzeba, / A mnie mojej siłeńki wystarczy”. W przywołanym utworze widnieje również znany motyw: Ilja nie pragnie dodatkowej mocy obawiając się, że go „nie będzie nosić wilgotna matka ziemia”.
Barwna rzeczywistość wyłania się z Wołcha Wsiesławjewicza, archaicznej byliny nasyconej bajkowymi jakościami. Jej tytułowy bohater jest synem księżniczki i smoka (węża), zadziwiającym przywódcą i żywicielem drużyny, czarownikiem, który ulega metamorfozom, przeobrażając się w wilka, sokoła, tura, mrówkę. Warto podkreślić, iż w momencie narodzin Wołcha dygoce ziemia, wzburza się morze, drży indyjskie cesarstwo, a zwierzęta ogarnia popłoch. Znany motyw! Równie osobliwe znaki towarzyszą przecież przyjściu na świat czarownika Almambeta, postaci z kirgiskiego eposu pt. Manas. Rezygnując z szerszych wywodów nadmieńmy, że bylinnym „następcą” Wołcha, istoty pod wieloma względami podobnej do południowosłowiańskiego bohatera Żmija Ognistego Wilka, jest Wolga Swiatosławowicz.
Towarzyszące autorowi niniejszego wstępu uczucie niedosytu teraz osiąga apogeum. W tum właśnie miejscu należałoby podjąć poważną, podbudowaną odpowiednią aparaturą pojęciową dyskusję o kategoriach tworzących bylinny mikrokosmos - modelu (lub modelach) świata, systemie (bądź systemach) wartości, organizacji czasoprzestrzennej, splocie motywów i narracyjnych konwencji, sieci opozycji itp. Jednakże z dość przyziemnych powodów wyliczone kwestie nie uzyskają interpretacyjnej wykładni.
Bezrymowy wiersz stariny jest w zasadzie nieregularnym wierszem tonicznym, dolnikiem, któremu ludowi artyści „przydają dźwięków” w procesie śpiewnej, monotonnej recytacji. Ale nie tylko metrum i melodyka kształtują oprawę estetyczną bylin. Zajmujące nas utwory obfitują przecież w paralelizmy, porównania, hiperbole, stałe epitety… Szczególnie ważną rolę pełnią w starinach porównania negatywne:
To się nie krzaczek chwieje w szczerym polu,
To szczerym polem idzie junak dzielny,
Hej, dzielny junak, sam Ilja Muromiec,
Ilja Muromiec, syn Iwana-kmiecia.
Obecną w cytowanym fragmencie figurę semantyczną można sprowadzić do schematu „to nie x, to y”. Schemat w celnie wykorzystuje Bruno Jasieński, twórca poematu Słowo o Jakubie Szeli:
To nie słowo miodem tchnie z ust
Jako flet z kapeli,
To skłaniając się Pan Jezus
Odpowiada Szeli:
Byliny wywarły znaczący wpływ na twórczość Lermontowa, Niekrasowa, Turgieniewa, kompozytora Rimskiego-Korsakowa, malarza Wasniecowa. Ale to jeszcze nie wszystko! Wyzyskując techniki narracyjne, którymi posługiwali się ludowi artyści, kreowano swojego czasu przekazy wyobrażające „nowe treści społeczne”. Powstały przeto byliny opiewające Lenina, Czapajewa, Stalina itp.
Uzdrowienie Ilji Muromca
Ej, w przesławnym było grodzie Muromiu,
Ej, w tym siole onym Kaczarowie,
Żył był chłop, gospodarz bogaty,
Chłop bogaty, Iwan Timofieicz.
Dał mu Pan Bóg oto syna jedynego,
Jedynego dał syna ulubionego,
A na imię miał - Ilejko Iwanowicz.
Już na piąty przyszło mu roczek,
Wszystko siedzi tylko Ilja, wstać nie może.
Na dziesiąty przyszło mu już roczek,
Jeszcze Ilji wciąż nie służą nóżki skoczne,
Już i przyszło mu na roczek dwudziesty,
A nie noszą go jeszcze nóżki skoczne.
Zasmucili się, strapili rodzice:
„Jedno mamy dzieciąteczko niebogie,
A i to niebogie dziecię - beznogie”.
Poszedł Iwan dobrodziej Timofieicz,
Poszedł oto ze swoją młodą żoną,
Na robotę poszedł oną ciężką,
Na tę ciężką robotę, na polną.
Posadzili oni dziecię ukochane,
Swego Ilję lubego Iwanycza,
Na tym piecu posadzili ceglanym;
Powiadali jemu słowa takowe:
„Siedź, nie ruszaj się, nim nie wrócimy,
A nie spadnij nam, syneczku, nie zabij się”.
Tak to siedział Ilja czasu małowiele,
Aż tu przyszły kaliki pod okienko:
„Witajże nam, dzieciąteczko jedyne,
Ty jedyne dzieciąteczko matczyne,
Co to Ilją ludzie ciebie nazywają,
A po ojcu mianują Iwanyczem;
Daj pątniczą nam jałmużnę, pielgrzymią,
Jeszcze napój nas piwem onym chmielnym,
Chmielnym piwem nas napój, słodziuśkim”.
Rzeknie Ilja, nie zwłócząc odpowiada:
Prędziusieńko odrzecze syn Iwanów:
„Ejże, wy moje miłe kaliki,
Ej, przechodni pielgrzymowie wędrowni,
Wstąpcie w dom mój, do mnie, Ilji, zachodźcie”.
Weszły tedy kaliki do domu.
Począł Ilja do nich mowę takową,
Tak ze łzami im powiadał Iwanowicz:
„Ej, przechodnie wy kaliki wędrowne,
Rad bym dał wam jałmużnę pielgrzymią:
U mojego ojczeńka rodzonego
Dosyć znajdzie się tego złota-skarbów,
Nazbierane ma skarby, pochowane -
Tylko zejść nie mogę z pieca ceglanego”.
Tak mówiły kaliki przechodnie:
„Daj choć napić się nam piwa słodziuśkiego” -
„Ma ojczeńko mój piwa całe beczki.
Tylko zejść nie mogę z pieca ceglanego”.
Rzekną tedy kaliki przechodnie,
Te przechodnie kaliki, te wędrowne:
„Zejdźże, zejdź, Ilejko, z pieca ceglanego”. -
„Siedzę tutaj, braciszkowie, nie od wczoraj,
Od trzydziestu lat na nóżkach stać nie mogę”.
Mówią jemu kaliki przechodnie:
„A wyciągnijże, rozprostuj nóżki skoczne.
Zejdźże teraz z pieca - utrzymają cię,
Utrzymają cię, poniosą nóżki skoczne”.
Rozprostował on na piecu nóżki skoczne,
Skoczne nóżki jego wyprężyły się,
Schodził tedy z pieca ceglanego,
A te nóżki - jakby zawsze chodziły.
Zaraz poszedł po skarby one złote,
Chce kaliki te przechodnie udarować.
Mówią mu kaliki, powiadają:
„Nie weźmiemy od ciebie złota-skarbów;
Daj się napić nam piwa słodziuśkiego”.
Zszedł do loszku, czarę piwa utoczył
I podaje kalikom przechodnim,
Tym przechodnim kalikom, tym wędrownym,
A podaje im z serca całego;
Jeszcze kłania się do ziemi, do czarnej,
Do nóg Ilja kalikom się chyli.
Wypijali tedy piwo ono słodkie,
Troszkę piwa na dnie przyzostawili,
Zostawili na dnie czary i podają mu:
„Weźże czarę, wypij, Iljo mileńki;
Jak wypijesz po nas - to ci powiadamy -
Odtąd przyjmij, Iljo, to nazwanie,
Wij się odtąd, mianuj się Muromcem,
Ilją bądź Muromcem Iwanyczem.
Jakież zdrowie teraz w sobie czujesz?” -
„Czuję w sobie - cale zdrowy jestem,
Cale zdrów, ze wszystkim zdrowiusieńki”. -
„A powiemy coś tobie, rozpowiemy,
Nieś nam drugą czarę piwa słodziuśkiego”.
Rad po piwo biegnie Ilja Muromiec,
Biegnie Ilja Muromiec Iwanowicz,
Czarę piwa słodkiego utoczył
I przynosił kalikom przechodnim.
Wypijały kaliki po raz wtóry,
Zostawiały mu czary połowę.
„Pijże, Iljo nasz, Iljo Muromcze.
A nazwaliśmy ciebie Muromcem,
Od waszego to zwiemy ciebie grodu,
Bo i mieszkasz, Iljo, w grodzie, w Muromiu”.
Do dna Ilja ową czarę wychylał.
Tak mu rzeką kaliki przechodnie,
Te przechodnie kaliki wędrowne:
„jakąż teraz siłę w sobie czujesz?”
Rzecze Ilja, on Ilja Muromiec,
Ilja on Muromiec Iwanowicz:
„Czuję teraz w sobie siłę, siłę wielką;
Żeby pierścień był w mateńce-ziemi czarnej,
To bym chwycił ten to pierścień jedną ręką
I obróciłbym mateńkę-ziemię czarną”.
Tak to mówią kaliki między sobą:
„Coś za wiele tej siły tobie daliśmy -
Oj, nie zechce ciebie dźwigać matka-ziemia”.
Powiadają kaliki przechodnie:
„Przynieś piwa nam, Iljo, po raz trzeci”.
Poszedł, przyniósł piwa po raz trzeci.
Piwo pili mało teraz zostawili:
„Pij… dopijaj - tak mówią - piwo słodkie”.
Dopił Ilja piwo słodkie jak kazali;
Powiadali wtenczas słowa takowe:
„A ot teraz, czy masz dużo w sobie siły?
Ile siły czujesz w mocnych ramionach?” -
„Czuję siły w sobie teraz połowę,
Połóweńka mnie siły ubyła”.
Powiadają mu słowa takowe:
„Każ, niech kupi tobie ojciec źrebczyka,
Niech źrebczyka kupi tobie dereszyka,
Niby siwy żeby był, niby biały.
Pój konika w rzeczułce Muraweńce,
Karmij konia bieluśką kukurydzą,
Wyprowadzaj źrebczyka swojego,
Daj mu tarzać się w trzech rosach, konikowi,
A w trzech rosach: onej pierwszej rosie,
W pierwszej rosie go tarzaj świętojańskiej,
W drugiej rosie go tarzaj we Piotrowskiej,
W trzeciej rosie tarzaj konia na Eliasza.
Daj mu hasać po łąkach, po zielonych -
A koń szczerze będzie, wiernie ci służyć,
Bić-zwyciężać będziesz na nim bohaterów,
Wiernym będzie tobie koń towarzyszem,
Siłę-moc tratować będzie pohańską,
Będzie tobie, swemu panu, dopomocą”.
A i jeszcze mówią jemu kaliki,
Mówią jemu kaliki, powiadają:
„Teraz dostań sobie zbroję bohatyrską,
Wedle ręki swej maczugę wybierz ciężką,
Kładź na konia siodłeczko cyprysowe.
Dostań jeszcze pletnię jedwabną,
Pletnię dostań i tę włócznię mirzułmańską,
Nie zapomnij jeszcze onej szabli ostrej,
A i tego jeszcze noża stalowego,
Weź ze sobą jakiego bądź jedzenia
I wyruszaj zaraz w pole do ojca,
Do swej miłej mateńki rodzonej;
Zanieś obiad rodzicom na pole,
A rozpowiedz, co tobie mówiliśmy”.
Rad kalikom był Ilja Muromiec,
Rad był Ilja Muromiec, syn Iwanów.
Wyruszali oni, w drogę się zbierali,
Tak mówili do Ilji, do Muromca:
„Będziesz, Iljo, harcował w szczerym polu;
W szczerym polu tobie śmierć nie sądzona,
Nie bójże się, harcuj w szczerym polu”.
Tu pielgrzymi, jak stali, tak zniknęli.
Już ich więcej Ilja nie zobaczył,
Nie zobaczył ich - poszli swoją drogą.
Nagotował Ilja jadła, napoje,
Swemu ojcu je zaniósł, rodzicowi:
Iwanowi Timofieiczowi,
Epistemii, matce swej, Aleksandrownie.
Prędziusieńko podszedł Ilja do ojca.
Jak zobaczył go ojciec rodzony,
Razem z matką rodzice ucieszyli się,
Ucieszyli się radością oną wielką.
Dał im Ilja jadła, napoje
I tak mówił do ojca rodzonego,
Do Iwana Timofiejewicza:
„Przyszły do mnie kaliki pod okienko,
Pod okienkiem kaliki mnie wołały,
O jałmużnę prosiły mnie pielgrzymią;
A ja wtenczas odpowiadam, mówię śmiało:
`Nijak z pieca, kaliki, zejść nie mogę'.
Zaraz w dom ich do siebie prosiłem.
Chcieli napić się piwa chmielnego,
Chcieli piwa chmielnego, słodziuśkiego.
Przynosiłem im czarę pełniusieńką,
Ale do dna nie pili, mnie dawali:
`Dopij, mówią, z tej czary, a zdrów będziesz'.
Wszystko z czary wypiłem a zdrów byłem,
Zaraz zdrów byłem oto, zdrowiuteńki.
Nalewałem, przynosiłem czarę drugą;
Wypijali oni czary połóweńkę,
A ja do dna całą czarę dopijałem.
Mówią tedy kaliki, wypytują:
`Czyli czujesz teraz w sobie siłę wielką?'
Mówię wtenczas, zaraz wprost im odpowiadam:
`Wielką czuję teraz w sobie siłeńkę:
Żeby w ziemi był pierścień tak wielki,
Tylko chwyciłbym ten pierścień jedną ręką
I obróciłbym mateńkę-ziemię czarną'.
Tak mówili mnie wtenczas, powiadali:
`Nie udźwignie ciebie matka-ziemia czarna,
Przynieś, mówią, trzecią czarę piwa'.
Wypijali oni czary połóweńkę,
A ja do dna tej czary dopijałem,
Mówią do mnie kaliki, powiadają:
`A czy wielką teraz siłę w sobie czujesz?'
Tak mówiłem, tak im powiadałem:
`Połóweńkę tamtej siły teraz czuję'.
Jeszcze tak oni do mnie mówili:
`Jak do ojca swego pójdziesz rodzonego,
Mówże jemu, tymi słowy powiadaj:
A niech kupi tobie ojciec źrebczyka,
A nie siwy żeby był ani biały,
A na starość będzie konik twój biały'.
A kazali poić drogą źródlaną,
A bieluśką karmić konia kukurydzą,
A prowadzić go, w trzech rosach tarzać:
W pierwszej rosie tarzać świętojańskiej,
W drugiej rosie go tarzać we Piotrowskiej,
W trzeciej rosie go tarzać na Eliasza,
A źrebczyka będę miał nad podziwienie.
I kazali jeszcze zbroje przysposobić,
Wedle ręki maczugę wybrać ciężką.
A na głowę kołpak włożyć saraceński,
Przysposobić jeszcze pletnię jedwabną,
I kazali oni jeszcze szablę ostrą,
I kazali nóż ze sobą brać stalowy
I kazali - ostrą włócznię mirzułmańską,
A i siodło przysposobić cyprysowe”.
Rad wysłuchał go ojciec rodzony,
Słuchał rad jego słów, ucieszony,
Prędziusieńko bieżał z pola szczerego,
Chwałę Bogu w niebiesiech oddawał,
A po wtóre - Królowej Matce Bożej,
A po trzecie - kalikom przechodnim:
„Ci to byli u mnie ludzie nieprości,
Nie zwyczajni ludzie - święci ojcowie:
Uzdrowili mego syna jedynego,
Służą teraz synowi nóżki skoczne”.
Tedy kupił sobie Ilja źrebczyka,
Wszystko tak, jak było przykazane,
Jak mówione było, wszystko uczynił;
Sam to Ilja konika doglądał;
Dał zań Ilja rubli pięćdziesiąt,
Poił świeżą wodą źródlaną,
Karmił samą bieluśką kukurydzą,
A nocami na łąki prowadzał,
A i tarzał konika we trzech rosach:
W pierwszej rosie tarzał świętojańskiej,
W drugiej jeszcze rosie, we Piotrowskiej,
W trzeciej rosie go tarzał na Eliasza.
Począł hasać mu koniczek, podskakiwać,
Na jedwabnej, na uzdeczce popląsywać,
Wtenczas Ilja począł konia zażywać.
Hasał, nosił się koniczek jego dzielny,
Wyżej lasów wyskakiwał szumiących,
Niżej tylko od obłoków płynących,
Mury, wieże konik przeskakiwał,
Małe rzeczki poprzez nogi puszczał,
A te wielkie rzeki przeskakiwał.
Kupił Ilja Muromiec Iwanowicz,
Kupił zbroję sobie Ilja bohatyrską,
Wedle ręki maczugę dobrał ciężką,
Kładł na konia siodłeczko cyprysowe,
Brał ze sobą jeszcze włócznię oną ostrą,
Ostrą włócznię brał swoją mirzułmańską,
Wdziewał kołpak jeszcze saraceński,
W lewą rękę brał pletnię jedwabną;
Na wschód modlił się, na wschodnią świętą stronę,
Do nóg ojcu rodzonemu nisko kłaniał się,
Do nóg matce rodzonej przypadał:
„Dajże, ojcze, swe błogosławienie
Razem z moją mateńką rodzoną -
Oto wołam was, rodzice, po imieniu:
Miły ojcze mój, Iwanie Timofiewiczu,
Droga matko, Epistemio Aleksandrowno,
Życzcie szczęścia mnie, dobra wszelkiego,
Wszelakiego dobra, pomyślności”.
Tak odrzekli jego zacni rodzice:
„Jedźże tedy, nasze dziecię ulubione,
Niech cię Bóg wspiera, dziecię rodzone,
A już trzeba tobie jechać, jako rzekły,
Jak kaliki przykazały przechodnie,
Te przechodnie kaliki, wędrowne.
Jedź więc, miłe nasze dziecię rodzone,
Zaraz ruszajże w ono szczere pole,
Stamtąd jedź do pięknego Kijów-grodu,
Do swojego, do krasnego słoneczka,
Do księcia Włodzimierza łaskawego
I do księżnej, do Opraksji-królewny.
A zajeżdżajże na dwór po bywałemu,
Krzyżem żegnaj się zaś po pisanemu,
A pokłony wszystkim bij po uczonemu,
Najpierw kłaniaj się słonku krasnemu,
Księciu Włodzimierzowi łaskawemu,
Razem z księżną Opraksją-królewną;
Wszystkim kniaziom, bojarom nisko kłaniaj się
I żołnierzom, pułkom nowozaciężnym,
Wszystkim swoim bohatyrom-wojownikom,
A przestawaj z nimi sam po bywałemu,
Szukaj zaś poznajomienia po dobremu”.
Ruszał Ilja do Kijowa sławnego,
Jechał prosto do księcia Włodzimierza,
Nigdzie w pole ono szczere nie nawracał.
Na dziedziniec zajechał książęcy,
Zsiadał z konia dzielnego prędziusieńko,
Na pokoje potem szedł po bywałemu,
Wszystkim kłaniał się w sieniach niziuteńko:
„Wpuśćcie mnie, wiedźcie mnie do słonka krasnego,
Do Onego, do księcia Włodzimierza”.
Tedy wiedli go przed księcia bliziuteńko.
Krzyżem żegna się on po uczonemu,
Pokłon składa im po bywałemu,
Przed obrazem Zbawiciela Ilja modli się,
Tę modlitwę zmawia Ilja Jezusową,
Cześć oddaje królowej Matce Bożej,
Bije czołem przed księciem Włodzimierzem
I przed księżną Opraksją-królewną;
Kniaziom kłania się jeszcze, bojarom,
Jeszcze kłania się na cztery strony świata.
Mówi zasię Ilja słowa takowe:
„Witaj w zdrowiu, krasne słonko ty moje,
Kniaziu-serce, Włodzimierzu łaskawy!
Pobłogosław mnie, jadę w szczere pole,
Zebrać jadę drużynkę sobie chrobrą,
Żeby służyć tobie szczerze, prawdziwie,
Szczerze służyć, prawdziwie, niezdradliwie,
Za te cerkwie Boże walczyć soborne,
Za te one monastery pobożne
I za ciebie jeszcze, książę z kniahinią”.
Księciu słowa te zacnymi pokazały się,
Pokazały się zacnymi, spodobały się.
Rzecze książę Włodzimierz kijowski:
„Czyj ty jesteś - tak układny junaku?
Mówże, mów mi o tym, a powiadajże:
Jakim ciebie, junaku, zwać imieniem,
Jakże ciebie po ojcu twoim mienić?
Z jakiej ziemi, z jakiego jesteś grodu,
Jaki ojciec, jaka matka cię rodzi?”
Wraz odpowie mu na to dzielny junak:
„Z grody jestem z Onego, z Muromia,
Z tego sioła jestem Kaczarowa,
A na imię mam Ilja Muromiec,
A po ojcu mię zowią - syn Iwanów,
Silny ze mnie bohatyr, przemożny,
Pobłogosław mnie, jadę w szczere pole,
Czas mnie w polu z wrogami potykać się,
Z junakami ruskimi powitać się,
Czas powitać się z nimi, poznajomić się,
A drużynkę podobierać sobie chrobrą,
Na braterstwo z nią krzyżami pomieniać się”.
Kniaź Włodzimierz rzecze słowa takowe:
„Wolna wola tobie, dzielny junaku,
Wolna wola i droga szeroka!
Jedź na wszystkie cztery świata strony,
Ruszaj z Bogiem, junaku, w szczere pole,
Poznajdywaj przemożnych bohatyrów,
Wracaj zasię na ucztę biesiadną;
Nad wszystkimi tobie być bohatyrami,
Nad wszystkimi tobie być atamanami,
Będziesz stać nad nimi, Iljo Muromcze,
A przewodzić będziesz im w kozakowaniu”.
Ruszał tedy Ilja w szczere pole,
Nalazł w białych namiotach bohatyrów:
W pierwszym znalazł Dobrynię Mikitycza,
W drugim znalazł Aloszę Popowicza,
Obaj z Ilja wraz poznajamiali się
I krzyżami złotymi zamieniali się;
Spotkał jeszcze Dunaja Iwanycza,
Jego bratem przybranym także został,
Spotkał jeszcze Samsona Silnego,
A i spotkał Pieresmiakę z krewniakiem,
Jeszcze spotkał Czuryłę Plenkowicza,
Jeszcze Wańkę spotkał, syna bojarskiego,
Co to rodem ów Wańka Zaleszanin,
Był tam Wańka jeszcze, syn generalski.
Został Ilja nad wszystkimi atamanem,
Przez to został, że był siłą najsilniejszy,
Przez to jeszcze - w polu śmierć mu nie sądzona.
Mówią mu bohatyrowie, wypytują:
„Jakim zwać mamy ciebie imieniem,
Jakże ciebie po ojcu twoim mienić?” -
„Nazywajcie mnie Ilją Muromcem,
A mianujcie mnie po ojcu Iwanyczem”.
Wyruszali tedy razem w szczere pole,
A dawali posłuch Ilji Muromcowi,
Temu Ilji Muromcowi Iwanowiczowi.
Na tym pieśń ona stara się skończyła.
ILJA MUROMIEC I ZBÓJ SOŁOWIEJ
Z tego grodu sławnego, z Muromia,
Z tego sioła to, z Karaczanowa,
Jechał śmiały, dorodny, dzielny junak;
Słuchał jutrzni ten junak w Muromiu.
Na obiednię w Kijów-grodzie chciał stanąć.
Tak dojechał pod sławny Czernihów-gród,
A pod grodem tym, pod Czernihowem,
Wojsk zegnano aż czarno-czarniutko,
Czarniuteńko-czarno, jak tych kruków czarnych,
Że piechotą tu nikt nie przechodzi,
I na koniu dzielnym nikt nie przejeżdża,
Ptaszek kruk czarny tędy nie przefruwa,
Bury zwierz tą stroną nie pomyka.
Dopadł junak tych wojsk onych wielkich.
Jak nie zacznie wojska one wielkie,
Zacznie koniem tratować, włócznią kłuć a przekłuwać,
Pobił wszystkie wojska one wielkie.
Gdy podjechał pod Czernihów-gród,
Wychodzili oto łyczki czernihowscy,
Otworzyli przed nim bramy Czernihowa,
A prosili, by chciał być im wojewodą.
Na to Ilja rzecze słowa takowe:
„Ej, łyczkowie wy moi czernihowscy!
Nie chcę być w Czernihowie wojewodą,
A pokażcie tylko dróżkę prostojezdną,
Prostojezdną do Kijowa stołecznego.
Na to rzekną łyczkowie czernihowscy:
„Ejże, dzielny junaku dorodny,
Ej, ty sławny bohatyrze świętoruski!
Prostojezdna dróżka pniami zawalona,
Zawalona dróżka, zadarniona,
Bo po dróżce tej, po prostojezdnej,
Ni piechotą nikt dawno nie wędrował,
Ni na koniu dzielnym podróżował,
Jako że u Bagna, u Czarnego,
U tej onej brzozy pochylonej,
U tej onej rzeczki Smrodyni,
A u krzyża Lewanidowego
Siedzi zbój Sołowiej-słowiczek na dębie,
Zbój Sołowiej siedzi, syn Odichmantjowy,
A i świszcze zbój po słowiczemu,
A i ryczy rabuś-zbój po zwierzowemu,
I od tego poświtu słowiczego,
I od tego poryku zwierzowego
Wszystkie trawy-murawy pokładają się,
Wszystkie kwiatki lazurowe osypują się,
Ciemne lasy ku ziemi przyginają się,
Co tam ludzi jest - trupem padają.
Prostojezdną dróżką pięćset wiorst będzie
A okólną dróżką cały tysiąc”.
Puścił konia Ilja w kłus bohatyrskiego
I pojechał Ilja dróżką prostojezdną.
Dzielny konik jego bohatyrski
Począł z góry na górę przeskakiwać,
Jął ze wzgórza na wzgórek przelatywać,
Małe rzeczki poprzez nogi puszczał,
Aż dojechał do rzeczki Smrodyni,
A do tego Bagna, do Czarnego,
Do tej onej brzozy pochylonej,
Pod ten sławny krzyż Lewanidowy.
Świśnie zatem Sołowiej-zbój po słowiczemu,
A zaryczy zbój po zwierzowemu -
Wszystkie trawy-murawy pokładały się,
I kwiatuszki lazurowe osypały się,
Ciemne lasy ku ziemi przyginały się,
A koń dzielny jego bohatyrski
O korzenie koń potyka się.
Brał więc Kozak stary Ilja Muromiec,
W białą rękę brał pletnię swą jedwabną,
A bił konia po bokach, po spadzistych;
Mówił Ilja jeszcze słowa takowe:
„Ach, ty ścierwo wilcze, worku obroczny!
Czy nie możesz iść, czy mnie nie chcesz nieść,
Że o korzeń, sobako, potykasz się!
Nie słyszałeś to poświstu słowiczego,
Nie słyszałeś to poryku zwierzowego,
Nie zaznałeś to razów bohatyrskich?”
Po czym Kozak stary Ilja Muromiec
Brał ten giętki swój łuk rozprężysty -
Brał-ujmował ten łuk w białe rączki,
Jedwabniutką cięciwkę naciągał,
Potem strzałkę hartowną nakładał,
Strzelił w zbója Onego Sołowieja -
Prawe oko wraz ze skronią mu wybił,
Zrzucił Ilja Sołowieja na ziemię,
Do strzemienia go przytroczył stalowego,
Wiózł go sławnym tedy szczerym polem,
Mimo gniazdka jego wiózł słowikowego;
A w gniazdeczku owym słowikowym
Były trafem trzy córeczki Sołowieja,
Trzy córeczki jego najmilejsze.
Spojrzy córka starsza w okieneczko
I odezwie się w słowa takowe:
„Jedzie nasz tatulo szczerym polem,
A zaś siedzi na dzielnym koniku,
Wiezie oto chłopisko-prostotę
Przy strzemieniu prawym przykutego”.
Spojrzy średnia jego córka miła
I odezwie się w słowa takowe:
„Jedzie tato podolem, szczerym polem,
Wiezie jakieś chłopisko-prostotę
Przy strzemieniu prawym przykutego”.
Spojrzy młodsza jego córka miła
I odezwie się w słowa takowe:
„Jedzie tutaj chłopisko-prostota,
Siedzi chłopek na dzielnym koniku,
Wiesie tatkę naszego u strzemienia,
Przy strzemieniu stalowym przykutego,
A wyłupił tatce oko ze skronią”.
Jeszcze rzeknie i słowa takowe:
„Ejże, wy nasi mili mężowie!
A weźmijcie rohatyny kniejowe,
A biegnijcie no w podole, szczere pole,
Bijcie ono chłopisko-prostotę”.
Wtenczas owi ich mili mężowie,
A zbójnika Sołowieja zięciowie
Pochwycili rohatyny kniejowe,
Pobieżali pędem w szczere pole
Ku onemu ku chłopisku-prostocie,
Chcąc na śmierć chłopisko ono zabić.
Rzekł Sołowiej-zbój, syn Odichmantjowy:
„Aj, wy moi mili zięciowie,
Precz rzucajcie rohatyny kniejowe,
Proście chłopka onego prostotę,
W gniazdko proście swoje słowikowe,
A karmijcie go jadłem cukrowym,
A napitkiem go pójcie miodowym,
Udarujcie go darem drogocennym”.
Wonczas zbója Sołowieja zięciowie
Precz rzucili rohatyny kniejowe,
Proszą chłopka onego prostotę,
W to gniazdeczko proszą słowikowe.
Ale chłopek-prostota ich nie słucha,
Tylko jedzie tym sławnym szczerym polem
Do Kijowa-grodu dróżką prostojezdną,
Aż przyjechał do Kijowa sławnego,
Do sławnego księcia na dziedziniec.
Wyszedł kniaź Włodzimierz z Bożej cerkwi,
A wstępował kniaź w komnaty białościenne,
We stołowa tę swoją świetlicę.
Pić poczęto, jeść i chleb pożywać,
Chleb pożywać, obiad obiadować.
Wonczas Kozak stary Ilja Muromiec
Konia pośród dziedzińca osadzał,
A sam szedł w komnaty białościenne.
Wchodził w ową świetlicę stołową,
Drzwi szerokie na oścież otwierał,
Krzyżem żegnał się po uczonemu,
Pokłon składał on po bywałemu,
I na trzy, na cztery strony nisko kłaniał się,
A kniaziowi samemu w osobności,
Jeszcze kniaziom kłaniał się pomniejszym.
Jął Włodzimierz kniaź junaka przepytywać:
„Mów, skąd jesteś, dzielny, śmiały junaku,
Jakim ciebie, junaka, zwą imieniem,
Jak cię, zucha, po ojcu mianują?”
Rzeknie Kozak stary, Ilja Muromiec:
„Ze sławnego ja grodu, z Muromia,
Z tego sioła ja, z Karaczanowa,
Stary Kozak jestem Ilja Muromiec,
Ilja jestem Muromiec, syn Iwanów!”
Kniaź Włodzimierz rzeknie słowa takowe:
„Ej, Kozacze stary, ILjo Muromcze!
A czy dawno żeś z Muromia wyjechał?
Jakżeś jechał do Kijowa stołecznego?”
Na to Ilja rzecze słowa takowe:
„Ejże, sławny Włodzimierzu kijowski!
Na Chrystowej byłem jutrzni w Muromiu,
Na obwiednię w Kijów-grodzie chciałem stanąć,
Ale jazda troszeńkę przypóźniła się.
A jechałem ja dróżką prostojezdną,
Prostojezdną dróżką mimo Czernihowa,
Mimo Nagna onego Czarnego,
Mimo sławnej rzeczki Smrodyni,
Mimo sławnej onej brzozy pochylonej
Jak ten sławny stoi krzyż Lewanidowy”.
Rzekł Włodzimierz doń słowa takowe:
„Toż to, widzisz go, chłopa-prostotę,
W żywe oczy, chłopie, załgiwasz się,
W żywe oczy, chłopie, naigrawasz się!
U sławnego grodu Czernihowa
Wojsk spędzono tam siła - co niemiara,
Że piechotą tam nikt nie przechodził,
Nikt na koniu tam dzielnym nie przejeżdżał,
Bury zwierz tamtędy nie pomykał,
Czarny kruk tamtędy nie przefruwał;
A u tego Bagna u Czarnego,
U tej sławnej rzeczki Smrodyni,
U tej onej brzozy pochylonej,
A u krzyża Lewanidowego
Siedzi zbój Sołowiej, syn Odichmantjowy.
A jak świśnie zbój po słowiczemu,
A jak ryknie rabuś-zbój po zwierzowemu,
Wszystkie trawy-murawy pokładają się,
Wszystkie kwiatki lazurowe osypują się,
Ciemne lasy ku ziemi przyginają się,
Co tam ludzi jest - trupem padają”.
Na to Ilja rzeknie słowa takowe:
„Włodzimierzu, wielki kniaziu kijowski!
Zbój Sołowiej jest na twym dziedzińcu,
Ma wybite prawe oko ze skronią,
Do strzemienia stalowego zbój przykuty”.
Tu Włodzimierz, wielki kniaź kijowski,
Prędziusieńko skoczył kniaź na równe nóżki,
Kunią szubkę na jedno wdział ramionko,
A czapeczkę na jedno włożył uszko,
Wyszedł kniaź na dziedziniec swój szeroki,
Żeby spojrzeć na zbójcę Sołowieja.
Rzekł Włodzimierz książę słowa takowe:
„Świśnij, Sołowieju, po słowiczemu,
Ryknijże, sobako, tu po zwierzowemu”.
Rzecze zbój Sołowiej, syn Odichmantjowy:
„Nie u ciebie, książę, dziś obiadowałem
I nie twego mi słuchać rozkazania,
Bo u Ilji Muromca dziś obiadowałem,
Jego więc rozkazania słuchać będę”.
Rzekł Włodzimierz, wielki kniaź kijowski:
„Ej, Kozacze stary, Iljo Muromcze!
Każ, niech świśnie zbój po słowiczemu,
Każ, niech ryknie zbój po zwierzowemu”.
Wtenczas Ilja rzeknie słowa takowe:
„Ejże, zbójco Sołowieju Odichmantjewiczu!
Świśnij no w pół świstu słowiczego,
Ryknij no w pół ryku zwierzowego”.
Rzeknie zbój Sołowiej, syn Odichmantjowy:
„Ejże, Kozacze stary, Iljo Muromcze!
Moje ranki krwawe wszystkie zapiekają się,
A i usta me cukrowe nie składają się
I nie mogę świsnąć ja po słowiczemu,
Ani ryknąć mogę ja po zwierzowemu.
Przykaż księciu ty Włodzimierzowi,
Niech naleje czarę wina zielonego,
Jak wypiję czarę wina zielonego,
Moje ranki krwawe wszystkie zasklepią się,
A i usta me cukrowe rozewrą się,
Wtenczas świsnę ci po słowiczemu,
Wtenczas ryknę ci po zwierzowemu”.
Rzeknie Ilja do księcia Włodzimierza:
„Włodzimierzu, wielki książę kijowski!
Pójdźże, książę, do świetlicy swej stołowej,
A nalewaj czarę wina zielonego,
Nie maleńką miarę - dzban i pół drugiego,
I zbójowi nieś Sołowiejowi”.
Szedł Włodzimierz, wielki książę kijowski,
Prędko szedł w świetlice swą stołową,
A nalewał czarę wina zielonego,
Nie maleńką miarę - dzban i pół drugiego,
Sycił wino miodami wystanymi
I zbójowi czarę niósł Sołowiejowi.
Zbój Sołowiej, syn Odichmantjowy
Wziął on czarkę od księcia jedną ręką.
Wypił czarkę Sołowiej jednym łykiem
I jak świśnie zbój po słowiczemu,
I jak ryknie zbój po zwierzowemu -
Kopułeczki na teremach przekrzywiły się,
Okienniczki u okienek rozpękały się
Od onego poświstu słowiczego,
A co ludzi było, trupem wszyscy padli;
A Włodzimierz, wielki kniaź kijowski,
Kunią szubką kniaź zasłaniał się.
Wtenczas Kozak stary Ilja Muromiec
Prędko konia dosiadł dzielnego,
Wiózł on zbója Sołowieja w szczere pole
I główeńkę bujną zrąbał zbójowi.
Mówił Ilja jeszcze słowa takowe:
„Zaświstałeś się już po słowiczemu,
Naryczałeś się już po zwierzowemu,
Zasmuciłeś już dość ojców, matek,
Dość już wdów zrobiłeś młodych żonek,
A sierotek z malusieńkich dziatek”.
Stąd to pieśnią sławią Sołowieja,
Sławią pieśnią od tej pory aż po wieki.
ILJA MUROMIEC I STRASZYDŁO
To się nie krzaczek chwieje w szczerym polu,
To szczerym polem idzie junak dzielny,
Hej, dzielny junak, sam Ilja Muromiec,
Ilja Murmiec, syn Iwana-kmiecia.
Z pieńka na pieniek junak przeskakuje
I z pagóreczka na pagórek hasa.
Wtem kum Daniło Ignatjewicz idzie.
W szczerym się polu krewniacy spotkali,
Tu się spotkali, tu się pozdrowili.
Ilja Muromiec tak krewniaka wita:
„Dobre się miewaj, Daniło Ignatjicz!
Skąd idziesz, wujku, i dokąd podążasz?”
A kum Daniło Ignatjewicz rzecze:
„Powracam oto z miasta Jeruzalem,
Od wielmożnego króla Konstantyna
I od wielmożnej królowej Heleny”.
Ilja Muromiec tak go zapytuje:
„Konstantynowi jakże się powodzi?”
A kum Daniło Ignatjewicz na to:
„Konstantynowi kiepsko się powodzi:
W Jerozolimie mszy się nie odprawia,
Dzwonić przestały cerkiewne dzwonnice,
Bo się tam sprośne Straszydło panoszy,
Sprośne straszydło, przeklęta poczwara.
Pięć sążni mierzy od stóp do ogona,
A jeden sążeń od barku do barku;
Łeb ma Straszydło jak kocioł na piwo,
Ślepia ma takie jak czary od wina,
Nosisko takie jak siekiera drwala”.
Ilja Muromiec wyrzuty mu czyni:
„Wujku Daniło Ignatjewicz! Gorze!
Czemuś nie zgładził sprośnego Straszydła?”
A kum Daniło Ignatjewicz na to:
„Niesłusznie mówisz, Iljo Iwanowicz!
Starość kamieniem głowę mi przygniata,
Już mi się noga o nogę potyka,
Już mi się ręka o rękę zaczepia”.
Ilja Muromiec w te słowa przemawia:
„Zwlekaj, Daniło, sukmanę dziadowską,
Zzuwaj, Daniło, z obu nóg karpiele,
Dawaj mi, wujku, czapę z greckiej ziemi,
Czapę ważącą dwadzieścia pięć pudów”.
Obleka Ilja sukmanę dziadowską,
Na nogi wzuwa karpiele Daniła,
Na głowę wkłada czapę z greckiej ziemi
I w dalszą drogę ochoczo się puszcza.
Z góry na górę Ilja przeskakuje,
Hasa z jednego na drugi wierzchołek.
Przychodzi wreszcie do Jerozolimy,
Do wielmożnego króla Konstantyna
I pod pałacem staje murowanym.
Zaczyna Ilja wołać gromkim głosem,
Zaczyna Ilja wołać po dziadowsku:
„Czołem, wielmożny królu Konstantynie,
Czołem, wielmożna królowo Heleno!
Zbożną jałmużnę dajcie ubogiemu
W imię Chrystusa, króla Niebieskiego,
I Przenajświętszej Marii, Matki Bożej!”
A od wołania tego dziadowskiego
Drgnęły niebiosa, ziemia się zachwiała,
Zadrżał w posadach pałac murowany,
Stoły się w salach na bok przechyliły,
Na stołach trunki wylały się z czarek,
Za stołem wszyscy z ławek pospadali,
Sprośne Straszydło zlękło się okrutnie.
W te słowa sprośne przemawia Straszydło:
„Cóż to się dzieje, królu Konstantynie!
Jakież to głosy mają ruskie dziady!
Zawołaj dziada do nowej komnaty!”
Więc król Konstantyn otwiera okienko:
„Proszalny dziadu, kaliko wędrowny,
Dziadu proszalny z sakwą na ramieniu!
Przyjdź no tu do mnie, do nowej komnaty,
Tedy ci zbożnej udzielę jałmużny”.
Kiedy na schody wszedł Ilja Muromiec -
Pod jego nogą schody zaskrzypiały;
Kiedy po mostach idzie - mosty gną się.
Do murowanej sali wkroczył Ilja,
Świętym się krzyżem bardzo pięknie żegna,
Po uczonemu składa grzeczny ukłon,
Na wszystkie cztery strony się pokłonił:
„Miejcie się dobrze, królu i królowo!
Dobrze się miejcie, panowie książęta!”
Czołem nie bije sprośnemu Straszydłu,
Czołem nie bije, wcale się nie kłania.
Tu się Straszydłu zdało ku obrazie;
W te słowa sprośne przemawia Straszydło:
„Miewaj się dobrze, kaliko wędrowny,
Proszalny dziadu z sakwą na ramieniu!
Pono na Rusi jest Ilja Muromiec;
Krzepkiż to junak? Walecznyż to mocarz?
Siła on zjada chleba przy obiedzie?
Siła wypija duszkiem tęgich trunków?
Słusznej postawy? Wysokiego wzrostu?”
Tak mu odpowie kalika wędrowny:
„Znam ci ja Ilję jak samego siebie:
Trzy kromki chleba zjada przy obiedzie,
Wypija duszkiem jedną czarę trunku;
Równie mi wzrostem i równie postawą”.
W te słowa sprośne przemawia Straszydło:
„Czemu się tedy mieni być mocarzem?
Jak mię tu widzisz, ja, sprośne Straszydło,
Trzy pudy chleba zjadam przy obiedzie,
Wypijam duszkiem pełen ceber trunku”.
Tedy powiada wędrowny kalika:
„Hej, miałci ongi chrobry knel Włodzimierz,
Hej, miałci ongi krówsko nienażarte;
Nie mogło krówsko najeść się do syta,
Nie mogło krówsko do syta się napić,
Wyszło raz krówsko, poszło w szczere pole,
Trafiło krówsko na wilgotną konicz,
Od tej koniczy krówsko się rozpękło,
Na dwie połowy krówsko się rozdarło
I wyciągnęło krówsko to kopyta.
Ty też się kiedyś rozpękniesz, poczwaro!”
To się Straszydłu zdało ku obrazie,
Bardzo mu brzydką obrazą to było;
W te słowa sprośne przemawia Straszydło:
„Jeśliby tutaj był Ilja Muromiec,
Na dłoń bym wziął go, przypłaszczyłbym drugą -
Mokrość by tylko została na dłoniach”.
Bierze Straszydło zza pasa nóż ostry
I w wędrownego miota go kalikę.
Więc się rozjusza serce mocarzowe,
Z wielkiego gniewu prężą się ramiona;
Chwyta Muromiec czapę z greckiej ziemi,
Czapę ważącą czterdzieści pięć pudów,
W sprośne Straszydło ciska oną czapę,
Trafia Straszydło prościusieńko w głowę -
Głowa się z karku urwała jak guzik,
Trzy grube dyle wybiła z pułapu.
Powiada tedy wędrowny kalika,
Ilja Muromiec, kalika wędrowny:
„Hej, miłościwy królu Konstantynie!
Sprośne Straszydło w szczere wywieź pole,
Burym go wilkom rzuć tam na pożarcie,
A czarnym krukom na urągowisko!”
Do bohatyra mówi król Konstantyn:
„Dzielny junaku, mój Iljo Muromcze!
Bierz tyle złota, ile ci potrzeba!”
Ilja Muromiec odpowiada na to:
„Cóż wędrownemu potrzeba kalice?
Przychodzącego nie uczciłeś gościa,
Już go nie próbuj uczcić na odchodnym!”
SUCHMAN
W onym sławnym było grodzie w Kijowie,
U książęca Włodzimierza łaskawego
Uczta była sproszona biesiadna,
A biesiadna ona uczta paradna.
Dana uczta dla książąt, dla bojarów,
Dla tych silnych, przemożnych bohatyrów;
Wszyscy oto na uczcie napijali się,
Wszyscy oto na biesiadnej najadali się,
Wszyscy siedzą na uczcie, przechwalają się;
Głupi chwali się młodą swoją żoną.
Mądry chwali się ojcem rodzonym
I rodzoną chwali się mateńką.
Kniaź Włodzimierz po komnatach się przechadza.
Zasię słowa takowe kniaź powiada,
Tak to rzecze do przemożnych bohatyrów:
„Cóż to, siedzą bohatyry, a nie chwalą się?
Ciebie pytam się, dzielny junaku,
Silny ruski przemożny bohaterze,
Zapytuję cię, Suchmanie Suchmatyczu:
Pić - nie pijesz, milczkiem siedzisz, nie pochwalisz się?”
Rzecze Suchman serdeńko, Suchmatjewicz:
„Ejże, ty nasze krasne słoneczko,
Miły kneziu-serdeńko, Włodzimierzu!
Chyba jednym przed tobą się pochwalę,
Że przywiozę tobie z pola łabędzicę,
Nie zraniona przywiozę, nie skrwawioną,
Żywą w ręku przywiozę, zdrowiuteńką”
„Ech, Suchmanie, serdeńko Suchmatyczu!
Przywieź tedy, a jutro, raniuteńko”.
Rychło kończy się uczta biesiadna;
Wnet już wszyscy z biesiady się rozchodzą,
I wychodzi dzielny junak dorodny,
Idzie Suchman serdeńko Suchmatjewicz;
Zza dębowych idzie stołów biesiadnych,
Zza tych białych obrusów jedwabnych,
Księciu z księżną bije czołem, nisko kłania się,
Księciu z księżną, Opraksją-królewną;
Prędziuteńko siodła konia dzielnego,
Przypasuje wnet szablę swoją ostrą
I odjeżdża dzielny junak w szczere pole,
Na doliny jedzie on, na ciche wody.
Ani jednej łabędzicy nie mógł znaleźć:
Ni na wodach nie znalazł rozlanych,
Ni na onej Puczaj-rzece mateńce.
Stanął tedy dorodny dzielny junak:
„Biada mnie, junakowi dzielnemu!
Nie pojadę do krasnego Kijów-grodu,
A pojadę nad Dnieprę, nad rzekę”.
Stanął, serce, nad oną Dnieprą-rzeką:
Płynie oto Dniepra-rzeka a zmąciła się,
Ludzką mową oto rzeka przemówiła:
„Witaj, dzielny dorodny junaku,
Witaj, śmiały bohatyrze z Rusi świętej,
Ty Suchmanie serdeńko Suchmatyczu!
Nie poglądaj na mnie, matkę Dnieprę-rzekę,
A popatrzysz na mnie - nie przestraszaj się.
Z sił już oto, matka rzeka, opadam:
Stoją za mną, za mateńką Dnieprą-rzeką,
Tatarowie stoją w dziesięć tysięcy.
Za dnia mosty wszystko moszczą pohańcy,
Moszczą mosty wszystko, osty kalinowe;
Co za dnia namoszczą - nocą zrywam.
Zmąciłam się, mateńka Dniepra-rzeka,
Zmąciłam się już, na nic utrudziłam się”.
Jechał junak za mateńkę Dnieprę-rzekę,
Jechał junak przez ten most, przez kalinowy;
Począł junak bić Tatarów, harcować,
Jeszcze koniem tratować, ostrą szablą ćwiartować.
A był jeden Tatarzyn-pohaniec,
Wciąż on strzelał w dzielnego junaka,
Strzelał w tego Suchmana Suchmatycza,
Puścił strzałę pohaniec hartowną,
Przebił strzałą prawy bok junakowi,
Wyszła strzała hartowana bokiem lewym.
Spadł z konika dorodny dzielny junak,
Upadł Suchman serdeńko Suchmatjewicz.
Zrywał trawy junak, drobne listeczki,
Liśćmi rany krwawe swoje junak opatrywał.
A w tym smutku, w tej niedoli onej wielkiej
Z czarnej ziemi drzewinę wyrywał,
Tu on zaczął drzewiną poświstywać,
Tu on zaczął dębiną pomachiwać,
Wybił wszystkich pohańców-Tatarów,
Nie ostawił ich nawet na nasienie,
A z dębiny ułomeczek ledwie został.
Zaraz owo konia swego dosiadał,
Jechał junak do Kijowa stołecznego,
Do księcia Włodzimierza łaskawego.
Wyszedł kniaź przeciw niemu na dziedziniec
I poczyna doń mową takową:
„Czy przywiozłeś, śmiały dzielny junaku,
Czyś, Suchmanie, serdeńko Suchmatyczu,
Czyżeś przywiózł łabędzicę nie ranioną,
Nie ranioną łabędzicę, nie skrwawioną?
Żywą przywieźć obiecałeś, zdrowiuteńką”.
Rzecze Suchman serdeńko Suchmatjewicz:
„Krasne słonko moje, książę Włodzimierzu!
Ani było mnie do onej łabędzicy:
Nadciągnęła moc-potęga tatarska,
Przystanęła nad mateńką Dnieprą-rzeką;
Tatarzynów stało dziesięć tysięcy,
Mosty wszystko mościli kalinowe:
Co za dnia namoszczą, nocą zrywa,
Zrywa oto mateńka Dniepra-rzeka,
Aż wszyściutka woda w rzece zmąciła się.
Jak zacząłem bić pohańców -Tatarzynów,
Na nasienie nawet ich nie zostawiłem”.
Tu przemówi nasze krasne słoneczko,
Kniaź Włodzimierz stołecznokijowski:
„Zamykajcież mi dzielnego junaka,
W tej ciemnicy zawierajcież go ciemnej,
Pustym słowem się chełpi, nadaremnym”.
Zamykali junaka w ciemnicy.
Wraz Dobryńkę śle kniaź na oględziny:
„Jedźże, ruszaj ku mateńce Dnieprze-rzece,
A wyszukaj, wypatrz wojsko pobite”.
Stanął wprędce Dobryńko nad rzeką:
Namoszczone oto mosty kalinowe,
Wskroś pobita siłeńka tatarska.
Znalazł jeszcze Dobryńko ułomeczek,
Ułomeczek znalazł tamtej dębinki,
Wiózł ją tedy kniaziowi na świadectwo.
Jak tę oną dębinkę przeważyli,
Dziewięćdziesiąt oto pudów zaważyła.
Mówił książę Włodzimierz kijowski:
`Rozwierajcież zaraz ciemną ciemnicę,
Będę odtąd Suchmana Suchmatycza,
Będę odtąd junaka miłować,
I miłować, i krzywdy wetować:
Podaruję mu grody z przysiółkami”.
Rozwierali zaraz ciemną ciemnicę,
Wypuszczali zaś dzielnego junaka,
A silnego przemożnego bohatyra,
Wypuszczali Suchmana Suchmatycza.
Mówią wszyscy, tak mu oto powiadają:
„Ejże, ty świętoruski bohatyrze,
Ej, Suchmanie serdeńko Suchmatyczu!
Będzie ciebie kniaź Włodzimierz miłować,
Obdarować chce cię, krzywdę powetować,
Grodem ciebie obdarza z przysiółkami”.
Rzecze Suchman serdeńko Suchmatjewicz:
„ Ej, nie umiał mnie kniaź pierwej uszanować!
Teraz już odjadę w szczere pole”.
Wnet dosiadł swego konia dzielnego
I odjeżdżał oto junak w szczere pole.
Jak wyjechał w szczere pole roztoczyste,
Zdzierał listki z onych ran swoich krwawych
A i mówił jeszcze junak te słowa:
„Ej, wy ranki, rany moje krwawe!
Niechaj z ranek tych wypłynie Suchman-rzeka,
Suchman-rzeka niech wypływa, rzeka bystra,
Z nieszczęsnego junaka dzielnego,
Z przemożnego ruskiego bohatyra,
Z ran Suchmana niech płynie Suchmatycza!”
Wypływała oto Suchman-rzeczka bystra,
Uchodziła z junaka krew gorąca;
Przykazywał jeszcze junak koniowi:
„Ejże, koniu, mój koniu, mój źrebczyku dzielny!
Nie stój, nie płaczże nad ciałem bohatyrskim,
Ale odejdź i gdzie chcesz, tam biegnij;
Na te łąki idź, odbiegaj na zielone,
Paś się w polach, skubaj trawkę jedwabneńką,
A przybiegaj pić źródlaną świeżą wodę,
Do tej bystrej, do mateńki Suchman-rzeki”.
I Suchmana serdeńko Suchmatycza
Odtąd pieśnią sławią - sławią konanie,
To konanie jego młode, umieranie.
W pieśniach o tym śpiewają, ludzie wspominają.
ŚWIĘTOGOR
Na stromych, na Świętych Górach,
Żył Świętogor, wielkolud udały:
Ziemia go dźwigać nie mogła,
Mosty się pod nim łamały,
Bo wyższy był nad bór wysoki,
Głową sięgał w płynące obłoki.
Zachciało mu się pewnego razu
Zejść z górskich upłazów,
Pohulać w szczerym polu.
Siodła wiernego konia
I jedzie sobie przez błonia.
A nie ma z kim Świętogor
Zmierzyć swej wielkiej siły,
Siła mu zaś skroś żyły
Żywiołem się przelewa,
Przelewa i bulgoce,
A ciążą mu te moce
Niby najsroższe brzemię.
Porzuca tedy nad głową
Maczugę swoją dębową:
W obłokach maczuga tonie
I spada z powrotem w dłonie.
Więc mówi, pycha go niesie:
„Hej, gdybym znalazł jądro ziemi,
Osadziłbym pierścień w niebiesiech,
Umocniłbym łańcuch w pierścieniu,
Przyciągnąłbym niebo do ziemi,
Odwróciłbym ziemię do góry nogami
I zmieszałbym ziemian razem z niebianami!”
Ledwo tak wyrzekł, a oto
Ujrzy, że polem z daleka
Człek jakiś idzie piechotą
Z podróżną sakwą na plecach.
Pojechał wiciądz galopem,
Co siły koń wierny cwałuje,
Nie może porównać się z chłopem,
Który na piechtę wędruje.
A znowu gdy koński kłus malał,
Wędrowiec się nie oddalał.
Krzyknie Świętogor na człeka:
„Hej tam, przechodniu, zaczekaj!
Koń mój z wysiłku aż gorze,
A ciebie dogonić nie może”.
Nie wołał wiciądz na próżno,
Zaczekał wędrowiec na niego,
Zdjął z pleców sakwę podróżną,
Położył na drodze z brzegu.
Mówi Świętogor: „Powiedz, człecze,
Jakie w tej sakwie dźwigasz brzemię?”
A tamten na to mu odrzecze:
„Spróbuj no sam, wielmożny panie,
Wziąć tę sakiewkę na swe plecy
I przebiec z nią choćby stajanie!”
Odrzuci Świętogor strzemię,
Staje nad sakwą podróżną,
Chciał palcem ją unieść nad ziemię,
Ale się starał na próżno.
Uchwycił ją jedną ręką
I też nie wydała się lekką,
Chwyta ją dłońmi obiemi,
A sakwa nie rusza się z ziemi.
Natężył ogromne siły
I moce, jakie w nim były,
Daremnie sakwę tarmosi,
Bo sakwa się nie unosi:
„Wiele lat wędrowałem,
Takiego cudu nie znałem,
Mała ci sakwa podróżna,
A ruszyć jej z miejsca nie można!”
I pierś pochylił nad nią nisko,
I szarpnął siłą bohatyrską,
I ugrzązł w ziemi po kolana,
A krwią już cała twarz zalana,
Krew się po licu białym toczy,
Zalewa jego własne oczy.
„Kto jesteś?”, pyta bez tchu prawie.
„Wędrowcze, powiedz mi swe imię?
I co masz w tej maleńkiej sakwie?
Co za ciężary w niej olbrzymie?!”
Odrzecze wieśniak słowy temi:
„W tej sakwie leży jądro ziemi,
Tum wszystką wagę ziemi włożył:
Jam jest Mikuła, rataj Boży”.
ŚWIATOGOR I ILJA MUROMIEC
Jedzie Ilja Muromiec w szczere pole.
Kiedy stanął niedługo w szczerym polu,
Ślady kopyt w polu Ilja zobaczył;
Aż przystanął stary, aż przydumał się:
„A i cóż to za takie dziwne dziwo?
Jakiż to bohatyr wielce silny tutaj hasa?
A dlatego to ono miarkuję,
Że go nosi dzielny koń bohatyrski.
Czy mnie jechać tędy, czy nie jechać,
Czy dopędzać go, czyli poniechać?
Bym zaś wiedział, że bohatyr ten nie nadto silny,
To bym stanął jemu śmiało a pokonał go;
Żeby chociaż był mnie równy latami,
Nie uląkłbym się, śmierć od niego przyjąłbym;
Ale jeśli on latami młodziusieńki,
A pokona mnie, Ilję Muromca,
To nie sława mnie staremu ani chwała bohatyrska,
Że mnie śmierć od młodego trafiła się.
I nie będzie owo tak, jak mnie sądzone:
Kiedy sił jeszcze w nogach nie miałem, nie wstawałem,
Przychodzili do mnie wtenczas to anieli
I mówili mnie, tak oto powiadali:
`Nie bójże się, Iljo Kozacze,
A przemożny ruski bohatyrze,
Wszystkim stawaj bohatyrom, z każdym zmagaj się -
W szczerym polu tobie śmierć nie sądzona'”.
Ruszył Ilja tedy, Ilja Muromiec,
Prostą drogą jechał, gościńcem,
Trafił rychło w ono szczere pole;
Widzi, w polu stoi namiot białolniany;
Zaraz wchodzi Ilja w namiot ów płótniany;
Widzi łoże tam calutkie żelazne,
Łoże ono żelazne, bohatyrskie;
Dziwem wielkim Ilji łoże to widziało się,
Bo jak długie - czterdziestosążniowe,
Tak szerokie - czterdziestosążniowe.
„Któż to taki na nim leży-odpoczywa,
Cóż to może być za dziwo dziwne?
Nie poganin aby jaki, Tatarzyn,
Czy to aby mężny ruski nasz bohatyr?
Siądę oto, zjem co za tym stołem dębowym,
Na obrusie jego pojem różnie tkanym,
Pojem sobie, popije a posilę się”.
Aż przemówił w on czas, w oną porę,
Tak przemówił konik jego, źrebiec dzielny:
„Przeczże, Iljo Muromcze, zapatrzyłeś się
Na ten namiot bohatyrski białolniany?
Przy tym stole je bohatyr z młodą żoną,
A ma żonę niewidzianą krasawicę.
Powiem tobie, panie mój łaskawy,
Wybacz tylko to, co tobie powiem,
Rac wysłuchać mowy sprawiedliwej:
Uchodź zaraz z białego namiotu,
Bo godziny nasze schodzą i przechodzą,
Te godziny, co nam wszystkie naznaczone,
Małżonkowie wrócą wraz z czystego pola,
Poczną tutaj pić i jeść a rozweselać się,
W różne gry przerozmaite bawić się,
W te to gry przerozmaite, w one karty.
Powiem tobie: wleź co prędzej na dąb rosły,
Konia swego stawiaj tu, za rosłym dębem,
Ale nie wiąż go do dębu, przy sobie,
Tylko puść, niech hasa koń na szczerym polu,
Słuchaj mojej onej rady-przykazania”.
Wyszedł stary z białego namiotu,
Na dąb rosły zaraz oto właził,
A konika puszczał w szczere pole.
Naraz słyszy Ilja dziwo dziwne:
Niby grzmot gdzieś zabrzmiał, a przetoczył się.
Wielka burza-nawałnica rozhulała się
Wskroś nad polem, ze czterech stron wszystkich.
Pociemniało niebo błękitne
I zadrżała matka-ziemia czarna.
Widzi Ilja - jedzie koń bohatyrski,
A na koniu onym jeździec siedzi,
Śmiały ruski przemożny bohatyr,
Co go zwą Światogorem-bohatyrem;
Na ramionach ma puzderko kryształowe.
Zdjął puzderko ono z ramion bohatyrskich,
Do kieszeni zasię rączką sięgał prawą,
A dobywał zaraz klucz pozłocisty,
To puzderko kryształowe otwierał
I wypuszczał z niego młodą swoją żonę.
Tedy siedli za stołami dębowymi,
Posilili się oto, najedli się,
A napili się napitków rozmaitych,
Graniem w karty poweselili się.
Pocznie tedy ów bohatyr taką mową:
„Teraz pora mnie kłaść się, odpoczywać”.
Zaraz tedy pościeliłam młoda żona,
Tę pierzynę ścieliła puchową,
Poduszeczki, zagłóweczki puchowe,
A i kołdrę jeszcze kładła sobolową.
Zaraz legł on na łożu bohatyrskim,
Bohatyrskim snem twardym zasypiał.
Wyszła żona z białego namiotu,
Poszła przejść się po onym szczerym polu.
A godzinę małą owo przechadzała się,
Pierścioneczkiem swoim złotym zabawiała się,
Z ręki pierścień do ręki przerzucała:
„Jak mieszkałam w swoich stronach rodzinnych,
To jak byłam jeszcze hożą dzieweczką,
Po zielonym sadzie wszystko hasałam,
Na mej ręce prawej byłeś, pierścioneczku.
Różne ziółka wtenczas rwałam ogrodowe,
Płoche piosnki nuciłam dziewczynine;
A słuchały ich dzieweczki, moje drużki.
Przychodziły one wtedy, przyjeżdżały,
Weseliły one mnie, dzieweczkę hożą,
Przyjeżdżali do nas wtedy, zbiegali się
Wszyscy ruscy mężni ci bohatyrowie,
Po zielonym sadzie z nami przechadzali się.
Aż daleko raz zabiegłam hasający;
Patrzę jedzie oto z pola bohatyr,
A okropnie silny jedzie, strasznie straszny.
Jak zobaczył mnie, dziewczynę hożą,
Zaraz mu, dziewczyna hoża, spodobałam się;
Prosto tedy do rodziców moich jechał,
Prosić o mnie jechał, brać za żonę.
Zlękli się rodzice moi zacni,
Ani mnie powiadali, ni pytali,
Czy chcę za mąż za niego, czy też nie chcę.
Tylko wzięli mnie i wyswatali
Za onego bohatyra, za silnego.
Teraz żyje tu, a znikąd uciechy,
Nie ma, gdzieżbym teraz weseliła się,
Niczym bo mnie on nie uradował,
Ten to poślubiony mąż mój miły.
Raz siedliśmy oboje, chleb-sól jedliśmy,
Wypijaliśmy napoje rozmaite.
Wziął szklanicę on, moszczu nalewał
I do dna nie dopił, mnie podawał:
`Pij-dopijaj moja żono młoda'.
Choć to wcale pić moszczu nie chciałam,
Ale bałam się być jemu nieposłuszną.
Jak wypiłam wszyściutko ze szklanicy,
Wskroś poczułam siłeńkę w sobie wielką,,
Zmiarkowałam, że siłaczkę ze mnie zrobił, wojownicę.
Sam on nigdy na Ruś świętą nie jeździ,
Bo go matka-ziemia czarna nie uniesie;
Tędy jeździ wszystko, po tych świętych górach”.
Tu spojrzała za siebie na dąb rosły,
Zobaczyła Ilję Muromca.
Pochwyciła go za jasne kędziory,
Do namiotu na rękach poniosła,
Do kieszeni mężowej go wsadziła,
Rozbudziła zaś męża, rozczmuchała
Z głębokiego snu bohatyrskiego:
„Pora jechać nam, górami wędrować”.
Zaraz ze snu twardego on zrywa się,
Czystą wodą źródlaną omywa się,
Bieluteńkim ręcznikiem obciera się.
Prędziutko zwinął biały swój namiot,
Wsadził żonę w to puzderko kryształowe
A zamykał ją kluczem pozłocistym.
Pojechali tedy w góry one święte.
Aż tu koń na skoczne nogi przypada:
„Wieźć was teraz - nad moje to siły:
Pierwej ciebie wiozłem, bohatyrze,
Jeszcze młodą twoją żonę bohatyrską:
A ten owo bohatyr - to już trzeci,
Siedzi on tam u ciebie w kieszeni”.
Sięgnął tedy Światogor rączką prawą,
Wyjął Ilję Muromca z kieszeni:
„Mów mi, powiadaj teraz wszystko, bohatyrze,
Czemu wlazłeś do kieszeni mej głębokiej?” -
„Nie ze swojej wlazłem woli-ochoty,
A wsadziła mnie tam żona twoja młoda”.
Tu otwierał on puzderko kryształowe,
Owo żonę swoją młodą wypuszczał.
A natenczas chwytał szablę swoją ostrą,
Bujną głowę odrębywał żoniną.
Począł tedy pytać, wypytywać:
„Mów, powiadaj mnie, dzielny junaku,
Skądeś ty, czyś nie ruski bohatyr?”
Odpowiadał mu Ilja Muromiec:
„Toż ja właśnie z Rusi świętej jadę” -
„Pobratajmy się, Iljo, ze sobą,
Złoconymi krzyżami zamieńmy się;
Będziesz, Iljo, moim bratem przybranym,
Ja, Światogor, będę starszym twoim bratem,
A ty, Iljo, bądźże bratem moim młodszym.
Powyuczam cię zagonów bohatyrskich,
Bohatyrskich obrotów i sprawień”.
Tak jeździli po górach świętych,
Powyuczał oto Ile Światogor
Wszystkich sprawień-obrotów bohatyrskich.
Raz, jak polem szerokim jechali,
Zobaczyli - stoi trumna żelazna.
Zaraz obaj do trumny podjeżdżali:
„Cóż to jest? Jakież dziwo napotkaliśmy?
Komu w trumnie tej legnąć wypadnie?”
Rzekł Światogor do Ilji Muromca:
„Kładź się, bracie przybrany, przymierzaj,
Czy nie tobie tutaj leżeć sądzone?”
Kładł się w trumnę Ilja Muromiec,
Mały leży, jak dzieciątko małe.
„Wstawaj, wychodź, brateńku mój przybrany,
Nie ten grób od Boga dla ciebie naznaczony
I nie ty, nie twoje ciało w trumnie onej legnie”.
Zaraz wstawał z trumny Ilja Muromiec
I wstępował w nią Światogor-bohatyr,
A tu trumna jak na niego miarkowana,
W sam raz trumna, nie za mała, nie za duża.
Rzecze tedy Ilja Muromiec:
„Dość już tobie, brateńku, tej zabawy,
Wstawaj zaraz, wychodź co najprędzej”.
Chce Światogor owo podnieść się z trumny,
A tu ruszyć się nawet nie może:
Trzy obręcze trumnę opasały,
Krzyczy tedy głosem donośnym:
„Bierz no, bracie, swoją ostrą szablę,
Rozrąb one obręcze żelazne;
Mnie tu w trumnie tchu już brakuje”.
Brał więc szablę Ilja Muromiec,
Rozrąbywał te obręcze żelazne,
Aż tu wieko u trumny zapadło -
Ani weź, nie mógł Ilja go otworzyć.
Rzekł Światogor, bohatyr przemożny:
„Nie rąb, bracie, szablą po próżnicy,
Widać, śmierć już mnie tutaj sądzona,
Widać, z nieba ta trumna posłana…
Tylko podejdź do mnie, bracie, jak najbliżej,
A [przypadnij do trumny jak najniżej:
Tchem cię tchnę swoim bohatyrskim,
Przyjmij w siebie, braciszku, moja siłę”.
Rzecz jemu Ilja Muromiec:
„Spełnię pierwsze twoje rozkazanie”.
Przypadł tedy do ziemi niziusieńko,
A on tchnął w niego tchnieniem bohatyrskim.
Rzekł Światogor Ilji po raz wtóry:
Znów przypadnij do ziemi jak najniżej,
Do mej trumny zasię jak najbliżej,
A dam tobie jeszcze więcej siły” -
„Nie, nie trzeba mnie, brateńku przybrany,
Więcej siły twojej bohaterskiej;
Jakbym wszystką wziął siłeńkę twoją silna,
Matka-ziemia nieść mnie, nie uniesie”.
Rzekł Światogor tedy słowa takowe:
„Bardzo chytry, brateńku mój przybrany,
Że do trumny po raz wtóry nie przypadłeś,
Bo tym razem tchnąłbym w ciebie tchnieniem martwym,
Zaraz trupem padłbyś tutaj przy mnie.
Tedy żegnaj, brateńku przybrany!
Czas pożegnać się nam na wieki wieczne.
Przywiąż konia mojego do trumny,
Nie ma już, kto by zażyć go zdołał.
A sam ruszaj, brateńku, na Rus świętą,
Bij się, walcz z jakimi chcesz bohatyrami,
Wszystkim teraz, każdemu dotrzymasz,
Nie zabije ciebie żaden z bohatyrów,
W szczerym polu tobie śmierć nie sądzona,
Umrzesz, Iljo, w swoim domu rodzicielskim”.
CZURYŁO PLENKOWICZ
W onym grodzie stołecznym, w Kijowie,
U książęca Włodzimierza hosudara,
Huczna uczta była, ucztowanie,
Była huczna wieczerza-wieczerzanie,
Dana uczta dla kniaziów i bojarów,
Dla przemożnych ruskich bohatyrów.
Owo dzień był już w dnia połowie,
A wieczerza była w półwieczerzu,
Już i książę Włodzimierz rozochocił się,
Aż tu przyszli doń ludzie nieznajomi:
Więcej będzie junaków niźli stu,
A i więcej ich niźli drugie sto,
A i więcej ich niźli trzecie sto.
Każdy junak pobity, pokrwawiony,
Buławami bujne głowy poranione,
A pasami głowy okręcone;
Biją czołem, swą skargę wywodzą:
„Jasny książę, Włodzimierzu hosudarze!
Ot, jeździliśmy po polu, po szczerym,
W górę rzeki onej, Szeregi,
Po tej twojej, hosudarze, nowinie,
A niczegośmy w polu nie spotkali.
Nie spotkaliśmy zwierza pomkliwego,
Nie widzieliśmy ptaka przelotnego,
Tylko w polu spotkaliśmy junaków.
Więcej trzech set ich będzie, więcej piąci set:
Te źrebczyki pod nimi łacińskie,
Kaftaniki na nich atłasowe,
Kabaciki - sukno błękitne,
A kołpaczki - denka złotolite.
Kuny oni, sobole połapali,
Wszystkie lisy z nor powypędzali,
Tury wszystkie, jelenie wystrzelali,
A nas jeszcze pobili, poranili;
Stąd i tobie zwierzyny nie niesiemy
I zapłaty przez to nie bierzemy.
Dzieci nasze, żony, jak sieroty
Poszły, książę, tułać się po świecie!”
A Włodzimierz, kniaź stołecznokijowski,
Je i pije kniaź a weseli się,
Czołobitni ich książę nie słucha.
Jeszcze owa gromada nie odeszła,
A już nowa gromada nadchodzi.
Idzie więcej junaków niż trzystu,
Idzie więcej junaków niźli pięciuset,
Przyszli oto łowcy-rybacy,
A pobity każdy, pokrwawiony,
Buławami bujne głowy poranione
I pasami głowy okręcone.
Biją czołem, skargę księciu wywodzą:
„Jasny książę, Włodzimierzu hosudarze!
Ot, jeździliśmy po rzekach, po jeziorach,
Ale w sieci twoje książęce
Nic a nic na twych wodach nie złowiliśmy.
Tylko ludzi spotkaliśmy - junaków,
Więcej trzech set ich będzie, więcej piąci set,
Wszystką rybę białą połapali,
Toż karasie, szczupaki połowili,
Drobne rybki wszystkie ogłuszyli;
Stąd my, książę, połowu nie mamy,
Stąd i tobie, książę, ryb nie niesiemy
I zapłaty przez to nie bierzemy.
Dzieci nasze, żony, jak sieroty
Poszły, książę, tułać się po świecie,
Nas to jeszcze pobili, poranili!”
A Włodzimierz, knel stołecznokijowski,
Je i pije kneź a weseli się,
Czołobitni ich książę nie słucha.
Jeszcze owa gromada nie odeszła,
A dwie nowe oto nadchodzą:
Pierwsza ciżba - junacy sokolnicy,
Druga owo - junacy krzeczotnicy,
A pobity każdy, pokrwawiony,
Buławami bujne głowy poranione
I pasami głowy okręcone;
Biją czołem, swą skargę wywodzą:
„Jasny książę, Włodzimierzu hosudarze,
Ot jeździliśmy po polu szczerym,
W górę rzeki onej Szeregi,
Po tej twojej, hosudarze, nowinie,
Po tych kępach, ostępach łowieckich,
A nic żeśmy nie złowili, nie widzieli,
Ni sokoła, ni krzeczota przelotnego.
Tylko żeśmy junaków spotkali,
Ludzi będzie więcej tysiąca;
Ci to jasne sokoły pochwytali
I krzeczoty białe wszystkie pojmali,
Nas pobili oto, poranili,
A drużyną Czuryły się mienią”.
Kniaź imienia tego zaraz się uchwycił:
„Kimże jest ten Czuryło, któż to taki?”
Tu wystąpił Bermiata Wasilewicz:
„Z dawna wiem, hosudarze, o Czuryle.
Ten Czuryło nie mieszka tu w Kijowie,
A w dół rzeki, za małym Kijowcem:
A dwór jego z dziedzińcem - na wiorst siedem,
Naokoło dziedzińca płot żelazny,
A na pręcie, na każdym, po gałeczce,
Po gałeczce, po krągłej perełce,
A w dziedzińcu stoi dwór ze świetlicami,
Z komnatami białodębowymi,
Kryte one siwymi bobrami,
Strop podbity czarnymi sobolami,
Wsparty strop na tramie wierzbinowym,
Wskroś podłoga calutka czystosrebrna,
A wrzeciądze - ze stali wyzłacanej.
Pierwsze wrota tam w złocie kowane,
Drugie wrota w krysztale rzezane,
Trzecie wrota ołowiane”.
Tutaj książę Włodzimierz z kniahinią
Prędziutko do drogi się sposobi,
Jeszcze prędzej w drogę wyrusza.
Wziął ze sobą książąt, bojarów,
I przemożnych bohatyrów:
Dobrynię Mikitycza
I starego Bermiatę Wasylicza.
Pięćset chłopa wszystkich zebrali,
Pojechali do Czuryły Plenkowicza
I przed dworem Czuryły stanęli.
Wyszedł Plenko stary im naprzeciw
I kniaziowi z kniahinią
Pierwsze wrota otwiera złotolite,
Kniaziom wszystkim, bojarom - kryształowe,
Prostym ludziom wrota ołowiane.
Najechało ich pełniuśki dziedziniec.
Wonczas Plenko stary Sorożenin
Przystępował do kniazia Włodzimierza,
Do kniahini przystępował Apraksjewny
I prowadził ich w jasne świetlice,
Za stołami sadzał nakrytymi,
Na poczesnym sadzał ich miejscu.
Prosił, sadzał kniaziów, bojarów
I przemożnych ruskich bohatyrów.
Tu kucharze byli zmyślni-domyślni,
Jadła nieśli cukrowe, napoje miodowe,
A napoje wszystkie zamorskie,
Żeby kniazia tylko rozweselić.
Huczna była biesiada - dzień radosny.
Wesół siedzi książę, z kniahinią;
Spojrzy książę w białe okieneczko,
A tu w polu wielką ciżbę widzi,
Rzecze tedy słowa takowe:
„Za swe grzechy biedy sobie napytałem,
Czemuż lepiej w domu nie zostałem?
Jedzie do mnie, do kniazia, król ordyński
Albo srogi poseł zagraniczny!”
Owo Plenko stary Sorożenin
Wciąż uśmiecha się tylko i ugaszcza:
„Raczże, kniaziu Włodzimierzu z kniahinią,
Racz z kniaziami, bojarami pożywać!
Nie król bowiem ordyński nadjeżdża
I nie groźny poseł zamorski,
To nadjeżdża drużynka mego syna,
Młodziutkiego Czuryły Plenkowicza;
Zaraz sam on, książę, stanie przed tobą”.
Już wieczerza była w półwieczerzu,
A biesiada była w półbisiadziu,
Piją wszyscy, jedzą i weselą się,
Za stołami bez pamięci wszyscy siedzą.
A na dworze ku nocy się miało.
Krasne słonko za lasy zapadało,
Mrowie jeźdźców w polu się zbierało,
Więcej onych junaków niźli pięciuset,
Będzie onych junaków do tysiąca:
Wraca oto Czuryło do domu.
Niosą nad nim waldachim dosłoneczny,
By mu słońce białych lic nie opiekło.
Jak przyjeżdżał Czuryło do domu,
Najpierw pajuk jego z pola przybieżał,
Zajrzał pajuk na dziedziniec szeroki,
Nie ma gdzie Czuryle stanąć na dziedzińcu,
Nie ma gdzie swej zdobyczy położyć.
Pojechali więc na majdan czeladny,
Pomieszczali się gam, oporządzali.
Tu Czuryło był zmyślny-domyślny,
Brał on klucze te wyzłacane,
Szedł we swoje piwnice głębokie,
Złoty skarb swój dobywał:
Tych czterdzieści soroków rudych liszek,
Drugie tyle czarnych sobolów,
Jeszcze brokat brał białoszelestny,
A wart brokat ów całe sto tysięcy;
Tedy szedł on do księcia Włodzimierza
I kładł dary na stół zastawiony.
Kniaź Włodzimierz stołecznokijowski
Razem z księżna wielce uradował się
I rzekł książę doń słowa takowe:
„Ejże, ty Czuryło Plenkowiczu!
Nie przystoi tobie na wsi zamieszkiwać,
A przystoi ci w Kijowie przebywać,
Księciu twemu przystoi sługiwać”.
Słowom księcia Czuryło nie sprzeciwił się.
Zaraz konia swojego kazał kulbaczyć.
Pojechali do Kijowa stołecznego,
Do księcia Włodzimierza łaskawego.
W dobrym zdrowiu ich Pan Bóg doprowadził.
Jak stanęli na dziedzińcu książęcym,
Z dzielnych koni swych zeskakiwali,
Wstępowali zaś w komnaty-świetlice,
Za stołami nakrytymi siadali.
Śle Włodzimierz stołecznokijowski,
Śle młodego Czuryłę Plenkowicza,
Aby w gości prosił kniaziów i bojarów,
Proszonego dziesięć rubli brać przykazał.
Obszedł kniaziów Czuryło, bojarów
I na ucztę biesiadna ich spraszał.
A zachodził też Czuryło Plenkowicz
Do starego Bermiaty Wasylicza
I do żony jego, cudnej Katarzyny.
Tu Czuryło owo dłużej zabawił.
Zeszło czasu nie mało, nie wiele
I Czuryło Plenkowicz powrócił.
Nie wymawiał mu zwłoki knel Włodzimierz.
Czuryłę witano - ucztę poczynano;
Jeść poczęli wszyscy, pić a weselić się;
Pili kniazie, bojarowie, przepijali
Do nowego stolnika, do Czuryły.
Napijali się, do siebie rozjeżdżali się.
A nazajutrz rano-raniusieńko
Wcześnie dzwony na jutrznię dzwoniły,
Szli kniaziowie, bojarowie na jutrznię.
Tej zaś nocy spadła śnieżna ponowa;
Świeży ślad na śniegu owo znajdowali
I aż sami się temu dziwowali:
Czy to zając tędy biegł, czy gronostaj?
A niektórzy uśmiechają się i mówią:
„Ej, nie zając to biegł, nie gronostaj,
To szedł, widać, Czuryło Plenkowicz,
Do starego szedł Bermiaty Wasylicza,
Szedł do żony jego, młodej Katarzyny”.
DIUK STIEPANOWICZ
Od Wołyńca-grodu, od Halicza,
Z onej ziemi wołyńskiej bogatej,
Z tej Kareli przeklętej, sapowatej
Nie Bielecki krzeczot się podrywał,
Nie Bielecki gronostaj przyskakiwał,
Nie sokolik jasny przylatywał,
Dzielny junak to przybywał dorodny,
Młody bojar, Diuk Stiepanowicz.
A wyruszał Diuk nad sine morze,
Nad morze wyruszał na łowy,
Jechał strzelać gęsi-łabędzie
I siweńkie kaczuszki pierzaste.
Dniem on strzelał, nocą strzały zbierał:
Gdzie się strzała wryje, tam aż łuna bije.
A wystrzelił Diuk w sam raz trzysta strzał,
Trzysta strzał w sam raz i trzy strzały
I nie zabił ni gęsi, ni łabędzia,
Ni maleńkiej kaczuszki pierzastej.
Zbierał tedy strzałki w miejsce jedno,
Znalazł było w sam raz trzysta strzał,
A trzech strzał nijak znaleźć nie mógł.
Odszedł Diuk i sam aż dziwuje się:
„Wszystkie trzysta strzał wiem, co są warte,
A co trzy strzały warte - to i nie wiem,
Te trzy strzały, co pozatracały się”.
A gładzone były w grani dwanaście,
A gładzone były strzałki, wyzłocone,
Upierzone w piórka orła siwego,
A nie tego, co lata nad polami,
Ale tego, co lata nad morzami,
Aż za morzem sinym orzeł polatuje,
Dzieci swe na sinym morzu hoduje,
Na tym białym kamieniu, na łontarzu.
Przepływali kupcy okrętami,
Trzy pióreczka znaleźli orłowe,
W darze piórka Diukowi przynosili.
Siadał Diuk na dzielnego konia,
Ruszał Diuk na powrót w swoje strony.
Jechał drogą szeroką, jezdną,
Dognał kalik trzydzieści i jedną
I zawołał-zakrzyknął donośnie:
„Czy złodzieje wy, czy rozbójniki,
Czy odzierce, ponocne łotrzyki,
Czy cerkiewne wy plądrowniki?”
Tak mu rzeką kaliki przechodnie:
„Młody Diuku Stiepanyczu, bojarze!
Nie złodzieje idziemy, nie zbójniki,
Nie odzierce, ponocne łotrzyki,
Ani my cerkiewne plądrowniki.
Idziem oto kaliki przechodnie,
A idziemy, kaliki, od Kijowa,
Idziemy, kaliki, w sławny Halicz-gród,
Do tej onej Indryi szerokiej”.
Pocznie Diuk do nich mową takową:
„Powiadajcież, kaliki, mówcież mi,
Dużo to z Halicza do Kijowa dalekości?”
Tak odrzeką kaliki przechodnie:
„Młody Diuku Stiepanyczu, bojarze!
A z Halicza do Kijowa dalekości -
Iść tak pieszo - na cały rok będzie,
A jak konno jechać - trzy miesiące,
Żeby konie jeszcze były rozstawne;
A prościutką dróżką - nie przejechać.
Trzy na prostej dróżce zawady:
Ta najpierwsza zawada - Horyń-żmija,
Horyń-żmija, a żmija luta,
Luta żmija, żmija pieczarna;
Druga jeszcze zawada wielka -
Jest tam stadko srogich-lutych szpaków,
Tak po rusku powiedzieć - czarnych kruków.
A i trzecia zawada wielka -
Jest tam stadko lutych gońców-ćwików,
Tak po rusku powiedzieć - burych wilków;
Czwarta wielka zawada podróżna,
A omijać, objeżdżać ją próżno:
Biały namiot stoi w polu szerokim,
Czuwa junak-bohatyr pod namiotem”.
„Bóg wam zapłać, kaliki przechodnie!”
Ruszył Diuk do Halicza sławnego,
Kiedy stanął Diuk w sławnym Haliczu,
Odbył oto wieczernię Chrystową
I szedł Diuk do mateńki rodzonej.
Począł Diuk oto mową takową:
„Matko miła, dobrodziejko mateńko!
Przyzwolenie swoje daj, błogosławienie -
Do Kijowa-grodu jechać stołecznego.
W grodach wszystkich bo trafiało się bywać,
Wszystkich książąt trafiało się oglądać,
Wszystkim książętom trafiało się sługiwać -
A w Kijowie nie trafiało się bywać,
Kijowskiego kniazia oglądać,
Ni kniahini kijowskiej sługiwać”.
Tak Diukowi rzecze matka rodzona:
„Przyzwolenia ni błogosławienia
Nie dam tobie do Kijowa stołecznego,
Bo ty, dziecię moje zadufałe,
Zadufałe dziecię a chełpliwe,
Poczniesz chełpić się, Diuku, swą matką,
Poczniesz chełpić się, Diuku, dzielnym koniem,
Poczniesz chełpić się, Diuku, złotem-skarbem,
Poczniesz chełpić się, Diuku, barwna szatą,
A w Kijowie to tam ludzie przechery,
Ciebie, Diuka, jak nic w kaszy zjedzą”.
Diuk odrzecze jej słowa takowe:
„Matko moja, dobrodziejko mateńko!
Taką groźbą nie groź mnie, synowi.
Przyzwolenie dostanę - pojadę.
Przyzwolenia mi wzbronisz - też pojadę”.
Tak Diukowi rzecze matka rodzona:
„Ejże, dziecię ty moje najmilsze,
Młody Diuku Stiepanyczu, bojarze!
Niech ci Bóg przebaczy, odpuści!”
Wyszedł Diuk na szeroki dziedziniec,
Do stajenki szedł onej pobielanej
I wybierał sobie konia dzielnego,
Brał dzielnego, nie dosiadanego.
Wybrał sobie mierzynka kosmatego.
A sierść mierzynka na trzy piędzie,
A grzywa u mierzynka na trzy łokcie,
A ogon u mierzynka na trzy sążnie,
Ogon z grzywą aż do czarnej ziemi,
Ślady konik ogonem zamiata.
Wiódł konika na szeroki dziedziniec,
Kulał, tarzał mierzynka kosmatego
W onej rosie, rosie przedwieczornej,
A brał gęste rybie zgrzebełeczko,
Rozczesywał mierzynka kosmatego,
Kładł nań wtenczas czapraczek różnie tkany;
W trzy był wstęgi czaprak dziany-wstęgowany:
Pierwsza wstęga lita złotem krasym,
Druga wstęga perłami krągłymi,
Trzecia wstęga miedzią kazańską.
A nie przez to czapraczek był drogi,
Że przeróżną modą przetykany,
Na półgrosze miejsce rubla warte.
A nie przez to czapraczek był drogi,
Że przeróżną modłą przetykany,
Ale przez to czapraczek był drogi,
Na ten owo czaprak, na płótniany,
Naszywane po kamuszku, po rubinie,
Po rubinie, kamuszku samoskrzącym,
Skrzą się oto promienie słońcoblaskie,
Nie ku krasie - przechwałce junackiej,
A pałają ku wyprawie bohatyrskiej,
By dniem - nocą jechać po widnu.
Wpierw nakładał Diuk tedy potniczki,
Potem włożył siodłeczko czerkieńskie,
Spinał, ściągał popręgi bohatyrskie:
Te popręgi - siedmiojedwabiste,
A sprzążeczki wszystkie czysto srebrne,
Zapineczki wszystkie stalowe -
Jedwab nie rwie się ni stal nie gnie się,
Ani złoto krasne się nie łamie.
Troczył troki Diuk do siodła niemałe,
Naładował do troków złota-skarbu,
Złota-skarbu, barwistych obiorów.
Odszedł Diuk i sam aż się dziwuje:
„Czy to koń mój dzielny, czy zwierz luty,
Pod tym rzędem aż konika nie widać”.
Dosiadł Diuk swego konia dzielnego,
Z całym Diuk Haliczem się pożegnał,
A z rodzicą-mateńką w osobności.
Zobaczyli Diuka, kiedy na koń siadł,
Jak odjechał Diuk, nikt nie dopatrzył.
Tylko stoi w szczerym polu kurzawa.
A jedzie Diuk tedy do pół trawy,
A jedzie Diuk tedy wierzchem trawy,
A jedzie Diuk tedy do pół lasu,
Wyżej lasy jedzie stojącego,
A poniżej obłoku płynącego.
Nastawała na Diuka Horyń-żmija,
Horyń-żmija, a żmija to luta,
Z koniem pożreć sposobi się junaka.
Dzielny koń od żmii cwałem cwałował
I junaka od śmierci ratował.
Nastawało na junaka stado szpaków,
A po rusku powiedzieć - czarnych kruków.
Dzielny koń od szpaków cwałem cwałował
I junaka od śmierci ratował.
Nastawała nań ćma gońców-ćwików,
A po rusku powiedzieć - burych wilków.
Dzielny koń od gońców cwałem cwałował
I junaka od śmierci ratował;
Tak przejechał trzy one zawady.
Ale czwartej zawady nie ominąć.
Do białego namiotu dojeżdżał,
Pocznie Diuk tedy mową takową:
„A i jakiż tu śpi nieokrzesaniec;
Czy nie warto ze mną, z Diukiem, popróbować się,
Popróbować się z Diukiem, pomocować się?”
A z namiotu na udry odpowiada:
„Nie od tego ja, żeby z Diukiem pomocować się,
Żeby męstwa doświadczyć Diukowego?”
Widzi Diuk, że nań bieda nastała,
Wielka bieda, bieda nie maleńka.
Zsiadł Diuk tedy z konia dzielnego,
Z bujnej głowy Diuk czaprę zdejmował,
Bił pokłony do samej czarnej ziemi,
A powiadał Diuk słowa takowe:
„Jedno słonko po niebiosach chodzi,
Jednego bohatyra święta Ruś rodzi,
Jedynego Ilję Muromca”.
Upodobał sobie Ilja w tych słowach,
Tedy Diuka za ręce brał białe,
Wiódł on Diuka do białego namiotu,
A powiadał doń słowa takowe:
„Młody Diuku Stiepanyczu, bojarze!
Jak to będziesz teraz, Diuku, w Kijowie,
Jak nadejdzie na cię bieda-utrapienie,
Utrapienie nadejdzie, niedola,
A nie będziesz znikąd miał poratowania,
Strzelaj tedy strzałki hartowane,
Mocuj listy do strzał rękopisane,
Polatuje bowiem siwy mój orzeł,
Siwy orzeł mój lata w szczerym polu,
Znosi strzałki do białego namiotu;
Ze szczerego wtenczas pola nadjadę,
Przyjdę tobie, junakowi, z dopomocą”.
Siadał Diuk na dzielnego konia,
Jechał Diuk do Kijowa stołecznego.
Zjechał Diuk do Kijowa stołecznego,
Jedzie oto prostpechtami targowymi,
A kupcowie to mu wszyscy dziwują się:
„Odkąd świata, ten junak tu nie bywał”.
Drudzy mówią: „Może kiedy i bywał,
A jednak nasz Czuryłko wystrojniejszy,
Nasz Czuryło od niego wydworniejszy”.
Tedy Diuk począł mową takową:
„Ej, wy kupcy, kramni kupcowie!
Gdzież to kniaź wasz, Włodzimierz-słonko?”
Mówią kupcy, a wszyscy kramni:
„Nasz to książę Włodzimierz-słonko
W cerkiew Bożą Włodzimierz raczył,
W sobór Bogurodzicy Przeświętej”.
Zsiadał Diuk więc z dzielnego konika,
Poszedł Diuk do tej cerkwi Bożej,
A postawił konia swego dzielnego
Nieprzywiązanego, nieprzykowanego.
Przystąpili owo golce karczemni,
Zamyślają zdjąć z konika czapraczek,
A koń dzielny golcom się nie daje,
Golcom konik dzielny się odgryza,
Zdjąć czapraczka konik dzielny nie pozwala.
Wchodził Diuk w ową cerkiew Bożą,
Krzyżem żegna się po uczonemu,
Składa pokłon Diuk po bywałemu,
Bije czołem Diuk na cztery strony,
A Włodzimierzowi księciu w osobności:
„Witaj, książę-słonko, Włodzimierzu!”
Tu Włodzimierz-kniaź rzekł sowa takowe:
„Witaj, dzielny dorodny junaku!
Jakiej ziemi twój ród się wywodzi?”
Rzecze Diuk tedy słowa takowe:
„Od Wołyńca-grodu, od Halicza,
Z onej ziemi wołyńskiej bogatej,
Z tej Kareli przeklętej, sapowatej,
Młody bojar Diuk Stiepanowicz”.
Jak odbyli Chrystową obwiednię,
Jak to z cerkwi Bożej wychodzili,
Diuk odezwał się mową takową:
„Włodzimierzu, wielki książę kijowski,
Wielka sława jest o Kijów-grodzie,
I o tobie, książę-słonko, Włodzimierzu,
Jako wszystko tu nie po naszemu.
Bo to u nas w grodzie, w Haliczu,
U mateńki mojej dobrodziejki,
W cerkwi Bogurodzicy Przeświętej,
Pokładzione podłogi kalinowe,
Powbijane ćwieczki łebczaste,
Rozścielone sukna purpurowe,
A ty u was w grodzie w Kijowie,
W cerkwi Bogurodzicy Przeświętej
Pokładzione podłożyny sośniane,
Koślawe podłożyny, wichrowate,
Wichrowate podłożyny, sękate,
A ćwieczyny wbite - kołki drewniane”.
Wielce książę sobie o to krzywdował.
Po prostpechcie idą, po targowym,
Aż tu koń dzielny biegnie na dziedziniec.
Diuk odzywa się mową takową:
„Mój maleńki mierzynku kosmateńki!
Umrzesz ty, dzielny koniu, tutaj z głodu,
Jakoż owsa ci zadano chudego.
W swoim grodzie, mój koniku, w Haliczu,
U mateńki mojej dobrodziejki,
Jeść nie chciałeś białej kukurydzy”.
A i o to sobie książę krzywdował.
Wstąpił Diuk owo w terem wysoki,
Siadał Diuk za stołem za dębowym.
Kiedy wnieśli czary piwa chmielnego,
Czarę w rękę wziął, ale nie tknął.
Począł Diuk tedy mowa takową:
„Włodzimierzu, wielki książę kijowski!
Wielka sława jest o Kijów-grodzie
I o tobie, książę-słonko, Włodzimierzu,
Jako wszystko tu nie po naszemu.
Bo to u nas w grodzie, w Haliczu,
U mateńki mojej dobrodziejki,
Wykopane piwnice głębokie,
Na łańcuchach beczki opuszczane,
Uczynione kominy dopodziemne.
Jak powieją wiatry w szczerym polu,
W te zaś one kominy dopodziemne,
W te zaś one piwnice głębokie,
Na łańcuchach beczki zahuśtają się,
Piwa w beczkach się zachwieją, zakolebią się,
Stąd i piwa u nas nie tęchleją.
Czarkę pijesz, a i drugiej chce się,
A po trzeciej serce się raduje.
U was owo w grodzie, w Kijowie,
Wykopano piwnice głębokie,
Beczki prosto w ziemię opuszczone,
Stąd i piwa wszystkie tęchłe pijecie,
Tego piwa nawet tknąć nie mogę”.
A i to sobie książę krzywdował.
Przynosili kołaczyki pytlowane.
W garść Diuk kołacz wziął, ale nie tknął.
Oto pocznie Diuk mowę takową:
„Włodzimierzu, wielki książę kijowski!
Wielka sława jest o Kijów-grodzie
I o tobie, książę-słonko, Włodzimierzu,
Jako wszystko tu nie po naszemu.
Bo to u nas w grodzie, w Haliczu,
U mateńki mojej dobrodziejki,
Piece wszystkie polewą polewane,
Trzony w piecach ze srebra kowane,
Pomiotliska wszyściuśkie jedwabne,
Kołaczyki wszystkie pytlowane,
Kołacza zjesz, a drugiego chce się,
A po trzecim serce się raduje.
U was owo w grodzie, w Kijowie,
Toż te piece wszystkie ceglane,
Toż te trzony wszystkie gliniane,
Pomiotliska wszyściutkie sosnowe,
Kołaczyki niby wszystkie pytlowane,
A czuć wasze kołaczyki choiną,
Kołaczyka nawet tknąć nie mogę”.
A i to sobie książę krzywdował.
Tu zza stołu spoza dębowego
Wstał Czuryłko młody Plenkowicz,
A powiada on słowa takowe:
„Włodzimierzu, wielki książę kijowski,
To nie Diuk Stiepanowicz do nas zjechał,
Ale wrona przystodolna przyplątała się.
Widać, służy on u chłopa za parobka,
Widać, skradł chłopu konia dzielnego,
A dobytku ponabierał wszelakiego
I dostatkiem onym teraz się przechwala”.
Odparł Diuk tedy mową takową:
„Ejże, ty Czuryło chudonogie,
Chudonogie ty Czuryło, laskonogie,
A ot ja za swe mienie-bogactwo
Ten wasz cały stołeczny Kijów-gród
Za swe mienie sprzedam i odkupię”.
A Czuryło pocznie mową takową:
„Włodzimierzu, wielki książę kijowski!
Wtrąćmy Diuka do głębokiej ciemnicy,
A poślijmy Popowicza my Aloszę:
Niechaj spisze całe mienie Diukowe”.
Na to Diuk odparł mowa takową:
„Włodzimierzu, wielki książę kijowski!
Nie posyłajże Loszki Popowicza,
Bo Loszki stan przecie popowski,
Stan popowski - wiadomo - nieodważny.
Nie wypisać mu tych bogactw i w trzy lata,
W owych dobach niczego nie sprawi.
Poślij lepiej Dobrynię Mikitycza,
Bo Dobryni stan przecie - kupiecki,
A kupiecki stan - wiadomo - odważny,
Spisze mienie moje w trzy godziny”.
Wyprawili więc Dobrynię Mikitycza.
Siadł Dobrynia na dzielnego konia
I pojechał do sławnego Halicz-grodu,
Odszukiwał teremy co najlepsze.
Zsiadł Dobrynia tu z konia dzielnego,
Wszedł Dobrynia do teremu wysokiego,
Krzyżem żegna się po uczonemu,
Pokłon składa on po bywałemu,
Bije czołem zaś na cztery strony.
Widzi oto niewiastę leciwą,
Jedwab na niej nie jedwab - cała w złocie.
Tu Dobrynia pocznie mową takową:
„Witaj w zdrowiu, Diukowa pani matko!”
Mówi oto niewiasta leciwa:
„Żadna ze mnie Diukowa mateczka,
Ja to przecie Diukowa kołaczniczka”.
Wielce o to Dobrynia krzywdował.
Szedł Dobrynia na szeroki dziedziniec,
A dosiadał swego konia dzielnego
I odjeżdżał Dobrynia w szczere pole:
W polu namiot rozbił białopłótniany,
Dzionek długi spał Dobrynia do wieczora,
Nockę ciemną spał do świtu białego.
Rankiem wstaje on wcześnie-wcześniuteńko,
Konia swego dzielnego dosiada,
Jedzie, wjeżdża do sławnego Halicz-grodu.
A tym razem dalej się zapuszcza.
Widzi oto niewiastę leciwą,
Jedwab na niej nie jedwab - cała w złocie.
Tu Dobrynia pocznie mową takową:
„Witaj w zdrowiu, Diukowa pani matko!”
Rzecze na to niewiasta leciwa:
„Witaj w zdrowiu, dorodny junaku!
Ja to przecie żadna matka Diukowa,
Jaż to przecie chrzestną jestem Diukowi”.
Tu Dobrynia począł mowę takową:
„A i mojaż ty chrzestna Diukowa!
O Diukowej matce mi rozpowiedz”.
Rzecze tedy niewiasta leciwa:
„Aj, ty dzielny dorodny junaku!
Jutro z rana wcześnie-wcześniuteńko
Stań pod cerkwią za żebrzącą kalikę.
Kiedy pierwsza ciżba przejdzie zamiataczów,
Druga ciżba przejdzie zgartywaczów,
Trzecia ciżba przejdzie podściełaczów,
Co to sukna podścielają purpurowe,
Idą owo wtenczas trzy niewiasty,
Niosą one parasolik dosłoneczny,
Umiej tedy dostojnie ją przywitać”.
Szedł Dobrynia na szeroki dziedziniec,
Konia swego dzielnego dosiadał
W szczere pole Dobrynia odjeżdżał
A rozbijał namiot białopłótniany,
Dzionek długi spał Dobrynia do wieczora,
Nockę ciemną spał do świtu białego.
Rankiem wstawał wcześnie-wcześniuteńko,
Konia swego dzielnego dosiadał,
Tedy jechał do sławnego Halicz-grodu,
Stawał w cerkwi za kalikę żebrzącą.
Pierwsza ciżba przeszła zamiataczów,
Druga ciżba przeszła zgartywaczów,
Trzecia ciżba przeszła podściełaczów,
Co to sukna podścielają purpurowe,
Tedy idą oto trzy niewiasty,
Niosą one parasolik dosłoneczny.
Naprzeciwko Dobrynia wychodził
I odezwał się mową takową:
„Witaj w zdrowiu, Diukowa pani matko!
Śle wam Diuk swe korne czołobicie,
Takoż wszystkim kłaniać się każe”.
Rzecze na to Diukowa pani matka:
„Witaj, dzielny dorodny junaku!
Z jakiej ziemi twój ród się wywodzi,
Jaki ojciec, jaka matka cię rodzi?”
Tu Dobrynia odparł mową takową:
„Ze sławnego ja grodu, z Kijowa,
Jestem młody Dobrynia Mikitowicz”.
Jak odbyli soborną obwiednię,
Jak zaś z cerkwi Bożej wychodzili,
Rzekł Dobrynia słowa takowe:
„Oj, ty prawa Diukowa pani matko!
Śle mnie Diuk tutaj, syn Stiepanowy,
Abym mienie jego pisał-spisywał”.
A natenczas Diukowa pani matka
Prowadziła go w komorę trzewiczyną;
Ani weź Dobrynia butów nie mógł zliczyć,
Nie to zliczyć, okiem choćby zmierzyć,
A wszyściutkie buty nie tykane.
Prowadziła go w komorę siodlaną -
Ani weź Dobrynia siodeł nie mógł zliczyć,
Nie to zliczyć, okiem choćby zmierzyć,
A wszyściutkie siodła nie tykane,
Każde siodło warte pięćset rubli.
Prowadziła go do stajni pobielanej -
Ani weź Dobrynia koni nie mógł zliczyć,
Nie to zliczyć, choćby okiem zmierzyć,
A na konia niektórego ceny nie ma.
Prowadziła go w piwniczkę stusążniową -
Ani weź nie mógł beczek tam zliczyć,
Nie to zliczyć, okiem choćby zmierzyć,
A w tych beczkach pod wierzch krasnego złota,
A wszyściutkie złoto nie tykane.
Tak Dobrynia oto zamyśliwał się,
Spisał pismo tedy przezumyślne:
„Włodzimierzu, wielki książę kijowski!
Ślij papieru mnie, Dobryni, ze trzy wozy,
A ślij jeszcze pisarczyków ze trzydziestu,
Co tu mienia, nie spisać i w trzy lata,
W owych dobach bogactwa nie zliczyć”.
Wypuścili tedy Diuka z ciemnicy
I wnet Diuk z Czuryłą posprzeczali się,
I przybili, było, wielki zakład.
Wielki zakład było - pięćset rubli:
Przez trzy lata im frantować, galantować,
A na każdy dzień ubiory odmieniane.
Poręczyli za Czuryłę - Kijów wszystek,
A za Diuka nikt jakoś nie poręcza.
Wielce Diuk sobie o to krzywdował.
Poszedł Diuk do tej karczmy carowej,
Brał trzy beczki wina zielonego,
Tedy począł on mowę takową:
„Ejże, moi wy golcy karczemni!
Pijcie sobie to wino a darmo,
Tylko ręczcie za Diuka Stiepanycza”.
Tak to golce za niego poręczyli.
Jęli stroić się, frantować przez trzy lata,
I trzy lata tak przefrantowali,
W dniu ostatnim szli na jutrznię Chrystusową.
Stroi oto Czuryłę Kijów wszystek:
Wzuł buciczki z safianu zielonego,
Nos jak szydło a napiętki wąskie,
Między nosem a napiętkiem jajo przejdzie.
Wdziewał kaftan jeszcze z galionami,
Te guziczki przy nim wyrzeźbione -
Wyrzeźbione całe w krasnym złocie,
A wielkości - po jabłku olandzkim,
A pętliczki - siedmiojedwabiste;
Kładł w ostatku kapelusz z piórmażami.
Szedł Czuryło do tej cerkwi Bożej,
A tu wszyscy jemu w pas kłaniają się.
Zasię Diuk przystraja się sam jeden:
Wzuwa ciżmy siedmiojedwabiste;
Takie były ciżmy ostronose,
Że ten nos jak szydło, pięta wąska,
Między nosem a napiętkiem jajo przejdzie.
W te to noski owo ciżemne
Wszyte było po kamuszku, po rubinie,
Po rubinie, kamuszku samoskrzącym.
A pałają te promyki słońcoblaskie
Nie ku krasie-przechwale junackiej,
Ale ku wyprawie bohatyrskiej,
By dniem - nocą było jechać po widnu.
Wdziewał Diuk jeszcze szubę sobolową,
Krytą srogim tym zielonym adamaszkiem,
A guziczki przy niej wyrzeźbione,
Wyrzeźbione całe w krasnym złocie,
A pętliczki siedmiojedwabiste.
Na guziczku, na każdym, po lew-zwierzu,
Na pętliczce każdej luta żmija.
Kapelusik kładł siedmiograniasty
I szedł Diuk do onej cerkwi Bożej.
Zaryczały wtem na Diuku lwy-zwierze,
Zasyczały na Diuku lute żmije,
Aż w Kijowie wszyscy zasłuchali się,
W pas Diukowi wszyscy pokłonili się:
„Pozdrowion bądź, Diuku Stiepanyczu,
Coś Czuryłkę przeszedł, przefrantował!”
Jak odbyli jutrznię Chrystową,
Jak już z cerkwi Bożej wychodzili,
Brał Diuk było od Czuryły zakład wielki,
Wielki zakład było - pięćset rubli.
„Ejże, ty Czuryło chudonogie,
Chudonogie ty Czuryło, laskonogie!
Chwal się ty, Czuryło przed babami,
Przed babami chwal się, przed dziewkami,
A z nami, junakami, nie zaczynaj”.
Tu Czuryło począł mową takową:
„Młody Diuku Stiepanyczu, bojarze!
A przybijmy z tobą, Diuku, zakład wielki,
Wielki zakład będzie - pięćset rubli -
Na swym koniu dzielnym kto przeskoczy,
Kto przeskoczy przez tę Puczaj-rzekę,
A szeroka Puczaj-rzeka na trzy wiorsty”.
Poręczyli za Czuryłkę - Kijów wszystek,
A za Diuka nikt jakoś nie poręcza,
Golcom takoż więcej wiary nie dawali.
A i o to Diuk sobie krzywdował.
Wyszedł Diuk na szeroki dziedziniec,
Strzelał oto strzałki hartowane,
Wiązał pisma do strzał rękopisane,
A z onego pola ze szczerego
Stary Kozak zjeżdżał, Ilja Muromiec,
Ręczył on za Diuka Stiepanycza.
Brał wybierał Czuryło konika,
Dzielnego konika-latawczyka,
W szczerym polu jął na koniu harcować,
Jął harcować Czuryłko, cwałować,
Aż przeskoczył Czuryło Puczaj-rzekę,
Skoczył oto Czuryło aż za rzekę.
A jak nazad jął Czuryło odskakiwać,
Spadł Czuryło: do pół rzeki doskoczył.
A Diuk konia dzielnego dosiadał,
Nie harcował Diuk, nie cwałował,
A przeskoczył oto Diuk Puczaj-rzekę,
Skoczył Diuk aż za samą za rzekę.
A jak nazad Diuk począł odskakiwać,
Chwycił Diuk Czuryłę za kędziory,
Rzucił Diuk Czuryłę na brzeg stromy
I odbierał było Diuk wielki zakład,
Wielki zakład było - pięćset rubli,
A jął jeszcze Czuryle przygadywać:
„Ejże, ty Czuryło chudonogie,
Chudonogie ty Czuryło, laskonogie!
Chwal się ty, Czuryło przed babami,
Przed babami chwal się, przed dziewkami,
A z nami, junakami, nie zaczynaj”.
Kniaź Włodzimierz tedy rzecze w te słowa:
„Młody Diuku Stiepanyczu, bojarze!
Bądź mi gościem, racz w mój terem wysoki,
Byś chleb-sól pożywał u mnie na zdrowie,
A białemu nie przepuścił łabędziowi”.
Diuk się ozwie tedy mową takową:
„Włodzimierzu, wielki książę kijowski!
Jak bo z rana słonko nie opiekło,
To w odwieczerz słonko nie ogrzeje,
Na witaniu gdyś junaka nie uczcił,
Na żegnaniu już go tobie nie uczcić.
A bądź jako ta świnia bezszerściwa”.
Wraz dosiadał Diuk konia dzielnego -
Zobaczyli Diuka, jako na koń siadał,
Jak odjeżdżał Diuk nikt nie dopatrzył.
A od czasu onego, od tej pory
Jęli powieść o Diuku powiadać,
A od ninie powiadać po wieki.
DOBRYNIA I ŻMIJ
Porodziła Dobrynię prawa matka,
Odchowała go do wieku męskiego.
Począł młody Dobryńko Mikitowicz
Na koniku w szczerym polu harcować,
Począł małe żmijczęta tratować.
Jak powracał owo z pola szczerego,
Zeskakiwał wraz on z konia dzielnego
I wstępował w swój pałac białościenny,
Do świetliczki swej stołowej zachodził,
Do tej swojej mateńki, do rodzonej.
Tak Dobryni rzeknie matka rodzona:
„Ej, uciecho moja, dziecię ulubione,
Młodziusieńki Dobryńko Mikityczu!
Na koniku dzielnym w polu harcujesz
I żmijczęta malusieńkie tratujesz.
Nie wyjeżdżajże, Dobryńko młodziusieńki,
W tę dalekość daleką, w szczere pole,
Ku tym sławnym onym górom saracejskim,
Ku tym jamom, ku onym żmijowym,
Nie depcz tam, nie tratuj małych żmijątek,
Nie wchodź w jamy, Dobryńko, te żmijowe,
Nie uwalniaj stamtąd jeńców tych ruskich.
Nie wyjeżdżajże, Dobryńko malusieńki,
Nad tę sławną, nad mateczkę Puczaj-rzekę,
Nie chodź kąpać się ty w onej Puczaj-rzece,
Bo ta Puczaj-rzeka przesierdzista,
W Puczaj-rzece dwa nurniki przebystre,
Pierwszy nurcik w Puczaj-rzece bystrzem ciecze,
Drugi nurcik bystry - żywym ogniem siecze”.
Młodziusieńki Dobryńko Mikitowicz
Swej mateńki, swej rodzonej, nie posłuchał się,
A wychodził ze świetliczki swej stołowej.
Szedł w prześwietne swe komnaty białościenne,
Przyodziewał się w odzienie przystrojone,
W te giezłeczka-koszuleczki jedwabniutkie,
Wszyściuteńkie odział suknie nowiutkie,
Nowiuteńkie wszystkie suknie, przystrojone;
Wtenczas wyszedł on z komnaty białościennej
Na swój świetny dziedziniec szeroki,
A zachodził on w stajenkę pobielaną,
Konia swego brał bohaterskiego,
Brał dzielnego konika, osiodływał,
A konika owego dosiadywał.
A brał jeszcze tę buławę swą stalową
Nie ku bitce, ku wielkiemu krwi przelaniu,
Ale brał ją ku uciesze junackiej.
Tak to ruszył Dobryńko w szczere pole
Na koniku dzielnym, bohatyrskim,
Tak to jeździł dzionek cały do wieczora
Po tym sławnym po podolu, szczerym polu.
Wzięła chętka Dobryńkę młodziuśkiego,
By pojechać tak w dalekość, w szczere pole,
Ku tym sławnym, ku górom saracejskim,
Ku tym onym jamom, ku żmijowym.
Puścił konia tedy w kłus bohaterskiego
I podolem - szczerym polem pojechał.
Dzień za dzionkiem płynie jak ta mżawka mżąca,
Tydzień za tygodniem jak rzeka ciekąca,
To on dzionek jedzie z krasnym słoneczkiem
To on nocką jedzie z jasnym miesiączkiem,
Aż przyjechał do tych gór do saraceńskich.
Począł jeździć po podolu -szczerym polu,
Jeździł dzionek tak od rana do wieczora,
Moc niezmierną żmijąteczek potratował.
Naraz poczuł Dobryńko młodziusieńki:
Jego dzielny konik bohatyrski
Począł konik na nogi przypadywać.
Precz odjechał Dobryńko młodziusieńki
Od tych onych sławnych gór saraceńskich,
Od tych onych zaś jam od żmijowych.
A pojechał Dobrynia w sławny Kijów-gród.
Dzień za dzionkiem płynie jak ta mżawka mżąca,
Tydzień za tygodniem jak rzeka ciekąca,
To on dzionek jedzie z krasnym słoneczkiem
To on nocką jedzie z jasnym miesiączkiem,
Az zajechał na podole - szczere pole.
Wzięła chętka Dobryńkę młodziuśkiego,
By pojechać ku tej sławnej Puczaj-rzece
A popatrzeć na tę sławną na rzekę.
Tedy ruszył on podolem -szczerym polem,
Aż zajechał nad tę sławną Puczaj-rzekę,
Konia tu bohaterskiego osadził,
Zsiadł Dobrynia z dzielnego konika
I popatrzył na tę sławną Puczaj-rzekę.
Wzięła chętka Dobryńkę młodziuśkiego
W Puczaj-rzece sławnej tak pokąpać się.
Tedy zewlókł wszystką odzież do nagości
I szedł kąpać się w tej sławnej Puczaj-rzece.
W onym czasie, w onej porze nad rzeką
Być trafiło się hożym dzieweczkom;
Białe szatki cienkie piorą, wyklepują
I tak mówią Dobryńce młodziuśkiemu:
„Śmiały zuchu, dorodny junaku!
W tej to sławnej naszej Puczaj-rzece
Nago dzielni junacy nie kąpią się,
A kąpają się w giezłeczkach cieniusieńkich”.
Mówił im Dobryńko młodziusieńki:
„Ej, dzieweczki wy moje, gołąbeczki,
Ejże, praczki moje, zmywaczki,
Nic wy tam, gołąbeczki, nie wiecie,
Samych siebie, gołąbeczki, patrzajcie”!
Tedy schodził on w tę Puczaj-rzekę,
Przeszedł pierwszą Dobrynia bystrzynę,
Przeszedł drugą DObrynia bystrzynę,
Przeszedł rzekę wszerz od brzeżka do brzeżka;
Wzięła chętka Dobryńkę młodziuśkiego
W Puczaj-rzece się pokąpać, ponurkować.
Oną porą, w onym czasie nad rzekę,
Z dalekości dalekiej, od pola,
Od tej owo zachodniej ode strony -
To nie deszcz tak dżdżu, to nie grzmot tak grzmi,
To nie grzmot tak grzmi, szum szumi wielki;
Nadleciało na Dobryńkę młodziuśkiego
Złe żmiisko, lute Horynisko,
A o trzech żmiisko ono głowach,
O dwunastu żmiisko ogonach:
Nadleciało nad Dobryńkę młodziuśkiego,
A mówiło żmiisko takie słowa:
„Ninie to Dobryńko w moich rękach,
W moich rękach on a w mojej mocy!
Co bądź zechcę sobie to z nim zrobię:
Wedle woli Dobryńkę młodziuśkiego -
Zechcę - to Dobryńkę zamknę w lochu,
Zechcę - to Dobryńkę spalę w ogniu,
Zechcę - to Dobryńkę schłonę w brzuchu”.
Nic a nic w Dobryńce młodziusieńkim
Nie zadrżało jego serce bohatyrskie;
Był zwyczajny pływania w bystrych rzekach,
Pomknął nurtem ku brzeżkowi dalszemu,
Potem nazad ku brzeżkowi bliższemu,
Wspomniał wtenczas mateńkę swą rodzoną:
„Zakazała mnie mateńka rodzona
W tę dalekość jeździć, w szczere pole,
Ku tym onym górom saracejskim,
Ku tym onym jamom ku żmijowym,
Zakazała jeździć tu nad Puczaj-rzekę,
Zakazała mnie kąpania w Puczaj-rzece.
Czyż nie stąd przyszła na mnie ta niedola?”
Pomknął jeszcze od brzeżka do brzeżka
I wychodził Dobrynia na brzeg stromy.
Wnet żmiisko-Horynisko przeklęte
Jęło sypać iskrami na Dobrynię,
Jęło ogniem żywe ciało przypiekać.
Jak na biedę Dobryńce młodziuśkiemu
Pod rączeńki białe nic nie nawinęło się,
Nie ma nic, czym by odpór dał żmiisku.
Tu poglądnął Dobryńko młodziusieńki,
Wskroś po brzeżku poglądnął po stromym,
Ale nic na brzeżku stromym nie trafiło się,
Nie ma nic, co by ujął w białe rączki,
Nie ma nic, czym by odpór dał żmiisku,
A tu skry nań ono sypie niezgaszone,
A tu ogniem żywe ciało mu przypieka.
Naraz widzi Dobryńko malusieńki,
Na tym brzegu widzi na stromym,
Oto kołpak leży z ziemi greczyńskiej;
Chwytał tedy ów kołpak w białe rączki
I z rozpaczy-zaciekłości onej wielkiej
Bił na odlew to żmiisko-Horynisko.
Upadł żmij na zielona murawę,
Na zieloną padł murawę w burzan-trawę;
Młodziusieńki Dobryńko Mikitowicz
Nad pojęcie był śmiały i zwinny,
Skoczył w mig na białe piersi żmiisku,
Chce mu owe białe piersi rozpłatać,
Chce mu głowy jego bujne pozrąbywać.
Tu żmiisko-Horynisko pocznie błagać:
„Aj, młodziuśki Dobryńko Mikityczu!
Nie zabijaj mnie, Żmija lutego,
Daj po świecie Bożym jeszcze pofruwać.
Wypiszemy ugodę wzajemną,
Tę wzajemna ugodę obopólną:
Po wiek wieków w szczerym polu nam nie zjeżdżać się
Bojów-bitek między sobą nam nie wszczynać,
Bojów-bitek, krwi przelania wielkiego”.
Wtenczas młody Dobryńko Mikitowicz
Prędziusieńko z białej piersi zeskakiwał,
Wypisali ugodę wzajemną,
Te wzajemna ugodę obopólną:
Po wiek wieków w szczerym polu nam nie zjeżdżać się,
Bitek-bojów, krwi przelania nam nie wszczynać.
Tu to młody Dobryńko Mikitowicz
Prędziusieńko biegł do konia dzielnego,
Przyodziewał zaś odzienie przystrojne,
Te giezłeczka-koszuleczki jedwabniutkie,
Wszyściusieńkie wdziewał suknie swoje strojne.
Prędziusieńko dosiadł konia dzielnego
I wyjechał Dobrynia w szczere pole,
By popatrzeć na żmiisko-Horynisko,
Kędy żmij nad szczerym polem pofrunie.
A leciało żmiisko przez ten Kijów-gród,
A ku ziemi czarnej przypadało tam
I uniosło od księcia Włodzimierza,
Siostrzeniczkę uniosło ulubioną,
Przenadobną Zapawę Putiatównę.
Wprędce stanął Dobrynia w Kijów-grodzie,
Jechał prosto na dziedziniec swój szeroki,
Zsiadał owo z konika dzielnego,
A podbiegał doń pacholik ulubiony,
Zaraz konia odeń wziął bohaterskiego,
Wiódł go prosto do stajenki pobielanej,
Począł konia dzielnego rozsiodływać,
Począł konia pacholik karmić, poić,
Karmić, poić począł, opatrywać.
A młodziuśki Dobryńko Mikitowicz
Poszedł swymi pokojami wysokimi,
Zaszedł owo do świetliczki swej stołowej,
Do rodzonej zaszedł, do mateńki,
Ale niczym Dobryńko nie przechwalał się.
Tu to młody Dobryńko Mikitowicz
Na biesiady do księcia począł chadzać;
Oto chodził Dobryńko dzień jeden,
Chodził zasię Dobrynia dzień drugi,
Chodził zasię Dobrynia trzeci dzień,
A Włodzimierz, kniaź stołecznokijowski
Po świetliczce się swojej przechadza,
Tym porządkiem husudar powiada:
„Ej, wy moi kniaziowie-bojarowie,
Mężni ruscy śmiali wy bohatyrowie,
A i jeszcze guślarze-wieszczkowie!
Sąli u nas, w tym naszym Kijów-grodzie,
Sąli tacy, co pojada w szczere pole,
Ku tym sławnym górom saracejskim,
Ku tym sławnym jamom ku żmijowym,
Co to wejdą w te jamy żmijowe,
Co dostaną siostrzeniczkę moją lubą,
Przenadobną Zapawkę Putiatównę?”
Takich śmiałków w Kijowie nie stało,
Nie ma takich, co pojadą w szczere pole,
Ku tym sławnym ku górom saracejskim,
Ku tym onym ku jamom ku żmijowym.
Tu Włodzimierz, kniaź stołecznokijowski,
Po świetliczce się swojej przechadza,
Tym porządkiem hosudar powiada:
„Ej, wy moi kniaziowie-bojarowie,
Mężni ruscy śmiali wy bohatyrowie!
Oto jestem powinien z mej dziedziny
W kraj niewierny niemałe daniny,
Półtrzynasta już roku nie płacone”.
Tedy podszedł ku Michajle Potykowi,
Rzekł Michajle zaś słowa takowe:
„Jedź, Michajło Potyku Iwanyczu,
W tę daleką jedź ziemię politowską,
Aż do króla jedź ichniego, Czubadeja,
Zawieź winne daniny za dwanaście lat,
Za dwanaście lat powinne i pół roku”.
Tedy podszedł kniaź ku Ilji Muromcowi,
Rzekł Włodzimierz-kniaź słowa takowe:
„Ej, Kozacze stary, Iljo Muromcze!
Zaraz jedźże mi w oną ziemię szwedzką,
A do króla jedź onego szwedzkiego,
Zawieź winne daniny za dwanaście lat,
Za dwanaście lat powinne i pół roku”.
Tu Aloszka Grygorowicz po świetliczce jął chadzać,
Jął książęciu tym porządkiem powiadać:
„Włodzimierzu, wielki książę kijowski!
Włóż no, książę, ową służbę wielką,
Wielką służbę oną nie maleńką,
Na młodego Dobryńkę Mikitycza,
Niech pojedzie w tę dalekość, w szczere pole,
Ku tym sławnym górom saracejskim,
Niechaj zejdzie w te jamy w te żmijowe,
Niech odnajdzie siostrzeniczkę twoją lubą,
Przenadobną Zapawę Putiatównę,
Niech przywiezie Zapawę do Kijowa,
Na twój, książę, dziedziniec szeroki,
Niech przywiezie ją w komnaty białościenne,
A niech odda ją tobie do rąk białych”.
Tu Włodzimierz, kniaź stołecznokijowski,
Szedł-podchodził ku Dobryńce młodemu,
Mówił książę doń słowa takowe:
„Młodziusieńki Dobryńko Mikityczu!
Wkładam na cię oną służbę wielką,
Wielką służbę oną, nie maleńką:
Żebyś jechał w dalekość, w szczere pole,
Ku tym sławnym górom saracejskim,
Żebyś zszedł w te jamy w te żmijowe,
Byś odnalazł siostrzeniczkę moją lubą,
Przenadobną Zapawę Putiatównę,
Byś ją przywiózł do Kijowa stołecznego,
Byś mi przywiózł ją w komnaty białościenne,
A i oddał mnie Zapawę do rąk białych”.
Młodziusieńki Dobryńko Mikitowicz,
Tak jak siedział za stołem, zafrasował się,
Zafrasował, zasumował się,
Wyszedł tedy zza stołów dębowych,
Szedł-wychodził zza ławeczek dookolnych,
Szedł przez oną komnatę białościenną
I z komnaty białościennej wychodził;
Niewesoły idzie z uczty biesiadnej.
Do pałacu swego wszedł białościennego,
Wszedł do onej świetliczki stołowej,
Do rodzonej do tej swojej do mateńki.
Tak Dobryni rzecze matka rodzona:
„Ej, uciecho moja, dziecię ulubione,
Młodziusieńki Dobryńko Mikityczu!
Czemuś smutny przyszedł z uczty biesiadnej?
Czy ci miejsce naznaczyli poślednie?
Czy cię czara na uczcie ominęli?
Czy cię wyśmiał jaki dureń-pijanica?”
Rzekł Dobrynia mateńce rodzonej:
„Matko moja, rodzona matuleńko!
Miejsce brałem na uczcie poczesne,
A i czarą mnie na uczcie nie minęli,
Ani wyśmiał mnie dureń-pijanica,
Ale książę Włodzimierz kijowski
Włożył na mnie oną służbę wielką,
Wielką włożył służbę, nie maleńką:
Kazał jechać mnie w dalekość, w szczere pole,
Ku tym sławnym ku górom saracejskim,
Kazał znijść w one jamy żmijowe
I odnaleźć siostrzeniczkę kazał lubą,
Przenadobną Zapawkę Putiatównę.
Jeszcze przywieźć ją kazał do Kijowa
Na książęcy dziedziniec szeroki,
Wieść ją kazał w komnaty białościenne,
A i oddać ją księciu do rąk białych”.
Tak odrzecze mu rodzona mateńka:
„Młodziusieńki Dobryńko Mikityczu!
Jedz i pij, a kładź się, odpoczywaj,
Zawszeć rano od wieczora roztropniejsze”.
Tedy młody Dobryńko Mikitowicz
Jadeł podjadł Dobryńko cukrowych,
A napojów napił się miodowych
I legł spać Dobrynia, odpoczywać.
Skoro świt wcześniutko-wcześniuteńko,
Z pierwszym brzaskiem tej zorzy porannej,
Z pierwszym wschodem krasnego słoneczka
Obudzała Dobrynię cna mateczka:
„Zbudź się, wstawajże, Dobryńko młodziusieńki!
A wypełniaj, co masz rozkazane,
Odsłuż księciu oną służbę wielką”.
Tedy młody Dobryńko Mikitowicz
Prędziusieńko z mocnego ze snu zrywał się,
Czyściusieńko Dobryńko umywał się,
A odziewał się w szatki przystrojne
I wychodził z komnaty białościennej
Na ten świetny na dziedziniec swój szeroki,
A zachodził w tę stajenkę pobielaną
I konika swego brał bohaterskiego,
Osiodływał go Dobrynia, kulbaczył,
Siadał potem na konika dzielnego
I odjeżdżał z dziedzińca szerokiego.
Zapłakała wtenczas jego mateńka,
Gorzkie łzy zaczęła ronić nieszczęśliwa,
Białe liczko wielkim smutkiem zasmuciła,
A mówiła słowa takowe:
„Nie na szczęście Dobryńkę porodziłam!
Jak on znijdzie w te jamy w te żmijowe,
A zaś wnijdzie do żmij onych lutych,
Białe ciało jego żmije rozszarpią
I krew żywą z Dobryni wypiją”.
A młodziuśki Dobryńko Mikitowicz
Jechał owo podolem - szczerym polem,
Dzień za dzionkiem płynie, jak ta mżawka mżąca,
Tydzień za tygodniem jak rzeka ciekąca;
To on dzionkiem jechał z krasnym słoneczkiem,
To on nocką jechał z jasnym miesiączkiem,
Aż przyjechał do tych gór do saracejskich.
Począł jeździć po podolu - szczerym polu,
Począł małe żmijątka tratować.
Jeździł dzionek tak od ranka do wieczora,
Moc niezmierną żmijątek potratował.
Aż tu poczuł Dobryńko młodziusieńki,
Że ten dzielny pod nim konik bohatyrski
Począł konik na nogi przypadywać.
Wtenczas młody Dobryńko Mikitowicz
Brał jedwabną ona pletnię w białe ręce
I konika swego bił bohatyrskiego;
Pierwszy raz uderzył konia między uszy,
Drugi raz uderzył konia między nogi,
Między nogi uderzył, między zadnie,
Bez litości bił konia, nie ustawał,
Z wszystkiej mocy swojej bił bohatyrskiej,
Ciężkie razy koniowi zadawał.
Dzielny konik zaś jego bohatyrski
Szczerym polem jął koń podskakiwać,
Całą wiorstę w jeden skok przelatywać,
Po kolana jął się w ziemi zarywać,
Nóżki z ziemi począł konik dobywać,
Na pół wozu naraz ziemi odwalał,
O trzy staje precz kamuszki odrzucał,
Hasał koń po szczerym polu a pląsał,
Z nóżek konik żmijczątka otrząsał,
Wszystkie małe żmijczątka potratował.
Jak podjechał do jam do żmijowych
Konia swego Dobrynia osadzał,
Zeskakiwał na matkę-ziemię czarną
A uzbrajał się Dobryńko młodziusieńki
W swoje dzielne przemożne oręże:
Najpierw brał on szabelkę swoją ostrą,
O pierś kopię wspierał mirzułmańską,
A pod lewą, popod zapazuszkę
Kładł Dobrynia maczugę stalową,
A pas zatknął zaś kostur wędrowniczy
I tak szedł ku tym jamom ku żmijowym.
A te jamy wszyściusieńkie te żmijowe
Zaworami zawarte miedzianymi,
Podporami zaś podparte żelaznymi,
Nijak wejść do tych jam do żmijowych.
Tedy młody Dobryńko Mikitowicz
Te podpory żelazne poodrzucał,
Te zawory miedziane poodsuwał,
Wchodził on do tych jam do żmijowych.
Spojrzał zasię po tych jamach po żmijowych,
A tu oto w onych jamach żmijowych
Moc niezmierna jeńców-brańców siedzi.
Siedzą brańcy wszyściuteńcy ruscy:
Siedzą tam kniaziowie-bojarowie,
Siedzą ruscy mężni ci bohatyrowie.
Wzięła chętka Dobryńkę młodziuśkiego,
Wzięła chętka Dobrynię jeńców zliczyć.
Szedł jamami-pieczarami żmijowymi,
Zliczył jeńców wszystkich - wielką mnogość,
Wreszcie doszedł do żmiiska-Horyniska;
A u tego żmiiska-Horyniska
Siedzi oto Zapawka Putiatówna.
Rzekł Dobrynia jej słowa takowe:
„Ejże, ty Zapawko Putiatówno!
Prędziuteńko wstańże, skocz na równe nóżki,
Wychodź prędko z tych jam ze żmijowych,
Pojedziemy do Kijowa stołecznego.
To przez ciebie wszystko jeżdżę, wędruję
Po daleku tym, polami szczerymi,
I po jamach onych błądzę, po żmijowych”.
Na to rzecze mu żmiisko-Horynisko:
„Młodziuteńki Dobryńko Mikityczu!
Nie dam tobie Zapawki Putiatówny
Tak bez boju, bez bitki, krwi przelania,
Między nami wszak ugoda napisana
U tej onej sławnej Puczaj-rzeki:
Po wiek wieków w szczerym polu nam nie zjeżdżać się,
Bojów, bitek nam nie wszczynać, krwi przelania,
Nawzajemnie krwi przelania wielkiego,
A tyś zjechał ku górom saracejskim,
Malusieńkie żeś żmijątka wytracił.
Ruskich brańców stąd jeszcze wypuszczasz
I chcesz odjąć mi Zapawkę Putiatównę”.
Na to rzecze Dobryńko młodziusieńki:
„Ej, ty żmiju, żmiisko ty przeklęte!
Jak leciałeś to precz znad Puczaj-rzeki,
Po cóż to przez Kijów-gród przelatywałeś?
Czemuż to do ziemi czarnej przypadałeś?
Czemu to porwałeś nam Zapawkę?”
Brał Zapawkę junak, brał za białe rączki,
Za pierścienie ją brał za pozłociste,
Z onych pieczar ją żmijowych wyprowadzał.
Rzekł Dobrynia jeszcze słowa takowe:
„Ejże, jeńcy, wszyscy brańcy wy ruscy!
A wychodźcież z tych pieczar ze żmijowych,
A wracajcież wy sobie w swoje strony,
W swoje strony wracajcie, w swoje domy!”
Jak ruszyli wszyscy brańcy ruscy
Z tych to onych pieczar ze żmijowych,
Rozgwar podniósł się wokoło i szum wielki.
A młodziuśki Dobryńko Mikitowicz
Szedł Dobrynia do konia dzielnego,
A Zapawę na konika posadzał,
Sadzał zasię ku głowie plecami,
Sam Dobryńko siadł ku głowie licami
I pojechał Dobrynia do Kijowa.
Kiedy stanął na dziedzińcu książęcym,
Zsiadł Dobrynia z konika dzielnego,
Sadził z konia Zapawę Putiatównę,
Wiódł Zapawę w komnaty białościenne
I przed księcia z nią szedł przed Włodzimierza,
Oddał księciu Zapawę do rąk białych.
Odtąd dziejom tym sławę śpiewają.
SOŁOWIEJ BUDYMIROWICZ
Ej, wyżyno, wyżyno podniebna,
Ej, głębino, głębino, morze-oceanie,
A szerokie przestwory po wszej ziemi,
A głębokie odmęty Dnieprowe!
Spoza morza, spoza sinego,
Z głuchomorza ze zielonego,
Od sławnego grodu Ledzieńca,
Od onego cara zamorskiego
Szło-płynęło trzydzieści okrętów,
Tych trzydzieści okrętów i jeden
Przesławnego kupca bogatego,
Sołowieja, młodego Budymirycza.
Cudnież one okręty zdobione,
Jeden okręt inne przechodził:
Miał najpierwszy ten Sokół, ten okręt,
Miasto oczu miał powstawiane
Po kamieniu drogim, po rubinie,
Miasto brwi miał przybijane
Po sobolu czarnym, po jakuckim,
Po jakuckim, wiadomo, sybirskim;
Miasto wąsów miał powtykane
Dwoje ostrych nożyków stalowych;
Miasto uszu miał powtykane
Dwoje ostrych włóczni mirzułmańskich,
A i dwa gronostaje przywieszone,
Białe dwa gronostaje, dwa zimowe,
A na onym Sokole, na okręcie,
Miasto grzywy było przybijane
Dwoje liszek było rudoburych;
Miast ogona były przywieszone
Na tym onym Sokole-okręcie
Dwa niedźwiedzie, białe, zamorskie,
Dziób i rufa po turowemu,
Oba boki po zwierzowemu,
Płyną owo do Kijowa stołecznego,
Do księcia Włodzimierza łaskawego.
Na tym zasię Sokole, na okręcie,
Jest poddaszek polewą polewany,
Na poddaszu ławeczka - rybia kość droga,
Kryta ławka puszystym aksamitem,
A na ławce siedzi junak hoży,
Ów Sołowiej młody, syn Budymirowy.
Rzekł Sołowiej słowa takowe:
„Ejże, moi kupcowie-szyprowie,
A i moi przysiężni przedawcowie!
Kiedy stanę w grodzie, w Kijowie,
U księcia Włodzimierza łaskawego,
Co kniaziowi mam ofiarować,
Czym by go, miłego, udarować?”
Tak odrzeką kupcowie-szyprowie,
A i wszyscy przysiężni przedawcowie:
„Ej, przesławny kupcze bogaty,
Sołowieju młody, synu Budymira!
Masz tu skarby, dobrodzieju, złote,
Masz czterdzieści soroków rudych liszek,
Drugie tyle masz czarnych soboli,
Masz ty brokat, dobrodzieju, drogi,
Nie że brokat drogi - wzór przemyślny,
Te chytrości-przemyślności Cara-grodu,
A mądrości te Jerozolimy,
Ład i skład zamysły Sołowieja,
Złotem, srebrem przetykany - nie zegnie się”.
Przypływały okręty przed ten Kijów-gród,
Zarzucały kotwicę w oną Dniepr-rzekę,
A pomosty spuszczały na brzeg stromy,
W mytnym dworze cło za towar płacili
Za okręty wszystkie, za mienie calutkie.
Brał Sołowiej owo skarb swój złoty:
Brał czterdzieści soroków rudych liszek,
Drugie tyle czarnych sobolów,
Szedł do księcia Włodzimierza łaskawego,
Do tej jasnej idzie świetlicy.
Jakoż drzwi na oścież otworzyły się,
Wchodzi oto na pokoje junak hoży,
Wszedł Sołowiej, syn Budymirowy:
Przed obrazem Zbawiciela junak modli się
I Włodzimierzowi księciu junak kłania się,
A kniahini Apraksiewnie w osobności;
Niesie swoje drogie dary kniaziowi:
Tych czterdzieści soroków rudych liszek,
Drugie tyle czarnych sobolów;
Księżnej brokat dał białowzorysty,
A nie brokat drogi - wzór przemyślny,
Te chytrości-przemyślności Cara-grodu,
A mądrości te Jerozolimy,
Ład i skład zamysły Sołowieja,
Złotem, srebrem przetykany - nie zegnie się,
Rade dary te księciu widziały się
A kniahini Apraksiewnie jeszcze więcej;
Mówił książę Włodzimierz łaskawy:
„Ejże, ty młody kupcze bogaty,
Sołowieju, synu Budymirowy!
Bierz no sobie dwory kniaziowskie,
Bierz no i te bojarskie,
Bierz no sobie i te szlacheckie”.
Rzekł Sołowiej, syn Budymirowy:
„Nie potrzeba mnie dworów kniaziowskich,
Nie potrzeba mnie dworów bojarskich,
Nie potrzeba mnie dworów szlacheckich,
Ale daj mnie aby zagon ziemi,
Nie oranej, nie bronowanej,
U tej swojej siostrzeniczki książęcej,
U tej młodej Zapawy Putiatówny,
W jej zielonym, hosudarze, sadzie,
W wisienniku, w leszczynniku,
Chcę tam dwór okazały zbudować”.
Rzekł hosudar, kneź Włodzimierz łaskawy:
„W tym to jeszcze poradzę się knehini”.
Jak poradził się, dał zagon ziemi
Nie oranej, nie bronowanej.
Szedł Sołowiej na okręt swój czerwienny,
Tak Sołowiej Budymirowicz mówił:
„Ej, robotni moi ludzie majtkowie,
Zaraz bierzcie toporki stalowe,
Do Zapawy idźcie w sad zielony,
A zbudujcie mi dwór okazały
W wisienniku, w leszczynniku”.
I z wieczora późno, późniusieńko,
Nie dzięcioły w drzewo kuły, stukały -
To drużyna pracowała chrobra.
Do północy dwór gotowy stanął:
Trzy teremy oto złotoszczytne,
Troje sieni z szerokimi dźwierzniami ,
Troje sieni plecionką wyplatanych.
Bardzo cudnie teremy przyozdobione,
Na niebie słońce - w teremie słońce,
Na niebie miesiąc - w teremie miesiąc,
Na niebie gwiazdy - w teremie gwiazdy,
Na niebie zorza - w teremie zorza
I wszystka piękność ziemi i morza.
Wcześnie rano dzwonili na jutrznię
I Zapawa ze snu przebudzała się;
Popatrzyła w białe okieneczko
W swój wisiennik, leszczynnik,
W ten swój śliczny, w ten sad zielony;
Cuda-dziwy Zapawie pokazały się
W tym jej ślicznym sadzie zielonym:
Oto stoją trzy teremy złotoszczytne.
I mówiła Zapawa Putiatówna:
„Ej, wy moje piastunki-nianieczki,
Moje hoże służebne dzieweczki!
Tylko chodźcie no, a popatrzcie no,
Jakie mi cudo-diwo przywidziało się
W wisienniku, w leszczynniku”.
A odrzekną piastuneczki-nianieczki
I służebne hoże dzieweczki:
„Lubko nasza, Zapawo Putiatówno!
Raczże sama spojrzeć, popatrzeć:
Twoje szczęście do ciebie na dwór przyszło”.
Prędko stroi się Zapawa, przystraja się:
Odziewała szubę sobolową -
Warta szuba całe trzy tysiące,
A guziczki ze siedem tysięcy.
Poszła w ony wisiennik, leszczynnik,
W swój prześliczny ten sad zielony;
U pierwszego teremu posłuchała:
W tym teremie to brzęknie, to zmilknie -
Leży złoty skarb Sołowiejowy.
U drugiego teremu posłuchała:
W tym teremie po cichuczku szeptają,
Po maluczku szeptają, modlitwę zmawiają;
Tutaj modli się mateńka Sołowieja,
A z nią wdowy zacne, przerozumne.
U trzeciego teremu posłuchała:
W tym teremie wskroś muzyka huczy.
Tu wchodziła Zapawa w sień szeroką,
Otwierała na oścież dźwierznie
I okropnie Zapawa przestraszyła się,
Skoczne nogi pod nią aż ugięły się,
Cudo-dziwo w teremie pokazało się:
Na niebie słońce - w teremie słońce,
Na niebie miesiąc - w teremie miesiąc,
Na niebie gwiazdy - w teremie gwiazdy,
Na niebie zorza - w teremie zorza
I wszystka piękność ziemi i morza.
Aż ugięły się pod nią nóżki skoczne;
Tu Sołowiej, że był zmyślny-domyślny,
Rzucał gęśle swoje jaworowe,
Podchwytywał ją za białe rączki,
Kładł na łoże ze słoniowej kości,
Na one pierzyny puchowe:
„Czemu niby to, Zapawo, przelękłaś się,
Toż oboje mamy swoje lata”. -
„A i ze mnie dziewczyna na wydaniu,
Sama przyszłam swatać się za ciebie”.
Tak ze sobą tedy domówili się.
Całowali się oni, miłowali się,
Pierścieniami złotymi pomieniali się.
Dowiedziała się matka Sołowieja,
Zacna wdowa Amiełfa Timofiewna,
I ze ślubem zwłokę nakazuje:
„Pojedź, synu, za te morza sine,
Jeśli tobie za morzami targ poszczęści się,
Wtedy to z Zapawą się ożenisz”.
I pojechał Sołowiej za morza.
Za nim w ślad frant goły ruszył, Dawid Popow;
Prędziusieńko za morzami targu dobił,
Jeszcze prędzej nazad wracał do Kijowa;
Tu z darami do księcia przychodził:
Przyniósł postaw sukna prostego
I tej zgrzebnej dymki farbowanej.
Wtenczas kniaź jął go pytać, rozpytywać:
„Ej, Dawidzie Popowie, goły francie!
Gdzie widziałeś, co słyszałeś
O bogatym kupcu, o młodym
Sołowieju, synu Budmirowym?”
Tak odrzecze księciu frant goły:
„A toż przecie słyszałem
I w Ledzieńcu-grodzie sam widziałem,
U onego cara zamorskiego:
Tam Sołowiej był z przemytą przychwycony,
Tam to on i w wieży osadzony,
A okręty jego wszystkie odebrane
Dla onegoż cara jegomości”.
Tu Włodzimierz, kniaź łaskawy, zasmucił się,
Zaraz też o weselu pomyślał,
Aby wydać Zapawę za Popowa, franta gołego.
A starostą weselnym - kniaź Włodzimierz łaskawy,
Starszą swatką - kniahini Apraksiewna.
A w orszaku kniaziowie, bojarowie.
Tak jechali do cerkwi do Bożej.
Oną porą w Kijowie staje flota
Bogatego kupca, młodego
Sołowieja, syna Budymira;
Pod Kijowem, pod grodem
Zarzucali kotwice w ten Dniepr bystry,
A pomosty spuszczali na brzeg stromy,
Zszedł Sołowiej z Sokoła-okrętu,
Zszedł z drużyną, z kalikami-pątnikami,
Kalik w bieli czterdzieści i jedna.
Szli do wdowy zacnej, Amiełfy Timofiewny,
Pokłon dają od syna, kupca bogatego,
Od młodego Sołowieja Budmirycza,
Jego flota bo w okrętów dziewięćdziesiąt
Pod Kijowem na Dnieprze stanęła.
Poszli dalej do księcia Włodzimierza,
Na książęcy dwór wstępowali,
Kołem-kręgiem stawali.
Oną porą z orszakiem weselnym
Jechał książę Włodzimierz do domu.
I szedł książę z orszakiem na pokoje,
I siadali za stołami dębowymi,
Za jadłami cukrowymi,
Pospraszali na wesele onych kalik czterdzieści i jedną.
Tedy książę Włodzimierz łaskawy
Kazał lać im wina zamorskie
I miody słodkie.
Rychło tu po wzięciu Sołowieja poznawali,
Prowadzili go do stołu książęcego,
A najpierwsza ozwie się Zapawa Putiatówna:
„Ejże, mój ty wujku dobrodzieju,
Włodzimierzu dobrodzieju, książę!
Ten to jest mój z dawna zaręczony,
Ów Sołowiej młody, syn Budymirowy -
Przez stół bodaj skoczę - jadła zbrukam”.
Rzeknie jej Włodzimierz, kniaź łaskawy:
„Ejże, ty Zapawo Putiatówno!
Tylko mi nie skacz - jadeł nie brukaj!”
Jak zza stołów zza dębowych wypuścili ją,
Szła prosto do Sołowieja, przywitała się,
A ujęła go za rączkę, za białą
I powiodła za stoły dębowe
Do cukrowych jadeł, na miejsce poczesne.
Rzekła tedy Zapawa tymi słowy
Do gołego franta, do Popowa:
„Powinszować ślubu - a spać nie ma z kim”.
Kniaź Włodzimierz na to rozweselił się,
A kniahini jeszcze więcej
I podjęli ucztowanie wielkie.
ALOSZA POPOWICZ I TUHARYN
Ze sławnego Rostów-grodu pięknego
Jak dwaj jaśni Sokołowie wyfruwali,
Wyjeżdżali mężni dwaj bohaterowie,
Jechał młody Aloszka Popowicz
Z młodym druhem Jekimem Iwanyczem.
Jeżdżą tak bohatyrowie ramię w ramię,
Strzemię w strzemię jeżdżą bohatyrskie.
Uganiali, hasali w szczerym polu,
W szczerym polu owo nic nie napotkali:
Nie spotkali ptaka przelotnego,
Nie spotkali zwierza pomkliwego,
Jeno w polu onym szczerym napotkali -
Oto biegną trzy drogi szerokie,
Między nimi leży kamień białojarki,
Na kamieniu zasię napis napisany.
Rzekł Alosza Popowicz młody:
„Ej, brateńku, Jekimie Iwanyczu,
Mądrześ pisma na książkach nauczony!
Zobaczże ten napis na kamieniu -
Cóż tam jest na kamieniu napisane?”
Skoczył Jekim z konia dzielnego,
Przeczytywał napis na kamieniu.
Opisane tam drogi szerokie:
Pierwsza droga do Muromia wiedzie,
Druga droga do grodu Czernihowa,
Trzecia droga do Kijowa stołecznego,
Do książęca Włodzimierza łaskawego.
Mówił tedy Jekim Iwanowicz:
„Ej, brateńku Aloszo Popowiczu,
Którą drogą pojechać raczysz?”
Rzekł Alosza Popowicz młody:
„Lepiej jedźmy do Kijowa stołecznego,
Do książęca Włodzimierza łaskawego”.
Zaraz tedy zawracali dzielne konie,
Ku Kijowu stołecznemu jechali.
A przed oną sławną Safat-rzeką
Przystanęli na łąkach zielonych -
Musiał popas dać Alosza dzielnym koniom;
A rozbili dwa namioty, dwa białe,
Tu bo raczył Alosza odpoczywać.
Młody Jełkim w czasu małowiele
Z konikami dzielnymi się sprawił:
Spętał, puścił na łąki zielone,
A sam kładł się w namiocie odpoczywać.
Ledwie zeszła ta noc jesienna,
A ze snu wnet Alosza przebudza się,
Wstaje wcześnie-wcześniuteńko,
Skoro świt Alosza umywa się,
Białym rąbkiem zaś ociera się
I na wschód Alosza Bogu modli się.
Młody Jekim, syn Iwanowy,
Zaraz poszedł po konie ich dzielne,
Poił konie u tej Safat-rzeki.
Przykazywał mu owo Alosza
Bez odwłoki dzielne konie kulbaczyć;
Jak osiodłał Jekim dzielne konie,
Sposobili się w drogę do Kijowa;
Aż tu idzie kalika przechodnia:
Ma chodaczki siedmiojedwabiste,
Przetykane chodaczki czystym srebrem,
Kapki na nich nizane krasnym złotem,
Na kalice długa szuba sobolowa,
Czapka na nim saracejska, z ziemi greckiej,
Wędrowniczy kostur - stupudowy,
Nalewany tym ołowiem szczerolitym.
A poczynał do nich mowa takową:
„Ejże, śmiali, dzielni junakowie!
Oglądałem Tuharyna Żmijowicza:
Wysokości on, Tuharyn - trzysążniowy,
A w ramionach - sążeń z okładem,
Oko z okiem - na strzałę hartowną,
Pod nim koń - jak ten zwierz luty,
Z pyska zieje koń płomieniami,
Z uszu dym kłębami bucha”.
Tedy naparł się Alosza Popowicz:
„Ej, brateńku, kaliko przechodnia!
Daj mnie twoje odzienie kalickie,
A weź moje bohatyrskie;
Daj chodaczki siedmiojedwabiste
Przetykane chodaczki czystym srebrem,
Kapki na nich nizane krasnym złotem,
Szubę daj sobolową długopołą,
Czapkę swą saracejską, z ziemi greckiej,
Wędrowniczy kostur stupudowy,
Szczerolitym ołowiem nalewany”.
Daje suknie swe kalika, nie odmawia,
A sam zasię obleka
To odzienie Aloszy bohatyrskie.
Wraz odziewał się Aloza za kalikę;
Kostur tedy brał wędrowniczy,
Wędrowniczy, stupudowy, szczerolity,
A brał jeszcze kindżalisko stalowe
I szedł zaraz za oną Szafat-rzekę.
Spojrzy młody Tuharyn Żmijowicz,
Jak nie ryknie głosem donośnym,
Aż zachwiała się dąbrowa zielonecka,
A Alosza Popowicz ledwo żyw idzie.
Rzekł Tuharyn Żmijowicz młody:
„Ejże, ty kaliko przechodnia!
Gdzie widziałeś, gdzie słyszałeś
O tym młodym Aloszy Popowiczu?
Ja bym to Aloszę włócznią przebił,
Włócznią przebił, żywym ogniem spalił”.
Rzekł Alosza za niby kalikę:
„Ejże, młody Tuharynie Żmijowiczu!
Bliżej podejdź no do mnie,
Bo co mówisz, nie słyszę”.
Więc podjeżdżał doń Alosza Żmijowicz.
Jak Alosza Popowicz tylko zrównał się
Tuharynem młodym Żmijowiczem,
Wraz go zdzielił kosturem w bujną głowę,
Bujną głowę na nice rozszczepił
I Tuharyn padł na szczodrą ziemię.
Skoczył mu Alosza na pierś czarną.
Wtenczas błagać jął Tuharyn Żmijowicz:
„Ejże, ty kaliko przechodnia!
Czy nie tyś to Alosza Popowicz?
Tyś prawdziwie Alosza Popowicz,
Chcesz, bądź moim bratem przybranym?”
Nic Alosza wrogowi nie wierzył
Precz mu głowę zrąbywał,
Suknie z niego zdejmował,
Te barwiste, sto tysięcy warte,
I sam wszystkie owe suknie oblekał,
Swego konia dzielnego dosiadał,
A odjeżdżał ku swym białym namiotom.
Tu ujrzeli go - Jekim Iwanowicz
I kalika ona przechodnia;
W wielkim strachu dosiedli dzielnych oni
I pognali ku grodowi, ku Rostowu.
Już, już młody Alosza ich doganiał,
Tu obejrzał się Jekim Iwanowicz,
Brał trzydziestopudową maczugę swą bojową,
W tył za siebie ją rzucał -
Zdało mu się, że Tuharyn ich goni -
W białe piersi Aloszę ugodzi
I Alosza padł na ziemię czarną.
Wtenczas Jekim Iwanowicz
Skoczył z konia dzielnego, siadł na piersiach,
Chce mu płatać piersi jego białe,
Aż tu widzi cudny krzyż szczerozłoty,
Więc zapłakał i tak rzecze do kaliki:
„Za me grzechy kara mnie spotkała,
Toż ubiłem swego brata najmilszego!”
I poczęli go potrząsać a huśtać,
Potem dali mu napoju zamorskiego;
Ten to napój i uzdrowił go.
Rozmawiali tedy, suknie zamieniali:
Przyodziewał się kalika w swe kalickie,
A Alosza w swoje bohatyrskie,
Tuharyna odzienie barwiste
Układali zasię w kufereczku;
Wtenczas koni dzielnych dosiedli
I ruszyli do Kijowa stołecznego,
Do książęca Włodzimierza łaskawego.
Jak stanęli w grodzie w Kijowie,
Na książęcym dziedzińcu,
Zeskoczyli z dzielnych koni,
Przywiązali je do słupów dębowych,
Sami poszli na jasne pokoje;
Przed obrazem Zbawiciela się modlą,
Biją czołem, nisko zaś kłaniają się
Włodzimierzowi księciu knehini,
I na wszystkie cztery świata strony.
Mówił im łaskawy kneź Włodzimierz:
„Ej, witajcie, dzielni junacy!
Mówcie, jakim was zowią imieniem,
Żeby miejsce dać wam wedle imienia,
Żeby cześć była wedle urodzenia”.
Rzekł Alosza Popowicz młody:
„Zwą Aloszą mnie z Rostowa, Popowiczem,
Synem popa, hosudarze, sobornego”.
Wtenczas książę Włodzimierz uradował się
I powiada słowa takowe:
„Ej, Aloszo, Popowiczu młody!
Podług rodu na poczesne miejsce siadaj, w kąt gościnny,
Jeszcze drugie miejsce bohatyrskie -
Na dębowa ławę przeciw mnie siadaj,
A na trzecie miejsce - wedle zachcenia”.
Na poczesnym miejscu nie siadł Alosza
I nie siadał na ławie dębowej,
A z druhami swymi siadł na przypiecku.
Zeszło owo czasu małowiele,
A tu wnoszą Tuharyna Żmijowicza,
Na tej onej desce szczerozłotej
Bohatyrów go wniosło dwunastu.
A sadzali go na miejscu poczesnym,
Wedle niego siadła księżna Apraksiewna.
Tu kucharze byli zmyślni-domyślni,
Wnieśli jadła cukrowe, napoje miodowe,
A napoje wszystkie zamorskie.
Jęli jeść tedy wszyscy, pić, weselić się;
A Tuharyn niepoczciwie chleb pożywa -
Cały bochen naraz w gębę wtyka,
A te bochny niemałe, monasterskie
I napoje niepoczciwie łyka -
Całą czarę naraz wyżłopuje,
A ta czara niemała, trzygarncowa.
Rzekł Alosza Popowicz młody:
„Ejże, książę Włodzimierzu, hosudarze!
Jakiż jełop do ciebie trafił,
Jakiż prostak to nieokrzesany?
Niepoczciwie za książęcym stołem siedzi,
Księżnej rękę pcha, sobaka, za pazuchę
A całuje ją w usta cukrowe,
Z ciebie, książę, naigrawa się!
U mojego ojca dobrodzieja
Było w domu suczysko stare,
Ledwo-ledwo pod stołami wałęsało się,
Aż w ostatku ością udławiło się.
Za ogon chwyciłem, precz z góry zrzuciłem;
Tak i robię jeszcze z Tuharynem!”
Tuharyn poczerniał, jak ta noc jesienna,
Alosza przy nim młody, jak ten miesiąc jasny.
Znów kucharze byli zmyślni-domyślni,
Wnoszą oto jadła cukrowe.
A przynieśli łabędzicę białą,
Kraje księżna łabędzicę białą,
Skaleczyła sobie rączkę prawą,
Rękawem okryła, pod stół rączkę spuściła,
Przemówiła zasię mową takową:
„Ejże, wy kniahinie bojarzynie!
Czy mam kroić łabędzicę białą,
Czy mam patrzeć na me serce lube,
Na młodego Tuharyna Żmijowicza!”
A Tuharyn łabędzice wziął białą,
Na raz jeden całą ją połknął,
A i jeszcze bochen monasterski.
Rzekł Alosza na przypiecku siedzący:
„Ejże, książę Włodzimierzu, hosudarze!
Jakiż jełop siadł za twoim stołem,
Jakiż prostak to nieokrzesany?
Niepoczciwie za stołem siedzi,
Niepoczciwie chleb i sól pożywa,
Cały bochen na raz w gębę wtyka,
Łabędzicę całą na raz łyka!
U mojego ojca dobrodzieja,
U Fiodora, popa rostowskiego,
Było w domu krowisko stare,
Ledwo-ledwo po dziedzińcu ono wlokło się.
Raz polazło do kuchni, do kucharzy,
Wyżłopało ceber piwa młodego,
A od tego ono i rozpękło się.
Za ogon chwyciłem, precz góry zrzuciłem;
I tak zrobię jeszcze z Tuharynem”.
Tuharyn pociemniał jak ta noc jesienna;
Wyszarpywał kindżalisko stalowe,
Miotał onym w Aloszę Popowicza;
Znał Alosza obroty umkliwe,
Nie mógł trafić weń Tuharyn Żmijowicz.
Kindżalisko schwycił Jekim Iwanowicz
I tak rzecze do Aloszy Popowicza:
„Czy sam rzucić wolisz, czyli mnie zezwolisz?” -
„Ja nie rzucę, a i tobie nie zezwolę!
Za to jutro z Tuharynem popróbuję się,
A o zakład wielki z nim idę,
Nie o tysiąc, nie o dwa tysiące,
Ale głowę bujną daję w poręce”.
Wtenczas wszyscy kniaziowie, bojarowie
Na swe nogi równe się zerwali,
Każdy nich za Tuharyna zakład trzyma:
Po sto rubli kładą kniaziowie,
Po pięćdziesiąt - bojarowie,
A chłopkowie po pięć rubli kładą;
Przydarzyli się i kupcy-przybysze,
Trzy okręty swoje w zakład dają
Za onego Tuharyna Żmijowicza;
Rozmaite w nich towary zamorskie,
Stoją owo na Dnieprze, na bystrym.
Za Aloszą zaś trzymał władyka czernihowski.
Tutaj zabrał się Tuharyn i precz poszedł,
Dosiadł konia swego dzielnego
I na skrzydłach papierzanych pod niebiosa frunął.
Skoczy księżna Apraksiewna wraz na równe nogi,
Zacznie owo wymawiać Aloszy:
„Ej, ciemnoto ty wsiowa, ty prostoto,
Odstręczyłeś mego druha miłego”.
Onych słów Alosza nie słuchał,
E swoimi się zabrał i precz poszedł.
Dosiedli swych dzielnych koni,
Odjeżdżali ku tej Safat-rzece,
Rozbijali białe namioty,
Wczasu tedy zażywali,
Konie zaś w zielone łąki puszczali.
A Alosza całą noc oną nie spał,
Tylko modlił się ze łzami do Boga:
„Ześlij, Boże, chmurę ulewną,
Ową chmurę z nawalnością deszczu!”
Doszły modły te uszu Jezusowych,
Zesłał Pan Bóg chmurę z deszczem nawalnym,
Zmokły skrzydła Tuharyna papierzaste,
Spadł Tuharyn jak pies na czarną ziemię.
Poszedł wtenczas Jekim Iwanowicz
I Aloszy, jako było, powiedział,
Że oglądał Tuharyna na ziemi.
Zaraz wiec Alosza się uzbrajał,
Swego konia zielnego dosiadał,
Samą tylko szabelkę brał ostrą,
Ruszał zaś na Tuharyna Żmijowicza.
Jak zobaczył Tuharyn Aloszę,
Wnet zaryczał głosem donośnym:
„Ej, Aloszo Popowiczu młody!
Ja tu ciebie, Aloszo, ogniem spalę
Albo koniem stratuję, powalę,
Albo włócznią cię, Aloszo, zakolę”.
Rzekł Alosza Popowicz młody:
„Ejże, ty Tuharynie Żmijowiczu!
Nie pamiętasz to zakładu wielkiego -
Iść samowtór mamy - jeden na jednego,
A za tobą stoi siła niezmierzona,
Na mnie wszystko, na Aloszę Popowicza”.
Wtenczas spojrzy Tuharyn za siebie,
Tu Alosza dopadnie, szablą w szyję go chlaśnie,
Spadła głowa na ziem czarną, jak ten piwny kocioł.
Wraz Alosza skoczył z konia dzielnego,
Odwiązywał rzemień cugowy,
Przekłuł uszy u głowy Tuharyna,
Troczył głowę do konia dzielnego,
Do Kijowa na dziedziniec wiódł książęcy,
Rzucił głowę na dziedzińca pośrodku.
Kiedy ujrzał Aloszę kniaź Włodzimierz,
Na wysokie pokoje go wprowadzał,
Za stołami zastawnymi sadzał,
Wielką ucztę dla Aloszy wydawał.
Jak pojedli sobie małowiele,
Rzecze książę Włodzimierz:
„Ej, Aloszo, Popowiczu młody!
Wielką ulgę-wyrękę mnie sprawiłeś,
Zostań, proszę, miły, w Kijowie,
Służ, Aloszo, mnie, Włodzimierzowi,
A sowicie będziesz nagrodzony!”.
Nie sprzeciwiał się kniaziowi Alosza,
Począł służyć mu szczerze, prawdziwie;
A kniahini mówiła Aloszy:
„Ej, ciemnoto ty wsiowa, prostoto!
Rozłączyłeś mnie z druhem najmilejszym,
Z onym młodym Żmijem Tuharynem!”
Rzekł Alosza Popowicz młody:
„Ej, mateczko, kniahini Apraksiewna,
Mało, a bym nazwał ciebie suką,
Prosto suką-polatuchą”.
Takie to dawne dzieje, takie to były przewagi.
ILJA MUROMIEC I KALIN CAR
Z Ordy, z onej Złotej Ziemi,
Z Mogozei, strony bogatej,
Ciągnął owo srogi Kalin car.
Srogi Kalin, car Kilanowicz,
Na ten Kijów-gród ciągnął stołeczny,
Z siłą-mocą ciągnął pohańską.
A jak był od Kijowa o siedem wiorst,
Stanął Kalin u Dniepru bystrego,
A zebrało się z nim wojska na sto wiorst
Wskroś na wszystkie cztery świata strony.
Czemuż matka-ziemia czarna nie ugina się?
Czemuż to nie rozstępuje się?
Wskroś aż biało od tchu, od końskiego,
Że miesiączek-słonko pociemniało,
Że nie widać światła dnia białego;
A od smrodu tatarskiego
Żyć krzczonemu ludowi niemożebnie.
Siadał Kalin na stołu wyplatanym,
Pisał pisma on rękopisane
Do Kijowa, grodu stołecznego,
Do księcia Włodzimierza łaskawego,
Tatarzyna tedy brał jak najwyższego,
A był ten Tatarzyn trzysążniowy,
Głowa na nim niby piwny kocioł,
Niby kocioł czterdziestowiadrowy,
W barach miał on sążeń z okładem.
A przemyślną mową pismo pisane:
„Weźmie Kalin car Kijów stołeczny,
Włodzimierza w jasyr musem przymusi,
A te cerkwie boże z dymem puści”.
Dał posłowi tedy Kalin rękopisom
I słał zaraz posła do Kijowa.
Siadł Tatarzyn na dzielnego konia
I pojechał do Kijowa stołecznego,
Do księcia Włodzimierza łaskawego.
A jak stanął Tatarzyn w Kijowie,
Na szerokim dziedzińcu książęcym,
Z konia swego dzielnego zeskakiwał,
Nie przywiązał konia, służbie nie oddawał;
Bieży oto na jasne pokoje,
Przed obrazem Zbawiciela nie mdli się,
Ni Włodzimierzowi księciu się nie kłania
I kijowskich ludzi wszystkich ma za nic;
Swoje pisma cisnął na stół krągły
Przed możnego księcia Włodzimierza,
A odstąpił i te słowa powiadał:
„Włodzimierzu, wielki kniaziu kijowski!
Poddaj nam, nie zwłócząc, ten gród Kijów,
Tak bez boju, bez wybitki wielkiej
I bez tego krwi przelania naprężnego!”
Zgryzł się, strapił się książę Włodzimierz.
Zaraz pisma otwierał, przepatrywał,
Aż zapłakał, niebożę, w nie patrzący -
Utrapienie nań a grzechy nastało.
Bohatyrów w Kijowie nie stało.
A tu Kalin stoi pod murami,
A z nim wojsk - na piśmie napisane -
Ani mniej, ani więcej - na sto wiorst,
Wskroś na cztery strony świata.
Jeszcze carów czterdziestu z carewiczem,
Królów jeszcze czterdziestu z królewiczem,
Wojsk pod carem każdy po trzy ćmy, po trzy tysiące;
Po prawicy Kalina zięć siedzi.
Zwą onego zięcia Sartakiem,
A po lewej ręce cara syn siedzi,
Syna tego zowią Lonszakiem.
Jeszcze w niczym do skutków nie przyszli,
Ni Tatarzyn z Kijowa nie wyjechał,
A tu owo Wasyli Pijanica
Wbiegł na basztę oną strzelniczą,
Brał swój tęgo łuk rozłożysty
Brał hartowną strzałę pierzoną,
Wypatrywał przez rurki niemieckie,
Gdzie to siedzi niegodziwy Kalin car;
I ten oto Wasyli Pijanica
Strzelił z łuku wtenczas w Kalin cara;
Nie utrafił w sobakę Kalin cara,
A utrafił w jego zięcia, w Sartaka;
Ugodziła go strzała w oko prawe,
Skaleczyła go, na śmierć zabiła.
Wielce Kalin car o to krzywdował,
Jednej biedy bo nie zażegnali,
A już nowej sobie napytali:
Ustrzelili mu zięcia lubego
Z onej baszty, z baszty strzelniczej.
Słał więc Kalin drugiego Tatarzyna
Do Kijowa, do księcia Włodzimierza,
Aby wydał onego winowajcę.
Zeszło ledwie czasu małowiele,
Aż tu ode strony południowej
Niby sokół jasny lotem nadlatuje,
Jako krzeczot biały frunie, szybuje,
Bieży oto wojownik śmiały,
Stary Kozak, Ilja Muromiec.
Wjechał Ilja w Kijów-gród stołeczny,
Na szerokim dziedzińcu książęcym
Z konia swego dzielnego zeskoczył,
Nie przywiązał konia, służbie nie oddawał;
Idzie oto na jasne pokoje,
Zbawcy modli się i Przenajświętszej,
Bije czołem księciu i księżnej,
I na świata wszystkie cztery strony.
Patrzy Ilja i uśmiecha się:
„Ejże, książę Włodzimierzu, hosudarze!
Cóż za pień, cóż za bałwan tutaj przyszedł,
Cóż za dureń to nieokrzesany?”
A Włodzimierz, wielki książę kijowski,
Pisma daje mu rękopisane;
Wziął je Ilja i sam przeczytywał.
Owo rzekł doń Włodzimierz książę:
„Ej, Kozacze, Iljo Muromcze,
Pomóż mi rozumem wyrozumieć:
Mamli poddać stołeczny Kijów-gród
Tak bez boju bez wybitki wielkiej
I bez tego krwi przelania napróżnego?”
Pocznie Ilja doń mową takową:
„Włodzimierzu, wielki książę kijowski!
O nic się, hosudarze, nie troskaj:
Bóg-Zbawiciel to sprawi, że nas z biedy wybawi,
A zachowa nas wszystkich Przenajświętsza.
Tylko syp misę srebra czystego,
Drugą jeszcze złota krasnego,
Trzecią misę syp pereł krągłych:
Pojedziemy samowtór do Kalina
Z podarkami naszymi godnymi,
A ten durny Tatarzyn poprowadzi”.
Zaraz przebrał się Książe za kucharza
I pomazał się sadzą podkotlaną.
Pojechali do cara, do Kalina,
A Tatarzyn wiódł ich prosto w obozy.
Przyjechali do cara, do Kalina,
W one jego obozy tatarskie;
Zeskakiwał Ilja z konia dzielnego,
Kalinowi carowi pokłon składał
I ozywał się mową takową:
„Ejże, Kalin carze, zbój-Kalinowiczu!
Przyjmij, carze, nasze godne dary
Od możnego księcia Włodzimierza;
Pierwszą misę srebra czystego,
Drugą jeszcze złota krasnego,
Trzecią misę onych pereł krągłych;
Daj nam chociaż trzy dni czasu-zwłoki,
Byśmy w grodzie ze wszystkim sprawili się,
Na obiednie dali z egzekwiami,
Jak za dusze zmarłych przystoi,
I ze sobą wzajem pożegnali się”.
Na to Kalin począł mową takową:
„Ejże, Iljo, Iljo Muromcze!
A wydajcie onego winnego,
Co to strzelał z baszty ze strzelniczej,
Co to ubił mego zięcia lubego”.
Na to Ilja pocznie mową takową:
„Słuchaj, carze Kalinie, czym przychodzę:
Przyjmij, carze, nasze godne dary
Od możnego księcia Włodzimierza.
Jak winnego mamy zdybać, by wam wydać?”
Tu i przyjął Kalin złote skarby,
A niegodnie poczyna, wciąż złorzeczy.
To zaś Ilji do żywego dojadło,
Że car nie dał czasu trzech dni i trzech godzin,
Począł tedy mowa takową:
„Ej, sobako, przeklęty Kalin carze!
Odstąpże z Tatarstwem od Kijowa,
Jeśli wam, sobako, życie miłe!”
Do żywego to carowi dojadło,
Kazał tedy Tatarzynom Ilję schwytać.
Skrępowali jego białe ręce,
Omotali go w jedwabne lejce;
Do żywego to Ilji dojadło,
Począł tedy mową takową:
„Ej, sobako, przeklęty Kalin carze,
Idźże precz z Tatarstwem od Kijowa,
Jeśli wam, sobako, życie miłe!”
Do żywego to carowi dojadło,
Pluje tedy Ilji w jasne oczy:
„Ruski lud zawsze w sobie zadufały;
Caluteńki w pętach, jak diabeł na mękach,
Stoi tu przede mną, a przechwala się!”
Do żywego to Ilji dojadło
I zniewagą wielką pokazało się,
Że mu Kalin pluje w jasne oczy.
Skoczył tedy do pół drzewa szumiącego,
Stargał więzy na potężnych ramionach,
A nie dali mu do konia drogi,
Nie puścili do ciężkiej maczugi,
Do tej litej, spiżowej, tysiąc wartej -
Chwycił Ilja Tatarzyna za nogi,
Tego, co to do Kijowa jeździł,
I jął Ilja Tatarzynem pomachiwać:
Kędy machnie - ulicę ułoży,
Kędy zwróci się - zaułek dołoży.
A Tatarzynowi tak jeszcze przymawia:
„Mocny ten Tatarzyn - ani złamie się,
Żyłowaty, sobaka - nie przerwie się!”
Ledwie Ilja wyrzekł te słowa,
Jak zerwała się głowa tatarska,
Ugodziła po szeregach, lecący,
Bije ich, przewraca, ze szczętem wytraca;
Co zostało Tatarstwa - rozbiegli się,
W błotach, w rzekach wszyscy potopili się,
Porzucali swoje wozy-obozy.
Wrócił Ilja do cara do Kalina,
Schwycił Ilja Kalina w białe ręce
I tak oto Kalinowi przymawia:
„Was to carów nie ścinają, nie biją.
Nie ścinają, nie biją, nie wieszają”.
W pałąk Ilja go zginał,
A unosił wyżej bujnej głowy
I uderzył w ten jarki kamień,
Roztłukł Tatarzyna w okruszyny.
Co zostało Tatarstwa - uciekali,
Tak to sobie powiadali:
„Nie daj Boże w Kijowie nam bywać,
Nie daj Boże ruskich ludzi spotykać!
Czyż to aby w Kijowie wszyscy tacy:
Jeden człowiek całe wojsko wybił!”
Poszedł Ilja Muromiec
Odnajdywać swego towarzysza,
Tego Waśkę Pijanicę Ignatiewa;
Znalazł Waśkę w gospodzie Piotrowskiej,
Zaprowadził go do księcia Włodzimierza.
Pije Ilja dosyć wina zielonego
Z tym Wasylim z Pijanicą.
I zwie Ilja owego Pijanicę,
Zwie go bratem swoim przybranym.
Takie to dzieje dawne, takie były przewagi.
WASYLI PIJANICA
Wędrowały tam tury do sinego morza
I popłynęły tury przez sine morze,
I dopłynęły tury do Bujam-wyspy.
Wyszła ku nim turzyca złotoroga -
Złotoroga turzyca, jednoroga -
I powiada turzyca, ich mateńka:
„Ach, witajcie mi, tury złotorogie,
Złotorogie tury, wszystkie jednorogie!
Opowiedzcie, gdzieście były i coście widziały!”
„Ach, bywałyśmy, mateńko, aż w Szachowie,
I w tym wielce sławnym mieście - w Lachowie,
A wypadło nam wracać przez Kijów-gród,
Nieopodal Bożej cerkwi Zmartwychwstańskiej.
I widzieliśmy tam dziw nad dziwy:
Oto wyszła z Bożej cerkwi dziewica,
Na główeńce kształtnej niosła wielką księgę,
Po kolana weszła w Newę-rzekę
I oparła księgę o mokry głaz,
I co trochę poczytała, to płakała”.
Tedy mówi turzyca, ich matka:
„Ach, wy ciemne murzyska, bezrozumne!
Toż nie była to zwykła dziewica,
Ale święta była to Bogurodzica,
Na główeńce kształtnej niosła ewangelię
I oparła ją o mokry głaz;
A co trochę przeczytała, to płakała,
Bo widziała nad Kijowem nieszczęście”.
Ciągnie na Kijów-gród Kudrawienko-car
Ze swym miłym zięciuniem - Artakiem
I swym lubym synalkiem - Koszykiem,
A z Artakiem sił czterdzieści tysięcy,
A z Koszykiem sił czterdzieści tysięcy,
A z Kudrawienką siła niezmierzona -
Niezmierzona siła, niezliczona.
I od tego-to smrodu tatarskiego
I od tego wyziewu końskiego
Śćmił się całkiem księżyc i słońce,
Ani dojrzeć złotego miesiączka.
Zatknęli Tatarzy kopie bułatne
W owej-tam gęstwinie czarnoleskiej,
I rozbili namioty czarnoaksamitne.
Wszedł Kudrawienko do czarnego namiotu
I siadł Kudrawienko za dębowy stół,
I zaczął pisać arłyki - prędkopisma.
A nie piórem pisał, nie czernidłem,
Ale szczerym złotem pisał po jedwabiu;
Gdy napisał, pieczątki przyłożył
I przywołał z pułczyska przeklętego
I z tamtego oddzialiska wielkiego
Niepoczciwe Idolisko laskonogie,
I przykazał onemu Idolisku
Bystro jechać do Kijowa-grodu,
Do łaskawego kniazia, do Włodzimierza
I oddać mu te arłyki do rąk.
Tedy owo Idolsko laskonogie
Co najrychlej konia osiodłało,
Jeszcze rychlej konia doskoczyło
I do grodu pospieszyło - a nie dróżką,
I za mury wjechało - a nie bramą -
Lecz skoczyło przez mur z gzymsikami
I hycnęło przez wieżę z wieżyczkami,
I zajechało przed czerwony ganiec.
Wbiegło Idolisko na czerwony ganiec,
Nie pytało ni o furtę ni o furtki,
Nie pytało ni o dźwierze ni o drzwiczki,
A weszło wprost do komnaty malowanej.
Ni się Bogu Tatarzyn nie pokłonił,
Ni kniaziowi, psi syn, czołem nie był,
Ni Apraksji królewskiej nie pozdrowił,
Tylko rzucił te arłyki prosto na stół
I migiem ci niepoczciwie wyskoczył,
I w te pędy odjechał - lecz nie drogą,
I za chwilkę wyjechał -lecz nie bramą -
Skoczył prosto przez mur z gzymsikami,
Hycnął prosto przez wieżę z wieżyczkami.
A ten kniaź łaskawy, ten Włodzimierz,
Pochwycił ci arłyki w białe dłonie
I czytał ci te arłyki jednym tchem.
A co jeden przeczytał, głową kiwał,
A co wtóry przeczytał, za głowę się łapał
I takie słowa wykrzykiwał:
„Ach, ty miła Apraksjo królewska!
A toć ciągnie na nas siła niezmierzona,
Niezmierzona ciągnie siła, niezliczona,
A toć, wiedz, ciągnie na nas sam Kudriawienko-car
Ze swym miłym zięciem Artakiem
I swym lubym synalkiem Koszykiem!
Tedy co prędzej wyprawmy suty fet
Dla wysokich kniaziów i bojarów,
Dla wielmożnych ruskich bohatyrów,
Dla jarmarcznych kupców-bogaczy
I dla posażnych kmiotków-oraczy!”
Wyprawia kniaź Włodzimierz suty fet,
Wszyscy na nim podjedli i popili,
Wszyscy na nim pijani-weseli,
A ten kniaź łaskawy, ten Włodzimierz
Wciąż tylko białe dłonie łamie
I ciągle tylko w matkę-ziemię patrzy,
I po biesiadnej izbie spaceruje,
I te słowa szlocha-wykrzykuje:
„Aj, wysocy moi panowie-ułanowie!
Aj, wysocy kniaziowie, bojarowie!
Aj, wielmożne ruskie bohatyry
I jarmarczni kupcy-bogacze,
I posażne kmiotki-oracze!
Aj, kto by z was poskoczył w szczere pole
I przepędził ową siłę tatarską?”
Tu dryblas chowa się za mniejszego,
A ten mniejszy chowa się za ułomka,
Od dryblasa do ułomka - nikt ani słowa.
Tedy znów kniaź Włodzimierz szlocha-wykrzykuje…
A tu dryblas chowa się za mniejszego,
A ten mniejszy chowa się za ułomka,
Od dryblasa do ułomka - nikt ani słowa.
A wtedy z tej drążkowej białej ławeczki
I z tego to stołka białodębowego
Wstaje ci ów chwacki i dobry junak,
Ten to właśnie Dobrynia Mikitycz młody.
(A w owej godzince i minutce
Nie było tam jak raz starego Ilji Muromca -
A dlatego, że wyjechał staruch w szczere pole).
Tedy podszedł nasz Dobrynia bliziutko,
I pokłonił się nasz Dobrynia niziutko,
I powiedział chwacki i dobry junak te słowa:
„Ach, słoneczko, Włodzimierzu tronno-kijowski!
A pozwólże mi, kniaziu, jedno słówko rzec!
I nie każże mnie, kniaziu, za to słówko bić,
I nie każże mnie, dobrego junaka, kaźnić-wieszać!
Toć w tej to karczemce, tej państwowej,
Toć w tym to szyneczku, w tym cesarskim
A i teraz jeszcze bywa Wasyli, nędzny pijanica.
A już i konika ten Wasyl przepił,
A i zbroiczkę ten Wasyl już zastawił,
I niemało-niedużo, na czterdzieści tysięcy zadłużył się”…
A nawet kniaź Włodzimierz do końca nie dosłuchał,
A już kunię sobolową narzucił
I kalosze na gołe pięty wsadził,
I co tchu pobiegł do karczemki państwowej,
A tam właśnie na omszałym piecu Waśka śpi
I rogóżką ten Wasieńka okutał się -
A tak ci ten Wasieńka śpi, jak wodogrzmot grzmi -
Tedy krzyknie doń kniaź takie słowa:
„Aj, wstawajże, Wasieńko, nędzny pijanico!
I chodź szybko, Wasieńko, na suty fet!”
Z ciężkiego snu Wasyli rozbudził się,
Z tęgiego chmielu Wasyli ocknął się
I powiada nędzny pijanica takie słowa:
„Aj, ty Włodzimierzu tronno-kijowski!
A toć wisz, nie mogę wstać ni głową ruszyć,
A toć wisz, jeszczem dziś sobie wcale nie podjadł
I jeszczem dziś sobie wcale nie popił.
A i konik mój, zda się, przepity,
I zbroiczka jakby w zastaw dana”.
Tedy rzekł kniaź Włodzimierz takie słowa:
„Aj, ty kupcze podskakiewiczu!
A nalej no mu czarę wina zielonego -
A niemałą, niedużą - półtora wiadra”.
Ułapił nasz Wasylek czarę jedną rączką,
Wypił ci nasz Wasylek czarę jednym łyczkiem
I złazi ten Wasylek z omszałego pieca.
A wtedy rzekł kniaź Włodzimierz takie słowa:
„Aj, ty kupcze podskakiewiczu!
A nalej no mu czarę wina zielonego -
A niemałą, niedużą - półtora wiadra”.
Ułapił nasz Wasylek czarę jedną rączką,
Wypił ci nasz Wasylek wino jednym łyczkiem
I zaczął ci po karczmie chodzić-spacerować,
I białymi rączkami wymachiwać.
Tedy zawiedli Wasyleńkę na suty fet
I posadzili Wasyleńkę za dębowy stół,
I naleli mu czarę wina zielonego -
A niemałą, niedużą - półtora wiadra”.
Ułapił nasz Wasylek czarę jedną rączką,
Wypił ci nasz Wasylek czarę jednym łyczkiem
I zaczął po świetlicy chodzić-spacerować,
I białymi rączkami wymachiwać.
I te słowa rzekł nasz Wasyli:
„Aj, Włodzimierzu tronno-kijowski!
A toć jak ja mogę jechać w szczere pole
I przegonić tę siłę tatarską?
Toć i konik mój, zda się, przepity,
I zbroiczka jakby w zastaw dana”.
Tedy przywołał kniaź Dobrynię Mikitycza
I rzekł chwackiemu i dobremu junakowi te słowa:
„Ej, ty młody Dobrynio Mikityczu!
Zejdźno-skoczno do karczemki państwowej,
Do przechery kupca-podskakiewicza,
Niech mu odda zbroję bohatyrską
I niech mu zwróci dobrego konika!”
Jeszcze Dobryneczek do końca nie dosłuchał,
A już Dobrynia do tej karczmy państwowej biegnie
I te słowa rzecze do kupca:
`Aj, ty kupcze-podskakiewiczu!
Oddaj no, a żywo, zbroiczkę bohatyrską
I oddaj no, a migiem, konika dobrego
Temu, jak wiesz, Wasylowi, nędznemu pijanicy”.
A jeszcze ci kupiec do końca nie dosłuchał,
A już chwyta, przechera, złote klucze
I odmyka spichlerze warowne,
I oddaje zbroiczkę bohatyrską,
Nadto jeszcze trzy ostre szabelki,
Nadto jeszcze trzy piki bułane -
A niemałe, nieduże - po siedem sążni,
A na ostatek wyprowadza konia bohatyrskiego.
Tedy wraca Dobrynia Mikitycz na kniaziowski dwór
I wszystko to oddaje Wasylowi, nędznemu pijanicy.
I tak rzecze Wasyli, nędzny pijanica:
„Aj, ty Włodzimierzu tronno-kijowski!
A dodajże mi jeszcze ze dwu pomocników -
Na pierwszego - Dobrynię Mikitycza,
Zaś na drugiego - Aloszę Popowicza
I wtedy wejdziemy-wstąpimy na wysoki balkon”.
Wszedł Wasyli na wysoki balkon,
Wziął ze sobą tęgi, giętki łuk,
Wziął ze sobą strzałeczki ostre
I wziął także szkła powiększające,
I zaczął ci przez owe szkła bystro patrzeć.
A nie mógł końca dojrzeć tej siłeńki.
Wtedy popatrzył jeszcze bystrzej
I dostrzegł Wasyli czarny namiot.
Naciągnął Wasyli tęgi, giętki łuk,
Napiął Wasyli jedwabną cięciweczkę,
Położył ci na nią ostrą strzałeczkę
I tak do tej strzałeczki gwarzył:
„Ach, ty moja strzałeczko ostra!
Chyżo wzleć mi, strzałeczko, pod obłoki
I nie padaj ni na ziemię, ni na wodę,
Ale padnij Kudriawience na pierś białą,
Ale przeszyj Kudriawienki krewkie serce”.
Wyleciała strzałeczka pod obłoki
I nie spadła ni na ziemię, ni na wodę,
Ale padła Kudriawience na pierś białą
I przeszyła Kudriawienki krewkie serce.
Osunął się Kudriawienko z rzemiennego stołka
I zmieszała się siła tatarska.
Poskoczyli trzej chwaccy i dobrzy junacy -
Jako pierwszy - Wasyli, nędzny pijanica,
Jako drugi - Dobrynia Mikitycz młody,
Jako trzeci - ten Alosza Popowicz.
Uderzyli na siłę tatarską
I zaczęli ci tę siłę kłuć-młócić.
A co naprzód postąpią, to ulica,
A co konie zawrócą - to zaułek.
I tak wybili siłę tatarską co do nogi.
Tedy wrócili z dobrą nowinką do Kijowa-grodu.
A pierwej to tam fet nie szedł wesoło -
Nic nie gadali, głowy pospuszczali -
Ale teraz to tam fet biegnie wesoło -
A ten łaskawy kniaź, ten Włodzimierz,
Po świetlicy biega-spaceruje,
Obcasikiem o obcasik postukuje,
Pierścionkami złotymi błyska
I jeszcze takie słowa powiada:
„Ach, ty Wasylu, nędzny pijanico!
A bierzże. Mój Wasylu, klucze złociste,
I odemknij, nędzna pijanico, kufry zamczyste,
I bierz sobie złotych skarbów, ile chcesz!”
Odpowiada Wasyl, nędzny pijanica:
„Aj, ty Włodzimierzu tronno-kijowski!
A mnie na co twoje skarby złote?
Daj mi, kniaziu, pić wino a darmochę,
Póki matka-śmierć nie przyjdzie po Wasyla”.
SADKO
W sławnym wielkim Nowogrodzie
Żył był Sadko, kupiec bogaty;
Ale najpierw majętności Sadko nie miał:
Jedne miał gęśliczki jaworowe
I po ucztach Sadko chodził - przygrywał.
Mija dzień, a na ucztę Sadka nie zwą,
Drugi nie zwą na ucztę biesiadną,
Nie zwą trzeci dzień na ucztę biesiadną.
Już i cnić się Sadkowi poczęło:
Poszedł Sadko nad Ilmen-jezioro,
Na kamieniu siadł, na białojarkim,
Począł grać na gęśliczkach jaworowych.
A tu woda w jeziorze wzburzyła się.
Serce w Sadku zatrwożyło się,
Poszedł precz znad jeziora w swój Nowogród.
Znów dzień mija, a na ucztę Sadka nie zwą,
Drugi nie zwą na ucztę biesiadną,
Nie zwą trzeci dzień na ucztę biesiadną,
Znowu cnić się Sadkowi poczęło.
Poszedł Sadko nad Ilmen-jezioro,
Na kamieniu siadł, na białojarkim,
Począł grać na gęśliczkach jaworowych.
A tu woda w jeziorze wzburzyła się
Serce w Sadku zatrwożyło się,
Poszedł precz znad jeziora w swój Nowogród.
Znów dzień mija, a na ucztę Sadka nie zwą,
Drugi nie zwą na ucztę biesiadną,
Nie zwą trzeci dzień na ucztę biesiadną,
Znowu cnić się Sadkowi poczęło.
Poszedł Sadko nad Ilmen-jezioro,
Na kamieniu siadł, na białojarkim,
Począł grać na gęśliczkach jaworowych.
A tu woda w jeziorze wzburzyła się
I wychynął z wody car podmorski;
Wyszedł car owo z Ilmen-jeziora
I powiadał słowa takowe:
„Ej, gęślarzu, Sadko nowogrodzki,
Nie wiem, jak mam ciebie udarować
Za uciechy one serdeczne,
Za to granie twoje rzewliwe:
Może skarbem złotym niezmierzonym?
Albo lepiej idź do Nowogrodu
I z kupcami wielki zakład przybijaj:
Bujną głowę stawiaj w poręce,
A niech kupcy nawzamian stawiają
Po trzy kramy towaru przedniego,
I spór wszczynaj, jako w Ilmen-jeziorze
Bywa-pływa rybka-złotopiórka.
Jak przybijesz zasię zakład ten wielki,
Żywo splatajże niewód jedwabny
I na połów idź nad Ilmen-jezioro:
Dam trzy rybki tobie złotopiórki,
Wtedy będziesz ty, Sadko, szczęśliwy”.
Wracał Sadko znad Ilmen-jeziora,
A jak stanął Sadko w swoim Nowogrodzie,
Zaraz zwali go na ucztę biesiadną.
Tedy zaczął Sadko nowogrodzki
Na gęśliczkach grać, na jaworowych.
A tu poczną mu kielichy podawać,
A częstować, winem serce rozpalać,
Tedy zaczął się Sadko przechwalać:
„Ejże, wy, kupcowie nowogrodzcy!
Znam ja dziwo-dziwne w Ilmen-jeziorze,
Złotopióra rybka jest w jeziorze”.
A kupcowie wszyscy nowogrodzcy
Mówią na to słowa takowe:
„Nic ty nie wiesz, nie znasz dziwa dziwnego,
Skąd w Ilmenie bo rybka-złotopiórka?”
„Ejże, wy kupcowie nowogrodzcy!
O co ze mną wielki zakład przybijecie?
Oto zakład uczyńmy niemały:
Ja sam głowę bujną stawiam w poręce,
Wy stawiajcie kramy drogich towarów”.
Na to trzej poskoczyli kupcowie,
Po trzy kramy towarów postawili,
A związali zaraz niewód jedwabny
I na połów szli nad Ilmen-jezioro:
Zaciągnęli tonię w Ilmen-jeziorze,
Wyłowili rybkę-złotopirkę,
Zaciągnęli drugą tonię w jeziorze,
Wyłowili drugą rybkę-złotopiórkę,
Zaciągnęli trzecią tonię w jeziorze,
Wyłowili trzecią rybkę-złotopiórkę.
Tedy owi kupcy nowogrodzcy
Po trzy kramy towaru oddawali.
Począł Sadko kupczyć-targować,
Począł garnąć pożytki wielkie.
Wtenczas w swym pałacu białościennym
Zrobił Sadko wszystko po niebiańsku:
Na niebie słońce - w komnatach słońce,
Na niebie miesiąc - w komnatach miesiąc,
Na niebie gwiazdy - w komnatach gwiazdy.
Zaczem Sadko, kupiec bogaty,
Sprosił w DOM swój na ucztę biesiadną
Tych to chłopów, łyczków nowogrodzkich,
A i jeszcze nowogrodzkich naczelników:
Fomę Nazarjewa i Łukę Zinowiewa.
Wszyscy goście na uczcie najadali się,
Wszyscy goście na uczcie napijali się,
Przechwałkami wszyscy przechwalali się.
Jeden chwali się niezmiernym złotym skarbem,
Drugi siłą-bujnością junacką,
Poniektóry się chwali dzielnym koniem,
Jeszcze inny sławnym rodem-szlachectwem,
Sławnym rodem-szlachectwem młodym mołojectwem.
Mądry chwali się starym ojcem,
Głupi chwali się młodą żoną.
Mówią oto naczelnicy nowogrodzcy:
„Wszyscyśmy na uczcie najadali się,
Wszyscyśmy na tej biesiadnej napijali się,
Przechwałkami wszyscy przechwalali się,
Czemuż Sadko niczym się nie chlubi,
Czemu Sadko niczym nie przechwala się?”
Rzecze Sadko, kupiec bogaty:
„A bo czymże mnie Sadkowi tu chlubić się?
Czymże mnie tu Sadkowi pochwalić się?
Ani skarb mój złoty nie przebiera się,
Ni odzienie barwiste nie zdziera się,
Ni drużyna przeciw mnie nie zmawia się.
Mamli chwalić się niezmiernym złotym skarbem?
Za niezmierny skarb ten mój złoty
Kupię wszystkie towary nowogrodzkie,
Wszystkie złe towary i dobre”.
SADKO - BOGATY KUPIEC
Bawiąc Sadko, kupiec bogaty,
Pod sławetnym miastem Nowogrodem,
Szedł o zakład z Nowogrodzianami:
„Wszystkie wasze towary wykupię
I na swoje właduję okręty;
Gdybym wszystkich wykupić nie zdołał
I na swoje okręty władować,
Tedy daję głowę na ucięcie!”
Jął przechadzać się po Nowogrodzie,
Jął towary wszystkie wykupywać
I na swoje ładować okręty.
I wykupił wszyściutkie towary
I na swoje okręty władował.
Za czym Sadko-bogacz tak zawołał:
_Hej, druhowie-bracia marynarze!
Wyciągnijcie kotwice z dna morza
I płócienne żagle rozwijajcie!”
A miał Sadko trzydzieści trzy statki,
Przodem ruszył ten, na którym płynął
Samże Sadko, kupiec on bogaty
Środkiem morza płynie Sadko-bogacz,
Wtem się jego statek zatrzymuje.
Woła Sadko, kupiec on bogaty,
Do przyjaciół, braci-marynarzy:
„Hej, druhowie, bracia-marynarze!
Bierzcie w ręce bosaki żelazne,
Wymacajcie dno morza sinego,
Czy tam nie ma rafy lub kamienia,
Albo ławy piaszczystej pod nami?”
Po czym Sadko-bogacz tak zawołał:
„Hej, druhowie, bracia-marynarze!
Teraz martwe zarzućcie kotwice
I w szeregi wszyscy się ustawcie”.
Ustawili się wszyscy w szeregi
I na jednym zebrali się statku.
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„Hej, druhowie, bracia-marynarze!
W jedną misę sypcie czyste złoto,
W drugą misę sypcie szczere srebro,
W trzecią sypcie perły kałakuckie,
Złote ruble kładźcie na deszczułce,
Tę deszczułkę rzućcie w sine morze.
Już dwanaście lat po morzu pływam,
Ceł nie płacąc Królowi Morskiemu;
Pewnie żąda Król Morski daniny!”
Położyli ruble na deseczce -
Ta nie tonie, pływa po powierzchni.
Rzece Sadko, on kupiec bogaty:
„Hej, druhowie, bracia-marynarze!
Snadź daniny Morski Król nie żąda,
Lecz widocznie żąda ludzkiej głowy!
Weźcie kawał drewna sosnowego,
Na imienne szczapy go połupcie,
Jedną szczapę każdy niech podpisze,
W sine morze rzućcie one losy
I niech Morski Król wśród nich wybiera!”
W sine morze powrzucali losy,
Wszystkie losy płyną po powierzchni,
Jeno szczapa Sadka bogatego
Niby kamień poszła na dno morza.
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„Jest to drzewo nieprawe, zaiste,
Wręcz fałszywe to drzewo - sośnina!
Weźcie kawał drewna jodłowego,
Na imienne szczapy je połupcie,
Jedną szczapę każdy niech podpisze,
W sine morze rzućcie one losy
I niech Morski Król wśród nich wybiera”.
Wszystkie losy płyną po powierzchni,
Jeno szczapa Sadka bogatego
Niby kamień poszła na dno morza.
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„Jest to drzewo nieprawe, zaiste,
Wręcz fałszywe to drzewo - jedlina!
Weźcie kawał drewna olchowego,
Na imienne szczapy je połupcie,
Jedną szczapę każdy niech podpisze,
W sine morze rzućcie one losy
I niech Morski Król wśród nich wybiera”.
Wszystkie losy płyną po powierzchni,
Jeno szczapa Sadka bogatego
Niby kamień poszła na dno morza.
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„Jest to drzewo nieprawe, zaiste,
Wręcz fałszywe to drzewo - jedlina!
Weźcie kawał drewna dębowego
Na imienne szczapy je połupcie,
Jedną szczapę każdy niech podpisze,
W sine morze rzućcie one losy
I niech Morski Król wśród nich wybiera”.
Wszystkie losy płyną po powierzchni,
Jeno szczapa Sadka bogatego
Niby kamień poszła na dno morza.
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„Jest to drzewo nieprawe, zaiste,
Wręcz fałszywe to drzewo - dębina!
Weźcie, bracia, drewno cyprysowe,
Na imienne szczapy je połupcie,
Jedną szczapę każdy niech podpisze,
Na tym drzewie Pan był ukrzyżowan,
Jest to drzewo sprawiedliwe bardzo,
Sprawiedliwe drzewo - cyprysowe”.
Poimienne szczapy nałupali
Jedną szczapę każdy z nich podpisał
W sine morze powrzucali losy
Wszystkie losy płyną po powierzchni,
Jeno szczapa Sadka bogatego
Niby kamień poszła na dno morza.
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„Widzę, bracia, przyszła kryska na mnie,
Na mnie, Sadka, kupca bogatego;
Sam wędrować muszę na dno morza.
Wsypcie, bracia, czyste srebro w misę,
W drugą misę szczere sypcie złoto,
W trzecią sypcie perły kałakuckie”
Po czym Sadko bierze do prawicy
Mikołaja świętego obrazek,
Do lewicy zasię bierze Sadko
Syberyjskie gęśliki zamorskie,
W których piosnki żyją nietutejsze,
Nietutejsze piosnki, syberyjskie.
Potem Sadko, kupiec on bogaty,
Każe misy ustawić na desce,
Sam zasiada na desce przy misach
I - jak gdyby w sen się zapadając -
Niczym kamień poszedł na dno morza.
I przyjęło sine morze deskę,
W murowany pałac ją przyjęło;
A okręty odpłynęły wszystkie.
Wstąpił Sadko w pałac murowany,
Przyszedł Sadko do Króla Morskiego,
Czołem bije jemu i królowej,
Czołem bije i kłania się nisko.
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„Królu Morski, miłościwy Panie!
Czemuś żądał mego tu przybycia?”
A Król Morski tak mu odpowiada:
„Oto, czemum żądał twego przyjścia:
Powiedz, kupcze, objaśnij mi, proszę,
Co jest drogie tam u was, na Rusi?
Bo z królową rozmawiamy o tym,
Czy na Rusi najdroższe jest złoto,
Czyli srebro, czy stal, czy żelazo?”
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„Królu Morski, miłościwy panie!
Tak ci powiem i tak cię objaśnię:
U nas złote jest złoto i srebro,
Lecz nie tańsza jest stal i żelazo;
Te są drogie na Rusi dlatego,
Że bez złota i srebra żyć można,
Bez żelaza i stali - nie sposób:
Stan się żaden bez nich nie obędzie”.
Król się Morski tak do niego zwraca:
„Powiedz, proszę, co masz w prawej ręce,
I wytłumacz, co masz w ręce lewej?”
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„W prawej ręce trzymam, królu panie,
Mikołaja świętego obrazek.
W lewej zasię śpiewne mam gęśliki”.
Bierze Sadko, kupiec on bogaty,
W obie ręce gęśl - i grać zaczyna.
Król się Morski rozochocił bardzo,
Nuże pląsać w sali murowanej,
Macha szubą, uderza połami,
W białe mury połami uderza.
Trzy godziny grał mu Sadko-bogacz,
Aż Królowa Morska tak doń rzecze:
„Hola, Sadko, bogaty mój kupcze,
Swe gęśliki połam na kawałki:
Tobie zda się, że Król skacze w salach,
A Król skacze po wybrzeżach morskich;
Toną, giną od tych jego pląsów
Żeglarczyki Bogu ducha winne”.
Gęśl połamał Sadko na kawałki,
A złocone struny porozrywał.
Rozkazuje Król Morski grać dalej,
Grać mu każe dalsze trzy godziny;
Mówi Sadko, kupiec on bogaty:
„Gęśl się moja połamała, Królu”.
Ale Morski Król tak odpowiada:
„Mam ślusarzy, oni ją naprawią”.
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„Królu Morski, miłościwy panie!
Gęśli mojej nikt tu nie naprawi:
Po naprawę na Ruś iść by trzeba”.
Zapytuje go tedy Król Morski:
„Czy się nie chcesz tu ożenić u mnie?”
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„Chciałbym, owszem, ale panny nie mam”.
Król więc poszedł po nadobne panny,
A Królowa Morska tak powiada:
„Hejże, Sadko, kupcze mój bogaty!
Gdy król przyjdzie z pierwszym gronem panien,
Z grona tego żadnej nie wybieraj,
Jeno powiedz Królowi Morskiemu:
`W tej gromadzie żadna mi nie luba'.
Gdy przywiedzie drugie panien grono -
Z tego takoż nie wybieraj żadnej;
Gdy przywiedzie Król gromadkę trzecią,
Z tej gromadki wybierz sobie pannę,
Która idzie w tyle za wszystkimi,
A od innych mniejsza jest i brzydsza:
Będziesz wówczas świętą Ruś oglądał,
Znów zobaczysz owdzie światło Boże,
Znów zobaczysz owdzie słonko jasne”.
Przyprowadza Król nadobne panny
I Sadkowi-bogaczowi każe
Wybrać sobie tę, co mu do smaku.
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„W tej gromadce żadna mi nie luba”.
Przyprowadza Król gromadkę drugą
I powiada do Sadka-bogacza:
„Wybierz sobie tę, co ci do smaku”!
Rzecze Sadko, kupiec on bogaty:
„I w tym gronie żadna mi nie luba”.
Król więc Morski znów wychodzi z sali,
Przyprowadza trzecie panien grono
I powiada do Sadka-bogacza:
„Hejże, Sadko, bogaty mój kupcze!
Wybierz sobie tę, co ci do smaku!”
Tedy Sadko, kupiec on bogaty,
Jął wybierać księżniczkę do smaku,
Za czym wybrał sobie tę panienkę,
Co szła w tyle i była najbrzydsza.
Mówi Sadko, kupiec on bogaty:
„Królu Morski, miłościwy Panie!
Ta panienka jest mi najmilejsza”.
Tę księżniczkę dał mu Król za żonę,
A w posagu daje państwu młodym
Jedną beczkę bielutkiego srebra,
Drugą beczkę czerwonego złota,
Trzecią beczkę pereł kałakuckich;
Odprowadza Sadka do łożnicy.
Sadko-bogacz w twardy sen zapada,
A z twardego snu gdy się obudził,
Widzi światło boże, słonko jasne,
Widzi Sadko, że stoi na brzegu,
Na wyniosłym brzegu bystrej rzeki,
Że trzy beczki koło niego stoją,
A żoneczki nie msz ani śladu.
Tedy Sadko, kupiec on bogaty,
Z bogactwami wyruszył do domu.
WASYLI BUSŁAJEW
Żył sobie Busłaj - żył, nie starzał się,
A jak dożył, w grób położył się.
Ostawało po nim dziecię ulubione,
Ulubione dziecię rodzone,
Młodziusieńki Wasylko Busłajwicz.
Począł Waśka na uliczkę wychadzać
I niemałe psoty począł wypsacać:
Jak za rękę kogo weźmie - już po ręce,
Jak a nogę kogo weźmie - już po nodze,
A którego po karku uderzy,
Ten choć pójdzie - a w pałąk zgarbiony.
Mówią jemu łyczkowie nowogrodzcy:
„Ejże, Waśko ty Busłajewiczu!
Tobie z twoją tą bujnością junacką
W Wołchow-rzece jeszcze skisnąć przyjdzie”.
Idzie Waśka przez uliczki szerokie,
Niewesoły do dom idzie, nieradosny,
Napotyka go luba mateńka,
Zacna wdowa, Awdotja Wasylewna:
„Ejże, moje dziecię ulubione,
Ulubione dziecię rodzone,
Młodziusieńki Wasylu Busłajewie!
Cóż to idziesz niewesół, nieradosny?
Któż to cię na uliczce ukrzywdził?”
„Nikt mnie na uliczce nie ukrzywdził…
Kogo wezmę za rękę - już po ręce,
Kogo wezmę za nogę - już po nodze,
A którego po karku uderzę,
Ten choć pójdzie - to w pałąk zgarbiony.
Powiadali łyczkowie nowogrodzcy,
Że mnie z moją bujnością junacką
W Wołchow-rzece jeszcze skisnąć przyjdzie”.
Rzeknie matka doń słowa takowe:
„Ejże, ty Wasylu Busłajewie!
Przybierz sobie drużynę chrobrą,
Żeby nikt cię w Nowogrodzie nie ukrzywdzał".
Lał więc Waśka czaszę wina zielonego,
A zmieszała czasza dzban i pół drugiego,
Stawiał czarę wśród dziedzińca szerokiego
I tak jeszcze do czary przygadywał:
„Kto tę czarę weźmie jedną ręką
I wychyli czarę jednym łykiem,
Ten w drużynie mojej będzie chrobrej”.
Siadał tedy na stołku wyplatanym,
Pisał pisma zaś rękopisane,
A w tych pismach Waśka napisywał:
„Zwie Wasyli na ucztę biesiadną”.
Pisma one do strzałek mocował,
Strzelał strzałki po całym Nowogrodzie.
Wychodzili łyczkowie nowogrodzcy
Z tej to cerkwi swojej sobornej,
Ten i ów począł strzałki znajdywać,
A panowie jęli pisma przepatrywać:
„Zwie Wasyli na ucztę biesiadną”.
Szli łyczkowie nowogrodzcy gromadami.
Gromadzili się, schodzili kupami,
Szli do Waśki na ucztę biesiadną.
Jak stanęli na dziedzińcu Wasylowym,
Powiadali słowa takowe:
„Ejże, ty Wasylu Busłajewie!
Już my tobie wszystko jadło wyjemy,
I napitki wszystkie wypijemy,
Wszystkie szaty barwiste wyniesiemy,
Krasne złoto wszystko wciągniemy”.
Nie w smak była Waśce ta mowa,
Skoczył Waśka na dziedziniec szeroki,
Chwytał Waśka ten wiąz malowany,
Po dziedzińcu jął Waśka postępować,
Począł tym to wiązem pomachiwać:
Kędy machnie - tędy uliczka,
A odmachnie się - zaułeczek.
I leżą łyczkowie gromadami,
Gromadami leżą, kupami,
Natłuczone łyczków jak od gradu.
Wstąpił Wasyl w teremy złotoszczytne:
Rychło jeden nadszedł a i drugi idzie
Do Wasyla na dziedziniec szeroki.
Idzie Kostia więc Nowotarżanin
Do tej czary wina zielonego,
A brał oną czarę jedną ręką,
A wychylał czarę jednym łykiem;
Jak nie skoczy Wasyli z nowej sieni,
Jak nie chwyci za ten wiąz malowany,
Jak nie zdzieli go w kark z całej siły -
Stoi Kostia, nie zachwieje się,
Włos na bujnej głowie nie rozwieje się.
„Ej, ty Kostio Nowotarżaninie!
Bądź ty w mojej drużynie chrobrej,
Pójdź w komnaty me białościenne”.
Jeszcze ten nie odszedł, a już nowy idzie:
Idzie oto Potańko Chromeńki
Do Wasyla na dziedziniec szeroki,
Do tej czary wina zielonego:
A brał oną czarę jedną ręką,
A wychylał czarę jednym łykiem;
Jak nie skoczy Wasyli z nowej sieni,
Jak nie chwyci za ten wiąz malowany,
Jak nie zdzieli Potarkę w chrome nogi -
Stoi ten Potańko, nie zachwieje się,
Włos na bujnej głowie nie rozchwieje się.
„Ejże, ty Potańko mój Chromeńki,
Bądź ty w mojej drużynie chrobrej,
Pójdź w komnaty me białościenne”.
Jeszcze ten nie odszedł, a już nowy idzie:
Idzie oto Chomko Garbateńki
Do tej czary wina zielonego:
A brał oną czarę jedną ręką,
A wychylał czarę jednym łykiem;
Jego Waśka i bić nie wychodził:
„Pójdź w komnaty me białościenne -
Pić nam teraz te napoje słodkie
A pożywać jadła cukrowe,
Nie ma kogo nam się bać w Nowogrodzie!”
Tak to zebrał w Nowogrodzie trzy drużyny.
Sprawił kniaź nowogrodzki wielką ucztę
Dla mnogich kniaziów, dla bojarów,
Dla silnych, potężnych bohatyrów,
A junaka, a Wasyla nie prosili.
Rzeknie matce on słowa takowe:
„Ejże, moja mateńko dobrodziejko,
Zacna wdowo Awdotjo Wasylewno!
Chcę do kniazia na tę ucztę biesiadną!”
Tak odrzeknie Awdotja Wasylewna:
„Ej, ty moje dziecię ulubione,
Ulubione dziecię rodzone!
Proszonemu gościowi miejsca stanie,
Nieproszonemu miejsca nie dostanie”.
A Wasyli matki nie posłuchał,
Wziął on swoją drużynę chrobrą,
Szedł do kniazia na ucztę biesiadną,
Ni u wrót pytał straży przywrotnych,
Ni u drzwi pytał straży odźwiernych,
Prosto szedł do komnaty stołowej:
Ledwie stanął lewą noga w komnacie,
A już prawą - za stół zastawiony,
Za stół zastawiony - z poczesnej strony.
Naparł wszystkich w stronę podpieckową
I pchnął Waśka wszystkich prawą ręką,
Prawą ręką pchnął i prawą nogą -
Wszyscy goście już oto pod piecem.
Naparł Waśka w stronę odedrzwiową
I pchnął Waśka wszystkich lewą ręką,
Lewą ręką pchnął i lewą nogą:
Wszyscy goście już oto w nowych sieniach.
Inni zasię potrwożyli się,
Po swych domach rozbieżali się,
A Wasylko siadł za stół dębowy,
Z tą ze swoją drużyną chrobrą.
Znów na ucztę wszyscy zbierali się,
Wszyscy zasię na uczcie najadali się,
Wszyscy na tej biesiadnej napijali się,
Wszyscy na tej uczcie przechwalali się.
Aż tu Kostia rzekł Nowotarżanin:
„Ja to, Kostia, nie mam czym pochwalić się:
Sam po ojcu zostałem malusieńki,
Malusieńki jeszcze, zielonecki.
Chyba tym mnie, Kostii, się pochwalić:
Oto przybić z wami zakład ów wielki
O tę bujną głowę z wszystkim Nowogrodem,
Okrom trzech tylko monasterów -
Przemienienia Pańskiego,
Bogurodzicy Przeświętej
A i jeszcze monasteru Smoleńskiego”.
I przybili oni zakład wielki,
I zapisy zapisali,
I ręce przyłożyli,
I głowy pokłonili:
„Iść ma Waśka rankiem przez ten Wołchow-most;
Jak powalą Wasyla przed mostem,
Niech go wiodą na kaźń, na stracenie,
Niech mu bujną głowę ścinają.
Jak powalą Wasyla u mostu,
Niech go wiodą na kaźń, na stracenie,
Niech mu głowę bujną ścinają.
A powalą Wasylka choć na moście,
Niech go wiodą na kaźń, na stracenie,
Niech mu bujną głowę ścinają.
A jak wyjdzie z tej trzeciej obieży,
Wtedy nic mu uczynić nie mogą”.
Poszedł Waśka tedy z uczty do domu,
Niewesoły idzie do domu, nieradosny,
Napotyka go luba mateńka,
Zacna wdowa Awdotja Wasylewna.
„Ejże, dziecię moje ulubione,
Ulubione dziecię rodzone!
Cóż ty idziesz niewesół, nieradosny?”
Rzeknie jej Wasylko Busłajewicz:
„Wielki zakład z łyczkami przybiłem -
Iść mam z rana na ten Wołchow-most:
Choć powalą mnie przed mostem,
Choć powalą mnie u mostu,
Choć powalą mnie w pośrodku mostu,
Wieść mnie będą na kaźń, na zatracenie,
Bujną głowę moją ścinać będą;
A jak wyjdę z tej trzeciej obieży,
Wtedy nic mi uczynić nie mogą”.
Zmiarkowała to Awdotja Wasylewna,
Zamykała go w komorze żelaznej,
Podpierała dźwierze całe żelazne
Onym mocnym wiązem malowanym.
Nasypała czaszę złota krasnego,
Drugą czaszę srebra czystego,
Trzecią czaszę pereł krąglutkich,
Niosła księciu nowogrodzkiemu,
By przebaczył jej lubemu synowi.
Rzecze wdowie kniaź nowogrodzki:
„Wtedy przebaczę, gdy go martwym zobaczę!”
Poszła do dom Awdotja Wasylewna,
Zasmuciła się matka, strapiła się,
Rozsypała krasne złoto, czyste srebro
I te perły krąglutkie w szczerym polu,
A mówiła jeszcze słowa takowe:
„Ani stoję o to złoto, srebro, perły krągłe,
Tylko droga mi główeńka bujna
Mego syna lubego,
Młodziutkiego Wasyla Busłajewa”.
Wciąż śpi Waśka, nie przebudza się.
A już zeszli się łyczkowie gromadami,
Gromadami zeszli się, kupami,
Ze swoimi kosturami podróżnymi,
Krzyczą łyczki na całe gardło:
„Wychodź no, Wasylko, idź przez Wołchow-most,
Spełnijże przyobietnice wielkie!”
Tu wyskoczył Chomko Garbateńki,
Ubił ciżby więcej niźli sto,
A i ubił ciżby drugie sto,
Ubił więcej niźli trzecie sto,
Ubił ciżby aż do pięciu set.
W pomoc skoczył Potańko Chromeńki,
Jeszcze Kostia z nim Nowotarżanin.
Wonczas służka, praczka Wasylowi,
Prała suknie nad rzeką, nad Połchowem.
Tui dzieweczce jęło kromysełko podskakiwać,
Jęło kromysełko pomachiwać,
Ubiło więcej ciżby niźli całe sto,
Ubiło więcej ciżby niźli Rugie sto,
Ubiło więcej niźli trzecie sto,
Ubiło ciżby do pięciu set.
Skoczy służka pod komórkę żelazną
I powiada słowa takowe:
„Ej, Wasylu ty Busłajewiczu!
Śpisz, Wasylu, nie przebudzasz się,
A ta twoja drużyna chrobra
We krwi chodzi, po kolana brodzi”.
Ze snu Waśka wtenczas się przebudza
I powiada słowa takowe:
„Ejże, służebniczko moja luba!
Otwórz no mi te żelazne dźwierze”.
Jak otworzyła one dźwierze żelazne,
Chwytał Waśka swój wiąz malowany
I przychodził do mostu Wołchowskiego,
A powiadał słowa takowe:
„Ejże, miła drużyno moja chrobra!
Idźcie stąd, wytchnienia zażywajcie,
Mnie z łyczkami poswawolić teraz dajcie”.
I po moście jął Wasylko postąpywać,
Począł wiązem Wasylko pomachiwać,
Kędy machnie - tędy uliczka,
A odmachnie się - zaułeczek.
I leżą łyczkowie gromadami,
Gromadami leża, kupami,
Natłuczone łyczków jak od gradu.
Idzie mu naprzeciw jego chrzestny brat,
Niesie kostur w ręku - sto i jeden pud -
I powiada brat słowa takowe:
„Ejże, mój ty chrzestny braciszku!]
Żółtodziobe pisklę - nie podfruwaj,
Na chrzestnego brata nie nastawaj!
Pomnisz, z książek z tobą jeszcze się uczyłem,
A nad tobą przewodziłem po starszeństwie,
I dziś będę po starszeństwie przewodzić”.
Rzecze Waśka słowa takowe:
„Ejże, mój ty chrzestny braciszku!
Chyba diabli cię nadali na mej drodze?
Bo my trudnym dziełem się paramy:
Tu o głowy nasze, bracie, gramy”.
Zamiaruje chrzestny braciszek
Dzielić Waśkę kosturem w bujną głowę.
Chwycił Waśka kostur ręką prawą
I bił swego braciszka ręką lewą,
A i kopał braciszka nogą lewą,
Póki duszy w braciszku nie stało;
I powiada słowa takowe:
„Nic bo nie ma nad druha starego,
Nad onego, nad brata chrzestnego:
Nadszedł brat, przyniósł broń wedle ręki”.
I szedł Waśka po moście z kosturem,
A naprzeciw niego, Waśki Busłajewa,
Idzie ojciec chrzestny, Starzec Pielgrzymisko;
Ma na głowie bujnej dzwon tysiącpudowy,
W prawym ręku serce - pudów pięćset.
Rzecze oto Starzec Pielgrzymisko:
„Ejże moje ty chrzestne dzieciąteczko,
Żółtodziobe pisklątko - nie podfruwaj,
Na chrzestnego ojczulka nie nastawaj!”
Na to ozwie się Waśka Busłajew:
„Ejże, mój ty chrzestny ojczulku
Chyba diabli cię nasłali w takiej porze
Na twojego chrześniaczka lubego?
Bo my trudnym dziełem się paramy:
Tu o głowy nasze, bracie, gramy”.
I przypodniósł kostur - sto i jeden pud,
Jak nie zdzieli chrzestnego w bujną głowę,
Aż rozprysnął się dzwon na skorupki:
Stoi chrzestny - nie zachwieje się,
Ni kędziory żółte nie rozwieją się.
Skoczył Waśka ojczulkowi przed oczy,
Jak nie zdzieli ojczulka chrzestnego
W bujna głowę między oczy jasne -
Wyskoczyły jasne oczy jak dwie piwne czasze.
Wtenczas ruszył jeszcze Waśka na kamienne domy.
Wyszła Bogurodzica Przenajświętsza
Z onego z monasteru Smoleńskiego:
„Ejże ty, Awdotjo Wasylewno!
Wołaj dziecię swoje ulubione,
Ulubione dziecię rodzone,
Młodziuśkiego Wasylkę Busłajewa:
Niechaj ludzi na nasienie choć zostawi”.
Wyszła matka Wasylowi z nowych sieni,
Przywołała swoje dziecię ulubione.
WOLGA
Zapadało krasne słonko
Za dąbrowy za ciemne, za morza za szerokie,
Zaświecały się rzęsiste gwiazdy w jasnym niebie:
Oto rodzi się Wolga dobrodziej Busłajewicz
Na świętej Rusi.
Jak miał Wolga Busłajwicz szósty roczek,
Począł chodzić dobrodziej po onej czarnej ziemi;
Matka-ziemia czarna aż zachwiała się,
A zwierzęta w lasach rozbiegały się,
Wszystkie ptaki w podniebiosa podrywały się,
Wszystkie ryby w sinym morzu rozpierzchały się.
Poszedł Wolga dobrodziej Busłajewicz
Ponauczać się mądrości a chytrości
I języków wszystkich rozmaitych.
Strawił Wolga Busłajewicz lat siedem,
A gdy przyszło mu na roczek trzynasty,
Ponauczał się mądrości-chytrości
I języków wszystkich rozmaitych.
Zbierał wtenczas drużynę sobie dobrą,
Dobrą zbierał tedy drużynę chrobrą.
Bohaterów trzydziestu bez jednego,
A sam stanął im za trzydziestego:
„Ej, drużyno moja dobra chrobra!
A słuchajcież większego brata atamana,
Wypełniajcie, co macie rozkazane:
Wijcie, snujcie powrózki jedwabne,
Zaciągajcie powrózki w ciemnym lesie,
Zaciągajcie też po czarnej ziemi,
A chwytajcie mi liszki, łasiczki,
Srogie żbiki, czarne soboliki
I spod miedzy zajączki-bielaczki,
I zajączki-bielaczki i gronostaiki.
Po trzy dni tak łówcie, po trzy noce”.
Posłuchali brata atamana,
Wypełnili, co mieli rozkazane:
Wili, snuli powrózki jedwabne,
Zaciągali je po czarnej ziemi, w ciemnym lesie,
Po trzy dni tak łowili, po trzy noce,
Ni jednego zwierzątka nie złowili.
Przemienił się Wolga Busłajwicz,
Przemienił się dobrodziej lwem zwierzęciem,
Skoczył w skok po czarnej ziemi, w ciemne lasy,
Gnał-zaganiał liszki, łasiczki,
Srogie żbiki, czarne soboliki
I poskoczże zajączki-bielaczki
I maleńkie gronostaiki.
A jak stanął w grodzie w Kijowie
Z tą ze swoją drużyną dobrą,
Rzeknie Wolga dobrodziej Busłajewicz:
„Drużynko moja dobra a chrobra,
Słyszcie brata większego atamana,
Wypełniajcie, co macie rozkazane:
Wijcie, snujcie sidłeczka jedwabne,
Zaciągajcie sidłeczka na bory,
Na ciemne bory u samej góry,
Łówcie gęsi, łabędzie, sokoliki, jastrzębie
I maleńkie ptaszki-ptaszynki.
Po trzy dni tak łówcie, po trzy noce”.
Posłuchali brata atamana,
Wypełnili, co mieli rozkazane,
Wili, snuli sidłeczka jedwabne,
Zaciągali sidłeczka na bory,
Na ciemne bory u samej góry,
Po trzy dni łowili, po trzy noce,
Ani jednej ptaszki nie złowili.
Przemienił się Wolga Busłajewicz Nau-ptakiem.
Wzleciał-frunął w podniebiosa,
Zganiał gęsi, sokoliki, jastrzębie
I maleńkie ptaszki-ptaszynki.
A jak stanął w grodzie w Kijowie
Z tą ze swoją drużyną dobrą,
Rzeknie Wolga dobrodziej Busłajewicz:
„Drużyno moja dobra a chrobra!
Słyszcie brata większego atamana,
Wypełniajcie, co macie rozkazane:
Weźcie oto topory drzewosieczne,
W czółno zbijcie dębowe kłody,
Wiążcie jedwabne niewody,
Wypływajcie na sine morze,
Łówcie rybki bieługi, łososiki,
Szczupaczki, płociczki,
Jeszcze drogie rybki jesiotrzyki.
Po trzy dni tak łówcie, po trzy noce”.
Posłuchali brata atamana,
Wypełnili, co mieli rozkazane,
Brali oto topory drzewosieczne,
W czółno zbili dębowe kłody,
Powiązali jedwabne niewody.
Wypływali na sine morze,
Po trzy dni łowili, po trzy noce,
Ani jednej rybki nie złowili.
Przemienił się Wolga rybką szczupaczkiem
I pobieżał po sinym morzu.
Zganiał rybki - bieługi, łososiki,
Jeszcze szczupaczki, płociczki,
A i drogie rybki jesiotrzyki.
A jak stanął w grodzie, w Kijowie
A jak stanął w grodzie w Kijowie
Z tą ze swoją drużyną dobrą,
Rzeknie Wolga dobrodziej Busłajewicz:
„Drużyno moja dobra a chrobra!
Słyszcie brata większego atamana,
Kogo posłać nam w tę Turek-ziemię,
By carowe myśli-dumy przemiarkował,
Jakie myśli Turczyn-car przemyśliwa,
Czy nie myśli świętą Ruś najechać?
Starego wyprawić - rok w czekaniu strawić,
A średniego wyprawić - winem spoją,
A małego wyprawić -
To maleńki z dzieweczkami rozigra się,
Z młódeczkami rozfigluje się,
A staruszki stare zacznie mową bawić,
Rok by nam w czekaniu strawić.
Widać Woldze samemu iść potrzeba!”
Przemienił się Wolga Busłajewicz
Mała ptaszką-ptaszynką,
Wzleciał-frunął w podniebiosy,
Wprędce stanął w tej ziemi turczyńskiej,
U sułtana samego stanął turczyńskiego,
U komnaty onej białościennej,
Przeciw samych stanął okieneczek
I usłyszał mowy potajemne.
Car turczyński rozmawia z carycą:
„Aj, caryco moja, Pantałowno,
A czy wiesz ty o tym, czy słyszałaś?
Że na Rusi trawa rośnie już nie po staremu,
Kwitną kwiaty już nie po dawnemu,
A i Wolgi wśród żywych, widać, nie ma.
Ot, pojadę ja na Rus świętą,
Zawojuję sobie dziewięć grodów,
Udaruję ja dziewięciu synów,
A i tobie, caryco Pantałowno,
Podaruję wtenczas szubkę drogą”.
Na to ozwie się caryca Pantałowna:
„Aj, ty carze Turek-sułtanie,
A ja wiem o tym, a słyszałam -
Trawa rośnie tam na Rusi po staremu,
Kwiaty kwitną na Rusi po dawnemu.
Zeszłej nocy jak spałam, sen przyśniłam:
Niby ode wschodniej ode strony
Nadleciała mała ptaszka-ptaszynka.
A tu od zachodniej ode strony
Nadlatywał, nadfruwał kruk czarny,
Zlatywały się one w szczerym polu,
Mała ptaszka-ptaszynka
Tego kruka czarnego podziobała,
Po pióreczku powyskubywała,
A pióreczka na wiatr powypuszczała”.
Na to rzeknie jej car Turek-sułtan:
„Aj, caryco ty moja Pantałowno!
A ja myślę wnet najechać tę Ruś świętą,
Zawojuję sobie dziewięć grodów,
Udaruję ja dziewięciu synów
I przywiozę sobie szubkę drogą”.
Na to rzeknie caryca Pantałowna:
„Nie wziąć tobie tych dziewięciu grodów,
Nie obdarzyć swych dziewięciu synów
I nie przywieźć sobie szubki drogiej”.
Na to ozwie się car Turek-sułtan:
„Ach, ty wiedźmo, stara piekielnico!
Sobie spałaś, dla siebie sen miałaś!”
I uderzy ją po białym licu,
A odwinie się jeszcze - poprawi,
Jak nie rzuci carycę o posadzkę,
Jak nie rzuci jej i po raz drugi.
„A pojadę zaraz na Ruś świętą,
Zawojuję onych dziewięć grodów,
Udaruję swych dziewięciu synów
I przywiozę sobie szubkę drogą”.
Przemienił się Wolga Busłajewicz,
Przemienił się dobrodziej burym wilkiem
I poskoczył na majdan stajenny,
Dzielne konie wszystkie przepatrywał,
Wszystkim gardła poprzegryzał, porozrywał.
A przemienił się Wolga Busłajewicz
Małym tym gronostaikiem
I poskoczył w komnatę zbrojowną,
Prężne łuki wszystkie przełamywał,
I cięciwy jedwabne gryzł, rozrywał.
I hartowne strzały rozłupywał,
Ostre szable wszystkie szczerbił, psował
I buławy stalowe w pałąk zginał.
Wtenczas Wolga dobrodziej Busłajewicz
Przemieni się dobrodziej Busłajewicz
Małą ptaszka-ptaszynką,
Wprędce stanął w grodzie w Kijowie
I przemienił się dzielnym junakiem,
I w drużynie swojej stanął dobrej:
„Drużyno moja dobra, chrobra!
Pociągnijmy oto w Turek-ziemie”.
Pociągnęli oni w Turek-ziemie,
W jeństwo brali moc-siłę turczyńską:
„Drużyno moja dobra, chrobra!
Teraz dzielmy się naszą zdobyczą!”
Co tam było w dziale drogo płacone?
Co tam było w dziale mało płacone?
Dzielne konie po siedem rubli,
A oręże stalowe po sześć rubli,
Ostre szable były po pięć rubli
]I buławy kowane po trzy ruble.
A co mało płacono - płeć niewieścią:
Staruszeczki po trzy kopiejeczki,
A młódeczki po pół kopiejeczki,
A dzieweczki hoże po trojaczku.
WOLGA I MIKUŁA SIELANINOWICZ
Jak rozbłysnęło słońce krasne,
Jak na to niebo weszło na jasne,
Wtenczas rodzi się Wolga ów młody,
Młody Wolga, syn Światosławowi.
Jak tu począł Wolga rosnąć-krzepnąć,
Zachciało się Woldze mądrości wiele:
Szczuką-rybą pływać po morzach głębokich,
Sokół-ptakiem fruwać pod obłoki,
Burym wilkiem pomykać w szczerych polach.
Umykały wszystkie ryby w sine morza,
Ulatało wszystko ptactwo nad obłoki
I uchodził zwierz drapieżny w ciemne bory.
Jak tu począł Wolga rosnąć-krzepnąć,
Zbierał sobie drużynkę chrobrą:
Zuch-junaków trzydziestu bez jednego,
A sam Wolga stanął im za trzydziestego.
Jeszcze zbierał źrebczyki ciemnokare,
Ciemnokare źrebczyki nietrzebione:
Powsiadali na konie, pojechali,
Pojechali do grodów po daniny,
Zajechali na podole, szczere pole,
Usłyszeli w szczerym polu rataja.
Orze rataj a orzący poświstuje,
Skrzypi soszka klonowa, poskrzypuje,
A lemieszki o kamuszki pozgrzytają.
Dzień jechali tak od ranka do wieczora
I nie mogli do rataja dojechać.
Orze rataj, a orzący poświstuje,
Skrzypi soszka klonowa, poskrzypuje,
A lemieszki o kamuszki pozgrzytają.
Drugi dzionek tak jechali od ranka do wieczora
I nie mogli do rataja dojechać.
Orze rataj, a orzący poświstuje,
Skrzypi soszka klonowa, poskrzypuje,
A lemieszki o kamuszki pozgrzytają.
Więc jechali jeszcze trzeci dzionek,
Trzeci dzionek aż do poobiedzia,
W szczerym polu rataja dojechali.
A orzący w polu rataj poświstuje,
Na dwa boki skibki kładzie - odsypuje,
A pień-korzeń każdy precz wyorywuje,
A największe kamieniska w bruzdę zwala.
Ratajowa kobyłka rydza-płowa,
Cała uprząż jedwabna na niej nowa,
A soszkę ma rataj klonową,
Lemieszki u soszki stalowe
I polica u soszki czystosrebrna,
A rogaczyk ze złota krasnego.
Ratajowi kędziory rozwiewają się,
Niby krągłe niby perły rozsypują się,
A oczy ma rataj - jasne sokoły,
A ma brewki - czarne sobole,
A buciczki - safian zielony:
Nos jak szydło, a napiętki wąskie,
Pod napiętkiem to i wróbel przeleci,
Wkoło nosa - choćby jaje taczać.
Ma czapeczkę ten rataj puchową,
A kaftanik ma czarnoaksamitny.
Rzecze Wolga wtedy słowa takowe:
„Bóg pomagaj ci, rataju-ratajczyku,
Radlić, orać i gospodarować,
A te skibki odwalać-odsypywać,
A pień-korzeń każdy precz wyorywać,
A największe kamieniska w bruzdę zwalać”.
Na to rataj rzecze słowa takowe:
„Witaj, Wolgo Światosławowiczu,
Boża pomoc w gospodarce nie zawadzi.
Gdzież to jedziesz, Wolgo, dokądże droga?”
Rzecze Wolga mu Światosławowicz:
„Udarował mnie było własny wujek,
Własny wujek mój, chrzestny ojczulek.
Kniaź Włodzimierz stołecznokijowski,
Trzema oto grodami z mieszczanami:
Pierwszym grodem Kurzowcem,
Drugim grodem Orzechowcem,
Trzecim grodem Włościanowcem,
Jadę teraz do grodów po daninę”.
Na to Woldze rzece rataj-ratajczyk:
„Ejże, Wolgo Światosławowiczu!
Toż łyczkowie tam wszyscy rozbójniczkowie,
Słupy w moście podrąbią kalinowe
I utopią ciebie w rzece Smrodyni!
Trzy dni temu tam byłem, niedawniutko,
Nakupiłem sobie soli trzy wory,
Każdy worek będzie po sto pudów,
Jeszcze sam siadłem - pudów ze czterdzieści,
A tu poczną łyczkowie prosić groszy.
Jąłem wtenczas te grosze rozdzielać,
A co raz to tych groszów ubywa,
Łyczków więcej i więcej wciąż przybywa,
Aż zacząłem ich wtenczas odpychać,
I odpychać, i kułakiem wygrażać,
Położyłem ich pewnie do tysiąca;
Który stał stojący, ten i siadł siedzący,
Który siadł siedzący, to i legł leżący”.
Rzecze Wolga mu Światosławowicz:
„Ejże, ty rataju-ratajczyku!
Jedźże ze mną, bądź mi towarzyszem!”
Tedy migiem rataj-ratajczyk
Te szlejeczki jedwabne odplątywał
I kobyłkę z tej soszki wyprzęgiwał.
Powsiadali na konie, pojechali.
A ten ogon kobyłki rozścieła się,
A ta grzywa kobyłki rozwiewa się.
Ratajowa kobyłka poszła stępem,
A koń Wolgi rysią poskakuje;
Ratajowa kobyłka poszła pędem,
A koń Wolgi w tyle przyzostaje.
Rzecze rataj tedy słowa takowe:
„Zostawiłem w bruździe soszkę klonową,
A nie bieda z przechodnim-przejezdnym:
Jak ubogi nadejdzie - nic mu po niej,
Jak bogaty nadjedzie - nie połaszczy się,
Ale bieda z tym chłopkiem-prostotą.
Żeby soszkę tak z ziemi wyciągnąć,
A piaseczek z lemieszków otrząchnąć,
Rzucić soszkę w krzak rokitowy”.
Wtenczas Wolga Światosławowicz
Śle-posyła drużynkę swą chrobrą,
Pięciu śle on junaków, nie ułomków,
Żeby soszkę z ziemi wyciągnęli,
A piaseczek z lemieszków otrząchnęli
I rzucili ją za krzak rokitowy.
Przyjechała drużynka chrobra,
Pięciu zuchów, junaków nie ułomków,
Do tej soszki klonowej przyjeżdżają,
Kręcą soszkę za hołoble naokoło,
A nie mogą soszki z ziemi wyciągnąć,
Ni piaseczku z lemieszków otrząchnąć,
Rzucić soszki za krzak rokitowy.
Wtenczas Wolga Światosławowic
Śle-posyła drużynkę swą chrobrą,
Całym oto dziesiątkiem posyła
Kręcą soszkę za hołoble naokoło,
A nie mogą soszki z ziemi wyciągnąć,
Ni piaseczku z lemieszków otrząchnąć,
Rzucić soszki za krzak rokitowy.
Wtenczas Wolga Światosławowicz
Śle swą cała drużynę chrobrą,
Żeby soszkę z ziemi wyciągnęli,
A piaseczek z lemieszków otrząchnęli
I rzucili ją za krzak rokitowy
Kręcą soszkę za hołoble naokoło,
A nie mogą soszki z ziemi wyciągnąć,
Ni piaseczku z lemieszków otrząchnąć,
Rzucić soszki za krzak rokitowy.
Wsiadł więc oto rataj-ratajczyk
Na tę swoją kobyłkę rydzeńką
I pojechał po soszkę, po klonową,
A brał-chwytał soszkę jedną ręką,
Z ziemi, z bruzdy soszkę wyciągnął,
A piaseczek z lemieszków otrząchnął,
Rzucił soszkę za krzak rokitowy.
Powsiadali na konie, pojechali
A ten ogon kobyłki rozścieła się,
A ta grzywa kobyłki rozwiewa się.
Ratajowa kobyłka poszła stępem,
A koń Wolgi rysią poskakuje;
Ratajowa kobyłka poszła pędem,
A koń Wolgi w tyle przyzostaje.
Tedy Wolga jął pokrzykiwać
I kołpakiem nad głową wymachiwać:
„Stój, zaczekaj, rataju-ratajczyku!
Żeby ta kobyła konikiem była,
Za kobyłkę tę i pięćset by ci dali”.
Na to rzecze rataj-ratajczyk:
„Aj, bo głupi ty, Wolgo, nierozumny!
Tę kobyłkę łosiątkiem kupiłem,
A łosiątkiem jeszcze spod matuli,
Za kobyłkę pięćset rubli dałem.
Żeby ta kobyłka konikiem była,
Na tę kobyłę ceny by nie było”.
Rzecze Wolga mu Światosławowicz:
„Ejże, ty rataju-ratajczyku!
Jakim ciebie wołają imieniem,
Jak po ojcu ciebie nazywają?”
Na to rzecze rataj-ratajczyk:
„Ejże, Wolgo Światosławowiczu!
Jak zbiorę zboże i w stogi złożę,
Jak w stogi złożę, do domu zwiozę,
Do domu zwiozę, w domu wymłócę,
Piwa nawarzę, kmiotków napoję -
Poczną tedy chwalić mnie kmiotkowie:
`Zuch Mikuła nasz Sielaninowicz!”
Przyjechali do grodu, do Kurcowa,
I poczęli po grodzie tym przechadzać się,
I poczęli po grodzie tym rozglądać się,
A chłopacy jęli poszeptywać:
„Ten trzy dni jak tu był i łyczków bił”.
A łyczkowie jęli zbierać się,
Zbierać się i dumać-przemyśliwać:
Jak tu przyjść im i ukorzyć się,
A i nisko im pokłonić się.
Rzecze Wolga, syn Światosławowy:
„Ej, Mikuło Sielaninowiczu!
Darzę trzema cię grodami z mieszczanami,
A ostawaj tu za namiestnika,
Dań groszami odbieraj błyszczącymi”.
KŁÓTNIA ILJI Z WŁODZIMIERZEM
Wydał kniaź Włodzimierz ucztę przewspaniałą
Dla kniaziów, bojarów, ruskich bohaterów,
Udanych mocarzy - zapomniał jedynie
O starym Kozaku, o Ilji Muromcu
Bardzo sobie Ilja wziął tę rzecz do serca.
Rychle bierze Ilja łuk napięty mocno,
Kładzie na nim strzały hartowane w ogniu
I dalejże strzelać do cudownych krzyży,
Do cudownych krzyży i do cerkwi Bożych,
Do cerkiewnych kopuł suto pozłacanych.
Woła przy tym Ilja przeraźliwym głosem:
„Hej, karczemni bracia, zuchy-wydmikufle!
Chodźcie no pić ze mną chłodną okowitę,
Rabować kopuły suto pozłacane!”
Tedy pijanice, zuchy wydmikufle
Pędzą, przyskakują, wielce się radują:
„Och, ty nasz ojczulku, ty ojcze rodzony!”
Poszli, zrabowali wszystkie carskie szynki,
Sprzedają kopuły suto pozłacane,
Wypchali kalety grosiwem bez liku
I dalejże spijać tęgą okowitę.
Widzi kniaź Włodzimierz stołecznokijowski,
Że przyszła na niego klęska nieuchronna,
Wyprawia więc drugą przewspaniałą ucztę
Dla starca Kozaka, dla Ilji Muromca.
Zaczęli rozważać w kniaziowym pałacu
Kogo mają posłać po Ilję Muromca,
By na ucztę prosić starego Kozaka.
Długo rozważali, wreszcie uradzili,
Że najlepszym posłem Dobrynia Mikitycz;
Dobrynia z Muromcem są pobratymcami,
Zamienili krzyże noszone na piersi,
Tymi krzyżykami zbratali się byli,
Wzajem dali sobie niezłomną przysięgę,
Przysięgę niezłomną podpisali obaj:
Że ma być posłusznym starszy brat młodszemu
I starszemu młodszy brat ma być posłusznym.
Przychodzi do Ilji Dobrynia Mikitycz:
„Hej, stary Kozacze, mój Iljo Muromcze,
Luby pobratymcze, krzyżykowy bracie!
Myśmy sobie dali niezłomną przysięgę,
Przysięgę niezłomną podpisali obaj:
Że ma być posłusznym starszy brat młodszemu,
A starszemu młodszy ma być brat posłuszny,
I że mamy wzajem obstawiać za siebie”.
A Ilja Muromiec tak mu odpowiada:
„Witaj, pobratymcze, krzyżykowy bracie,
Mój miły braciszku, Dobrynio Mikitycz!
Ja bym nie usłuchał nikogo krom ciebie,
Nie wziąłbym udziału w biesiadzie wspaniałej,
Lecz naszej przysięgi złamać mi nie wolno”.
Przywdziali na siebie odświętne ubiory,
Przywdziali na siebie łyskliwy rynsztunek,
Poszli do chrobrego księcia Włodzimierza,
Do stołowej izby w kniaziowym pałacu.
Nie dano tu Ilji miejsca pośledniego,
Lecz najpocześniejsze dano mu to miejsce,
Posadzili Ilję u naczółka stołu,
Przynieśli mu czarę tęgiej okowity,
Postawili puchar wytrawnego miodu.
A Ilja Muromiec przemawia w te słowa:
„Kniaziu Włodzimierzu stołecznokijowski!
Dobrześ wiedział, kniaziu, kogo posłać po mnie!
Gdyby nie był przyszedł mój brat krzyżykowy,
Ja bym nie usłuchał nikogo innego.
Bo już taki zamiar powziąłem był, kniaziu:
Ująć w obie ręce łuk mocno napięty,
Kłaść na łuku strzałę kształtowaną w ogniu,
Do stołowej izby mierzyć w twym pałacu,
Zabić ciebie, chrobry książę Włodzimierzu,
Wespół ze stołeczną kniahinią Opraksją.
Ale teraz Pan Bóg niechaj ci odpuści,
Niechaj ci daruje winę twoją wielką”.
Spis treści
Wstęp --- 5
Uzdrowienie Ilji Muromca --- 23
Ilja Muromiec i zbój Sołowiej --- 35
Ilja Muromiec i Straszydło --- 44
Suchman --- 49
Świętogor --- 55
Światogor i Ilja Muromiec --- 58
Czuryło Plenkowicz --- 66
Diuk Stiepanowicz --- 74
Dobrynia i żmij --- 92
Sołowiej Budymirowicz --- 106
Alosza Popowicz i Tuharyn --- 115
Ilja Muromiec i Kalin car --- 126
Wasyli Pijanica --- 133
Sadko --- 141
Sadko - bogaty kupiec --- 145
Wasyli Busłajew --- 153
Wolga ---163
Wolga i Mikuła Sielaninowicz --- 170
Kłótnia Ilji z Włodzimierzem --- 176
J. Krzyżanowski, Byliny. Studium z dziejów rosyjskiej epiki ludowej. Wilno 1934, s. 105.
Zob. A.N. Robinson, Litieratura driewniej Rusi (W:) Istorija wsiemirnoj litieratury. Ried. Ch.G. Korogły, A.D. Michałow i in., t. 2. Moskwa 1984.
Boj Ilji Muromca s synom. (W:) Byliny. Kijewskij cykl. Podgotow. I. P. Bieriezowskij. Kijew 1982, s. 74. Przeł. T. Pakszys.
Krzyżowi bracia - ci, którzy zamieniali się noszonymi na piersiach krzyżami (krzyżakami) na znak przyjaźni, wzajemnego posłuszeństwa i „pokrewieństwa”.
Ten stan rzeczy jest zgodny z bylinną formułą oznajmiającą, iż Ilji „śmierć w boju niepisana”.
Jak wyginęli wiciądze na Świętej Rusi. (W:) Dawne wiersze ruskie. Przeł. T. Łopalewski. Wilno 1933, s. 133-134.
Do tego typu opowieści nawiązuje J.R.R. Tolkien, przedstawiając w „Hobbicie” trolle zastygłe w skałę pod wpływem pierwszych blasków świtu.
Cyt. za: J-C. Schmitt, Samobójstwo w średniowieczu. Przeł. J.M. Godzimski (W:) Antropologia śmierci. Myśl francuska. Przeł. S. Cichowicz, J.M. Godzimski. Warszawa 1993, s. 191.
Daniła Łowczanin. (W:) Byliny. Kijewski cykl, op. cit., s. 194-195. Samobójstwo popełnia również bylinny Suchman Odychmantiewicz, heros skrzywdzony przez kniazia Włodzimierza.
Ibidem, s. 244. (Primieczanija)
Korolewicz iz Krjakowa. (W:) Byliny. Ried. L.M. Leonow, W.P. Anikin, W.I. Biełow i in. Moskwa 1988, s. 293.
Ibidem, s. 411.
Ilja Muromiec i Amielfa Timofiejewna. (W:) Byliny. Podgotow. W.J. Propp, B.N. Putiłow. T. 1. Mosk4wa 1958, s. 226. W tej zapisanej na Kaukazie i być może będącej refleksem znacznie starszego tekstu „kozackiej bylinie“ Ilja Muromiec nazywany jest Ilją Turowiczem.
Diuk Stiepanowicz. (W:) Byliny. Przeł. T. Mongird. Warszawa 1957, s. 132.
Alosza Popowicz i Tuharyn. (W:) Byliny. Tłum. Cz. Jastrzębiec-Kozłowski i in. Opr. M. Jakóbiec. Wrocław 1955, s. 62.
Kamskoje poboiszcze. (W:) Byliny. Podgotow. P.D. Uchow. Moskwa 1957, s. 112.
J. Krzyżanowski, op. cit., s. 66.
Swiatogor. (W:) Byliny. Przeł. Cz. Jastrzębiec-Kozłowski i in., op. cit., s. 133-134.
Ilja Muromiec. (W:) Dawne wiersze ruskie, s. 48-49.
Zob. B.N. Putiłow, Russkij i jużnosławianskij gieroiczeskij epos. Sprawditielno-tipołogiczeskoje issliedowanije. Moskwa 1971, s. 78-83.
Swiatogor. (W:) Byliny. Podgotow. W.J. Propp, B.N. Putiłow, op. cit., s. 33.
Zob. R. Jakobson, G. Rusicic, The Serbia Zmai Ogneni Vuk and the Russian Vseslav Epos. “Annuaire de l'Institut de Philologie et d'Histoire Orientale et Slave”, vol. 10. Bruxelles 1950; W.M. Żyrmunskij, Srawnitielnoje Litieraturowiedienije. Wostok i Zapad. Leningrad 1979, s. 234-237.
Ilja Muromiec i straszydło. (W:) Byliny. Przekł. Cz. Jastrzębiec-Kozłowski, op. cit., s. 20. Dla porównania przytoczmy fragment „Zadońszczyzny”: „I przybiegły szare wilki od ujścia Donu i Dniepru i stanąwszy wyją na rzece, na Mieczy; chcą wystąpić przeciwko Ziemi Ruskiej. Nie, nie szare to wilki: to przyszli bezbożni tatarzy, aby niosąc wojnę zagarnąć wszystką Ziemię Ruską. Wtedy gęsi zagęgały na rzece, na Mieczy, łabędzie zaczęły bić skrzydłami: to bezbożny Mamaj przyszedł na Ziemię Ruską i wojowników swych przywiódł”. („Słowo” Sofroniusza z Riazania [Zadońszczyzna]. Przeł. R. Łużny. (W:) Literatura staroruska. Wiek XI-XVII. Antologia. Opr. W. Jakubowski i R. Łużny. Warszawa 1971, s. 106.
B.Jasieński, Słowo o Jakubie Szeli. (W:) Tegoż, Utwory poetyckie, manifesty, szkice. Opr. E. Balcerzan. Wrocław 1972, s. 137.
Kaczarowo - nazwa sioła brzmi często Karaczanowo.
Rosa świętojańska - rosa spadła w dniu 24 czerwca, poświęconym pamięci św. Jana, lub też w wigilie tego święta.
Rosa piotrowska - spadła w przeddzień 29 czerwca, kiedy obchodzono święto Piotra i Pawła.
Na Eliasza - dzień proroka Eliasza obchodzono 20 lipca.
Syn generalski - długi okres bytowania epiki bohaterskiej jedynie w pamięci ludu oraz ustne jej przekazywanie sprawiły, iż w tekstach spotyka się sporo anachronizmów (w średniowieczu nie było stopnia generalskiego): do starych pieśni, starin, jak nazywa byliny lud, dodawano wtręty dotyczące o wiele późniejszych zjawisk, pojęć i nazw.
Przekład oparto na tekście wydania: Byliny. Bibliotieka poeta, Sowietskij pisatiel. Duża seria. Moskwa-Leningrad 1938, s. 100.
Na obiednię - na mszę; tu w znaczeniu: na sumę.
Rohatyna - broń sieczna, drzewcowa, używana głównie w łowiectwie; rodzaj włóczni opatrzonej hakiem przy grocie, który zapobiegał zbyt głębokiemu wbiciu się ostrza
Teremy - wieżyczki cerkiewne.
Przekład oparto na tekście wydania: Byliny. Bibliotieka poeta. Sowietskij pisatiel. Mała seria, wyd. III. Leningrad 1954, s. 49.
Król Jerozolimy Konstantyn - nieścisłość historyczna wynikająca z niewiedzy anonimowego autora. Konstantynowie (kilku ich było) władali Bizancjum i rezydowali w Konstantynopolu, mieście zresztą równie świętym dla prawosławnych jak Jerozolima - stąd zlanie pojęć.
Karpiel - chodak pleciony z łyka; także: trzewik znoszony, stary, podarty but.
Przekład oparto na tekście wydania: Byliny. Moskwa 1950, s. 27-30.
Przekład oparto na tekście wydania: Byliny… op.cit., Leningrad 1954, s. 196.
Rataj - kmieć, oracz, rolnik; inaczej: parobek do orania wołami.
Przekład oparto na tekście wydania: Kniga bylin. Sbor izbrannych obrazcow russkoj narodnoj epiczeskoj poezji. Sostawił W.P. Awienarius, Petersburg 1880, s. 125-127.
W innych wariantach Ilja opowiada, iż żona Światogora zmusiła go do cudzołóstwa.
Przekład oparto na tekście wydania: Byliny. Bibliotieka poeta. Sowietskij pisatiel. Mała seria, wyd. II. Leningrad 1950, s. 49.
Hosudar - pan, książę, władca.
Krzeczot - gatunek ptaka łownego.
Jak podaje w swoim studium o bylinach J. Krzyżanowski, imię Czuryły spotkać można było w ukraińskich i polskich pieśniach XVI w., które „prawiły o gachu i strojnisiu Czuryle, figurze na kresach wschodnich przysłowiowej jeszcze za Naruszewicza”.
Waldachim - baldachim.
Pajuk - pokojowiec dworski, członek straży magnata, towarzyszący mu głównie w czasie jazdy karetą.
Przekład oparto na tekście wydania: Byliny. Bibliotieka poeta… Mała seria, op. cit., s. 217.
Sapowata - wilgotna, bagnista
Na łontarzu (form. lud.) - na ołtarzu. Ten wiersz i cztery następne wzięte są z wydania: Onieżskije byliny, Moskwa-Leningrad 1951, s. 238. Został tam podany inny wariant byliny.
Listy… rękopisane - umiejętność czytania i pisania była dość szeroko rozpowszechniona w większych centrach kulturalnych na Rusi przed nadejściem Mongołów. Tuż po wojnie uczeni rosyjscy rozkopując ulice nowogrodzkie odnaleźli pod brukiem znaczną ilość dokumentów spisanych na korze brzozowej..
Prostpecht - (form. gwarowa) prospekt, szeroka ulica.
Karczma carowa - karczma państwowa. Oczywisty anachronizm: karczmy państwowe, „carskie”, powstały dopiero za cara Iwana IV, ok. 1555 r.
Z piórmażami (z fr. Plumage) - z piórami.
Przekład oparto na tekście wydania: Byliny… op. cit., Moskwa 1950, s. 54.
Żmijczęta - dzieci żmija, czyli smoka.
Kołpak - tu: hełm, szyszak.
Przekład oparty na tekście wydania: Ustnoje poeticzeskoje tworczestwo russkogo naroda. Chrestomatia (wypisy). Ułożyli S.I. Wasilonok, W.M. Sidielnikow. Moskwa 1954, s. 103.
Ławeczka - rybia kość… - ławeczka ozdobiona rzeźbą z kłów konia morskiego (morsa)
Czterdzieści soroków - czterdzieści pęków, z których każdy zawierał po czterdzieści sztuk skórek zwierzęcych
Na niebie słońce… wszystka piękność ziemi i morza - malowidła na sklepieniach komnat przedstawiające niebo z ciałami niebieskimi musiały fascynować widzów, skoro nieraz występują w bylinach przy opisie wspaniale urządzonych domów bogaczy. Tak właśnie zdobione były na Rusi Moskiewskiej sufity i ściany carskich pałaców, gdzie przedstawiane było niebo i bieg planet.
Przekład oparto na tekście wydania: Ustnoje poeticzeskoje…, op. cit., s. 144.
A tu wnoszą.. Żmijowicza - bylina powstała niewątpliwie na skutek połączenia dwóch przynajmniej wątków epickich opowiadających o walce z Tuharynem. To tłumaczy, dlaczego - wbrew logice - zabity przez Aloszę Tuharyn zjawia się na uczcie.
Władyka - archijerej, wyższa godność w kościele greckim, prawosławnym
Przekład oparto na tekście wydania: Byliny… Leningrad 1954, s. 157.
Ćma - dziesięć tysięcy. Ćma to także gromada, tłuszcza.
Po trzy ćmy, po trzy tysiące - po trzydzieści trzy tysiące.
Rurki niemieckie - anachronizm - chodzi o lunetę, w średniowieczu nieznaną.
Jarki kamień (ros. Gorjucz kamień) - tajemniczy głaz z rosyjskich bajek i zamawiań ludowych.
Wino zielone - często spotykane w tekstach ludowych określenie gorzałki, wódki palonej destylowanej.
Przekład oparto na tekście wydania: Byliny. Gosudarstwiennoje Izdatielstwo Chudożestwiennoj Litieratury. Masowa seria. Moskwa 1950, s. 21.
Kopie bułane - kopie stalowe.
Kunia sobolowa - okrycie podbite sobolami.
Przekład oparto na tekście wydania: Russkaja ustnaja słowiesnost'. T.I. Byliny. Ried. M. Spieranskij. Moskwa 1916, s. 228 c-238.
Przekład oparto na tekście: Ustnoje…, op. cit., s. 125.
Przekład oparto na tekście wydania: Narodnyje byliny, stariny…, nr 64, s. 370-380.
Z poczesnej strony… w stronę podpieckową… w stronę odedrzwiową - mowa o miejscach przy stole biesiadnym. Miejscem najbardziej honorowym, poczesnym - był tzw. Duży róg: najdalszy od drzwi, z prawej strony od wejścia, wisiały tam obrazy świętych; na ukos od niego znajdował się róg odedrzwiowy - przy drzwiach; sąsiedni róg nazywał się podpieckowym, bo znajdował się koło pieca czy też naprzeciwko czeluści piecowej.
Tu pieśniarz (skazitiel') omylił się: jak wynika z dalszego tekstu, mówi nie Kostia, lecz Wasyli Busłajew.
Po ojcu - po śmierci ojca.
Obieża - matnia, pułapka.
Kromysełko - nosidło do konwi lub wiader.
Kamienne - tu: murowane.
Przekład oparto na tekście wydania: Narodnyje byliny, Stariny…, nr 64, s. 134.
Przekład oparty na tekście wydania: Narodnyje byliny. Stariny…, nr 64, s. 3.
Rogaczyk - rękojeść albo dyszel sochy.
Przekład oparty na tekście wydania: Narodnyje byliny. Stariny…, nr 64, s. 3.
Przekład oparto na tekście wydania: Narodnyje byliny. Stariny i pobywalszcziny. Moskwa 1861, nr 18, s. 95-97.
179