Poskromienie złośnika, różne


Tytuł: Poskromienie złośnika
Autor: judyta
Beta: Suasha_ (1,2,3,4,5,6,7 rozdział)
Gatunek: rzeczywistość alternatywna - od chwili akcji w Ministerstwie Magii (końcówka 5 tomu)
Ograniczenia: Ogólnodostępne
Ostrzeżenia: non-canon,



Rozdział 1. Co się wydarzyło w Ministerstwie Magii?

Wyjątkowo rozsierdzony Severus Snape, podążał właśnie wraz z obiektem swojej złości - Albusem Dumbledore'em do siedziby Zakonu Feniksa. Chyba nigdy wcześniej Mistrz Eliksirów nie był aż tak wściekły na dyrektora, jak w ciągu ostatnich kilku dni. Owszem, odkąd siedem lat temu zaczęły docierać pierwsze poważne sygnały o tym, że Czarny Pan może powrócić, niemal bez przerwy dochodziło między nimi do starć. Severus nigdy jednak nie myślał poważnie o odejściu na dobre od tego „starego wariata”, tak jak właśnie teraz to robił.
A wszystko to przez jedną JEGO decyzję, jeden rozkaz, przez który parę dni temu musiał gonić z innymi członkami Zakonu Feniksa do Ministerstwa Magii za przeklętym Potterem i jego kompanią. On sam uważał, że najlepiej by było, aby został w Hogwarcie. I oczywiście miał rację!
Jednak, kiedy w parę godzin po akcji w Ministerstwie, okazało się, że został tam rozpoznany przez Lucjusza Malfoya i Bellatrix Lestrange, dyrektor powiedział mu tylko:
— Ależ drogi chłopcze, sam powinieneś zrozumieć, że najważniejsze było uratowanie Harry'ego i pozostałych uczniów. Zresztą miałem nadzieję, że uda nam się złapać wszystkich Śmierciożerców.
Oczywiście i Lucjuszowi i, Belli udało się uciec...
Severus wiedział, że jego pozycja wśród Śmierciożerców nie była najlepsza (właściwie w każdej chwili mógł zostać zdemaskowany, a wszystko to przez tę historię z Quirrellem, z której nie miał szans się wytłumaczyć), ale przez ten czas mógł uzyskać ważne informacje.
— Już i tak trudno było to ciągnąć, a nie chciałbym abyś ginął na marne. — Usłyszał od Albusa, kiedy wyłożył mu ten argument.
— A może to ja powinienem zdecydować, jak mam zginąć? — nie wytrzymał wtedy Severus.
Jego złość potęgował fakt, że istniała szansa, aby Malfoy i Lestrange się nie wymknęli. Jednak dla cholernego wilkołaka i tego kundla celem numer jeden (zaraz po tym, jak udało się odesłać bachory z powrotem do Hogwartu) stało się złapanie Petera Pettigrew.
I owszem Peter Pettigrew został złapany, ale piętnaście lat szpiegowania, piętnaście lat jego życia jasny piorun strzelił.
Jakby tego było mało, Dumbledore uparcie bronił wszystkich smarkaczy, którym zachciało się akcji ratunkowej oraz Blacka i Lupina, przez których w przeddzień wojny Zakon został bez szpiega. Za to jemu nakazał iść do sądu i zeznawać przeciw Pettigrew.
Severus czuł wewnętrznie, że za nic nie powinien zgadzać się zeznawać. Co go niby obchodzi taki Pettigrew czy Black?! Jednak jego opór trwał tak długo, jak długo mógł trwać, czyli do chwili w której Albus wydał mu rozkaz, którego, jako członek Zakonu, musiał posłuchać.
W tej właśnie chwili Severus Snape stał wraz z Dumbledore'em przed drzwiami siedziby Zakonu Feniksa, z której mieli udać się do sądu.
„A może dać się po prostu zapuszkować? Tak na złość „staremu wariatowi”? Miałbym wreszcie święty spokój, w końcu tam nie ma teraz nawet dementorów”.
Severusa naprawdę to kusiło. Miał za sobą bardzo długi i męczący tydzień. Denerwowało go wszystko, a zwłaszcza to, że Dumbledore wydawał się być zadowolony z takiego obrotu sprawy. Severus pamięta, jak jeszcze parę godzin temu dyrektor mówił z błyskiem w oczach:
— Teraz czekają cię inne zadania i cały Zakon musi ci bezwzględnie ufać!
Tyle, że Mistrz Eliksirów miał naprawdę głęboko gdzieś to, czy ktoś z tych ludzi mu ufa, czy nie.
Uważał, że choćby nie wiadomo, co zrobił czy powiedział i tak zawsze będzie tym złym.
Ale on chciał tego!!! Przez lata przyzwyczaił się do swojej roli i choć starał się do tego nie przyznawać nawet przed samym sobą, to prawda była taka, że w wyniku zdemaskowania stracił nieco grunt pod nogami, i nie chciał go stracić jeszcze bardziej.
Jego perfekcyjny plan - „szpiegować, aż wpadnę i zginę” - właśnie rozwiał się w pył i Severus zdał sobie sprawę, że szpiegowanie stało się jedynym celem w jego życiu, który właśnie stracił. A żyć dalej musiał. Może więzienie to jakieś rozwiązanie?
Nie, Albus chyba prędzej zabiłby go, niż pozwolił na coś takiego. Byli w końcu przyjaciółmi, choć niewiele osób zdawało sobie z tego sprawę. Ta przyjaźń to jednocześnie najlepsza i najgorsza rzecz jaka mu się przytrafiła. Najlepsza, bo nawet on kogoś potrzebuje, a nie łatwo (zwłaszcza w ciągu ostatnich sześciu lat) z nim wytrzymać, a najgorsza, bo równie trudno czasem wytrzymać z Albusem.
Jak na przykład przez ostatni tydzień, kiedy to dyrektor próbował na siłę wmówić mu, jak powinien zeznawać w sądzie. On za to skupiał się tylko na pytaniach, jakie mogą paść, a odpowiedzi przygotowywał własne. Oczywiście Dumbledore usłyszy je dopiero dzisiaj i zapewne nie będzie zachwycony. Severus postanowił jednak utrzymać swój image, bo gdyby odpowiadał tak, jak mu Dumbledore podpowiadał...
Oczywiście nie będzie kłamał. Zresztą wspomniany rozkaz obejmował mówienie prawdy i tylko prawdy. Dobierze po prostu odpowiednie słowa, doda trochę swej ironii...
Tak właśnie myślał Mistrz Eliksirów wchodząc za Albusem do kuchni siedziby. Kuchnia pełna była Rudych-Głów, panien Wiem-Wszystko i Tłukę-Wszystko, Chłopca-Który-Niestety-Przeżył, Denerwująco-Uprzejmego-Wilkołaka oraz Tego-Kundla. Jednym słowem pełna wszystkich tych, których on tak nie cierpiał, i z przyjemnością zauważył, że ostatnia trójka była dość podenerwowana.
Usiadł za Albusem, jakby osłaniając się nim od reszty towarzystwa i po tym jak udało mu się pozbyć niechętnych spojrzeń i odmówić przyjęcia wszystkich zaoferowanych przez panią Weasley produktów żywnościowych, znajdujących się w kuchni, wrócił do swoich rozważań.
Był zły, że na rozprawę do Ministerstwa idzie cała ta gromada. Przecież nawet gdyby to Pettigrewa postanowiono wypuścić, a Blacka przymknąć, to i tak nic nie zrobią!
„A zresztą, lepiej zapomnij o nich i skup się na swoich zeznaniach”.

Rozdział 2. Morderca czy nie morderca?

Severus tyle razy analizował w myślach możliwy przebieg przesłuchania, że wydawało mu się, iż jest przygotowany na wszystko. Dlatego, kiedy po pierwszym pytaniu o jego imię i nazwisko, usłyszał drugie, mało nie zaklął na głos.
— Stan cywilny? — powtórzył protokolant.
Po jaką cholerę o to pytają? Muszą mieć w tym jakiś cel, ponieważ to pytanie pada raczej rzadko, jeżeli nie nigdy. Bo i po co o to pytać?! Ale po coś pytają.
Severus nauczony przez lata pracy jako szpieg, że wszystko może mieć swój ukryty cel, postanowił być uważnym. Rozejrzał się po sali sądowej, skupiając się na osobach trzech sędziów, zasiadających po jego prawej stronie oraz paru prawników, znajdujących się naprzeciw niego. Jeden z tych ostatnich wpatrywał się w niego ze szczególnym natężeniem.
„Kiepski chyba z niego adwokat” - pomyślał Severus.
Jednak dzięki temu wiedział już, że lepiej nie kręcić.
— Wdowiec — odpowiedział w końcu.
Oczywiście nikt, z wyjątkiem tego adwokata, takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Wszyscy wtedy spojrzeli na niego tak, jakby wyrosła mu druga głowa, a ten beznadziejny kumpel Pottera rozdziawił nawet usta. Obrzydliwość. Natychmiast obiecał sobie, w ogóle nie patrzeć już w tamtą stronę. Ale cóż, w końcu tylko Albus i Bellatrix Lestrange wiedzą, że był on kiedyś żonaty.
Bellatrix Lestrange! Oczywiście!
Nagle wszystko zaczęło mieć sens, a jego przypuszczenia potwierdziło trzecie pytanie.
— Imię i nazwisko panieńskie żony?
— Anna Black — powiedział z uśmiechem. — Była siostrą Bellatrix Lestrange - dodał i z satysfakcją zaobserwował, jak zrzedła mina temu adwokacinie.
Najwyraźniej ktoś go dobrze sprawdził. Zamierzali użyć tego przeciw niemu, więc musiał ich rozczarować od razu informując, kim była Anna. Myśleli, że będą to z niego wyciągać, co świadczyłoby przeciwko niemu. W końcu Bellatrix była, obecnie najbardziej - zaraz po Voldemorcie - poszukiwanym przestępcą, a on okazał się być jej szwagrem. Ale nie z nim takie numery.
Musiał jeszcze odpowiedzieć na parę pytań o dane osobowe. W końcu protokolant usiadł na swoim miejscu, a dalsze przesłuchanie zaczął prowadzić prokurator.
— Trzynaście lat temu został pan oczyszczony z zarzutu bycia Śmierciożercą, lecz stało się tak za sprawą poręczenia Albusa Dumbledore'a. Nie przeprowadzono żadnego postępowania wyjaśniającego w sprawie czynów, jakich dopuścił się pan jako Śmierciożerca? Czy to się zgadza?
— Tak — odparł Severus spokojnie.
— To oznacza, że nie poniósł pan, żadnej kary za służenie Temu-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać?
— Profesor Dumbledore zaświadczył, że nie zrobiłem nic takiego, za co należałoby mnie aresztować. Zeznał, że działałem z jego polecenia.
— Ale był pan Śmierciożercą...
— Ja. Właściwie. Jestem. Śmierciożercą — wyartykułował z mocą. — Tyle, że Śmierciożercą „jasnej strony” — zakończył z kpiną.
— Jak mamy to rozumieć, panie profesorze?
— Byłem lojalnym sługą Voldemorta w takim samym stopniu, w jakim byłem wierny dyrektorowi Dumbledore'owi.
Na sali zapanowała konsternacja, ale Severusowi wydało się, że jej powodem nie był sens jego słów, lecz fakt, iż powiedział na głos TO imię. Postanowił używać go jak najczęściej.
Prokurator wydawał się być zbity z tropu, lecz nie był takim kretynem jak tamten adwokat, ponieważ szybko się opanował i zapytał:
— To znaczy, że do obiadu szpiegował pan dla profesora Dumbledore'a, a po nim mordował ludzi dla Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać?
— Nie, to oznacza, że „do obiadu” - powtórzył za prokuratorem - szpiegowałem dla Voldemorta, a „po nim” dla Dumbledore'a. Tym się zajmowałem.
— Dostarczał pan Sam-Pan-Wie-Komu informacji o poczynaniach jasnej strony? - zapytał przesłuchujący ze zgrozą.
— Tak — odparł Severus krótko.
— I nie poniósł pan za to żadnej kary, mimo tego, że mógł pan narazić na wielkie niebezpieczeństwo wielu ludzi. A pan poświadczył, że nie zrobił nic takiego, przez co należałoby go aresztować? - Tu zwrócił się do Dumbledore'a, który zajmował miejsce zaraz koło sędziów.
— Ponieważ istotnie tak było. Profesor Snape nie powiedział Voldemortowi nic, co mogłoby narazić kogoś na niebezpieczeństwo, za to dostarczał informacji, które pozwoliły ocalić wielu ludzi — oświadczył zagadnięty z tym swoim uspokajającym uśmiechem, którego Severus tak nie cierpiał. — Wszystko to działo się za moją wiedzą i zgodą.
— Pozwolił mu pan donosić Sami-Wiecie-Komu o tym, co dzieje się w pana otoczeniu?
— Tak, ponieważ to co otrzymywałem w zamian było warte tej ceny. Jak już wspomniałem, udało nam się ocalić wielu ludzi od najgorszego, ostrzegając ich. Właściwie wszyscy, którym pomogłem, zawdzięczają życie panu Snape'owi. — Dyrektor twardo stanął w obronie swego współpracownika.
— A jaką ma pan pewność, że istotnie było tak, jak pan mówi?
— Ufam profesorowi Snape'owi. - Padła krótka odpowiedź.
Prokurator, wyraźnie niezadowolony, zwrócił się znów w stronę Severusa.
— Może pan mi powie, dlaczego informacje uzyskane od Śmierciożerców, były istotniejsze od tych uzyskanych od Dumbledore'a?
— To bardzo proste. Śmierciożercy mi ufali, a jasna strona nie. — Po minie prokuratora widać było jednak, że to nadal nie jest proste, dlatego kontynuował. — Obydwie strony znały mnie i moją rodzinę, każda z nich miała utrwaloną opinię na mój temat i właśnie dlatego Śmierciożercy byli w stanie powiedzieć mi niemal wszystko. Ich przeciwnicy za to, nie powiedzieliby mi absolutnie nic. Albus Dumbledore również celowo nie informował mnie o żadnych, istotnych sprawach dotyczących Zakonu. Jeżeli czegoś nie wiedziałem, to nie mogłem tego powiedzieć ciemnej stronie, prawda? — zakończył.
Prokurator zrobił jeszcze bardziej niezadowoloną minę, lecz postanowił zaatakować od innej strony.
— Ilu ludzi pan zabił i na czyje polecenie?
— Pięciu. — Przesłuchujący uśmiechnął się głupio, dając wyraz temu, co on sobie myśli o tej odpowiedzi, ale Mistrz Eliksirów postanowił go zignorować. — Nie zrobiłem tego z niczyjego polecenia. Czterech z nich zabiłem w pojedynku w samoobronie, a jednego... — tu wyraźnie się zawahał — zabiłem strzelając mu Avadą w plecy — dokończył z kwaśną miną. Dało się odczuć, że nie ma ochoty rozmawiać na ten temat. — Wszyscy byli sługami Voldemorta.
Znów coś na kształt „Uoo” rozeszło się po sali.
— Jest pan Śmierciożercą osiemnaście lat i twierdzi pan, że zabił...
— Jestem Śmierciożercą piętnaście lat. Zostałem nim w wieku lat dwudziestu, czyli „pracowałem” nieco ponad rok, aż do klęski Voldemorta. Od chwili jego powrotu również upłynął rok. Co razem daje dwa lata. — Ostatnie zdanie wypowiedział z dużym naciskiem.
— A miedzy jedną i drugą wojną był pan Bogu Ducha winnym nauczycielem, co?
— Nie, po zniknięciu Czarnego Pana jeszcze przez trzy lata ci ze Śmierciożerców, którzy pozostali na wolności, dość często się spotykali. A odkąd siedem lat temu zaczęły docierać sygnały o jego odrodzeniu się, znów zaczęli być aktywni. Także, Bogu Ducha winnym nauczycielem byłem niecałe pięć lat. — Severus znalazł przyjemność w używaniu zwrotów, którymi zwracał się do niego przesłuchujący.
— Wróćmy do zasadniczego tematu — odchrząknął prokurator. — Więc twierdzi pan, że jest Śmierciożercą piętnaście lat. Cóż... Jak na takich jak pan — zignorował wściekłe spojrzenie przesłuchiwanego — został pan nim trochę późno. Można wiedzieć, co robił pan do dwudziestego roku życia?
— Studiowałem warzenie eliksirów — wysyczał wciąż wściekły Severus.
— I to przeszkadzało panu w zostaniu Śmierciożercą? Zaraz po szkole? — Prawnik posłał znaczący uśmiech w kierunku ławy sędziowskiej.
— Studiowałem w Leeds, na drugim końcu Anglii, wtedy jeszcze wpływy Czarnego Pana tam nie sięgały.
— Dlaczego...
— W Leeds jest najlepsza szkoła warzenia eliksirów w całej Wielkiej Brytanii. - Znów wszedł w słowo „temu idiocie” z góry wiedząc, o co ten go zapyta. Jednak teraz był dla odmiany zadowolony. Owszem sprawdzili go, ale dzięki Bogu nie tak dokładnie, jak się obawiał.
— Twierdzi pan — zaczął z mocą prokurator — że zabił pan pięć osób i wszyscy oni byli Śmierciożercami. Może pan to jakoś udowodnić?
— Nie.
— Ach... — Przesłuchujący uśmiechnął się z zadowoleniem. — Powiedział pan również, że jednego z nich zabił pan bez uprzedzenia. Dlaczego?
— Zraził moje poczucie estetyki. — Severus uśmiechnął się „po swojemu”, lecz w tym momencie poczuł na sobie wzrok dyrektora, więc szybko dodał:
— Zastałem go w chwili, kiedy szykował się do wyrzucenia przez okno odrąbanej głowy swojej ofiary. Zanim zdałem sobie sprawę z tego co robię, on już był martwy — zakończył.
Wyraźnie dało się zaobserwować lekki popłoch u przesłuchującego, lecz po chwili ten znów przemówił.
— Więc, nigdy nie zabił pan nikogo na polecenie Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać?
— Nie.
— Przykro mi to mówić, - powiedział z miną, która dobitnie przeczyła temu, że jest mu przykro - ale to co pan mówi chyba mija się z prawdą. Wszyscy wiemy jak wygląda wasza „inicjacja”.
— Być może jestem osławionym wyjątkiem, potwierdzającym regułę — zakpił Mistrz Eliksirów ze starego przysłowia.
— Więc, jak udało się panu zostać zaufanym...
— Nigdy nie byłem zaufanym sługą Voldemorta, wręcz przeciwnie, zawsze byłem najbardziej podejrzany, nie miałem nigdzie wolnego wstępu...
— I nie pozbył się pana skoro panu nie ufał?
— Voldemort… — Severus wciąż ignorował reakcję ludzi znajdujących się na sali — bardzo potrzebował szpiega w Hogwarcie, tak bardzo, że nie tylko nie przeszedłem typowej inicjacji, ale wręcz miałem zakaz uczestniczenia w ich „akcjach”... — Tu zatrzymał się, zdając sobie sprawę z tego, że powiedział za dużo.
Było już jednak za późno, a przesłuchujący był zbyt doświadczony, aby nie uchwycić sensu wypowiedzianych słów.
— Dlaczego nie przeszedł pan typowej inicjacji i nie dopuszczano pana do hm... Głównych zajęć Śmierciożerców?
Mistrz Eliksirów znów był wściekły, ale tym razem na siebie.
„Starzejesz się Severusie” - myślał kierując wzrok na Albusa.
Ten kiwnął nieznacznie głową, dając znak, że może mówić. Profesor, chcąc nie chcąc, odpowiedział na pytanie.
— Voldemort bał się, że jeżeli kogoś zabiję i Dumbledore dowie się o tym, to stracę pracę w Hogwarcie, a on tym samym straciłby szpiega.
— To znaczy, że najpierw został pan nauczycielem, a potem wstąpił w szeregi Tego-Którego-Imienie-Nie-Wolno-Wymawiać?!
— Pańska inteligencja mnie wręcz powala…
— Severusie!!! — Rozbrzmiało na sali.
Snape znów spojrzał w stronę Dumbledore'a, a gdy ten odwrócił wzrok, w którym Mistrz Eliksirów widział naganę, odezwał się ponownie.
— Zrobiłem to na polecenie dyrektora Dumbledore'a.
— Co? - zapytał przesłuchujący głupio.
— Zostałem Śmierciożercą.
Na sali zapanowała konsternacja. Wszyscy patrzyli w stronę Albusa Dumbledore'a, który zdając się tym nie przejmować, szeptał coś do jednego z sędziów siedzącego obok.
— Panie dyrektorze — zwrócił jego uwagę prokurator — naprawdę kazał pan swemu podwładnemu zostać Śmierciożercą?
— Owszem, poprosiłem o to profesora Snape'a — odparł zagadnięty ze spokojem. — Jednak nigdy bym tego nie zrobił, gdyby nie był on w ciągłym niebezpieczeństwie od chwili swojego powrotu do Londynu i rozpoczęcia pracy w Hogwarcie. Ponieważ Voldemort usilnie starał się do niego dotrzeć, uznałem, że to najlepsze wyjście.
— Zaryzykował pan bezpieczeństwo całej szkoły, a właściwie całego czarodziejskiego świata...
— Niczym nie ryzykowałem. Jak już powiedziałem, ufam profesorowi Snape'owi. A poza tym - tu uśmiechnął się jowialnie - jak mówił profesor Snape, daliśmy Voldemortowi do zrozumienia, że będę bacznie obserwował mojego nauczyciela eliksirów.
— I Sam-Pan-Wie-Kto uwierzył, że pan nie do końca ufa swojemu pracownikowi?
— Pan sam, jakieś pięć minut temu, wspominał coś o „takich jak ja” — wtrącił się Severus Snape. — Czarny Pan nie miał podstaw by wątpić w to, że Albus Dumbledore nie ufa jednemu z „osławionych” Snape'ów.
— Dlaczego zgodził się pan zostać szpiegiem? — zapytał przesłuchujący z miną człowieka, który właśnie tonie.
— Byłem coś winny panu dyrektorowi, — zaczął Mistrz Eliksirów ostrożnie — a ponieważ nie lubię mieć długów...
— A cóż takiego zrobił dla pana dyrektor, skoro zgodził się pan na coś takiego?
Tym razem odpowiedź była ostra i krótka.
— Nie pana interes.
Severus Snape zignorował paplanie prokuratora, które nastąpiło po tym stwierdzeniu oraz wzrok Albusa, który znów wiercił mu dziurę w plecach. W końcu jego przełożony wstał i z niezbyt zadowoloną, choć spokojną miną, oświadczył, że już zdecydowanie za długo trwa to przesłuchanie, że i tak powiedziano tu więcej niż jest to konieczne, aby ostatecznie udowodnić, że on - Mistrz Eliksirów - znajduje się po „właściwej” stronie tej wojny oraz, że najwyższy czas przejść do prawdziwego powodu, dla jakiego się tu zebrano, czyli osądzenia Petera Pettigrew.
— Zgodzisz się ze mną droga Saro? — Tu dyrektor zwrócił się do głównej sędziny.
„Droga Saro”! — Huczało w głowie Severusa Snape'a. — „Dlaczego ja się tu męczę od bitej godziny, skoro to jest „Droga Sara”?
A „Droga Sara” właśnie ponownie oczyściła go z zarzutu bycia Śmierciożercą i ogłosiła dziesięciominutową przerwę przed kolejnym przesłuchaniem.

Rozdział 3. Uniewinnienie Syriusza Blacka.

Gdyby ktoś uważnie obserwował Severusa Snape'a, kiedy ten opuszczał salę sądową, pomyślałby zapewne, że Mistrz Eliksirów wręcz z niej „wyfruwa”, aby już więcej nie powrócić. Cóż, Severus naprawdę miał ochotę „odlecieć do ciepłych krajów”, lecz przeszkadzało mu w tym parę drobiazgów, takich jak fakt, że w Anglii był właśnie początek lipca, Albus i tak by go odnalazł i kazał fruwać z powrotem i wreszcie to, że wybitnie nie cierpiał, nie kończyć tego, co zaczął. A przecież koniec był już bliski, jeszcze tylko jedno przesłuchanie.
Mistrz Eliksirów dziękował Bogu, że reszta towarzystwa dawno złożyła swe oświadczenia i dziś miał zapaść ostateczny wyrok w sprawach Blacka i Pettigrewa. Dlatego przed tą rozprawą, rozprawiono się z nim. Jeżeli by mu nie uwierzono, nie zeznawałby i Peter Pettigrew najprawdopodobniej wyszedłby na wolność (Severus nie był w stanie pojąć, jak to jest możliwe), lecz teraz sędziowie muszą najpierw go wysłuchać.
Ktoś mógłby pomyśleć, że Snape wolałby, aby w więzieniu wylądował Black. Jednak osoba ta zapomniałaby o bardzo istotnym fakcie: nikt tak jak Ślizgon nie szanuje przyjaźni i nie brzydzi się jej zdradą. A Mistrz Eliksirów miał jeszcze parę osobistych powodów dla których chciał ukarania Pettigrew.
— Dobrze się czujesz? — Usłyszał nad sobą zmartwiony głos. Gdy podniósł głowę napotkał równie zmartwione oczy dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. — Nie wyglądasz najlepiej.
Severus uśmiechnął się w duchu na myśl, kiedy to on, ostatnimi czasy, wyglądał dobrze.
— Nic mi nie jest. Zdenerwował mnie tylko ten kretyn, prokurator — odparł.
Albus popatrzył na niego z wyraźna dezaprobatą, ale nie skomentował tych słów.
— Czas już wracać — powiedział krótko i skierował się w stronę wejścia do sali na której, za jakąś godzinę, miały się rozstrzygnąć losy Petera Pettigrew i Syriusza Blacka.
Ponieważ wszyscy mieli już dość tej sprawy, która powinna zostać ostatecznie wyjaśniona piętnaście lat temu, a nie dzisiaj, „droga Sara” poprosiła, aby profesor Snape przeszedł od razu do rzeczy - z czego był rad. Jednak na drodze do tego szczęścia stanął nie kto inny jak ten adwokat, który zlecił zapytać go o stan cywilny, a który okazał się być obrońcą Petera Pettigrew.
— Nie zgadzam się na przesłuchanie profesora Severusa Snape'a ze względu na jego stronniczość w tej sprawie! — Czarodziej ten miał chyba najbardziej piskliwy głos, jaki Severusowi dane było słyszeć.
— Dlaczego uważa pan, że profesor Snape może być stronniczy? — Dumbledore'owi wyraźnie weszło w krew bronienie Mistrza Eliksirów, choć ten teoretycznie obrońcy nie potrzebował.
— Był mężem kuzynki Syriusza Blacka, więc to chyba oczywiste, że może zeznawać na jego korzyść.
Severus spodziewał się wszystkiego - poza czymś takim. On po stronie tego kundla? To było takie głupie, że nie był w stanie się zezłościć, a wręcz przeciwnie. Ten facet tak go rozbawił, że nie próbował ukryć lekkiego uśmiechu, który wywołały te słowa. Korzystając z chwili przerwy, spojrzał po raz pierwszy na Petera Pettigrew. Cóż, temu bardzo daleko było do śmiechu. Siedział jakby skurczony - niewątpliwie od spojrzeń jakimi obdarzali go jego „przyjaciele” i inni czarodzieje znajdujący się na sali.
Ich oczy na chwilę się spotkały i Severus zobaczył najprawdziwszą panikę we wzroku szczura.
— Uważam, że profesor Snape nie ma prawa zmieniać zeznań, jakie złożył w zeszłym roku po ucieczce Syriusza Blacka z Hogwartu. — Do Severusa dotarł pisk tego „adwokaciny”. Najwyraźniej jego dyskusja z Albusem nabierała tempa.
— Niech pan się nie obawia. — Mistrz Eliksirów uznał, że najwyższy czas się wtrącić. — Nie mam zamiaru zmieniać tamtych zeznań.
„Adwokacina”, jak ochrzcił go Severus, rozdziawił usta niemal tak „pięknie” jak Weasley przed godziną i tym samym skazał się na ignorancję wzrokową ze strony Mistrza Eliksirów.
Sędzina, już wyraźnie podenerwowana, bez ogródek nakazała profesorowi streszczać się.
Z niewątpliwą, choć niewidoczną dla innych ulgą, Mistrz Eliksirów przybrał najbardziej znudzony ton głosu na, jaki było go stać, bijący na głowę nawet wyczyny profesora Historii Magii w Hogwarcie i zaczął opowiadać. A mówił o jednej z „imprez” Śmierciożerców sprzed trzech miesięcy, na której to Peter Pettigrew, niewątpliwie lekko wstawiony, chwalił się głośno jak „załatwił Potterów”. Kiedy Severus doszedł do momentu, w którym Pettigrew odgrywał przed sługami Czarnego Pana scenę „udaję przed Syriuszem, że mam poważne wątpliwości czy powinienem zostać strażnikiem tajemnicy”, na sali zapanowało lekkie poruszenie. Jednak Severus nawet nie spojrzał w tamtym kierunku i choć wydawało się to niemożliwe, wsadził w swój głos jeszcze więcej obojętności oraz znużenia i zrelacjonował, jak oskarżony przechwalał się, co też mu obiecał Czarny Pan, gdy, już jako strażnik, przybył do niego.
Gdy Mistrz Eliksirów skończył na sali panowała cisza, a wszyscy mieli tak zszokowane oblicza, że Severusa naszła ochota, aby dodać: „dziękuję za uwagę” i zrobić teatralny ukłon. Powstrzymał się jednak w ostatniej chwili i z kamienną twarzą oraz pustym wzrokiem znów spojrzał w stronę Petera.
Jednak tym razem musiał przyznać, że szczurowi prawie udało się go zaskoczyć. Peter musiał cały czas spoglądać na Mistrza Eliksirów, ponieważ ten bez problemu uchwycił jego wzrok, w którym bynajmniej nie było już paniki. O nie, mimo tego, że oskarżony był blady, jego oczy pełne były najprawdziwszej chęci mordu. Choć Severus się tego nie przestraszył, to jednak zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno Pettigrew jest aż takim tchórzem i mięczakiem, za jakiego go wszyscy biorą. W końcu musiał z jakiegoś powodu wylądować w Domu Lwa, Tiara Przydziału przecież się nie myli...
Te rozważania przerwała mu rozmowa Dumbledore'a i Sary Squaw, którzy głośno dyskutowali czy najpierw uniewinnić Blacka, czy jednak wcześniej przeprowadzić proces Petera Pettigrew. Dyrektor uważał oczywiście, że Black już i tak za długo czeka na oczyszczenie z zarzutów i w końcu zdołał przekonać „drogą Sarę”.
Wszystko to sprawiło, że Severus zapomniał o swoich rozważaniach na temat Petera i nie czekając na oficjalne ogłoszenie wyroku, opuścił salę sądową ignorując pytający wzrok Dumbledore'a.

Rozdział 4. Radość.

— Oczyszczam Syriusza Blacka z zarzutu niedotrzymania obowiązków Strażnika Tajemnicy Lily i Jamesa Potterów oraz z zarzutu zamordowania dziesięciu mugoli, postanawiając jednocześnie, że za czyny te odpowie Peter Pettigrew.
Te właśnie słowa dotarły do Syriusza i wszystkich obecnych na sali sądowej w Ministerstwie Magii, wywołując niewątpliwą radość u części z nich.
Humory nie opuszczały przyjaciół Syriusza przez całą drogę powrotną do siedziby Zakonu Feniksa oraz przez znakomitą część wieczoru, poświęconą czczeniu „zwycięstwa”.
Państwo Weasleyowie z Lupinem i (na nieszczęście dla talerzy) Tonks zajęli się szykowaniem uroczystej kolacji, Dumbledore wraz z Szalonookim rozmawiali przy kominku, a najmłodsi, wliczając w to młodego duchem Syriusza, bawili się w najlepsze wypróbowując nowe wynalazki bliźniaków, grając w Eksplodującego Durnia i robiąc dużo hałasu.
Co oczywiste, szczególnie zadowolony był Harry, który po zaledwie pięciu dniach spędzonych u Dursleyów, przeniósł się na Grimmauld Place. Wreszcie spełniło się jego marzenie i mógł zamieszkać wraz ze swym ojcem chrzestnym.
Kiedy już całe, nieco zmęczone, towarzystwo zasiadło do kolacji, żartom i śmiechom nadal nie było końca. Nawet Molly Weasley udawała, że nie słyszy i nie widzi niektórych wyczynów bliźniaków i z zapałem donosiła coraz to nowe potrawy na stół.
— A gdzie się podział Severus? — zwrócił się Remus Lupin do Albusa Dumbledore'a. Ten ostatni zasmucił się momentalnie i odpowiedział.
— Doprawdy nie wiem. Wyszedł z sali zaraz po tym jak skończył zeznawać. Być może wrócił do Hogwartu, ponieważ już w czasie przerwy źle się czuł.
— Remi, — syknął Syriusz — bo wywołasz wilka z lasu! Po co ci stary nietoperz? Masz zamiar brać korepetycje „z bycia zawsze w złym humorze”, czy co?
Wszystkich obecnych i byłych uczniów Mistrza Eliksirów (z wyjątkiem Hermiony) bardzo to rozbawiło. Jednak dorośli nie wyglądali na zachwyconych, a Remus przypomniał Syriuszowi, że gdyby nie zeznania Severusa, ten wylądowałby w więzieniu. To zdecydowanie popsuło humor animagowi, głównie dlatego, że zdawał sobie sprawę, że wilkołak ma rację, choć ciężko było mu się z tym pogodzić.
— Cóż, może rzeczywiście jestem mu coś winien...
— Może? Radzę ci się z tym faktem pogodzić. Im szybciej, tym lepiej Łapo.
Tak pewnie zakończyłaby się ta dyskusja, gdyby nie fakt, że Harry'ego od kilku godzin dręczyło jedno pytanie.
— Syriuszu, — odezwał się teraz — Snape naprawdę ożenił się z twoją kuzynką?
— Profesor Snape, Harry — poprawił Dumbledore w tym samym momencie, w którym Syriusz stwierdził:
— Nic o tym nie wiem.
— To jednak prawda. Severus i Anna Black byli małżeństwem — dodał dyrektor.
Widać, że nie tylko na Harrym sprawa ta wywarła wrażenie, ponieważ Ginny z ledwo skrywaną ciekawością stwierdziła.
— Nigdy o tej Annie nie słyszałam, nie ma tu po niej żadnych śladów, a przecież należała do rodziny. Co się z nią stało?
— Nie ma tu po niej żadnych pamiątek, ponieważ rodzina się jej wyrzekła, tak jak mojej matki i Syriusza — wyjaśniła Tonks. — Poza tym, Anna zginęła jeszcze zanim się urodziłaś. Niestety, nie wiem jak.
— Była świadkiem pożaru w jakimś mugolskim domu. Uratowała dwójkę dzieci, lecz sama zginęła — wyjaśnił Dumbledore. — Nie wiesz o tym Nymphadoro, ponieważ Blackowie wstydzili się tego.
— Oczywiście! — Aurorka wykrzyknęła ze złością. — Życie mugoli nigdy nic dla nich nie znaczyło. Ale muszę przyznać, że nie zaskoczył mnie pan. Anna zawsze była odważna, jak to Gryfonka...
Wyglądało na to, że Nymphadora Tonks odleciała chwilowo w krainę wspomnień. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi, ponieważ jej słowa wywołały wzburzenie u młodych Weasleyów. Sami nie mogli się zdecydować czy trudniej im uwierzyć w to, że Snape ożenił się z Gryfonką, czy w to, że jakaś Gryfonka wyszła za Ślizgona.
Dyskusję tę przerwała Hermiona, która zwróciła uwagę na fakt, że za bohaterski czyn dziewczynę spotkała niezasłużona kara.
— To nie całkiem tak, Hermiono — Remus odwrócił się w jej stronę, rezygnując z prób uspokojenia Freda i George'a. — Blackowie wyrzekli się jej, kiedy nie wróciła do domu po zakończeniu siódmej klasy. Nikt nie wiedział, gdzie się podziała, ale teraz podejrzewam, że przeniosła się do Severusa. — Dumbledore skinął głową potwierdzając przypuszczenia Lupina, a Syriusz prychnął wściekły. — Poza tym nie sądzę, żeby przejęła się wyrzuceniem z TEJ rodziny — zakończył z uśmiechem.
— Chyba nie musiała uciekać? — zdziwiła się Molly. — Przecież Snape'owie to stara, poważana rodzina, a poza tym, tak jak Blackowie, nie ukrywali swoich poglądów...
— Rodzina Severusa była bardzo biedna — przerwał jej Albus. — Nie znaczyło to oczywiście, że rodzice Anny byli przeciwni temu związkowi. Chyba mieli nadzieję, że Severus dużo osiągnie jako sługa Czarnego Pana i w końcu zdoła przekonać do jego poglądów Annę. Lecz ona — tu w oczach dyrektora pojawiły się dobrze znane iskierki — miała w planach zupełnie coś innego i świetnie jej się to udało.
— Taak... — Remus najwyraźniej zaczął myśleć na głos — był taki czas, kiedy wydawało się, że zdołałaby przekonać nawet Bellę...
— Znaczy się — Hermiona wyglądała na zdumioną — mogłaby przekonać swoją siostrę, aby ta nie przystała do Śmierciożerców?
— Myślę, że tak. Anna umiała zjednywać sobie ludzi, a przy tym była chyba najbardziej upartą osobą, jaką zdarzyło mi się poznać.
— Chyba dobrze ją znałeś, Remusie — stwierdziła Molly.
— Cóż, w szkole bardzo się w niej podkochiwałem — odparł zagadnięty z rozmarzonym uśmiechem.
— Co? — krzyknął Ron. — I ona wolała Snape'a, a nie ciebie?
— Profesora Snape'a — poprawił automatycznie Dumbledore.
— Czemu aż tak cię to dziwi? — dopytywał się Lupin ledwo powstrzymując wybuch śmiechu. - Wiesz, powiem ci coś tak na przyszłość. Kiedy już się naprawdę zakochasz i zapytasz sam siebie dlaczego ta, a nie żadna inna, zobaczysz jak bardzo zdziwi cię twoja własna odpowiedz.
Po tych słowach nastąpił nowy wybuch wesołości, który spowodował wyraźnie widoczny rumieniec Rona, pod którym zniknęły wszystkie jego piegi.
— A może już znalazłeś tę jedyną, co Ronaldzie? — Bliźniacy nie mogli przepuścić okazji, aby ponabijać się z brata i dopiero karcący wzrok Artura Weasleya przywołał ich do porządku.
— Nie mogę uwierzyć, że ona się w nim naprawdę zakochała — odezwał się z determinacją Łapa. — Ona nie mogła być aż tak głupia!
— Anna zawsze była o wiele mądrzejsza od ciebie, Syriuszu — bronił swej dawnej sympatii Remus. — A mówisz tak, bo wolała Severusa nie tylko ode mnie, ale i od ciebie!
— Tak, to przez Snape'a zerwał się nasz kontakt...
— To ty wypowiedziałeś słowa: „albo on, albo ja” — nie dawał za wygraną Lupin. — Naprawdę myślałeś, że Anna zerwie z Severusem po takim ultimatum? O słodka naiwności! — zawołał, wznosząc oczy ku niebu na widok miny Syriusza, która mówiła: „tak właśnie myślałem”. -— Toż ty się w ogóle nie znasz na kobietach — zakończył wilkołak.
Stwierdzenie to również wywołało wesołość, zwłaszcza u żeńskiej części towarzystwa.
— Ale nawet ty nie zaprzeczysz, że zaczęli się spotykać, aby zrobić mi na złość! — Próbował ratować swoją twarz Syriusz.
— Zawsze musi być jakiś początek, prawda? — Spytał retorycznie już mocno rozbawiony dyrektor. — A teraz czy mógłbym porozmawiać z tobą i Remusem na osobności?
— Nie musicie wstawać, my już wychodzimy.
— Ale dlaczego, mamo? — Zaprotestował Ron.
— Dobrze wiesz, że jutro czeka nas sprzątanie z okazji przyjazdu Marty, więc musicie się wcześnie położyć — odparła pani Weasley. — Zbierz swoje rodzeństwo, Hermionę i wychodzimy!
Ron niechętnie spełnił prośbę matki. Wolałby zostać jeszcze z Harrym, któremu zdążył szybko wyjaśnić, że Marta jest młodszą siostrą Molly Weasley, której jego mama nie widziała już ze trzy lata i teraz chce wypucować cały dom na jej przyjazd.
Ponieważ Remus i Syriusz byli pochłonięci rozmową z dyrektorem, to Harry spełnił rolę gospodarza i odprowadził Weasleyów do drzwi. Kiedy wrócił do jadalni, zobaczył zbierających się do wyjścia Tonks i Moody'ego oraz Syriusza, Remusa i Dumbledore'a nadal rozmawiających przy stole. Pomyślał sobie, że takich radosnych dni jak dzisiejszy chciałby jak najwięcej.

Rozdział 5. Zmiany.

Wiele osób nazywało Mistrza Eliksirów „Nietoperzem”, a to głównie z powodu jego bladej cery przywodzącej na myśl wampira, łopotania peleryną niczym wielkimi skrzydłami oraz wrednego charakteru. Nigdy jednak nie przypominał on tego stworzenia tak bardzo, jak w tej właśnie chwili, kiedy przemierzał ulice magicznego Londynu.
Przed paroma minutami dokonał zakupu cennych, choć niezbyt legalnych składników eliksirów i zmierzał w kierunku Pokątnej, gdzie miał do załatwienia jeszcze parę spraw.
Severus nie lubił Nokturnu*, ale tylko tutaj mógł dostać krew jednorożca nie narażając się na zbędne pytania. Oczywiście tajemnicą Poliszynela było, że warzyciele eliksirów często zaglądają w te okolice.
Severus Snape szedł dość szybko mało uczęszczaną ulicą, powiewając peleryną, z wyraźnie zamyślonym wyrazem twarzy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jego zamyślenie bardzo rzucało się w oczy, a przecież okazywanie uczuć nie było w jego stylu.
Dziś jednak nie mógł opędzić się od „galopujących” po jego głowie myśli. Zresztą od tego nieszczęsnego wydarzenia w Ministerstwie Magii Severus miał wrażenie, że cały świat sprzysiągł się, aby wysłać go do Munga w charakterze roślinki.
Weźmy chociażby wczoraj, kiedy to po przesłuchaniu spodziewał się paru dni spokoju, a tu Albus, zaraz po powrocie z „przyjęcia” w Kwaterze, dopadł go na dachu Wieży Astronomicznej z wyraźnym zamiarem odbycia poważnej rozmowy. Zaczęło się dość niewinnie, ponieważ dyrektor zwrócił mu uwagę, jaką ironią losu jest to, że Severus mieszka w podziemiach, choć tak go ciągnie do otwartej przestrzeni. Cóż, Severusa nie tyle ciągnęło do otwartej przestrzeni, co raczej miał nadzieję, że dyrektorowi nie będzie się chciało wspinać za nim aż na wieżę. Ale jak to mówią: "nadzieja matką głupich", bo Albus nie tylko go znalazł, ale jeszcze przyniósł ze sobą koc: „bo jeszcze się przeziębisz”.
Severus zły i zawstydzony dla świętego spokoju przykrył się tym cholernym kocem, postanawiając przebrnąć przez to, co go za chwilę miało czekać i czując, że lekko nie będzie.
Nie pomylił się, choć rozmowa wcale nie dotyczyła jego „mało dyplomatycznego” zachowania na sali sądowej i „niekoleżeńskiego” jej opuszczenia.
Nie, rozmowa dotyczyła Obrony Przed Czarną Magią i zmian jakie Dumbledore zamierza wprowadzić w jej nauczaniu od przyszłego roku.
Severus słuchał tego monologu jednym uchem, aż za dobrze wiedząc, że posady nauczyciela tego przedmiotu nie dostanie. Zresztą nie bez zdziwienia stwierdził, że przestało mu już tak na niej zależeć - zapewne z powodu zmęczenia tym wszystkim, co się działo wokół niego. Był człowiekiem, który nie bał się zmian, ale tych, nawet jak na niego, nastąpiło zdecydowanie za dużo przez ostatnie dwa tygodnie.
Kiedy dyrektor mówił o konieczności podwojenia liczby godzin tego przedmiotu, on myślał o swojej pierwszej od wielu lat wizycie u Anny.
Tak, Mistrz Eliksirów po zakończeniu rozprawy nie wyruszył od razu do Hogwartu, lecz na cmentarz, gdzie udało mu się jakoś uspokoić nerwy. Rozprawa uświadomiła mu, jak dawno nie myślał o przeszłości i wywołała coś w rodzaju wstydu. Szybko, za pomocą paru zaklęć, uprzątnął grób i siedział przy nim, aż poczuł, że nie zamorduje pierwszej napotkanej osoby i, w związku z tym, może już wrócić do Hogwartu.
— Myślę, że jeżeli uda nam się wprowadzić dwa razy więcej godzin, to najlepiej byłoby zatrudnić dwóch nauczycieli. Co o tym myślisz Severusie?
Severus nie był idiotą, a poza tym już na tyle znał Albusa, że szybko domyślił się kogo ten miał namyśli mówiąc „dwóch nauczycieli”. Gdyby Mistrz Eliksirów słyszał kiedyś o telenowelach, to pewnie pomyślałby, że właśnie został „bohaterem” jednej z nich - w dodatku dość kiepskiej. Na nieszczęście było to jego życie i wiedział już, że takie rzeczy się zdarzają, zwłaszcza w takim życiu, którego ważną częścią jest Albus Dumbledore.
O dziwo, nie pomyślał wtedy o tych rzeczach, o których pomyśleć powinien, a mianowicie: "Czy ktoś zauważyłby, gdybym udusił tego starego wariata?" Lub: "Czy zdążę skoczyć z tej wieży, zanim wyżej wymieniony stary wariat mnie powstrzyma?"
Nie, pierwsze co mu wtedy przyszło do głowy to: Jeżeli pewnego dnia do wrót Hogwartu zapuka sam Voldemort mówiąc, że skończył z „lordowaniem” i ma zamiar zostać woźnym w zastępstwie Argusa Filcha, to on rzuca tę robotę, bo nie będzie przebywał w tym samym miejscu co ten psychopata!
Ta, jakże irracjonalna myśl, stała się dla niego jednym z objawów bliskiej już chyba choroby psychicznej. Jednak w następnej sekundzie Severus Snape oprzytomniał i urządził dyrektorowi naprawdę niezłą awanturę. Oczywiście nic nią nie osiągnął, poza przekonaniem, że już chyba zawsze Albus będzie go pytał o zdanie tylko po to, aby je później całkowicie zlekceważyć.
Mistrz Eliksirów był naprawdę wściekły i rozgoryczony takim obrotem sprawy, lecz postanowił nie pokazywać tego zwłaszcza tym typom. Nigdy. Dużą w tym pomocą okazała się myśl, że przecież od wielu już lat, Dumbledore nie znalazł nauczyciela OPCM, który wytrwałby chociażby dwa lata pod rząd. Więcej nawet, niewielu z nich po roku na tym stanowisku wróciło do „normalnego” życia. Może pozbędzie się tych dwóch raz na zawsze?
Mistrz Eliksirów był na tyle rozsądny, że nie podzielił się „tą radosną nowiną” z Albusem, tylko zwrócił mu uwagę, że do kompletu Black, Potter i Lupin, zabraknie w Hogwarcie jeszcze Pettigrewa. Najlepiej więc wyciągnąć go z Azkabanu, wypchać trocinami, zawiesić mu na szyi tabliczkę z napisem: „UWAGA NIEBEZPIECZEŃSTWO. DOM WARIATÓW. WCHODZISZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ” i ustawić przed wejściem do szkoły.
***
Severus już od samego rana czuł, że to będzie zły dzień i zastanawiał się nawet, czy nie zrezygnować dziś z zakupu krwi jednorożca.
Zresztą jak mógłby to być dobry dzień, skoro wczoraj dowiedział się o tym, kim będą nowi „nauczyciele” OPCM?
Black i Lupin. Ze wszystkich ludzi...
Chociaż tak po prawdzie, to wszystko zaczęło się o wiele wcześniej, a mówiąc konkretniej - od jego zdemaskowania.
Niech szlag weźmie Pottera!!! Czy on naprawdę musiał się pchać do tego Ministerstwa?
Od czasu tego wydarzenia wszyscy zachowują się, jakby poupadali na głowę! Śmierciożercy zdołali uciec z pola bitwy, Czarny Pan ma się świetnie, Zakon stracił jedynego szpiega, a tych pomyleńców obchodzi jedynie to, że kundel wreszcie został uniewinniony.
Ach... Ale to jeszcze nie jest główny problem, prawda?
Albus - to jest dopiero kłopot.
Severus rozumiał, że dyrektorowi mogło nieco doskwierać sumienie. W końcu to Dumbledore, po usłyszeniu sławetnej przepowiedni, zdecydował się na umieszczenie w szeregach Śmierciożerców szpiega, myśląc chyba, że nieznane mu jeszcze cudowne dziecko, rozprawi się z Czarnym Panem w piętnaście minut.
Tymczasem Mistrz Eliksirów szpiegiem był przez całe piętnaście lat...
Ale wracając do tematu, to co wyprawia w tej chwili Dumbledore, naprawdę przechodzi ludzkie pojęcie.
Cały proces Pettigrewa był ogniem, przy którym Albus upiekł dwie pieczenie: zrehabilitował w oczach magicznego świata i Syriusza Blacka i Severusa Snape'a.
Jakby tego było mało, Mistrz Eliksirów dostał oficjalny zakaz oczyszczania swojego umysłu częściej niż raz dziennie. Dyrektor uznał, że skoro Snape nie będzie już uczęszczał na spotkania Śmierciożerców, powinno mu to w zupełności wystarczyć.
Problem polegał na tym, że po tylu latach ścisłej kontroli umysłu, Severusowi z każdym dniem coraz trudniej było zapanować nad własnymi myślami. Niestety, na zgłoszone przez niego obiekcje, dyrektor odpowiadał niezmiennie, że to dla jego dobra i że z czasem się przyzwyczai, a przy okazji może też trochę „znormalnieje”.
Czary goryczy dopełniło ostatnie spotkanie rady pedagogicznej, na której to dyrektor zasugerował, nawet nie siląc się na dyskrecję, że w nadchodzącym roku szkolnym Severus mógłby nieco zmienić swój nauczycielski image.
Mistrz Eliksirów tak się wściekł, że nie myśląc o tym co robi, po raz pierwszy od lat umył swoje włosy specjalnym wywarem, który jako jedyny na świecie potrafi naprawdę oczyścić fryzury warzycieli eliksirów.
Zaraz potem udał się na kolację, chcąc wskazać dyrektorowi jedyny kierunek, w jakim może się zmienić jego wizerunek na lekcjach eliksirów. Ze zdenerwowania zapomniał tylko o niezniszczalnym optymizmie starego czarodzieja i jego niepowtarzalnej umiejętności brania prawie, że wszystkiego za dobrą monetę...
Teraz jednak było już za późno. Nie chcąc wyjść na idiotę, Severus musiał zostawić wszystko takim jakie jest. Niezbyt mu się to uśmiechało, ponieważ w jego pracy o wiele wygodniej jest zapomnieć o włosach, które non stop są narażone na kontakt z różnymi oparami.
Dodatkowo Mistrz Eliksirów, delikatnie mówiąc, nigdy nie przejmował się swoim wyglądem... Oczywiście, wbrew przekonaniom niektórych uczniów, nie chodził brudny, a o swoje dłonie dbał wręcz przesadnie.
Owszem, jako dziecko, a później uczeń, był typowym obdartusem, ale trudno się martwić o czystość, gdy się nie wie, kiedy będzie najbliższy posiłek, albo w jaki sposób zdobędzie się wymaganie do Hogwartu książki.
Człowiek, nie mając w sumie wyjścia, przyzwyczaja się do brudu i często, nawet kiedy już mógłby od niego uciec, nie zawsze to robi.
Jemu również bardzo długo obojętne było, czy umył się rano czy nie.
Wszystko zmieniło się dopiero kiedy rozpoczął szósty rok nauki w Hogwarcie i to przez banał jakich mało.
Poznał mianowicie Annę.
Mistrzowi Eliksirów czasem wydawało się, że jego życie to, tak naprawdę, jeden wielki banał. Owszem, był szpiegiem, owszem był, i nadal jest, jedynym w swoim rodzaju nauczycielem eliksirów, ale... Ale całym jego życiem kierowały wydarzenia banalne.
Jego sytuacja rodzinna wpłynęła na jego niemożność dostosowania się do życia uczniowskiego. „Ogarnął” się nieco dopiero przez cholerne hormony, które, jak się okazuje, dopadają nawet tych, których zdecydowanie nie powinny, zmuszając swoje ofiary do przejmowania się zdaniem jakichś niebieskookich brunetek o nazwisku Black.
W efekcie, zamiast dążenia do realizacji powziętych wcześniej planów, jesteś zmuszony przeprowadzić się do jakiegoś tam Leeds...
Dwa donośne okrzyki wyrwały go z zamyślenia.
— Expelliarmus!
— Dolor!
Severus gwałtownie odwrócił się sięgając ręką po różdżkę, ale pierwsze zaklęcie wyrwało mu ją z ręki, a drugie sprawiło, że oczy zaszły mu mgłą w wyniku rozpierającego ciało bólu.
— Nie sądzę aby różdżka była ci potrzebna — syknęła jedna z trzech postaci w czarnych pelerynach i maskach na twarzy.
Mistrz Eliksirów czuł w tej chwili wściekłość na siebie, Albusa, jego pomysły oraz cały świat. Przecież przez tyle lat był wyjątkowo ostrożny, ostatnio nawet w Hogwarcie oglądał się za siebie, a teraz dał się podejść jak dziecko!
”Przynajmniej będę miał z głowy wszystko to, co doprowadziło do tej sytuacji, a od czego nie umiem uwolnić się nawet w najniebezpieczniejszej dzielnicy Londynu” - pomyślał sarkastycznie. - „W końcu gdyby nie to, że mnie wzięło na wspominki, poradziłbym sobie nawet z trzema byłymi „kolegami”. Cóż, za głupotę się płaci.”
Poczuł nagle, że jeden z „kolegów” chwycił jego nadgarstek i wtedy dopiero zaczął się bać. Wyglądało na to, że przyjdzie mu zapłacić wyjątkowo dużą cenę, bo Śmierciożerca, niewątpliwie, miał zamiar go gdzieś aportować.
”Wszystko, tylko nie jedna z twierdz Czarnego Pana!” - ta niespokojna myśl zaczęła obijać się o jego umysł, który nieuchronnie zbliżał się do stanu paniki.
I wtedy, jak niejednokrotnie pomyślał później Severus, zdarzył się cud i nieszczęście w jednym.
Jakieś silne zaklęcie odrzuciło na bok Śmierciożercę, który chciał go zabrać. Pozostali dwaj napastnicy, najwyraźniej nie przygotowani na to, że ktoś im przeszkodzi, wpadli w panikę i zaczęli uciekać. Mistrzowi Eliksirów wcale nie poprawiło to nastroju, zrozumiał bowiem, że dopadło go jakiś trzech początkujących smarkaczy. Co za wstyd!
Ten z nich, który oberwał zaklęciem też już musiał oprzytomnieć, bo nadeptując na, już i tak obolałego i lekko ogłuszonego Snape'a, ruszył w drogę za swoimi towarzyszami.
Postrach Hogwartu nie miał w tej chwili sił na nic, zamknął oczy i rozluźniał mięśnie, po zbyt długo działającej klątwie bólu.
— Jak się pan czuje? — Usłyszał nad sobą obcy, zaniepokojony głos.
To przywołało go do porządku. W jednej chwili, zaciskając zęby i starając się nie okazywać, jak trudno mu się poruszać, stanął na nogach.
Postać która się do niego zwróciła, najwyraźniej w ogóle nie zbita z tropu tym nagłym ruchem, stwierdziła:
— Powinien pan jeszcze poleżeć.
Severus mógł się teraz dobrze przyjrzeć swojemu wybawcy. Z niezadowoleniem stwierdził, że pomogła mu jakaś baba (kolejny powód do wstydu), na oko w jego wieku. Miała kasztanowe włosy, które - jak zauważył z niesmakiem - wyglądały jakby żyły własnym życiem, dość przyjemną twarz z wyjątkowo dużymi, brązowymi oczami i zgrabną figurę. Całości dopełniał dziwny, niby czarny strój, który w promieniach słońca mienił się kolorami srebra i złota. Na nogawkach, rękawach i kołnierzu miała jakieś dziwne, niebieskie emblematy.
Nie da się ukryć, że wygląd tej czarownicy zrobił na nim nienajlepsze wrażenie, zresztą jak wszystko to, co nie jest całkiem czarne, schludne i posiada jakieś bzdurne ozdoby. W chwili gdy skończył te, jakże pasjonujące obserwacje, dotarło do niego, że ta kobieta coś do niego mówi. Jego umysł zarejestrował coś na kształt: „north revoke”.
— Co? — Zapytał inteligentnie.
— Nie co, tylko kto. Morton Revok, tak się nazywam. A pan?
— Ach, pani jest może cudzoziemką? — Spytał wymijająco.
— Ależ skąd — odpowiedziała z uśmiechem. — Jestem Angielką. Zapewne chodzi panu o moje imię? Cóż, tatuś był troszkę pijany. Wie pan jak to jest.
Prawie zawsze opanowany Mistrz Eliksirów zatęsknił do Śmierciożerców, którzy „niestety” już uciekli, nie zabierając go ze sobą. Nigdy nie miał podejścia do kobiet, zwłaszcza takich, które noszą wściekle błyszczące stroje i włosy a'la macki ośmiornicy.
— Nie, nie wiem jak to jest i mam nadzieję, że nigdy się nie dowiem — odparł dość uprzejmym jak na niego tonem. — A teraz, może wyjaśni mi pani, co robi w tej okolicy, prawie pięćset metrów od Pokątnej? — Spytał swoim najbardziej „nauczycielskim” tonem.
— Chyba ratuję pana tyłek — odparła Revok bezczelnie. — A znalazłam się tu, ponieważ poszukuję sklepu Weasleyów. Spytałam jakiegoś czarodzieja o drogę, ale chyba ze mnie zażartował. Może pan mógłby mi pomóc?
Severus już miał powiedzieć: "nie", ale przypomniał sobie, że ta kobieta uratowała mu życie.
— Proszę za mną — powiedział w końcu.
Chyba jasne jest, że profesor nigdy nie był w sklepie Weasleyów. Prędzej pocałowałby Trelawney, niż tam wszedł, lecz teraz z ulgą przyjąłby znalezienie się przed jego witryną.
Droga dłużyła mu się niemiłosiernie. Wysłuchiwał właśnie wrażeń jakie wywarła na tej kobiecie ich „przygoda”. Prowadził z nią ożywioną konwersację.
Ona oczywiście dobrze wiedziała, że Śmierciojady wróciły...
— Oczywiście.
...oczywiście nie myślała, że już napadają na ludzi w biały dzień...
— Oczywiście.
...oczywiście trzeba się teraz bardzo pilnować...
— Oczywiście.
...najlepiej nosić ze sobą duże lustro, bo nic ich tak nie odstrasza, jak własny wygląd.
— Oczywiś...
Mistrz Eliksirów jęknął w duchu widząc, jak na jej usta wypływa triumfujący uśmiech. Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna nie wiedział, co powiedzieć. Ta dziwna osoba przyłapała go na nieuwadze, a przecież zwykle to jego rola. Co za upokorzenie!
— O! Chyba widzę ten sklep. — Revok nadal się uśmiechała. — Dziękuję za odprowadzenie i pasjonującą rozmowę.
Severus zdążył się już opanować, spojrzał na nią w celu rzucenia jakiejś kąśliwej uwagi, lecz nagle coś go tknęło. Przyjrzał się jeszcze raz jej strojowi i naszywką, po czym spytał.
— Czy pani nie jest może Poszukiwaczką?
— Tak. — Wyraźnie się ucieszyła.
— I nie potrafiła znaleźć sklepu na Pokątnej — mruknął do siebie Mistrz Eliksirów.
— Coś pan mówił?
— Ach, tutaj się pożegnamy. Chciałem podziękować — to słowo aż bolało — za pomoc. Nazywam się Severus Snape i jestem nauczycielem w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Jeżeli potrzebowałaby pani kiedyś pomocy, proszę dać mi znać.
Następnie, nie oglądając się już za siebie, ruszył w kierunku sklepu z akcesoriami dla warzycieli eliksirów, mrucząc pod nosem:
— Poszukiwaczka, która zgubiła się na Pokątnej. Niech bogowie mają w opiece tych, którzy popełniają błąd przy aportacji, kiedy ona ma służbę.

*Nokturn w magicznej Anglii, to u mnie coś jak slumsy w USA

Rozdział 6. Marta i Morton.

Największy wróg Gryfonów po tej stronie słońca, siedział właśnie z trzema z nich w domu na Grimmauld Place 12 i walczył o życie.
— Nigdy nie zobowiążę się, że ten — tu wskazał na Remusa — nikogo nie zeżre!
— Severusie, przecież jeżeli będziesz dostarczał mu swój eliksir, nic nie powinno się stać!
— Albusie, ten kretyn już raz zapomniał go wypić. Co jeżeli znowu to zrobi?
— Uważaj co mówisz, Snape — warknął Syriusz.
— Chłopcy, proszę was. Severusie, jestem pewien, że Remus nie popełni więcej takiego błędu.
— Ale ja nie jestem tego pewien!
— Albusie, wolałbym nie zmuszać Severusa do podpisywania tego zobowiązania, w końcu Syriusz może to zrobić. — Remus wyraźnie nie chciał wywoływać konfliktów.
— Jednak lepiej by było, gdyby to był Severus. — Tu dyrektor zwrócił się do Mistrza Eliksirów. — W ten sposób Remus byłby mniej kontrolowany przez Ministerstwo.
— Chrzanię to!
— Severusie, język! — zwrócił mu uwagę dyrektor.
— Chrzanię to, panie dyrektorze — „poprawił” się Severus. — Po tym wszystkim nie zaryzykuję więzienia dla jakiegoś wilkołaka!
— Mówiłem ci Snape...
— Syriuszu! — Powiedzieli równocześnie Albus i Remus.
— Nie możecie się tak zachowywać — ciągnął Dumbledore. — W końcu będziecie ze sobą na co dzień pracować.
— To nie był mój pomysł. — Mistrz Eliksirów posłał swojemu zwierzchnikowi lodowate spojrzenie. — I powtarzam po raz ostatni: Nie podpiszę tego dokumentu.
— I bardzo dobrze, im mniej będziemy się widywać, tym lepiej!
Dyrektor Hogwartu spojrzał, już lekko podirytowanym wzrokiem na Syriusza, który wypowiedział ostatnie słowa i stwierdził zdecydowanie złowróżbnym głosem.
— Na to nie liczcie. Dobrze jednak, Syriuszu podpisz to zobowiązanie, będziesz pilnował, aby Remus pił eliksir, który przygotuje dla niego Severus. Mam nadzieję, że nie jest to jakiś problem dla ciebie?
— Ależ skąd. — Animag chwycił dokument i złożył na nim swój podpis.
— Dobrze, to jedna sprawa. Druga jest nieco bardziej skomplikowana. Chodzi mi o was. — Tu dyrektor spojrzał najpierw na Severusa, a później Syriusza. — Mam nadzieję, iż jesteście na tyle dojrzali, że zaprzestaniecie tych bezsensownych kłótni.
— Nie martw się Albusie — odrzekł Severus, patrząc jednak na Blacka. — Nie pobijemy się przy stole w Wielkiej Sali pierwszego września, dojdzie do tego dopiero drugiego...
— Nie o to mi chodzi — przerwał mu Albus. — Ja W OGÓLE nie życzę sobie waszych kłótni. NIGDZIE i NIGDY! Czy teraz wyraziłem się dość jasno? — Zakończył już spokojnie. — Nie słyszę...
Coś w rodzaju „Tak” i „Oczywiście” przemknęło przez pokój.
— To dobrze. Ale, żebyście się przyzwyczaili do swojej obecności, mam dla waszej trójki ważne zadanie.
— Za nic — stwierdził Syriusz w tym samym momencie, w którym Severus powiedział: — Nie ma mowy.
— No widzisz Remusie — uśmiechnął się Albus — jak szybko się dogadali! — Zlekceważył ich protestacyjne gesty. — A może macie coś lepszego do roboty?
Oczywiście wiedział, że ani Syriusz, po ponad roku spędzonym w domu, ani Severus, po dekonspiracji, nie odmówią pracy dla Zakonu.
— Więc, posiadam pewne informacje co do lokalizacji kryjówek Voldemorta. Niestety nie są one precyzyjne, często obejmują spory obszar i jest ich dużo. Trzeba przeprowadzić w tych miejscach rekonesans.
— I tylko my mamy się tym zajmować? — Zdumiał się Remus. — Przecież to zajmie wieki. Samo dotarcie w te wszystkie miejsca, rozsiane pewnie po całym świecie, trochę potrwa.
— Niestety, w tej chwili tylko wy jesteście w miarę wolni. Poza tym znalazłem sposób, aby zaoszczędzić na czasie. Szczegóły omówimy w przyszły poniedziałek — zakończył dyrektor podnosząc się z krzesła. Severus szybko poszedł w jego ślady.
***
Te kilka dni od spotkania w siedzibie Zakonu zeszły Severusowi na uzupełnianiu zapasów eliksirów dla skrzydła szpitalnego, tworzeniu list potrzebnych materiałów na przyszły rok szkolny oraz na nie odzywaniu się do Albusa. Mistrz Eliksirów czuł, że jak tylko zwali mu się na głowę nowe „zadanie”, to nie będzie miał na te trzy rzeczy tyle czasu, co zwykle. Poza tym, gdy skupiał się na tych czynnościach miał mniej czasu na myślenie, które ostatnio mu nie służyło.
A tu przyszedł wreszcie poniedziałek i znów trzeba było jechać do Kwatery Głównej.
— Albusie. — Dumbledore odwrócił wzrok od okna pociągu, którym zmierzali właśnie do Londynu i spojrzał na Mistrza Eliksirów.
Severus, przerywając wreszcie kilkudniowe milczenie, opowiedział dyrektorowi o przygodzie jaką miał parę dni temu na terenie Nokturnu.
Pominął oczywiście pewne kwestie, takie jak: dlaczego dał się zaskoczyć albo o czym rozmawiał z tamtą kobietą. Wymyślił też jakieś kłamstewko tłumaczące, dlaczego mówi o tym dopiero teraz.
Albus Dumbledore na tyle dobrze znał swojego podwładnego, że od razu domyślił się, iż ten o niczym nie zapomniał, lecz najzwyczajniej w świecie był śmiertelnie obrażony za tę sprawę ze zobowiązaniem dla Remusa. Jednak w tym konkretnym przypadku nie miało to większego znaczenia. Bo nawet gdyby Dumbledore dowiedział się od razu i tak nie mógłby przedsięwziąć żadnych kroków. Poprosił więc tylko Severusa, aby następnym razem bardziej na siebie uważał. Korzystając również z faktu, że Mistrz Eliksirów wreszcie przerwał milczenie, zaczął wyjaśniać szczegóły nowej misji.
— Remus słusznie zwrócił uwagę, że dotarcie w odpowiednie miejsce, może pochłonąć więcej czasu niż jego zbadanie. Na tak dużą ilość świstoklików nie możemy sobie pozwolić, ponieważ są one zbyt łatwo wykrywalne, dlatego musimy poprzestać na aportacji.
— Jak to aportacji? Przecież nie można aportować się w miejsce, w którym się nie było!
— Wiem o tym. Nie będziecie się jednak aportować metodą z miejsca na miejsce, lecz z miejsca w strefę.
— To nie jest proste, a w dodatku trochę niebezpieczne. W przeciwnym razie ta metoda nie byłaby powszechnie ZAKAZANA! — Severus zaakcentował ostatnie słowo.
— Ale jest niewykrywalna. — Albus uśmiechnął się uspokajająco. — Poza tym jestem pewien, że świetnie sobie poradzicie. No i mam kogoś, kto wam pomoże.
— Tak, jasne — zakończył tę dyskusję Severus Snape.
***
W tym samym czasie w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa.

— Witaj kochanie! — Pani Weasley, jak zwykle, prawie udusiła Harry'ego, zanim pozwoliła mu przywitać się z resztą swojej rodziny. A dziś zjawili się wszyscy (z wyjątkiem Percy'ego, który po wydarzeniach z czerwca uniósł się dumą i nadal trzymał z dala od rodziny).
— No dzieciaki — zwrócił się do najmłodszych pan Weasley zaraz po zakończeniu entuzjastycznych powitań — jazda do pokojów na górze. I nawet nie próbujcie podsłuchiwać.
— Chwileczkę Arturze, przecież Harry nie poznał jeszcze mojej siostry.
W tym momencie chłopiec zauważył, że razem z Weasleyami przyszła jakaś kobieta. Zrobiła na nim bardzo miłe wrażenie, nie była może pięknością, ale jakoś nie mógł oderwać od niej oczu. Molly Weasley, widząc bezruch Harry'ego, zrobiła parę kroków w jej stronę.
— To jest Marta, moja młodsza siostra.
— Miło mi — wykrztusił wreszcie Harry.
— Mnie również — odpowiedziała Marta bardzo pewnym głosem. Harry zwrócił też uwagę, że nie wpatrywała się w jego czoło tak, jak to zwykle robią inni ludzie.
— No, a teraz Harry, Ron, Hermiona i Ginny marsz na górę!
Już tylko oni byli niepełnoletni i nie mogli wstąpić w szeregi Zakonu. Oczywiście cała czwórka miała na to wielką ochotę, ale po tym, co stało się w czerwcu, woleli siedzieć cicho. Przynajmniej na razie.
— Wasza ciotka wygląda na miłą osobę — zwrócił się Harry do Rona i Ginny, kiedy dotarli do jego pokoju.
— Jest bardzo miła i wesoła, choć trochę oryginalna — odparła z uśmiechem rudowłosa.
— Harry miał chyba namyśli, że jest bardzo ładna! — Zaśmiała się Hermiona wprawiając go w zakłopotanie. — Ale daj sobie spokój! Słyszałam, że niedługo kończy trzydzieści osiem lat.
— Ile? — Zdumiał się Potter. — Przecież wygląda na trzydzieści!
— Mam nadzieję, że w jej wieku też będę tak wyglądać — rozmarzyła się Ginny.
— Nie jest specjalnie podobna do waszej matki.
— Raczej w ogóle nie jest do niej podobna — stwierdził Ron. — I Bogu dzięki! Drugiej osoby, która by zaganiała nas do roboty i wyzywała za każdy drobiazg, nie zniósł bym nawet raz na trzy lata!
— Ron, nie powinieneś mówić takich rzeczy.
— Ale Hermiono...
— Czemu tak rzadko ją widujecie? — Harry wolał im przerwać, zanim rozpęta się kłótnia. — Mieszka w innym kraju?
— Nie. Ona jest Poszukiwaczką — powiedziała Ginny, lecz widząc jeszcze większy znak zapytania w oczach Harry'ego, szybko dodała. — To trochę trudne do wyjaśnienia. Poszukiwacze zajmują się odnajdywaniem ludzi, którzy źle się aportowali. Mają swoją bazę, w której na co dzień mieszkają, lecz ta baza nie jest położona w żadnym konkretnym miejscu. Przemieszcza się wraz z Poszukiwaczami tak, aby każdy miał do niej jak najbliżej, kiedy pracuje w terenie. Jednak teraz będziemy ją widywać częściej, ponieważ Dumbledore poprosił ją o pomoc w jakiejś sprawie.
— Nigdy nie słyszałem o tym zawodzie. Nie było o nim ani słowa w ulotkach od McGonagall.
— To dlatego — Hermiona wywróciła oczami dając do zrozumienia, że powinni to wiedzieć — że tego zawodu nie można się nauczyć. Albo się do tego nadajesz, albo nie. Zajęcia z aportacji będziemy mieli w tym roku na drugim semestrze. Sami zobaczycie, że to nie jest taka prosta sprawa.
— Ale przecież każdy dorosły czarodziej umie się aportować! — Sprzeciwił się Ron.
— Czy wy się naprawdę niczym nie interesujecie?
— Ty nadrabiasz za całą naszą trójkę.
Hermiona posłała Ronowi spojrzenie bazyliszka i przystąpiła do wyjaśnień.
— Dobrze, zacznę od podstaw. Jak zapewne nie wiecie, cały świat podzielony jest na strefy aportacyjne. Każda z nich ma od paru do parunastu kilometrów kwadratowych i niepowtarzalny, choć losowy numer. Numer ten jest pięciocyfrowy i co najważniejsze: strefa „jeden, pięć, dziewięć, sześć, trzy”, wcale nie musi leżeć koło „jeden, pięć, dziewięć, sześć, dwa”, choć jest z nią ściśle powiązana. Strefy te wydzielili wiele lat temu najlepsi numerolodzy! — Hermiona podkreśliła udział jednej ze swych ulubionych dziedzin nauki. — Nie będę się zagłębiać w to, jak tego dokonali — ogólne westchnienie ulgi dziewczyna postanowiła zignorować — ważne jest to, że wystarczy spojrzeć na odpowiednią strefę na mapie i chcieć się tam znaleźć. Jest tylko jeden problem - nigdy nie wiadomo, w którym miejscu danej strefy się wyląduje. Dlatego zarówno mapy jak i taka aportacja są zakazane.
— Nie rozumiem tego, przecież prędzej czy później dotarłabym na właściwe miejsce — zaprotestowała Ginny.
— A co, gdybyś aportowała się akurat w samym środku wielkiego jeziora i utonęła? Albo jeszcze gorzej! — Ginny wyraźnie nie wiedziała gdzie mogło być to „jeszcze gorzej”, ale wolała nie pytać. — Dlatego właśnie o tym czy możesz być Poszukiwaczem, dowiadujesz się dopiero po kursie aportacji. Nawet bardzo dobrzy czarodzieje potrzebują sekundy namysłu przed i po aportacji. Poszukiwacz tej sekundy nie ma, musi w jednej chwili zorientować się czy ma bezpieczny grunt pod nogami, czy musi się deportować z powrotem! — Panna WIEM WSZYSTKO wyraźnie zaczynała się rozkręcać, Harry postanowił przerwać jej, zanim wygłosi dalszą część wykładu.
— Ale jak to im pomaga ratować ludzi? — To było to, co go naprawdę interesowało. — Przecież nie sprawdzają każdej strefy po kolei.
Hermiona popatrzyła na niego z takim rozczarowaniem w oczach, że nie tylko jemu zrobiło się głupio. Po chwili jednak pogodziła się z tym, że to dzieje się naprawdę i zaczęła wyjaśniać dalej.
— Jak już wspomniałam, każda strefa ma numer. Numer ten wyjaśnia położenie danej strefy i jej powiązania. Przy zwykłej aportacji z właściwości tego numeru również będziemy korzystać, choć nieświadomie. Dlatego, gdyby komuś nie udało się aportować do miejsca ze strefy „sześć, cztery” — numery są pięciocyfrowe, ale dla przykładu posłużę się dwucyfrowym — szuka się go po kolei w strefach „sześć, trzy” i „sześć, pięć” oraz „pięć, cztery” i „siedem, cztery”. Jeżeli tam poszukiwanego nie będzie to najczęściej oznacza, że czarodziej był na tyle głupi, że próbował sam wrócić i przechodzi się do kombinacji, którymi w naszym przypadku będą: „pięć, trzy”, „pięć, pięć”, „siedem, trzy” i „siedem, pięć”. Bardzo rzadko zdarza się, aby dana osoba znalazła się dalej. Słyszałam tylko o dwóch takich przypadkach.
— Zaraz i mówisz, że te numery są pięciocyfrowe? — Młody Weasley wydawał się nieco przerażony.
— To chyba z milion różnych stref do sprawdzenia! — Zwróciła uwagę Ginny. — Poza tym ciocia mówiła, że aby zostać Poszukiwaczem, trzeba mieć świetne oceny z OPCM, zaklęć, transmutacji i eliksirów. No i przejść kurs uzdrowiciela.
— No, dzieciaki, już dość tego demonizowania mojego zawodu — odezwał się wyraźnie rozbawiony głos zza uchylonych drzwi. — Dziewięćdziesiąt dziewięć procent wypadków to błąd popełniony w jednej cyfrze, co daje dziesięć stref do sprawdzenia. Przed chwilą przyszedł wasz dyrektor i słyszałam, jak mówił, że dziś nie będą omawiać jakiś strasznych tajemnic. Możecie zejść.
Cała czwórka natychmiast skorzystała z zaproszenia.
***
Mistrz Eliksirów siedział przy stole w kuchni razem z Lupinem, Blackiem i Weasleyami (w zbyt dużej ilości, jak na jego gust), popijając herbatę, która została mu wciśnięta niemalże siłą i zerkał niezadowolony w kierunku dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
„Doprawdy, Albus mógł zwyczajnie powiedzieć, że chce się zobaczyć z tym bachorem, zamiast zapraszać całą czwórkę na zebranie” - złościł się. - „Fakt, nie jest to spotkanie całego Zakonu i może rzeczywiście nie będą mówić o niczym szczególnie ważnym, nie oznacza to jednak, że powinni spraszać sobie publiczność.”
Po chwili drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem i do środka wkroczyła Wielka Trójca z tą małą i... Severus aż zakrztusił się z wrażenia herbatą.
— Dzień dobry, panie dyrektorze — przywitali się nowoprzybyli. Zaraz spojrzeli niepewnie w stronę profesora eliksirów, lecz zanim zdążyli się odezwać, ktoś ich uprzedził.
— Zaopatrzył się pan w lustro przeciw Śmierciożercom?
— A pani w mapę ulicy Pokątnej? — Tym razem Severus zdążył się pozbierać do kupy na czas.
Wszyscy byli wyraźnie zaskoczeni tą konwersacją, co dało Mistrzowi Eliksirów pewność, że ta cała Revok nie podzieliła się z nikim ich przygodą.
— Pan zna moją siostrę Martę, profesorze? — Spytała Molly Weasley.
— Martę?
— Spotkaliśmy się przypadkiem na Pokątnej w dzień mojego przyjazdu. Pan Snape był tak uprzejmy, że wskazał mi drogę do sklepu Freda i George'a.
— Martę? — Snape wyraźnie się zaciął.
— Ach. Molly wręcz chorobliwie nie znosi imienia Morton, dlatego przedstawia mnie jako Martę.
— W sumie, nie dziwię się — mruknął Snape.
Jednak Morton tylko uśmiechnęła się na to oświadczenie, co jeszcze bardziej go rozeźliło. Nie wiadomo, co byłoby dalej, gdyby dyrektor nie zwrócił uwagi, że skoro wszyscy się już znają, to można by przejść do rzeczy. Szybko więc ustalili, w które dni będą się spotykać i od którego miejsca zaczną poszukiwania.
Następnie dyrektor zajął się rozmową ze „Złotym Chłopcem”, a Severus nudzeniem się. Jak tylko dokończył herbatę wstał i zaczął zakładać płaszcz z zamiarem powrotu do szkoły bez Dumbledore'a.
— Mam chęć na lody z cukierni z Pokątnej — odezwał się po raz pierwszy Black.
— Doprawdy Syriuszu, zachowujesz się jak dziecko — skarcił Remus swojego przyjaciela żartobliwym tonem. — Będziesz się musiał zadowolić kolacją.
Łapa uśmiechnął się kwaśno.
— Dlaczego? — Spytała Morton. — To da się załatwić. Molly! — Krzyknęła. — Co powiesz na lody?
— Marto, aportowanie się z miejsca objętego Zaklęciem Fideliusa jest BARDZO niebezpieczne!
— Ja właśnie jestem od takich „niebezpiecznych” zadań. — Poszukiwaczka wyraźnie dobrze się bawiła.
— Severusie idziesz już? — zwrócił się Remus do Mistrza Eliksirów.
— Może pan zostanie i poczeka na lody? — Dodała Poszukiwaczka.
— Obawiam się, że nie mam tyle czasu...
— Pan chyba wątpi w moje zdolności aportacyjne.
— Ależ skąd! — Ironia w tym krótkim zdaniu była wręcz namacalna.
— To świetnie! — Wykrzyknęła Revok i zanim ktokolwiek, z Mistrzem Eliksirów na czele, zrozumiał co się dzieje, podbiegła do Severusa, objęła w pasie i po sekundzie już ich nie było.
***
Naczelny postrach Hogwartu, wredny Mistrz Eliksirów i były Śmierciożerca-szpieg w jednym, stał przed lodziarnią na ulicy Pokątnej i wręcz dusił się ze złości. Nie zauważył nawet, kiedy ta „baba” zniknęła, po tym jak przeniosła go tutaj. Po dłuższej chwili spędzonej na liczeniu w kółko od zera do dziesięciu i od dziesięciu do zera, zaczął znów rejestrować, co się z nim i wokół niego dzieje. Przede wszystkim rozluźnił napięte do ostatnich granic możliwości mięśnie i usunął się ze środka chodnika. Przestał też liczyć na głos, a zaczął czekać na swą przyszłą ofiarę. W końcu, kiedy dochodził już do kresu wytrzymałości, pojawiła się Zmora z dwiema reklamówkami smakołyku i uśmiechem na ustach.
— Co pani sobie w ogóle myślała? — ryknął.
— Pomyślałam, że to będzie świetna okazja, aby wcisnąć Syriuszowi, iż widziałam, jak zagląda pan do miejsc, w których serwują świeżutkie niemowlęta na deser.
Severus spodziewał się każdej odpowiedzi, tylko nie takiej. Stał i patrzył na tę babę z kompletną pustką w głowie. W końcu złapał się — jak tonący — brzytwy.
— Rozumiem, że Black zdążył już poinformować panią, co o mnie myśli? — Spytał z wrednym uśmiechem.
— Rzeczywiście, Łapa jest bardzo zabawny.
— Nie to miałem namyśli. Pani sposób pojmowania rzeczywistości doprawdy mnie zadziwia.
— Dziękuję.
Mistrz Eliksirów jęknął. Przecież to NIE BYŁ komplement. Ona nie może być taka głupia! Ale, jeżeli to nie głupota, to co?
— Mam duże poczucie humoru. Poczucie humoru to takie coś, co pewnie stracił pan na dnie jakiegoś kociołka.
Od niedowierzania Severus przeszedł do przerażenia. Czy ona czyta mu w myślach?
— Nie czytam w pana myślach. Jako nauczyciel powinien pan wiedzieć, że to niemożliwe. Obserwuję pańską mimikę. — Severus momentalnie przywrócił tak wszystkim znany, obojętny wyraz twarzy. — O, to było dobre! Jak długo umie pan tak wytrzymać?
— Tak długo, aby nawet najlepszy z moich uczniów wysadził swój kociołek. Niestety w obliczu kidnappingu w pani wydaniu, wysiadam.
— A już się bałam, że jest pan ponury jak dożywotni wyrok w Azkabanie! Możemy wracać? Lody się zaraz roztopią.
— A pozwoli pani, że zrobię to samodzielnie?
— Jest pan pewien? Molly często przesadza, ale to jest naprawdę niebezpieczne.
— I tak będę musiał to robić jak tylko rozpoczniemy naszą misję — syknął.
„Choć doprawdy wolałbym nie zaczynać dzisiaj” — dodał w duchu.
— Dobrze więc, niech pan wyobrazi sobie kuchnię i myśli o adresie siedziby jakby stał pan właśnie na Grimmauld Place. O i proszę to wziąć — dodała podając mu jedną z reklamówek, którą chwycił odruchowo.
Po chwili nie miał już, komu wcisnąć jej z powrotem.
Severus znów poczuł rosnącą irytację, ale nie dał się jej ponieść. Musi myśleć o aportacji. Skupił się na wnętrzu kuchni oraz momencie, kiedy wypowiada adres. Udało mu się dopiero za trzecim razem, ale i tak był zadowolony, że dwie pierwsze próby nie przeniosły go nie wiadomo gdzie, tylko pozostawiły w tym samym miejscu. Z niechęcią musiał przyznać, że Revok jest jednak dobra w tym, co robi. Przeniesienie go na Pokątną, jak i powrót, zajął jej ułamek sekundy. Nie odczuł też tego. A teraz, po samodzielnej aportacji, nie dość, że kręciło mu się w głowie, to jeszcze jego żołądek zaczął protestować. Wziął parę głębokich wdechów i rozejrzał się wokół. Najwyraźniej nikt nie zwrócił na jego powrót najmniejszej uwagi, a to dlatego, że wszyscy (z wyjątkiem Albusa i o dziwo Molly Weasley) zerkali na Morton, jakby nie mogli uwierzyć w to, że wróciła w jednym kawałku. Severus pozwolił sobie na chwilkę wewnętrznego zadowolenia na myśl o tym, co się tu musiało dziać po ich zniknięciu. To zdecydowanie poprawiło mu humor i dodało pewności siebie, podszedł więc do Revok, która zajęta była dzieleniem deseru i tak jak ona ignorując ciekawskie spojrzenia, oddał jej drugą reklamówkę.
— Dziękuję — powiedziała tylko i wcisnęła mu w rękę jedną z porcji.
Severus oddał ją jednak Albusowi i z rozbrajającą szczerością stwierdził, że nic nie przejdzie mu przez gardło. Opisał mu swoje wrażenia z aportacji w miejsce objęte Zaklęciem Fideliusa. Wyraził też nadzieję na parę prób, zanim rozpoczną te wszystkie podróże.
Wreszcie Dumbledore po zjedzeniu lodów zdecydował, że najwyższy czas wracać. Na nieszczęście pani Weasley również doszła do takiego samego wniosku i Severus zmęczony przedłużającą się i całkowicie dla niego niezrozumiałą ceremonią pożegnalną, ruszył przodem w kierunku dworca.

Rozdział 7. Black, Lupin, Revok i Snape.

Ku niezadowoleniu, a nawet leciutkiej panice Severusa, od czasu „afery kidnappingowej” dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Albus Dumbledore był w „podejrzanie” dobrym nastroju. Niemal przy każdym ich spotkaniu rzucał mimochodem jakieś uwagi i aluzje. Najczęściej zastanawiał się głośno, czy za spektakularne porwanie Mistrza Eliksirów powinien uiścić Revok jakiś okup, albo wypytywał swego podwładnego, co też trzeba zrobić, aby rzucały się na ciebie urocze brunetki. Zwracał uwagę jakiż to wspaniały zbieg okoliczności, że w Nokturnie Severus wpadł akurat na Morton, choć praktycznie rzecz biorąc, to raczej ona wpadła na niego. Wyrażał też pewność, że jego podwładny musi być zachwycony takim obrotem sprawy i już nie może doczekać się kolejnego spotkania z Poszukiwaczką.
Jednym słowem dyrektor robił absolutnie wszystko aby wyciągnąć ze Snape'a jakieś szczegóły dotyczące wydarzeń na Nokturnie. Mistrz Eliksirów natomiast, zdając sobie sprawę z pewnych „słabości” starszego przyjaciela, w takich sytuacjach konsekwentnie udawał głuchego, głupiego i niedorozwiniętego sklerotyka.
Wojna podjazdowa trwała, a termin pierwszej misji zbliżał się i czy Mistrz Eliksirów chciał tego, czy nie, wkrótce miał znaleźć się nie wiadomo gdzie, z jednym narwańcem, z jednym wilkołakiem i jedną wariatką, która nie rozumie ani słowa z tego, co on do niej mówi. I - czego był pewien - robi to celowo!
Nie zapominając o tym, że Morton jest siostrą TEJ Molly Weasley.
— Spokojne Severusie - powiedział Mistrz Eliksirów sam do siebie — zabrzmiało to tak, jakby na świecie były przynajmniej dwie Molly Weasley. — Snape wzdrygnął się na samą myśl. — Ale po co ty w ogóle o tym myślisz?
Tak, Severus był zdania, że ostatnio za dużo myśli o nie wartych jego uwagi sprawach. Oczywiście to wszystko wina Albusa, który zabronił mu oczyszczać umysł częściej niż raz dziennie. Efekt tego był taki, że Opiekun Slytherinu na zmianę albo zamęczał się różnymi wspomnieniami albo snuł najczarniejsze wizje zbliżającej się misji.
***
Jadąc parę dni później na Grimmauld Place 12 Severus wciąż odczuwał pewną obawę i nie chodziło oczywiście o Blacka czy Lupina, których w końcu nigdy się nie bał (w ich ludzkiej postaci), a raczej o Revok. Uważał wprawdzie, że przy ostatniej konfrontacji z Poszukiwaczką (i lodami) pokazał dużą klasę - może dopiero po powrocie do kuchni, ale inni przecież nie wiedzą, co działo się na Pokątnej - lecz wolałby, aby coś podobnego się nie powtórzyło. Był z zawodu nauczycielem i powinien zapobiegać wygłupom, a nie w niech uczestniczyć.
Pocieszał się jednak myślą, iż dziś przechodzą już do poważnych spraw i miał nadzieję, że Revok będzie się chciała popisać profesjonalizmem.
***
— No panowie, jestem prawie pewna, że znaleźliśmy się w dobrej strefie.
Tak właśnie brzmiały pierwsze, jakże profesjonalne, słowa „tej baby”. Severus czuł się tak zmęczony psychicznie, że nawet nie chciało mu się tego skomentować. Skierował się w stronę najdalszego skupiska drzew, aby nie słuchać dyskusji Revok i Lupina oraz nie widzieć obwąchującego okoliczne drzewa (aktualnie w psiej postaci) Blacka.
Już od dawna, na samą myśl o dzisiejszej misji, miał ochotę usmażyć kogoś żywcem. A dziś denerwował go dobry humor dyrektora, jak zwykle zbyt entuzjastyczne powitanie Lupina, pewność siebie Blacka i spojrzenia Morton Revok. Cóż, prawdę powiedziawszy, te trzy pierwsze rzeczy denerwowały go zawsze (chociaż chyba nigdy, aż tak), ale ta czwarta — najnowsza, wręcz doprowadzała go do szału.
Uspokoił się dopiero, gdy na stole wylądowała ta słynna mapa numerologów, której Severus był dość ciekawy. Rozczarował się. Ot, zwykły, choć duży pergamin na którym rozpoznać można było kontynenty i wyspy, lecz cała reszta tworzyła niezrozumiałą plątaninę linii, zygzaków i liczb, często nakładających się na siebie.
Jakie wiec było jego zdziwienie, gdy Revok bez chwili namysłu zlokalizowała pierwsze miejsce, którym mieli się zająć oraz ustaliła strefę, w której to miejsce się znajduje. Mistrz Eliksirów poprzysiągł sobie, że nauczy się czytać ten plan, choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobi.
Od stołu wstał jakoś dziwnie zmęczony i walcząc z ogarniającą go chęcią ucieczki ustawił się z innymi na środku pomieszczenia. Miał pewne wątpliwości, czy Revok powinna aportować całą ich czwórkę, lecz udało jej się to.
— Wiem już dlaczego nie mogłam ustalić miejsca w którym wylądowaliśmy. — Głos Poszukiwaczki przerwał jego rozmyślania. — Po prostu jesteśmy w tym miejscu, które mamy przeszukać. To zdarza się tak rzadko, że wprost trudno uwierzyć! Chyba przynosicie mi szczęście chłopcy!
W odpowiedzi jeden z „chłopców” zamerdał ogonem, drugi uśmiechnął się, a trzeci wzniósł oczy ku niebu.
— No dobra — zaproponował ten, który się uśmiechnął — to może ja i Severus obejdziemy część północną, a wy południową?
— Remi, jesteś pewien...
— Syriuszu, idźcie już. Spotkamy się tu za pół godziny — zakończył Remus.
***
Severus szedł przodem, przedzierając się przez - jego zdaniem - najbardziej kolczasty las na tej planecie, klnąc pod nosem i wymyślając najbardziej nieuprzejme i krótkie odpowiedzi na Lupinowskie próby rozpoczęcia rozmowy. Poczuł satysfakcję, kiedy wilkołak ostatecznie się zamknął i zajął podziwianiem natury. Mistrz Eliksirów już dawno zwątpił, aby to miejsce miało coś wspólnego z Voldemortem i to z bardzo prozaicznego powodu. Zieleń. Tu było zbyt dużo ładnej, żywej zieleni. Szukanie Czarnego Pana w takim lesie było tak samo bezsensowne, jak szukanie czegoś różowego w jego szafach z ubraniami. Jednak zadanie trzeba było wypełnić do końca, tego nauczyły go lata szpiegowania.
Z tyłu doszedł go jakiś dziwny dźwięk.
— Lupin! Czy ty musisz tak hałasować? Nawet jeżeli ktoś tu był, to już dawno przez ciebie uciekł — stwierdził Mistrz Eliksirów nawet się nie oglądając.
— Severusie!
— Co znowu? Odpuść sobie te bezsensowne rozmowy. Im szybciej tu skończymy, tym szybciej się rozstaniemy.
— Severusie, czy mógłbyś się zatrzymać?
Snape zatrzymał się i odwrócił, lecz bynajmniej nie z powodu tej prośby, ale aby poinformować swego towarzysza, że jak nie nadąża to może powinien był zostać w Kwaterze. Zastygł jednak z otwartymi ustami, ponieważ za nim Lupina nie było. Największy postrach Hogwartu, nauczony szkolnym doświadczeniem, spuścił wzrok trochę niżej, jednak i to nie przyniosło żadnego rezultatu. Wilkołaka tam po prostu nie było. Już miał zacząć przemowę o Gryfońskich pomysłach, kiedy dobiegł go jakiś zaniepokojony głos.
— Severus? — Dochodziło niewątpliwie z kierunku w którym Mistrz Eliksirów spoglądał. — Severus?
— Co? — wydusił Snape, kompletnie zbity z tropu.
— Jestem tutaj.
— K[bluzg] mać! — Ulga w głosie Lupina tylko go rozjuszyła. — TU, to znaczy GDZIE?
— Cofnij się trochę, tylko ostrożnie.
Severus spełnił te polecenie dość niechętnie. W końcu, kierując się głosem wilkołaka, stanął na skraju dołu, w którego głębi zobaczył poszukiwaną parę złotych oczu. Według wszelkich praw natury i anatomii, poszukiwana reszta Lupina zapewne też się tam znajdowała.
W innych okolicznościach Mistrzowi Eliksirów mógłby spodobać się taki widok, lecz dziś spowodował jedynie kolejny atak furii.
— Czy mógłbyś mi wyjaśnić — wysyczał — jak, taki niby świetny nauczyciel OPCM jak ty, mógł wpaść w taką głupią pułapkę? Mam nadzieję, że to nie solidarność gatunkowa, bo z tego co widzę to, to jest WILCZY DÓŁ!
— Masz trochę racji Severusie. — Dobiegło z głębi otworu. — Ale to jest mugolska robota i, szczerze mówiąc, nie znam się na tym.
Po raz kolejny w ciągu ostatnich lat Severus zastanowił się, czy Lupin kiedykolwiek straci cierpliwość i mu odszczeknie, czy może już zawsze, tak jak teraz, będzie uprzejmy i cierpliwy.
— Lupin, posłuchaj! — Snape starał się opanować irytację. — Zaraz cię podniosę, ale dawno nie lewitowałem niczego cięższego niż książka, więc się pilnuj! — Wingardium Leviosa!
Mistrz Eliksirów z ulgą zauważył, że wszystko idzie dobrze, a Lupin już chwycił się brzegu pułapki i zaraz będzie mógł się wciągnąć. Przerwał działanie zaklęcia i cofnął się o krok, aby zrobić mu miejsce, kiedy ponownie usłyszał za sobą jakiś dziwny dźwięk. Szybko odwrócił się w kierunku, w którym wcześniej szli i ku swemu przerażeniu zobaczył tam teraz coś wielkiego, czarnego, biegnącego prosto na nich. Otrząsnąwszy się z zaskoczenia, zdołał paść na ziemię w ostatnim momencie. W efekcie to coś przeleciało nad nim.
Mistrz Eliksirów usłyszał odgłos spadania i głośne przekleństwo, które nie oznaczało nic innego ponad to, że Lupin znów wylądował w dole, bo to coś wylądowało na nim. Były Śmierciożerca wiedział, że musi działać natychmiast, jednak nie zdołał poderwać się z ziemi, bo coś złapało go za kostkę. ZĘBAMI!!! Próbował się uwolnić, ale robił to w zbyt nieprzemyślany sposób, ponieważ po kilku sekundach razem z Lupinem i tym czymś, co teraz okazało się wielkim, czarnym i wkurzająco znajomym psem, znalazł się w pułapce.
Ponieważ Black raczył w końcu zmienić się w człowieka, Severus postanowił poinformować go jaki z niego kundel.
— Black, ty kretynie, jeżeli przebiłeś mi skórę tymi swoimi zębiskami, zapłacisz za to głową!
— To ty mi zapłacisz, Snape! Pewnie myślałeś, że uda ci się wrzucić tu Remusa, a później mnie dopaść? Niedoczekanie Śmierciożerco! Przejrzałem cię już dawno!
Severus stał przez chwilę nieruchomo uspokajając oddech i pozwalając, aby jego umysł rozszyfrował wypowiedziane, a raczej wykrzyczane przed chwilą zdanie. Zrozumiał. Powstrzymał wybuch histerycznego śmiechu. Powstrzymał chęć wyjęcia różdżki. To powstrzymywanie się sprawiło, że poczuł zdenerwowanie. Zdenerwowanie przeszło we wściekłość, kiedy zdał sobie sprawę z ich obecnej sytuacji. Przed wściekłym wrzaskiem nic już nie mogło go powstrzymać.
— TY DURNIU! TY IDIOTO! TY GRYFOŃSKA CIEMNA MASO! TWOJA GŁUPOTA JEST TAK WIELKA, ŻE TYLKO ONA MOŻE PRZYBLIŻYĆ LUDZIOM POJĘCIE NIESKOŃCZONOŚCI! POWINNO SIĘ CIEBIE ZAKONSERWOWAĆ I USTAWIĆ JAKO EKSPONAT W SALI OD NUMEROLOGII! - wdech - TY NAMIASTKO CZARODZIEJA! TY ZADUFANA W SOBIE ŚWIĘTA KROWO! BEZMYŚLNY PRZYGŁUPIE...
Tyrada owa została gwałtownie przerwana, ponieważ Syriusz, po chwilowym zaskoczeniu, ruszył w kierunku Severusa z mordem w oczach. Daleko nie miał, ledwie jeden krok.
— Coś ty powiedział?
— Mam zacząć od początku? — zakpił Mistrz Eliksirów już nieco bardziej opanowany.
Nie wiadomo jednak, co by się stało, gdyby nie interwencja Remusa.
— Syriuszu! Być może nie zwróciłeś uwagi, ale to TY, a nie Severus mnie tutaj wepchnąłeś! A jeżeli już musisz wiedzieć, to wcześniej wpadłem tu SAM! Severus starał się mi tylko pomóc, kiedy to postanowiłeś się wtrącić. Czy to wystarczy, abyś się uspokoił?
Syriusz nic na to nie odpowiedział, a jego ciche warknięcie Lupin postanowił zignorować.
— No dobra — kontynuował wilkołak — musimy się stąd wydostać. Jakieś pomysły?
— Na mnie tym razem nie licz. — Severus nawet na nich nie spojrzał starając się w tej chwili wybadać swoją kostkę. — Mówiłem, że jestem kiepski z lewitacji.
— Łapa, ty zawsze byłeś dobry z zaklęć. Dasz radę mnie stąd wydostać?
— Nie - odparł zagadnięty już spokojnie. — Ale samego siebie mógłbym chyba podnieść na wysokość krawędzi.
— Dobrze.
Chwilę potem Lupin i Snape stali w jednym kącie pułapki obserwując zmagania Blacka z materią. Severus musiał przyznać, że rzeczywiście całkiem nieźle mu szło.
— Lupin, mógłbyś mnie nie dotykać? — wyraził swój aktualnie największy problem były szpieg.
— Przepraszam, ale tu jest mało miejsca.
— Postaraj się.
W parę minut później Mistrz Eliksirów sam wydostawał się z pułapki asekurowany przez wilkołaka. Już chwycił za brzeg dołu, kiedy nagle poczuł, że ktoś złapał go za rękę i pomaga się wydostać. Podniósł głowę i napotkał duże brązowe oczy. Zanim zastanowił się co robi, powiedział:
— Déja vu.
— I nawzajem! — Roześmiała się Morton Revok, co nieomal sprawiło, że Severus spadł z powrotem. — Możesz mi powiedzieć jak się tu znalazłeś?
— Nieodpowiednie towarzystwo — warknął spoglądając na Blacka, który stał teraz kawałek dalej z dziwnym wyrazem twarzy. Severusowi nie zajęło wiele czasu, aby domyśleć się, że i oni próbowali wyciągnąć z Revok coś na temat ich pierwszego spotkania. Jak widać bezskutecznie.
Ku wyraźnej uldze wszystkich zgromadzonych (no może poza Poszukiwaczką) mogli już wracać do Kwatery.
Severus aportował się nie czekając na innych, aby znaleźć się jak najdalej od kundla. Nie zwlekając opowiedział czekającemu dyrektorowi, do czego doprowadziła „ta namiastka czarodzieja”. Nie przyniosło to jednak żadnego widocznego efektu poza lekkim uśmiechem Dumbledore'a.
Czekając na resztę wściekły Mistrz Eliksirów modlił się o to, aby Black przez pomyłkę wylądował na wybiegu lwów w mugolskim Zoo lub innym równie interesującym miejscu. Nic takiego się jednak nie stało i cała trójka wkrótce stała w kuchni na Grimmauld Place 12.
Po złożeniu krótkiego, właściwie niepotrzebnego raportu, Severus zmusił Albusa do opuszczenia Kwatery, tłumacząc się bólem kostki. Na pytanie dyrektora czy już nie może się doczekać kolejnej misji, odpowiedział.
— A i owszem.
A w myślach dodał: „Być może wtedy zdobędę się na odwagę i was wszystkich uduszę. A zacznę od ciebie Albusie!”

Rozdział 8. Urodziny.

Morton Revok zwlekła się z łóżka myśląc, że nie po to wzięła urlop aby wstawać o tak nieludzkiej godzinie jaką jest siódma rano. Oczywiście, kiedy miała służbę wcale nie wstawała o siódmej, w końcu pogotowie trwa dwadzieścia cztery godziny na dobę i, jak nietrudno się domyślić, alarm najczęściej wybuchał w środku nocy. Lecz kto nie lubi sobie ponarzekać?
Dość niemrawo zjadła śniadanie, umyła się i ubrała, ożywając dopiero przy pakowaniu drobnego upominku dla Harry'ego. Nie znała zbyt dobrze tego dzieciaka, ale tabela rozgrywek Quidditcha wydawała jej się odpowiednim prezentem urodzinowym. Ładnie opakowaną paczkę powiesiła na klamce drzwi wyjściowych - stary sprawdzony sposób, aby czegoś nie zapomnieć - i zabrała się za przeglądanie planów dzisiejszej misji. Zwykle nie musiała tego robić, ponieważ strategię omawiali wspólnie w Kwaterze, jednak tym razem, w związku z urodzinami Pottera, wszystko było na jej głowie. No i Severusa Snape'a. Remus, Syriusz a nawet Albus dali jej delikatnie do zrozumienia, że wolą dmuchać baloniki i rozwieszać serpentyny niż przedzierać się przez niezbadane chaszcze.
Później tego samego dnia Poszukiwaczka zwinęła plany, wzięła prezent z klamki i w już lepszym nastroju wyszła przed hotel, aby aportować się na Grimmauld Place.
Biorąc urlop obiecała sobie wprawdzie, że z możliwości aportacji będzie korzystać tak rzadko jak to tylko możliwe, ale dziś zdecydowanie nie miała ochoty na spacery, głównie dlatego, że podczas spacerów było zbyt dużo czasu na myślenie o pracy dla Zakonu. A nie były to zbyt optymistyczne myśli. Przecież sprawdzili już osiem z dwudziestu dwóch wytypowanych miejsc bez żadnego efektu, a dzisiejsze również nie rokowało zbytnich nadziei.
***
Poszukiwaczka, już w momencie w którym aportowała się na środku kuchni Zakonu Feniksa, pożałowała, iż nie zdecydowała się jednak na spacer. Gdyby przyszła tutaj pieszo, musiała by przejść przez korytarz i jeden pokój, co mogłoby ją przygotować na szok jaki właśnie przeżywała.
Morton w jednej chwili wiedziała, że to właśnie tu, a nie gdzie indziej odbędzie się przyjęcie urodzinowe. Stojąc niczym wrośnięta w ziemię i z prawie podziwem mogła zaobserwować malowniczą scenkę w której jej własna siostra miotała się między kuchenką, zlewem, spiżarnią i stołem, ciągnąc za sobą swą jedyną córkę i tę dziewczynę z włosami jak siano. Za tą trójką podążała - już w zdecydowanie mniej malowniczym stylu - czwarta uczestniczka „zawodów” Nimfa, czy jak tam nazywają tę nierozgarniętą aurorkę. O tym, co też takiego znajdowało się w rzeczonych miejscach nawet nie warto wspominać, Molly spokojnie wykarmiłaby tym cały jej oddział. Poszukiwaczka z trudem oderwała wzrok od miejsca w którym Tonks wywaliła sałatkę owocową, a było to tym trudniejsze, iż miejscem tym były buty jej siostry.
Szybko jednak zapragnęła powrócić do poprzedniego widoku, kiedy jej oczom ukazała się piramidka ze stołów, puf i krzeseł na szczycie której balansował powód tego całego zamieszania, asekurowany nieudolnie przez trzech jej najmłodszych siostrzeńców. Harry Potter nieświadom wrażenia jakie wywołał na nowym gościu, kontynuował zawieszanie pod sufitem zabawek za słodyczami, myśląc o tym, że to najlepsze urodziny w jego życiu. Dwójka dorosłych czyli Syriusz i Remus, którzy według Morton powinni już dawno wkroczyć w to niebezpieczne przedsięwzięcie, kłóciła się zapamiętale, wyrywając sobie z rąk coś co wyglądało jak piwo kremowe.
Jednak przy Albusie Dumbledore, który nie robił w prawdzie nic poza siedzeniem na kanapie, wszyscy jej siostrzeńcy wraz z Remusem, Syriuszem i samym Harrym Potterem mogli się schować.
Dyrektor miał bowiem na sobie ciemnoniebieską szatę w... gwiazdki. Świecące gwiazdki. O tiarze z wielkim napisem „Happy birthday” lepiej w ogóle nie wspominać...
Swego czasu Molly dużo jej opowiadała o ekscentryczności starego czarodzieja i jego oryginalnym poczuciu humoru. No, ale to to...
Morton szybko przypomniała sobie o Arturze, ostatniej nadziei i ostoi normalności.
— Gdzież on się podział? — wyszeptała.
Jednak ostatnia ostoja nadziei i normalności nie miała szans zostać znaleziona, ponieważ z uporem godnym lepszej sprawy zajmowała się aktualnie próbami uruchomienia starego, mugolskiego gramofonu. I lepiej by było dla uszu i zdrowia psychicznego gości, aby na samych próbach się skończyło.
Towarzystwo, nieświadome niebezpieczeństwa pseudo-muzycznego, zajmowało się dalej swoimi sprawami nie podejrzewając nawet, że jest obiektem wnikliwej obserwacji. I to dwóch par oczu.
Revok po otrząśnięciu się z wizualnego szoku, spojrzała na wszystkich już nieco spokojniej i doszła do wniosku, że ma przed sobą wyjątkowo zadowolonych ludzi.
No prawie...
W centrum tego całego śmiechu, żartów, kłótni i prób połamania wszystkich kości, zaraz przy kominku, stał jak gdyby nigdy nic Severus Snape. Jak zwykle bez żadnego wyrazu na twarzy, choć niewątpliwie w złym humorze, ubrany na czarno, obserwował otoczenie z wyższością. Morton bardzo spodobał się ten widok. Szybko też zdała sobie sprawę dlaczego: Mistrz Eliksirów wreszcie się poddał i zamienił ciężkie szaty i pelerynę na jeansy i podkoszulek. Lupin i Black już po pierwszej wycieczce w lesie zmienili strój, widać Snape był najbardziej uparty.
Poszukiwaczka przyjrzała się mu uważniej i zobaczyła, że Mistrz Eliksirów bez swoich ciężkich szat wygląda zaskakująco dobrze. Snape był szczupły, umięśniony, ale bez przesady. Po prostu ładnie zbudowany.
A zawsze wydawał jej się taki chudy.
Nagle Morton złapała się na tym, że stoi jak idiotka w wejściu i gapi się na tego nietoperza. Co więcej, wcale nie miała ochoty przestać.
— Co ty wyprawiasz — mówiła sama do siebie. — Ten facet to tragedia, ma podły charakter, wielki nos, nietwarzową fryzurę... w ogóle z tego co słyszałaś dopiero od niedawna zaczął myć włosy. Dorosły facet! Choć młodszy od ciebie o trzy lata! No i ubiera się w jakieś sutanny w których przypomina szkielet. Chociaż nie dzisiaj. Dziś wygląda całkiem nieźle.
Poszukiwaczka nie miała złudzeń i zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby nie spotkała Snape'a w Nokturnie, a dopiero na Grimmauld Place, to najprawdopodobniej obawiałaby się go tak jak inni. Było jednak tak jak było, pierwszy raz zobaczyła go leżącego na ulicy z dość niewyraźną miną i już żadna siła na tym świecie nie zdołałaby jej przekonać, że różni się on jakoś specjalnie od innych ludzi. Tym bardziej nie rozumiała dlaczego sam Mistrz Eliksirów usilnie sprawia wrażenie jakby był z obcej planety i robi wszystko aby inni trzymali się od niego z dala. To nie było normalne.
— Gotowy? — spytała retorycznie przystając koło niego.
Nie czekając na odpowiedź, położyła prezent dla Harry'ego na najbliższym krześle i ruszyła w stronę wyjścia.
— I tak nikt nie zauważył, że przyszłam — wyjaśniła Mistrzowi Eliksirów gdy znaleźli się w hallu, po czym wyciągnęła mapę numerologów i już chciała odnaleźć kolejną potencjalną kryjówkę Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, gdy usłyszała.
— Mógłbym?
Bez pytań oddała Snape'owi plan i po chwili z zaskoczeniem stwierdziła, że odnalazł strefę bez problemu. W chwilę później znaleźli się na piaszczystej plaży, co oznaczało, iż mają przed sobą trzydziestominutowy marsz do starej, opuszczonej twierdzy, którą muszą zbadać.
— Miałem nadzieję, że uda mi się przenieść nas bliżej — odezwał się niezadowolony głos.
— No co ty! — zdumiała się szczerze Morton. — Jestem pod wrażeniem. Sam nauczyłeś się czytać mapę? To bardzo trudne, dlatego większość Poszukiwaczy to Krukoni.
— To nie było znów takie trudne. Idziemy?
Parę minut szli w zupełnym milczeniu, a Revok czuła przez skórę, że atmosfera powoli się rozluźnia. Bez problemu domyśliła się co było przyczyną wcześniejszego odrętwienia Snape'a.
— Jak ci się podobały przygotowania do przyjęcia?
Wzrok Mistrza Eliksirów zupełnie wystarczał za odpowiedź, lecz ten i tak się odezwał.
— Black i Lupin postanowili wyprawić Potterowi urodziny jakby ten był małym dzieckiem. Zupełnie nie rozumiem dlaczego... A jak wrażenia po gapienie się na mnie?
Ktoś inny na jej miejscu zapewne by się zmieszał, ale to po prostu nie leżało w jej naturze.
— Ty masz oczy dookoła głowy! — odparła z uśmiechem. — A wrażenia mam bardzo pozytywne. — Wskazała na jego strój.
Snape jedynie wywrócił w odpowiedzi oczami.
— Odzwyczaiłam się od widoku typowych czarodziejskich szat — ciągnęła Poszukiwaczka. — Czasem wyobrażam was sobie na naszej „ścieżce zdrowia” w tych waszych kaftanach. To ciekawy widok. Zwykle na koniec zjadacie peleryny. Z nienawiści. — Znów zachichotała.
— „Ścieżka zdrowia”? Urocza nazwa. Zwłaszcza w odniesieniu do tego, co o niej słyszałem.
— Jakoś muszą sprawdzać czy się jeszcze nadajemy do tej roboty. Zawsze musimy być w formie w przeciwieństwie do znakomitej większości czarodziejów dzielących się na chudzielców i tłuściochów. — Ponieważ Severus nic na to nie odpowiadał, Morton zadała cisnące się jej na usta pytanie. — Słyszałam, że treningi Śmierciożerców nieźle doją w kość?
— Mnie nie — odpowiedział Snape wymijająco.
Znów zapanowała cisza, jednak Revok, która szła przodem, czuła, że teraz to on się na nią gapi. Odwróciła się rzucając mu pytające spojrzenie.
— Nic. Zastanawiam się tylko jak ktoś, kto nosi coś takiego — wskazał na jej mundur — może krytykować ubiór innych.
„Oo”- pomyślała Poszukiwaczka. - „Chyba otrząsnął się już z wrażeń dekoracyjnych i wraca do formy.”
— Istotnie — wyjaśniła ruszając dalej — tylko faceci wyglądają w tym stroju dobrze, ale to dlatego, że ten mundur był przygotowywany z myślą o nich. To nie moja wina, że jakaś szowinistyczna świnia nie przewidziała miejsca dla kobiet wśród Poszukiwaczy. — Prawie widziała jego złośliwy uśmieszek, dlatego zdziwiła się gdy nie usłyszała kpiny tylko pytanie.
— Dlaczego zostałaś Poszukiwaczką?
Spojrzała na niego podejrzliwie, lecz zobaczyła tylko umiarkowane zainteresowanie, dlatego odpowiedziała spokojnie.
— Kiedyś byłam Uzdrowicielką, a Poszukiwaczem był mój mąż. Pewnego dnia szukał jakiejś pary dzieciaków, która na złość rodzicom zwiała z domu jeszcze przed ukończeniem kursu aportacyjnego. Nie będę się wdawać w szczegóły ale przez ich głupotę on zginął, a ja postanowiłam zostać Poszukiwaczką i... się zemścić — dokończyła niezdarnie. — Aż w końcu trafiła mi się moja para dzieciaków, które... oddałam w ręce zmartwionych rodziców. Wtedy polubiłam ten zawód. — Znów na niego spojrzała i po raz kolejny nie odnalazła tam tego, czego szukała. Zwykle ludzie na jej historię reagowali zdziwieniem, smutkiem, zrozumieniem, przerażeniem, a nawet pogardą, ale on sprawiał wrażenie jakby słuchał takich opowieści codziennie. To też jej się spodobało. — A tobie co by było potrzebne?
— Do czego?
— Abyś polubił swoją pracę.
— Wyginięcie uczniów — Znów ten kpiący ton.
— Wyginięcie uczniów? Znaczy tak jak dinozaurów? Powodzenia! — Morton po raz kolejny nie mogła powstrzymać uśmiechu. Zaczęła się zastanawiać czy to wszystko dzieje się naprawdę. W końcu są już razem na dziewiątej misji i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek będą tak sobie gadać o wszystkim i niczym. W ogóle wątpiła czy Snape jest zdolny do takiej rozmowy z kimkolwiek. Od wypadku z wilczym dołem zawsze pracował sam i nawet Albus nie zdołał go przekonać, że to niebezpieczne. A ona musiała wszędzie chodzić z tamtą dwójką. No właśnie, może Severus jest taki z powodu nieobecności Remusa i Syriusza. Poszukiwaczka już dawno zauważyła jakieś napięcie między tą trójką.
— Chyba jesteśmy na miejscu — przerwał jej rozmyślania Mistrz Eliksirów — ale nie sądzę, żeby był sens w ogóle tam wchodzić. Cały budynek jest zbyt mało osłonięty i nie widzę miejsca w którym mogliby się aportować wezwani Śmierciożercy. Rzucimy kilka zaklęć demaskujących i możemy wracać.
Szybko uporali się z robotą, a Morton sama już nie wiedziała czy cieszy się, że nic nie znaleźli i nie muszą się martwić, czy właśnie muszą się martwić, bo znowu nic nie znaleźli.
— Wracamy do muzeum ludzi i rzeczy osobliwych — stwierdziła z błyskiem w oczach.
— Ja nie. — Skrzywił się były szpieg. — Wracam do Hogwartu.
— Szczerze mówiąc, to jak zobaczyłam... to i tamto i jeszcze to... to też miałam ochotę uciec.
— Ja nie uciekam, po prostu nie chcę tam być — odparł z irytacją Severus.
— Spokojnie — odrzekła Poszukiwaczka. — Ja chyba też zrobiłam sobie zdecydowanie za długą przerwę w kontaktach rodzinnych i nie mam ochoty tam siedzieć. Zapraszam na kawę. — Przez chwilę nie mogła uwierzyć, że to powiedziała, ale w końcu rzuciła mu wyzywające spojrzenie. Z satysfakcją zauważyła, że początkowe rozbawienie i niechęć na twarzy Mistrza Eliksirów również zamieniają się w wyzwanie.
— Niech będzie, ale to ja zapraszam. Więc na Pokątną.
Jego oczy zalśniły niebezpiecznie, ale Revok w ogóle się tym nie przejęła. Widziała, że Snape jest dziś w jakimś dziwnym nastroju i postanowiła to wykorzystać. Druga okazja może się nie trafić, a na przyjęcia urodzinowe naprawdę nie miał ochoty. Później się jakoś wytłumaczy.
„O ile, oczywiście, ktokolwiek zauważy moją nieobecność” - pomyślała.
***
Aportacja na Pokątną zwykłym, przyjemniejszym sposobem, czyli z pomocą różdżki, a nie mapy, nie stanowiła dla nich żadnego problemu. Gorzej było z wyborem miejsca w które mogliby pójść. W końcu Morton stwierdziła, że najwygodniej byłoby jej w restauracji hotelu w którym aktualnie mieszka, na co Severus się zgodził.
— Dlaczego mieszkasz w hotelu? — zapytał były szpieg siadając przy stoliku w miejscu, które bardziej przypominało mu bar niż hotelową restaurację.
— Już mówiłam, że zrobiłam sobie za długą przerwę w kontaktach rodzinnych. I na przyjęcia urodzinowe i na wspólne mieszkanie.
Po tej wymianie zdań po raz kolejny pogrążyli się w milczeniu, ale Poszukiwaczce jakoś to nie przeszkadzało. Zastanawiała się co się stało, że Snape wpadł w tak pokojowy nastrój. Nie znała go długo, ale już zdążyła zauważyć, że był raczej zły, cyniczny, wiecznie niezadowolony, a nawet zgorzkniały... W tym momencie przypadkiem spojrzała na rękę, którą trzymał filiżankę. Jego palce były pokaleczone. Snape miał obgryzione paznokcie i coś jej mówiło, że nie jest to ich normalny stan. Po chwili zastanowienia stwierdziła też, że Mistrz Eliksirów dość często odgarnia włosy z twarzy, co wcześniej mu się nie zdarzało. Więcej nawet, wcześniej chyba w ogóle ich nie dotykał.
„Ten facet wcale nie jest w pokojowym nastroju tylko na skraju załamania nerwowego” - przemknęło Morton przez głowę.
To była typowa reakcja. Nieraz gdy Poszukiwacze znajdowali kogoś po zbyt długim czasie, osoba ta zachowywała się spokojnie i całkowicie panowała nad sobą, aż do powrotu. Znaleziony był opanowany i posłuszny, lecz jak tylko zobaczył znajome miejsce czy osobę to jedynie najsilniejsze eliksiry uspokajające były w stanie pomóc. Z Mistrzem Eliksirów musi być tak samo, dopóki żył w stałym napięciu, panował nad sobą, teraz mu czegoś brakuje.
Adrenaliny.
Ludzie tacy jak on mają przemyślane różne wersje własnego życia, ale każda z tych wersji kończy się rychłą śmiercią, choćby przez zdemaskowanie, tak jak to mogłoby być w przypadku Severusa. Jednak zdemaskowanie szpiega już miało miejsce, a on wciąż żyje... pewnie bez jednego, nawet najmniejszego pomysłu na to, co dalej.
Morton jako była uzdrowicielka powinnam była już dawno rozpoznać te typowe objawy, przecież pracuje z nim już dwa tygodnie, ale nie zrobiła tego. Oznacza to, że wcześniej nie było jeszcze tak źle, lecz z czasem jest i może być coraz gorzej.
„Czemu Dumbledore nic nie robi, nie widzi co się dzieje?” - mysłała dalej Revok. Nagle zrozumiała. - „Dumbledore wie co się dzieje i w tym właśnie problem. Ta cała ich misja, po co do tego cztery osoby? Spotkania w Kwaterze, wśród ludzi. Albus chce dobrze, ale źle się do tego zabiera. Za szybko. Na przykład to dzisiejsze przyjęcie urodzinowe nawet dla niej było zbyt gwarne, a przecież jest o wiele bardziej towarzyska od Mistrza Eliksirów. Swoją drogą ciekawe czego mu trzeba aby wybuchnął?” - postanowiła zapytać o to wprost.
— Zobaczyć kogoś w szacie w gwiazdki — odparł Snape bez oporów, gdy podzieliła się z nim swoimi spostrzeżeniami. — Jakiejś wzmianki o przyjęciach, urodzinach, dekoracjach, sałatkach owocowych, butach, słodyczach, dzieciach, starcach, ludziach, psach, wilkołakach, dyrektorach, złotych chłopcach, rudych chłopcach i dziewczynkach, jesansach, podkoszulkach, zabawach, misjach, Voldemorcie, Śmierciożercach, aurorach, Zakonie, czekoladowych żabach, a przede wszystkim cytrynowych dropsach.
Morton nie mogła się nie uśmiechnąć.
„Jednak jeszcze walczy. To dobrze” - pomyślała.
— A czego ci trzeba aby wszystko wróciło do normy? — Ona to wiedziała. Potrzebował całkowitej utraty kontroli, zmiany nastawienia, zapomnienia, „wyzerowania się”, pogodzenia z nową sytuacją, krótkotrwałego upadku na dno, bo stamtąd można już tylko do góry. Ewentualnie przeszczepu osobowości.
— Alkoholu.
„Cóż” - roześmiała się w duchu - „jak zwał tak zwał.”
— Dwie podwójne irlandzkie whisky! — krzyknęła w stronę kelnera. — To tak na początek — dodała już ciszej.
Snape nie zaprotestował.

23



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
poskromienie zlosnicy
POSKROMI, Poskromienie złośnicy
William Shakespeare (Szekspir) Poskromienie złośnicy
William Shakespeare Poskromienie złośnicy
POSKROMIENIE ZŁOŚNICY
poskromienie zlosnicy
poskromienie zlosnicy 3
poskromienie zlosnicy
poskromienie zlosnicy 9
Diagnoza rozne podejscia teoretyczne
na niebie są widoczne różne obiekty astronomiczne
rózne
Różne rodzaje grzejników
Rozne typy zrodel historycznych
Mechanik rozne techniki
201 Czy wiesz jak opracować różne formy pisemnych wypowied…id 26951
8 Cwiczenia rozne id 46861 Nieznany

więcej podobnych podstron