Wrocław
Wrocław to jedno z najstarszych polskich miast o bogatej historii. Znajduje się tu wiele zabytków. Interesujące jest również jego położenie geograficzne.
Historia
Historię Wrocławia można odczytać z jego herbu, widocznego choćby na portalu ratusza. Przyjęto go w 1530 roku za panowania Habsburgów, którzy rządzili tutaj przez blisko dwieście lat, zanim na kolejne dwa wieki nie zmienili ich Prusacy. Przed Habsburgami Wrocław należał do Korony Czeskiej - dlatego w herbowej tarczy widoczny jest wspięty na dwóch łapach czeski lew. Jednak pierwsi byli tu Piastowie, stąd też czarny orzeł śląski na złotym polu - symbol wrocławskich Piastów. Litera W to z kolei nawiązanie do legendarnego założyciela grodu nad Odrą - Wratysława lub Wrocisława, od którego imienia pochodzi nazwa miasta. Uwieczniono w herbie również patrona Wrocławia i tutejszej katedry - jest nim św. Jan Ewangelista. Trudno się dziwić, że taki herb nie spodobał się władzom PRL - po wojnie z niego zrezygnowano, a przywrócono go dopiero w roku 1989.
Wrocław to jedno z najstarszych polskich miast. Prawa miejskie po raz pierwszy otrzymał w 1226 roku. - Był, jest i będzie Polski - dobitnie mówi przewodniczka. Trzeba jednak pamiętać, że różnie bywało tu z polskością. Oficjalne dane z początku XX wieku podają liczbę 6,5 tys. Polaków, ale szacuje się, że faktycznie było ich ok. 20-30 tys. Mimo germanizacji były kościoły, gdzie odprawiano polskie nabożeństwa, w wielu sklepach utrzymywano polskojęzyczną obsługę, powstawały polskie organizacje.
Najbardziej tragiczne dla Wrocławia były ostatnie miesiące wojny. Miasto-twierdza, czyli Festung Breslau, broniło się 80 dni, a skutkiem tego były zniszczenia sięgające 90 proc.
Dziś we Wrocławiu mieszka ok. 640 tys. osób. Mowę niemiecką słyszy się tu często - teraz z ust licznych niemieckich turystów. Zaraz po wojnie Polaków było tylko dwa tysiące, za to Niemców - 150 tysięcy. Z czasem proporcje się zmieniły - Niemców wysiedlano, a zaczęli napływać repatrianci ze Wschodu, w tym aktywni w kręgach intelektualnych lwowianie. Stąd też stojący przy placu Grunwaldzkim pomnik ku czci profesorów lwowskich.
Niebieskie tramwaje
Wrocław to miasto mostów. Jest ich tu ponad sto - zarówno na Odrze, jak i jej dopływach: Widawie, Oławie, Ślęży i Bystrzycy.
Najsłynniejszy jest most Grunwaldzki. Kiedy w 1910 roku został wybudowany, nazwano go Cesarskim. Po I wojnie przechrzczono na Wolności, w 1933 nadano mu imię Adolfa Hitlera, zaś obecną nazwę nosi od 1945 roku. Zawieszona na dwóch granitowych pylonach konstrukcja ma 112 metrów długości - w czasach kiedy most powstał, był najdłuższym w Europie.
"Mkną po szynach niebieskie tramwaje..." - śpiewała kiedyś piosenkę o Wrocławiu Maria Koterbska. Tramwaje to nadal tutaj podstawowy środek komunikacji miejskiej, choć o niezalepione reklamami, faktycznie niebieskie coraz trudniej. Wśród przyjezdnych konsternację wzbudza tramwaj z tabliczkami 0l i 0p. To zerówka - linia okrężna, w której dla ułatwienia orientacji, czy tramwaj jedzie zgodnie z ruchem zegara, czy odwrotnie, wprowadzono skróty "lewa" i "prawa".
Wielu turystów kontakt z miastem rozpoczyna od Dworca Wrocław Główny. Na peronie trzecim uwagę zwraca odsłonięta trzy lata temu tablica dedykowana Zbigniewowi Cybulskiemu, aktorowi, który zginął tu 30 lat wcześniej, wskakując do pociągu. Przypominający angielski zamek dworzec w momencie oddania do użytku (w 1856 roku) był największym budynkiem kolejowym w Niemczech. Zupełnie inny rodzaj bryły ma Dworzec Świebodzki - teraz zamieniony na Night Club Imperium.
Historyczne serce
Kolebka miasta to Ostrów Tumski. Najważniejszą budowlą jest tu katedra, wzniesiona po raz pierwszy ok. roku 1000, wraz z ustanowieniem we Wrocławiu biskupstwa. To, co teraz widzimy, to odbudowana po wojnie gotycka bryła, w której zachowały się jeszcze rzadkie romańskie elementy. Należą do nich kamienne lwiątka w portalu. - Jeśli pogłaszczecie tego po lewej, wrócicie do Wrocławia - mówi przewodnik. Lew po prawej jest w dużo gorszym stanie. - Tego głaskały panny pragnące wyjść za mąż. Efekty widać, przez 800 lat zagłaskały go - pada wyjaśnienie.
Strzeliste, 96-metrowe wieże katedry pod względem wysokości wież kościelnych zajmują w skali kraju trzecie miejsce (wyprzedzają je świątynie w Częstochowie i w Świdnicy). Na jedną z wież można wjechać windą - pełni rolę punktu widokowego.
Kościołów we Wrocławiu jest całe mnóstwo. Najstarszym jest niewielki, XIII-wieczny kościółek św. Idziego. Największym - kościół św. Elżbiety, z wieżą, z której w XVI wieku... spadł szczyt. To, że obeszło się bez strat (ponoć zginął jeden kot), uznano za cud, wierząc, że to anioły zniosły w swych rękach spadające elementy.
Nietypowym, ze względu na prowadzoną działalność, kościołem jest kościół Najświętszej Marii Panny na Piasku. Można w nim zobaczyć specjalną, całoroczną, milenijną szopkę ruchomą. Ale słowo "zobaczyć" nie dla wszystkich jest dosłowne - prowadzi się tu bowiem działalność na rzecz głuchoniemych i niewidomych. Kościół jest ważny także pod względem architektonicznym - to przykład tzw. gotyku wrocławskiego, zaś w nawach bocznych możemy przyjrzeć się, jak wygląda tzw. sklepienie piastowskie. A co do Piastów - w kościele św. Klary mieści się mauzoleum wrocławskiej linii tej dynastii. Jeśli natomiast chcemy zobaczyć najpiękniejszy romański portal Europy Środkowej (z XII w.), wybierzmy się do kościoła św. Marii Magdaleny.
Liczne we Wrocławiu kościoły to motywacja do ożywionej działalności religijnej - trzy lata temu odbył się tu 46. Światowy Kongres Eucharystyczny. Ale i inne religie są tu obecne - siedziby biskupów ustanowił tu także Kościół polskokatolicki, greckokatolicki, ewangelicko-augsburski i prawosławny. W najgorszej sytuacji są Żydzi. Podczas tragicznej "kryształowej nocy" w 1938 roku Niemcy spalili im synagogę, będącą w tamtych czasach największą, po berlińskiej, na terenie Niemiec. Istniejąca do dziś synagoga przy ul. Włodkowica to miejsce, w którym przed przejściem na katolicyzm modliła się Edyta Stein - wrocławianka, zamordowana potem, już jako zakonnica, w Oświęcimiu. Dwa lata temu Papież ogłosił ją świętą.
Pod pręgierzem
Od wieków najważniejszym placem miasta był rynek wraz z przylegającym do niego placem Solnym, na którym teraz sprzedaje się kwiaty. Tu koncentrował się handel, tu odbywały się huczne jarmarki na św. Jana, tu też od XIV wieku znajduje się ratusz (dziś mieści się w nim m.in. Muzeum Historyczne). Na rynku także wymierzano kary, o czym świadczy stojący do tej pory pręgierz. Ostanią karę śmierci wykonano przy nim w 1681 roku, ostatnią chłostę prawie sto lat później. Oprócz pręgierza niegdyś była tu klatka, w której zamykano pijaków i awanturników, zwłaszcza tych, którzy mieli na koncie nocne hałasowanie.
Odnowiony niedawno rynek to chluba miasta. Większość otaczających go kamienic została po wojnie odbudowana, ale tu i ówdzie zachowały się jeszcze ich gotyckie fragmenty murów. Do ulubionych wśród turystów kamienic należą stojące w pn.-zach. rogu rynku renesansowy Jaś i barokowa Małgosia.
Do stylowych budynków zupełnie jednak nie pasuje wyglądający zbyt nowocześnie budynek siedziby banku. Nie jest to jednak wymysł naszych czasów, lecz jeszcze przedwojenne dzieło Maksa Berga, planującego obudowanie rynku... drapaczami chmur. I tak dobrze, że skończyło się tylko na tym jednym budynku.
Coraz częściej mówi się we Wrocławiu o pomyśle zorganizowania tu w 2010 roku Wystawy Światowej, czyli EXPO. Zdaniem jednych to mrzonki, w opinii innych - szansa na nowe fundusze i inwestycje.
Jeśli przypatrzymy się fryzom na fasadzie wrocławskiego ratusza, na pewno zwrócimy uwagę na przedstawione tam scenki obrazujące codzienne życie dawnych mieszkańców. Jest tu więc chwiejący się mężczyzna z kielichem i łapiąca się za pantofel na jego widok kobieta, a także podpita niewiasta, transportowana... na taczce. Piwa piło się we Wrocławiu chyba od zawsze.
Utrzymywanie przez długi czas monopolu miasta na sprowadzanie piwa ze Świdnicy doprowadziło nawet w 1381 roku do tzw. wojny piwnej. Powodem było zatrzymanie beczek z pienistym napojem, przywiezionych nielegalnie na zamówienie jednego z kanoników. Władze kościelne odpowiedziały klątwą i odmową odprawiania mszy podczas wizyty króla Wacława IV. Obrażony monarcha w odwecie zezwolił na splądrowanie przez dworzan domów duchownych.
Jak ważne było piwo, może świadczyć to, że w XV wieku we Wrocławiu działały 304 karczmy. Dziś także do głównych atrakcji rynku należy spróbowanie warzonego w podziemiach restauracji Ratuszowa piwa Spiż.
Nadodrzańska Alma Mater
Pięć minut spaceru od rynku i znajdziemy się w gmachu Uniwersytetu. Początki tej uczelni stanowiła Akademia powołana w 1702 roku przez cesarza Leopolda I. W 1811 roku doszło do połączenia owej jezuickiej Alma Mater z protestancką uczelnią z Frankfurtu nad Odrą i założenia Uniwersytetu Wrocławskiego.
W wybudowanym wzdłuż Odry, długim na 170 metrów, gmachu uczelni warto zajrzeć do oratorium, a już koniecznie - do niedawno odnowionej Auli Leopoldyńskiej, uznawanej za jedno z najpiękniejszych wnętrz barokowych.
Jeśli zdecydujemy się na krótką wspinaczkę po schodach, zdobędziemy szczyt Wieży Matematycznej, z której mamy ładną panoramę Wrocławia. W pobliżu wypada obejrzeć jeszcze jeden szacowny gmach należący dawniej do zakonu joannitów, a obecnie wykorzystywany jako Biblioteka Ossolineum - trzecia co do wielkości biblioteka w Polsce.
Sto metrów w 36 godzin
Na brak terenów zielonych wrocławianie narzekać nie mogą. Jest tu nawet ogród botaniczny z rosarium i palmiarnią, jednak ulubione miejsce spacerów stanowi istniejący od dwóch wieków 112-hektarowy park Szczytnicki. Na jego krańcu powstał stadion, zwany Olimpijskim, a z drugiej strony - ogród zoologiczny rozsławiony dzięki programom "Z kamerą wśród zwierząt".
Chętnie odwiedzany jest również Ogród Japoński - dar Japończyków z okazji odbywającej się w 1913 roku Wystawę Ogrodniczą. W latach 90. Japończycy ogród odrestaurowali, ale zaraz potem zniszczyła go powódź. Po ustąpieniu wody jeszcze raz odnowili swoje dzieło.
Tuż obok Ogrodu Japońskiego stoi Hala Ludowa, w której odbywają się koncerty, imprezy sportowe, targi, tu też w 1997 roku miało miejsce spotkanie z Ojcem Świętym. Ten wybudowany przez Niemców w 1913 roku obiekt, wówczas nazwany Halą Stulecia, imponował nowoczesną jak na tamte czasy konstrukcją i rozmiarami. Niemcy szczycili się tym, że przemawiał tu Hitler, któremu notabene w 1933 roku przyznano honorowe obywatelstwo Wrocławia. W 1948 roku urządzono w hali Wystawę Ziem Odzyskanych. Wtedy też ustawiono przed halą 108-metrową iglicę, która teraz jest jednak o osiem metrów niższa. Lustrzane zakończenie, wirujące wokół własnej osi, zniszczone podczas burzy, zdjęli dwaj taternicy z Krakowa. Wspinaczka i zejście zajęły im 36 godzin.
Miasto kultury
Wrocław to miasto, w którym kultura odgrywa szczególną rolę. Działają tu i opera, i operetka, liczne teatry, w tym znany Wrocławski Teatr Pantonimy. Tu w 1956 roku przeniósł się ze swym Laboratorium Jerzy Grotowski, tu od lat tworzy Tadeusz Różewicz, tu też odbywają się słynne imprezy, jak Przegląd Piosenki Aktorskiej, Jazz nad Odrą czy Wratislavia Cantans.
Nie brak tu i muzeów - w pierwszej kolejności zobaczyć powinniśmy Narodowe oraz słynną Panoramę Racławicką namalowaną przez grupę malarzy z Janem Styką i Wojciechem Kossakiem na czele. Wielkie, bo liczące 114 m obwodu i 15 m wysokości dzieło należało do zbiorów lwowskiego Ossolineum. Do Wrocławia przywieziono je w 1946 roku, ale trzeba było poczekać jeszcze 39 lat, zanim obawiające się rozbudzenia tęsknoty za kresami władze zezwolą na jego pokazanie w wybudowanej specjalnie w tym celu rotundzie.
redPor
Wrocław na liście UNESCO
Lista Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO wzbogaciła się o kolejny polski zabytek - Halę Stulecia (zwaną też Halą Ludową) we Wrocławiu. To pierwszy zabytek z Wrocławia i trzeci z Dolnego Śląska (po Kościołach Pokoju w Świdnicy i Jaworze) wpisany na prestiżową listę. Halę wzniesiono w parku Szczytnickim w latach 1911-13 według projektu Maksa Berga. Władze Wrocławia uczciły w ten sposób stulecie bitwy pod Lipskiem w 1813 r. (zwycięstwo wojsk sprzymierzonej Europy nad Napoleonem). Przez wiele lat hala była jedną z najnowocześniejszych i największych (133,3 tys. m kw.) sklepionych budowli żelbetowych na świecie. Odbywają się w niej targi, wystawy, koncerty, przedstawienia operowe, a nawet mecze koszykówki. Halę można zwiedzać codziennie od godz. 8 do 19, wstęp 3-5 zł.
http://www.halaludowa.wroc.pl
Zabawa u Niepolda
To miasto dla ludzi bawiących się. Ostatecznie z powodu piwa toczono tu wojnę. Więc jeśli lubisz spokój, omijaj Wrocław z daleka. Ale jeśli chcesz poszaleć, trafiłeś pod właściwy adres.
Najlepiej idź od razu do pasażu Niepolda (ul. Ruska 51/św. Antoniego 6-8, kilkaset metrów od Rynku). Sto lat temu był tu dom handlowy. Wprawdzie nie ma już sklepów z bielizną czy towarami kolonialnymi, ale działa tu kilkanaście pubów i klubów muzycznych. Nie zmęczysz się przechodzeniem z jednego do drugiego. Szczególną popularnością cieszą się trzypoziomowe Metropolis, Droga do mekki, Niebo i Bezsenność.
Tylko Kraków ma większy rynek
To jeden z największych i najpiękniejszych historycznych rynków w Europie. W Polsce tylko Kraków ma większy (o 10 arów, nie ma o co kopii kruszyć).
Rynek nigdy nie zamienił się w skansen, choć kamienice mają średniowieczne metryki i wyglądają bajkowo. Przed wiekami kwitł tu handel - bogacili się wrocławianie, do kasy miejskiej płynęły ogromne podatki. Dziś tętni życiem wieczorami. Nocy nie starczy, by obejść wszystkie knajpki i ogródki. A weekend zaczyna się tu w czwartek.
Tuż obok jest plac Solny - słynie z kwiatów, które sprzedawane są tutaj przez całą dobę (również zimą). Zakochani na Solnym umawiają się pod fontanną ze smokami.
Get-Stankiewicz jako Murzyn
Eugeniusz Get-Stankiewicz to najbardziej chyba znany wrocławski artysta plastyk. Jest nie tylko świetnym grafikiem, ale również ozdabia Wrocław. Na kamieniczce Jaś, tuż przy Rynku, widnieje wykuty w piaskowcu profil artysty, a na fasadzie kamienicy przy pl. Solnym pokazuje całą sylwetkę. I niczego nie ukrywa. Jedynym odstępstwem od oryginału jest kolor - na fasadzie występuje jako Murzyn.
Get-Stankiewicz wcielił się w godło kamienicy zwanej od średniowiecza Pod Murzynem. Kiedyś była tu jedna z najsławniejszych wrocławskich aptek (z prawdziwą mumią w charakterze reklamowego gadżetu), dziś jest tu redakcja "Gazety Wyborczej".
Gród na Partynicach
W Polsce jest tylko jedno miejsce, gdzie ścigają się konie - Wrocławski Tor Wyścigów Konnych na Partynicach. Możesz tam nie tylko obejrzeć piękne sportowe widowisko, ale również przenieść się w średniowieczne klimaty. Na terenie Partynic stoi ogromny średniowieczny gród. A w nim kowale, garncarze, tkacze, kaletnicy i... oczywiście rycerze. Na rycerskie turnieje przyjeżdżają woje nie tylko z Polski, ale też Niemiec i Czech. Wstęp do grodziska jest darmowy.
Caravaning we Wrocławiu
Na 72. światowy zlot Międzynarodowej Federacji Campingu i Caravaningu (Federation Internationale de Camping et de Caravanning - FICC) zaprasza od 28 lipca do 6 sierpnia Wrocław. Impreza odbywa się od 1933 r. co roku w innym kraju. W Polsce po raz drugi - w 1984 r. z tej okazji zjechało do Łeby prawie 4 tys. osób z 30 państw na całym świecie. Podobnej liczby gości organizatorzy spodziewają się i w tym roku na terenie wrocławskiej AWF.
Caravaning to podróżowanie samochodem kempingowym (kamperem) lub samochodem z przyczepą. Zwolennicy takiej turystyki bardzo ją chwalą: koszt stosunkowo niewielki, można podróżować z rodziną i mieć poczucie niezależności - korzysta się jedynie z kempingu (dlatego do FICC może się zapisać nawet właściciel zwykłego namiotu).
FICC zrzesza krajowe organizacje na całym świecie. Należy do niej również Polska Federacja Campingu i Caravaningu (PFCC), która liczy ok. 3,5 tys. członków z prawie 30 klubów. Każdy klub organizuje co najmniej jedną imprezę w sezonie (trwa od kwietnia do października, zloty odbywają się więc na polskich kempingach niemal co weekend). Odbywają się na nich m.in. konkursy na najstarszą przyczepę - zwycięzca może później wymienić swój model na nowy.
By wstąpić do PFCC, wystarczy mieć przyczepę lub namiot, uiścić 50 zł wpisowego i płacić podobną składkę co roku. W zamian można brać udział we wszystkich zlotach oraz korzystać ze zniżek (ok. 50 proc.) na większości kempingów w Polsce i wielu za granicą.
Koszt uczestnictwa we wrocławskim zjeździe (trzeba zgłosić się wcześniej) zależnie od stażu w PFCC - od 120 do 200 zł, młodzież 12-17 lat - od 40 do 80 zł, dzieci bezpłatnie.
Nowe polskie przyczepy kosztują od 20 do 40 tys. zł, a zachodnie od 60 do 200 tys. Jednak Polacy najczęściej kupują przyczepy używane - za 8-10 tys. zł
Wrocław, czyli mikro-Europa
Marzysz o Wenecji, planujesz wyjazd do Amsterdamu, chciałbyś odwiedzić Lwów? Nie ruszając się z Wrocławia, zwiedzisz Europę. Nawet Norman Davies zobaczył tu mikrokosmos
Przez Wrocław przepływa pięć rzek! I choć w naszej Zatoce Gondol (koło Muzeum Narodowego) gondoli nie uświadczysz, to statki (około dziewięciu) doskonale je zastępują. Na Odrze świętowałam już imieniny przyjaciół, ukończenie przez dziecko szkoły podstawowej i jubileusz firmy. Rejs trwa ok. 90 minut. Można popływać też kajakiem (30 zł za cały dzień, wypożyczalnia Las Pegaz przy ul. Pasterskiej). Przyznam, że nie próbowałam, ale widuję wodniaków, którzy głównym nurtem Odry wiosłują w stronę miasta - w okolice Hali Targowej lub Wyspy Opatowickiej.
Polecam spacer na Ostrów Tumski - to największa wrocławska wyspa (choć na początku XIX wieku połączono ją z lądem). Odnajdziecie tu najstarsze ślady Wrocławia. Na Ostrowie czas stanął w miejscu. Ja przychodzę tu, gdy potrzebuję odetchnąć i kiedy doba wydaje się za krótka.
Monumentalne kościoły, wspaniała gotycka katedra, domy kanoników i pałac arcybiskupi wyglądają najpiękniej o zmroku, gdy zapalają się gazowe latarnie. A na rzekę najlepiej patrzeć z mostu Tumskiego lub pobliskiego bulwaru Piotra Włostowica. Piękny widok. Trzy lata temu ta część Odry zagrała wenecki Canale Grande - wystawiono tu romantyczną operę "Gioconda".
Mostów we Wrocławiu mamy około 150 (nie radzę dociekać, ile dokładnie, bo wrocławianie zwykle odpowiadają "za mało"), większość to wyjątkowo piękne zabytki. Najsłynniejszy jest Grunwaldzki (przed wojną Cesarski). Wrocławianie opowiadają, że stał się przyczyną śmierci projektanta, który popełnił samobójstwo, zanim most otwarto (co akurat jest bujdą). Ale już historia o pilocie, który w latach 50. przeleciał pod Grunwaldzkim, wygląda na prawdziwą. Wyczyn przypisywany jest Stanisławowi Maksymowiczowi (nie potwierdza, ale i nie zaprzecza!).
Niczym we Lwowie
Lwowa tu dużo, bo to lwowianie odcisnęli najbardziej trwały ślad w powojennej historii Wrocławia - jedynego tak dużego miasta Europy, gdzie po II wojnie światowej wymieniono całą ludność. Lwowianie nie przyjechali z pustymi rękami, przywieźli Panoramę Racławicką, zbiory Ossolineum i dwóch autentycznych hrabiów.
Panoramy ominąć nie można (ul. Purkyniego). Oglądała ją królowa Holandii Beatrix i król Belgów Albert, Czesław Miłosz i Jan Paweł II. Namalowana w 1894 roku przez Wojciecha Kossaka i Jana Stykę, do Wrocławia trafiła
60 lat temu. Ogromne płótno (1800 mkw. powierzchni) upamiętnia zwycięską bitwę pod Racławicami pomiędzy oddziałami powstańczymi Tadeusza Kościuszki a armią rosyjską. Panoramę oglądać można dopiero od 1985 roku. Komunistyczne władze uważały, że Wrocław nie jest dobrym miastem do pokazywania jej pod nosem stacjonujących tu wojsk radzieckich.
Warto też zajrzeć do Ossolineum (ul. Szewska). W dawnym klasztorze Krzyżowców z Czerwoną Gwiazdą (barokowe cudeńko) przechowywane są rękopisy "Pana Tadeusza", "Beniowskiego", "Chłopów", "Zemsty"... Wprawdzie teraz biblioteka jest zamknięta, ale można wejść na zjawiskowo piękny dziedziniec (z klasztorną studnią) i pospacerować zaułkiem Ossolińskim.
Najsłynniejszymi lwowianami we Wrocławiu są hrabiowie Wojciech Dzieduszycki i Aleksander Fredro. Tego ostatniego spotkasz w Rynku (jest najpopularniejszym wrocławskim pomnikiem). "Pod Fredrą" umawiają się zakochani i demonstranci, a maturzyści tańczą poloneza. Wrocław oprócz spiżowego Fredry ma też fragment jego cielesnych szczątków. Kciuk z prawej ręki z krypty kościoła w Rudkach pod Lwowem wywiózł prof. Bogdan Zakrzewski, znakomity fredrolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. Kciuk został wmurowany w ścianę kościoła św. Mauurycego przy ul. Traugutta.
Amsterdam też tu znajdziesz
Z Traugutta skok już tylko na ulicę Mierniczą. Miernicza grywa w filmach, choć zwykle trafiają jej się dość ponure role. W nagrodzonym Oscarem holenderskim filmie "Charakter" udawała ubogą robotniczą dzielnicę Amsterdamu z lat 20. Reżyser Mike van Diem szukał takich plenerów, które przypominałyby holenderskie miasto z początków ubiegłego wieku. Takiego Amsterdamu sprzed lat jak we Wrocławiu podobno nie ma nigdzie.
Hala jak Hagia Sophia
Hali Stulecia reklamować nie muszę. Dawno zrobiła światową karierę. Zaprojektowana przez Maksa Berga, figuruje w najpoważniejszych encyklopediach i podręcznikach architektury XX wieku. Od ubiegłego piątku jest na Liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.
W chwili otwarcia - 20 maja 1913 roku - imponowała największą na świecie konstrukcją żelbetową. Entuzjaści porównywali ją do babilońskich zigguratów i świątyni Hagia Sophia w Konstantynopolu. Przyjeżdżajcie, przekonacie się sami.
Wrocław - wieża ciśnień Na Grobli
Te schody z żeliwnej koronki, nenufary na ścianach, korynckie kolumny kosztowały wrocławskich podatników miliony. Oglądało je dwóch ludzi. Reszcie musiała wystarczyć szklanka czystej wody.
- Można wejść do środka? - pyta mnie kierowca taksówki, gdy zamawiam kurs do wieży ciśnień Na Grobli. - Nie? Szkoda, oglądałem reklamówkę piwa nakręconą we wnętrzu wieży. Imponujące.
Też tak myślę, gdy inżynier Ryszard Nowakowski z MPWiK otwiera ciężką bramę. Jak wejście do zamku. Byli tacy, co porównywali fasadę wrocławskiej wieży do pałacu Wielkich Mistrzów w Malborku albo angielskich wież mieszkalnych. Za to sień ma jak w porządnej wrocławskiej czynszówce.
Stukam obcasami po dziewiętnastowiecznych kafelkach, oglądam resztki malowanych nenufarów na ścianach i kręcone, żeliwne schody. Koronkowa robota, strach na nie wejść. - Kończą się na wysokości 38 metrów, dwa metry przed zbiornikiem wody umieszczonym na samym szczycie wieży - wyjaśnia inż. Nowakowski.
Balustradę już zżera rdza, ale stopnie wciąż w doskonałym stanie. Chociaż czy można im zaufać po 135 latach eksploatacji?
Oswajam się z myślą, że zakończę żywot, spadając w czeluść wieży, i wdrapuję się za moim przewodnikiem, patrząc wyłącznie pod nogi. - Widzi pani te ornamenty? Liście strzałki wodnej i kwiaty nenufarów. Indywidualny projekt - mówi Ryszard Nowakowski. - Nie ma drugiego takiego obiektu na świecie.
Nenufary na ścianach, nenufary na schodach, tutejsi pracownicy musieli czuć się jak nimfy wodne. Ilu ich było? - Dwóch. Majster i jego pomocnik - wyjaśnia inż. Nowakowski.
- Tylko oni tu wchodzili i tylko oni oglądali te wszystkie piękne detale. Dla pozostałych mieszkańców Wrocławia wieża miała wyłącznie czystą wodę. Dostęp do niej kosztował budżet miejski prawie trzy miliony marek.
Czysta woda zdrowia doda
Ale ta inwestycja była absolutnie konieczna. "Dobra woda do picia jest we Wrocławiu rzadkością, wyróżnia się nią jedynie dzielnica Katedry i kilka posesji w mieście" - czytam w jednym z wrocławskich druków z 1824 roku. Czerpano ją często wprost z fosy miejskiej, a ta była bardzo zanieczyszczona. Nad brzegami Oławy miejskiej znajdowały się ustępy, przepływająca woda zabierała fekalia. Nic dziwnego, że w mieście co rusz wybuchały epidemie.
Zresztą samo czerpanie wody już było czynnością niebezpieczną. Brzegi rzeki były często strome, drewniane tratwy też nie stanowiły wystarczającego zabezpieczenia. "Breslauer Beobachter" pisał w 1850 roku, jak to w styczniowy poranek służąca płukała w Oławie bieliznę, poślizgnęła się na oblodzonej tratwie i wpadła do lodowatej wody. Miała szczęście, uratował ją rzeźnik Ende.
Rajcy czuli, że stoją pod ścianą i trzeba zainwestować w wodę, ale podjęcie decyzji szło im niesporo. Już w 1847 roku dyskutowali o tym na sesjach rady miejskiej, a dopiero w trzynaście lat później postanowili rozpisać konkurs na opracowanie projektu nowoczesnego wodociągu wraz z siecią rurociągów rozprowadzających. Tempo zabójcze, grabarze mieli pełne ręce roboty, bo cholera ciągle do miasta zaglądała ("w przeciągu 24 godzin w samym klasztorze urszulinek umarło jedenaście osób" - pisała w lutym 1853 roku prasa).
Doszło do tego, że za tropienie czystej wody zabrała się... policja. Ogłosiła potem "wykaz studzien we Wrocławiu, w których woda jest zupełnie wolną od obcych części. W całym mieście jest tylko 18 takich studzien" - informował w 1867 roku krakowski "Czas". Stróże porządku podali także prosty i tani sposób na zbadanie czystości wody: "W naczynie dobrze zakorkowane z białego szkła wlewa się wodę i naczynie stawia na białym papierze. Jeżeli po pewnym przeciągu czasu woda pozostaje bezbarwna i na dnie tworzy się osad żółty lub zielonawy, ani też woda nie okazuje w sobie plam lub nitek, wtedy jest zdrową do picia".
Nie wiadomo, czy wrocławianie stosowali się do tej instrukcji. Na szczęście w tym samym roku rozpoczęto budowę nowego zakładu wodociągowego.
Maszyna na trzy piętra
Zakład stanął na tzw. Niskich Łąkach (Neu-Holland), między ujściem Oławy i lewym brzegiem Odry, po obu stronach drogi zwanej Na Grobli (Am Weidendamm) do wioski Rakowiec (Morgenau). Zaczął pracować 1 sierpnia 1871 roku.
Ryszard Nowakowski: - Radni wybrali projekt angielskiego inżyniera Johna Moore'a z Berlina (choć duże poprawki wniósł wrocławski radca budowlany Carl Zimmermann). Zakładał on, że zbiornik czystej wody i wszystkie maszyny zostaną umieszczone w jednym budynku. W całej Europie nie ma drugiego takiego rozwiązania. Zazwyczaj wieża ciśnień jest osobnym obiektem budowlanym. A wrocławska mieściła w swoim wnętrzu najważniejsze urządzenia myśli inżynierskiej wieku pary.
I co najciekawsze, wciąż możemy je oglądać. Robią wrażenie. Dwie maszyny parowe podwójnego działania (energia pary wykorzystywana była dwukrotnie), podobno z największym w Europie kołem zamachowym o średnicy 7,5 metra, są wbudowane w trzy kondygnacje. Cała konstrukcja ma wysokość 24 metrów! Maszyny wyprodukowano w 1879 roku w zakładzie Gustava Heinricha Ruffera przy Lorenzgasse 2 (dziś Sikorskiego).
Na pierwszej kondygnacji oglądam koła zamachowe i wały korbowe, na drugiej prowadnice korbowodów i system przekazania napędu do pomp wodnych, na trzeciej same cylindry i elementy sterowania maszyną, takie jak wentyle i regulatory Watta (służyły do stabilizacji obrotów maszyny).
Inżynier Nowakowski mówi, że maszyna napędzała pompy tłokowe o wydajności 1000 m sześciennych na godzinę (taką samą mają używane dziś duże pompy). Mnie bardziej interesuje obudowa cylindrów - drewno cedrowe - i żeliwne kolumny z korynckimi kapitelami, podpierające poszczególne kondygnacje. Zdumiewająca jest ta dbałość o estetykę.
Kąpiel za pieniądze
Początkowo wieża zaopatrywała w wodę - z Odry, uchodziła za bardzo dobrą - dwustutysięczne miasto. Statystycznie na głowę każdego z wrocławian przypadało dziennie ok. 90 litrów. Całkiem nieźle, choć dziś mamy 40 litrów więcej. Metr sześcienny (1000 litrów) kosztował 20 fenigów, za klozet spłukiwany opłacało się roczny ryczałt 2,25 marki.
Szybko jednak okazało się, że kolejka do wody cały czas się wydłuża. Już w 1885 roku Wrocław miał prawie trzysta tysięcy ludzi, trzeba więc było uruchomić w wieży nowe maszyny. Jednocześnie rozbudowywano cały czas sieć wodociągową.
Nowy system rur miał w 1890 roku prawie 200 km długości i zasilał dodatkowo 2000 hydrantów oraz sześć fontann. Wodę wciąż jednak czerpano z rzeki. Na początku ubiegłego wieku zrezygnowano z rzecznych ujęć na rzecz wody gruntowej. Czerpano ją z kilkuset studni, wybudowanych na terenie miasta i okolic. A wieża?
Ryszard Nowakowski: - Jeszcze długie lata służyła jako miejsce instalowania pomp i turbin parowych. Dopiero w latach 50. ubiegłego wieku okazało się, że wysokość zbiorników na wieży nie wystarcza, aby w ciągu dnia woda docierała na wyższe piętra budynków na Psim Polu czy Fabrycznej. Ciągle jednak wieża pracowała jako maszynownia. Turbiny parowe wyłączono dopiero w 1964 roku.
Gwiazda wrocławskich nocy
Od ponad czterdziestu lat jest tylko wspaniałym zabytkiem techniki. Niestety, zamkniętym przed zwiedzającymi. Ale i tak ma status gwiazdy.
Monika Czarnecka, rzeczniczka prasowa MPWiK: - W wieży kręcono reklamówki piwa, japoński film "Avalon" i "Falę zbrodni". Wystawia tu swoje spektakle teatr Ad Spectatores i nagrywa programy telewizyjne prof. Bednarek.
Reszta wrocławian i turystów na razie musi obejść się smakiem. Warto jednak choć z zewnątrz obejrzeć wieżę, bo to jeden z najbardziej charakterystycznych obiektów nabrzeża Odry. Szczególnie pięknie wygląda w nocy, od tygodnia jest efektownie iluminowany. Lampy (łącznie 124) umieszczono na ścianach budynku, dachach, masztach i na trawniku. Przygotowano dwa warianty oświetlenia: codzienne (z użyciem 64 lamp) i świąteczne.
Monika Czarnecka: - Tylko tyle na razie możemy zrobić. Chcieliśmy w ten sposób uczcić 135-lecie uruchomienia Zakładu Uzdatniania Wody "Na Grobli". Mamy jednak nadzieję, że wieża zostanie wkrótce otwarta i stanie się ważnym punktem na mapie turystycznej Wrocławia.
Jest na to szansa, prezydent Rafał Dutkiewicz planuje uruchomienie tam "pałacu cudów" albo muzeum techniki. Możemy w końcu wszyscy zobaczą żeliwne nenufary.
Pałac cudów w wieży ciśnień
Nieczynna wieża ciśnień Na Grobli ma być kolejną atrakcją turystyczną Wrocławia. Władze miasta chcą tam urządzić pałac cudów lub miasteczko nauki
Wieża ciśnień Na Grobli (1 sierpnia skończy 135 lat) jest zamknięta od 1964 roku. Nie ma drugiej takiej w Europie. To dzieło angielskiego inżyniera Johna Moore'a, który zbiornik czystej wody i wszystkie maszyny umieścił w jednym budynku (zazwyczaj wieża ciśnień jest osobnym obiektem budowlanym). 40 metrów wysokości, fasada porównywana do pałacu Wielkich Mistrzów w Malborku, w środku dwie wspaniałe, XIX-wieczne maszyny parowe.
Piotr Gerber z Politechniki Wrocławskiej zajmuje się zabytkami techniki: - Tylko w dwóch miejscach na świecie widziałem podobne. Jedną w Londynie (ale mniejszą, choć starszą), a drugą w kanadyjskim mieście Hamilton. Wyremontowano je i uruchomiono za miejskie pieniądze. Są niebywałą atrakcją turystyczną.
Władze Wrocławia też chcą zamienić wieżę Na Grobli w atrakcję, choć nie tylko dla turystów. Planują zorganizować w niej pałac cudów albo miasteczko nauki. Pałac cudów to interaktywne edukacyjne centrum rozrywki, odkrywające tajniki współczesnej nauki. Miasto w styczniu zapowiadało, że uruchomi je już w przyszłym roku, wydział kultury miał wiosną ogłosić konkurs na projekt.
Dyrektor wydziału kultury Jarosław Broda: - Zrobimy to, gdy już na pewno będziemy wiedzieć, co dalej z wieżą ciśnień. Uważam, że to świetna lokalizacja na pałac cudów. Samo wyposażenie wieży jest niezwykle atrakcyjne. Oczywiście, te maszyny parowe trzeba będzie uruchomić.
Konserwator miejski Katarzyna Hawrylak-Brzezowska. - Będę szczęśliwa, gdy coś się w niej zacznie dziać. To jeden z najbardziej charakterystycznych obiektów nabrzeża Odry, niemal ikona Wrocławia. Szczególnie pięknie wygląda w nocy, od tygodnia jest efektownie iluminowana.
Prezydent Rafał Dutkiewicz jeszcze nie wie, czy miasto przejmie wieżę na własny garnuszek (teraz należy do MPWiK), czy też zdecyduje się na spółkę z prywatnym inwestorem bądź powołanie fundacji. - Decyzja zapadnie do końca roku. Chcemy jednak otworzyć dla wrocławian i turystów nie tylko samą wieżę, ale i przylegające do niej budynki dawnych kotłowni. To dodatkowa powierzchnia ekspozycyjna. Poza tym myślimy o wykorzystaniu przepływającej w pobliżu Oławy i Odry. Świetny teren rekreacyjny - mówi prezydent Dutkiewicz.
Dr Gerber: - Od dwudziestu lat rozmawiamy o projektach z wieżą w tle i nic z tego nie wychodzi. A to zabytek klasy światowej, można w nim pokazywać historię XIX-wiecznego Wrocławia. Tylko żebyśmy go nie popsuli.
Wrocław, jakiego nie znacie
W samym sercu starego Wrocławia znajdziemy obok siebie protestancką katedrę, katolicki kościół, cerkiew i synagogę
Wierni różnych wyznań nie tylko żyją tu zgodnie, ale współpracują ze sobą. Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu, gdy chuligani stłukli kamieniami witraż w kościele katolickim przy ul. św. Antoniego. Wkrótce potem ktoś obrzucił kamieniami cerkiew przy ul. św. Mikołaja. Traf chciał, że świadkiem tego wandalizmu był Jerzy Kichler, były przewodniczący Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP. Namówił duchownych katolickich, prawosławnych i ewangelickich, by wspólnie naradzili się, jak powstrzymać chuliganów. Od tej pory trzy kościoły chrześcijańskie i gmina żydowska organizują wspólne koncerty, modlitwy, spotkania młodzieży. Tak powstała dzielnica wzajemnego szacunku (http://www.miasto-dialogu.wroc.pl/main.html ) - w przyszłym roku ma być oznakowana trasa, z czasem przy każdej świątyni powstanie centrum kultury i religii danej społeczności. Nie chciałem czekać i wybrałem się tam wcześniej. Oprowadzała mnie wrocławska przewodniczka Jagienka Świetlik-Prus.
Wyruszyliśmy spod kościoła ewangelicko-augsburskiego Opatrzności Bożej. Świątynię na obecnej ul. Kazimierza Wielkiego zaczęto budować dla wiernych gminy kalwińskiej w 1747 r. (napłynęli do miasta po zajęciu Śląska przez Prusy w 1741 r.). Pierwszy kościół kalwiński w mieście miał strasznego pecha, bo gdy budowa była już na ukończeniu, nieopodal wybuchł magazyn prochu. Eksplozja była tak silna, że wszystko trzeba było zaczynać od początku. Napłynęły hojne datki od gmin kalwińskich z Niemiec, Szwajcarii, Holandii, Anglii i Szkocji. Od 1830 r. kościół należy do parafii ewangelicko-augsburskiej (luteran), obecnie jest też kościołem katedralnym jednej z siedmiu w Polsce diecezji Kościoła ewangelicko-augsburskiego.
Wnętrze jest surowe - próżno tu szukać fresków, obrazów czy rzeźb. Dominuje biel: biały jest strop, kolumny i ławki - nigdy nie widziałem tak białego kościoła. Salę obiegają dwie kondygnacje, rzecz jasna białych, empor (galerii) w kształcie elips. Prowadzą do nich umieszczone w czterech rogach kościoła schody - w połowie XVIII w. było to unikalne rozwiązanie. I praktyczne - na galeriach i na dole jest aż tysiąc miejsc siedzących. Wrażenie robią też organy. Ich obudowa (prospekt) jest rokokowa, ozdobiona dużym okiem Opatrzności z rozchodzącymi się zeń promieniami. Piszczałki nie są oryginalne, bo w latach 1917-22 wymieniono je na nowe. Brzmią najlepiej ze wszystkich wrocławskich organów, więc w kościele odbywają się koncerty Wrocławskiego Lata Organowego i międzynarodowy festiwal Wratislavia Cantans.
Idąc dalej ulicą Kazimierza Wielkiego, po prawej stronie miniemy duży ceglany budynek z wielkimi oknami i wieżyczkami - neogotycka biblioteka uniwersytecka z 1891 r. jest dziełem wrocławskiego architekta Racharda Pluddemanna. Za Krupniczą skręcamy w lewo, w ulicę św. Antoniego. Upodobały ją sobie zakłady pogrzebowe, co rusz widać wystawę z urnami i trumnami. Po chwili wchodzimy w wielką bramę. - Za nią zaczynał się teren gminy żydowskiej - tłumaczy Jagienka Świetlik-Prus. - Była to brama rytualna. Podczas szabatu mieszkańcy gminy nie mogli przez nią wychodzić ani niczego wynosić.
Na obszernym dziedzińcu stoi szary budynek synagogi Pod Białym Bocianem (nazwę wzięła od stojącego wcześniej w tym miejscu zajazdu). Naśladujące antyk półkolumny, tympanon nad wejściem - świątynia z 1829 r. nie przypomina typowej bóżnicy żydowskiej, raczej ewangelickie kościoły stawiane na Śląsku w XVIII w. Zaprojektował ją wybitny niemiecki architekt Karl Ferdinand Langhans. Podczas "kryształowej nocy" w 1938 r. nie została spalona jak wiele innych bo hitlerowcy bali się, że ogień przeniesie się na sąsiednie budynki. W czasie wojny spod synagogi wywożono do obozów zagłady wrocławskich Żydów, a ona sama służyła jako magazyn zagrabionego im mienia. W latach 80. i 90. popadła w ruinę, nie było nawet dachu i podłogi. Dziewięć lat temu gmina żydowska odzyskała obiekt. Właśnie trwa remont, ale synagogę można zwiedzać. Wnętrze jest surowe, z kolumnami w kolorze kości słoniowej. - Przynieśliśmy je ze śmietnika - mówi Jerzy Kichler. U góry zobaczyłem dwa balkony dla kobiet - według tradycji żydowskiej podczas modlitw kobiety mogą widzieć mężczyzn, ale nie mogą być przez nich widziane, by ich nie rozpraszać podczas rozmowy z Bogiem. Balkony początkowo były drewniane. W 1905 r. zastąpiły je murowane, w stylu późnej secesji. - Kto wie, czy jednym z powodów wymiany nie był po prostu nadmiar pieniędzy - zastanawia się Kichler. - Gmina żydowska we Wrocławiu była bardzo bogata. Proszę sobie wyobrazić, że w ciągu 20 lat wybudowała ogromny szpital, cztery domy starców, dwa sierocińce i trzy szkoły.
Dzieje gminy przypominają umieszczone w synagodze plansze ze zdjęciami i dokumentami. Co miesiąc w sobotę po zachodzie słońca odbywają się tu koncerty z okazji Hawdali - zakończenia sabatu. To okazja, by posłuchać jedynego w Polsce i jednego z najlepszych w świecie chórów synagogalnych. Liczy 16 osób, w repertuarze obok muzyki synagogalnej ma też tradycyjną muzykę żydowską, śpiewa w języku nowohebrajskim i jidysz.
Wychodzimy drugą, zdobioną antycznymi kolumnami bramą. Na ul. Włodkowica skręcamy w prawo i wchodzimy w bramę pod nr 15. Przez podwórko kierujemy się skosem w lewo, wprost do pomalowanej na zielonkawy kolor bramy. Dalej korytarzem w prawo i po chwili znajdujemy się na ponurym podwórku ze studnią w środku. Na piaskowcu data 1729 r. i skrzyżowane ręce. - Jesteśmy na terenie dawnego klasztoru reformatów - tłumaczy Jagienka Świetlik-Prus. - Dziś to wewnętrzny dziedziniec czynszowej kamienicy, miejsce zapomniane przez Boga, ludzi i ekipy remontowe, że o sprzątających nie wspomnę.
Wracamy na korytarz, idziemy prosto, kolejna brama i znów jesteśmy na ul. św. Antoniego pod nr 36. Obok, wciśnięty między domy stoi kościół katolicki. - To jeden z nielicznych barokowych kościołów we Wrocławiu - tłumaczy moja przewodniczka. - W mieście było takie zatrzęsienie średniowiecznych kościołów, że od XVI w. prawie nie było potrzeby wznoszenia nowych.
Postawiono go w 1692 r. według projektu nieznanego z nazwiska Włocha, który wzorował się na jezuickim kościele Jezusa w Rzymie. Początkowo należał do zakonu reformatów, którzy po 100 latach musieli się stąd wynosić - pruskie władze szykanowały ich za kontakty z Polakami. Po II wojnie gospodarzyli tu franciszkanie, a od siedmiu lat kościół należy do paulinów. To typowy barokowy kościół z okresu kontrreformacji, z imponującym ołtarzem, pełen ozdób, złoceń i obrazów. Za to jego ustawienie jest nietypowe - zamiast na linii wschód - zachód stoi z południowego wschodu na północny zachód. Po lewej stronie od wejścia zobaczymy rzeźbę św. Antoniego z Padwy, patrona kościoła, a na lewo od ołtarza - św. Pawła Pustelnika, patrona dzieci i kobiet w ciąży.
Teraz idziemy prosto ul. św. Antoniego, skręcamy w bramę pod nr 15 i przechodzimy pasażem Niepolda, pełnym knajpek i klubów muzycznych (Metropolis, Niebo Café, Bezsenność). Spodobały mi się świeżo odnowione kamienice z wielkimi oknami, zdobione kamiennymi postaciami dzieci, rycerzy i rzemieślników. Pasaż kończy się na ruchliwej ul. Ruskiej. Skręcamy w lewo, idziemy podcieniami, na przejściu dla pieszych skręcamy w prawo i ul. Grabarską dochodzimy do ul. św. Mikołaja, dalej w lewo. Stoimy przed gotyckim kościołem. Na zaślepionym oknie namalowany jakiś święty z aureolą. Ale skąd się tu wzięły napisy cyrylicą? To czwarty i ostatni na dziś kościół, tym razem prawosławny. Oficjalna nazwa jest niemiłosiernie długa - katedra Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego pod wezwaniem Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy. To najstarszy (z 1417 r.) i najbardziej ekumeniczny ze wszystkich czterech kościołów - był świątynią rzymskokatolicką, protestancką, prawosławną. Podczas wojny spłonął, odbudowano go na przełomie lat 50. i 60. Od 42 lat należy do Kościoła prawosławnego.
Z zewnątrz niczym nie przypomina cerkwi, za to wnętrze urządzono zgodnie z zasadami prawosławia. Dzieli się na przedsionek, część środkową i ołtarzową (do niej wstęp mają tylko mężczyźni). Nawę oddziela od prezbiterium ikonostas (ściana z ikonami), w prawosławiu symbol nieba.
- Ikonostas jest nietypowy, bo ażurowy, nowoczesny, ale taką wizję miał jego twórca Jerzy Nowosielski - wyjaśnia przewodniczka.
Za ikonostasem znajduje się tron - odpowiednik ołtarza w kościele rzymskokatolickim. Może go dotykać tylko biskup, kapłan lub alumn. Po prawej stronie od wejścia, w głównej części świątyni wisi ikona św. Mikołaja, do którego wyznawcy prawosławia zwracają się w trudnych sprawach, np. przed ważnym egzaminem. U góry przepiękny, kolorowy żyrandol. - W obrządku prawosławnym obok muzyki na zmysły oddziałuje zapach, ale także światło ma niebagatelne znaczenie. W mrocznym wnętrzu ten żyrandol zapalany jest w najradośniejszej chwili liturgii, co symbolizuje przyjście Chrystusa na pogrążony dotąd w ciemnościach świat.
Podobnie jak w synagodze, w cerkwi kobiety i mężczyźni stoją osobno. Kobiety (koniecznie w chustkach) po lewej, jak Maria na ikonostasie, mężczyźni zaś po prawej, jak Jezus na ikonostasie. Nie powinno się zakładać nogi na nogę i trzymać rąk za plecami, bo może to zostać uznane za przejaw braku szacunku.
Ekumeniczna sieć
http://www.luteranie.pl
http://www.cerkiew.pl
http://www.orthodox.pl
http://www.jewish.org.pl
VI Spływ Dookoła Wrocławia
Ponad 150 wodniaków wzięło w niedzielę udział w VI Spływie Dookoła Wrocławia
Kajaki, canoe, ponton - niemal wszystko, co pływa, spotkać było można wczoraj przed południem przy Wyspie Słodowej, gdzie umieszczono start i metę. - W ubiegłym roku było tylko stu wodniaków. Cieszy mnie, że spływ się rozwija - mówi nam Ewa Gancarz, z działającego na Kozanowie klubu Pegaz, organizator imprezy.
Trasa długości 13,5 km wiodła przez śluzę mieszczańską, wzdłuż wybrzeża Konrada Korzeniowskiego, przez śluzę Szczytniki, przez Ostrów Tumski. Część uczestników miała swój sprzęt, dla innych trzeba było pożyczać. Startowali amatorzy, pływający latem po jeziorach, i wodniacy już zaprawieni.
Państwo Ostrowscy z Brzegu Dolnego pływają już od około trzydziestu lat. Zaliczyli wiele rzek, w tym roku zamierzają pokonać Wartę. - Głównie pływamy po kaszubskich jeziorach - mówi Michał Pigoń, który na spływ canoe wybrał się z synem Mateuszem. - To łódź wywrotna, ale jesteśmy wprawieni. Na wszelki wypadek bagaż mamy przymocowany do łodzi w nieprzemakalnym i unoszącym się na powierzchni worku.
Wśród uczestników wypatrzyliśmy prof. Jana Waszkiewicza, byłego marszałka województwa dolnośląskiego (jak powiedział, pływa od niedawna) oraz sześcioosobową ekipę Biura Promocji Wrocławia.
Po raz pierwszy spływ zorganizowany został w roku 1982. Jego inicjatorem był Krzysztof Białobłocki. - Zorganizowałem go wtedy dla pracowników Dolmelu - opowiada. - Wzięło w nim udział 40 osób.
Pan Białobłocki był najstarszym uczestnikiem wczorajszej imprezy - w przeddzień skończył 82 lata. Pływać zaczął 70 lat temu, rocznie przepływał dwa tysiące km. We wczorajszym spływie wzięły udział trzy pokolenia Białobłockich. Najmłodszą uczestniczką była sześcioletnia Klaudia Ożga.
We wrześniu planowana jest jesienna edycja spływu.
Wrocław - tu się nie śpi, tu się żyje
Piwo jest tak dobre, że toczono o nie wojnę. Kobiety tak piękne, że palono dla nich miasto. Operowego śpiewaka możesz posłuchać, siedząc nad rzeką. Przyjedź do Wrocławia w gości, a zostaniesz na zawsze
Dworzec PKP Wrocław Główny
Środek tygodnia, druga nad ranem. Wszyscy zapomnieli już o wakacjach, a na rynku tłum ludzi. Zegarków nie mają, czy co? A może w tym mieście nikt nie pracuje? Ależ pracuje! Kwiaciarki sprzedają róże (nad ranem bezpieczniej wrócić do domu z bukietem), miotacze ognia wyrabiają 300 procent normy Smoka Wawelskiego, a pod pręgierzem ktoś tańczy. Wrocław nie jest miastem do spania. Pełno pubów, knajp, kafejek, barów i herbaciarni. Tak było od zawsze. Trzy wieki temu i pół roku było mało, żeby odwiedzić wszystkie karczmy i popróbować w nich wrocławskiego piwa. Poprzeczka została wysoko ustawiona...
Byli i piwo pili
Duch Miasta hołubi ludzi ceniących zabawę, choć Opatrzność karze tych, którzy przesadzają. Wieże kościoła św. Marii Magdaleny przy ul. Szewskiej, doskonale widoczne z rynku, są połączone mostkiem Pokutnic. Podobno kłębiące się na nim cienie to duchy dziewcząt, które nie chciały wyjść za mąż, bo zbyt lubiły się bawić. Za karę muszą teraz zamiatać mostek.
Na ścianie budynku przy Szewskiej nr 50/51 (siedziba Etnologii i Kulturoznawstwa UWr) zobaczycie skamieniałe tancerki. To córki ubogiej wdowy, które całe noce spędzały na tańcach. Nie chciały zostać w domu nawet w Wielki Piątek, więc kiedy matka zamknęła drzwi na klucz, uciekły oknem. Gdy stanęły na gzymsie, powiał wiatr i panny obróciły się w kamień.
Czasem przedłużeniem karzącej ręki Opatrzności jest żona. Do czego zdolne są wrocławianki, widać po rzeźbie umieszczonej nad wejściem do Piwnicy Świdnickiej - on podchmielony, ona z pantoflem w dłoni szykuje się do udzielenia mu lekcji trzeźwości. Niesłusznie. On po prostu musiał iść do Piwnicy Świdnickiej. Wszyscy muszą, bo jak mówi stare porzekadło, "kto nie był w Piwnicy Świdnickiej, nie był we Wrocławiu". Najstarsza piwiarnia miasta mieści się w podziemiach ratusza. Czynna była już na początku XIV w., a goście dostawali nawet certyfikat, że tu byli i piwo pili.
W 1519 r. naprzeciwko wejścia do Piwnicy, w podwórzu kamienicy nr 22, miasto otworzyło browar. Piwiarnię połączono z nim szerokim podziemnym chodnikiem, żeby nie transportować piwa ruchliwą ulicą. Stąd też powstała popularna wrocławska zagadka: w jakim punkcie miasta mogą jechać dwa wozy - jeden na drugim? Tunel wciąż istnieje, choć turyści nie mogą doń zaglądać.
Tu serce moje
Wrocław nazywano "świętym kwieciem Europy, pięknym klejnotem między miastami". Zawsze był obiektem pożądania i przechodził z rąk do rąk. Należał do Czechów, Polaków, Węgrów i Niemców. Mieszkali tu Walonowie, Żydzi, Włosi, Rusini. Jest jedynym dużym miastem Europy, gdzie po II wojnie światowej wymieniono całą ludność. Nowi mieszkańcy przywieźli swoje zwyczaje, pomnik Aleksandra Fredry i skarby Ossolineum. Pokazali, że mają awanturniczego ducha, są zaradni, otwarci i tolerancyjni. Nikt was tu nie zapyta, z jakiej rodziny pochodzicie, ale z przyjemnością wysłucha opowieści o ciekawym pradziadku.
Sercem Wrocławia jest rynek. Od ośmiu wieków załatwia się tutaj interesy i zacieśnia więzy międzyludzkie. Wrocławianie cenią tradycję. Nic więc dziwnego, że w dawnym banku Heimannów, pamiętającym czasy Napoleona, wciąż jest bank, a w domu towarowym braci Baraschów handluje się od 99 lat. To jeden z największych i najpiękniejszych historycznych rynków w Europie.
Nigdy nie zamienił się w skansen, choć kamienice mają średniowieczne metryki i wyglądają bajkowo. Powstał na skrzyżowaniu ważnych szlaków komunikacyjnych. Od wieków kwitł tu międzynarodowy handel - bogacili się na nim wrocławianie, a do kasy miasta płynęły ogromne sumy z podatków. W XV-wiecznym Wrocławiu więcej osób zajmowało się handlem niż w Pradze, Ypres, Brnie czy Frankfurcie nad Menem.
Pod numerem 2 wznosi się największa wrocławska kamienica kupiecka "Pod Gryfami" - ma 16,25 m szerokości oraz siedem kondygnacji. Mieści się tu antykwariat, winiarnia, kawiarnia, a nawet teatr. Stali bywalcy dostają "w wieczyste użytkowanie" filiżanki do kawy i herbaty. Goście zapadają się w pluszowe kanapy, a kelnerkę przywołują mosiężnym dzwonkiem. Można tu spotkać znanych aktorów, dziennikarzy, poetów. Zajrzał tu nawet na obiad książę Yorku Andrzej, który przyjechał we wrześniu na otwarcie wystawy o odkryciu DNA.
Kto handluje, ten żyje
Oprócz Rynku Wielkiego są jeszcze we Wrocławiu dwa inne rynki - Nowy Targ i plac Solny. Najmniejszy z nich, ale jednocześnie najruchliwszy to plac Solny. Zwano go tak, bo po północnej stronie placu stały kramy solne. Można tu było kupić także miód i wosk, drogocenne futra, kawior, herbatę, a nawet kozie mięso. Wprawdzie ostatnie kramy solne zlikwidowano w 1815 r., ale na placu wciąż robi się interesy. Do późnych godzin nocnych można tu kupić kwiaty. To także miejsce spotkań zakochanych, którzy umawiają się pod fontanną ze smokami lub pod kamienną iglicą.
Już w średniowieczu pod numerem 3 czynna była jedna z najbardziej znanych wrocławskich aptek. Jej godłem był Murzyn. Wciąż zresztą stoi na fasadzie i warto go obejrzeć, choć rodowód ma współczesny. Czarnoskóry, skąpo odziany mężczyzna to brązowy odlew postaci znanego wrocławskiego artysty grafika Eugeniusza Geta-Stankiewicza. Od oryginału różni się tylko kolorem skóry.
Jednak to nie Murzyn rozsławił aptekę, tylko dwie mumie. Aptekarz Jacobus Krause odziedziczył je w 1599 r. po śmierci dr. Laurentiusa Scholza, znanego wrocławskiego lekarza i przyrodnika. Mumię męską Krause poddał sekcji, a relację z jej przebiegu polecił opublikować w specjalnym protokole. Wśród klientów apteki krążyły opowieści, że proszek z zabalsamowanego ciała dodawano do lekarstw, aby zwiększyć ich skuteczność. Podobno w ten sposób męska mumia została przez wrocławian skonsumowana. Mumia kobieca przetrwała do dziś i można ja oglądać w Muzeum Człowieka przy ul. Kuźniczej 35.
Wytwornie na Świdnickiej
Od Rynku i placu Solnego rozchodzą się ulice ze średniowiecznym rodowodem. Odrzańska, Oławska i św. Mikołaja zachowały pamiątki swej świetnej przeszłości i mają wielu wielbicieli. Nie mogą jednak konkurować ze Świdnicką, która ma szyk i elegancję wielkiej damy, choć urodę trochę przykurzoną przez czas. Zmieniają się czasy i ludzie, ale na Świdnickiej wciąż bije puls miasta.
W średniowieczu prowadził tędy trakt z Pomorza i Wielkopolski na Śląsk, do Świdnicy. Były to czasy, kiedy na Świdnickiej spotykało się często opryszków. Nie bywali tam sponte sua, jako że wiedziono ich na miejsce kaźni. Towarzyszący skazańcom orszak gapiów mijał najpierw wewnętrzną bramę Świdnicką (stojącą u zbiegu ul. Świdnickiej z dzisiejszą ul. Leszczyńskiego), potem przechodził koło kościoła św. Doroty i przez zewnętrzną bramę Świdnicką koło kościoła Bożego Ciała wychodził poza obręb murów miejskich. Tu, na Przedmieściu Świdnickim, już od XV w. wykonywano publiczne egzekucje. Skazańcy przygotowywali się na śmierć w małej kaplicy cmentarnej pw. św. Gertrudy stojącej obok placu, na którym wzniesiono później dom towarowy "Renoma".
Najstarszymi i najbardziej monumentalnymi budowlami Świdnickiej są gotyckie kościoły Bożego Ciała i św. Doroty. Legenda mówi, że gdy Wrocław ma nawiedzić nieszczęście, z kościoła św. Doroty wychodzi widmowa procesja opancerzonych rycerzy. Idą z opuszczonymi głowami, nie dotykając ziemi, w dłoniach trzymają płonące gromnice. Ostatni raz widziano ich w XVII w., gdy Wrocław spustoszyła epidemia dżumy. Lepiej więc nie wypatrywać widmowej procesji, a obejrzeć... dach. To najwyższy gotycki dach w Polsce. Na jego strychu zmieściłaby się siedmiopiętrowa kamienica.
Począwszy od końca XVIII w. ulica stawała się coraz bardziej elegancka, żeby nie powiedzieć - wytworna. Wspaniałe sklepy i domy handlowe, pałacowe rezydencje wrocławskiej finansjery, galerie i kawiarnie, które wypadało i wciąż wypada odwiedzać.
Bajkowo na Ostrowie
Jeśli zmęczy was gwar wielkiego miasta, idźcie na Ostrów Tumski. To terra sancta Wrocławia. Aby się nań dostać, trzeba przekroczyć most Tumski, będący granicą, za którą obowiązywała kiedyś jurysdykcja kościelna. Z chwilą przekroczenia mostu, przedstawiciele władzy świeckiej, z książętami włącznie, byli zobowiązani zdjąć nakrycia głowy.
Wejdziecie prosto na Katedralną, najbardziej magiczną z ulic Wrocławia. Najpiękniej wygląda nocą. Pieczę nad nią sprawował sam biskup wrocławski, a samowola budowlana była srogo karana! Gdy kapituła świętokrzyska w 1375 r. usiłowała zbudować ciąg budynków gospodarczych, m.in. piekarnię i ogrodzenie zamykające w pobliżu kolegiaty ulicę Katedralną, została przez biskupa dwukrotnie obłożona klątwą.
Byli oczywiście tacy, którzy się nie bali gniewu swego pasterza i budowali domy poza ustaloną linią zabudowy, przez co ulica uległa zwężeniu o jedną trzecią szerokości zaplanowanej w końcu XIII i początku XIV w., zyskując nieco wygiętą linię.
Stoją tu monumentalne kościoły, wspaniała gotycka katedra, domy kanoników i pałac arcybiskupi. Gdy o zmroku zapalają się gazowe latarnie i specjalne reflektory podkreślające najpiękniejsze elementy architektoniczne, Ostrów wygląda jak z bajki.
Władczyni pierścienia
We Wrocławiu każdy znajdzie coś dla siebie. Wielbiciele modernizmu pomaszerują pewnie pod Halę Ludową, która w momencie swego otwarcia w 1913 r. była największą konstrukcją żelbetową na świecie. Przykrywająca ją kopuła ma 6384 m kw i waży 4200 ton (dla porównania - kopuła bazyliki św. Piotra w Rzymie ma powierzchnię 1646 m kw. i waży ok. 10 tys. ton). Dziś Hala Ludowa jest miejscem targów, wystaw, koncertów muzycznych i imprez sportowych. Wystawia tu swoje superprodukcje Opera Dolnośląska kierowana przez Ewę Michnik. Najpierw była "Aida" Verdiego w 1997 r. - sześć koni i sześć wielbłądów na scenie, 20 tys. ludzi na widowni. Potem "Carmen" z oddziałem jeźdźców, "Nabucco" ze słoniami, "Carmina Burana" z... jednorożcem, "Straszny Dwór" z sokołami i "Skrzypek na dachu" ze stadem kóz. Do 2005 r. zostanie wystawiona tetralogia Wagnera "Pierścień Nibelunga". Już oglądaliśmy jej pierwszą część "Złoto Renu". Pospieszcie się...
Lwów we Wrocławiu
Decyzją trzech wielkich mocarstw ogłoszoną na konferencji w Jałcie Polska straciła 47 proc. terytorium (w granicach z 1938 r.) na rzecz Związku Radzieckiego. Mieszkańcy tych terenów musieli opuścić swoje domy i osiedlić się na dawnych ziemiach niemieckich przyznanych Polsce w ramach rekompensaty za utratę Kresów Wschodnich. Według badań z 1947 r. ze Wschodu pochodziło ok. 22 proc. mieszkańców 250-tysięcznego wówczas Wrocławia, w tym 9 proc. ze Lwowa. Lwowiacy przyjeżdżali najczęściej w zorganizowanych grupach, trzymali się razem i chętnie podkreślali swoje pochodzenie. To właśnie oni odcisnęli najtrwalszy ślad w historii miasta. Ze Lwowa pochodziła większość profesorów Uniwersytetu, którzy nadawali ton życiu miasta, i tramwajarze, z którymi wrocławianie najczęściej się stykali. Ze Lwowa przyjechała w 1946 r. Panorama Racławicka i cześć zbiorów Ossolineum.
Najsłynniejszym lwowiakiem jest we Wrocławiu hr. Aleksander Fredro. Jego pomnik, postawiony w 1897 r. na placu Akademickim we Lwowie, po wojnie przywieziono do Wilanowa i dopiero po dziesięciu latach trafił do Wrocławia (odsłonięty w 1956 r.).
Mamy także ulicę Lwowską i kino Lwów w dawnej siedzibie loży masońskiej Odd Fellow (ul. gen. Hallera). Budynek zaprojektował Adolf Rading, prof. wrocławskiej Akademii Sztuki, prawdopodobnie wolnomularz. Po przejęciu władzy przez Hitlera towarzystwa masońskie zdelegalizowano i budynek został przebudowany.
Inne lwowskie ślady we Wrocławiu: pomnik Orląt Lwowskich, obraz Matki Boskiej Pocieszenia - patronki "Solidarności" - w kościele w alei Pracy, obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej z Górnego Łyczakowa w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa przy pl. Grunwaldzkim, wejście Lwowskie w Centrum Handlowym "Korona".
Można również zjeść gołąbki kresówki w Karczmie Lwowskiej na Rynku, w otoczeniu widoków starego Lwowa. Goście czasem dołożą lwowski bałak.
Wrocław - cmentarz Żydowski
Wrocławski cmentarz żydowski tzw. stary, przy ulicy Ślężnej to miejsce niezwykłe.
Powstał w drugiej połowie XIX wieku. Tutejsza gmina żydowska użytkowała go do 1942 roku. Są tu pochowani m.in. Po wojnie, choć poważnie zniszczony, został częściowo odrestaurowany. Wyremontowano wiele przepięknych grobowców, przywracając im dawną świetność. Od 1988 roku cmentarz udostępniono zwiedzającym jako Muzeum Architektury Cmentarnej. Można dziś na własne oczy podziwiać przepięknie rzeźbione macewy grobów, kunsztowne grobowce i duże mauzolea zamożnych, rodzin żydowskich, które mieszkały tu przed wojną. Pochowani sa tu także m.in. Ferdynand Lassalle, Max Kayser, czy matka Edyty Stein. Uroku temu miejscu dodaje bogata roślinność.
Muzeum Sztuki Cmentarnej (wchodzi w skład wrocławskiego Muzeum Miejskiego); ul. Ślężna 37/39. Czynne codziennie g. 10-18, w niedz. g. 12 zwiedzanie z przewodnikiem, tel. 791 59 04. Bilety 3, 5 zł.