seminarium 4 dewiacja, Medycyna


Socjologia w medycynie

Seminarium 4

Dewiacja i patologia społeczna a choroba


Piotr Sztompka*

Podsystemy aksjo-normatywne: zwyczaj, moralność i prawo

Mówiliśmy dotychczas o różnorodnych formach, jakie mogą przybierać reguły kulturowe, i sposobach ich integrowania się w większe całości - procedury, instytucje i role społeczne. Ale strukturalizacja systemu aksjo-normatywnego może dokonywać się także na podstawie treści reguł. Klasyk socjologii amerykańskiej William G. Sumner pierwszy wprowadził trójpodział reguł na "codzienne sposoby życia, moralność i prawo" (folkways, mores and laws). Dzisiaj mówimy prościej: zwyczaje, moralność i prawo. Tworzą one trzy wyraźnie odrębne podsystemy w obrębie systemu aksjo-normatywnego każdego społeczeństwa.

Zwyczaje to bardzo bogata kategoria reguł towarzyszących nam w życiu codziennym, we wszelkich jego przejawach. Określają, jak się ubieramy, jak się czeszemy, co i jak jemy, jak się witamy i żegnamy, w co się bawimy, jak spędzamy wolny czas, gdzie spotykamy się przyjaciółmi itp. Istotną funkcją zwyczajów jest uproszczenie nam życia, nadanie mu pewnego automatyzmu, zwolnienie z konieczności rozważania wszelkich możliwych opcji i każdorazowego podejmowania decyzji w codziennych, banalnych sprawach. Są na poziomie społecznym tym, czym nawyki na poziomie psychologii indywidualnej. Dzięki powszechnym w mojej kulturze zwyczajom nie muszę co rano zastanawiać się, czy ma sens wiązanie pod szyją kawałka kolorowego materiału zwanego krawatem, czy mam do pracy ubrać się w garnitur czy piżamę, czy mam jeść śniadanie łyżką, widelcem i nożem czy może pałeczkami albo rękami, czy mam zjeść płatki z mlekiem czy może kaszankę z piwem, czy mam podać rękę znajomemu na ulicy czy może potrzeć się z nim nosami, czy mam wyjść z pracy na obiad o pierwszej czy o drugiej, czy na Boże Narodzenie mam ubrać choinkę czy może palmę, itp.

Taki bezrefleksyjny automatyzm, z jakim poddajemy się zwyczajom, sprawia, że są one najbardziej niewidoczne ze wszystkich reguł, traktujemy je jako oczywiste i świadomie dostrzegamy, dopiero gdy staniemy wobec zwyczajów alternatywnych, stykając się z odmienną od naszej kulturą. Tu najmocniej zakorzeniony jest nasz etnocentryzm, przekonanie o naturalności naszych zwyczajów i dziwactwie zwyczajów odmiennych. A równocześnie tutaj właśnie manifestuje się największy pluralizm i najbardziej konwencjonalny charakter tych codziennych sposobów życia. Nie ma w nich nic koniecznego ani uniwersalnego, każde społeczeństwo kształtuje je po swojemu. Literatura podróżnicza pełna jest anegdot na temat tych niespodzianek, zdziwień i pomyłek, jakie nas czekają w obcych krajach w zetknięciu z ich, przeważnie odmiennymi, zwyczajami.

Zwyczaje tworzą się spontanicznie, oddolnie, wyrastają z rozpowszechniających się i jakby obiektywizujących działań masowych, nie mają swoich zidentyfikowanych twórców Na ogół nie są też kodyfikowane, choć są wyjątki, na przykład podręczniki tzw. dobrego wychowania (savoir-vivre'u). Nie uczymy się ich w jakiś systematyczny sposób, są raczej nabywane w drodze imitacji lub treningu w ramach procesu socjalizacji.

Charakterystyczny dla spraw regulowanych przez zwyczaje jest ich prywatny charakter. Dotyczą dziedzin, które z punktu widzenia interesów innych ludzi są obojętne, nie dotyczą ich, nie ingerują w sferę ich swobody, nie zagrażają im. To czy włożę sznurek z frędzlami zamiast krawata, czy zjem na śniadanie kotlet schabowy, czy będę śpiewać, jadąc w tramwaju, czy pocałuję w rękę szefa, a na biurku zamiast zwyczajowej herbatki postawię czekoladę z kremem - to wszystko powinno być moją prywatną sprawą. Jeżeli nie jest, to dlatego, że ludzie negatywnie reagują na odmienność, a moje zachowanie wybija się z tła normalności. Reakcje negatywne będą tu jednak spontaniczne, niesfor-malizowane i stosunkowo łagodne. Będę na przykład poddany tzw. sankcjom satyrycznym, wyśmiany, potraktowany jako dziwak czy ekscentryk, stanę się przedmiotem plotek i anegdot. Mogę spotkać się z jakąś krytyczną uwagą czy reprymendą. Czasem mogę stać się obiektem pewnej izolacji, a nawet banicji towarzyskiej.

Ostrość takich społecznych reakcji zależy istotnie od stopnia zakorzenioego etnocentryzmu, czy przeciwnie - tolerancji. A to z kolei wiąże się z tym, czy kultura ma charakter homogeniczny, jednolity, czy też jest pluralistyczna i zróżnicowana. W tym drugim przypadku łatwiej o tolerancję, bo ludzie na co dzień stykają się z odmiennością, na przykład kultur etnicznych, narodowych lub rasowych. Tym można tłumaczyć wyjątkową tolerancję wielokulturowego społeczeństwa amerykańskiego, gdzie nawet najbardziej ekscentryczne zachowanie nie zwraca niczyjej uwagi i nikogo nie oburza. Mówiąc przenośnie, samo tło jest na tyle mozaikowe i migotliwe, że żadna barwa na nim nie razi. I odwrotnie, społeczeństwa kulturowo zwarte i jednolite są daleko mocniej przywiązane do swoich zwyczajów i stanowczo je egzekwują. To samo, w mniejszej skali, dotyczy kultur grupowych w obrębie każdego społeczeństwa. Te grupy, które z natury swojego zawodu mają charakter kosmopolityczny, których członkowie wchodzą w częste kontakty ponadlokalne, identyfikują się ze środowiskami o składzie międzynarodowym - łatwiej godzą się z odmiennościami zwyczajów, przejawiają większą tolerancję. Przykładem jest środowisko artystyczne,

naukowe, dziennikarskie. Natomiast te grupy, których zawód jest z natury lokalny, są na ogół bardziej nietolerancyjne. Przykład; rolnicy. Istotnym czynnikiem może tu być miejsce zamieszkania: w zróż-nicowanych kulturowo miastach lub homogenicznych ośrodkach wiejskich. Ważną rolę odgrywa też zapewne wykształcenie, dostarczające przynajmniej teoretycznej wiedzy o rozmaitości zwyczajów w różnych zbiorowościach ludzkich, historycznych i współczesnych.

Odmienne pod każdym względem są reguły moralne. Przede wszystkim dotyczą one takich sfer życia, w których działanie jednego człowieka nie jest obojętne dla dobra, szczęścia, zdrowia, powodzenia innych ludzi. Działania takie nie mogą pozostać prywatne, bo dotyczą istotnych interesów innych, wkraczają w obszar ich autonomii i wolności, mogą sprawić im ból i wyrządzić krzywdę. Nie jest tylko moją sprawą, czy oddam dług, bo uszczerbek ponosi mój wierzyciel. Nie jest tylko moją sprawą, czy kłamię, bo oszukany jest ktoś inny. Nie jest tylko moją sprawą, gdy jestem nielojalny wobec przyjaciela albo gdy zdradzam żonę, bo zawodzę ich zaufanie. Nie jest tylko moją sprawą, czy obrażam znajomego, bo naruszam jego godność. I tym bardziej nie jest moją prywatną sprawą, czy do kogoś strzelam, bo odbieram mu wartość najwyższą - życie.

Reguły moralne dotyczą więc najbardziej fundamentalnych relacji między ludźmi, "regulują ruch" w tej przestrzeni międzyludzkiej, która powstaje jako efekt zbiorowego sposobu bytowania gatunku ludzkiego. Są najmocniejszym wyrazem społecznej natury człowieka. Z tego powodu mają też charakter najmniej konwencjonalny, wyrażając pewne wspólne ludziom jako ludziom imperatywy zbiorowego życia. Nie bez powodu tak silną regulacją moralną objęta jest na przykład ta powszechna forma bytowania ludzi, jaką jest rodzina.

Odnosząc się do spraw szczególnie istotnych, reguły moralne są często kodyfikowane w zwerbalizowanych i sformalizowanych systemach etycznych, a także uzasadniane i legitymizowane przez odwołanie się do rozumu (w świeckich doktrynach filozoficznych) albo objawienia (w koncepcjach religijnych). Niekiedy mają wyraźnych autorów, realnych lub mitycznych - myślicieli, proroków, przywódców religijnych: imperatyw kategoryczny Kanta, Dekalog, Kazanie na Górze.

Naruszenie nakazów i zakazów moralnych spotyka się z daleko silniejszą reakcją społeczności niż w przypadku zwyczajów. Potępienie przybiera ostrzejsze formy, od izolacji, publicznego napiętnowania, ostracyzmu towarzyskiego, banicji z grupy, aż po samosąd. Doskonałego przykładu moralnego wzburzenia zbiorowości i całego repertuaru coraz dotkliwszych sankcji dostarcza los Jagusi z Chłopów Władysława Reymonta. Sankcje wymierzane są na ogół spontanicznie, w toku zachowania zbiorowego. Przykładem może być odsunięcie się od potępianej jednostki, jej izolacja, plotka, urabianie złej opinii czy w skraj-nym przypadku zbiorowy lincz. Czasem sankcje mogą być efektem bardziej ukierunkowanych działań zbiorowych, jak na przykład podpalanie klinik aborcyjnych w USA przez ruch obrońców życia poczętego. Pewną rolę w mobilizowaniu i ukierunkowywaniu reakcji społecznych mogą też odgrywać uznane autorytety: ksiądz na ambonie, wójt czy starosta, publicysta prasowy, sławny artysta czy polityk.

Trzeci rodzaj reguł kulturowych to prawo. Dla jego wyróżnienia nie jest najistotniejsza treść regulacji, lecz raczej jej sposób. Pod tym względem prawo ma trojaką specyfikę. Po pierwsze, nie wytwarza się spontanicznie, lecz jest celowo stanowione przez państwo lub w jego imieniu. Jest więc zawsze związane z jakąś organizacją polityczną, od wodza plemienia czy rady starszych aż po współczesne parlamenty. Po drugie, ze względu na potrzebę jednoznaczności, autentycznej wykładni i wyraźnego poinformowania obywateli, co jest nakazane, co zakazane, a co tylko dozwolone, prawo jest artykułowane w formie pisemnej, publikowane i systematyzowane w kodeksach czy zbiorach przepisów Po trzecie, na straży prawa stoi szczególny system sankcji, administrowanych przez powołane do tego organy wymiaru sprawiedliwości: sądy, prokuraturę, policję, adwokaturę, więziennictwo. Sankcje te wyróżniają się tym, że są wymierzane w imieniu państwa, które dysponuje monopolem przymusu także fizycznego w stosunku do swoich obywateli, a także tych cudzoziemców, którzy przebywają na jego terytorium.

Regulacji prawnej podlega ogromny zakres życia społecznego, od spraw najdrobniejszych w przepisach administracyjnych, aż po podstawowe uprawnienia i obowiązki obywatelskie w konstytucji. Prawo może wkraczać w dziedzinę konwencjonalnych zwyczajów, włączając w swój obręb jedne (np. to, że jeździmy po prawej stronie drogi, a nie po lewej, albo że zatrzymujemy się na czerwone światło, a nie na zielone, albo że wojskowi chodzą w zielonych mundurach, a nie czarnych dresach, że noszą rogatywki, a nie cylindry), a przeciwstawiając się innym (np. zakazując palenia w pracy albo siadania na trawniku). Bardziej skomplikowana jest relacja prawa i moralności. Są pewne dziedziny prawa, które są moralnie obojętne, ale są i takie, np. prawo karne, rodzinne, spadkowe, pewne działy prawa cywilnego regulujące status własności itp., które wkraczają wyraźnie w istotne moralnie dziedziny stosunków międzyludzkich. Gdy regulacja prawna jest zbieżna z moralnym poczuciem zbiorowości, prawo uzyskuje wzmocnioną legitymizację i jest daleko łatwiejsze do stosowania i egzekwowania. Gdy natomiast odbiega od obowiązujących w społeczności reguł moralnych, napotyka silny opór. Sumner twierdził wprost, że prawa bez podparcia w moralności nie mają szans realizacji. Był trochę za wielkim optymistą. Miał w znacznej mierze rację w stosunku do systemów demokra-tycznych, wiemy jednak doskonale, że w systemach totalitarnych, autokratycznych czy dyktatorskich amoralność praw bywała nader często spotykana. Nie może się jednak wtedy obejść bez drastycznej kontroli, represji, rozbudowanego aparatu przemocy na straży praw budzących sprzeciw moralny Nawet w demokracji pojawić się jednak może problem rozbieżności stanowisk moralnych wśród różnych segmentów społeczeństwa. Wówczas prawa odpowiadające jednym mogą być odrzucane przez innych. Z tego wynikają na przykład toczące się u nas debaty na temat legalizacji kary śmierci, zaostrzenia kar za przestępstwa, dopuszczalności aborcji czy eutanazji, restytucji własności prywatnej itp.

Poza trójcą zwyczaj-moralność-prawo są jeszcze pewne szczególne zbiory reguł, które wyróżniają się swoistymi cechami treściowymi. Wspomnimy o dwóch: stylu artystycznym i modzie. Styl artystyczny to zbiór reguł definiujących nie tyle, co jest dobre czy godziwe - jak moralność, nie tyle, co jest przyjęte i uznane - jak zwyczaj, i nie to, co jest wymagane przez państwo - jak prawo, ale raczej to, co jest uważane za piękne. Obejmuje więc reguły estetycz­ne pisania poezji czy powieści, malowania, rzeźbienia, komponowania itp. Czasem wytwarza się spontanicznie w zachowaniach zbiorowych, nie mając wyraźnego twórcy (jak w przypadku folkloru), kiedy indziej rodzi się z rozprzestrzeniającej się imitacji jakiegoś dzieła indywidualnego, zyskującego rangę wzorca, czasami może być skodyfikowany w postaci manifestu artystycznego czy nawet rozbudowanej doktryny Sankcje wspierające takie wzorce są przeważnie pozytywne, w postaci środowiskowego uznania albo szerszej sławy spływającej na tych, którzy tworzą w ramach obowiązującego stylu. Sankcje negatywne to odium tradycjonalizmu czy archaiczności, lub przeciwnie - nadmiernego nowatorstwa lub awangardowości spływające na niestosujących się do kanonu epoki.

Inną ciekawą odmianę reguł kulturowych stanowi moda. Moda bliska jest zwyczajowi, dotyczy bowiem spraw stosunkowo powierzchownych: tego, w czym się chodzi, czego się słucha, jakie filmy się ogląda, jakie książki czyta. Wyróżnia ją wśród zwyczajów daleko większa zmienność, a także bardzo rygorystyczny nacisk, jaki wywiera na swoich zwolenników Moda zmienia się stosunkowo szybko, ale w czasie, kiedy obowiązuje, dyktuje bezwzględnie i monopolizuje pożądane zachowania, dyskwalifikując wszelkie inne. W rezultacie doprowadza do, przejściowej co prawda, ale póki co bardzo wyraźnej, uniformizacji zbiorowości. Zaspokaja więc równocześnie dość powszechnie wśród ludzi spotykane sprzeczne tendencje. Z jednej strony dążenie do zmienności, nowatorstwa, oryginalności, a z drugiej do konformistycznego poddawania się naciskowi zbiorowości. Z jednej strony dążenie do wyróżnienia się spośród innych (tych niemodnych, którzy nie wiedzą, że już nie nosi się szpilek), a z drugiej chęć wtopienia się w społeczność, mimikry, upodobnienia się do innych (tych modnych, którzy wszyscy chodzą na takich samych koturnach).

Moda w odróżnieniu od większości zwyczajów rzadko tworzy się spontanicznie, oddolnie. Jest raczej celową, narzuconą kreacją centrów mody, lansowaną i rozpowszechnianą dzięki możliwościom marketingowym i reklamowym. Stanowi ważną siłę napędową ekonomii konsumpcyjnej, która wymaga, aby ludzie czuli się zmuszeni do nabycia pewnych produktów, ale także by za jakiś czas byli zmuszeni do ich wyrzucenia i nabycia czegoś nowego.


Norman Goodman*

DEWIACJA I KONTROLA SPOŁECZNA

CZYM JEST DEWIACJA

Większość ludzi na ogół stosuje się do norm społecznych. Jest tak dlatego, że doświadczyli procesu socjalizacji, oraz dlatego, że w społe-czeństwie istnieją struktury kontroli społecznej (np. prawa i policja). Co sprawia, że są ludzie, którzy nie stosują się do norm? Czym powodowa-ne jest ich zachowanie i jak powinno reagować na nie społeczeństwo?

Definicja prawna

Wszystkie społeczeństwa potępiają pewne formy zachowań. Morderstwo, gwałt, kazirodztwo, zdrada i kradzież są przez większość społeczeństw uważane za karygodne. W nowoczesnych społeczeń-stwach przemysłowych działania te są zabronione przez sformalizowane kodeksy prawne, które przewidują za nie odpowiednie kary. Działania, o których mówimy, nazywane są przestępstwami, co oznacza, że traktuje się je jako odstępstwo (dewiację) od prawa. Oprócz wymienionych cięższych zbrodni w wielu społeczeństwach za naruszenie norm prawnych uważa się także inne formy zachowań, takie jak nieprzestrze-ganie przepisów ruchu drogowego, zakłócanie spokoju, noszenie ukrytej broni i, zwłaszcza ostatnio, zmienianie i kasowanie cudzych danych komputerowych.

Przestępczością nieletnich nazywa się naruszanie norm prawnych przez osoby, które nie osiągnęły wieku, w którym prawo traktuje ludzi jako dorosłych. Oprócz praw definiujących pewne działania jako przestępstwa - bez względu na to, kto je popełnia - istnieją prawa specyficznie związane z wiekiem. Chuligaństwo i unikanie obowiązku szkolnego to przykłady zachowań, z powodu których młodzi ludzie - a nie dorośli - mogą wejść w kontakt z policją i sądem.

Dewiacje kryminalne istnieją na całym świecie, ale konkretne normy prawne definiujące niektóre zachowania jako nieakceptowalne mogą być różne w różnych krajach.- W Stanach Zjednoczonych prawo stanowią poszczególne stany, a także rząd federalny. Dlatego działanie, które jest przestępstwem w jednym stanie (na przykład kupowanie broni), w innym może być legalne. To, co uważane jest za dewiację w sensie prawnym, różni się nie tylko w zależności od społeczeństwa, ale i w obrębie dużych społeczeństw przemysłowych.

Definicja społeczna

Przestępstwo można łatwo zdefiniować jako dewiacyjną formę zachowania. Trudniejsze do zdefiniowania są formy zachowań, które uważa się za dewiację społeczną; zachowania takie, nie naruszając kodeksów prawnych, naruszają normy społeczne. Posłużmy się dwoma przykładami: do niedawna noszenie kolczyków przez mężczyzn uważa-ne było za niestosowne. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wielu młodych mężczyzn zrywało z konwencją i buntowniczo nosiło długie włosy; ogólnie młodzież ubierała się wtedy bardziej niestarannie (stare dżinsy i podkoszulki), niż to było przyjęte. W kontekście tamtych czasów zachowania te uważane były za dewiację społeczną. Nie przystawały do ogólnie przyjętych norm społecznych, ale nie stanowiły takiego zagrożenia dla porządku społecznego, by można je było uznać za przestępcze.

WYJAŚNIANIE DEWIACJI

Próby wyjaśnienia, dlaczego ludzie zachowują się w sposób dewiacyjny, odwoływały się do różnych przyczyn - od biologicznych i psychologicznych po bardziej socjologiczne. Owe różnorodne ujęcia wywodzą się z różnych założeń dotyczących nie tylko przyczyn ludzkiego zachowania, ale także sposobów zmiany zachowań dewiacyjnych. Każde z tych różnych ujęć omówimy oddzielnie.

Wyjaśnienia biologiczne i psychologiczne

W dawnych epokach za zachowania dewiacyjne odpowiedzialne były siły nadnaturalne. Ludzie zachowywali się irracjonalnie, bo opętał ich szatan lub „złe moce". W wieku XIX podejście to stopniowo zostało wyparte przez bardziej „naukowe" podejście, oparte na ówczesnej wiedzy biologicznej.

Najbardziej znane, choć nie pierwsze, wyjaśnienie tego typu zostało przedstawione przez Cesare Lombrosa (1876), lekarza pracującego we włoskich więzieniach. Lombroso poddawał więźniów różnym pomiarom fizycznym i wyciągnął wniosek, że mają oni odrębne cechy fizyczne: niskie czoło, wysuniętą szczękę, szerokie kości policzkowe, duże, odstające uszy i gęste owłosienie na całym ciele. Krótko mówiąc, Lombroso uważał, że przestępcy reprezentują typ „atawistyczny", że z perspektywy ewolucyjnej są biologicznie niedorozwinięci. Prace Lombrosa zawierały wiele poważnych błędów. Prowadząc bardziej staranne badania, Charles Goring (1913), brytyjski psychiatra, odkrył, że cechy przypisywane przez Lombrosa kryminalistom występują również u ludzi, którzy nie weszli w konflikt z prawem. Goring stwierdził, że nie ma istotnych różnic fizycznych między zbiorowościami przestępców i nieprzestępców.

Ostatnio niektórzy badacze utrzymują, że skłonność do popełniania zbrodni może być wynikiem specyficznego wzoru chromosomowego zawierającego dodatkowy chromosom męski (XYY), podczas gdy standardowy wzór to XY. Stwierdzono, że wzór chromosomowy XYY występuje częściej u przestępców płci męskiej niż w całej populacji tej samej płci. Problem w tym, że liczba przebadanych osób była zbyt mała, by ustalić wiarygodny związek między dodatkowym chromosomem męskim a skłonnością do popełniania przestępstw. Najnowsze badania Wilsona i Herrnsteina (1985) wykazały, że czynniki biologiczne mają minimalne znaczenie dla zachowań przestępczych i że środowisko społeczne odgrywa główną rolę w uruchamianiu lub powstrzymywaniu wpływu, jaki na takie zachowania może mieć charakterystyka biologiczna.

Wyjaśnienia socjologiczne: teorie mikropoziomowe

Teoria zróżnicowanych powiązań. Główną ideą teorii zróżnicowanych powiązań (Sutherland, 1940) jest hipoteza, że jednostki uczą się przestępczości w trakcie socjalizacji. Przez interakcje ze „znaczącymi innymi" jednostki rozwijają taki rodzaj przekonań, postaw i wartości, jaki sprawia, że są one mniej lub bardziej chętne do stosowania się do norm społecznych. Popełnianie przestępstw w znacznej mierze zależy od natury wpływu i ilości czasu, jaki ludzie spędzają z innymi, którzy popierają i kształtują zachowania dewiacyjne.

Według teorii zróżnicowanych powiązań przestępczość jest po prostu rezultatem obecności subkultury dewiacyjnej, za pośrednictwem której ludzie uczą się norm i zachowań prowadzących do aktów antyspo-łecznych. Ujęcie to bezpośrednio wykorzystuje teorię uczenia się w kontekście socjalizacji. Tym, co odróżnia przestępcę od nie przestępcy, nie jest proces socjalizacji, ale jego zawartość: to, czego się uczy, a nie to, jak się uczy. Wszyscy ludzie mogą nauczyć się norm i wartości określanych mianem antyspołecznych, ale najwyraźniejsza jest częstotliwość kontaktów z tymi normami i wartościami oraz ich natężenie. Kolejnym czynnikiem jest wiek. Ludzie młodzi mają zbyt małe doświadczenie, by ocenić lub umieścić w odpowiednim kontekście owe idee i zachowania. Są bardziej podatni na różnego rodzaju wpływy, także te, które prowadzą do zachowań przestępczych.

Teorią tą posługiwano się w celu wyjaśnienia nasilania się przestęp-czości w niektórych społecznościach czy dzielnicach miast (Shaw i McKay, 1942). Jeśli w jakiejś okolicy rozwinie się subkultura dewiacyjna, jej wartości, postawy, normy, techniki i zachowania stają się powszech-nie dostępne dla innych, którzy są kształtowani przez przestępców. Co więcej, owe wartości i zachowania są przekazywane kolejnym pokoleniom przez socjalizację. W ten sposób niektóre społeczności stają się wylęgarnią pokoleń kryminalistów.

Panuje powszechna zgoda co do tego, że jednostki uczą się zachowań przestępczych jak każdej innej formy zachowań; teorię zróżnicowanych powiązań uznano jednak za niekompletną. Ujęcie to nie daje bowiem odpowiedzi na pytanie, dlaczego pewne działania określa się mianem przestępstw. Każda wyczerpująca teoria powinna odnieść się również do tej kwestii.

Teoria kontroli. Walter Reckless i jego współpracownicy (1956) skoncentrowali się na pytaniu, dlaczego w niektórych rejonach o wysokiej przestępczości spotyka się młodych ludzi, którzy nie stali się kryminalistami. Doszli do wniosku, że powstanie u danej osoby „dobrego" obrazu siebie pomaga jej „odizolować się" od otaczającej przestępczej subkultury.

Bardziej ogólnym punktem widzenia teorii kontroli jest to, że zachowania przestępcze wynikają z braku wewnętrznej kontroli jednostki, a także odpowiedniej i skutecznej kontroli społecznej. Główną ideą tego ujęcia jest przekonanie o potrzebie wyjaśniania tego, czym jest konformizm, a nie dewiacja. Konformizm traktuje się jako rezultat wewnętrznych i zewnętrznych mechanizmów kontrolnych. Czym są te mechanizmy kontroli społecznej?

Opierając się na teorii Durkheima, zwolennicy teorii kontroli twierdzą, że integracja społeczna i silne więzy społeczne każą ludziom akceptować normy i wartości ich społeczności i stosować się do tych norm. Hirschi (1969) dodał do tej teorii cztery definicje charakteryzujące silne więzy społeczne.

Przywiązanie dotyczy szczególnie silnych związków z konkretnymi jednostkami w danej społeczności. Związki z „istotnymi innymi" każą ludziom brać pod uwagę uczucia i opinie tych, z którymi są związani, co sprawia, że zachowują się bardziej odpowiedzialnie".

Zaangażowanie, czyli to, co ludzie zainwestowali w społeczeństwo, łagodzi ich zachowania. W latach sześćdziesiątych buntowniczym okrzykiem tych, którzy domagali się zmiany społecznej, było „nie ufaj nikomu po trzydziestce". Za sloganem tym kryło się przekonanie, że ludzie, którzy skończyli trzydzieści lat, mają rodziny i pracę na cały etat, co daje im pewien kapitał w istniejącym systemie i sprawia, że nie chcą go zmieniać. W przeciwieństwie do młodzieży są bardziej skłonni do dostosowania się do istniejących norm i wartości społecznych.

Zaabsorbowanie niedewiacyjnymi działaniami i ludźmi pozostawia mniej czasu, jak twierdzi Hirschi, na zachowania przestępcze.

Wspólny system przekonań łączy członków społeczności i umacnia ich opór wobec działań dewiacyjnych.

Choć teoria kontroli jest użytecznym uzupełnieniem teorii zróżnicowanych powiązań dzięki podkreśleniu znaczenia kontroli wewnętrznej i integracji społecznej danej wspólnoty, pozostaje również niekompletna. Ujęcie to nie wyjaśnia, na przykład, zjawiska przestępstw „białych kołnierzyków", czyli działalności kryminalnej (jak np. malwersacje) ludzi o wysokim statusie, powszechnie „szanowanych" i, wydaje się, dobrze zintegrowanych ze swoją społecznością. Ujęcie to nie pomaga również wyjaśnić zachowania tych, którzy są dobrze zintegrowani z subkulturami dewiacyjnymi. Silne więzi i normy społeczne takich subkultur nie są traktowane przychylnie przez społeczeństwo.

Chodzi zatem nie tylko o integrację społeczną, ale i o naturę systemu przekonań danej społeczności. Silne więzi społeczne w subkulturach dewiacyjnych mogą znacznie się przyczyniać do zachowań dewiacyjnych. Teoria kontroli nie odpowiada również na pytanie, dlaczego ludzie wybierają taką, a nie inną formę dewiacji. Wreszcie, brak zintegrowania jednostek ze społecznością może być zarówno przyczyną, jak i skutkiem ich zachowań dewiacyjnych. Teoria kontroli odgrywa zatem rolę w wyjaśnianiu dewiacji, ale nie wyczerpuje tego zagadnienia.

Wyjaśnienia socjologiczne: teorie makropoziomowe

Napięcia strukturalne. Niektóre wyjaśnienia dewiacji koncentrują się na zjawiskach makrospołecznych. Jedna z takich teorii kładzie nacisk na Durkheimowskie pojęcie anomii. Opisuje ono sytuację, w której typowe normy kierujące zachowaniem nie są już dłużej odpowiednie ani skuteczne. Skutkiem anomii jest obniżenie zdolności społeczeństwa do kształtowania odpowiednich zachowań. Na tej podstawie Merton (1938) twierdził, że dewiacja powstaje na skutek napięcia strukturalnego, jakie wynika z braku jasnych związków między kulturowo zalecanymi celami a środkami, którymi dysponuje społeczeństwo do osiągania tych celów. Z powodu niedopasowania jednostki, które w trakcie procesu socjalizacji nauczyły się, czego oczekuje od nich społeczeństwo (celów), nie realizują tego, bo społeczeństwa nie mogą często spełnić ich oczekiwań z braku odpowiednich środków. Na przykład: w Stanach Zjednoczonych oczekuje się od ludzi sukcesu zawodowego i finansowego. Nie każdy jednak może odnieść sukces w tych kategoriach. Niektórzy nie mają środków, by zdobyć wyższe wykształcenie czy choćby przeszkolenie zawodowe. Prowadzi to do poczucia anomii.

Merton zdefiniował cztery typy adaptacji dewiacyjnej. W pierwszym, innowacyjnym, osoba akceptuje standardowe cele kulturowe, ale nie zgadza się ze społecznie usankcjonowanymi środkami ich osiągania (np. osoba wykorzystująca poufne wewnętrzne informacje w operacjach akcjami czy obligacjami na giełdzie). Następny typ, rytualistyczny, dotyczy sytuacji, w których osoby nie akceptujące lub nie rozumiejące celów kulturowych mimo wszystko zachowują się w sposób społecznie akceptowany (np. stereotypowy biurokrata jest bardziej zainteresowany poprawnym wypełnieniem formularzy niż celem, któremu one służą). Wycofanie się opisuje sytuację osoby, która porzuciła zarówno kulturowo aprobowane cele, jak i środki (np. włóczęga czy wagabunda). Wreszcie, bunt jest sposobem adaptacji, w którym osoba nie akceptuje kulturowo aprobowanych celów i środków i zastępuje je innymi celami i środkami (np. rewolucjonista, bojownik o prawa obywatelskie).

Według teorii napięć strukturalnych źródłem problemów są struktury społeczne i kultura, a nie jednostka. Dlatego teoria ta jest szczególnie przydatna do wyjaśniania dewiacji w klasie niższej, która ma mniejszy dostęp do społecznie akceptowanych dróg do sukcesu. Ujęcie to lepiej wyjaśnia specyficzne zachowania dewiacyjne (np. kradzież) niż dewiację w ogóle. Teoria napięć strukturalnych nie jest również zbyt pomocna w wyjaśnianiu nieprzestępczej dewiacji społecznej czy przestępstw „białych kołnierzyków".

Kapitalizm i teoria konfliktu.

Korzenie teorii konfliktu tkwią w marksistowskim poglądzie, że kapitalizm - system ekonomiczny, w którym środki produkcji, dystrybucji i wymiany dóbr są własnością prywatną, a nie państwową - jest źródłem przestępstw. Ponieważ kontrola nad dobrami nie jest rozdzielona równo-miernie, kapitalizm skłania ludzi do zachowań przestępczych zarówno w celu otrzymania tego, co im się, jak sądzą, należy („wyzyskiwany" robotnik), jak i utrzymania lub pomnożenia tego, co mają (kapitaliści). Ów konflikt wynika bezpośrednio z konkurencji będącej immanentną cechą kapitalizmu, który kładzie nacisk na zysk, oraz z niezdolności robotników do uzyskania płacy zapewniającej minimum egzystencji.

Quinney (1974;1980) uważał, że kapitaliści kontrolują system prawny i nazywają zbrodnią wszystko, co zagraża ich przywilejom i dobrom, które zgromadzili dzięki kapitalizmowi. Z tej perspektywy nawet drobne przestępstwa (np. hazard, picie, nielegalny seks) traktowane są jako zagrożenie dla wartości ciężkiej pracy i trzeźwości, które spajają strukturę kapitalizmu.

Podobnie Spitzer (1980) twierdził, że kapitalistyczna kontrola nad aparatem sprawiedliwości pozwala kapitalistom kontrolować tych, którzy zagrażają funkcjonowaniu systemu. Na przykład: ci, którzy kradną, zagrażają własności bogatych, więc ich zachowanie określa się jako przestępcze. Co więcej, Spitzer utrzymuje, że kapitaliści odgrywają główną rolę w określaniu jako dewiantów społecznych tych, którzy nie pracują dla dobra kapitalizmu lub nie okazują należnego szacunku władzy, co jest istotnym wymaganiem w zhierarchizowanych organizacjach kapitalistycznych. Z drugiej strony ci, których zachowanie wspiera kapitalistyczne podejście lub jest jego przykładem (np. twardzi indywidualiści biorący udział w zawodach sportowych), kreowani są na pozytywne modele i przeciwstawiani dewiantom.

Teoria konfliktu wskazuje, w jaki sposób struktura ekonomiczna społeczeństwa wpływa na sferę polityczną, szczególnie w określaniu pewnych działań jako kryminalnych czy dewiacyjnych pod innymi względami. Podobnie jak teoria napięć strukturalnych ujęcie to sytuuje źródło zachowań dewiacyjnych w obrębie struktury społecznej, a nie w jednostce.

Jednak również i ono ma pewne ograniczenia. Teoria konfliktu zakłada, ze bogaci są wszechmocni, że wolno im określać mianem przestępstwa lub dewiacji, co tylko chcą. Podejście to nie uwzględnia praw chroniących robotników czy konsumentów przed samowolą działań kapitalistów.

Poza tym, klasa kapitalistów nie jest całkowicie zgodna co do tego, na czym polegają jej interesy i jak je chronić. Gdyby to nie było prawdą, nigdy nie weszłyby w życie prawa antytrustowe, które ograniczają dążenia niektórych spółek do kontrolowania sytuacji.

Kolejny zarzut, jaki można postawić teorii konfliktu, dotyczy ignorowania faktu istnienia dewiacji w społeczeństwach, w których nie ma istotnych nierówności. Przestępstwa i dewiacje istnieją również w krajach socjalistycznych, które zmniejszyły nierówności między swymi obywatelami.

Podobnie jak inne teorie dotyczące przyczyn przestępstw teoria konfliktu poszerza naszą wiedzę na temat dewiacji, ale nie daje pełnego wyjaśnienia.

Teoria naznaczania.

Jednym z najbardziej popularnych obecnie wyjaśnień dewiacji jest teoria naznaczania, która traktuje dewiację jako niezdolność do skate-goryzowania pewnych działań jako stosownych bądź niestosownych. Ujęcie to łączy wiele podobieństw z teorią konfliktu, ale przenosi ono nacisk ze sfery ekonomicznej na zdolność jednostek lub grup do naznaczania zachowań.

Podstawowym argumentem wysuwanym przez zwolenników teorii naznaczania (np. Lemert,1951; Erikson,1962; Becker,1963) jest założenie, że żadne zachowanie nie jest automatycznie i wewnętrznie dewiacyjne. Dewiacja wymaga definicji. Różne społeczeństwa (i różne grupy w ich obrębie) naznaczają jako dewiacyjne różne zachowania. W Stanach Zjednoczonych, na przykład, chodzenie po ulicach w szmatach i głoszenie chwały Boga wystawiałoby czyniącą to osobę na pośmiewisko i zaprowadziło ją prędzej czy później do aresztu albo szpitala psychiatrycznego. Są jednak społeczeństwa, w których podobne zachowanie wzbudziłoby szacunek ze względu na religijną naturę.

Równie ważne w teorii naznaczania jest stwierdzenie, że wszyscy ludzie dopuszczają się niekiedy działań określanych przez ich społe-czeństwo (czy grupę) jako dewiacyjne, ale nie wszystkie te działania są zauważane, a jeśli, to traktuje się je jako przypadkowe odchylenie czy przekroczenie normy. Nazywa się to dewiacją pierwotną. W teorii naznaczania nie jest najważniejszy sam akt, lecz to, co określa się jako dewiację wtórną, czyli publiczne naznaczenie kogoś jako dewianta, i, w konsekwencji, zaakceptowanie przez popełniającą wykroczenie osobę tożsamości dewianta. Tę akceptację uważa się za stygmat - silnie negatywny pogląd istotnie zmieniający widzenie siebie przez daną osobę i zmuszający ją niejako do kontynuowania swej -dewiacyjnej kariery" (Goffman, 1963). Akt dewiacji wtórnej może prowadzić również do retrospektywnego naznaczenia dawnej tożsamości, tak by odpowiadała tożsamości obecnej.

Teoria naznaczania jest wykorzystywana do wyjaśniania zarówno przestępczości, jak i dewiacji społecznej. Podstawową kwestią dla tego ujęcia jest pojęcie tożsamości; nie powinien więc dziwić fakt, że teoria ta jest mocno zakorzeniona w interakcjonizmie symbolicznym. Akt dewiacyjny jest mniej ważny niż naznaczenie go jako dewiacji, co prowadzi z kolei do zmiany tożsamości i może wywołać kolejne działania dewiacyjne.

Teoria naznaczania łączy mikro- i makropoziomowe podejście do dewiacji. Definicje dewiacji należą do definicji kulturowych (makro). Jednak zastosowanie tych definicji zachodzi podczas bezpośredniej interakcji z innymi i odgrywa istotną rolę w tożsamości jednostki (mikro). Ujęcie to ułatwia spojrzenie na dewiację jako proces społeczny, a nie moralny - niektórzy ludzie potrafią wymusić na innych zgodę na własne poglądy dotyczące tego, co jest zachowaniem odpowiednim, a co nie. Teoria ta jest przydatna również w wyjaśnianiu zachowań określanych jako naruszenia norm prawnych i społecznych.

Teoria naznaczania ma jednak ograniczenia. Są ludzie, dla których naznaczenie ich jako dewiantów staje się motorem do zmiany zachowania odbiegającego od normy. Wreszcie, więzienia i szpitale psychiatryczne pełne są ludzi (np. gwałcicieli czy zawodowych morderców), którzy znaleźli się tam dlatego, że ich zachowanie stanowi zagrożenie dla innych bądź dla nich samych, a nie dlatego, że ich działania zostały arbitralnie zdefiniowane jako naganne przez taką czy inną władzę.

SPOŁECZNE KONSEKWENCJE DEWIACJI

Socjologowie nie traktują dewiacji jako atrybutu danej osoby. Dewiacja jest naznaczeniem (etykietką) szczególnego zachowania przez proces społeczny. Gdy ten proces społeczny jest skodyfikowany i egzekwowany przez państwo, każde jego naruszenie nazywa się „przestępstwem". Inne, mniej jasno sformułowane definicje społeczne sprawiają, że różne formy zachowań traktowane są jako „dziwne", „odmienne", „nienormalne" czy wręcz „szalone". Zachowania tego rodzaju powodują, że ludzie unikają związanych z nimi osób, a także nalegają na to, by zachowania te w pewien sposób były ograniczane.

Stygmat społeczny

Wiele form nieprzestępczych zachowań dewiacyjnych niesie z sobą stygmat społeczny, czyli silnie negatywną tożsamość. W naszym społeczeństwie stygmatem takim naznacza się ludzi chorych psychicznie, mocno zdeformowanych pod względem fizycznym, inwalidów, a nawet cierpiących na schorzenia typu AIDS. Zachowania i nałogi, takie jak hazard, uzależnienie od narkotyków czy obżarstwo, często traktuje się jako dewiacje, a ulegające im osoby naznacza stygmatem społecznym. Określanie ludzi niekonwencjonalnych mianem „dewiantów", a nie „innych", znacznie wpływa na sposób traktowania tych jednostek i, w konsekwencji, na sposób, w jaki one same postrzegają siebie.

Dewiacja i społeczeństwo

Durkheim (1895) podkreślał, że dewiacje istnieją we wszystkich społeczeństwach. Twierdził, że dewiacje nie tylko nie są niczym nienormalnym, ale stanowią niezbędną cechę każdego społeczeństwa i spełniają kilka ważnych funkcji. Społeczne definicje dewiacji wyznaczają granicę zachowań dopuszczalnych, wyjaśniając tym samym, co społeczeństwo uważa za działanie słuszne i właściwe. Określanie pewnych zachowań jako dewiacji wzmacnia siłę moralną zachowań traktowanych jako społecznie akceptowalne. Reakcja społeczeństwa na zachowania dewiacyjne wzmacnia również solidarność społeczną, jednocząc wspólnie reagujących.

Dewiacja może również służyć społeczeństwu, prowadząc do zmiany społecznej. Dewiacja pokazuje alternatywę istniejących norm i wartości. Na przykład: według Mertona każda innowacja jest formą dewiacji, która jest nie tylko pozytywna, ale i absolutnie niezbędna, jeśli społeczeństwo nie ma popaść w stagnację. Ci, których w pewnym okresie nazywa się dewiantami, w przyszłości mogą być uznani za bohaterów. W przeszłości za dewiantów uważano ludzi, którzy walczyli o prawo wyborcze dla kobiet; obecnie nikt nie kwestionuje prawa kobiet do głosowania, a ci, którzy przyczynili się do wprowadzenia tego prawa, 'są powszechnie chwaleni.

Dewiacja jest więc zachowaniem innym niż zwykłe czy tradycyjne. To, czy zostanie przyjęta, czy napiętnowana, zależy od tego, kto wydaje ten osąd; zależy również od czasu, w jakim to zachowanie ma miejsce. Krótko mówiąc, dewiacja jest rezultatem procesu społecznego.

Przestępczość, a w szczególności przestępczość nieletnich, wynika z naruszania prawa i stanowi formę prawnie zdefiniowanej dewiacji. Dewiacja społeczna zaś odnosi się do działań naruszających normy społeczne, a niekoniecznie prawne.


Piotr Sztompka*

Patologia świadomości społecznej

Niezależnie od oceny tej najnowszej tendencji w obrębie świadomości społecznej występowały zawsze pewne zjawiska patologiczne. Kiedy mówimy "patologiczne", mamy na myśli, po pierwsze, zniekształcenia poznawcze, a więc poglądy uproszczone, jednostronne lub wręcz fałszywe, a po drugie - szkodliwe konsekwencje społeczne pewnych idei, np. wywoływanie napięć społecznych, konfliktów, a nawet destrukcji społeczności. Na ogół obie te okoliczności występują razem. Wyróżnimy trzy odmiany takich patologicznych przejawów świadomości społecznej.

Pierwsza to stereotypy.

Stereotyp to uproszczony, jednostronny, skrajnie wyjaskrawiony obraz pewnej zbiorowości, traktujący wszystkich jej członków w sposób niezróżnicowany, niezależnie od ich przymiotów indywidualnych. Tworzy się najczęściej na podstawie jakichś jednostkowych doświadczeń z reprezentantami zbiorowości, które zostają następnie uogólnione w sposób nieuprawniony na całą zbiorowość, by wreszcie zostać zastosowane zwrotnie, bezkrytycznie i "automatycznie" do każdego kolejnego członka zbiorowości. Wykluczają a priori możliwość, że ktoś należący do zbiorowości mógłby mieć inne cechy. Przypisują mu cechy wspólne bez dowodu i bez możliwości kontrdowodu. Tak więc stereotypy przejaskrawiają różnice między grupami, ignorują wewnętrzne zróżnicowanie w obrębie grup i odnoszą rzekome ogólne cechy całej grupy do każdego jej członka. Najczęstszym tematem stereotypów są cechy zbiorowości etnicznych, narodowych i rasowych. Przykłady są niezliczone: Skandynawowie są zimni, Anglicy są flegmatyczni, Francuzi są najlepszymi kochankami, Murzyni są leniwi, Żydzi mają największe talenty do interesów Oczywiście przedmiotem stereotypów mogą być również zbiorowości mniejszej skali: krakowianie w odróżnieniu od warszawiaków czy poznaniaków, górnicy w odróżnieniu od rolników, lekarze w odróżnieniu od adwokatów itp. Stereotyp czyni wrażenie wiedzy obiektywnej, sam w sobie bowiem nie zawiera jeszcze wartościowania. Stwierdza jedynie pewne uogólnione cechy grupowe, nie wyrażając ich oceny.

Szczególne niebezpieczeństwo stereotypów pojawia się wtedy, gdy implikują one wyraźnie negatywną ocenę opisywanej grupy, a także gdy traktują takie negatywne cechy jako nieusuwalne i nienaprawialne, bo związane z samą naturą grupy, niezależną od dobrych chęci i starań poszczególnych jej członków. Czarna rasa jest po prostu z natury leniwa i dlatego żaden Murzyn nie będzie dobrym pracownikiem. Żydzi to z natury oszuści i lichwiarze i dlatego żadnemu Żydowi nie można zaufać. Politycy to z natury ich zawodu środowisko do głębi skorumpowane i żaden polityk nie działa w interesie obywateli. Tego rodzaju negatywne stereotypy nazywamy przesądami. I znów najczęstsza kategoria to przesądy rasowe czy etniczne, choć spotykamy także przesądy regionalne, zawodowe lub grupowe. Przesądy formułowane są wobec grup obcych, innych niż nasza. Ale często towarzyszy im przeciwny stereotyp naszej własnej grupy, jednostronnie i uogólniająco pozytywny Nazwiemy to megalomanią albo szowinizmem grupowym, a jego szczególną formą jest opisywane przez nas wcześniej zjawisko zawyżonej samooceny grupy na skali porównawczej z innymi grupami. Polacy to naród szczególnie tolerancyjny, bogobojny i waleczny. Krakowianie to środowisko wyrafinowane intelektualnie i artystycznie. Kobiety są wrażliwsze i mądrzejsze od mężczyzn. Nasza firma jest najlepsza w branży (podczas gdy obiektywnie jest piąta w rankingu).

Niezależnie od wadliwości poznawczej: jednostronności, selektywności, przejaskrawienia, nieprawomocnego uogólnienia, co przesądy dzielą ze stereotypami, niosą one w sobie, zwłaszcza w powiązaniu z szowinizmem grupowym, element dodatkowy: emocje niechęci, wrogości i odrzucenia wobec obcych. A to ma już bardzo groźne konsekwencje społeczne. Po pierwsze może prowadzić do separowania się od obcej grupy, powiększania dystansu społecznego, czyli ograniczania puli wspólnie podejmowanych interakcji (np. unikania mieszanych małżeństw), a w końcu całkowitej nawet segregacji, czyli zwyczajowo lub prawnie zagwarantowanej izolacji: pełnej endogamii małżeńskiej, osobnych dzielnic zamieszkania czy nawet zamkniętych gett, wydzielonych terenów konsumpcji i rozrywki. Skrajnym przykładem segregacji rasowej był tzw. apartheid w Afryce Południowej. Inny - to żydowskie getta w miasteczkach Europy Wschodniej przed II wojną światową.

Następny krok to już nie tylko pasywne izolowanie się czy unikanie, ale aktywne, gorsze traktowanie członków obcej grupy. Nazywamy to dyskryminacją. Dyskryminacja to mniejsze szanse dostępu do wykształcenia, zawodu, majątku, praw politycznych, prestiżu i innych cenionych dóbr, z tej tylko racji, że ktoś jest członkiem jakiejś grupy będącej przedmiotem przesądów i bez uwzględnienia jego indywidualnych kwalifikacji czy zasług. W momencie pojawienia się dyskryminacji zaczyna działać pewien złowieszczy mechanizm społeczny, który Robert Merton określał jako samorealizujące się proroctwo. Otóż przypuśćmy, że akceptujemy przesąd, iż Murzyni są leniwi i nie nadają się do pracy. Wówczas oczywiście nie będziemy Murzynów zatrudniać, woląc pracowników białych. W rezultacie Murzyni pozostaną bezrobotni, a fakt, że procent Murzynów wśród bezrobotnych będzie wielokrotnie przewyższał procent białych, potraktowany zostanie jako dowód, że Murzyni są niezdolni do pracy. Albo inny przykład: przypuśćmy, że w danym społeczeństwie istnieje stereotyp kobiety jako gospodyni domowej i przesąd, że kobiety nie nadają się do polityki. Wówczas będą bardzo rzadko wystawiane w wyborach, jeszcze rzadziej wybierane, a fakt, że parlament będzie zdominowany przez mężczyzn, posłuży jako argument umacniający antykobiecy przesąd i męską megalomanię.

Mocno ugruntowane przesądy, którym towarzyszy segregacja i dyskryminacja, mogą przerodzić się w bezpośrednie ataki wobec grup dyskryminowanych. Ich członkowie stają się przedmiotem szykan, prześladowań, wysiedlania, "czystek etnicznych", wandalizmu, aktów przemocy fizycznej. Stąd już niedaleko do eksterminacji, a więc eliminowania najpierw poszczególnych członków, czego tragicznym przykładem są lincze i pogromy, a później nawet całej obcej społeczności, co podjął np. Hitler jako tzw. "ostateczne rozwiązanie" kwestii żydowskiej. W ogóle antysemityzm dostarcza tragicznego przykładu eskalacji od stereotypów, poprzez wszystkie stopnie pośrednie, aż do ludobójstwa.

Zygmunt Bauman interpretuje mechanizm masowej zagłady Żydów przez reżim nazistowski jako efekt dwóch procesów. Po pierwsze, pogłębiające się przesądy antysemickie, rozniecane przez propagandę nazizmu i ujęte nawet w kształt quasi-naukowej doktryny, dostarczały motywacji do ludobójstwa, a równocześnie, po drugie, długotrwała segregacja i separacja od tej społeczności (obyczajowa, religijna, wreszcie przestrzenna, w gettach) unicestwiała hamulce moralne, elementarny impuls współczucia, pozwalając traktować Żydów już nie tylko jako gorszych i obcych, ale jako nieludzi, których wyeliminowanie jest tylko problemem technicznym, takim jak oczyszczenie pola z chwastów czy wytrzebienie insektów.

Historia XX wieku, przynosząca obok Holocaustu, stalinowskie łagry, masowe morderstwa czerwonych khmerów w Kambodży, rzezie plemienne w Ruandzie, masakrę muzułmanów w Srebrenicy; czystki etniczne w Kosowie - pokazuje dowodnie, jaka niszcząca siła kryć się może w wykrzywionych ideach i chorej świadomości zbiorowej. Skąd ta choroba się bierze? Czasami rodzi się spontanicznie, oddolnie. Jest tak najczęściej wtedy, gdy obcy zagrażają interesom ekonomicznym, stwarzają konkurencję na rynku pracy, wykazują jakieś przewagi uzdolnień. Wywołana tym niechęć lub zawiść sprawia, że jako częściowo nieświadoma racjonalizacja grupę zaczyna razić odmienność sposobów życia, ubierania się, obyczajów, praktyk religijnych. Zaczynają krążyć plotki, bulwersujące opowieści, tworzą się mity o jakichś złowieszczych zamiarach obcej grupy. Szczególnie podatna atmosfera dla poczucia grupowego zagrożenia pojawia się w sytuacji kryzysu ekonomicznego, pogorszenia warunków życia. Wtedy działa sformułowana i potwierdzona eksperymentalnie przez psychologów amerykańskich Dollarda i Millera hipoteza "frustracji-agresji". Naturalnym obiektem agresji staje się grupa obca. I tak powstaje przesąd, rozpoczynając narastającą sekwencję konfliktu.

Często jednak geneza przesądów nie jest oddolna, lecz odgórna. Stereotypy i przesądy są szczególnie podatne na celową manipulację. Stają się narzędziem cynicznej polityki, gdy znalezienie "kozła ofiarnego" w postaci obcej grupy spełnia aż kilka użytecznych funkcji. Po pierwsze, pozwala obarczyć tę grupę winą za niepowodzenia władzy czy trudności, jakie przechodzi społeczeństwo. Po drugie, przekonanie o zagrożeniu ze strony takiej grupy wywołuje - zgodnie ze znanym nam już prawem Simmla-Cosera - pełniejszą integrację zbiorowości, "zwarcie szyków" i skupienie się wokół liderów, którzy zyskują w ten sposób dodatkową legitymizację. Po trzecie, konflikt staje się tematem zastępczym, na którym skupia się uwaga zbiorowości, zapominającej o innych problemach, które władza stara się ukryć czy zatuszować. Nie bez powodu za zbrodniami inicjowanymi przez stereotypy i przesądy stoją często konkretne postaci: Hitler, Stalin, Pol Pot, Idi Amin, Karadźić, Milośević.

Zmieńmy teraz skalę analizy i popatrzmy na interesującą patologię świadomości zbiorowej w małych grupach. Amerykański psycholog społeczny Irving Janis zidentyfikował i opisał syndrom, który nazwał "myśleniem grupowym". Jak wskazywaliśmy wcześniej, silne więzi społeczne między członkami grupy, solidarność grupowa, wzajemna lojalność i zaufanie, czyli to, co określamy czasem jako morale grupy, jest niezmiernie istotne z dwóch powodów Po pierwsze, zwiększa atrakcyjność grupy dla jej członków, ponieważ przynosi autoteliczne satysfakcje z uczestnictwa, daje poczucie wsparcia, zakorzenienia, bezpieczeństwa. Jednostka silnie identyfikuje się z grupą spoistą, czyni przynależność do grupy istotnym fragmentem swojej tożsamości. Po drugie, silne więzi społeczne w grupach spoistych sprzyjają mobilizacji do działania, ułatwiają koordynację i tym samym zwiększają efektywność grupy w tym obszarze, w którym działa kolektywnie. Jak wie każdy trener i każdy kibic piłkarski, aby zwyciężać, nie wystarczy kupić najlepszych zawodników, trzeba jeszcze z nich stworzyć zgrany zespół, czyli właśnie wytworzyć w drużynie wysokie morale. To samo dotyczy oddziału wojskowego, komitetu naukowego, wyprawy himalaistów albo jakiejkolwiek innej grupy zadaniowej.

Janis zauważył jednak, że są zagadkowe przypadki, gdy te dwie konsekwencje spoistości grupy - atrakcyjność i efektywność - rozchodzą się. Grupa jest ogromnie atrakcyjna dla jej członków, identyfikują się z nią bardzo silnie, przynależność do niej traktują jako najważniejszą dla własnej tożsamości, a mimo to efektywność grupy spada, ponosi ona niepowodzenia czy nawet klęski. Przykłady Janisa zaczerpnięte zostały ze świata amerykańskiej polityki. Badał on dokładnie warunki dochodzenia do katastrofalnej w skutkach decyzji o inwazji na Kubę w Zatoce Świń, decyzji podjętej przez najbliższe otoczenie prezydenta Kennedy'ego. Przykład późniejszy, bardzo podobny, to decyzja o włamaniu do sejfów konkurentów politycznych w Hotelu Watergate, podjęta przez współpracowników prezydenta Nixona, prowadząca w efekcie do usunięcia prezydenta z urzędu. Jeszcze nowszy przykład to aneksja Kuwejtu zamierzona przez Saddama Hussajna, a zakończona sromotną porażką militarną. A wychodząc poza świat polityki, opisana przez Iona Krakauera w słynnym bestsellerze tragedia grupy zdobywającej Mount Everest może również być zinterpretowana w tych kategoriach. We wszystkich tych przypadkach spoistość grup decyzyj-nych była niezwykle silna. Za silna, twierdzi Janis, bo także i w tej dziedzinie okazuje się, że zbyt wiele tego, co skądinąd dobre, może prowadzić do katastrofalnych skutków. Istnieje jakiś optymalny, średni poziom spoistości, który zapewnia grupie sukces. Poniżej tego, w przypadku demoralizacji, ale i powyżej, w przypadku nadmiernie rozbudowanego morale, grupa jest niezdolna do efektywnego działania.

Myślenie grupowe polega, mówiąc najprościej, na zupełnej zatracie przez grupę poczucia rzeczywistości, dzięki jej izolacji od otoczenia i zamknięciu się we własnym świecie. Na syndrom myślenia grupowego składają się następujące elementy.

Po pierwsze, złudzenie nieograniczonej siły i bezkarności, dające poczucie pełnego bezpieczeństwa.

Po drugie, lekceważenie wszelkich potencjalnych zagrożeń, sygnałów ostrzegawczych, realistycznych informacji płynących z zewnętrznego świata, poprzez wzajemnie wzmacniające się w interak-cjach członków grupy racjonalizacje. W ten sposób członkowie grupy umacniają się w swoich przekonaniach, grupowym samozadowoleniu i arogancji.

Po trzecie, niepodważalna wiara w swoją wyższość moralną, słuszność własnych wartości, celów czy sprawy, o którą się walczy. A równocześnie budowanie stereotypów i przesądów na temat oponentów, przeciwników i wrogów, jako wcieleń zła, co usprawiedliwiać ma stosowanie wobec nich wszelkich, nawet najbardziej amoralnych metod.

Po czwarte, traktowanie przywódców grup zewnętrznych jako słabych, niekompetentnych czy wręcz głupich, co dyskwalifikuje ich jako partnerów do ewentualnych negocjacji i kompromisów

Po piąte, silne akcentowanie lojalności wobec grupy jako najwyższej cnoty i stąd bezwzględna presja w kierunku konformizmu. Odmienność poglądów to nie jest sprawa intelektualna, lecz moralna, a więc każdy dysydent jest traktowany jako niegodny odszczepieniec lub zdrajca.

Po szóste, autocenzura powstrzymująca przed wyrażaniem wątpliwości czy kontrargumentów w obawie przed moralnym potępieniem grupy, przez przekonywanie samych siebie o ich niewielkiej ważności czy trafności.

Po siódme, pojawienie się najbardziej gorliwych, samozwańczych cenzorów, którzy kontrolują przepływ informacji spoza grupy i izolują grupę, a zwłaszcza jej przywódcę, od wszelkich opinii, które mogłyby zachwiać jednomyślnością i pewnością ich racji.

Po ósme, wytworzenie się złudzenia pełnej jednomyślności, dzięki założeniu, że milczenie narzucone przez autocenzurę oraz brak odmiennych opinii zewnętrznych, skutecznie ukrytych przez cenzorów, oznacza pełną zgodę wszystkich członków z decyzjami czy polityką grupy.

W sytuacji myślenia grupowego, w rezultacie takiej samonapędzającej się i samowzmacniającej się spirali coraz głębszej izolacji grupy we własnym wyimaginowanym świecie, dochodzi do całkowitego zafałszowania obrazu zewnętrznego otoczenia, w którym grupa działa, do nierealistycznej oceny własnych możliwości i w efekcie do działań przynoszących niepowodzenie czy klęskę. Biały Dom prezydenta Kennedy'ego nie docenił determinacji i siły oporu Kubańczyków, przeceniając zarazem swoje możliwości militarne. Biały Dom prezydenta Nixona nie docenił roli mediów i opinii publicznej jako "trzeciej władzy" w społeczeństwach demokratycznych, a także przecenił swoje szanse zatuszowania afery i manipulowania organami wymiaru sprawiedliwości. Otoczenie Saddama Hussajna nie doceniło zaangażowania amerykańskich interesów ekonomicznych w Kuwejcie oraz nie dostrzegało słabości własnej techniki wojskowej, podejmując próbę aneksji, która zakończyła się klęską militarną. A zblazowani wcześniejszymi sukcesami przewodnicy himalajscy nie docenili możliwości zmiany pogody i przecenili siły swoich komercyjnych klientów-amatorów, doprowadzając do tragedii.


Dawid L. Rosenham*

O LUDZIACH NORMALNYCH W NIENORMALNYM OTOCZENIU

(fragment)

Jeżeli istnieje zdrowie psychiczne i choroba psychiczna, jak można je rozróżnić?

Można z korzyścią dla sprawy rozstrzygnąć, ten dylemat, jeżeli się odda normalnych ludzi (tzn. takich ludzi, którzy nie cierpią i nigdy nie cierpieli z powodu objawów poważnych zaburzeń psychicznych) do szpitali psychiatrycznych i stwierdzi wówczas, czy zostali uznani za zdrowych psychicznie, a jeśli tak, to w jaki sposób. Gdyby zawsze roz-poznawano zdrowie psychiczne u takich pseudopacjentów, mielibyśmy wówczas niezbity dowód na to, że zdrową psychicznie jednostkę można odróżnić od zaburzonego otoczenia, w jakim się znalazła. Normalność (i przypuszczalnie nienormalność) jest dostatecznie wyraźna, by móc ją rozpoznać niezależnie od otoczenia, gdyż nośni-kiem jej jest dana osoba. Z drugiej jednak strony, jeżeli zdrowie psychiczne pseudopacjentów nie zostanie rozpoznane, mogą się wyłonić poważne trudności dla tych, którzy opowiadają się za tradycyj-nymi metodami diagnostyki psychiatrycznej. Jeśli założymy, że personel szpitala nie był niekompetentny, że pseudopacjent zachowywał się równie normalnie jak poza szpitalem i że nie utrzymywał, jakoby był już kiedyś w szpitalu psychiatrycznym — nieoczekiwany rezultat takiego eksperymentu umocni tylko pogląd, że diagnoza psychiatryczną mówi niewiele o samym pacjencie, a za to bardzo dużo o środowisku, w jakim znajduje go obserwator.

Oto opis takiego właśnie eksperymentu. Osiem zdrowych psychicznie, osób zgłosiło się i zostało przyjętych do dwunastu różnych szpitali.

Pseudopacjenci i ich otoczenie

Ośmioro pseudopacjentów stanowiło zróżnicowaną grupę. Jeden, w wieku około dwudziestu lat, był studentem ostatniego roku psychologii. Pozostałe siedem osób to ludzie starsi i już „urządzeni" w życiu: trzech psychologów, pediatra, psychiatra, malarz i kobieta zajmująca się domem. Grupa składała się z trzech kobiet i pięciu mężczyzn. Wszyscy przybrali pseudonimy, by rzekome diagnozy ich choroby nie sprawiły im później kłopotów. Ci, którzy byli zawodowo związani z psychiatrią lub psychologią, przyznawali się do innych zawodów, żeby uniknąć szczególnej uwagi ze strony personelu, wynikającej z uprzej-mości albo ostrożności wobec „chorych" kolegów. Z wyjątkiem mojego przypadku (byłem pierwszym pseudopacjentem i o mojej obecności wiedzieli, o ile mi wiadomo, tylko dyrektor szpitala i główny psycholog) personel szpitalny nie wiedział o obecności pseudopacjentow i charakterze programu badań.

Warunki hospitalizacji były również zróżnicowane. Po to, by móc uogólnić rezultaty badań, postarano się o przyjęcie pseudopacjentow do różnych szpitali. Dwanaście szpitali, w których przeprowadzano ekspery-ment, znajdowało się w pięciu różnych stanach na wschodnim i zachod-nim wybrzeżu. Niektóre z nich były stare i w opłakanym stanie, inne prawie nowe. Jedne były placówkami naukowymi, inne nie. W jednych była wystarczająca liczba personelu w stosunku do pacjentów, w innych brakowało personelu. Tylko jeden z zakładów był szpitalem prywatnym. Reszta była utrzymywaną z funduszy stanowych lub federalnych albo, w jednym wypadku, z funduszy uniwersyteckich.

Pseudopacjent dzwonił do szpitala z prośbą o wyznaczenie wizyty, a następnie zgłaszał się na izbę przyjęć skarżąc się, że słyszy głosy. Zapytany, co to za głosy, odpowiadał, że są zwykle niewyraźne, „głuche", „puste" „nużące". Głosy były nie znane pseudopacjentowi, a ich brzmie-nie wskazywało na tę samą płeć, co płeć pacjenta. Treści te zostały wybrane dlatego, że wyrażają one tak powszechnie spotykany ostatnio w USA lęk egzystencjalny, wynikający z braku poczucia głębszego sensu życia. To tak, jak gdyby osoba mająca halucynacje mówiła: „Moje życie jest puste i nijakie". O wyborze tych objawów zadecydował również brak jednego choćby opisu psychozy egzysten-cjalnej w literaturze fachowej.

Poza symulowaniem tych objawów oraz sfałszowaniem nazwisk, zawodów i miejsc pracy nie wprowadzono żadnych zmian w życiorysach czy w danych środowiskowych osób biorących udział w eksperymencie. Istotne wydarzenia w życiu pseudopacjentów były przedstawione zgodnie z prawdą. Związki z rodzicami, rodzeństwem, małżonkiem, dziećmi, kolegami z pracy i ze szkoły opisywano dokładnie tak, jak wyglądały w rzeczywistości; przestrzegano naturalnie konsekwencji w wyżej wymie-nionych zmianach. Frustracje i niepokoje opisywano na równi z radoś-ciami i satysfakcjami. Warto zapamiętać te fakty. One to bowiem przyczyniły się w dużym stopniu do uzyskania wyników świadczących o zdrowiu psychicznym, gdyż żaden z życiorysów ani żadne z aktualnych zachowań pseudopacjentów nie były w jakimkolwiek stopniu patologicz-ne. Natomiast po przyjęciu na oddział psychiatryczny pseudopacjent przestawał symulować jakiekolwiek objawy choroby psychicznej. W niektórych przypadkach następował krótki okres niewielkiego zdener-wowania i niepokoju, gdyż żaden z pseudopacjentów właściwie nie wierzył, że zostanie tak łatwo przyjęty. W gruncie rzeczy wszyscy oni bali się, że zostaną natychmiast zdemaskowani jako oszuści i narażeni na wstyd. Ponadto wielu z nich nie było nigdy na oddziale psychiatrycznym, a nawet ci, którzy kiedyś odwiedzili taki oddział, czuli niekłamany strach przed tym, co się z nimi stanie. Ich niepokój był więc całkiem adekwatny do nie znanego im otoczenia szpitala i szybko ustąpił.

Poza krótkotrwałym okresem niepokoju pseudopacjenci zachowywali się na oddziale tak, jak zachowywali się „normalnie". Pseudopacjenci rozmawiali z pacjentami i personelem tak samo, jak to zwykli robić na co dzień. Ponieważ na oddziale psychiatrycznym jest niebywale wprost mało do roboty, starali się wciągnąć innych do rozmowy. Na pytania personelu o to, jak się czują, odpowiadali, że czują się dobrze i nie mają już żadnych objawów. Reagowali na polecenia pielęgniarek, na wezwania do przyjmowania leków (których nie połykali) i stosowali się do regulaminu posiłków. Poza zajęciami dostępnymi im na oddziałach spędzali czas na spisywaniu swoich obserwacji na temat oddziału, pacjentów i personelu. Z początku robili notatki „potajemnie", ale wkrótce okazało się, że nikt nie zwraca na to uwagi, zaczęli więc pisać na dużych kartkach papieru w miejscach ogólnie dostępnych, jak na przykład świetlica. Nie ukrywali absolutnie tych czynności.

Pseudopacjenci, podobnie jak prawdziwi pacjenci psychiatryczni, poszli do szpitala nie wiedząc, kiedy zostaną zwolnieni. Powiedziano każdemu z nich, że ma się wydostać ze szpitala na własną rękę, przede wszystkim przekonując personel o swoim zdrowiu psychicznym. Wystąpi-ły u nich poważne stresy psychiczne związane z hospitalizacją, ale tylko jeden z pacjentów zażądał, prawie natychmiast po przyjęciu, żeby go wypuszczono. Mieli oni zatem silną motywację do tego, żeby nie tylko zachowywać się normalnie, ale również żeby być wzorowymi pacjentami. Raporty pielęgniarek, które zdobyto w większości wypadków, wskazują na to, że zachowanie pseudopacjentów nie było w żadnym stopniu dezorganizujące. Raporty te w identyczny sposób głoszą, że pacjenci byli „przyjaźni" i „kooperatywni" oraz że „nie wykazywali żadnych nienormalnych objawów".

Normalni nie są uznani za zdrowych psychicznie

Mimo tego jawnego „pokazu" zdrowia psychicznego pseudopacjenci nie zostali zdemaskowani. Poza jednym wyjątkiem, wszystkim postawiono diagnozę schizofrenii i zwolniono ich z diagnozą schizofrenii „w okresie remisji". Nie należy absolutnie lekceważyć określenia w okresie remisji" jako czystej formalności, gdyż w żadnym momencie trwania hospitalizacji nie podniesiono kwestii symulacji pseudopacjenta. Ani też nie ma żadnej wzmianki w kartach szpitalnych, że status pseudopacjen-ta był podejrzany. Natomiast wszystkie dowody wskazują na to, że pseudopacjent raz opatrzony etykietą schizofrenika. pozostał z nią do końca. Skoro pseudopacjent miał być zwolniony, musiał być, oczywiście, „w okresie remisji", ale znaczyło to, że nie jest zdrowy psychicznie ani też nigdy, w opinii personelu, nim nie był.

Nie można przypisywać identycznego niepowodzenia w rozpoznaniu zdrowia psychicznego poziomowi poszczególnych szpitali, gdyż, mimo że były między nimi istotne różnice, wiele z nich ma opinię doskonałych, zakładów. Nie można też utrzymywać, że był po prostu zbyt krótki, czas na obserwację pacjentów. Okres trwania hospitalizacji wahał się od siedmiu do pięćdziesięciu dwu dni, ze średnią dziewiętnastu dni. W istocie pseudopacjenci nie byli poddani zbyt dokładnej obserwacji, ale ten fakt świadczy bardziej o tradycjach panujących w szpitalach psychiatrycznych niż o braku możliwości.

Wreszcie nie można powiedzieć, że niepowodzenie w rozpoznaniu zdrowia psychicznego pseudopacjentów wynikało z ich nienormalnego zachowania. Chociaż wykazywali oni pewne oznaki napięcia, odwie-dzający ich goście, podobnie zresztą jak inni pacjenci, nie zauważyli żadnych istotnych nienormalności w ich zachowaniu Dość często zdarzało się nawet, że pacjenci „demaskowali" zdrowie psychiczne pseudopacjentów. Podczas pierwszych trzech hospitalizacji, kiedy to prowadzono dokładne badania statystyczne, trzydziestu pięciu spośród wszystkich stu osiemnastu pacjentów na oddziale wypowiadało swoje podejrzenia, czasem dość energicznie: „Nie jesteś wariatem. Jesteś dziennikarzem albo profesorem (co się odnosiło do bezustannego robienia notatek. Kontrolujesz szpital . Jednak chociaż większość pacjentów dala się przekonać po zapewnieniach pseudopacjenta, że był on chory zanim przyszedł do szpitala, ale teraz jest zdrowy, niektórzy do końca wierzyli, że pseudopacjent był zdrowy podczas trwania hospitalizacji. Fakt, że pacjenci często rozpoznawali normalność, gdy tymczasem personelowi się to nie udało, nasuwa istotne refleksje.

Niepowodzenie w rozpoznawaniu zdrowia psychicznego podczas hospitalizacji może być spowodowane faktem że lekarze mają tendencje do robienia tego, co statystyka nazywa błędem drugiego typu- Oznacza to, że lekarze są bardziej skłonni uznać zdrową osobą za chorą, niż chorą osobę za zdrową. Nietrudno znaleźć powody takiego stanu rzeczy - z pewnością dużo większe niebezpieczeństwo kryje się w złej diagnozie postawionej osobie chorej, niż zdrowej. Lepiej więc popełniać błędy wynikające z ostrożności i podejrzewać chorobę nawet u ludzi zdrowych.

Ale to, co się stosuje do medycyny somatycznej, nie dotyczy w równym stopniu psychiatrii. Choroby somatyczne, choć przysparzają wiele cierpienia, nie są na ogół poniżające. Na diagnozach psychiatrycz-nych natomiast ciąży piętno osobiste, prawne i społeczne. Należało więc stwierdzić, czy tendencja do stawiania zdrowym ludziom diagnozy chorych psychicznie działa w odwrotnym kierunku.

Przeprowadzono zatem eksperyment w szpitalu będącym jednocześnie placówką naukową, którego personel dowiedział się o wynikach poprzednich badań i wątpił, by taki błąd mógł się zdarzyć w jego szpitalu. Poinformowano personel, że w czasie najbliższych trzech miesięcy jeden lub więcej pseudopacjentów będzie się starało o przyjęcie do tego właśnie szpitala. Poproszono, by osoby należące do personelu, podczas przyjmowania pacjentów lub na oddziale oceniały stopień prawdopodobieństwa, czy któryś z nich może być pseudopac-jentem. Zastosowano skalę dziesięciopunktową, przy czym punkty 1 i 2 wskazywały na najgłębsze przekonanie, że dany pacjent jest pseudopacjentem.

Otrzymano ocenę stu dziewięćdziesięciu trzech pacjentów, których przyjęto na leczenie psychiatryczne. Oceny wystawiały osoby, które miały kontakt z pacjentami lub byli za nich bezpośrednio odpowiedzialni: salowe, pielęgniarze, psychiatrzy, inni lekarze i psycholodzy. Czterdziestu jeden pacjentów zostało z najgłębszym przekonaniem uznanych za pseudopacjentów przez przynajmniej jednego członka personelu. Dwudziestu trzech było podejrzanych w oczach przynajmniej jednego psychiatry, dziewiętnastu było podejrzanych dla jednego psychiatry oraz jeszcze jednego członka personelu. Natomiast w tym okresie żaden pseudopacjent (przynajmniej z mojej grupy) nie zgłosił się do szpitala.

Eksperyment ten daje wiele do myślenia. Wskazuje na to, że tendencja do uznawania normalnych ludzi za nienormalnych może też działać w odwrotnym kierunku, jeżeli stawka (w tym wypadku prestiż i wnikliwość diagnozy) jest wysoka. Ale co można powiedzieć o tych dziewiętnastu osobach, które jeden psychiatra i jeszcze jeden członek personelu uznali za „zdrowych psychicznie"? Czy ci ludzie byli rzeczywiś-cie „zdrowi psychicznie", czy też personel, starając się uniknąć błędu drugiego typu, miał inklinacje do popełniania większej ilości błędów pierwszego typu, nazywając nienormalnych ludzi „zdrowymi"? To pytanie musi pozostać bez odpowiedzi. Jedno jest tylko pewne: żaden proces diagnostyczny, w którym tak łatwo o tego typu błędy na dużą skalę, nie może być godny zaufania.

Trwałość etykiet psychodiagnostycznych

Poza tendencją do uważania zdrowych ludzi za chorych — tendencją, która bardziej odnosi się do procedury diagnostycznej przy przyjmowaniu pacjenta niż do diagnoz stawianych podczas długiego okresu obserwacji •— wyniki wskazują na powszechną rolę etykietowania w ocenie psychiatrycznej. Raz uznany za schizofrenika, pseudopacjent nie mógł się pozbyć tej etykietki. Etykietka ta rzutuje w całej pełni na postrzeganie jego osoby i jego zachowań przez innych ludzi.

Z jednego punktu widzenia te dane nie bynajmniej zaskakujące, gdyż od dawna wiadomo, że poszczególne elementy nabierają znaczenia w kontekście, w jakim występują. Na przykład Asch wykazał istnienie „głównych" cech osobowościowych (takich jak „ciepło" i „oziębłość"), które są tak silne, że wyraźnie zabarwiają znaczenie innych informacji, składając się na obraz danej osobowości. „Chory psychicznie", „schizofrenik", „pacjent maniakalno-depresyjny" i „wariat" — należą prawdopodobnie do najsilniejszych cech głównych: skoro dana osoba została raz uznana za nienormalną, etykieta ta rzutuje na wszystkie jej zachowania czy cechy charakterystyczne. W rzeczywistości działanie etykietki jest tak silne, że całkowicie przeoczono i absolutnie błędnie zinterpretowano normalne zachowania pseudopacjentów. W celu zobrazowania tej kwestii posłużymy się kilkoma przykładami.

Wspomniałem już wcześniej, że nie wprowadzono żadnych zmian w historii życia i obecnej pozycji społecznej pseudopacjentów, poza zmianami nazwiska, miejsca pracy i, tam gdzie było to konieczne, zawodu. Poza tymi szczegółami wszystkie opisy życiorysów i okoliczności życiowych pseudopacjentów były zgodne z prawdą. Ich losy nie wskazy-wały na rozwijanie się psychozy. Jak więc mogły być zgodne z diagnozą psychozy? A może zmodyfikowano opis tych losów, tak by pasowały do diagnozy, jaką pseudopacjent otrzymywał?

O ile jestem w stanie ustalić, zasadniczo „zdrowe" losy pseudopacjen-tów nie wpłynęły w żadnej mierze na te diagnozy. Wręcz przeciwnie — ocena historii życia pseudopacjentów kształtowała się całkowicie pod wpływem diagnozy. Wyraźny przykład takiego wpływu widzimy w przypadku pseudopacjenta, który we wczesnym dzieciństwie miał bardzo bliski kontakt z matką, ale był raczej oddalony od ojca. Jednakże w okresie dojrzewania i potem ojciec stal się jego bliskim przyjacielem, a stosunki z matką uległy oziębieniu. Jego obecny związek z żoną był wyjątkowo bliski i ciepły. Poza sporadycznymi sprzeczkami, nieporozu-mienia były minimalne. Rzadko też karali dzieci klapsami. Z całą pewnością nie ma nic szczególnie patologicznego w tej historii. Niewykluczone, że wielu czytelników zna podobny układ z własnych doświadczeń, za którymi nie kryją się żadne szkodliwe konsekwencje. Proszę jednak zwrócić uwagę, jak ta historia została zinterpretowana w kontekście psychopatologicznym. Oto historia przypadku sporządzona po wypisaniu pacjenta ze szpitala.

Ten biały, trzydziestodziewięcioletni mężczyzna przejawia w bliskich związkach oznaki ambiwalencji, datującej się już od wczesnego dzieciństwa. Serdeczny związek z matką ulega oziębieniu w okresie dojrzewania. Chłodne stosunki z ojcem przekształcają się — według niego — w bardzo zażyłe. Brak mu stabilności uczuć. Jego próby kontrolowania przejawów emocji wobec żony i dzieci są przerywane wybuchami złości. Zdarza się wówczas, że bije dzieci. I chociaż pacjent mówi, że ma wielu dobrych przyjaciół, wyczuwa się, iż również za tymi związkami kryje się wyraźna ambiwalencja...

Fakty z życia tego człowieka zostały nieumyślnie wypaczone przez personel, po to by się zgadzały z popularną teorią dynamiki reakcji schizofrenicznych. Pseudopacjent opisując swoje związki z rodzicami, żoną czy przyjaciółmi, nie podawał nic takiego, co by wskazywało na ambiwalentny charakter tych relacji. Ambiwalencja, którą można by im przypisać, nie była chyba wyższa niż we wszystkich innych stosunkach międzyludzkich. To prawda, że stosunek pseudopacjenta do rodziców uległ zmianie w pewnym okresie, ale w normalnych warunkach pozosta-łoby to niemal niezauważalne i wręcz zgodne z oczekiwaniami. Znaczenie przypisane jego wypowiedziom (tzn. ambiwalencja, brak stabilności uczuć) było więc wyraźnie zdeterminowane diagnozą schizofrenii. Zupełnie inne znaczenie przypisano by jego słowom, gdyby wiadomo było, że ten człowiek jest „normalny".

Wszyscy pseudopacjenci jawnie robili notatki. W normalnych okolicz-nościach takie zachowanie wzbudzałoby podejrzenia u obserwatorów, jak to się stało w wypadku pacjentów. Wydawało się tak oczywiste, że notatki wzbudzą podejrzenie, iż zastosowano daleko idące środki ostrożności, żeby codziennie pozbywać się tych notatek z oddziału. Ale ostrożność okazała się zbyteczna. Kiedy jeden z pseudopacjentów zapytał lekarza, jakie dostaje lekarstwo, a potem zapisał tę informację — ten zareagował łagodnie: „Nie musi pan zapisywać, jeżeli nie może pan zapamiętać, proszę mnie zapytać ponownie".

Jak natomiast interpretowano bezustanne pisanie pseudopacjentów, jeśli nie zadawano im żadnych pytań? W wypadku trzech pacjentów raporty pielęgniarek sugerują, że pisanie uważano za jeden z aspektów chorobliwego zachowania pseudopacjentów. „Pacjent oddaje się pisaniu" — brzmiał dzienny komentarz pielęgniarki dotyczący pseudopacjenta którego nigdy nie zapytano o to, co i dlaczego pisze. Skoro pacjent przebywa w szpitalu, zakłada się, że musi mieć zaburzenia psychiczne. A skoro ma zaburzenia, ciągłe pisanie musi być objawem tego zaburzenia, np. zachowaniem kompulsywnym, które spotyka się czasem w schizofrenii.

Ukrytą cechą charakterystyczną diagnozy psychiatrycznej jest umieszczanie źródeł aberracji w samej jednostce, a niezwykle rzadko w zespole bodźców, które na nią działają. Zgodnie z tym zachowania stymulowane przez otoczenie zazwyczaj mylnie przypisuje się zaburze-niom pacjenta. Na przykład pewna życzliwa pielęgniarka zobaczyła, jak pseudopacjent przemierzał długie korytarze szpitalne. „Jest pan zdenerwowany?" zapytała. „Nie, nudzi mi się", padła odpowiedź.

Notatki prowadzone przez pseudopacjentów zawierają liczne opisy zachowań pacjentów błędnie interpretowanych przez personel mający jak najlepsze intencje. Dosyć często pacjent „dostawał szału", bo został umyślnie lub nieumyślnie źle potraktowany przez, na przykład, salowe-go. Przechodząca pielęgniarka rzadko i zwykle pobieżnie pytała o przyczyny jego zachowania. Zakładała raczej, że jego rozdrażnienie wynika z choroby, a nie z wzajemnego oddziaływania na siebie ludzi na oddziale. Czasami personel przypuszczał, że to rodzina pacjenta (zwłaszcza jeśli ostatnio go odwiedzała) lub inni pacjenci mogli być powodem tych wybuchów. Nigdy natomiast personel nie dopuścił do siebie myśli, że to ktoś z nich albo struktura szpitala mogła wywołać rozdrażnienie pacjenta. Pewien psychiatra wskazał na grupę pacjentów siedzącą u wejścia do jadalni pół godziny przed obiadem. Powiedział grupie młodych praktykantów, że takie zachowanie jest charakterytycz-ne dla oralnego charakteru tego syndromu. Najwyraźniej nie przyszło mu do głowy, że w szpitalu poza posiłkami niewiele jest rzeczy, na które można czekać.

Etykieta psychiatryczna żyje własnym życiem. Kiedy raz sformułuje się pogląd, że dana osoba jest schizofrenikiem, oczekuje się, że będzie się zachowywała jak schizofrenik. Po upływie dostatecznie długiego czasu, w którym pacjent nie zachowuje się w dziwaczny sposób, uznaje się, że jest on w okresie remisji i można go wypisać ze szpitala. Ale etykieta działa też poza szpitalem i kryje się za nią nie potwierdzone przypuszczenie, że pacjent kiedyś znów zachowa się jak schizofrenik. Takie etykiety, nadawane przez zawodowych psychiatrów, mają silny wpływ na pacjenta, podobnie jak i na jego krewnych i znajomych, toteż nie powinno nikogo dziwić, że diagnoza działa na nich wszystkich jak samosprawdzająca się hipoteza. W końcu sam pacjent akceptuje diagnozę z wszystkimi jej dodatkowymi znaczeniami oraz oczekiwaniami i stosownie do niej się zachowuje.

Doświadczenie hospitalizacji psychiatrycznej

Pojęcie „choroba psychiczna" istnieje od niedawna. Ukuli je ludzie o humanitarnych intencjach, którzy bardzo pragnęli zmienić status ludzi z zaburzeniami psychicznymi (i zdobyć dla nich powszechne współczucie) ze statusu czarownic i „wariatów" na status chorych somatycznie. Trzeba przyznać, że częściowo im się to udało, gdyż w ciągu wielu lat stosunek do chorych psychicznie z pewnością zmienił się na lepsze. Ale mimo że stosunek ten poprawił się, mam duże wątpliwości, czy ludzie naprawdę traktują chorych psychicznie tak samo, jak chorych somatycznie. Złamana noga się zrasta, ale choroba psychiczna rzekomo trwa wiecznie. Złamana noga nie budzi strachu osoby postronnej, ale obłąkany schizofrenik? Zebrano już niezliczone dowody na to, że postawę wobec chorych psychicznie charakteryzuje strach, wrogość, nieufność, podejrzliwość i przerażenie.

Fakt, że taki stosunek cechuje całą populację, jest nie tyle zaskakujący, co niepokojący. Ale znacznie bardziej niepokojące jest to, że podobny stosunek przejawiają ludzie zawodowo związani z psychiatrią: salowi, pielęgniarze, lekarze, psychologowie i pracownicy socjalni, zarówno dlatego, że w ich wypadku taki stosunek jest ewidentnie szkodliwy, jak i dlatego, że wypływa on z ich nieświadomości. Większość ludzi związanych zawodowo z tą dziedziną utrzymuje, że odnosi się do chorych psychicznie ze współczuciem, że ani ich nie unika, ani nie jest do nich nastawiona wrogo. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że ich relacje z pacjentami psychiatrycznymi cechuje pełna ambiwalencja, a nastawienia, do których się przyznają, stanowią tylko część ich całościowego stosunku do pacjentów. Można więc mówić o postawie negatywnej i łatwo ją zauważyć. Taka postawa nie powinna nas dziwić. Wynika ona w sposób naturalny z etykiet nadawanych pacjentom i z charakteru zakładów, w których się znajdują.

Proszę się zastanowić nad strukturą typowego szpitala psychiatrycznego. Personel jest wyraźnie odseparowany od pacjentów. Ma własne pomieszczenia, łącznie ze stołówką, łazienkami i miejscem zebrań. W każdej świetlicy znajduje się oszklone pomieszczenie dla personelu, które pacjenci nazywają „klatką". Personel wychodzi z niej przede wszystkim w celach nadzoru nad pacjentami — żeby podać leki, przeprowadzić terapię albo zebranie grupy, żeby pouczyć pacjenta albo udzielić mu nagany.

Zasada segregacji personelu i pacjentów działa tak silnie, że w czterech państwowych szpitalach, w których usiłowano zbadać, w jakim stopniu personel obcuje z pacjentami, trzeba było uznać okres, kiedy personel przebywa poza dyżurką, za podstawową jednostkę tego procesu. Nie cały czas spędzony poza dyżurką był poświęcony obcowaniu z pacjentami (salowi na przykład pojawiali się czasem wśród pacjentów, żeby oglądać telewizję w świetlicy), mimo to był to jedyny sposób na żebranie rzetelnych danych na temat mierzonego procesu.

Średnia czasu spędzanego przez salowych, poza dyżurką wynosiła 11,3% (wahając się od 3% do 52%). Liczba ta nie oznacza wyłącznie czasu spędzanego z pacjentami, ale obejmuje też czas poświęcony na wykony-wanie takich obowiązków, jak składanie bielizny, nadzorowanie pacjentów podczas golenia, doglądanie sprzątania oddziału i wysyłanie pacjentów na zajęcia poza oddziałem. Rzadko się trafiał salowy, który spędzał czas na rozmowie czy graniu w gry z pacjentami. Uzyskanie danych na temat czasu spędzanego z pacjentami przez pielęgniarki okazało się niemożliwe, gdyż zbyt krótko przebywały one poza dyżurką. Liczyliśmy więc raczej przypadki opuszczania dyżurki. Dzienne pielęg-niarki wychodziły z dyżurki przeciętnie 11,5 razy w ciągu jednej zmiany, łącznie z przypadkami, kiedy opuszczały oddział pod koniec pracy (średnia ta wahała się od 4 do 39 razy). Pielęgniarki pracujące późnym popołud-niem i w nocy były jeszcze mniej dostępne dla pacjentów, gdyż pojawiały się na oddziale 9,4 razy w ciągu jednej zmiany (od 4 do 41 razy). Dane dotyczące porannych pielęgniarek, które przychodziły zwykle po północy i wychodziły koło ósmej rano, nie zostały zebrane, bo pacjenci na ogół wtedy spali.

Lekarze, a zwłaszcza psychiatrzy, byli jeszcze mniej dostępni. Rzadko się pokazywali na oddziale. Dość często zdarzało się, że widywano ich tylko w chwili przyjścia i wyjścia, resztę bowiem czasu spędzali w swoich gabinetach albo w dyżurce personelu. Lekarze pojawiali się na oddziale przeciętnie 6,7 razy dziennie (od 1 do 17 razy). Dokładne wyliczenie okazało się bardzo trudne, bo lekarze często zmieniali godziny przyjścia i wyjścia.

Pisano już o roli hierarchii władzy w szpitalu psychiatrycznym, ale warto zwrócić tu uwagę, jak czynnik ten wpływa na działanie personelu. Ci, którzy mają największą władzę, mają najmniej do czynienia z pacjent-tami, a ci, którzy mają najmniejszą władzę, najwięcej z nimi obcują. Proszę jednak pamiętać, że przybieranie zachowań odpowiadających danej roli zachodzi głównie pod wpływem obserwacji innych ludzi, przy czym obdarzeni największą władzą mają też największy wpływ. Stąd jest całkiem zrozumiałe, że salowi nie tylko spędzają więcej czasu z pacjent-tami niż inni członkowie personelu — tego wymaga ich pozycja w hierarchii — ale też, idąc za przykładem swoich przełożonych, spędzają z pacjentami jak najmniej czasu. Salowych widzi się przede wszystkim w dyżurce, to jest tam, gdzie znajdują się ludzie służący im jako wzorce działania.

Przejdźmy teraz do innych badań, dotyczących reakcji personelu w kontaktach nawiązywanych z inicjatywy pacjentów. Od dawna wiadomo, że ilość czasu, który człowiek poświęca danej osobie, może stanowić wskaźnik znaczenia tej osoby dla drugiego człowieka. Jeśli nawiązuje on lub utrzymuje z kimś kontakt wzrokowy, można wówczas sądzić, że zwraca uwagę na prośby i potrzeby tego kogoś. Jeżeli się zatrzymuje na krótką pogawędkę lub dłuższą rozmowę, można wówczas przypuszczać, że wyróżnia taką osobę. W czterech szpitalach pseudopacjenci zatrzymy-wali członków personelu zadając im pytanie, które brzmiało tak: „Przepraszam pana doktora (panią doktor), czy mógłby mi pan powiedzieć, kiedy będę mógł wyjść na teren szpitala?" albo: „kiedy zostanę przedstawiony na zebraniu klinicznym?", albo: „kiedy zostanę wypisany?”. Pytania zadawano odpowiednio do sytuacji, zawsze w uprzejmej formie. Pamiętano, by nigdy nie podchodzić do tego samego członka personelu więcej niż raz dziennie, aby nie nabrał podejrzeń ani się nie zdenerwował. Proszę pamiętać przy przeglądaniu tych danych, że zachowanie pseudopacjentów nie było ani dziwaczne, ani natrętne. Można się było z nimi wdać w rzeczową rozmowę.

Zainicjowane przez pseudopacjentów kontakty z psychiatrami, pielęgniarkami i salowymi zestawione z kontaktami z innymi grupami

Kontakty (miejsce

i

z kim)

Szpitale psychiatryczne

Miasteczko uniwersyteckie (nie-medyczne)

Uniwersytecki ośrodek medyczny

Lekarze

Reakcje:

(%)

Psychiatrzy

Pielęgniar-ki i salowi

Personel wykładający

Szukam

psychiatry

Szukam internisty

Bez dodatkowego komentarza

Idzie dalej, odwraca wzrok

Nawiązuje kontakt wzrokowy

Przystaje i zamienia kilka słów

Zatrzymuje się i rozmawia

71

23

2

4

88

10

2

0,5

0

0

.0

100

0

11

11

73

0

0

0

100

0

0

10

90

Średnia odpowiedzi na 6 pytań

Liczba prób

Nie dot.yczy

185

Nie dotyczy

1283

6

14

3,8

18

4,8

15

4,5

10

Tabela przedstawia dane zebrane podczas tych ekspe­rymentów, oddzielnie dla lekarzy i dla pielę­gniarek i salowych. Nieznaczne różnice między czterema szpitalami są nieistotne wobec stopnia, w jakim personel unikał kontaktów, z pacjentami, nawiązywanych z inicjatywy tych ostatnich. Na ogół najczęstsza reakcja polegała albo na zdawkowej odpowiedzi na pytanie, rzu­conej w przelocie, albo po prostu na braku reakcji.

Takie spotkanie najczęściej wyglądało dość dziwnie. Pseudopacjent: Przepraszam bardzo, panie doktorze, kie­dy będę mógł wyjść na teren szpitala?" Lekarz: „Dzień dobry, Dave. Jak się dziś czujesz?" (Idzie dalej, nie cze­kając na odpowiedź).

Warto porównać te dane z danymi zebranymi ostatnio w Stanford University. Uważa się, iż personel wykłada­jący, w dużych i znanych uniwersytetach jest tak zajęty, ze nie ma czasu dla studentów. Dla porównania: młoda kobieta podchodziła do poszczególnych członków personelu wykładającego, którzy najwyraźniej podążali na jakieś spotkanie czy na wykłady, i zadawała im kolejno sześć następujących pytań:

1) „Przepraszam, czy mógłby mi pan wskazać drogę do gmachu Encina Hali?" (w akademii medycznej: ,,... do Ośrodka Badań Klinicznych?")

2) „Nie wie pan, gdzie się znajduje budynek Fish Annex?" (W Stanfordzie nie ma budynku o takiej nazwie).

  1. „Czy pan tu wykłada?"

  2. „Jak można się starać o przyjęcie na uniwersytet?"
    (w akademii medycznej: ,,... do akademii medycznej?")

  3. „Czy trudno się tu dostać?"

6) „Czy można tu otrzymać pomoc finansową?"

Tabela 1 wskazuje, że na wszystkie bez wyjątku pytania udzielono odpowiedzi. Niezależnie od tego, jak bardzo wykładowcy się spieszyli, nie tylko zwracali uwagę na osobę zadającą pytanie, ale zatrzymywali się i wdawali w rozmowę. Wielu respondentów zbaczało nawet z drogi, żeby skierować lub zaprowadzić osobę pytającą do biura, którego szukała, żeby postarać się ustalić loka-lizację budynku Fish Annex albo porozmawiać na temat możliwości przyjęcia na uniwersytet.

Podobne dane uzyskano w zwykłym szpitalu. I tutaj młoda kobieta zaczepiała członków personelu, mając przygotowane te same sześć pytań. Po pierwszym pytaniu dodawała w wypadku osiemnastu respondentów „Szukam psychiatry", a w wypadku .piętnastu innych „Szukam internisty". W wypadku dziesięciu innych respondentów nie dodawała nic więcej. Ogólna liczba życzliwych odpowiedzi jest znacznie wyższa w wypadku grup uniwersyteckich niż w wypadku pseudopacjentów w szpitalach psychiatrycznych. Reakcje były wyraźnie zróżnicowane nawet w obrębie akademii medycznej. Mniej, osób reagowało gotowością pomocy, jeśli kobieta dodawała, że szuka psychiatry, niż jeśli szukała internisty.

Bezsilność i depersonalizacja

Kontakt wzrokowy i werbalny wskazuje na zainteresowanie i wyróżnienie; ich brak natomiast — na unikanie i depersonalizację. Dane, które przedstawiłem, nie oddają w pełni bogactwa codziennych zdarzeń stanowiących konsekwencję depersonalizacji. Mam zanotowane przypadki bicia pacjentów przez personel za „grzech" zainicjowania kontaktu werbalnego. Sam na przykład widziałem, jak w obecności innych pacjentów bito jednego za to, że podszedł do salowego i powiedział: „Podobasz mi się" (I like you). Czasem kara wymierzana pacjentom za złe zachowanie była tak wysoka, że nie dała się usprawiedliwić nawet najbardziej radykalną interpretacją regulaminu szpitalnego. Mimo to nikt nigdy nie kwestionował poczynań personelu pomocniczego. Personel często wpadał w złość. Pacjent, który nie usłyszał wezwania do przyjęcia lekarstw, dostawał ostrą reprymendę, a salowi z porannej zmiany często budzili pacjentów okrzykiem: „Wstawać, skurwysyny, wyłazić z łóżek".

Ani anegdotyczne, ani rzetelne dane nie oddadzą przejmującego poczucia bezsilności ogarniającego osobę, która jest bezustannie poddawana depersonalizacji w szpitalu psychiatrycznym. Właściwie nie ma tu znaczenia, jaki to szpital psychiatryczny — renomowane zakłady państwowe i ekskluzywne szpitale prywatne były pod tym względem lepsze od prowincjonalnych, zaniedbanych zakładów, ale i tutaj cechy wspólne dla szpitali psychiatrycznych znacznie przewyższają widoczne między nimi różnice.

Bezsilność dawała się zauważyć na każdym kroku. Pacjent, z chwilą umieszczenia go w zakładzie psychiatrycznym, pozbawiony jest wielu praw. Nadana mu etykieta psychiatryczna wzbudza nieufność do niego. Pacjent ma ograniczoną swobodę poruszania się. Nie może z własnej inicjatywy nawiązywać kontaktów z członkami personelu, lecz tylko reagować na bodźce wychodzące od nich. Możliwości odosobnienia są minimalne. Członkowie personelu mogą pod jakimkolwiek pozorem wchodzić do pomieszczeń pacjentów i przeglądać ich rzeczy osobiste. Historie życia i choroby pacjentów są dostępne dla każdego członka personelu (często łącznie ze sprzątaczką i z praktykantem wolontariuszem), który zechce przejrzeć ich akta, niezależnie od tego, czy będzie to miało znaczenie dla przebiegu terapii. Higiena osobista pacjentów i czynności wydalania są często obserwowane. Zdarza się, że w niektórych zakładach ubikacje nie mają drzwi.

Czasami depersonalizacja osiągała takie rozmiary, że pseudopacjenci mieli poczucie, iż są niewidzialni albo przynajmniej niewarci zwracania na nich uwagi. Podczas przyjęcia do szpitala ja i inni pseudopacjenci zostaliśmy poddani wstępnym badaniom lekarskim w na wpół publicznym pomieszczeniu, w którym członkowie personelu zajmowali się swoimi sprawami, jak gdyby nas tam nie było.

Na oddziale salowi obrażali pacjentów słownie, a czasem wymierzali im surowe kary fizyczne w obecności innych, przyglądających się pacjentów, z których część (pseudopacjenci) wszystko to zapisywała. Obraźliwe zachowanie ustawało jednak dość gwałtownie, kiedy wiedziano, że zbliża się inny członek personelu. Pacjenci, w odróżnieniu od członków personelu, nie są wiarygodnymi świadkami.

Pewna pielęgniarka odpięła fartuch, żeby poprawić sobie stanik, w obecności przyglądających się mężczyzn z całego oddziału. Nie wyczuwało się w jej zachowaniu kokieterii; po. prostu nie zwracała na nas uwagi. Niektórzy członkowie personelu pokazywali sobie czasem jakiegoś pacjenta w świetlicy i rozmawiali o nim z wielkim ożywieniem, jak gdyby go tam nie było.

Istotną konsekwencją depersonalizacji jest przyjmowanie leków. W sumie pseudopacjentom przepisano blisko 2100 tabletek, między innymi elavil, stelazynę, trilafon i melleril. Warto również odnotować fakt, że różnym pacjentom przepisano tyle różnych leków, chociaż przejawiali identyczne objawy. Tylko dwie tabletki zostały połknięte. Resztę albo chowano do kieszeni, albo wyrzucano do ubikacji. Pseudopacjenci nie byli w tym odosobnieni. Nie dysponuję wprawdzie szczegółowymi danymi, ilu pacjentów nie brało leków, ale pseudopacjenci często znajdowali leki innych pacjentów w klozecie, zanim wrzucili tam własne. Niezależnie od tego, czy pacjenci i pseudopacjenci współdziałali ze sobą, czy też nie — ich zachowanie pozostawało nie zauważone, zarówno jeśli chodzi o przyjmowanie leków, jak i w innych sprawach.

Reakcje pseudopacjentow na depersonalizację były bardzo silne. Mimo że przybyli do szpitala w charakterze uczestniczących w jego życiu obserwatorów i doskonale zdawali sobie sprawę, że nie „należą" do niego, czuli jednak, że jak gdyby schwytani w pułapkę procesu depersonalizacji, i usiłowali z nią walczyć. Oto kilka przykładów: student ostatniego roku psychologii poprosił żonę, by przyniosła mu do szpitala podręcznik, żeby mógł „nadrobić zadany materiał" — chociaż poczyniono daleko idące kroki ostrożności, by zataić jego zawodowe zainteresowania. Inny student, który nie mógł się doczekać, kiedy go przyjmą do szpitala — tak był zainteresowany tym doświadczeniem — terazprzypomniał" sobie, że podczas weekendu chciał koniecznie zobaczyć wyścigi, powozów, i nalegał, żeby go wypuszczono w tym czasie. Jeszcze inny pseudopacjent próbował nawiązać romans z pielęgniarką. Następnie oświadczył personelowi, że ubiega się o przyjęcie na wydział psychologii wyższej uczelni i że prawdopodobnie będzie przyjęty, skoro profesor uniwersytetu odwiedza go regularnie w szpitalu. Ten sam pseudopacjent zaczął organizować psychoterapię z innymi pacjentami — wszystko po to, żeby się poczuć człowiekiem w tym bezosobowym otoczeniu.


Dorota Romanowska, Magdalena Suska

Republika Tabu

20 lat temu Betty Ford przełamała tabu związane z rakiem W Stanach Zjednoczonych i w Europie Zachodniej spotkania ze znanymi ludźmi, którzy przyznają się do poważnej choroby, nikogo już nie dziwią. Są jednym z ważniejszych elementów profilaktyki zdrowotnej. Znane postaci mówią o swoich obawach, strachu. Podnoszą innych na duchu. W Polsce tylko nieliczni mają odwagę powiedzieć o swoich przeżyciach i wspierać w ten sposób zdesperowanych chorych, zbyt często ich wypowiedzi są bowiem traktowane wyłącznie jako sensacyjne zwierzenia.

Znana polska aktorka jeszcze dwa lata temu uczestniczyła w spotkaniach kobiet, które - podobnie jak ona - miały nowotwór piersi. Przyznała wówczas, że jeżeli choć kilku ludziom może pomóc i dzięki rozmowie z nią staną się silniejsi psychicznie, warto opowiedzieć o swoich zmaganiach z chorobą. Dziś nie chce na ten temat rozmawiać. Tłumaczy, że nie zamierza po raz kolejny dawać pożywki prasie brukowej.

W Stanach Zjednoczonych osoby z pierwszych stron gazet uznały, że to one są najlepszym źródłem informacji o sobie. Stwierdziły, że nie ma sensu ukrywać choroby, która i tak stała się tajemnicą poliszynela. Kiedy ponad 20 lat temu żona prezydenta USA Betty Ford pierwsza publicznie przyznała, że ma nowotwór, Amerykanie wstrzymali oddech. Następna była Happy Rockefeller, żona wiceprezydenta Nelsona Rockefellera. Od tego czasu rak przestał być tematem tabu. W 1993 r. modelka Matuschka nie tylko poinformowała, że miała nowotwór, lecz także zgodziła się na opublikowanie zdjęcia przedstawiającego ją po amputacji piersi. O swojej chorobie opowiedziała między innymi aktorka Shirley Temple, a w Polsce - Lisa Rey, żona byłego ambasadora USA. Do alkoholizmu przyznały się Elizabeth Taylor, Betty Ford, Liza Minnelli, Barbra Streisand. Dziś już nikt nie wątpi, że ich wystąpienia więcej znaczyły niż porady najlepszych specjalistów czy wizyty u najsłynniejszych psychoterapeutów.

Tymczasem w Polsce - być może na wzór niedawnych przywódców - nikt nie mógł być chory, ułomny czy uzależniony od nałogów. Osoby, które zdobyły się na odwagę i przyznały do swoich dolegliwości, musiały więc przede wszystkim przełamać stereotyp takiego myślenia. Najbardziej otwarcie występowali ludzie zmagający się z chorobą alkoholową. O zrozumienie dla tej grupy pacjentów od lat walczą Stanisława Celińska, Daniel Olbrychski oraz profesorowie Wiktor Osiatyński i Lech Falandysz.

Prof. Lech Falandysz zapewnia, że alkoholizm można przezwyciężyć. Pomóc mogą ludzie, których kochamy, albo ważne sprawy, dla jakich warto jeszcze trochę pożyć. - Niewielu osobom udaje się zapanować nad chorobą. Kiedy poczułem, że wygrałem, przestałem się wstydzić. Zacząłem opowiadać o swoich doświadczeniach, aby w ten sposób po- móc osobom borykającym się z tym problemem. Nie warto ukrywać choroby, mówiąc, że wszystko jest w porządku. To się po prostu nie opłaca - zapewnia prof. Fa- landysz.

Zrozumieli to mieszkańcy Zachodu. W Danii w programy pomocy osobom z zaburzeniami słuchu nie bała się zaangażować Lotte Romer, znana w Skandynawii śpiewaczka estradowa. Kilka lat temu zaczęła tracić słuch. Nie chcąc zrezygnować z kariery, zdecydowała się na za łożenie aparatu słuchowego. Na spotkaniach z osobami cierpiącymi na tę dolegliwość przekonuje, że można się cieszyć życiem, nawet jeśli ma się zły słuch. Opowiada o swoim inwalidztwie, obawach i rozterkach. Namawia potencjalnych użytkowników aparatu, by zdobyli się na odwagę i kupili go.

W Polsce to tabu stara się przełamać Franciszek Pieczka. - Bardzo bym się cieszył, gdyby mój przykład pomógł innym podjąć trudną decyzję o rozpoczęciu leczenia. Problemy związane ze słuchem zbyt często niepotrzebnie traktuje się jako wstydliwe. Niekiedy osoby z upośledzonym słuchem są postrzegane przez swoich rozmówców jako te, którym „ubyło" inteligencji. Tymczasem przecież to słowa, a nie ich treść nie docierają do niesłyszących - mówi Franciszek Pieczka.

- Często chory boi się, że po tak osobistym wyznaniu odsuną się od niego znajomi, rodzina. Ze strachu nic nie mówi o swoich

dolegliwościach nie tylko najbliższym, lecz także lekarzom. Trzeba jednak wierzyć i pamiętać, że inni będą nas traktować tak, jak my podchodzimy do siebie samych - uważa Krzysztof Kolberger, któremu usunięto nowotwór. Choroba może przecież dopaść niespodzianie każdego z nas. - Kiedy lekarz postawił - mylną zresztą - diagnozę, że mam raka, powiedziałam: dlaczego nie ja, skoro tak wiele osób to spotkało. Odparł, że pierwszy raz spotyka się z taką reakcją pacjenta. Nie bałam się, nie wierzyłam mu zresztą do końca. Trudno było ustalić, co mi dolega - opowiada Beata Tyszkiewicz. Na szczęście okazało się, że aktorka cierpi z powodu nietolerancji glutenu. - Choć moje dolegliwości nie były groźne, wiem, jak choroby powodujące cierpienie są w stanie zmienić psychikę człowieka - dodaje Beata Tyszkiewicz. - Najtrudniej „przejść" chorobę ludziom, którym zostało niewiele czasu do końca życia. Wówczas bez wątpienia potrzebne jest wsparcie psychologa. Wierzę jednak, że każdy z nas, opowiadając o swoich zmaganiach z cierpieniem i przeciwnościach losu, może pomóc choremu - twierdzi Krzysztof Kolberger.

W Polsce nie mamy odwagi przyznać się nie tylko do groźnej choroby. Nawet problemy związane z wiekiem są pilnie strzeżoną tajemnicą. Wiele znanych kobiet nie chce mówić o hormonalnej terapii zastępczej. Takie podejście powoduje, że zarówno one, jak i ich mniej słynne rówieśniczki wstydzą się pójść do lekarza. Bożena Dykiel otwarcie przyznaje się do swoich rozterek. - Zajęłam się sobą w wieku czterdziestu kilku lat, kiedy odkryłam anomalie, które - jak się okazało - zdarzają się w moim wieku. Pamiętam rozmowę z moją starszą koleżanką, która tragicznie przechodziła menopauzę. Nieustannie dokuczały jej uderzenia gorąca, często zlewała się potem, była bardzo nerwowa. Poradziła mi zająć się sobą wcześniej, przekonywała, że dzięki temu uniknę podobnych nieprzyjemności. Po długich poszukiwaniach znalazłam ginekologa-endokrynologa, któremu mogłam zaufać. Okazało się, że mam za mało pro gesteronu. Dzięki zastosowanej hormonalnej terapii zastępczej łagodniej przechodzę ten trudny okres - tłumaczy aktorka.

Znani ludzie nie tylko rozwiewają mity dotyczące wielu chorób, dodają nadziei i otuchy, lecz także zbierają pieniądze na leczenie i aparaty diagnostyczne, zachęcają do badań profilaktycznych. Kiedy Nancy Reagan ogłosiła, że cierpi na nowotwór piersi, gabinety wyposażone w mammografy przeżyły istne oblężenie. Wiele kobiet, które o potrzebie badań diagnostycznych słyszały tylko od lekarzy, dopiero po wystąpieniu byłej pierwszej damy Ameryki uwierzyło w ich znaczenie.

Kiedy kilka lat temu były prezydent UDSA Ronald Reagan przyznał się, że rozpoznano u niego chorobę Alzheimera, wiele osób dotkniętych tym schorzeniem odetchnęło z ulgą. Ogromną wdzięczność poczuli także ich opiekunowie, cierpiący niewiele mniej od pacjentów. Ronald Reagan był pierwszą znaną osobą, która miała odwagę przyznać się do schorzenia tak bardzo fizycznie i psychicznie degradującego człowieka. W USA o chorobie Alzheimera przestano opowiadać w kategorii sensacji.

Przed oświadczeniem byłego prezydenta Amerykańskie Stowarzyszenie Alzheimerowskie udzielało rocznie ok. 2 tys. porad. Po wystąpieniu Reagana telefony dzwoniły niemal bez przerwy. Specjaliści stowarzyszenia udzielają teraz 12 tys. porad rocznie. Dzwoniący nie tylko chcą poznać przyczyny, objawy i możliwości leczenia, lecz także dowiedzieć się, jak mogą wpłacać pieniądze czy w inny sposób pomagać chorym i ich rodzinom. Dzięki wsparciu prywatnych sponsorów powołany został Ronald and Nancy Reagan Research Institute. Prowadzone w nim badania być może przyczynią się do opracowania metod wcześniejszego diagnozowania i skutecznego leczenia choroby Alzheimera.

W listopadzie na specjalnie zwołanej prasowej Michael J. Fox, znany z filmu „Powrót do przyszłości", przyznał, że cierpi na chorobę Parkinsona. Aktor skończył właśnie 37 lat. Być może dzięki jego oświadczeniu schorzenia neurologiczne przestaną być wiązane z podeszłym wiekiem. Chorzy i ich rodziny mają nadzieję, że łatwiej będzie im teraz zbierać fundusze na leczenie i rehabilitację. Być może ci nierzadko bardzo młodzi ludzie znajdą wreszcie swoje miejsce w zdrowym społeczeństwie

- Często na koncertach podchodzą do mnie matki chorych dzieci, zadają tysiące pytań. Opowiadam im o etapach, które sama musiałam przejść, o tym, że najpierw trzeba się pogodzić z losem, później walczyć, a wreszcie stworzyć własną filozofię życia. Staram się je przekonać, by inaczej niż dotychczas traktowały swoje dziecko - nie jako karę, lecz jako nagrodę. Z takim nastawieniem częste przebywanie z dzieckiem będzie nam dawać ogromną radość i szczęście. Wytworzy się miłość i więź, a sam fakt, że może ono liczyć na ciągłą obecność kogoś bliskiego, nada sens naszemu życiu - opowiada Barbara Winiarska, matka niepełnosprawnego dziecka.

- Nieraz, gdy nadarzy się filmowa okazja - na przykład nadawany jest serial „Dzień za dniem" albo film „Ósmy dzień" - publicznie chwalę się naszą córeczką Celą, która ma zespół Downa. Robię to nie po to, żeby wywołać współczucie. Oboje z żoną wierzymy, że w ten sposób po prostu dodajemy otuchy ludziom znajdującym się w podobnej do naszej sytuacji. I mamy dowody, że tak jest. Chcielibyśmy pokazać rodzicom dzieci niepełnosprawnych, że można swoje „inne" dziecko totalnie zaakceptować, być z niego dumnym. Jesteśmy interesowni - działamy na rzecz większego bezpieczeństwa naszych dzieci, ich akceptacji w społeczeństwie, tak jak dzieje się na Zachodzie - tłumaczy Tadeusz Sobolewski.

Wprost, 27 grudnia 1998


Dane z Polski

0x01 graphic

0x01 graphic

0x01 graphic

Czy mógłby/mogłaby Pan(i) powiedzieć, jak (jakimi słowami) określa się w Pana(i) otoczeniu osoby chore psychicznie?

 

 

 

 

VII '96
(N=1084)

XII '99
(N=1003)

Określenia pejoratywne ogółem

67%

62%

Pejoratywne

podkreślające odmienność:
wariat, świr, świrus, daun, czubek, obłąkany, pomylony, zakręcony, kręćki, poplątany, szalony, nieobliczalny, furiat, niebezpieczny, walnięty, porąbany, kopnięty w mózg, bije mu na mózg, odbiło mu, mający nie po kolei w głowie, ma nierówno pod sufitem, brak mu (jednej lub piątej) klepki, szajbus, szurnięty, ma fioła, ma ptoka, werbiel, palant, gacki, korki, przypały, ułomki, osoby z żółtymi lub zielonymi papierami, mam do czynienia z "okciem", kukuła, motyl, hublej, smok

50%

42%

 

podkreślające niższość intelektualną:
nienormalny, ma odchylenia od normy, niedorozwinięty, opóźniony w rozwoju, upośledzony, głupi, przygłup, niespełna rozumu, ciemniak, jołop, dureń, idiota, kretyn, imbecyl, debil, matoł niedorobiony, cymbał

29%

26%

 

dotyczące ogólnie sfery psychiki:
psychiczny, psychik, psychol, psychopata, umysłowy

7%

9%

Określenia neutralne (opisowe) ogółem

25%

29%

Neutralne (opisowe)

podkreślające chorobę, inwalidztwo, brak odporności lub równowagi psychicznej:
pacjent, chory, chory inaczej, chory psychicznie (nerwowo, umysłowo, na głowę), schizofrenik, depresyjny, znerwicowany, załamany, nieodporny lub wyczerpany nerwowo, niezrównoważony, niepełnosprawny, sprawny inaczej, kaleka, inwalida, ułomny, niedołężny

19%

23%

 

podkreślające zrozumienie, współczucie :
nieszczęśliwy, cierpiący, poszkodowany, biedny, wymaga pomocy, należy mu się współczucie, szkoda ich - mieli przeżycia, pokrzywdzeni, niegroźny, dobry, dziwak, nie kojarzy wszystkiego, żyje w swoim świecie, inaczej patrzy na świat niż pozostali, nie ma kontroli nad ciałem i umysłem, nie zdaje sobie sprawy z popełnianych czynów

8%

8%

Wypowiedzi dotyczące otoczenia

nie ma specjalnego określenia dla chorych psychicznie, wyraża się o nich po imieniu lub po nazwisku, nie określa się źle, różnie ludzie mówią, obserwuje się głupie wypowiedzi i uśmieszki

3%

3%

W otoczeniu nie ma chorych psychicznie

1%

1%

Trudno powiedzieć lub odmowa odpowiedzi

10%

12%

Badanie "Omnibus" zrealizowano w dniach od 26 listopada do 1 grudnia '99 na 1003-osobowej reprezentatywnej próbie losowo-adresowej dorosłej ludności Polski. Zob. komunikat CBOS "Choroby psychiczne - społeczny stereotyp i dystans", wrzesień '96.

Ludzie bardzo różnie odnoszą się do osób kalekich, upośledzonych umysłowo, chorych psychicznie, narkomanów, alkoholików, chorych na AIDS.

Jaki jest Pana(i) stosunek do:

Życzliwy*

Obojętny

Niechętny*

VII '96

XII'99

VII'96

XII'99

VII'96

XII'99

w procentach

- osób kalekich

96

95

3

4

1

0

- upośledzonych umysłowo

81

81

12

12

4

3

- chorych psychicznie

74

71

18

20

5

5

- chorych na AIDS

39

40

23

23

29

25

- narkomanów

18

18

20

17

58

58

- alkoholików

14

18

20

19

64

60

* Połączono odpowiedzi "zdecydowanie" i "raczej". W tabeli pominięto odpowiedzi "trudno powiedzieć".

Ludzie bardzo różnie odnoszą się do osób kalekich, upośledzonych umysłowo, chorych psychicznie, narkomanów, alkoholików, chorych na AIDS.

Jak ludzie w Pana(i) otoczeniu odnoszą się do:

Życzliwie*

Obojętnie

Niechętnie*

VII '96

XII'99

VII'96

XII'99

VII'96

XII'99

w procentach

- osób kalekich

60

65

23

18

11

9

- upośledzonych umysłowo

47

50

26

25

19

12

- chorych psychicznie

42

45

29

27

20

15

- chorych na AIDS

16

17

17

20

51

39

- narkomanów

7

8

17

18

64

58

- alkoholików

7

7

22

22

65

62

* Połączono kategorie "zdecydowanie" i "raczej". W tabeli pominięto odpowiedzi "trudno powiedzieć".

Badanie "Omnibus" zrealizowano w dniach od 26 listopada do 1 grudnia '99 na 1003-osobowej reprezentatywnej próbie losowo-adresowej dorosłej ludności Polski. Zob. komunikat CBOS "Choroby psychiczne - społeczny stereotyp i dystans", wrzesień '96.

Jak zareagował(a)by Pan(i), gdyby okazało się, że osoba, która kiedyś chorowała psychicznie i leczyła się w szpitalu psychiatrycznym, ma zostać:

Był(a)bym przeciwko

Nie miał(a)bym zastrzeżeń

Różnica: sprzeciw-brak zastrzeżeń

Trudno powiedzieć

VII '96

XII '99

VII '96

XII '99

VII '96

XII '99

VII '96

XII '99

w procentach

opiekunką Pana(i) dziecka

81

81

13

14

68

67

5

5

nauczycielem Pana(i) dziecka

77

77

17

17

60

60

6

5

burmistrzem/wójtem w Pana(i) gminie

74

73

20

21

54

52

7

6

Pana(i) lekarzem

75

72

21

21

54

51

5

6

posłem w Pana(i) okręgu

72

71

22

23

50

48

7

6

Pana(i) nauczycielem

67

64

24

28

43

36

9

8

Pana(i) szefem w pracy

60

61

31

29

29

32

9

10

proboszczem w Pana(i) parafii

60

58

32

33

28

25

8

10

Pana(i) synową lub zięciem

57

57

31

31

26

26

12

12

Pana(i) współlokatorem(ką) na wczasach

29

30

62

62

-33

-32

9

8

Pana(i) bliskim współpracownikiem

24

25

68

65

-44

-40

8

10

niespodziewanym gościem na Pana(i) przyjęciu

22

23

67

68

-45

-45

11

9

Pana(i) kolegą/koleżanką w klasie

10

16

73

73

-63

-57

13

11

Pana(i) najbliższym sąsiadem

11

14

82

80

-71

-66

7

6

* Połączono kategorie "zdecydowanie" i "raczej". W tabeli pominięto braki odpowiedzi.

Badanie "Omnibus" zrealizowano w dniach od 26 listopada do 1 grudnia '99 na 1003-osobowej reprezentatywnej próbie losowo-adresowej dorosłej ludności Polski. Zob. komunikat CBOS "Choroby psychiczne - społeczny stereotyp i dystans", wrzesień '96.

* w: Socjologia, PWN, 2004

* w: N.Goodman, Wstęp do socjologii. Zysk i S-ka, 1998

* w; Socjologia, PWN, 2004

Por. Z. Bokszański, Stereotypy a kultura, Wrocław 1997: Monografie FNP, Wyd. Funna

* W: Przełom w psychologii, Czytelnik, 1978

7

17

23

34

42

46



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Krebs seminarium, materiały medycyna SUM, biochemia, Kolokwium VII
TEMATY SEMINARIOW Z V ROKU, MEDYCYNA telietta, Psychiatria
Seminarium 1, materiały medycyna SUM, biochemia, Kolokwium VII
Seminarium 3 - posocznice, Medycyna, Pediatria, choroby zakaźne wieku dziecięcego
seminarium 3 rodzina, Medycyna
SEMINARIUM GRUPA A, Medycyna, Pobr materiały, VI rok-2015-10-02, VI rok, Psychiatria
GIEŁDY BIOCHEMIA-seminaria 2014!!, medycyna, II rok, biochemia, giełdy, GIEŁDY BIOCHEMIA 2014!!
Seminarium 9 -Foniatria, MEDYCYNA, laryngologia
seminarium IV Medycyna psychosomatyczna
Seminarium 3 - Urazy w otolaryngologii, MEDYCYNA, laryngologia
Seminaria V rok Wydz, MEDYCYNA VI rok, Pediatria, PEDIATRIA CAŁOŚĆ, rozpiski
przestrzeń zaotrzewnowa.seminarium, MEDYCYNA - ŚUM Katowice, V ROK, Radiologia, II blok
Zagadnienia na zaliczenie seminariów I rok R.M. termin kolokwium, Medycyna, WUM i INNE, Fizjologia

więcej podobnych podstron