STYLISTYKA
STYL
|
POZIOMY STYLISTYCZNE
|
FONOSTYLISTYCZNY |
LEKSYKALNY /SŁOWOTWÓRCZY, FLEKSYJNY/ |
SKŁADNIOWY |
FIGURATYWNY |
FONOSTYLISTYKA
PRZYKŁADY LITERACKIE
EUFONIA,ALITERACJA, ONOMATOPEJA
T. Nowak, Pieśń sienna
Uśnij mi w sianie W nim anieli
sypiają przed lipcową burzą
Wtulony w siano śpi nasz pies
i we śnie światy psie mu służą (...)
Bo jest w tym sianie taka senność
o której wie się tylko we śnie
gdy się prześniło sen o sobie
o wieś i niebios pół za wcześnie (...)
Bo sen się zawsze kruszy w siano
I woda się zamienia w sen
przez sen przez wodę z traw bezsennych
wysysa ciemną senność dren
Uśnij mi w sianie
EUFONIA, ALITERACJA, ONOMATOPEJA, GLOSOLALIA, RYTM, RYM
J. Tuwim, Ptasie radio
Halo! O, halo lo lo lo lo!
Tu tu tu tu tu tu tu
Radio, radijo, dijo, ijo, ijo,
Tijo, trijo, tru lu lu lu lu
Pio pio pijo lo lo lo lo
Plo plo plo plo plo halo! [...]
I od razu wszystkie ptaki
W szczebiot, w świegot, w zgiełk - o taki:
"Daj tu! Rzuć tu! Co masz? Wiórek?
Piórko? Ziarnko? Korek? Sznurek?
Pójdź tu, rzuć tu! Ja ćwierć i ty ćwierć!
Lepię gniazdko, przylep to, przytwierdź!
Widzisz go! Nie dam ci! Moje! Czyje?
Gniazdko ci wiję, wiję, wiję!
Nie dasz mi? Takiś ty? Wstydź się, wstydź się!"
I wszystkie ptaki zaczęły bić się.
KAKOFONIA, ONOMATOPEJA
J. Lemański, Morze i osioł
Zdawało się, że w zwierza krtani
Wrzeciądz rdzą zżartych z zgrzytem skrzypły osie.
Podobnie trze, zgrzytając w szparze,
Piła wisząca, której kamieniarze
Używają żeleźca do żłobienia w ciosie.
KAKOFONIA, PARONOMAZJA, POLIPTOTON, TAUTACYZM
J. Tuwim, Lament aniński (Jerzemu Jarubie)
O, nie pytaj, czemu smutno mi w Aninie!...
Ani dawniej nie znosiłem, ani ninie
Znieść nie mogę kakofonii. Zawsze spontan-
icznie oraz żywiołowo protestuje,
Gdy harmonie, kakofonia jakaś psuje.
A ostatnio w straszną manię jestem wplątan:
Słuch mój meczy cała orgia kakofontann,
Bije, tryska, strumieniami po mnie płynie:
Z racji imion i imienin w tym Aninie.
Ma przyjechać do mnie Ania do Anina,
Ania z Manią, wiec nie minie parę dni, a
Mania z Anią nie ominą mnie tu -i na
Imieniny me przyjadą do Anina,
A gdzie Mania z Anią, tam i Nina,
A przy Ninie - mama Niny - i Manina
(Tj. mama Mani, bardzo miła pani,
I mamina mama, czyli babka Mani).
- Nie mam mamki, ani niani, żeby na niej
(Na jej rękach oczywiście) oblać łzami
Mękę moją, którą poznasz po mej minie
Ani nikt mnie nie rozumie, ani mi nie
Wytłumaczy, że to przejdzie, że to minie
Ten bdbsztylów niecny najazd i lafirynd
i ten dźwięków dziki hałas i labirynt;
Ani starzy aninianie, ani nowi
Ani ty, mój Jerzy, wierny Aninowi...
Aninianin aninianinowi.
KAKOFONIA, ONOMATOPEJA, ALITERACJA, ANAGRAM, PARONOMAZJA, FIGURA ETYMOLOGICZNA
B. Jasieński, Na rzece
na rzece rzec ce na cerze mrze
pluski na bluzki wizgi
w dalekie lekkie dale że
poniosło wisłobryzgi
o trafy tarów żyrafy raf
ren cerę chore o ręce
na stawie ta wie na pawie staw
o trące tren terence
na fale fal len na leny lin
nieczułem czołem czułem
od doli dolin do Lido lin
zaniosło wiosła mułem
EUFONIA, ALITERACJA, ONOMATOPEJA, PARONOMAZJA, POLIPTOTON, RYTM, FIGURA ETYMOLOGICZNA, FIGURA ETYMOLOGICZNA, FIGURA PSEUDOETYMOLOGICZNA
J.M. Rymkiewicz, Exegi monumentum
Ten gaduła jąkała na trzynastu zgłoskach
Ten jakiż to jaki by ale łaska Boska
Ten któryż to któryż by którędyż który bądź
Ten skądeś to skądinąd skąd by skądże przybądź
Ten dokąd bądź dokądże aż za bród Prypeci
Pomniejszy pomny po mnie pomnik co się świeci
Ta śpiewka śpiewak śpiewność śpiewny i śpiewany
Exegi munimentum nad dach Puław szklany
Ten szklany szklanny szklony za szkłem szkli się szklisty
Te nasze cztery ściany a w nich iście isty
Ten błysk błysnęła albo błysła błyskawica
Dwukółką dwujęzyczny ten Żyd co przemyca
W Litwę Litwin li tylko Liwiusz przy Litwinie
Po litewsku po polsku język po łacinie
Ten wtórzący do wtóru wtóry i powtórny
Ta skóra na języku ten język podskórny
Ten czyjkolwiek czyj bądź by czym prędzej czymże to
To powietrze to które masz we krwi poeto
Ta krew z płuc na języku ta krew ci pokrewna
Ten słowik z krwi te deski z ojczystego drewna
Ten słowik ze słownika ten słownik słowiczy
Ten zmarły co na palcach zgłoski w trumnie liczy
STYLIZACJA, ECHOLALIA
Ho la o la
pastyrze łode pola
du dy u dy
pastyrze łode budy
idźcie do stayenki
do świientéj Panienki
i Grzegórz karbowy
pisarz prewentowy
SYMBOLIZM DŹWIĘKOWY
A. Rimbaud, Samogłoski
A czerń, E biel, I czerwień, U zieleń, O błękity,
Tajony wasz rodowód któregoś dnia ustalę:
A, czarny i włochaty gorset lśniących wspaniale
Much, co brzęczą w odorze, cień w zatokę zaszyty;
E, blask pary, namiotów, lance w lodowej skale,
Biali królowie, dreszcz pod baldaszkami ukryty;
I, purpura, krwi struga z ust, pięknych warg rozkwity,
Kiedy śmieją się w gniewie lub w pokutniczym szale (...)
LIPOGRAM
ANAGRAM, ALITERACJA, TAUTACYZM, KAKOFONIA, PARONOMAZJA
T. Peiper, Na plaży
W godzinach kiedy duch jest mięsożerny sierpień powinien leżeć w Gdyni,
piasek powinien buchać parą, morze powinno kipieć jak nigdy,
nad wodą niech sterczy pierś kobiety, nad wybrzeżem niech pieści niebo las tak pusty
jak raj gdy Adam ujrzał jaką ścieżką opasana jest Ewy stopą (...)
Gładcy, giętcy, gładcy jak trzcina, giętcy jak cięciwa na trzcinie,
uściskami kawałkowani, w kawałki ciał wsunięci,
wtarci we własne skóry, powodzią sutych chwil zalani,
nadzy, brunatni, opryskani słońcem, owiani zielenią,
kąpać będą w sobie swe różnice, - nim minie
godzina strzeżona wrzosów wysokimi płomieniami.
METARGRAM
on, ton, aton, baton
POLIPTOTON
J.A. Morsztyn, Vaneggiar d'una innamorata
Lecz jeśli to myśl, o czym wżdy myślę?
Okrutna myśli, czemu myślić muszę?
Czemu, choć w głowie zawsze myślą kreślę,
Znowu tąż myślą, co przedtem myśl suszę? [...]
Myślę, że jeśli myślić jest to wina,
Nie ze mnie, ale z myśli jest przyczyna.
EUFONIA, FIGURA ETYMOLOGICZNA
T. Nowak, Pieśń o pisaniu wierszy
Piszą się wiersze piszą same:
majowe łąki wody liście
Słowo po słowie trawie kłamie
i w wodzie liść po liściu mgliście
w list się spisuje w list po liście
BŁĘDY
Tautacyzm
błąd: powtarzanie się tych samych lub podobnych układów głoskowych w usytuowanych blisko siebie wyrazach
odmiany:
hiatus - zbieg samogłosek na granicy sąsiadujących ze sobą wyrazów
PRZYKŁADY
forma artystyczna
rozpoczęcie eliminacji
powtórzenie jednakowych głosek lub zespołów głoskowych na początku wyrazów sąsiadujących ze sobą lub zajmujących w tekście analogiczne pozycje
PRZYKŁADY
podmiotowość poematu
studium synkretyzmu słowiańskiego
użycie funkcjonalne: aliteracja
rymy w prozie
PRZYKŁADY
Wielkie cnoty są to przymioty stanowiące wartość rozumnej istoty.
Oprócz języka pełnego czułości poemat nie ma wielkiej wartości.
W bliskości jeziora jest góra, która Magóra się zowie.
nagromadzenie tych samych głosek
PRZYKŁADY
Jaka straszna burza być musiała; ona wszystkie drzewa połamała i pozawalała całe drogi.
Składał lud pewną część łupu do skarbu, aby w przypadku służyła do wykupu jeńców lub na inny użytek publiczny.
W naszych stosunkach niechętnie wychodzimy i od wszystkich towarzyskich uciech się uchylamy. Lecz któż może żyć bez życzliwości przyjaciół?
efekt błędu: naruszenie zasady eufonii; niefortunna rytmizacja wypowiedzi; niezamierzony komizm; brak elegancji
używanie tych samych lub zbliżonych form zbyt często i zbyt blisko siebie
błąd: niefunkcjonalne nagromadzenie
przyczyna: brak staranności
efekt błędu: jednostajność, monotonia wywodu znużenie czytelnika (słuchacza); brak elegancji; niezamierzony komizm
użycie funkcjonalne: poliptoton (powtarzanie tego samego słowa w różnych przypadkach lub gromadzenie słów spokrewnionych); figura etymologiczna, figura pseudoetymologiczna
PRZYKŁADY BŁĘDÓW
Zdarzyło mi się przykre zdarzenie.
Porównawszy oświatę dzisiejszego świata z oświatą czasów przed wynalazkiem druku, nikt nie zaprzeczy, że świat nie byłby doszedł do tego stopnia oświaty, na jakim się obecnie znajduje, gdyby wynalazek ów nie był nabycia książek, a przez nie światła umożebnił.
VARIA: L. Pszczołowska, Instrumentacja dźwiękowa 1977; L. P. Jakubinski, O dźwiękach języka poetyckiego, [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M. R. Mayenowa, Z. Saloni, 1970; E. D. Poliwanow, Ogólna zasada fonetyczna wszelkiej techniki poetyckiej, tamże; M. Dłuska, Elementy śpiewności w poezji, [w:] Studia i rozprawy, t. 1, 1970; D. Buttler, Polski dowcip językowy, 1968.
LEKSYKA
SYNONIMIA I HOMONIMIA
W. Szymborska, Może być bez tytułu
Potrafią być okrągłe nie tylko rocznice powstań,
ale i obchodzone kamyki na brzegu.
W. Szymborska, Rzeczywistość wymaga
Jaki stąd płynie morał - chyba żaden.
To, co naprawdę płynie, to krew szybko schnąca
ZRÓŻNICOWANIE CHRONOLOGICZNE
W. Berent, Żywe kamienie
We wnęce muru za kratami widniały garbate szkatuły misternie w żelazie kute: krzyże i cyboria o surowym tchnieniu wielce pobożnej pracy - palec szczerosrebrny z pierścieniem biskupa - klucz srogi, rzekniesz Piotrowy, bo o takiej mocy wejrzenia - jakieś skrzynki i puzdra z niewidną pieczęcią tajemnicy - w kości słoniowej cięte stacje Męki na ołtarzyki klęcznikowe - miedziane krucyfiksy barwione polewą, czarki z opalu w obrzeżach złotych - roztruchany królewskie rzezane w krysztale - białe rolandy łowieckie, w których drzemią hejnały - wreszcie w ogniu kamieni szlachetnych monstrancje złociste, spiętrzone kunsztownie, ku przechowaniu świętych kosteczek męczenników Pańskich.
Nigdy, jako żyw, nie widział wagant takiej obfitości skarbów!... Zaś te cuda jak z baśni tuż obok onej zbroi w żarzy świętego Jerzego i miecza przeogromnionego nad moc człeczą - stumaniły go całkiem. [...] Oczy poety - cudzowidze i bez skarbów - nie dostrzegają już wcale ani tych głazów wymoszczenia pod stopą, ani tych okapów ciężarnych nad głową; zatarły się przed nimi i mury miasta: świat cały i zmierzchł, i prześwietlił się zarazem w jakowyś omrok sinoperlisty. Tęczy kołem zawisa w nim otocza glorii z ogniowych bełtów i tęczowego wiru płomieni!... I wyświetla się w niej cichą, barankową bielą - Graala czara.
W. Gombrowicz, Trans-Atlantyk
A tu Pyckal, Baron mnie do ucha: - A huź, huzia! Tyż i Radca z drugiej strony: Huź, huzia, bierz go, huzia! Powiadam: - Ja nie pies. Szepnął Radca: - Bierz go, bo wstyd, bo to ich Najsławniejszy Pisarz i nie może być, żeby tu z nim Celebrowali gdy Wielki Pisarz Polski Geniusz jest na sali! Ugryź go, g...rzu, geniuszu ugryź, bo jak nie, my ciebie ugryziemy!... Poznałem, że innej rady nie ma, tylko ja jego ugryźć muszę, bo mnie Swojacy spokoju nie dadzą; a już, jeślibym ja tego Bawołu ugryzł, sam bym Lwem na placu ostał. [...]
Odezwałem się tedy do sąsiada, a dość głośno, żeby to mnie usłyszał.
- Nie lubię ja gdy Masło zbyt Maślane, Kluski zbyt Kluskowe, Jagły zbyt Jaglane, a Krupy zbyt Krupne.
Odezwanie się moje w powszechnym ściszeniu jak trąba zabrzmiało i na mnie powszechną uwagę zwróciło, a ów Rabin celebracją swoją przerwał i na mnie okulary nastawiwszy, niemi spoglądał z ciemni swojej i dopiróż, kapelusza poprawiwszy, nogę sobie silnie rozgrymasił, a potem w notatkach, w papirach pogrzebł i rzecze, ale nie do mnie, tylko do Swoich:
- Tu powiadają, że masło maślane... Myśl, owszem, ciekawa... ciekawa myśl... Szkoda że niezbyt jest nowa, bo to już Sartoriusz powiedział w swoich Bukolikach.
Cmokać poczęto, odpowiedź jego smakując, jakby to najprzedniejsze marcepany były. [...]
Ja się bez słowa zostałem! A bo już języka w gębie zapomniałem! A łajdak, tak mnie oniemił, że i słów nie miałem, bo co moje nie Moje, podobnież Kradzione!
NADUŻCIE - redundancja
Jątrew moja, która jakmiarz zawsze z chochołem na głowie chadzała, czwarzyła się jednemu szybale. Gdy lepak tęgać jęła, przybrała sobie storzypiętę, którego podarzyła, prócz rozmaitego czechła i wielorakich czączków w gieradzie, krasnym z brantu antwasem i tureckim drygantem.
Bratowa moja, która zawsze z czubem na głowie chodziła, odmawiała swej ręki jakiemuś jednookiemu szalbierzowi. Lecz potem, zatęskniwszy, przybrała sobie samochwała, któremu, prócz rozmaitej bielizny i sprzętów w wyprawie, darowała czystosrebrną nalewkę i konia tureckiego.
2. neologizmy / SŁOWOTWÓRSTWO/
ZRÓŻNICOWANIE TERYTORIALNE I ŚRODOWISKOWE
A. Suski, Holny wiater
Hej, hej kurniawa... Holny wiater leci
hań ode Tater... Na skrzydlicack chmury
wlece sie hyrny iglicami smrecyn.
Wywlókł sie, gwiznon i prasnos sie w góre,
jak zagiełcało na Cyrwonyk Wiyrchak.
Poseł w doliny mocarny, jak Tatry...
Hej!... Hale idzie?... Wis? Hań trzasła wiyrba,
hań bukowina osuła sie w watry.
Hej, telo buków, bedom drugie Tatry
z bukowych pnioków... Wis, już sie obrucił...
Leci na Lachy... Jezus, ziymie zdusi,
ozerwie hole... Niy, on sie odwinon
zębice scyrzy ku holom... He, stanon,
kurpcami wydar w Dunajcu siklawe
i zawył dziko... Chlusnon w niebo pianóm
i mgliców wody osedził se hlawe.
Żabi pachoł
- Pierona! Ale to ci szykowny górnik dzisia z nami na dół zjechoł! - zawołał krępy, rumiany chłopak wskazując na żabę towarzyszom.
- Kaś to podział karbidka? - pytał inny żabę.
- Hanys, leć na przewozowy, niech ta paranaście wozów więcej przycisną, bo dziś fedrunek pójdzie, aże będzie grzmiało! - wołał trzeci młodzik.
- Ty się nie śmiej - rzucił ktoś z boku - bo jak cię się ten żabi pachoł ozeźli, to cię tak kopnie, że się nie pozbierosz!
Wiech [Stefan Wiechecki]
Ten duży, uważasz pan, to jest bombowiec, a te pętaki koło niego to myśliwskie.
- No to że on, Panie Piecyk, raz - machnie ogonem i dziesięć takich myśliwskich na zbity łeb z nieba zleci.
- E, tak to znowuż paskudnie, czasem taki myśliwski tak potrafi bombowcowi kota popędzić, że ten zjeżdża, aż się za niem dymi.
- Na jakiej zasadzie?
- Na zasadzie wzrostu.
- Znaczy że jak?
- Mały zręczniejszy w sobie i zawsze dużego może obskoczyć i dać mu w migdał, z której chce strony.
- No tak, ale jak duży się odwróci, to z małem marne widoki.
- Panie Brajerski szanowny, co będziem się kłócić. Na życiowym przykładzie panu objaśnię. Orzeszka pan znasz?
- Którego, tego z Bródna?
- Tego samego. Jego cwajnosa pan widziałeś?
- Lolusia?
- Jego drania. To musisz pan wiedzieć, że pies jest cięty w nosie, figure ma takie, że Żydzi jak go zobaczą, na drugie strone przechodzą, i swojem porządkiem stworzenie jest dobre, bo nie raz Orzeszka od różnych przykrości ratowało. Eksmisję miał, komornik przyszedł go wyrzucać i graty za należność sprzedawać. A Loluś licytantów rozpędził, papiery komornikowi odebrał, w drobne kawałki podarł i jeszcze kazionne czpkie mu wybebeszył.
I patrz pan, ten chojrak małemu, na angielskie chorobe cierpiącemu jamnikowi dał się obłatwić.
- W jaki sposób?
- A w jaki sposób, że jamnik tak koło niego latał, tak go zmęczył, że Loluś zawrotu głowy dostał, dwa razy osobiście w ogon się ugryzł i koniec końców zaczął zmiatać, aż ziemia jęczała.
- To niemożebne!
- Zapytaj pan ludzi, to panu powiedzą.
MAKARONIZMY
A. Mickiewicz, Ałuszta w dzień
Już góra z piersi mgliste otrząsa chylaty,
Rannym szumi namazem niwa złotokłosa,
Kłania się las i sypie z majowego włosa,
Jak z różańca chalifów, rubin i granaty.
A. Mickiewicz, Pan Tadeusz
Raczył przed szlachtą bracią wnet ogłosić
Intromisyją Hrabi do zamku, do dworu
Sopliców, do wsi, gruntów zasianych, ugoru,
Słowem cum gais, boris et graniciebus,
Kmetonibus, scultetis et omnibus rebus
Et quibusdam aliis.
J. Tuwim, Na zwycięstwo lewicy w Rzymie
Zawiadamiamus
Magna cum troska:
Habemus klapam -
Niech ręka boska!
Leżemus, fratres,
Bardzo głęboko!
I gdzie? In Roma!
Sub Nostro Boko!
FRAZEOLOGIZMY
A. Marianowicz, Kłopoty z popiersiami
Nos był najmilszym mym kompanem
I niezawodną mą busolą.
On mi wskazywał zawsze trasę
I nastawienia ideolo...
On zastępował ucho, oko
I wśród organów dzierżył prym,
Więc zadzierałem go wysoko
I wszystko zawsze miałem w nim [...]
Po co kierować się rozumem,
Kiedy się nosem czuje pismo
I z góry wie, że ten instrument
Powiedzie nas do socjalizmu? [...]
Jeśli będziemy mieli nosa,
To nam po nosie nie da nikt!
A. M. Swinarski, Odwiedziny
Wczoraj (i skąd nagle taka wizyta)
Gość nieproszony do mnie zawitał. [...]
i z wielkim a pompatycznym gestem
przedstawił mi się: „Frazes jestem!”
i jak to bywa u nas w modzie,
zaczął mówić wpierw o pogodzie:
że śnieg pewnie spadnie (jaki?) puszysty...
że mróz będzie w nocy (jaki?) siarczysty... [...]
Potem pan Frazes rozpalił się do cna:
że niewdzięczność (jaka?) ........ że działalność (jaka?) .........
Że rada (jaka?) ...........
że przepaść (jaka?) .........
że traf ........ że strach .......... [...]
Ale gdy kwadrans minął,
myślę: „Niech idzie w dal (jaką?) na przykład ...........
Bo może powstać walka (jaka?) ............,
gdy wyczerpie się moja cierpliwość (jaka?) ..............”.
I tak skończyła się wizyta.
Pasja mnie (jaka?) ............. chwyta
i wyrzucam gościa na łeb (na jaki?) ...............
Taki był koniec wizyty.
S. Barańczak, Daję ci słowo, że nie ma mowy
Daję ci słowo, że nie ma mowy
takiej i takich słów, które by można
dać komuś tak, jak rękę na zgodę się daje,
dam sobie uciąć tę rękę, że nie ma
mowy o takich słowach, że dać słowo znaczy
dać gardło za coś, co i tak nie przejdzie
przez nie, co jest już z góry daniem za wygraną;
kto daje słowo, nie daje nikomu
posłuchu ani spokoju, niczemu
nie daje wiary i z niczym nie daje
sobie rady i wszystkim daje do myślenia, więc
daję ci słowo, że nie ma mowy,
że nie ma rady, że nie ma sensu,
że nie ma tu do kogo ust otworzyć i że
jednak dano nam tylko słowo do wyboru
A. Międzyrzecki, Ale czas
Ale czas ale czas
Czas to pieniądz ale czyj i gdzie
Fenicka rdza
Obole na powiekach
Wdowi grosz i czysty śmiech
Masz go albo nie masz i na jedno wychodzi
Czas na nic
Na złom
Na lekarstwo
Kiedy jest wolny trzeba z nim coś zrobić i nie wiadomo co
Jeszcze czas i już po nim i szkoda czasu i atłasu
I wszyscy um - i umtata - i wszyscy razem umtata
Jego bohaterska armia z zadyszką
W tej tancbudzie otwartej dzień i noc gdzie tańczą do upadłego
Klown woła Ubi Sunt i wywija koziołka
Pali się świeca czasu przyszłego
Woskowa albo z tysięcy megaton ale knot i melodramat
Melodramat na misterium gdzie przychodzą żeby zabić czas
STYLE
Co robi przeciętny obywatel:
Co robi figura urzędowa:
Zjada śniadanie.
Spożywa posiłek
Mieszka w kuchni.
Zamieszkuje apartamenty.
Wyjeżdża z żoną.
Udaje się w podróż z małżonką
Odwiedza.
Zaszczyca swoją obecnością.
Głośno protestuje na burzliwym zebraniu.
Bierze żywy udział w konferencji, która przebiega w przyjaznej atmosferze.
Zmordowany zasypia.
Udaje się na spoczynek.
J.M. Rymkiewicz, Traktat metafizyczny
0.1.Drzewo nie jest podmiotem.
0.2.Ani przedmiotem.
0.3.Ani przedmiotem w podmiocie.
0.4.Ani czymś pomiędzy.
0.5.Nie jest korelarem. (...)
0.12. Zdania empiryczne nie dotyczą drzewa.
0.13.Nie ma zdań empirycznych.
J. Tuwim, Z wierszy o Małgorzatce, 3
Pracowała najpierw w KIP'ie
w Katowicach (...)
W KIP'ie robiono takie rzeczy:
L.Dz.2813 (BP) 36 Katowice dnia
w związku z
powołując się na
z wys. poważ.
i pieczęć.
Albo takie w KIP'ie mieli troski:
L.Dz.4702 (MK) 77-a
Katowice dnia
w odpowiedzi na
mamy zaszczyt za --- --- ---
Nacz. Wydz. (-) ścikowski.
J. Brzękowski, walka policji z bandytami
Warszawa, 12.06. telef. wł.
o godz. 23 w alejach ujazdowskich koło belwederu
jan szelążek urzędnik prywatny zamieszkały w angielskim hotelu
został napadnięty przez 2 zamaskowanych osobników i groźbą rewolweru
został zmuszony do oddania portfelu
z sumą 5.000 złotych
na odgłos kroków zbliżającego się policjanta rabusie uciekają
policjant wzywa do poddania się, bandyci strzelając
wskakują do auta i jadą
za miasto w towarzystwie czekającej na nich kokoty
dotąd policji nie udało się odkryć ich śladów
SŁOWNICTWO EMOCJONALNE
J.M. Rymkiewicz, Zimowy pogrzeb na cmentarzu w Bolimowie
Za jej trumną szły koty - ale niewidzialne
Koty ułomne oraz koty parafialne
Śnieżek kładł się na grobach bez większej ochoty
Szedł niewidzialny orszak - same zmarłe koty (...)
Niesiono garnek z kaszą i wilgotne pranie
Kto umiera ten nie wie - co po nim zostanie (...)
I nie wie - kto umiera - czy się przyda Bogu
Szedł kot Skurwiel ten który sika mi na progu
Kot Utopiony w Worku kot Idź do Cholery
Niesiono niewidzialne papieskie ordery
Kot podmiejskiej kolejki stary kot Eliota
Na końcu jeśli chcecie - szła połowa kota
Koleżka naszej Psotki biały kot Półgłówek
Tu u nas każdy chciałby mieć taki pochówek
marzec 2002
Leonard Neuger, Dosyć żartów
Dosyć żartów, są przecież normalne organy,
członki kształtne, waginy, że przyłóż do rany,
są małżeństwa przykładne, które małżonkowie
wychwalają pod niebo, bowiem są jak zdrowie [...]
są stosunki społeczne, są też i siostrzane,
są homoseksualne (braterskimi zwane),
są stosunki na górze, stosunki w algebrze
i stosunki gwałtowne (zwłaszcza w żółtej febrze),
jest miłość wszechstworzenia, miłosierdzie Boże,
i nie pomiędzy bajki ja to wszystko włożę,
albowiem rozkochała się ma wredna dusza
w dziewiczo czystych księgach „Pana Tadeusza”
i gdy mi świat czernieje w krąg od czarnych owiec,
gdy ból, lęk, śmierć - zostaje trzynastozgłoskowiec.
Dostojny, zamaszysty, lśniący jak emalia
i zupełnie odporny na ludzkie realia.
A z sześciu zgłosek, fuj!
Wyłazi głupi chuj!
W. Szymborska, Pierwsza fotografia Hitlera
A któż to jest ten dzidziuś w kaftaniku?
Toż to mały Adolfek, syn państwa Hitlerów!
Może wyrośnie na doktora praw?
Albo będzie tenorem w operze wiedeńskiej?
Czyja to rączka, czyja, uszko, oczko, nosek? [...]
Bobo, aniołek, kruszyna, promyczek
kiedy rok temu przychodził na świat,
nie brakło znaków na niebie i ziemi [...]
tuż przed porodem proroczy sen matki:
gołąbka we śnie widzieć - radosna nowina,
tegoż schwytać - przybędzie gość długo czekany.
Puk puk, kto tam, to stuka serduszko Adolfka [...]
Nie słychać wycia psów i kroków przeznaczenia.
Nauczyciel historii rozluźnia kołnierzyk
i ziewa nad zeszytami.
BŁĘDY
PRZYKŁADY
Nauka tych biegów, która uwolniła ludzi od dręczącej bojaźni w widoku zaćmień, komet i innych skutków przyrodzonych; która nam objawiła nowy świat i wskazała do niego drogę; która nam wymierzyła chyżość światła i która dziś przepowiada i ostrzega z pewnością nadbrzeżnych mieszkańców o czasie nadzwyczajnych morza wylewów [...]
Jan Śniadecki
Tymczasem od małej wysepki, obok której przepływamy cicho, odrywa się mały, jak łupina orzecha, parowiec, na którym jedzie dwóch dżentelmenów i trzeci może ośmioletni.
H. Sienkiewicz
Ubóstwo tam było; trzeba było ciężko i bezustannie pracować, ażeby tyle zarobić, ile potrzeba było na utrzymanie skromnego życia.
Z. Kaczkowski
Prócz tego bowiem, że bawienie pewnej ilości Polaków we Francyi ma swoje nie idealne, ale bardzo realne powody; po cóż ma dzisiaj wracać do kraju taki, który nie ma powracać do czego, a tam ma zawód, który go żywi [...]
Z. Kaczkowski
Wzniesiona ręka wielkiego artysty nie poruszała się prawie wcale, dłoń tylko kręciła się, jakby część jakiej maszyny osadzona na śrubie, a każdy jej skręt odzywał się klaśnięciem na skórze Orsa.
H. Sienkiewicz
akwen wodny
cofać się do tyłu
kontynuować dalej
wojna jest wojną
MORFOLOGIA
SŁOWOTWÓRSTWO I FLEKSJA
K.I. Gałczyński, Na Nowy Rok pijmy grape-fruitowy sok
A więc przyroda w pierwszym rzędzie
niech dla pijaka wzorem będzie:
Czy pije bingo? Ani troszkę,
choćbyś go do wypicia zmuszał,
czy widział kto pijaną pstroszkę
lub zalanego faramusza?
J. Tuwim, Zachód
Jazda pieninami chmur, tatrami zórz, światła podolem! [...]
Patrz! nie dekalogami, ale całymi synajami ciska gorejący Mojżesz.
Całe wisły i wołgi ciekłego kotłują rubinu,
I gradobicie róż, i spienione bałtyki bursztynu.
B. Leśmian, Wół wiosnowaty
Toć go znałem! Miał w pysku - woń mlecznej ciepłoty,
W której tchu źródłowieją ziół słodkie wypoty.
Lubił słuchać, jak woda, wargą ssana czujnie,
Na dno brzucha mu spada - dźwięcznie i niechlujnie...
Lubił wgniatać kurzliwie w piach, lśnistszy od złota,
Dreptające kopyta z przytwierdkami błota.
Nie wiem, jak się to działo - ale już o świcie
Wchodził z widnokręgami w obłędne współżycie...
Gdzie się zjawił - tam zawsze tkwił w snów bezokolu,
I bezdomniał w oborze - i daleczał w polu...
J. Tuwim, Poeta zazdrości pewnemu literatowi imieniem Staś, że jest Sarmatą on zaś, nieszczęsny poeta żydem jest parchatym takoż obojej stron żywot wiernie opisany
Szczęśliwy, po trzykroć szczęśliwy ten Staś!
Ma oczki jak polne bławatki,
I nosek ma śliczny, i włosy jak paź,
I lniane, włościańskie ma szatki.
Stasiowa babusia szlachecki ma herb,
A moja - z najgorszych gudłajów (...)
U Stasia w głowinie porządek i ład,
Pogodnie, przyjemnie i równo,
Ja - w głowie żydowskiej i w sercu mam jad,
Szmoncesik, geszefcik i g...
Jak Staś powie „Staś” - to jest „Staś a nie Stasz”,
A ja - te akcenty mam „nasze”,
Ulituj się Staszu, i pomyszl, i zważ!
Pszakrew, ja sze martwię z tym Staszem!
J. Przyboś, Ziemniaki
Szeroko barłoży się skopana ziemia,
obsiędziona gnojnymi guzami chałup.
Po jej bokach wschód - zachód co dzień się odmienia
i wytrzeszczając słoneczny bałuch,
jak krowa, jedyna klempa, rozdziawia gębulę przestrzeni.
Z jutrzenki wyłażą wywłoki tych piachów:
gałajdy o potężnych kinolach, dziadowie pochyleni,
babiny, nędzne sietniaki, liżybożki z otwartą japą.
Na ramioniskach, jak wykręcone łopatki, motyki,
albo jak oddziabnięte skrzydełka aniołów, świecą.
Twarze, „ryła do bicia”, wiszą nad grzędami jak słoneczniki
i kopiąc, raz w raz maczają olbrzymie wąsiska w powietrzu.
Giczałami patroszą glinę, aż ich wieczór znuka,
aż w niedopełnione cebrzysko rękuchną pokorną
ciśnie ktoś zachodzące słońce z ostatnią swą bulką,
i - patrz! - jak zgłodniali zjedliby zorzę wieczorną.
E. Kozikowski, E. Zegadłowicz, śpiewka chłopców
szczur-szczur
weź nóż
bij wziąć sznur
ty tu ja tu
wiąz - rwij -
- szczur-szczur -
- ojciec-ojciec polować na słonie -
- ojciec też i na ludzi -
ja mały - szczur mały
słoń duży - być duży
iść do gór
polować na wrogów
na słonie
śród gór
dolin i rzek
jek-rek-jek-rek
szczur-szczur-szczur
J. Czechowicz, inicjał w błyskawicy
Byłem czym jesteś
jestem czym będziesz
ty
z dolin suteryn placów rzek piekarń
młynów okrętów spojrzeń hut mgły
z barów rozkwitłych witek i nieb
tak sennym zdrojem na ręce moje
ściekał
szept
depcą tygodnie po łóżkach stołach
muska muzyka kwiatami skroń
niepokój dymi
wołam twe imię
wołam
bądź
W. Szymborska, W biały dzień
Do pensjonatu w górach jeździłby,
na obiad do jadalni schodziłby [...]
Czasami ktoś od progu wołałby:
„panie Baczyński, telefon do pana” -
i nic dziwnego w tym nie byłoby,
że to on i że wstaje obciągając sweter
i bez pośpiechu rusza w stronę drzwi.
Rozmów na widok ten nie przerywano by,
w pół gestu i w pół tchu nie zastygano by,
bo zwykłe to zdarzenie - a szkoda, a szkoda -
jako zwykłe zdarzenie traktowano by.
SKŁADNIA
F. Petrarca, „Onde tolse amor...”
Skąd miłość złoto wzięła, z jakiej żyły,
Na dwa warkocze blond? Z jakiego krzaka
Zerwała róże? Z jakich gór to były
Śniegi? Skąd oddech? I skąd świeżość taka? (...)
Z jakiego słońca powstały pochodnie
Tych pięknych oczu, w których ból i spokój,
Które mi dręczą serce lodem, ogniem?
Cz. Miłosz, Los
Czy tym samym jest żołądź i dąb oszroniały?
Czy tym samym jest paproć i węgiel kamienny?
Czy tym samym jest kropla i fal morskich wały?
Czy tym samym jest metal i pierścionek cenny?
Czemuż więc zapytujesz mnie o wiersze dawne
I o minionych dziewczyn cudaczne imiona?
Niech wiersze moją drogą jaką kto chce chodzą,
Niechaj moje dziewczyny innym dzieci rodzą,
Mnie węgiel, dąb i pierścień, i fala spieniona.
Kamieńska, Oczekiwanie
Ranny horyzont otworzył powieki oczekiwania.
Niezapominajki piją rosę oczekiwania.
Załopotały gniazda skrzydłami oczekiwania.
Przemknął cień drapieżny szponem oczekiwania.
Kto często łamał przymierza? Kartagińczycy. Kto prowadził najokrutniejsze wojny? Kartagińczycy. Kto Italię znieważył? Kartagińczycy.
Safona, ***
...................................
mówią, że Leda pewnego razu znalazła jajo ukryte,
hiacyntowej barwy..................
J.M. Rymkiewicz, Zapis
...............................................................
Cokolwiek się zdarzy.............................
.............................................................
Biała jaskółko........................................
.....................................córko błyskawic
C.K. Norwid, Czułość
Czułość bywa - jak pełny wojen krzyk;
I jak szemrzących źródeł prąd,
I jako wtór pogrzebny...
*
I jak plecionka długa z włosów blond,
Na której wdowiec nosić zwykł
Zégarek srébny - - -
C.K. Norwid, „Ruszaj z Bogiem”
Nie powiem dalej, bo może przelęknę -
To nadmienię tylko jeszcze:
Że nie zmyślili sobie tego wieszcze...
Bo zbyt jest piękne!
Z. Herbert, Nigdy o tobie
Milczę także o was kominy laboratoria smutku
porzucone przez księżyc wyciągające szyje
i o was okna otwarte-zamknięte
które pękacie w poprzek gdy umieramy za morzem
Nie opiszę nawet domu
który zna wszystkie ucieczki i moje powroty (...)
nic nie odda zapachu zielonej portiery
ani skrzypienia schodów po których wnoszę zapaloną lampę
ani liści nad bramą
S. Barańczak, Altana
W tej, jak ją zwano trochę na wyrost, altanie,
naprawdę - budce z dykty i blachy falistej
na ogródkach działkowych (nie dano im istnieć
zbyt długo - nie wiedzieliśmy, że jest już w planie
budowa przelotowej arterii)... Zerwane
z drzewka, z ust w pocałunkach wyjadane wiśnie
były w tej, jak ją zwano na wyrost, altanie,
Naprawdę (...)
J. Przyboś, Ów halcyjon
W roziskrzonym
z archaniołów gęsich dartym na puch śniegu
ów halcyjon... ptak Słowackiego,
zimorodek...
Nad potokiem ściętym w cieniu cienkim lodem
z bugaju olch i wierzbiny
frunął nagle i ogniście
ów dziw... szafir skojarzony
przeciwbłyskiem
ze szmaragdem!
F. Petrarca, „Alma felice...”
Jedyną ulgę mam w tej chwili smutnej,
Że kiedy wracasz, poznaję wyraźnie
Twój chód, twarz twoją, twój głos, twoje suknie.
M. Sęp-Szarzyński, Sonet V
I nie miłować ciężko, i miłować
Nędzna pociecha
M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Fatamorgany
Tęskny Tyńcu, srebrna skało Kmity,
Druidyczne moje Bielany,
Tatry w błękicie, bystrym dostrzegalne okiem,
I ty, groźny klasztorze o murach bez okien
Na brzegu Wisły!
Krakowskie fatamorgany,
Coście trwały - pobladły - i prysły...
J.A. Morsztyn, Pszczoły w sajdaku
Rój matek miodonosznych ruszony z ogroda
osiadł w sajdak Kupidów. O, jak święta zgoda!
Ma swoje żądło miłość, ma żądło i pszczoła,
Tamta po sercu szczypie, ta kwiatki i zioła,
Pszczoła w jednymże ciele miód nosi i jady,
Miłość raz miodu pełna, wnetki pełna zdrady.
Ale w tym jest różnica: pszczoła raz zakole
I umiera, a miłość wieczne daje bole,
I od pszczoły, choć nabrzmi, niedługośmy chorzy,
Ale rany miłość nie zleczą doktorzy.
J. Przyboś, Wiosna 1951
I patrz! Pierwszy grad - burza w pąkach!
Gromka chmurka wiosenna
przesiewa błyskawice na deszcz i promienie
przez złoty przetak srebrnego skroś obłoków słonka!
Lecz ty,
nawiązując do podkręcającego swą strunę skowronka,
daleka - w ciszy wysokiej
radość swą płacz!
J.M. Rymkiewicz, Exegi monumentum
Ten gaduła jąkała na trzynastu zgłoskach
Ten jakiż to jaki by ale łaska Boska
Ten któryż to któryż by którędyż który bądź
Ten skądeś to skądinąd skąd by skądże przybądź
T. Peiper, Kwiat ulicy
Srebro. Jezdnia. Wiec barw. Chodniki.
Kobiety. Chochoły z woni. Suknie ze zwierciadeł.
Słońce na tęczujących nitkach niewidzialnej łodygi.
Okno sklepowe. Auto. Ja, który nim nie jadę,
K.K. Baczyński, Spojrzenie
I teraz znów siedzimy kołem,
i planet dudni deszcz - o mury,
i ciężki wzrok jak sznur nad stołem,
i stoją ciszy chmury.
I jeden z nas - to jestem ja,
którym pokochał. Świat mi rozkwitł
jak wielki obłok, ogień w snach
i tak jak drzewo jestem - prosty.
A drugi z nas - to jestem ja,
którym nienawiść drżącą począł,
i nóż mi błyska, to nie łza,
z drętwych jak woda oczu.
A trzeci z nas - to jestem ja
Odbity w wypłakanych łzach,
I ból mój jest jak wielka ciemność.
B. Leśmian, Zwiewność
Dal świata w ślepiach wróbla. Spotkanie traw z ciałem.
Szmery w studni. Ja - w lesie. Mgłą byłeś? - Bywałem!
Usta twoje - w alei. Świt pod groblą w młynie.
Niebo - w bramie na oścież... Zgon pszczół w koniczynie.
A. Ważyk, Dagerotyp
Jest wielka radość w Warszawie
wieczór jest cieniem trąconej gałązki
jaskółki gnieżdżą się w twoim rękawie
twoja siostra poprawia podwiązki.
K. Wierzyński, Szumi w mej głowie
Słońce, jak monokl złoty, noszę w oku,
Księżyc w pierścionku, gwiazdy w butonierce.
S. Barańczak, Lot do Seattle
Mężczyzna o wyglądzie drwala i kobieta w ciąży,
na oko piąty miesiąc, po twojej prawej stronie;
tak, ona mieszka na Wschodnim Wybrzeżu, leci
odwiedzić matkę w Seattle; tak, spędziła tam całe dzieciństwo,
owszem, lubi to miasto; nie, on leci dalej (...)
M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Hiszpan
Osłaniając papieros i płomyk ręką liliową,
mierząc wzgardliwym krokiem asfaltowy globus,
długi do niebios, jak figura El Greca -
poruszając aż gdzieś w chmurach rozpęknioną głową
na wniebowzięcie czeka
i na autobus
M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Liście
Rumieńce lata pobladły.
Liść złoty z wiatrem mknie.
I klonom ręce opadły,
I mnie...
K.K. Baczyński, Święto umarłych
Ludzie i zioła jesiennie zmieszani, splątani drżą,
wiatr nimi targa i dzwoni, nie wiedzieć: w serca czy w liście,
a oni coraz bledsi, a drzewa rumienią się, gną,
jakby po kropli z nich piły, syciły swój kolor ich krwią.
BŁĘDY
Dziesiątego lipca przybyliśmy do Madras. Jaka zmiana widoków, jaka sprzeczność! Nie jest to już wesołe i skromne nabrzeże Anglii. Tu obraz jest poważniejszy. Na równinie rozwijał się obszerny okrąg miasta Madras. Tłum ludu ożywiał brzeg morza.
Gdy człowiek raz się zestarzeje, wtedy pospolicie jego siły słabieją i lubo w tym czasie swojego życia staje się słabszym, to przez osłabienie sił naturalne jest zwykle na umyśle spokojniejszym.
Gdy się człowiek starzeje, wówczas siły jego nikną; staje się słabszym, ale też i spokojniejszym na umyśle.
Starość osłabia ciało, lecz uspokaja duszę.
Mimo wątłej postury i wielu chorób, na które, jak już wspomniałam, cierpiał, dzielnie je lecząc (a były wśród nich: przepuklina i wrzody żołądka, objawiające się silnymi bólami brzucha, z powodu których nie mógł spać i wychodził w pole, żeby zobaczyć, jak świeci księżyc, który zawsze budził w nim tęsknotę), wsławił się wielokrotnie dźwiganiem imponujących ciężarów, noszonych przez niego z różnych, wielokrotnie oddalonych o wiele kilometrów, miejsc, do swego ubogiego domku na Malcowie (najdalej na południe wysuniętej dzielnicy Przybyszówki).
BŁĘDY - DO POPRAWY NA ZADANIE
Kazimierz Kunicki zginął w wypadku samochodowym. Mimo śmierci, wspomnienie i pamięć o nim na zawsze pozostanie. Czasami zwykli ludzie zasługują na podziw. Dla mnie taką osobą jest profesor Kazimierz Kunicki i myślę, że jest godnym wzorem do naśladowania i niewyczerpaną studnią prawdziwych wartości. Rocznica jego śmierci miech będzie tylko pięknym epizodem tego dobra, które powstało za jego sprawą i które nadal trwa w postaci kontynuujących jego założenia. Niech Bóg wspomaga mu i ma w swojej opiece.
Moja prababka usunęła się z życia trzyletniej córeczki. Kwestia ojca była o wiele bardziej skomplikowana. Ten ówczesny akuszer w ogóle nie przejął się losem pięknej panny, która spodziewała się jego dziecka. Biedna dziewczyna i ówczesny akuszer - świetny splot, na kanwie którego można osnuć fabułę współczesnego serialu, ale za to - fatalne zrządzenie losu, jak na początek XX wieku. Po prostu fatum!
Czas między pracą a odpoczynkiem wypełniały jej kulinarne wzmagania, które przeobraziły się w kulinarne wyczyny. Babcia odkrywała swoje jestestwo i utwierdzała się w przekonaniu, że Pan Bóg o niej nie zapomniał.
Gestapowcy chodzili od domu do domu i strzelali w skroń niewinnym ludziom. Zwyczajna - niezwyczajna kobieta była świadkiem tych zdarzeń. Silna mocą Boga, zbiegła do piwnicy, by ukryć się i tam kładąc dłonie na brzemiennym brzuchu, a na ustach zanosząc gorącą modlitwę o przeżycie - ocalała.
Niewypowiedzianą zasługę ma u mnie ta kobieta! Babcia, której dom pachniał gamą aromatów. Babunia, której chatka zapachem potraw przesiąkła. Babuleńka, której gościnność powinna być przykładem dla niejednej, współczesnej pani domu. Zaszczytne jej dzieło! Wielka jej osobowość: mistrz kulinarnych przysmaków, zwiastun dobroci!
Matka Teresa założyła nową szkołę. Zajęcia w tej szkole odbywały się na brudnym podwórku, myła dzieci, które zawsze były brudne i co dziwne wiele tych dzieci było myte po raz pierwszy w życiu, co jest dla nas niepojęte.
Jego poezja nie jest kazalnicą czy trybuną, jest raczej drogą dochodzenia do prawdy (także prawd moralnych), z których konieczne są busole: ontologiczne, epistemologiczne, moralne. Odnajduje je Herbert w nie ustronnym zderzaniu wiedzy wywiedzionej z tradycji z obserwacja dzisiejszego świata.
Ksiądz Sopoćko prosił aby Faustyna swe przeżycia spisywała w dzienniczku duchownym, który by mógł czytać w wolnym czasie. Dzienniczek składał się z paru zeszytów. Wskutek tego jej spowiedzi stały się znacznie krótsze i inne siostry mogły skorzystać z tego sakramentu.
Obdarzył on poetę opieką, pomocną, odkrywał tajniki kultury francuskiej. Jednak same pomoce dydaktyczne oraz pomocna dłoń nie miałyby tak dużej siły przebicia, gdyby nie wielki talent pisarza. Krasicki podjął się ogromnego zadania i odpowiedzialności za umysły Polaków. Skutecznie przekonywał do płaczliwej potrzeby reform. Był osobą, którą wyróżniała pomysłowość na choroby kraju oraz głośne mówienie o nich. Doskonale wypełniał swoje obowiązki poprzez ciągłe wyjazdy na trasie Warszawa Lublin i Lwów. Z obowiązków trybunalskich również wyszedł cało, co w obliczu powszechnego skorumpowania było bardzo trudne. Jednak jemu się udało. Odznaczył się dużym zapleczem talentów. Nie były mu obce tak zwane czarne godziny. Ale i z tego kryzysu wyszedł obronną ręką. W latach warmińskiego osaczenia narodził się pisarz, który z dawnego nawyku redaktora nie umiał spędzić dnia bez pióra w ręce i książki przed oczami. Był wzorem niepospolitego władania wierszem i wyrazem doskonałej ekspresji językowej. Stale coś go gnało z miejsca na miejsce: Warszawa, Berlin, były to trasy jego bezustannych poruszeń i powrócił do pióra. Sięgał po Lukiana i prowadził z nim razem „Rozmowy zmarłych”. Przekonywał dostojeństwem i powagą ludzi i rzeczy przeszłych, jakie ma być polskie tu i teraz. Dziś wiedzę o Krasickim mam zgłębioną, ale za każdym razem gdy biorę go do ręki odkrywam go na nowo. Każde rozważanie nad sensem zgłębia poznanie niespotykanej do tej pory persony z wielkim darem pisarskim. W obliczu tego faktu moja wiedza jest minimalna. Krasicki zostaje wciąż wielkim poetom, a jego twórczość jest uniwersalna mimo upływu lat.
Andrzejewski drażnił swoim przekonaniem o znakomitości swojego pisarstwa, ale sądzę, że miał rację, ponieważ ja też jestem przekonana o znakomitości jego twórczości.
FIGURY, TROPY
Bolesław Leśmian, Przemiany
Tej nocy mrok był duszny i od żądzy parny,
I chabry, rozwidnione suchą błyskawicą,
Przedostały się nagle do oczu tej sarny,
Co biegła w las, spłoszona obcą jej źrenicą -
A one, łeb jej modrząc, mknęły po sarniemu,
I chciwie zaglądały w świat po chabrowemu.
Mak, sam siebie w śródpolnym wykrywszy bezbrzeżu,
Z wrzaskiem, który dla ucha nie był żadnym brzmieniem,
Przekrwawił się w koguta w purpurowym pierzu,
I aż do krwi potrząsał szkarłatnym grzebieniem,
I piał w mrok, rozdzierając dziób, trwogą zatruty,
Aż mu zinąd prawdziwe odpiały koguty.
A jęczmień, kłos pragnieniem zazłociwszy gęstem,
Nasrożył nagle złością zjątrzone ościory
I w złotego się jeża przemiażdżył ze chrzęstem
I biegł, kłując po drodze ziół nikłe zapory,
I skomlał i na kwiaty boczył się i jeżył,
I nikt nigdy nie zgadnie, co czuł i co przeżył?
A ja - w jakiej swą duszę sparzyłem pokrzywie,
Że pomykam ukradkiem i na przełaj miedzą?
I czemu kwiaty na mnie patrzą podejrzliwie?
Czy coś o mnie nocnego wbrew mej wiedzy - wiedzą?
Com czynił, że skroń dłońmi uciskam obiema?
Czym byłem owej nocy, której dziś już nie ma?
Z. Herbert, Biały kamień
w muszlę nozdrzy wpływa
okręt wiozący aromaty Indii
i zakwitają tęcze od nieba do oczu
S. Grochowiak, Rozbieranie do snu
Chodzimy razem
Po tym wielkim wnętrzu
Ona w smołowej
Ja w błękitnej sukni
Ona z zaledwie
Zieloną łysiną
I tu
Powiada
Będzie gwóźdź najpierwszy
Tutaj powiesisz
Cytrę obu rąk
A czy ten szczygieł
Może w nich?
Ja pytam
Ona jest głucha w obu czarnych gwiazdach
I tu
Powiada
Będzie gwóźdź następny
Tutaj powiesisz
Srebrny woal płuc
A czy ta róża
Może w nich?
Ja pytam
Ona jest ślepa w obu ostrych uszach
I tu
Powiada
Będzie gwóźdź na głowę
Wieszaj ją lekko
Dziobem w strop podłogi
A ja
Nie pytam
Ja stoję tak biały
Z kręgiem jak Chrzciciel
Nad drucianą szyją
E.A. Poe, Opętany zamek
W najzieleńszej z naszych dolin,
Od aniołów zamieszkały,
Promienisty i pogodny -
Niegdyś zamek stał wspaniały.
Tam - w krainie władcy Myśli
Stał świetlany zamek ów:
Żaden seraf nie nakreśli
Skrzydłem cudnych takich snów.
Kołysał się tam na dachu
Szereg złotych flag bogaty:
Ach - to wszystko było dawno,
Przed dawnymi bardzo laty.
Z wietrzykami, co igrały
W posłoneczne owe dnie -
Przez omszone, jasne wały
Wonny eter w sale mknie. -
Wędrownicy, w tej dolinie,
Przez dwa okna jaśniejące
Widzą duchy, w takty liry
Melodyjnie kołujące
Wokół tronu, lśniąc wspaniale,
Iście, jak porphyrogen,
W należytej widniał chwale
Świetny zamku władca ten.
Promiennymi od rubinów -
Świetlanego zamku wroty -
Płyną - płyną - ciągle płyną
Muzykalne ech istoty,
Których słodkim było losem
Wciąż królowi nucić śpiew,
Ponad wszystko cudnym głosem -
Wiedzy ludów niosąc siew.
Aż ci naraz w czarnych szatach
Spadła chmura klęsk obfita;
Płacz, bo nigdy złota zorza
Już nad zamkiem nie zaświta.
I ów pałac - co jaśnieje
Dotąd chwałą - w mroki padł -
I straszliwe jakieś dzieje
Z niepamiętnych dźwiga lat.
A wędrowcy dziś w dolinie
Przez dwa okna krwią płonące -
Widzą formy, rozdźwięczone
Fantastycznie kołujące -
I jak rzeki wir szalonej
Rój zgrzytliwych płynie ech,
Poprzez wrota - wykrzywiony
Bez uśmiechu w wieczny śmiech.
F. Garcia-Lorca, Casida da las palomas oscuras
Wśród gałęzi lauru
dwie mroczne gołębice.
Jedna była słońcem,
a druga księżycem.
„Sąsiadeczki”, zapytałem,
„gdzie mi grobu mego szukać?”
Rzekł mi księżyc: „W moim gardle”.
Rzekło słońce: „W moich piórach”.
Kulą ziemską opasany
szedłem drogą i widziałem
dwie orlice ośnieżone
i dzieweczkę nagą.
Dwie orlice były jedną,
a nikim była dzieweczka.
„Ptaszki białe”, zapytałem,
„gdzie mi grobu mego szukać?”
Rzekł mi księżyc: „W moim gardle”.
Rzekło słońce: „W moich piórach”.
Wśród gałęzi lauru
dwie nagie gołębice.
Jedną były obie,
obie były nikim.
Wisława Szymborska, Głos w sprawie pornografii
Nie ma rozpusty gorszej niż myślenie.
Pleni się ta swawola jak wiatropylny chwast
na grządce wytyczonej pod stokrotki.
Dla takich, którzy myślą, święte nie jest nic.
Zuchwałe nazywanie rzeczy po imieniu,
rozwiązłe analizy, wszeteczne syntezy,
pogoń za nagim faktem dzika i hulaszcza,
lubieżne obmacywanie drażliwych tematów,
tarło poglądów - w to im właśnie graj.
W dzień jasny albo pod osłoną nocy
łączą się w pary, trójkąty i koła.
Dowolna jest tu płeć i wiek partnerów.
Oczy im błyszczą, policzki pałają.
Przyjaciel wykoleja przyjaciela.
Wyrodne córki deprawują ojca.
Brat młodszą siostrę stręczy do nierządu.
Inne im w smak owoce
z zakazanego drzewa wiadomości
niż różowe pośladki z pism ilustrowanych,
cała ta prostoduszna w gruncie pornografia.
Książki, które ich bawią, nie mają obrazków.
Jedyna rozmaitość to specjalne zdania
paznokciem zakreślona albo kredką.
Zgroza, w jakich pozycjach,
z jak wyuzdaną prostotą
umysłowi udaje się zapłodnić umysł!
Nie zna takich pozycji nawet Kamasutra.
W czasie tych schadzek parzy się ledwie herbata.
Ludzie siedzą na krzesłach, poruszają ustami.
Nogę na nogę każdy sam sobie zakłada.
Jedna stopa w ten sposób dotyka podłogi,
druga swobodnie kiwa się w powietrzu.
Czasem tylko ktoś wstanie,
zbliży się do okna
i przez szparę w firankach
podgląda ulicę.
C.K. Norwid, Jak...
T. Różewicz, Nowe porównania
Do czego porównasz
dzień
czy do nocy
do czego porównasz
jabłko
czy do królestwa
do czego porównasz
ciało
w nocy
ciszę
między ustami
między
do czego porównasz oko
rękę w ciemności
prawą do lewej
zęby język wargi
pocałunek
do czego porównasz
biodro
włosy
palce u ręki
oddech
milczenie
poezję
w świetle dnia
w nocy
M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Obrazy księżyca
Kwiat z turkusu i miedzi,
pazur, co zaczepki szuka,
Żyd w lisiej czapie -
złota czasza, z której srebro kapie,
żółw, który drzemie -
biała chmurka na niebie,
wielki dukat,
którym nęci noc sprzedajną ziemię.
A. Watt, Moje serce
Oli
Mówiłem do serca swego: o bombo, o czerwona bombo, która tak długo, tak długo nie chcesz się rozerwać!
Przyrównywałem serce do lokomotywy pragnień, do ognistego wozu, który, jak ongi Eliasza, porwie mnie kiedyś na niebo.
Nazwałem baterią wzruszeń, doniczką miłości, młynkiem mąk, żebraczą torbą pieszczot; sygnaturką pragnień, skarbonką pocałunków, zresztą każdym imieniem każdej rzeczy na ziemi i niebie.
W chwilach emfazy przemawiałem doń: o wazo cierpień, lub: gąbko, która wysysasz cierpienia albo inaczej jeszcze: oboro pożądań.
Aż pewnej północy poznałem jego właściwą naturę. Było to nie pamiętam którego kwietnia 1923 roku między Żurawią 26 a Marszałkowską. Spojrzawszy wówczas na serce przez oko, jak przez dziurkę od klucza
zobaczyłem:
Serce moje jest kompasem, który wszędzie wskazuje na O.
P.H. Pruszcz, Tota pulchra es o Maria
Piękne się złoto rodzi na brzegach Lidyjskich,
Piękne też są i źródła w ogrodach Indyjskich;
Oczy uweselają perły Erytrejskie,
Karbunkuły też świecą jak gwiazdy niebieskie.
Przechodzi słońce wszytkie światłości na świecie,
Więc Różą Damasceńską woniejące kwiecie.
Piękniejsza Ty nad wszystko jesteś, Matko Boża:
Niż złoto, ogród, perły, gwiazdy, słońce, róża.
J. Donne, Pchła
Spójrz, pchła: ten widok opór twój pokona —
To, czego pragnę, małe jest jak ona.
Ssała krew z mego, teraz z twego ciała;
Obie krwie nasze w sobie więc zmieszała.
Wcale się wszakże nie obruszysz na to,
Nie nazwiesz grzechem, hańbą, czci utratą;
A jednak insekt, nim go kto rozgniecie,
Krwią napęczniały, użył sobie przecie:
Więcej dokonał niż my na tym świecie.
Nie, puść ją; po co życiom trzem nieść zgubę?
Ta pchła nas wiąże więcej niźli ślubem,
Jest mną i tobą, nazwać ją też możem
Ślubną świątynią i małżeńskim łożem;
Mimo twe dąsy, rodziców sprzeciwy,
Już nas otoczył mur czarny i żywy.
Zabij mnie w owej pchle, o to nie stoję;
Lecz będzie w tym i samobójstwo twoje,
I świętokradztwo: zatem przestępstw troje.
Och, a więc jednak, okrutnico miła,
Niewinna krew twój paznokieć splamiła?
I w czymże wina nieszczęsnej istotki?
Że ci upiła kropelkę krwi słodkiej?
Sama wszak widzisz, że nic to nie zmienia:
Nie widać po nas oznak osłabienia.
Więc porzuć trwogę, nie wzbraniaj mi ciała:
O tyle tylko mniej czci będziesz miała,
Ile ci życia śmierć tej pchły zabrała.
T. Nowak, Pieśń o pisaniu wierszy
Z majowych łąk natargam trawy
i rzucę ci do stóp naręcze
a ty z niej czytaj bez obawy
i złam w kolankach jej pieczęcie
i to co w trawie niepojęte
J. Czechowicz, Knajpa
gulgotały nad kieliszkami butelki
Nagle zaczęły się przesuwać kąty gabinetu (...)
czarne nocne okno błądziło ze ściany na ścianę
kwadraty posadzki goniły za daleką metą
wydęte banie portier wirowały nad stołów oceanem
K. Blixen, Pożegnanie z Afryką
Wylądowaliśmy na farmie naszych przyjaciół z Naiwaszy. Gdy zbliżaliśmy się ku ziemi, małe śmieszne domki i otaczające je małe drzewka padały przed nami plackiem. (...) Góry Ngong należą do najpiękniejszych na świecie. Ale najładniej wyglądają widziane z powietrza, gdy grzbiet, nagi w okolicy szczytów, wznosi się razem z samolotem albo nagle opada i rozpłaszcza się jak niewielki trawnik.
T. Peiper, Bar
Bar, ciepła mgła, ciemne kadłuby,
woń gotowanych zwierząt i głodnych ludzi,
przepraszam, proszę, kto tu się tak tłoczy,
usta w kuflu, nad głowami kelnerskie przeguby
B. Leśmian, Gad
Szła z mlekiem w piersi w zielony sad,
Aż ją w olszynie zaskoczył gad. (...)
Nie zrzucaj łuski, nie zmieniaj lic!
Nic mi nie trzeba i nie brak nic.
Lubię, gdy żądłem równasz mi brwi
I z wargi nadmiar wysysasz krwi (...)
W. Szymborska, Koniec i początek
Ktoś słucha
Przytakując nie urwaną głową
W. Szymborska, Rzeczywistość wymaga
Gdzie znów Hiroszima
tam znów Hiroszima
i wyrób wielu rzeczy
do codziennego użytku
M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Nieporozumienie
Oto jaśnieje wieniec: galaktyka...
Oto zanosi się na śpiew słowika,
Na głos miłości, obcy ziemskim więzom...
W jaśminach - szelest...
Kotka czarno-siwa
Czeka i myśli:
„Śpiewające mięso
Da znać za chwilę, gdzie go poszukiwać...”
Z. Herbert, Codzienność duszy
Rano myszy biegają
po głowie
na podłodze głowy
strzępy rozmów
odpadki poematu
J. Słowacki, Sen srebrny Salomei
Niechaj pan jaśnie wielmożny
Wystawi sobie ów domek,
Taki cichy i pobożny (...)
Ubrany w cebuli wianki,
W malowane na papierze
Obrazki, miedziane dzbanki,
Cynowe misy, talerze,
Na policach tak błyszczące
Około ścian jak miesiące
Czarodziejskie, rusałczane:
Teraz wszystko krwią zbryzgane,
Co uniknęło grabieży.
Trupy ludzkie bez odzieży
I na ziemi, i na łóżkach,
Na krwią ociekłych poduszkach;
Dziadki porąbane srodze
I na ceglanej podłodze
Porzucone, i z puchówek
Pierze śnieżące podłogi.
Sama pani - widok srogi! -
Dziateczki swoje bez główek
Za nóżki zimne, zielone
Trzymała; ach, jedną raną
Zabita; bo otworzone
Miała żywota śwątnice
I straszną płodu zamianą -
(Jasne stepowe księżyce,
Biorę was na krwawe świadki!)
Że łono tej polskiej matki
Od strasznego nożów cięcia
Wyszło na łono szczenięcia
I stało się psią mogiłą;
Bo i szczenię martwe było
Na dnie martwego żywota!
T. Różewicz, Trawa
W spojeniach murów
rosnę
tam gdzie są
złożone
tam gdzie się łączą
tam gdzie są sklepione
tam wnikam
przez wiatr rozrzucone
ślepe nasienie
w pęknięciach w ciszy
cierpliwie się plenię
czekam aż padną mury
i powrócą w ziemię
wtedy okryję
twarze i imiona
W. Szymborska, Wiersz ku czci
Był sobie raz. Wymyślił zero.
W kraju niepewnym. Pod gwiazdą
dziś może ciemną. Pomiędzy datami,
na które któż przysięgnie. Bez imienia
nawet spornego. Nie pozostawiając
poniżej swego zera żadnej myśli złotej
o życiu, które jest jak. Ani legendy,
że dnia pewnego do zerwanej róży
zero dopisał i związał jej w bukiet.
Że kiedy miał umierać, odjechał w pustynię
Na stugarbnym wielbłądzie. Że zasnął
w cieniu palmy pierwszeństwa. Że się zbudzi,
kiedy już wszystko będzie przeliczone
aż do ziarenka piasku. Cóż za człowiek.
Szczeliną między faktem a zmyśleniem
uszedł naszej uwagi. Odporny
na każdy los. Strąca ze siebie
każą, jaką mu daję, postać.
Cisza zrosła się nad nim, bez blizny po głosie.
Nieobecność przybrała wygląd horyzontu.
Zero pisze się samo.
INTERTEKSTUALNOŚĆ
J. Baluch, Rzeki
[...] Gdzie się skrywa w głębinie źródła puls niewidoczny
I gdzie w smugach dorzecza sens polśniewa potoczny.
Chciały dociec dwie rzeki wbrew tokowi rozsądku
Urok niedopowiedzeń, nurt pierwszego wątku;
Lecz złączone ujrzały w przymrużonych powiekach
Zasypane źrenice, wyschłe źródła po rzekach.
L. Neuger, Na lipę
Gościu, siądź pod konarem i odetchnij sobie;
upał wkrótce się skończy, przyrzekam ja tobie;
słońce zza mgły przypieka, zza twej smugi cienia,
nie mam liści, nie szkodzi, cóż to w końcu zmienia.
Ptaki zniknęły, zresztą już głos utraciły,
puść sobie lepiej radio, lub taśmę, mój miły.
Może tam masz „Lot trzmiela", lub pszczoły, lub muszki,
— niech bzyczy. A do tego bułka z szynką, z puszki
i sztuczny miód na deser. Strzel sobie przykładnie
ze dwie setki, to sen ci na pewno przypadnie
i szum usłyszysz może, i gęstą koronę
zobaczysz, tylko wypij... za dzieci i żonę.
Jabłek nadal nie rodzę, nie jestem już modna;
jestem jak twoja przyszłość: wyschła i bezpłodna.
E. Kozikowski, E. Zegadłowicz, zaloty
kto czekać mnie w gęstwinie yams
jak gwiazdy dwie a może cztery -
nie wiedzieć nikt nie wiedzieć nawet ja sam
nad słoni mruk i krzyk pantery -
- przecież to - syme: u-aaa-yaa
co cycków długich nosić wory -
na podścielisku pszenicy w rozkoszy trwać
i więcej nie być chory -
- od brzucha twego aż do gwiazd
ile much jadowitych przelecieć przez tydzień
odkąd wszystko to żyć i ssać
po prostu tak - na cyckach które widzieć -
potem nadchodzić wieczór ten
gdy głowę zwiesić na plecach i więcej nic nie żądać
od ust i nóg - i tylko: tse-tse-tse
jak jęk na pustyni wielbłąda
E. Kuryluk, Encyklopedierotyk
Profesor Roland Barthes
Collège de France
Wielce Szanowny i Łaskawy Panie Profesorze,
[...] W największej dyskrecji i na dowód bezgranicznego szacunku pozwolę sobie zdradzić Panu Profesorowi, że Dmuchanie na gorące to tytuł cieszącego się niekłamaną popularnością tomiku haiku pędzla Pani Profesor Ogawa. Pani wicedziekan jest od dawien dawna zaliczana do elity wybornych autorek-kaligrafek [...] W wywiadzie udzielonym literackiemu czasopismu „Gaj Bambusowy” pani wicedziekan Ogawa wielkodusznie udostępniła w ubiegłym tygodniu swój poetycki pseudonim Kinuko Kuruwa, pod którym od dwóch dekad publikuje w rubryce Haiku na łamach „Gaju Bambusowego”. [...]
Dr Inoue Yuki, profesor asystujący drugiego szczebla
T. Boy-Żeleński, Dziwna przygoda [...]
Panie Stachu!
Co, Lituś?
Tak mi jakoś dziwnie w główce...
Chodź, kociaku, na kolana...
A będzie pan Stach pieścił kociaka?
Będę, Lituś.
Tak dobrze u Pana Stacha! Tak przyjemnie! To podwiązka. Panie Stachu, co pan robi... Nie można... nie można... Panie Stachu... Panie Stachu! A jak ja powiem cioci Maryni, to co będzie?... Ha, ha, ha... jaką pan Stach ma teraz niemądrą minę! A nieprawda, bo nic nie powiem, bo pana Stacha kocham i panu Stachowi wszystko wolno... I mnie też wszystko wolno, bo ja młodo umrę [...]
S. Tarnowski, Czyściec [...]
Sam Bóg wie tylko, jak mi było trudno
Do tej pokuty, co mi dał, przywyknąć:
Iść co dnia drogą tych wierszy paskudną
Przeczytać ich tysiące, i nie syknąć!
Lecz wyrok sprawiedliwości
Trzeba przyjąć w cierpliwości
Więc czytajmy. [...]
czyta:
„Oto chwila osobliwa,
Chwila dziwnie osobliwa”.
mówi:
Ach, co za poezja ckliwa!
czyta:
„Chwila dziwnie osobliwa”.
mówi:
Co za forma nieszczęśliwa!
czyta:
„Żona stroi się w alkierzu
Właśnie dziecka kładła spać,
Bo nie mogą zawsze stać,
Więc się dziecka kładło spać,
Ot tu żona jest w alkierzu”.
mówi:
Co mnie do tego, że żona w alkierzu?
I że jego dziecka idą spać?
Ale prawda! Tam wyżej słowo „Włodzimierzu”,
Więc alkierz był potrzebnym rymem Włodzimierza
Lub na odwrót Włodzimierz na rym do alkierza [...]
J.M. Rymkiewicz, Kilka szczegółów
W roku 1826 ukazała się - wydana zapewne nakładem własnym - książka Kunegundy [...] Białopiotrowiczowej zatytułowana Hrabia Teodor czyli Łazienki w Warszawie. [...] dzieło liczyło dwadzieścia dwie strony i [...] zostało „wytępione dla skandalicznej niemoralności” [...] Oto więc nasza powieść z rzeczywistości (jestem współautorem, powieść także Kunegundy), po stu sześćdziesięciu pięciu latach przywrócona literaturze polskiej. [...]
Udałem się więc, jedenastoletni, matka lekkomyślna, do parku Łazienki [...] Owady jęczały, nabite, a z poniektórych krople też kapały, żółte. Tak bawiąc się i obserwując, wszedł ktoś do oranżerii [...]
- Ty jesteś Teodorze, moim absolutem, poza tobą nic nie ma i wszystko, hrabio, w tobie się zawiera. - Na co hrabia Teodor trochę się obruszył, w przód, potem do tyłu, i tak wyrzekł: - Ręczę ci honorem, Kunegundo, że w absolucie nie zawiera się to, co nazywasz wszystkim, gdyż absolut nie jest ogółem, ale pierwiastkową pojedyńczością [...] Jako subiektoobiekt jestem poszczególny i członek mój każdy, także i ten oto, też jest poszczególny. - Na co odpowiedź uzyskał nieszczególną, bowiem Kunegunda nie wyrzekła nic artykułowanego i tylko [...] popiskiwała z cicha wydając z ust swych otwartych pojedyńcze głoski, które także fonemami nazywamy [...] Co było dalej, ja nie wiem. Lub wiem, lecz opowiedzieć się wstydzę. Wiara moja dziecinna w nieprzemienne kształty idei samych w sobie [...] zachwianą została. Po cóż więc owady, na kolce nabite - tak wonczas myślałem - tamże nabijają się, gdy nie ma niczego, co by im się nabijać kazało?
Swinarski, Cztery listy
Do Jadwigi Kasprowiczowej, Zakopane, dnia 30 listopada 1900
Moja jasna, moja piękna, moja jedyna,
Tęsknię, tęsknię, pragnę - Ty moja, moja, moja. Całuję całe - całe Twoje ciałko i pieszczę, pieszczę, pieszczę. O Chryste Nazareński! Jam Twój, słodka Jadzia moja. Pragniesz mnie?
Jestem teraz spokojny i taki mocny, taki śmiesznie silny, tylko z pieniędzmi bardzo, bardzo źle.
Cudu i skarbie mój, piszę wspaniałą rapsodię o Janie, to olbrzym - to nie talent - to geniusz. Bądź dobra dla niego. Bo to rzeczywiście straszne dla dumy męskiej, a może dumy samca. [...]
Jadziutuchna. A moją żonę [...] wyrzucę za drzwi, gdy tylko dostanę pieniądze, by ją wyprawić. Dusza moja ją wypluła. Amen i Kyrie elejson! Dzieci zatrzymam, bo takie małe kanarki to święta rzecz.
Och jasna moja - Ty - Ty -Ty - Jesteś religią moją, moim wszystkim i żarliwym nabożeństwem moim.
Pieniądze wyślij zaraz telegraficznie.
Cały leżę przed Tobą i całuję nieskończenie Twoje złote, przenajświętsze nózie. Twój, Twój, Twój [...]
KOMPOZYCJA
IDEA DZIEŁA LITERACKIEGO
KOMPOZYCJA
|
|||||||
DOMINANTY KOMPOZYCYJNE
|
|||||||
PODMIOT |
ODBIORCA |
KATEGORIA ESTETYCZNA |
UJĘCIE STYLISTYCZNE |
PRZESTRZEŃ |
CZAS |
POSTAĆ |
FABUŁA
|
KONTEKST
UTWORY O PODOBNEJ
TEMATYCE
GATUNEK LITERACKI
TWÓRCZOŚĆ AUTORA
LITERATURA DANEJ EPOKI
DZIEŁO LITERACKIE KONWENCJE LITERACKIE
RZECZYWISTOŚĆ
SPOŁECZNO-POLITYCZNA
KULTURA
BIOGRAFIA AUTORA
FORMY KOMPOZYCJI
Złoty pierścień ułowiono.
Przez ten pierścień woda bieży,
pod tą wodą trawka leży,
po tej wodzie chodzą pawie,
a te pawie panna pasie.
Panna pasie, piórka zbiera,
piórka zbiera, wianki wije,
wianki wije, złotem szyje,
dary słała, komu chciała.
Mickiewicz, Polały się łzy
Polały się łzy me czyste, rzęsiste,
Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,
Na moją młodość górną i durną,
Na mój wiek męski, wiek klęski,
Polały się łzy me czyste, rzęsiste...
J. A. Morsztyn, Do tejże
Oczy twe nie są oczy, ale słońca jaśnie
Świecące, w których blasku każdy rozum gaśnie;
Usta twe nie są usta, lecz koral rumiany,
Których farbą każdy zmysł zostaje związany;
Piersi twe nie są piersi, lecz nieba surowy
Kształt, który wolą naszę zabiera w okowy.
Tak oczy, usta, piersi, rozum, zmysł i wolą
Blaskiem, farbą i kształtem ćmią, wiążą, niewolą.
J. A. Morsztyn, Raki
Cnota cię rządzi nie pragniesz pieniędzy;
Złota masz dosyć, nie boisz się nędzy;
Czystości służysz nie swojej chciwości;
W skrytości mieszkasz nie przywabiasz gości;
Szyciem zarabiasz nie wygrywasz w karty;
Piciem się brzydzisz nie bawisz się w żarty;
Matki się boisz nie chybiasz kościoła;
Gładki to anioł nie zła dziewka zgoła;
Szumnie ważysz mnie nie srebro w kieszeni;
U mnie wprzód rozum niż miłość się zmieni.
I. Krasicki, Jagnię i wilcy
Zawżdy znajdzie przyczynę, kto zdobyczy pragnie.
Dwóch wilków jedno w lesie nadybali jagnię.
Już go mieli rozerwać, rzekło: „Jakim prawem?”
„Smacznyś, słaby i w lesie!” - Zjedli niezabawem.
J. A. Morsztyn, Niestatek
Oczy są ogień, czoło jest zwierciadłem,
Włos złotem, perłą ząb, płeć mlekiem zsiadłem,
Usta koralem, purpurą jagody,
Póki mi, panno, dotrzymujesz zgody.
Jak się zwadzimy — jagody są trądem,
Usta czeluścią, płeć blejwasem bladem,
Ząb szkapią kością, włosy pajęczyną,
Czoło maglownią, a oczy perzyną.
J. A. Morsztyn, Do panny
Twarde z wielkim żelazo topione kłopotem,
Twardy dyjament żadnym nieużyty młotem,
Twardy dąb stary wiekiem skamieniały,
Twarde skały na morskie nie dbające wały —
Twardszaś ty, panno, której łzy me nie złamały,
Nad żelazo, dyjament, dąb stary i skały.
J. Czechowicz, Przemiany [fragment]
Otworzyły się oczy niebieskie
widzą razem witrynę sklepową i Sąd
przenika się nawzajem tłum — archanioły i ludzie
chmurne morze faluje przez ląd
ulicami skroś tramwaje w poprzek
suną mgliste rydwany
pod mostami różowe błyskawice choć grudzień
Otworzyły się oczy niebieskie
widzisz siebie — marynarza w Azji
a zarazem 3-letniego 5-letniego chłopca
na warszawskim podwórku
i siebie przed matura w gimnazjum
namnożyło się tych postaci stoją ogromnym tłumem
a wszystko to ty
nie możesz tego objąć szlifowanym w żelazie rozumem
PRZESTRZEŃ
TEKSTY DO INTERPRETACJI; zestaw I
Za lasem droga spuszczała się w dół na słoneczną polanę ku strumykowi, przeciętemu kładką [...] Poza nimi rozciągały się pola dochodzące do „górnej drogi” z Carmody; przed nimi zaś, otoczony bukami i świerkami, widniał mały ogródek lub coś, co kiedyś było ogródkiem. Okalał go rozsypujący się mur kamienny, porośnięty mchem i trawą. Można było jeszcze odróżnić ślady dawnych ścieżek. Przez środek ciągnął się szpaler krzaków różanych, a z jednego brzegu sznur wisien osypanych śnieżnobiałym puchem. Cały ogród tonął w morzu białych i żółtych narcyzów, wśród których gdzieniegdzie wychylały się kępki soczystej, szmaragdowej trawy.
- Ach, jakże bosko! - zawołały chórem trzy głosy.
Ania, zapatrzona, milczała.
L. M. Montgomery, Ania z Avonlea
Ścieżka brzęczała zapachem głogów. Żywopłot tworzył szereg kapliczek, które znikały pod pękami kwiatów narzuconych niby na ołtarze [...] Ale daremnie stałem przed krzakami głogów wdychając, ogarniając ich niewidzialny i stały zapach myślą, która nie wiedziała, co z nim począć [...] Dawały mi one bez końca, niewyczerpanie wciąż tę samą rozkosz, ale nie pozwalając mi jej zgłębić [...] U szczytu gałęzi - niby róże w doniczkach okrytych koronkowym papierem, których wątłe race zapalają się na ołtarzu w wielkie święta - roiło się mnóstwo pączków o bledszym odcieniu; rozchylając się ukazywały, niby na dnie pucharu z różowego marmuru, krwawą czerwień i zdradzały, bardziej jeszcze niż kwiaty, swoistą, nieodpartą esencję tego głogu, który gdziekolwiek pączkował, gdziekolwiek miał zakwitnąć, nie mógł tego uczynić bardziej niż różowo. Wpleciony w żywopłot [...], całkowicie gotowy do majowego nabożeństwa, którego już zdawał się stanowić cząstkę, błyszczał ten krzew katolicki i uroczy uśmiechając się w swojej świeżej różowej sukni.
M. Proust, W poszukiwaniu straconego czasu
Ze złotego stopnia - wśród jedwabnych sznurów, szarej gazy, zielonych aksamitów i kryształowych tarcz, które czernieją w słońcu jak brąz - widzę naparstnicę otwierającą się na dywanie ze srebrnych filigranów, oczu i włosów.
Różę wodną otaczają monety z żółtego złota posiane na gładzi agatu, mahoniowe filary podtrzymujące kopułę ze szmaragdów, bukiety z białego atłasu, kunsztowne różdżki z rubinów.
Jak bóg o śnieżnych kształtach i błękitnych i bezkresnych oczach, niebo i morze przywabiają na marmurowe tarasy tłum młodych i silnych róż.
Rimbaud, Kwiaty
Szliśmy przez jakieś łąki, a na tych łąkach trawa była zielono zielona i zieleniejąca, pełna żółtych kaczeńców, lecz kaczeńce były nieśmiałe, wtulone w trawę, a trawa trochę śliska, mokra i odrobinę podmokła [...] Pierwiosnków mnóstwo się pokazało po obu stronach ścieżki, ale pierwiosnki były cokolwiek herbaciane i anemiczne. Anemonów wiele na zboczach, dużo melonów [...]. A Zosia wciąż się przytulała i zwierzała się. A pupa godziła w świat. Drzewa karłowate, w materii swojej były jak gdyby cherlawe i purchawe, wydawały się raczej grzybami i były tak wystraszone, że gdym jednego dotknął, od razu pękło [...] I ten świat malał, jaj gdyby zacieśniał się, kurczył, a kurcząc prężył i nacierał, zaciskał się nawet na szyi jak obroża delikatnie dusząca. A pupa, infantylna absolutnie, przerażająco godziła z góry. Potarłem czoło.
Co to za okolica?
Ona zaś zwróciła do mnie swą twarz biedną, wątłą, zmęczoną i odparła wstydliwie i czule, przytulając się ciepło do ramienia.
To moja okolica.
W. Gombrowicz, Ferdydurke
ZESTAW II
MAŁA ENCYKLOPEDIA PWN
Deszcz, opad atm. złożony z kropelek wody o średnicach najczęściej 0,5-5 mm
Juan Eduardo CIRLOT, SŁOWNIK SYMBOLI
Deszcz
Pierwotnym najoczywistszym sensem deszczu jest zapłodnienie, związane z życiem i z ogólną symboliką wód. Ponadto - zresztą w kontekście tego samego związku - ma też sens oczyszczenia, nie tylko z racji znaczenia wody jako „substancji powszechnej”, czynnika pośredniczącego między sferą nieukształtowaną (gazową) a ukształtowaną (stałą), uznawanego we wszystkich tradycjach, ale również dlatego, że woda deszczowa spada z nieba. Z tej przyczyny spokrewnia się on ze światłem, co tłumaczy fakt, że w wielu mitologiach deszcz uważany jest za symbol oddziaływania niebiańskich „wpływów duchowych” na ziemię [...].
Guillaume APOLLINAIRE, Z WATĄ W USZACH (fragmenty)
Posłuchaj czy pada deszcz czy pada deszcz
po o Flan zmie na
słu ślep drii szaj deszczu
chaj li w cie tak
jak żoł a się tkli
pa nie go z wym
da rze nii ho i
deszcz za na ry tak
tak gu deszczu zon ła
tkli bie drob tem god
wy ni nym pięk nym
i wśród na ne
tak kol deszczu i
ła czas ta sto
god tych kim ty
ny dru tkli nie
tów wym wi
pod i dzial
księ ta ne
ży kim na
cem ła deszczu
płyn god drob
nym nym nym
Francis PONGE, DESZCZ
Deszcz padający na podwórzu, gdzie go obserwuję, spada z różną szybkością. Pośrodku jest delikatną, poprzerywaną firanką (lub siatką), nieubłaganym, lecz dość wolnym upadaniem kropli, prawdopodobnie dość lekkich, wiecznym pośpiechem bez siły, intensywnym rozłamywaniem się czystego meteoru. Z prawej i lewej strony, w niewielkiej odległości od ścian, upadają głośniej cięższe, oddzielone krople [...] Na gzymsach, na parapetach okiennych deszcz biegnie poziomo, podczas gdy pod spodem tych samych przeszkód zawiesza się na kształt wypukłych karmelków [...] Z przylegającej rynny, gdzie płynie z natężeniem wgłębionego strumienia, bez wielkiego spadku, spada nagle siatką doskonale pionową, dość niezręcznie splecioną, aż do ziemi, a tu rozbija się i rozpryskuje w błyszczące igiełki.
Każdy z jego kształtów ma swoistą szybkość; każdemu odpowiada szczególny dźwięk. Całość żyje intensywnie, jak skomplikowany mechanizm, równie precyzyjny jak ryzykowny, jak zegar, którego sprężyną jest ciążenie określonej masy pary w przyspieszeniu.
Dzwonienie o ziemię pionowych siatek, bul-bul rynien, małe uderzenia gongu mnożą się i dźwięczą jednocześnie w koncercie pozbawionym monotonii i dosyć delikatnym.
Gdy sprężyna się rozkręci, niektóre kółka poruszają się jeszcze, coraz bardziej zwalniając, aż w końcu cała maszyneria zatrzymuje się. A jeśli słońce ukazuje się znowu, wszystko wkrótce niknie, błyszczący aparat ulatnia się: padał deszcz.
Bolesław LEŚMIAN, „O majowym poranku deszcz ciepły i przaśny...”
O majowym poranku deszcz ciepły i przaśny
Trafia w liście na oślep - prawie bezhałaśny.
Krople, spadłe i kurzu pociągnięte błoną,
Podskakują na piachu i wzajem się chłoną
I wspólnie olbrzymiejąc, trwają same przez się,
Aż je ziemia powoli uszczupli i wessie.
Coraz mniej ich przybywa na drogi i łany.
Już zza chmur, rozpostartych na kształt kruczych skrzydeł
Słońce pęk wysztywnionych ku ziemi promideł
Rozwachlarza znienacka i przez wyzior w chmurze
Prześwitując, rozwidnia strojne brzozą wzgórze
I klin pola przygodny i pogrąża w złocie
Sad wiśniowy aż do dna wraz z wróblem na płocie,
Co, światłem zaskoczony, ćwierka wniebogłosy.
I łzy jeszcze niestałej i ruchliwej rosy
Skrzą się tłumnie, u liści zawieszone brzegu,
I wzdłuż łodyg cwałują resztą swego biegu.
Motyl, któremu skrzydła posklejał miód słodki,
Na bakier wpięty w kitę zachwianej tymotki,
Kołysze się w cudownym oczom bezukryciu,
Znacząc jakiś świat w świecie, jakieś życie w życiu,
I coś sobie wyznają dwa milczące znoje,
Dwa szczęścia niepojęte - i jego i moje.
Jarosław Marek RYMKIEWICZ, SKOŚNY DESZCZYK W POŁOWIE CZERWCA
Od rana deszczyk pada skośnie
Na białe kwiatki (to jaśminy)
Na bluszcz co tam przy płocie rośnie
Na te kosmiczne wydzieliny
Na kocie uszy i ogony
Mokre są nawet wąsy kocie
Mokną niecierpki mojej żony
Nawet zamokły dziury w płocie
Kosmiczna piana z rynny ciecze
Jak wybuch kosmicznego gniewu
Mokną kwitnące żółto mlecze
I to nastraja mnie do śpiewu
Ja widzę w płocie wielką dziurę
O tam w istnienia samym środku
Coś przez nią wchodzi - szarobure
Podejdź tu do mnie miły kotku
czerwiec 2001
Jonasz KOFTA, AUTOBUSY ZAPŁAKANE DESZCZEM
(Blues)
Łezka do łezki
Aż będę niebieski
W smutnym kolorze blue
Jak chłodny jedwab
Pustego nieba
Zaśpiewa
Kolor blue
Autobusy zapłakane deszczem
Wożą ludzi od siebie do siebie
Po błyszczącym mokrym asfalcie
Jak po czarnym gwiaździstym niebie
Od tygodnia leje w tym mieście
Ścieka wilgoć po sercu i palcie
Z autobusu spłakanego deszczem
Liczę gwiazdy na mokrym asfalcie
Łezka do łezki...
Autobusy zapłakane deszczem
Jak ogromne polarne foki
Przepływają w hamulców piskach
Wydmuchują spalin obłoki
Po zmęczonych grzbietach ich dreszczem
Przelatują neonów błyski
Autobusy zapłakane deszczem
Mają takie sympatyczne pyski
Bolesław LEŚMIAN, „O majowym poranku deszcz ciepły i przaśny...”
O majowym poranku deszcz ciepły i przaśny
Trafia w liście na oślep - prawie bezhałaśny.
Krople, spadłe i kurzu pociągnięte błoną,
Podskakują na piachu i wzajem się chłoną
I wspólnie olbrzymiejąc, trwają same przez się,
Aż je ziemia powoli uszczupli i wessie.
Coraz mniej ich przybywa na drogi i łany.
Już zza chmur, rozpostartych na kształt kruczych skrzydeł
Słońce pęk wysztywnionych ku ziemi promideł
Rozwachlarza znienacka i przez wyzior w chmurze
Prześwitując, rozwidnia strojne brzozą wzgórze
I klin pola przygodny i pogrąża w złocie
Sad wiśniowy aż do dna wraz z wróblem na płocie,
Co, światłem zaskoczony, ćwierka wniebogłosy.
I łzy jeszcze niestałej i ruchliwej rosy
Skrzą się tłumnie, u liści zawieszone brzegu,
I wzdłuż łodyg cwałują resztą swego biegu.
Motyl, któremu skrzydła posklejał miód słodki,
Na bakier wpięty w kitę zachwianej tymotki,
Kołysze się w cudownym oczom bezukryciu,
Znacząc jakiś świat w świecie, jakieś życie w życiu,
I coś sobie wyznają dwa milczące znoje,
Dwa szczęścia niepojęte - i jego i moje.
CZAS
TEKSTY DO ANALIZY
☼ Reklama Agencji Reklamowej TARAŚ / w kolorowym załączniku/
Pomysł na Czas. Czas na pomysł
☼ Marcjalis, [Epigram] VI 15
Ta mrówka gdzieś pod drzewem musiała wędrować,
Gdy nagle na nią spadła kropla bursztynowa.
Tak, za życia w pogardzie, maleńka istota
Dziś po śmierci w swym grobie jest na wagę złota
☼ J.A. Morsztyn, Pszczoła w bursztynie
Widomie skryta w przeczystym bursztynie
Zda się, że w własnym miedzie pszczoła płynie
Wzgardzona będąc, gdy żyła pod niebem,
Teraz jest droższa trunną i pogrzebem.
Tak się jej wiernie praca zapłaciła,
Snadź sama sobie tak umrzeć życzyła.
Niech Kleopatra nie pochlebia sobie,
Kiedy w kształtniejszym mucha leży grobie.
☼ J.M. Rymkiewicz, Widomie skryta
Nim było oko była złota pszczoła
Nim była pszczoła miód rozbłysnął w mroku
Nim miód był w ulach kwitły gorzkie zioła
Nim były zioła pszczołą było oko
Nim zgaśnie oko zgaśnie złota pszczoła
Nim zgaśnie pszczoła miód zagaśnie w mroku
Nim miód zagaśnie zwiędną gorzkie zioła
Nim zwiędną zioła pszczołą będzie oko
Mnie ze mnie wygnasz a znów będę we mnie
Strwonisz mnie w zioła z ziół się znów wyplączę
Larwą uczynisz w ule rzucisz ciemne
Przemienisz w popiół wstanę i z popiołu
Co jest i nie jest we mnie mną połączę
I w świetle dziennym oko będzie pszczołą
Bolesław Leśmian, Z lat dziecięcych
Przypominam - wszystkiego przypomnieć nie zdołam:
Trawa... Za trawą wszechświat... A ja - kogoś wołam.
Podoba mi się własne w powietrzu wołanie -
I pachnie macierzanka - i słońce śpi - w sianie.
A jeszcze? Ci mi jeszcze z lat dawnych się marzy?
Ogród, gdzie dużo liści znajomych i twarzy -
Same liście i twarze!... Liściasto i ludno!
Śmiech mój - w końcu alei. Śmiech stłumić tak trudno!
Biegnę, głowę gmatwając w szumach, w podobłoczach!
Oddech nieba mam - w piersi! - Drzew wierzchołki - w oczach!
Kroki moje już dudnią po grobli - nad rzeką.
Słychać je tak daleko! Tak cudnie daleko!
A teraz - bieg z powrotem do domu - przez trawę -
I po schodach, co lubią biegnących stóp wrzawę...
I pokój, przepełniony wiosną i upałem,
I tym moich po kątach rozwłóczonym ciałem -
Dotyk szyby - ustami... Podróż - w nic, w oszklenie -
I to czujne, bezbrzeżne z całych sił - istnienie!
A. Międzyrzecki, Seans na Długiej Wyspie
Pojechaliśmy do kina starych filmów na Długiej Wyspie
Pod gołym niebem wyświetlano podniszczoną taśmę
I cud prawdziwy ci aktorzy tacy młodzi zaraz po wojnie
Jakby to było przed trzystu laty
I Jula Wilek Joasia mogli wychynąć zza rogu
W tamtym Paryżu zbiedzonym i promiennym
Ale tak to właśnie jest jeśli się zastanowić
Nie kończące się rzuty z pamięci w pamięć - i nie ma innych dziejów
Osmotyczne montaże jednoczesne i nie opiszesz tego
Widzę się w przyszłości wspominającego jak na Długiej Wyspie rozpamiętywałem
[te rozpylone cienie oczekujące modlitwy spojrzeń
[żeby się odtworzyć
Powstał z ciała i obrócił się w ciało
Twarze i gesty w zbliżeniach koniec z chronologią
[tłumy fala za falą na całe niebo
FABUŁA
TEKSTY DO ANALIZY; I
GOMBROWICZ, Zbrodnia z premedytacją
Roland Barthes, Pokarm bez środka
Sukiyaki odpowiada naszej potrawce, której wszystkie składniki są znane i można je rozpoznać, bo przyrządza się ją na naszych oczach, na tym samym stole, w trakcie jedzenia. Produkty surowe (ale obrane, umyte, przyozdobione już estetyczną nagością, błyszczące, kolorowe, harmonijne jak wiosenny strój: „Kolor, delikatność, dotyk, efekt, harmonia, potrawka, wszystko się tu znajduje", powiedziałby Diderot) są zebrane i podane na jednej tacy; to sama esencja targu, który do was przychodzi, jego świeżość, naturalność, jego różnorodność aż po klasyfikację, która czyni z prostej substancji obietnicę zdarzenia: zaostrzenie apetytu związane z tym pomieszanym obiektem, który jest produktem targu - jednocześnie naturą i towarem, naturą handlową dostępną każdemu: jadalne liście, jarzyny, włosy anielskie, kostki gęstej pasty sojowej, surowe żółtko jajka, czerwone mięso i biały cukier [...] - wszystkie te surowe produkty wcześniej połączone, skomponowane jak na holenderskim obrazie, na którym miałyby obrysowane kontury, elastyczną niezawodność pędzla i barwny werniks (o którym nie wiadomo, czy zależy od istoty rzeczy, światła sceny, od zawiesiny pokrywającej obraz czy od oświetlenia muzeum), są stopniowo przenoszone do dużego garnka, w którym gotują się na waszych oczach, tracą tu swoje kolory, kształty i swoją ciągłość, stają się miękkie, nienaturalne, rude, co jest charakterystyczną barwą sosu; w miarę jak wyciągacie końcami pałeczek kilka kawałków tej świeżutkiej potrawki, zastępują je kolejne surowe produkty. Tym przybywaniem i ubywaniem kieruje asystentka, która znajdując się nieco z tyłu za wami, uzbrojona w długie pałeczki, podgrzewa na przemian płytę i rozmowę; jest to mała odyseja pożywienia, którą przeżywacie spojrzeniem: asystujecie Zmierzchowi Surowości.
Ta Surowość, jak wiadomo, jest duchem opiekuńczym japońskiego pożywienia; wszystko jej się poświęca, i jeśli japońskie czynności kulinarne wykonuje się zawsze na oczach jedzącego (cecha podstawowa tej kuchni), dzieje się tak dlatego, że być może ważne jest uświęcenie poprzez spektakl śmierci tego, co się czci w surowości [...] nie jest, zdaje się, jak u nas, wewnętrzną istotą pokarmu, krwistym nadmiarem (krew jako symbol siły i śmierci), który osiągamy poprzez przemieszczenie energii życiowej (u nas surowość jest stanem mocy zawartej w pożywieniu, co metonimicznie pokazuje ostre przyprawienie tatara). Surowość japońska jest w swojej istocie wizualna; oznacza pewien stan zabarwienia mięsa lub rośliny [...]. Całkowicie wizualny (pomyślany, zaplanowany, nakierowany na spojrzenie, nawet na oko malarza czy grafika) pokarm mówi przez to, że pozbawiony jest głębi: jadalna substancja nie ma cennego jądra, ukrytej siły, tajemnicy życia: żadne danie japońskie nie posiada środka (u nas środek ten wynika z rytuału polegającego na kolejności dań, serwowaniu przystawek, zmianie nakrycia); wszystko jest tu przybraniem innego przybrania: po pierwsze dlatego, że pokarm jest wyłącznie kolekcją fragmentów, w której żaden z nich nie jest uprzywilejowany przez kolejność spożywania: jeść — nie znaczy przestrzegać menu (planu dań), ale wyciągać delikatnym dotknięciem pałeczek raz jeden kolor, to znowu inny; po drugie dlatego, że pokarm ten — to właśnie stanowi o jego oryginalności — wiąże w jedno czas przyrządzania i czas spożycia; sukiyaki to danie będące bez końca w przygotowaniu, w spożyciu i, jeśli tak można powiedzieć, w „trakcie rozmowy”, nie z powodu trudności technicznych, lecz dlatego, że z natury swej wyczerpuje się w trakcie gotowania, i dlatego, że się powtarza; sukiyaki ma zaznaczony wyłącznie moment rozpoczęcia (przyniesiona, przyozdobiona składnikami taca); „napoczęte” nie ma więcej momentów czy też miejsc dystynktywnych; traci swój środek niczym nieprzerwany tekst.
POSTAĆ
TEKSTY DO ANALIZY; ZESTAW I
T. Peiper, Naga
Naga, w obłoku z pościeli, wrysowana w ciszę,
w kołysce z nocy, z nocy o kształcie ust,
na echach słów mych, dzieł czarnego czaru,
naga, na echach, gdy będziesz błyszczała
złota miednica a w niej pereł kurz,
ty, kartka papieru, którą ja zapiszę
lub może wcześniej rzucę ją, podpał, na ruszt,
naga, w ciszę wklejona, milcz i tylko paruj.
Od słów twych wyżej cenię szept twój, szept twojego ciała,
woń twojego ciała, woń rzeźni i róż.
B. Leśmian, ***
Z dłońmi tak splecionymi, jakbyś klęcząc, spała,
W niedostępne mym oczom wpatrzona widzenie,
Płaczesz przez sen i wstrząsem wylękłego ciała
Błagasz o nagłą pomoc, o rychłe zbawienie.
Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę,
A ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana,
A ja płacz twój całuję, biodra i kolana
I ramię i zsuniętą z ramienia koszulę.
Lecz karmiony ust twoich spłakanym oddechem,
Nie pytam o treść widzeń. Dopiero z porania
Zadaję ciemną nocą tłumione pytania.
Odpowiadzasz bezładnie - ja słucham z uśmiechem.
S. Barańczak, Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził
Ani, jedynej
Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził.
Nie był płaczem dla niego, chociaż mógł być o nim.
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi.
I półprzytomny wstyd: że ona tak się trudzi,
to, co tłumione, czyniąc podwójnie tłumionym
przez to, że w nocy płacze. Nie jej płacz go zbudził:
ile więc było wcześniej nocy, gdy nie zwrócił
uwagi - gdy skrzyp drewna, trzepiąca o komin
gałąź, wiatr, dygot szyby związek z prawdą ludzi
negowały staranniej: ich szmer gasł, nim wrzucił
do skrzynki bezsenności rzeczowy anonim:
„Płakała w nocy, chociaż nie jej płacz cię zbudził”?
Na wyciągnięcie ręki - ci dotkliwie drudzy,
niedotyklanie drodzy ze swoim „Śpij, pomiń
snem tę wilgoć poduszki, nocne prawo ludzi”.
I nie wyciągnął ręki. Zakłóciłby, zbrudził
Toporniejszą tkliwością jej tkliwość: „Zapomnij.
Płakałam w nocy, ale nie mój płacz cię zbudził.
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi”.
M. Świetlicki, Pobojowisko
Leży przy moim boku. Udaje, że śpi.
Czy coś ładnego zostanie z tych zniszczeń?
Już zabiliśmy wszystko. Jasne ćmy
szyb dotykają z obu stron. Jest pokój.
Tymczasem cicho.
Sto razy zaznaczała, że mnie nie chce.
Wypróbowałem jednak wszystkie
męskie sposoby. Jest. Jest
przy moim boku na cudzym tapczanie.
Przegrała. Zwyciężyła. Zwyciężyłem. Przegrałem.
Leży. Ubrany - usiadłem daleko.
Patrzę i palę papierosa. Patrzę
Przewrócone, stłuczone dwie szklanki z herbatą.
Popielniczka, a w niej dwa długie niedopałki.
Kiedy otworzy oczy - ja otworzę ogień.
ZESTAW II
Witold Gombrowicz, Ferdydurke
Już fakt, że dziewczyna nie miała własnego pokoju, tylko spała kątem w hallu, wydzielał zachwycające i upojne treści. Była w tym wielka tymczasowość naszego stulecia, koczownictwo pensjonarki i jakieś carpe diem, które tajnymi przejściami łączyło się z gładką, wzorowaną na samochodzie naturą młodości spółczesnej. [...] Pensjonarka spała właściwie nie prywatnie, lecz publicznie, nie miała nocnego życia prywatnego, a twarda publiczność dziewczyny łączyła ją z Europą, z Ameryką, z Hitlerem, Mussolinim i Stalinem, z obozami pracy, z chorągwią, z hotelem, dworcem kolejowym, stwarzała zasięg niezmiernie rozległy, kącik własny wykluczała. [...] Tak zwanej toaletki nie było. Pensjonarka przeglądała się w lustrze ściennym. Żadnego ręcznego lusterka. Przy tapczanie mały stolik, czarny, pensjonarski, na którym książki i zeszyty. Na zeszytach pilnik do paznokci, na oknie - scyzoryk, tanie wieczne pióro za sześć złotych, jabłko, program zawodów, fotografia Freda Asaire i Ginger Rogers, paczka opiumowanych papierosów, szczoteczka do zębów, a w nim kwiat, goździk, przypadkowo porzucony. I to wszystko. Jakże skromnie, a jak mocno!
Zatrzymałem się w milczeniu nad goździkiem - nie mogłem nie podziwiać pensjonarki! Co za umiejętność! Wrzucając kwiat do pantofla, jednym strzałem ubijała dwie kuropatwy - miłość zaostrzała sportem, sport zaprawiała miłością! Wrzuciła kwiat do przepoconego tenisowego pantofla, a nie do zwykłego trzewika, gdyż wiedziała, że kwiatom nie szkodzi tylko - pot sportowy. Kojarząc pot sportowy z kwiatem, narzucała przychylny stosunek do potu swego w ogóle, coś kwietnego i sportowego mu przydała. O mistrzyni! Gdy staromodne, naiwne, banalne hodowały azalie w doniczkach, ona w pantofel kwiat wrzuca, w sportowy! I - łajdaczka jedna - na pewno zrobiła to nieświadomie, przypadkowo!
KLARA
Zaś śmiałości - w tym sposobie
Da mi dowód, kto dać zechce:
W oddalonej stąd krainie
Jadowity potwór słynie,
Najmężniejszym trwogą bywa -
Krokodylem się nazywa.
Niech go schwyci i przystawi,
Moje oko nim zabawi;
Bom ciekawa jest nad miarę
Widzieć żywą tę poczwarę.
To jest wolą niewzruszoną.
A kto spełni, co ja każę,
Ten powiedzie przed ołtarze,
Tego tylko będę żoną.
Ukłoniwszy się, odchodzi w drzwi prawe.
SCENA ÓSMA
PAPKIN
po długim milczeniu
Krrrokodyla!
ironicznie
Tylko tyle!
Co za koncept, u kaduka!
Pannom w głowie krokodyle,
Bo dziś każda zgrozy szuka;
To dziś modne, wdzięczne, ładne,
Co zabójcze, to szkaradne.
Dawniej młoda panieneczka
Mile rzekła kochankowi:
„Daj mi, luby, kanareczka.”
A dziś każda swemu powié:
„Jeśli nie chcesz mojej zguby,
Krrrokodyla daj mi, luby.”
Wisława Szymborska, Reszta
Ofelia odśpiewała szalone piosenki
i wybiegła ze sceny zaniepokojona,
czy suknia nie pomięła się, czy na ramiona
spływały włosy tak, jak trzeba.
Na domiar prawdziwego, brwi z czarnej rozpaczy
zmywa i - jak rodzona Poloniusza córka -
liście wyjęte z włosów liczy dla pewności.
Ofelio, mnie i tobie niech Dania przebaczy:
zginę w skrzydłach, przeżyję w praktycznych pazurkach.
Non omnis moriar z miłości
Włodzimierz Nowak, Życie jest pionowe, fragment: Marzenie o dużym bucie
Kiedy mieszkałam w Szczecinie, brałam neseser, wkładałam puste słoiki i szłam o kulach przez peron. Słoiki dzwoniły, ja wyglądałam jak półtora nieszczęścia. Ludzie na ławkach patrzyli. Co wrażliwści udawali, że czytają gazetę. Ale wystarczyło, że zwróciłam się o pomoc, a nikt jej nie odmówił. Ludzie byli szczęśliwi, że mogą pomóc. Doszłam do wniosku, że muszę sama prosić o pomoc. I tego uczę niepełnosprawnych.
Nieraz ludzi, którzy bardzo mądrze rozprawiają o niepełnosprawności i integracji pyta: „Czy leżałeś twarzą na chodniku w miejscu publicznym?”.
- Bo ja leżałam nie raz, na przykład na Dworcu Centralnym w Warszawie. Wiesz, o czym się wtedy marzy? O dużym bucie. Bo wiem, że jego właściciel też jest duży i może mnie podnieść. Podawanie ręki i ciągnięcie nic nie da. Trzeba mnie uchwycić z tyłu pod pachy i ustawić, żebym złapała pion. Wtedy pójdę dalej. [...]
- Zosia to wielka energia, dużo większa od mojej. Ja przy niej to mały pikuś - śmieje się Janina Ochojska. - Obie jesteśmy dziećmi Wierusza. Zawsze nam powtarzał: „Musicie być lepsi i silniejsi niż zdrowe dzieci”. A jak ktoś już nie dawał rady, głaskał po głowie i tłumaczył: „Masz jedno życie, możesz siedzieć i płakać, bo masz powód, naprawdę wielki powód, ale co ci z takiego życia przyjdzie. Lepiej pokonać to kalectwo”. I Zosia to zrobiła.
Henryk Sienkiewicz, Potop
Miała tedy rozmyślać o czym panna Aleksandra, a może tęskniła do nieznanego. W sercu czystym, właśnie dlatego że jeszcze miłości nie zaznało, nosiła wielką gotowość do kochania. Iskry tylko trzeba było, żeby na tym ognisku rozpalił się płomień spokojny, ale jasny, równy, silny i jak znicz litewski nie gasnący.
Więc niepokój ogarniał ją, czasem luby, a czasem przykry, i dusza jej ciągle zadawała sobie pytania, na które nie buło odpowiedzi, a raczej dopiero miała nadejść z pól dalekich. Więc pierwsze pytanie było: zali on z dobrej woli ją zaślubi i gotowością na jej gotowość do kochania odpowie? W owych czasach układy rodzicielskie o małżeństwo dzieci bywały rzeczą zwykłą, a dzieci, choćby po śmierci rodziców, związane pod błogosławieństwem, dotrzymywały najczęściej układu. W samym więc zaswataniu jej nie widziała panienka nic nadzwyczajnego, ale że dobra wola nie zawsze z obowiązkiem chodzi w parze, więc i ta troska obciążyła płową główkę panny: „Czy on mnie pokocha” I potem już stado myśli opadło ją, jak stado ptastwo opada drzewa samotnie na rozległych polach stojące: „Ktoś ty jest? Jakiś jest? Żyw chodzisz po świecie? Czy może już gdzieś tam poległeś?...”
Jarosław Marek Rymkiewicz, Wielki Książę
Kiedy to piszę, właśnie bije piąta. A potem będę sobie spał do obiadu. Tyrana o bladym świcie zbudzą sekretarze [...] Ktoś powie, że niewolnicza to przyjemność: podglądanie tyrana, gdy wstaje z kurami. Otóż nie [...] Jestem niewolnikiem mojego ciała, mojego życia, mojego języka, mojego pisania. I tak dalej. Pod jednym względem jestem jednak wolny. Ten tyran, którego podglądam, jest mój, jest moim niewolnikiem. Widzę, jak ziewa [...] Mogę - bo i to jeszcze trzeba zauważyć - wcale nie opowiedzieć o tym, że ziewa o świcie. Mogę to przemilczeć. Co chcę, to z nim uczynię [...] Nie sposób jednak nie zauważyć i tego, że jestem zdany na informacje o nim, na opinie, które inni o nim wypowiadali, na wiele wiarygodnych i niewiarygodnych głosów, których pilnie słucham. Kołaczkowski powiada, Niemcewicz wzmiankuje, Skarbek jest zdania. Więc całkowicie wolny już chyba nie jestem? Więcej. Jestem w środku mojej opowieści, a jeśli już ją zacząłem, to i muszę skończyć [...] Każdy powieściopisarz, kiedy już stworzy swój świat powieściowy, znajduje się w takiej właśnie sytuacji. Włada postaciami, które nim władają [...] Moja jest jednak, powinna być nieco inna, ponieważ ja trzymam się faktów. Przekręcam, żeby coś pojąć [...] ale jednak niczego nie zmyślam. Mam więc, jeśli zmyślać nie mogę, nieco mniej wolności? Chyba jednak mam jej tyle samo [...] Trzymając się faktów, jednak je tyranizuję: przykrawam je, łącze dowolnie, układam w pewnym porządku, który nie tylko z tych faktów wynika, lecz także z moich domysłów i przypuszczeń. A jednocześnie te fakty - i ten porządek, z przypuszczeń wynikły - tyranizują mnie [...] Więzień wielkiego księcia: tak też mogłaby się nazywać ta moja opowieść. Albo tak: Konstanty, mój więzień. Uwięziliśmy się nawzajem [...] Siedzę w tej szafie - w tej historii - z której bucha smród, jak ta biedna angielska sierota, przez jego sołdatów zgwałcona, i czekam, żeby ktoś mnie z szafy uwolnił. Siedzimy razem w tej szafie: ja i on. A kto szafę otworzy, ujrzy dwa szkielety.
Bolesław Leśmian, W zakątku cmentarza
Mają zmarli w niedzielę ten pośmiertny kłopot,
Że w obczyźnie cmentarza czują się - bezdomnie -
A lubią noc tę spędzać popod mgłą lub popod
Wiecznością, co się w jarach gęstwi nieprzytomnie.
Maria z Bzówka - wygody wspomina izdebne,
Słońce - w łóżku, wiatr - w sieni i ogród macierzyn,
Gdzie było tyle w radość uchodzących ścieżyn,
A wszystkie takie - trafne i drzewom - potrzebne!...
Żebrak, co się zadławił na śmierć krztyną chleba -
Kijem niegdyś wędrownym obłędnie się babrze
W nieodgadle błękitnym - pełnym Boga - chabrze,
By zeń dla snu wiecznego wydłubać - źdźbło nieba.
Mnich, co po to byt ziemski tłumił bez szemrania,
By pędzić żywot wieczny w sposób nienaganny -
Kreśli palcem na próchnie list do panny Anny
Z życzeniami rychłego w kwiatach - zmartwychwstania.
Panna Anna udaje, że jest - w bezżałobie
I biorąc na kolana mgłę - pieszczochę -
Ukradkiem z pajęczyny tka zwiewną pończochę
Dla brzozy, co tkwi boso na kochanka grobie.
A opodal - mniej więcej naprzeciw rozstaju,
We fraku bezrozumnie skąsanym przez szczura,
Na czele kilku cieni żeńskiego rodzaju
Nieboszczyk Magdaleński - prowadzi mazura.
Miron Białoszewski, Jazda do Otwocka
- Wpadł. Żołnierz... - i opowiada. Ten dokłada. Ten dokłada. Ta też swoje. Skrzypek nie przerywa. Dopytuje się. Mówią mu i mówią. Dogorywa. Przerywa. Melodię. Sam opowiada. Jak to kiedy indziej. Też jechał. Nagle pociąg podskakuje, staje jak wryty. Ano ktoś pociągnął za hamulec. Bo ktoś wpadł. Lecą. Leży. A... tu noc... tu świecą. Tego... a! - Gra. A ten szczerzy zęby. Do gęby tego. Co gra. Obertasa „Kaśka Maryśka”. Ten od teczki śmiejący gada do grającego. Grający gra. Przerywa. Do śmiejącego. Coś, Gada. Gra. Tamten coś do niego. Ten gra. Obficie. Skończył. Nie zbiera pieniędzy. Po takich zbiegach wypadków... Już jest w drziwach. Nagle podpity. Mu:
- Co pan gra? Co? co pan gra. Żebranina.