Prawo „Pierwszego Razu”
Dość zdrowy start w dorosłość był do niedawna znaną tradycją w Wietnamie, Tajlandii, na Filipinach, wśród australijskich Aborygenów i Polinezyjczyków. Był znany
w starożytnej Grecji i Rzymie. Dlaczego nie we współczesnej Europie? No cóż... Po wiekach osławionej „ciemnoty” Europejczycy wciąż pozostają największymi barbarzyńcami seksualnymi na świecie (zaraz po islamskich mieszkańcach Afryki, Arabii i Indochin). Dla Europejczyka czy Amerykanina spełnieniem męskich aspiracji było zawsze „rżnięcie” plus wyuzdane perwersje (ostatnio „obciąganie” lub „dawanie w kakao” - i oczywiście, gwałt zbiorowy). Nie istnieje też wychowanie seksualne. Pornografia stała się „seksualną religią” (!), zaś całe przygotowanie młodzieży do wejścia w dorosłość dotyczy co najwyżej sztuki stosowania prezerwatyw lub antykoncepcji. Czy tej chorej sytuacji ma pewno nie da się uzdrowić?
A no - zaczniemy od kwestii dziwnej, ciekawej - szkoda, że tak mało znanej: jaka jest najbezpieczniejsza metoda antykoncepcyjna na świecie? Otóż jest to (można tak powiedzieć) „jazda na oklep” :))))). Dlaczego nawet najbardziej fachowi seksuolodzy nie wiedzą o niej nic? Jest takie przysłowie, że najciemniej jest pod latarnią - i seks nie jest tu wyjątkiem. Dziś w Europie już dzieci szkolne wiedzą, że męski członek da się włożyć z góry, dołu, przodu, tyłu, klasycznie, do tyłka i między piersi, ale nie znają tajników bardziej subtelnych - więc należy o nich przypomnieć, mimo iż część zdumionych „kopulatorżników” uzna to za coś bardziej „zboczonego” od najbardziej wynaturzonej pornografii. A przecież to jest całkiem naturalne!
W tej najbardziej naturalnej pozycji antykoncepcyjnej mężczyzna leży na wznak - zaś jego członek jest naprężony, ale przyciśnięty płasko do brzucha. Członek nie wchodzi do pochwy, a kobieta siedzi na nim, miętosząc go swoim przyrodzeniem. Męski orgazm i wytrysk jest nieco opóźniony, a łechtaczka partnerki jest intensywnie masowana - razem wychodzi z tego znakomita szkoła orgazmu dla początkującej nastolatki i wstęp do spełnionej Miłości.
Tak jak w ogóle przy pozycji „kobieta górą” - bardzo wygodnie jest wtedy całować się, pieścić i prowadzić słodkie pogaduszki. Jeśli dojdzie do wytrysku nasienia, wtedy ono całkiem bezpiecznie ląduje w dołku pępkowym mężczyzny. (Czy istnieje jakiś inny, bezpieczniejszy seks przedmałżeński?) Jest to też pozycja idealna do wstępnych flirtów. Wtedy to wszystko robi się oczywiście w ubraniu. Można też powiedzieć, ze jest to po prostu płynne przejście od erotyzmu dziecięcego do form bardziej dojrzałych.
Jest to „sztuczka” bezpieczna, bo w zasadzie wykluczone jest przypadkowe zapłodnienie czy zarażenie się chorobą roznoszoną drogą płciową, ale pod warunkiem, że jednak się uważa :) To znaczy - dziewczyna nie powinna się utaplać w nasieniu rozlanym na brzuchu partnera. Co się stanie, gdy po którymś tam razie część nasienia dostanie się do dróg rodnych? Zasadniczo to nawet w takim wypadku nie ma niebezpieczeństwa... Ale gdy dziewczyna jest wyjątkowo zdrowa i płodna, a partner ma wyjątkowo żywotne plemniki - to któryś malutki „uparciuch” może zrobić prawdziwą „Odyseję” i dotrzeć do jajnika. Wtedy dziewica może zajść w ciążę i... (!)... coś takiego właśnie przydarzyło się dwa tysiące lat temu młodziutkiej Żydóweczce imieniem Miriam oraz młodemu rzymskiemu legioniście, który się nazywał Tyberiusz Juliusz Abdes Pantera! Potem narodził się wielki Buntownik Filozof i Reformator, który założył jedną z największych religii światowych. (Szkoda tylko, że dzieje chrześcijaństwa zostały dokładnie przekłamane, a nauki Nazarejczyka całkowicie wypaczone i przenicowane na odwrót. W religii także jest wiele spraw do odkłamania i wyprostowania - to już inna historia.)
A teraz wróćmy do rzeczy: kiedy można zacząć taką „Miłosną Podstawówkę”? Najlepiej niedługo po pierwszej miesiączce, a chłopak po pierwszej, spontanicznej ejakulacji. Pornografia straszliwie krzywi wyobrażenia o seksie, wypacza gusty i odruchy. (Jeśli chłopak powiedzmy od 12 do 20 roku życia masturbował się przy pornografii - już nigdy nie będzie szczęśliwy! Chyba że trafi na baaaardzo mądrą i doświadczoną dziewczynę o silnej osobowości, która go po prostu wyleczy i podda co najmniej kilkumiesięcznej rehabilitacji seksualnej! To bzdura, że pornografia wzbogaca związek miłosny. To tak - jakby powiedzieć, że narkotyki umilają i ubarwiają życie.)
Naturalna Inicjacja Seksualna to po prostu bardzo płynne przejście od erotyzmu dziecięcego do seksualnej dojrzałości. Czy to nie absurd, że do 15 roku życia trzeba być niewinnym i cnotliwym aniołkiem, a minutę po piętnastych urodzinach można „rżnąć się” na całego? I czy osoba 16 lub 18 letnia staje się automatycznie dorosła i dojrzała do Miłości? Prawda jest taka, że już od początku szybkiego dojrzewania (czyli pierwszej miesiączki u dziewczyny i pierwszej ejakulacji u chłopaka) - trzeba się uczyć dwóch rzeczy: Naturalnych
i zdrowych zachowań seksualnych oraz głębokiego i szczerego dialogu ogólno-życiowego.
Cóż to takiego te zdrowe i naturalne nawyki seksualne? (Coś tu „śmierdzi” cenzurą
i inkwizycją - prawda?) Otóż zdrowe i naturalne są WSZYSTKIE zachowania, które są jednakowo miłe i atrakcyjne dla chłopaka oraz budują bliską więź i zaufanie. Konkretnie - są to różne tańce, flirty, gry, pieszczoty i delikatne figle - bez gwałtu, szyderstwa i poniżenia i... pornografii.
Co to jest PORNOGRAFIA? Gołe plecy i pupa? Nagie piersi? Stojący członek? Rozłożone nogi? Otóż pornografią nie jest to, co się pokazuje - lecz w jakim to się dzieje układzie partnerskim!!! A więc nie jest żadną pornografią to, co sobie pokazujemy i oglądamy w klimacie wzajemnego szacunku i zaufania. Natomiast pornograficzna jest każda sytuacja, gdy jedna osoba traktuje siebie jak kawałek mięsa dla podniecenia anonimowych gapiów. Automatycznie stają się pornomanami wszyscy gapie lub płatni klienci! :))))) Gdy dziewczyna pokaże przyjacielowi piersi lub coś więcej - jest wyraz intymnego zaufania. Jeśli puści w obieg intymne zdjęcie zrobione nawet zwykłą komórką - juz wyprodukowała PORNOGRAFIĘ! (Nie zna bowiem godziny, gdy stanie się to przedmiotem masturbacji, czasem pośmiewisk lub handlu - a także szantażu, bo swoją intymność udostępniła ludziom niegodnym szacunku i zaufania, albo obcym.)
Z tej samej przyczyny (choć minęło już pół wieku od tak zwanej Rewolucji Seksualnej) nie udało się w żadnym kraju wyprodukować porządnego filmu oświatowego choćby o tym całym Pierwszym Razie. Albo trzeba by zrobić dość ostre „kinder-porno” - albo w celach dokumentacyjnych zniszczyć autentyczną miłość dwojga nastolatków, bo po takim „cyrku” przed kamerami ich miłość porostu zostałaby zadeptana! (Owszem, Szwedzi próbowali coś takiego zrobić, angażując osiemnastoletnią aktorkę udającą 15-latkę i chyba dwudziestoletniego aktora udającego 16-latka. Ale na widowni pełnej licealistów był jeden wielki ryk śmiechu i film szybko wycofano z obiegu.)
I tu mamy problem: jak i kiedy nauczyć młodzież zasad seksualnego bezpieczeństwa? Nie ma sensu fotografowanie czy filmowanie jakiegoś kolejnego „soft-porno”. Powinny wystarczyć symboliczne rysuneczki. Oto jak wygląda zdrowe i naturalne programowanie erotyczne - od samego dzieciństwa do spełnienia:
Mała dziewczynka po prostu MUSI mieć kogoś starszego, na którym mogłaby przećwiczyć wszystkie sposoby kobiecego oddziaływania. (Bez względu na to czy ojca, wuja lub dziadka.) Musi poczarować, pomęczyć pytaniami, i przysłowiowo „pojeździć”. Dziewczynka nie wie, co to jest seks, ale intuicyjnie „bierze w posiadanie” swojego „ukochanego” - właśnie obejmując nogami
i ogólnie grając ciałem. Dziecku można przyzwalać na różne figle tylko na miarę dziecięcego zapotrzebowania. W żadnym wypadku nie wolno molestować, dotykać narządów intymnych, ani przyzwalać na ich dotykanie. Zaufanie bezwarunkowo musi być podparte wzajemnym szacunkiem. Mała dziewczynka ma prawo zobaczyć swojego opiekuna nago, wiedzieć czym się różnią osoby dorosłe od dzieci płci obojga. Nagość jest stosowna na plaży, przy kąpieli, podczas przebierania się lub w wyjątkowy upał, ale bez robienia z tego hecy. Wtedy jest to NATURALNE. Jest też jedno ważne ograniczenie: Dziecku w żadnym wypadku nie można pozwolić na poufałe figle z osobami przypadkowymi i obcymi. Musi ono wiedzieć, że na świecie żyją bardzo źli psychopaci i nikomu nie wolno ślepo ufać. Zaufać można tylko komuś, kogo się zna od wielu lat, a ten ktoś jest dobrze sprawdzony i na pewno zachowa się względem dziecka bez zarzutu. Kolejny wymóg jest taki, że wszelkie baraszkowanie intymne musi być JAWNE. (Tu nie ma miejsca na żadne „tajemnice” - wszystkie zachowania muszą być pod każdym względem legalne - a poufałe figle muszą się łączyć z wzajemnym szacunkiem, bo od poszanowania drugiej osoby zaczyna się CZŁOWIECZEŃSTWO.)
Tu nie ma też miejsca na fałszywy autorytet: jeśli dziecko patrzy w ojca lub wujka, jak w tęczę, bo widzi, że jest to ktoś mądry i sprawiedliwy - wszystko w porządku. Gdy zaś słucha i potakuje, bo się boi - sytuacja jest chora. (Ale może niegroźnie dostać po łapach lub w pupę, gdy osobę starszą na przykład kopnie lub opluje - a słowne upomnienia nie pomagają.)
Każda zdrowa dziewczynka lubi przenosić wszystkie doświadczenie na rówieśników. Aż do czasu pełnej dojrzałości płciowej lubi dominować. Sama decyduje o tym, kogo darzyć sympatią lub zignorować. Jeszcze daleko jej do pierwszej menstruacji, ale przeciętnie raz w miesiącu (!) miewa szusy prawdziwie erotyczne, co jest zdrowe i normalne. Zachowuje się prowokacyjnie, wciąż dominując we wszystkich związkach towarzysko - przyjacielskich. Po dziesiątym roku życia zaczyna się malować, stroić i kokietować, w ...nastym ma już na ogół swojego chłopaka - a czasem kilku na zmianę :-))). Pozycja z tego z drugiego rysunku jest ulubioną pozycją wszystkich zdrowo zakochanych par przez długi okres czasu. Zdrowo zakochani potrafią tak przekomarzać się
i czule gawędzić przez wiele (!) godzin. Nie jest to stosunek, ale kształtuje się w tej sposób głębokie porozumienie psychiczne i przyszła harmonia seksualna. Brak tego etapu powoduje, że dany związek jest w jakimś aspekcie chory. (Mówiąc stylem informatycznym - dana para nie zainstalowała sobie ważnego komponentu programowego, a idąc w seks na skróty ma „dziury w systemie” - kobieta o przytępionej intuicji sama sobie wypisuje zły los.)
Obojętne, w jakim kontekście dana para znajdzie się razem nago, nie należy i nie można od razu przystępować do pełnego stosunku. Szczególnie dziewczyna zakochana po raz pierwszy powinna co najmniej kilka miesięcy (!) poświęcić na naukę orgazmu łechtaczkowego, dając też możność partnerowi zaznać przyjemności maksymalnie zbliżonej do pełnego zaspokojenia. Jest to ostatni „test” dla danego związku przed przystąpieniem do pełnego współżycia. Jeśli jakikolwiek chłopak uważa, iż „zerżnięcie dziewicy” czyni z niego „pełnego mężczyznę” - to jest wulgarnym barbarzyńcą. (Jeśli dziewczyna upija się, żeby zagłuszyć lęk przed „Pierwszym Razem” i czyni to z jakimś przypadkowym partnerem, albo dając „dowód miłości” aroganckiemu chłopakowi, to nie ma cienia szacunku do samej siebie.)
***Wskazane jest po 15 roku życia odbyć przynamniej jeden taki seans z każdą zaprzyjaźnioną osobą płci przeciwnej. Potem całkiem inaczej widzi się w Człowieku - Człowieka. Ma się też potem jasny i prawdziwy obraz płci przeciwnej w ogóle!***
Jak właśnie widać na tym rysunku, przychodzi wreszcie czas, gdy role się odwracają
i następuje SPEŁNIENIE. Ale spełniona Miłość już nie jest zabawą i być nią nie może. Pewnego rodzaju swoboda może mieć miejsce tylko w solidarnym
i zgranym plemieniu na jakiejś samotnej wyspie. Jeśli cywilizowany człowiek chce żyć swobodnie jak zwierzę (bo mu k... wolno!), to znaczy, że przestał być człowiekiem. Niezobowiązujące mogą być figle tylko z drugiego i trzeciego rysunku.) Jeśli chodzi o dorosłych, to pełne współżycie może mieć miejsce tylko wtedy, gdy dana para ma jasny plan wspólnego życia na dobre i złe. (Wejść
w czyjeś ciało albo wziąć jakąś część drugiej osoby do ust - to znaczy wejść z drugim człowiekiem w stan Komunii!) A więc para, która się pięknie sprawdziła w tamtym „górnym” dialogu i jest gotowa być ze sobą na stałe - może się wzajemnie skonsumować w takiej formie komunijnej, jaka im tylko odpowiada. Ileż dramatów i nieszczęść dałoby się uniknąć, gdyby ludzie przestrzegali powyższej „procedury”! (Wystarczy, żeby się ludzie nie śpieszyli z pełnym współżyciem - a dużo więcej czasu poświecili na subtelne formy pośrednie.)
Wszystko to całkiem ładnie i logicznie brzmi, niejedna dziewczyna od samego początku dojrzewania intuicyjnie stosuje tę metodę „małych i kolejnych kroczków” - całe to blisko, bliżej
i coraz BLIŻEJ. (Chłopak, który chce od niej wszystkiego za szybko i za dużo - to grubianin
i cham. A gdy straszy i próbuje gwałcić - jest po prostu psychopatą.) Dlaczego w szkołach tego nie uczą na równi z tabliczką mnożenia czy obsługą komputera? Dlaczego religijni ludzie naiwnie usiłują kłamać do samego końca, a ci rzekomo bardziej oświeceni - ograniczają wszystko do antykoncepcji? Dlaczego horrendalne prawo do posiadania „dwóch tatusiów” czy „dwóch mamuś” staje się dla liberałów ważniejsze niż porządna nauka zdrowych
i naturalnych zachowań seksualnych?
Od słynnej „rewolucji Seksualnej lat 1960/70” minęło już pół wieku. Swoboda seksualna stała się jednym z podstawowych Praw Człowieka - i co z tego wyszło? Wciąż nie ma żadnego porządnego programu wychowania seksualnego. Nie ma - bo dzieci stałyby się sędziami swoich rodziców (!). A właściwie to dzieci już są sędziami nie tylko rodziców, ale też starych w ogólności. Bo cóż to jest za „ojciec”, który ględzi o wartościach chrześcijańskich, usiłuje dzieci trzymać w przysłowiowej „ciemnocie” - a ślini się, oglądając zdjęcia i filmy porno! (Dla informacji: Polska jest najbardziej katolickim krajem w Europie i... {:-}}}}... (sarkastycznie szyderczy śmiech) - także największym konsumentem twardej pornografii.
Polska przoduje też (w szyderczym znaczeniu tego słowa) - jeśli chodzi o przemoc, chamstwo i poniżenie w domu, zdrady i rozwody. Przoduje też, jeśli chodzi o chaotyczne, czyli bezmyślne i nieodpowiedzialne przygody erotyczne w ogóle. Zdaniem Kościoła - jedynymi wychowawcami seksualnymi powinni być rodzice... Ale JACY? Jak może być dobrym wychowawcą ktoś, kto nie radzi sobie z własnymi problemami intymnymi? Co ma dziecku do powiedzenia samotna, zaniedbana i sfrustrowana matka? Co ma do powiedzenia „zdzira”, co całkiem porządnego tatę wykiwała i pozbawiła mieszkania - a teraz sprowadza sobie kolejnych „wujków”? Co ma powiedzieć tata ewidentnie skłócony z mamą - który co prawda nie zdradza, ale topi smutki w alkoholu? Co ma powiedzieć tata-samiec, który zaniedbuje rodzinę, czasem rzuca na stół jakieś parę tysięcy, włóczy się pod dyskotekach z przysłowiową „rurą”? Jak ma córkę wychować ojciec, którego w ogóle NIE MA? Co ma do powiedzenia rodzic-bydlak, który czasem chamsko karci, a czasem obmacuje i molestuje? To osobliwe, ale co najmniej pół Polski to tacy rodzice - których dziecko nawet nie ośmieliłoby się zapytać nawet o najprostszą kwestię: Czy po to ludzie dają w kakao, żeby nie mieć dzieci? (Dawanie w kakao - to żargonowa nazwa stosunku analnego, znana we wszystkich szkołach z dużych miast - podobnie jak inne popularne określenia: robić loda lub lodziara czy lachociąg.)
A teraz pora, aby się przedstawić i rozliczyć z własnymi metodami na życie oraz wychowanie dzieci. Otwarcie powiem, że sam miałem srogo „przerżnięte” dzieciństwo i przez całe życie zaliczałem się do jednostek konfliktowych. Moja sytuacja małżeńska tak odbiegała od ideału, że tylko cudem nie doszło kilka razy do rozwodu - od dwudziestu lat praktycznie jesteśmy w stanie realnej separacji... A że w takim związku wyrosły zadziwiająco zaradne, dobrze przystosowane i powszechnie lubiane dzieci, a dodatku żyjące w całkiem udanym stanie małżeńskim? to chyba jakiś kolejny cud... A może jakaś moja, autorska i wciąż niedoceniona zasługa pedagogiczna???
Opiszę więc swoje pedagogiczne perturbacje od początku: moje dzieci od małego były świadkami chronicznych awantur, pretensji, wymówek i „cichych dni”. (Kto był głównym winowajcą? Obawiam się, że było to bardzo parszywe i paskudne dziedzictwo pokoleń - takie widzę jedyne, uczciwe wytłumaczenie.) Od dzieciństwa więc oswajałem dzieci z taką właśnie sytuacją: „Waszym rodzicom jest tak źle ze sobą, że gorzej być już nie może! Ale wy starajcie się żyć inaczej! Tata z mamą sami ze sobą nie dają sobie rady, a oboje was kochają i pragną, aby wam się udało w życiu lepiej!” Dzieci oraz odpowiedzialność za dom i w miarę godną egzystencje - to były jedyne dziedziny, gdzie udało mi się zachować jaką taką współpracę
z Małżonką... Reszta była po prostu „martyrologią” - ale na razie mniejsza z tym...
Co robiłem w tym kierunku, aby moje dzieci (córka i syn) - żyli lepiej niż ja? Ustaliłem sobie bezwarunkowe priorytety: Szczerość, Sprawiedliwość. Odpowiedzialność i Natura. Ponieważ nie znalazłem żadnych potrzebnych informacji w książkach (przeczytałem chyba setki opracowań na temat różnych teorii i teoryjek) - więc kierowałem się intuicją i sumieniem, czyli właśnie szczerością, sprawiedliwością i odpowiedzialnością we wszystkich zachowaniach, które uważałem za zdrowe i naturalne. A więc nie miałem nic przeciw nagości, ale nie pozwalałem córce bawić się swoim męskim „fajfusem” (był może jeden incydencik, ale wystarczyło jedno słowo, iż to nie zabawka - a to się już nie powtórzyło). Lubiłem córeczkę kąpać, ale zawsze mówiłem: „A teraz pupkę umyj sobie i wytrzyj sama, bo musisz wyrosnąć na bardzo mądrą, dumną i szanującą się damę!”
Odpowiadałem też na każde pytanie. Niektóre rzeczy tłumaczyłem sposób delikatny, ale dbałem, żeby nie było w tym ani jednego wykrętu typu: pewnych rzeczy nie rozumiesz - jak dorośniesz, to zrozumiesz. Jak miała chyba 9-10 (!) lat, to przyszła podekscytowana ze szkoły: „Tato! Jeden kolega zaprosił mnie i koleżankę, pokazał video taty, a tam goli panowie wkładali gołym paniom sisiory do pupy i buzi, a potem pryskali czymś białym po piersiach! Powiedział, że tak wygląda miłość - czy to prawda?” - postawiła mnie w szokującej sytuacji, ja wziąłem głębszy oddech i odrzekłem: „To żadna miłość, tylko PORNOGRAFIA! Takie rzeczy kręcą sutenerzy z prostytutkami i sprzedają to chamskim facetom! Żaden mężczyzna, który ma serce
i sumienie na właściwym miejscu, nie będzie tego oglądał! A w miłości ludzie się całują
i pieszczą, lecz do siebie odnoszą się CAŁKIEM INACZEJ - z delikatnością, zaufaniem, szacunkiem i odpowiedzialnością! A pornomani postępują jak zwierzęta bez sumienia, tak samo jak klienci prostytutek!” (Przedstawiłem dyskusję w skrócie. W rzeczywistości była to dłuższa rozmowa - córka zrozumiała wszystko dokładnie. Już wcześniej wypytała mnie o wszystko na temat prostytucji. Po drodze do Młodzieżowego Domu Kultury był miejscowy „pigalak” - więc pytanie na temat wesołych dziewczynek po prostu MUSIAŁO paść, a odpowiedź musiała być bardzo jasna: los „wesołej” dziewczynki i porno-aktorki to dramat i ludzkie dno i tylko facet będący ostatnim bydlakiem - tak może się bawić kobietą...)
Oczywiście, tradycyjne wychowanie „katolickie” polega na tym, aby w relacjach starszych z dziećmi wznieść barierę strachu i zdusić podobne dialogi w zarodku. Ale czy to jest właściwe wyjście? Czy właściwym wyjściem jest liberalne pozostawianie dzieci własnemu losowi i „miłość rodzicielska” ograniczona do kupowania drogich prezentów? Czy dziwić się należy, że tak wychowują się młodziutkie „galerianki” - które wiedzą jak „zrobić loda” jakiemuś obleśnemu sponsorowi za modną kurtkę, a dawno zadeptały w sobie wszystkie ludzkie uczucia?
Jeśli chodzi o moje wcześniejsze relacje z córką, to gdzieś do 14-15 roku życia stałem się dla niej dosłownie „pierwszym po Bogu”. Wiedziała, że tylko u mnie może szukać odpowiedzi na najtrudniejsze pytania. Od razu też nasunęły mi się wątpliwości - jak w podobnej sytuacji, na ważnym etapie dojrzewania, postępują inni rodzice? Zacząłem temat drążyć przy każdej okazji, czasem nawet zagajałem temat na większym zebraniu publicznym: Wyobraźcie sobie, że wasza kilkuletnia pociecha przychodzi o dwie godziny później ze szkoły i... (Raz nawet zagaiłem na zebraniu partyjnym, gdy temat zszedł na oświatę: „Mówicie, że Kościół ważne sprawy wychowawcze usiłuje zakuć w przysłowiową blachę kołtuństwa! Korzystając z okazji, że są
wśród nas matki, ojcowie i dziadkowie, pozwolę sobie zapytać o prywatne zdanie na temat pewnego incydentu prosto z życia! Potem pomyślę o jakimś programie - a na razie proszę
o wypowiedzi bazujące na własnej praktyce!” - po czym zrelacjonowałem wiadomą sprawę...
W sumie przepytałem ponad sto osób. (Parędziesiąt prywatnie - resztę podliczam według frekwencji na tamtym zebraniu partyjnym.) Kto zgadnie, kto mi odpowiedział w miarę merytorycznie? A więc w miarę merytorycznie odpowiedziały mi TYLKO DWIE OSOBY, będące w dodatku leciwymi babciami, od których dzieci i wnuki już dawno odeszły w świat. To znaczy, że tylko dwie osoby powiedziały, że pornografia daje raczej wynaturzony i skrzywiony obraz relacji damsko-męskich. Wszyscy inni najczęściej się wykręcali sloganem: Moje dzieci nie interesują tymi sprawami! Gdyby zapytały - juuuuż bym wiedział (wiedziała), co odpowiedzieć! Pozostałe „szablony sloganowe” też są nic nie warte: Pewnie, że to miłość! Tylko taka dla dorosłych!... Trzeba było iść do dyrekcji, przeprowadzić dochodzenie i przywołać nieostrożnego tatę do porządku, aby lepiej przechowywał materiały dla dorosłych!
Widząc tak katastroficzną sytuację, zacząłem się zastanawiać: Czy tacy ludzie są w ogóle zdolni przygotować dzieci i młodzież do życia? Jak uniknąć dramatów i katastrof, niechcianych ciąż, licznych aborcji, gwałtów i samobójstw? Szukając roboczych priorytetów, postanowiłem ograniczyć się do absolutnego minimum: Jak powinna wyglądać minimalna edukacja wstępna, taki „elementarz seksualny dla początkujących”??? Nawet dość szybko skonstruowałem rzecz ujętą na załączonych ilustracjach. Potem próbowałem zainicjować bardziej kameralne dyskusje
z licznymi matkami. Podrywałem „wolne słuchaczki” przy każdej okazji - polując na osóbki
z zacięciem intelektualnym. Bardzo często były to nauczycielki, ale odpowiedzi były równie stereotypowe: Nie interesuję się tą tematyką, bo mnie to nie dotyczy!...Jak małolata pcha się chłopakowi do łóżka - nich sama odpowiada za to, co robi!... Spotkałem jedną, jedyną „odpowiedzialną” matkę, która po burzliwym życiu osobistym (miała dwie córki po dwóch kolejnych partnerach) - swoją nastoletnią córkę wygoniła do ginekologa na badania i po receptę na pigułki antykoncepcyjne, po czym pozwoliła jej romansować z całymi tabunami chłopaków
w sąsiednim pokoju. (Sama przyznała, że czasami czuła się jak „madame w burdelu” - tyle, że bezpłatnym. Ale nie widziała żadnego lepszego wyjścia jako odpowiedzialna matka!).
(Owszem, spotkałem jedyną dziewczynę, która właśnie metodą „na oklep” zaczęła swoje intymne kontakty z chłopakami. To była początkująca piosenkarka i multiinstrumentalistka, reprezentująca gatunek muzyczny nazwany „mrocznym gotykiem”. Udzielałem się wtedy jako elektroakustyk w zespołach rockowych, więc po jednym z koncertów zagaiłem: „Niech mi pani powie jako mroczna osóbka, czy nie jestem przypadkiem jakimś wyjątkowo zboczonym maniakiem!” - i wygłosiłem krótki wykład, poparty szkicami na serwetce. Osóbka na chwilę się zamyśliła i odrzekła: „To nic szczególnego, bo sama tak zaczęłam i nawet kuzynkę nauczyłam!” Ale to był jeden z bardzo niewielu wyjątków w tej całej bardzo ponurej regule powszechnej ciemnoty i barbarzyństwa.)
A może przekonać jednak matki, aby pozwoliły córkom romansować na początek
w domu - lecz nieco inaczej, ostrożniej i bezpieczniej? W swoim czasie moja córka (mając około 15 lat) na jakiś czas uznała mnie za dziwaka, zboczeńca i pedofila. Gdy jednak przyjrzała się losowi nieostrożnych przyjaciółek i dowiedziała się, jak paskudnym przeżyciem jest „Pierwszy Raz” z nastoletnim chamem, to nieco skorygowała tę negatywną opinię.
Co tu jeszcze dodać? Chyba tylko tyle, że nie jestem żadnym „Kopernikiem Seksuologii” ani „Einsteinem Miłości”! Po drugie - moja koncepcja zawarta w tych czterech rysunkach nie wynika z żadnej obsesji czy dewiacji seksualnej, tylko jest żywym odzwierciedleniem reguły, że czasem najciekawsze odkrycia są dziełem PRZYPADKU. Oto jaki przypadek sprawił, że nieco spojrzałem na kwestię mądrej i zdrowej inicjacji seksualnej:
Kiedyś poznałem jedną dziewczynę będącą w głębokiej depresji po rozstaniu ze swoim chłopakiem. Pocieszyłem ją, a gdy nabrała do mnie zaufania, zacząłem zostawać u niej na noce. Pozwoliła się rozebrać - ale okazywała paniczny lęk przed stosunkiem. Wolała mi robić „ręczną drezynę” (czyli mnie masturbować) - choć ją to brzydziło. Ja się także czułem dyskomfortowo, więc spontanicznie znaleźliśmy inne igraszki zastępcze. Bardzo polubiła różne tańce i wygibasy nago - pląsałem przy niej ze stojącym członkiem i razem robiliśmy figury jak w szaleńczej „sambie” czy „lambadzie”. Potem padałem zmęczony, a ona przysiadała okrakiem na moim naprężonym „fajfusie” (przyciśniętym płasko do mojego brzucha) i miętosiła go. Jeździła na jak na koniu, kręciła biodrami, pieściliśmy się przy tym i mieliśmy „odlot” niepodobny do żadnych, wcześniejszych momentów, jakie miewałem z dziewczynami.
Potem wyznała, że czasem masturbowała się (nie lubiła delikatnego pieszczenia łechtaczki, tylko właśnie mocne uciskanie i energiczny masaż - pokazała nawet, jak to robiła). Ale to, co odkryliśmy teraz - było o wiele LEPSZE - bo jej orgazm był pełniejszy i jak by to powiedzieć: prawdziwszy. Zauważyłem też, że mój wytrysk się opóźnia. Moja zwykła masturbacja (tak samo jak „drezyna” wykonywana jej ręką) zajmowała mi od dwóch do pięciu minut - a teraz „jazda” trwała około pół godziny. Bardzo ją też bawił widok mojego członka ,wystającego spod jej wzgórka łonowego: „Widzisz! Teraz JA mam coś takiego jak ty! Fajnie mi taki fajfus pasuje?!” - pytała figlarnie. (Nasienie po wytrysku lądowało bezpiecznie w moim dołku pępkowym. Podobno niektóre dziewczyny nacierają się nasieniem partnera, żeby mieć zdrowszą cerę, ale tamta dziewczyna na to nie wpadła.)
Tak się rozochociliśmy w wynajdywaniu coraz to nowych zabaw, że opracowaliśmy figury nieznane nawet w Kamasutrze. Na przykład: ona tańczyła na rękach i ja ją trzymałem za nogi, potem na zmianę - a przy tym całowaliśmy sobie wzajemnie to i owo... Gdy się upewniła, że całkiem fajnie nam jest bez stosunku, to wreszcie wyznała, dlaczego odszedł od niej chłopak: miała wadę anatomiczną - opadnięcie macicy i normalny stosunek był niemożliwy, ponieważ głębokość pochwy wynosiła tylko parę centymetrów! Ładna, zgrabna, inteligentna, atrakcyjna i pełna temperamentu dziewczyna uznała się za całkiem bezwartościową!
Oczywiście, sprawdziłem jak ten defekt wygląda i wzruszyłem ramionami: „I co z tego? Jak kiedyś postanowimy zmajstrować sobie dziecko, ta wada nie będzie żadną przeszkodą! Nawet in vitro nie będzie potrzebne, bo wystarczy delikatnie, ostrożnie i starannie wycelować, oddać strzał w sedno i udane poczęcie będzie gotowe!”. Dziewczyna była tak uszczęśliwiona, że od razu naga (!) pomodliła się przed świętym obrazkiem nad łóżkiem, a nazajutrz (spotykaliśmy się z soboty na niedzielę) - wyciągnęła mnie ze sobą do kościoła, aby podziękować Bogu za wybawienie od chyba najpaskudniejszego kłopotu życiowego u dziewczyny.
Był to chyba taki moment, że byłem gotów nawrócić się. Nie słyszałem i nie słuchałem, co mówi ksiądz. Czułem w sobie niezwykłe pojednanie z sobą i chyba całym Kosmosem. Świat wydał mi się jakiś jaśniejszy i bardziej kolorowy. Wracałem z dziewczyną uczepioną mojego ramienia i całym sobą czułem, że zaczynam nowe życie... Piękna historia miłosna, prawda? (Nawet bluzgi ortodoksyjnych katolików sczezłyby tu w połowie zdania. Bowiem na przykład bezdzietne Góralki w ubiegłym wieku nago modliły się o północy do Matki Boskiej. Czy jakiś ksiądz ośmielił się je za takie coś potępić?)
Szczęśliwy udałem się na delegację służbową, a po tygodniu „poleciałem” przysłowiowo jak na skrzydłach do swojego świeżo zdobytego szczęścia... Ale dziewczyna była blada i zmieszana: „Muszę ci coś wyznać!” - zaczęła i tak oto spotkał mnie chyba jeden z najpaskudniejszych ciosów: Wrócił do niej tamten chłopak, prosił o wybaczenie, zapewnił, że teraz będzie ją kochał po francusku i wszystko będzie między nimi w porządku! Nie wie, dlaczego się zgodziła i co się z nią stało, bo jeszcze teraz jej się kręci
w głowie...
Oczywiście, na to zareagowałem jak oburzony i zdradzony „macho”. Zagroziłem, że temu skurwielowi rozkwaszę mordę i prawie siłą rozebrałem dziewczynę. Ale ona była teraz zimna i nieswoja. Ze strachu próbowała jakoś odwzajemniać pieszczoty, ale to nie było to... Wtedy wściekły ubrałem się
i wychodząc tak trzasnąłem drzwiami, że robiłem szybę. Potem zrobiło mi się wstyd, więc nazajutrz wróciłem, wymieniłem szybę, przeprosiłem dziewczynę i życzyłem jej wszystkiego najlepszego. Wtedy uśmiechnęła się i na zgodę poczęstowała mnie cukierkiem... Taki był koniec mojego najbardziej udanego
i najlepiej zapowiadającego się romansu. Najpierw wpadłem w depresję, ale dość szybko pozbierałem się do kupy i z premedytacją dałem ogłoszenie: „Poznam miłą dziewczynę z problemem...” - dalszego ciągu można się domyślić, choć żadna kolejna historia nigdy nie toczy się dokładnie tak samo, a niektóre wątki wychodzą całkiem wbrew oczekiwaniom i na odwrót... (Ale to również jest teraz nieważne.)
Te wspomnienia powróciły, gdy moje dzieci właśnie dojrzewały, a ja zacząłem zastanawiać się: Jak je przygotuję do Miłości? I oczywiście - odpowiedź na to pytanie miałem gotową: Wystarczyło powiązać przedmałżeńskie sztuczki różnych narodów z moimi doświadczeniami i wyszła prawdziwa Sztuka Kochania dla Dzieciaków! Po co te chamskie zaczepki szkolne? Po co ten cały, pozorowany gwałt w klasie (!) na tej gdańskiej gimnazjalistce, zakończony jej samobójstwem? Po co to usiłowanie samobójstwa drugiej czternastolatki, którą ochroniarze przyłapali na stosunku z rówieśnikiem w toalecie dyskotekowej? Po co dziewczyny mają upijać się, aby pokonać tremę przed Pierwszym Razem... przepraszam, PIEWRSZYM RŻNIĘCIEM na jakieś pokątnej imprezie?! Po co późniejsze pomyłki i rozczarowania - czy nie lepiej byłoby wcześniej, w bezpieczny sposób poznać Drugiego Człowieka?
Gdy córka zaczynała dojrzewać, byłem tak pewny swoich racji, że poruszyłem ten temat na zebraniu rodzicielskim w jej klasie. Wtedy wychowawczyni zagaiła tak: A teraz zwracam się do matek: wasze córki zaczynają się już stawać kobietami, więc trzeba z nimi od czasu do czasu porozmawiać na temat higieny wieku dojrzewania. Ja na to poprosiłem o głos: „Po pierwsze, są sprawy dużo poważniejsze niż higiena. Po drugie - co zrobić w sytuacji, gdy ojciec lepiej potrafi sprostać zadaniom wychowawczym?” - zagaiłem, potem podałem przykłady swoich dyskusji
z córką i od razu rozpętało się prawdziwe piekło. Padły najbardziej paranoiczne podejrzenia pod moim adresem, był też alarmowy telefon do mojej żony, iż „trzeba zawiadomić Prokuraturę i Sąd Rodzinny, bo córka jest w wielkim niebezpieczeństwie”.
Oczywiście, wyprowadziłem się do osobnego pokoju, ale do rozprawy rozwodowej i do odebrania mi praw rodzicielskich nie doszło. Powiedziałem bowiem: „Dobrze! Chwilowo ustąpię, ale nie sądźcie, żeście wygrali! Przyszłość pokaże, kto ma rację!” Postanowiłem wtedy, że nie tknę żadnej kobiety (!), dopóki nie spotkam takiej, która stanie po mojej stronie i pomoże mi walczyć o lepsze wychowanie seksualne. Było to 24 (!) lata temu i dotąd otacza mnie zmowa milczenia porównywalna do niewypowiedzianej „klątwy”: Im więcej znajdywałem argumentów na swoją obronę, tym większy „ostracyzm” narastał wokół mojej osoby - czy to nie dziwne, że dzieje się to w Polsce, która jest największym konsumentem twardej pornografii w całej Europie?
To bzdura, że pornografia łagodzi obyczaje, bo zdziczałym i zwyrodniałym samcom dostarcza ostrych podniet i bezpieczniejszą namiastkę gwałtu. Gdyby to twierdzenie było prawdą - Stany Zjednoczone byłyby najbezpieczniejszym dla kobiet krajem na świecie. Jest zaś całkiem odwrotnie - co 6 minut w USA jest zgłaszany gwałt, co czwarty z nich jest zbiorowy, a większość napaści seksualnych w ogóle nie jest objęta statystyką. Jeśli chodzi o Polskę, to w dniu, kiedy kończyłem niniejsze opracowanie - dała o sobie znać okrutna ironia dziejów: Właśnie w Internecie przeczytałem o tym, jak dwaj 16-latkowie i jeden 14-latek dokonali brutalnego gwałtu na 14-letniej koleżance, a Sąd nie uznał tego za gwałt, tylko „seksualne wykorzystanie osoby bezradnej” - a sprawcy pozostali na wolności. Mimo że działali z pełnym okrucieństwem i nagrywali wszystko na komórki, aby się pochwalić się przed kumplami! (Gwałt zbiorowy - z pigułką gwałtu lub bez staje się nową „modą młodzieżową”.)
Co na to matki innych nastolatek, które (!) próbuję zainteresować tematem? Jak na razie te polskie reagują w sposób typowo kołtuński: Ja te problemy mam za sobą, a moje dzieci na szczęście unikają takiego towarzystwa i nic im nie grozi... A jak później poznają jakiegoś chłopaka i pójdą z nim do łóżka - to same będę odpowiadały za swój los... Jak ktoś te głupie
i lekkomyślne smarkule zgwałci, to same będą sobie winne! Po co się ubierają jak zdziry i chodzą na dyskotekę?! A moja córka już wie, co ją spotka, gdy zajdzie w ciążę: wygonię ją z domu na przysłowiowe cztery wiatry i tyle!... Wiec niech mi ktoś powie - czy jest tu jakiekolwiek miejsce na debatę dotyczącą wychowania seksualnego?
Podejrzewam, że taka sama jest sytuacja na całym Świecie: mężczyźni mają wszelkie prawa i swobody, zaś kobiety są zastraszane, zamykane, obrzezywane, traktowane jak trzoda domowa - albo stają się towarem porno-mięsem i przysłowiową „zwierzyną łowną” bez jakichkolwiek gwarancji rodzinnych. Czy dotacje na nieślubne dzieci załatwiają sprawę? Na pewno nie, gdyż w ten sposób rodzą się tylko kolejne generacje przestępców, gwałcicieli, narkomanów, morderców, łatwych dziewczyn, prostytutek i nieletnich samobójców - przeklęte koło się zamyka... CZY NA PEWNO NIE DA SIĘ NIC Z TYM ZROBIĆ?
Jeśli chodzi o mnie, to na pewno jestem w jakimś sensie inny. Na pewno co rezolutniejsze osóbki wyczuwają jakimś intuicyjnym „szóstym zmysłem”, że mam w sobie bardzo wiele serca
i poczucia odpowiedzialności. Na przestrzeni ostatnich kilku lat otrzymałem chyba pół tuzina deklaracji typu: chętnie widziałabym w Panu (Wujku) starszego przyjaciela... Gdy dawałem do zrozumienia, że od lat noszę się z zamiarem napisania jakiejś wartościowej publikacji dla dorastających dziewczyn - od razu mi przytakiwały, a kilka razy dostałem od nich próbki dziewczęcej prozy i poezji. (Bowiem postanowiły mi się pochwalić, że same także umieją pisać.) Oczywiście - padały też zapewnienia: Czekam niecierpliwie na Twoją (Pańską) książkę. Czyż może być piękniej zapowiadający się Dialog Pokoleń???
Tak też za każdym razem myślałem, gdy w ramach zaufanej i ciekawie zapowiadającej się korespondencji sygnalizowałem: Wiesz co? Mam taki jeden temat i pracuję nad nim już od wielu lat, ale nie chciałbym popełnić gafy i zachować się jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany, czy nosorożec na grządce z kwiatami - mogłabyś mi dopomóc w ładniejszym i delikatniejszym ujęciu zagadnienia? No i proszę! Jako facet nie tylko podchodziłem do sprawy z sercem oraz poczuciem odpowiedzialności, ale także bez pychy i zadufania! Chciałem po partnersku, na równej stopie stworzyć nowy model DIALOGU I KULTURY - czyż nie?!
Ale niestety - chyba w przysłowiowy sposób wylałem na marzycielskie główki kubeł zbyt zimnej wody i zapanowało niezręczne milczenie. Wytłumaczeń może być kilka i zapewne wszystkie będą prawdziwe: Pewnie jedna z tych dziewczyn widziała we mnie tylko miłego „Dziadka” albo „Wujka”, który będzie mówił miłe i zabawne rzeczy, a zapewne napisze jakąś wersję „Harrry'ego Pottera po polsku”... Pewnie druga liczyła, że będę oczekiwał od niej jakichś drobnych i w miarę bezpiecznych „świństewek” - a za to kupię dla niej jakąś ładną bluzkę albo nową „komórkę”... Pewnie trzecia była z rozbitej rodziny, oczekiwała, że jej przekażę jakieś tajemnice, jak znaleźć osobiste, małe szczęście w miłości - ale nie TAKĄ drogą... Czwarta zapewne miała jakieś kompleksy (była bardzo szczuplutka) - ale przysłała mi sporo zdjęć z plaży: może chciała TYLKO tego, żebym ją zapewnił - że rośnie na ładną i zgrabną dziewczynę?...
Zapewne każda miała jakieś subtelne i bardzo poufne nadzieje, ale ja niestety - wtedy aplikowałem im wręcz dobijający kawał goryczy życiowej... Ale czyż w dzisiejszej dobie wszelkich możliwych zagrożeń mogłem dać jakieś OGŁUPIAJACE BAJECZKI? Chciałem więc uczciwie poinformować, jak trudne i niebezpieczne jest życie - lecz one czuły się tak, jakbym je z marszu uderzył w twarz! Ale czyż mogłem postąpić inaczej? Zapewne je rozczarowałem jako niedoszły przyjaciel - ale powinny się cieszyć, że nie spotkały na swojej drodze deprawatora, mordercy gwałciciela! Lecz niestety, na brutalnej prawdzie nie da się zbudować DIALOGU. Jak więc to najlepiej ująć i przekazać młodym? Trzeba więc poradzić się kogoś fachowego - czyż nie? Tak oto postanowiłem swoje opracowanie pokazać pewnej kompetentnej Pani Psycholog i zarazem specjalistce od Kryzysów Rodzinnych. (Bo od kryzysów rodzinnych zaczynają się wszystkie kłopoty dojrzewających dzieciaków.) Naiwnie sądziłem, że razem sporządzimy z tego coś chwytliwego i cennego, a przede wszystkim skutecznego.
Niezależnie od zapisu swoich doświadczeń życiowych i sugestii pedagogicznych, postanowiłem owej Pani Psycholog przedstawić scenariusz zapasowy, czyli ubrać wszystko w formę literacką. Pomyślałem sobie, że najlepiej wyjdzie takie sobie letnio-wakacyjne wspomnienie dojrzewającej nastolatki. Specjalnie wybrałem optymistyczny wariant - zupełnie jak w bajce Disney'a - tylko takiej dla nieco starszych dzieci:
Czternastoletnia dziewczynka (nazwiemy ją „Izą”) krytycznie patrzy na obyczaje młodzieżowe. Pochodzi z rozbitej rodziny, ojca nie pamięta, źle znosi tyranię despotycznej matki, chciałaby się wyrwać spod jej kurateli, ale nie wie jak. Z odrazą patrzy, jak jej koleżanki wyzywająco ubierają się i malują - jak lubią być molestowane i obmacywane. (Niejedna „końskie zaloty” ze strony chłopaków uważa za dowód swojego powodzenia i chwali się swoimi wyczynami w toaletach na zapleczu dyskotek.)
Iza chłopaków uważa za kupę idiotów, ale z ostrożnym zaufaniem zaczyna się odnosić do jednego „Jacka” - który żarliwie zapewnia ją o swoim podziwie i szacunku. Zaczynają się ukradkiem spotykać, matka Izy to zauważa i początkowo robi awanturę. Gdy awantura nie pomaga, postanawia rozmówić się z matką Jacka (!) - żeby tamta skłoniła syna, by dał spokój jego córce. Jednak matka Jacka jest tak kulturalna, otwarta, nowoczesna i elokwentna, iż przekonuje mamę Izy, by jednak pozwoliła młodym na spotkania. Zapewnia, że jej syn ma już skończone 16 lat i na peeeeeewno będzie się zachowywał jak dżentelmen. Na dowód swoich szczerych intencji zaprasza Izę i jej matkę do swojej prywatnej daczy nad malowniczą rzeką w górach. (Matką Jacka jest dobrze prosperująca „business woman”.) Oczarowana matka Izy nie ma już żadnych zastrzeżeń i nawet zaczyna marzyć o przysłowiowo „dobrej partii” dla dorastającej córki...
Od tej pory Jacek i Iza mogą sami jeździć na wycieczki i nocować w daczy. Chłopak ma motocykl „Hondę Shadow” - a w złą pogodę może brać drugie, miejskie auto matki - „Yariskę”. Izę wzrusza nieśmiałość Jacka i dopiero po kilku miesiącach nauczyła go całowania „z języczkiem” (bo jej wytłumaczyły koleżanki, że tak się to robi). Jednego dnia Iza znajduje w komputerze Jacka kolekcję zdjęć i filmów porno - najczęściej z seksem analnym. Zaskoczona i nieco zaszokowana zaczyna go wypytywać: czy takie coś naprawdę bardzo lubi i czy przy tym „goni drezynę” albo „cuci mnicha”, bo ponoć chłopaki tak robią? Wtedy zaczerwieniony i mocno zdenerwowany Jacek natychmiast wszystko kasuje. Po jakimś czasie Iza zaczyna go tkliwie wypytywać, jak sobie wyobraża ich „pierwszy raz” - a na to Jacek nieco jąkając, odpowiada, że wcześniej musi coś „baaaaaadzo ważnego” załatwić...
Oczarowana i wzruszona Iza jest gotowa na wszystko, a gdy mocno stremowany Jacek mówi drżącym głosem, że w najbliższy weekend zostaną w daczy na dwie noce - Iza już zaczyna marzyć, że „stanie się kobietą” i przysłowiowo „utrze nosa” tym kumpelkom, które pokpiwają z jej dziewictwa...
Jest nieco zaskoczona, gdy Jacek przyjeżdża „Mercedesem” - i to nie swoim, bo za kierownicą siedzi nieznajomy osiłek - chyba napakowany sterydami, a obok siedzi drugi taki typ. Obaj jednak szeroko się uśmiechają i szarmancko witają - serdecznie też ją całuje też mocno „wytapetowana” i wydekoltowana dziewczyna z tylnego siedzenia. Chwilowo uspokojona Iza siada z tyłu między Jackiem i „Zuzą” (tak się przedstawiła tamta druga dziewczyna). Po chwili jednak zaczyna wypytywać Jacka coraz bardziej stanowczo, co właściwie jest grane?
Wtedy Jacek, nieco jąkając się, zaczyna wyjaśniać, że „dziś każdy musi mieć swoją paczkę i klub, a żeby towarzystwo była naprawdę zgrana - obowiązują pewne reguły i rytuały, a Iza właśnie zostanie wprowadzona między swoich”. Iza wyczuwa coś niepokojącego - ale Jacek ją zapewnia, że wszystko będzie „spoko” i Zuza pomoże jej przez całe to wprowadzenie przejść... Iza już jest gotowa mu uwierzyć, ale kolejne słowa wręcz ją mrożą i działają jak porażenie prądem: „Wiesz... muszę ci to powiedzieć, że ja nie mogę być twoim PIERWSZYM, bo wszytko ma być inaczej... Właściwie dawno chciałem ci wszystko wyjaśnić, ale nie potrafiłem... Ale Zuza ci wszystko wyklaruje, okej?!” Przerażona Iza chce natychmiast wracać do domu, ale Zuza obejmuje ją czule i mówi: „Napij się Pepsi, pozbieraj do kupy i zobaczysz, że to nic strasznego!” - Iza łapczywie wypija pół plastikowego kubka napoju... A wtedy świat wokół niej nabiera kolorów tęczy i zaczyna wirować. „Zaraz będzie jej fajnie... fajnie... fajnie” - słyszy czyjś głos jak echo zza mgły i ogarnia ją radosny bezwład... Także jej własny chichot wydaje się jakiś daleki i obcy...
Gdy powoli wraca do rzeczywistości, widzi, że wszyscy są nadzy i ona też. W powietrzu unosi się słodkawy zapach palonej marihuany. Nie znajduje się w tej znajomej daczy, bo to jest jakiś większy „bungalow” z basenem. Pod wpływem nagłego szoku Iza zaczyna myśleć z zimną logiką i mówić gwałtownie: „Daliście mi pigułkę gwałtu i przelecieliście mnie, prawda?! Mogę wiedzieć, kto był pierwszy! Bo ty, pajacu, na pewno nie!” - Iza nie poznaje siebie i z pogardą patrzy na swojego chłopaka, który wygląda jak nędzny wymoczek przy tych muskularnych i krótko ostrzyżonych drabach. (I w dodatku migdali się do niego ta zdzira Zuza!) Starszy patrzy na Izę z podziwem, szeroko się uśmiecha i mówi
z uznaniem do Jacka: „Całkiem fajną młódkę mi wystawiłeś! Lubię takie ostre żylety... Ale czy którąkolwiek i kiedykolwiek zgwałciłem?! No powiedz młody! Oświeć dziewczynę i niech się poczuje jak u swoich!”
Jacek zaczyna mówić drewnianym głosem: „Nikt cię nie przeleciał, a to jest nasz szef i nazywa się Arni - poznajcie się!” - „Chodź, wykąpmy się, bo dobrze ci to zrobi!” - dodaje naga Zuza (po załomach
u góry piersi widać, że ma silikony) - teraz odsuwa się od Jacka i próbuje Izę objąć, ale ta wykrzykuje drżącym głosem: „Chce mi się sikać! Jest tu gdzieś łazienka!?” - czuje, że musi się stamtąd wyrwać
i ochłonąć choć na chwilę - bo inaczej chyba by się zarzygała...
W łazience już całkowicie odzyskuje przytomność i widzi wąskie okno. Jest szczupła, więc łapie duży ręcznik, wyślizguje się na zewnątrz, owija nim i ucieka. Przełażąc przez kolczaste ogrodzenie, kaleczy się i gubi skąpą osłonę, ale jest jej wszystko jedno - jest gotowa naga prosić o ratunek, obojętnie kogo... Ucieka wcale nie dlatego, że boi się jakiegoś gwałtu - jest wściekła o to, że Jacek ją tak wystawił
i poniżył. Męskie krzyki świadczą, że zauważono jej ucieczkę. Kątem widzi, że tamci stracili trochę czasu, ale są coraz bliżej, więc rzuca się na oślep w najgęstsze chaszcze...
Oczywiście, dziewczyna gubi się w lesie, bo inaczej opowieść nie miałaby pointy. Mocno podrapana i pokrwawiona błąka się przez parę godzin, a dotarłszy do polanki na szczycie góry
i wspiąwszy się na skałę - widzi w dole wioskę. Postanawia zejść w tamtym kierunku, ale w międzyczasie nadciąga burza i robi się zimno. Gdy ostatkiem sił, zmarznięta i przemoczona dociera do miejsca, gdzie widać światła zabudowań, jest już ciemno, a drogę przegradza strumień, który już się zamienił w rwącą rzekę. Dziewczynka desperacko rzuca się wpław, nurt ją porywa i po chwili trzymając się ostatkiem sił jakiegoś zalanego krzaka, zaczyna rozpaczliwie wołać o ratunek, a potem znów traci przytomność...
Oczywiście, nie tonie - bo wtedy opowieść w ogóle nie miałaby sensu. Odzyskuje więc świadomość i czuje, że jakiś stary brodaty facet robi jej sztuczne oddychanie metodą „usta-usta”. Jest całkiem bezsilna i w strugach deszczu czuje, iż wybawca owija ją w swoją (całkiem zresztą przemoczoną) koszulę i gdzieś niesie - z najwyższym trudem, sapiąc i często się potykając... (Klnie też przy okazji, że ratując „zwariowaną smarkulę” - zgubił w rzece kurtkę i buty.) Zanosi ją do namiotu, a ponieważ jedyne suche rzeczy to śpiwór i karimata, więc spędzają noc przytuleni pod jednym przykryciem... Zaistniała sytuacja jest dla obojga tak szokująca, że w jednej chwili rozsypują się wszystkie pojęcia przyzwoitości, nieprzyzwoitości, a nawet w jakimś sensie Dobra i Zła, („Nie bój się mała! Nawet gdybym miał ochotę ci coś zrobić, to musiałbym wcześniej upewnić się, że nie śnię i nie zwariowałem!
A może z tobą jest coś nie tak, że znalazłaś się tu goła pośród burzy?” - zagaja stary i tak zaczyna się baaaaardzo dziwny dialog.)
Oczywiście, dziewczyna opowiada wydarzenia z ostatnich dni, a stary gorzko stwierdza, że i on uciekł tu od paskudnych ludzi, którym się wszystko totalnie pomieszało. W skrócie opowiada, że kiedyś był aktywnym politykiem i działaczem religijnym (!) - ale dobijała go daremność wszystkich poczynań. Wyznaje, że walczył też o porządną oświatę seksualną (!), ale stracił wszystkich liczących się przyjaciół
i wyrzekła się go nawet najbliższa rodzina. W miarę jak stary mówi z rosnącym ożywieniem i otwiera przed nią - dziewczynka się uspokaja. Jest wzruszona, bo coraz bardziej w tym wszystkim widzi samą SIEBIE. Dowiaduje się też, że modny zwyczaj młodzieżowy, polegający na tym, że defloracji każdej dziewicy musi dokonać szef miejscowego gangu, przyszedł do Polski z Zachodniej Europy, gdzie kiedyś obowiązywało Prawo Pierwszej Nocy - a teraz wróciło w skrzywionej postaci.
Stary opowiada Izie, jak są urabiane dziewczyny na przedmieściach Paryża, wielu innych miastach europejskich, a ostatnio coraz częściej w Polsce: otóż podwładni lokalnego „szefa” (czasem jest to synal jakiegoś wpływowego polityka lub biznesmena lub po prostu największy drań) - nie mają prawa zgwałcić żadnej dziewicy. Są natomiast zobowiązani straszyć, szykanować, pozorować gwałty, poniżyć
w Internecie - aż sama ofiara poprosi gang o „opiekę” i odda się szefowi, a potem jego kumplom. (Przyjemniej jest złamać taką oporną osóbkę niż załapać się na zdzirę, co sama lezie do lóżka!)
Czas dla obojga przestał istnieć. Oboje dochodzą jednomyślnie do wniosku, że chyba jakiś przysłowiowy „Palec Przeznaczenia” zadecydował o tym spotkaniu. Stary opowiada, jak najpierw próbował przywrócić wychowanie „seksualno-profilaktyczne” (tak to nazwał) w szkołach i liceach, ale choć próbował w sprawę zaangażować nawet polityków - okazało się to daremne. Potem zaczął działać na forach internetowych, ale z ponurą goryczą stwierdził, że młodzieżowi „machosi” czują się tam jak przysłowiowe ryby w wodzie. Gdy tylko zaczął demaskować wszystkie brudne metody i prowadzić nieco „partyzancką” działalność oświatową - natychmiast dostał blokadę na swój numer „IP” - nie pomagały też żadne sztuczki ze zmianą konta e-mailowego i karty sieciowej w komputerze. (Stał się za bardzo rozpoznawalny.) Organizowane też były na niego nagonki zbiorowe - zbiorowo atakowali go „wirtualni chuligani” i sypali takim gradem insynuacji, że każdy artykuł był zdejmowany. (Trzeba uwzględniać zbiorowe protesty i głosy oburzenia, bo przecież mamy demokrację, no nie?! Czyż europejskie standardy moralne nie polegają na tym, żeby wszystkich ZESZMACIĆ nie jednakowo nędzny poziom etyczny?!)
„Już wszystko wiem! Jacek mi mówił, że ten jego Arni będzie pierwszym internetowym prezydentem! On już wyznacza moderatorów i oni teraz rządzą w jego imieniu polskimi witrynami młodzieżowymi! Już nigdy nie wejdę na żadne forum i nie zaufam żadnemu chłopakowi! O jakaż byłam głupia, że marzył mi się pierwszy raz z Jackiem... Mogę to zrobić z tobą tu na miejscu - chcesz?” - mówi Iza z pełną determinacją szalonej i zdesperowanej nastolatki. Jednak stary odmawia, bo gdyby się zgodził i dokonał defloracji, zachowałby się jak pospolity samiec, czyli przysłowiowy „wieprz
z nazwiskiem”. Niemniej jednak, stary po namyśle pokazuje praktycznie - jak powinny wyglądać wszystkie te zabawy, jakie przez lata próbował rozpowszechnić w ramach zdrowych, naturalnych
i bezpiecznych doświadczeń przedmałżeńskich. „To niemożliwe, żeby Europejczycy o tym nie wiedzieli albo udawali, że nie wiedzą! Przecież to taaaaakei proste!” - mówi zdumiona Iza nad ranem, gdy już ustał deszcz i na ścianach namiotu zaczęły igrać promienie wschodzącego słońca. Stary jednak kiwa głową
i odpowiada z goryczą w głosie: „Nawet gdyby faceci wiedzieli, to by tego nie stosowali! Bo tu nie chodzi
o żadną miłość ani przyjemność! Liczy się tylko to, aby dziewczynę RŻNĄĆ - i to najlepiej w charakterze tego PIERWSZEGO! Ale dziewczyny pierwsze powinny zrozumieć, że tak wcale być nie musi!”
Wyczerpawszy temat zdrowej i bezpiecznej inicjacji seksualnej - pokazał jej całkiem nieznane tańce erotyczne. Śmiesznie tańczył ze swoimi długimi włosami, wielką siwa brodą, brzuszkiem i tym sterczącym „fajfusem”, ale zabawa była wspaniała. Koło południa jednak stary się opamiętał i zaczął zastanawiać: „Jak teraz wrócisz i gdzie się podziejesz? Chyba powinnaś się zgłosić na Policji!” Ale rzeka była jeszcze wzburzona, nie bardzo dało się przejść na drugi brzeg i dostać się do pobliskiej wsi. Iza poczuła głód i pragnienie. Źródło w pobliskim lesie nie było zamulone, a woda zdatna do picia, lecz mocno doskwierał obojgu głód. Żeby zagłuszyć przykre uczucie, stary pokazał jej, jak się je zajęczą kapustę. Wystawił też do suszenia swoje rzeczy i wspaniałomyślnie ofiarował jej jedyną, własną koszulę (aby mogła sobie z niej zrobić tunikę) - ale Iza się tylko roześmiała: „Po co mi to? Bez niczego czuje się całkiem fajnie, a ty nie?” Chciała go wypytać o wiele rzeczy, ale w tym momencie załopotał nad nimi helikopter z napisem „Policja”. Chyba pilot ich zauważył (mimo iż szybko schowali się w krzakach), bo przez chwilę krążył wokół, daremnie szukając miejsca do wylądowania, zanim się oddalił.
„Chyba jednak cię szukają! Muszę cię odprowadzić kilometr niżej - może nie zerwało mostu! Sandałów dla ciebie nie mam, ale jednak weź moją koszulę, bo ja sobie poradzę!” - zadysponował stary. Ponieważ dziewczyna miała mocno pokaleczone stopy, więc przez trudniejsze odcinki poniósł ją na rękach, tak jak wczoraj podczas burzy. Gdy doszli w pobliże zabudowań - rzekł: „Idź do najbliższego domu, powiedz, że cię szuka Policja i poproś, aby zadzwonili! A teraz baj!” - odwrócił się i poszedł...
Dopisać tu jakiś „Happy End”? Chętnie bym to zrobił, ale nie ma ku temu podstaw. Dlatego zakończenie widzę dość prozaiczne: gdy nad ranem burza minęła, a Iza nie dała znaku życia, wtedy frywolne towarzystwo wpadło w panikę i Arni, nie czekając na dalszy bieg wydarzeń, postanowiło wrócić do domu. Jednak w najbliższym miasteczku Jacka ruszyło sumienie, więc po pretekstem, że chce sobie kupić Pepsi, wyskoczył z auta i zanim starsi kumple zdołali go zatrzymać - pognał wprost na posterunek Policji. Normalnie byliby tam spisali banalny raport i na tym poprzestali, ale pod wpływem dramatycznej opowieści chłopaka dali znać drogówce, aby zatrzymała tamtego „Mercedesa” i natychmiast poprosili policyjny patrol, aby dyżurnym helikopterem zrobili rundę nad rejonem, gdzie czternastoletnia dziewczyna mogła zabłądzić.
Ponieważ nie było gwałtu (?) - więc nie było też przestępstwa i chłopcy zostali wypuszczeni po spisaniu zdawkowego protokołu. Wtedy Iza uparła się, że koniecznie musi jakoś odwdzięczyć się i być może w czymś pomóc swojemu wybawcy. Na to „policaje”, ciężko wzdychając, poszli razem z nią na wskazane miejsce. Ale znaleźli tylko trochę wygniecionej trawy i ślad po zwiniętym biwaku. (Nie było zgłoszenia o zaginięciu starszego pana, więc nie było też podstaw do wszczęcia poszukiwań i tyle!) Oczywiście, Jacek próbował ją przeprosić za to, że wystawił do „oddziewiczenia” swojemu szefowi, ale czasem jest tak, że raz straconego zaufania i szacunku już się nie da obudować i był to dla Izy i Jacka koniec pierwszego „chodzenia ze sobą”.
Dziewczyna poczuła się po tych przejściach o wiele dojrzalsza, ale też bardziej samotna, dlatego postanowiła wszystko opisać w formie krótkiej opowieści z figlarnie dwuznacznym tytułem z trzema „o”:
„Ooodjazdowy weekend” i pod jakimś zgrabnym pseudonimem opublikować...
__________________________________________________
Napisałem całkiem miłą bajeczkę w stylu „Disneya” - ale też pouczającą i merytoryczną. Niestety - Pani Seks-Psycholog w ciągu dwóch płatnych spotkań całkowicie zignorowała meritum. Najpierw wsiadła ma mnie, że nie mam naukowych uprawnień, aby wypowiadać się na seks-tematy. Potem zaczęła podejrzewać mnie o pedofilię (!) i różne kompleksy z dzieciństwa. Zapewne znalazłaby mnóstwo innych zarzutów, gdybym miał czas oraz ochotę poddać się dalszej spowiedzi i „praniu mózgu”. Zapewne próbowała mnie (jako sędziwego 70-letniego dziadka!) poddać psychoterapii. Gdy jej oświadczyłem, że moje problemy osobiste nie mają tu większego znaczenia merytorycznego, to zakomunikowała mi w e-mailu dosłownie tak: Niestety nie zamierzam z panem pisać pana książki. Ja nie świadczę usług recenzenta, tylko pomagam rozwiązać problemy życiowe klientów. Jeśli Pan uważa, że takich nie posiada, proszę zastanowić się nad kolejnym spotkaniem i poinformować mnie o swojej decyzji. Z poważaniem (tu nastąpił podpis).
Jeśli wykształcona Pani Psycholog i Seksuolog (urzędowo upoważniona do seksualnego nauczania młodzieży!) ma tylko tyle do powiedzenia - to po co jest ta seksuologia oraz psychologia? Czy po to, aby nabijać kasę facetom i facetkom z dyplomami? Co miałem zrobić w sytuacji, gdy dyplomowana, kwalifikowana i wszechstronnie upoważniona Pani Psycholog-Seksuolog potraktowała mnie jak starego idiotę i erotomana obarczonego kompleksami seksualnymi? Wystartowałem więc na pewnym ambitnym Forum dyskusyjnym, gdzie nie było żadnego „tabu”. Na początek puściłem dość ostry tekst na tematy religijne, filozoficzne i moralne. Wkrótce wyrobiłem sobie reputacje jako wyjątkowo odważny kontestator, ukazujący powiązania między Seksem a Religią. Bowiem wymyśliłem dosyć pikantny i intrygujący tytuł „Księga Seksapokalipsy” - a ponieważ treść była oryginalna i odkrywcza, więc od razu zyskałem sympatię samego Szefa witryny.
Opisałem rzeczy... mhmmm... niekoniecznie przeznaczone dla dzieci i młodzieży, choć bardzo istotne - jeśli chodzi o dalsze losy Cywilizacji i samej ewolucji „Sapiensiaków”. Chyba tym razem w przysłowiowy sposób tak dosoliłem, że złośliwych komentatorów, wykpiwających potknięcia autorów wątków, tym razem wręcz zamurowało. Dopiero po kilku dniach pojawiły się nieśmiałe zapytania - ale tylko kanałami prywatnymi. Zaoferowałem (trochę na wyrost!) - prowadzenie kursów oraz warsztatów. Napisała do mnie pewna osóbka, którą nazwę umownie „Sandrą”. Pogratulowała mi odwagi, podziękowała za ciekawy temat i zapytała - czy napisałem jeszcze jakieś inne rzeczy? Odpowiedziałem, że już mam obiecaną publikację następnego tekstu, ale wcześniej postanowiłem zagaić temat kursu Twardej Tantry (nie mylić z „Ostrym Seksem”!)
Tu muszę wyjaśnić, że moja „Twarda Tantra” dotyczy kształtowania godnej, dumnej, ambitnej, honorowej i lojalnej postawy względem płci przeciwnej. Ale nie był to żaden tradycyjny moralitet, tylko rzecz całkiem śmiała pod względem seksuologicznym orz psychologicznym. Pozwolę więc pozwolę sobie zacytować to, co napisałem do pewnej miłej osóbki:
Hej! :)
A jednak Szef wymiękł! Obiecał teoretycznie (vide "kwitek") - ale jeszcze szybciej "odobiecał" praktycznie.. Z bloga też nici, bo gdy sobie wyobraził - co mógłbym tam napisać bez nadzoru cenzuralnego z jego strony, to pewnie przeszły go zimne ciarki -))) Skoro mój artykuł JEDNAK się nie ukazał, możesz go spoko przeczytać w wolnej chwili z załącznika.
A teraz przystępuję do meritum. Moja specjalność, to TWARDY TANTRYZM, więc wskazane jest, abyś się jakoś określiła: Co by Ci mogło najlepiej posłużyć? Czego oczekujesz? Tu nie ma miejsca na żadną "uniwersalną urawniłowkę" - ponieważ kobiety w miarę dojrzewania determinują się w dwóch rozbieżnych kierunkach. Przeważnie same o tym nie wiedzą, ale tak naprawdę należą do całkiem różnych "ras" :)
1. Typ "Ewy" - to kobieta przywiązująca się do mężczyzny władczego, dominującego, agresywnego i brutalnego. Lubi być upokarzana i gwałcona (!) - jest urodzoną masochistką, co oznacza, że ból wyzwala w niej "endorfiny rozkoszy". Częstokroć świadomie (nieświadomie też) prowokuje właśnie do przemocy seksualnej i pozaseksualnej, bo wtedy czuje się najbardziej spełniona. To smutne - ale typ "Ewy" jest na globie ziemskim zdecydowanie przeważający i bywa bardzo przebiegły i perfidny: "Ukorz się przed silniejszym, wykorzystaj słabszego!" - to jej lejt motiv życiowy... Jest pasywna i zimna seksualnie, ale lubi kusić, wabić faceta i igrać z jego uczuciami. W trakcie aktu seksualnego lubi akcję ostrą i brutalną - właśnie jako ekwiwalent "bicia". W zasadzie nigdy nie doznaje orgazmu (!!!) i bardzo łatwo rezygnuje z seksu, gdy przestaje on być przydatny. Jako matka - surowo traktuje córki i bardzo rozpieszcza synów. W starszym wieku staje się złośliwą intrygantką - z zamiłowaniem niszczy cudze szczęście i szkodzi innym. Potrafi bardzo podle zdradzić, ale zachowuje pozory przyzwoitości, bo jest bardzo uczulona na opinię otoczenia. Nie mniej - chętnie zachowuje się rozwiąźle, arogancko i wyzywająco, ale tylko wtedy, gdy tak nakazuje aktualna moda obyczajowa Jest też chciwa jak słynna "Baba" z "Bajki i Rybaku i Złotej Rybce"... Co gorsza, solidarności kobiecej nie ma w sobie za przysłowiowy „grosz” - choć potrafi być przymilna, gdy ma do jakiejś chwilowej przyjaciółki jakiś interes... Brrrrrrr!
2. Typ "Lilith" - to kobieta dumna, ambitna, wrażliwa i honorowa. W życiu i seksie jest stroną wiodącą i inicjującą. Cechuje się bogatą wrażliwością erotyczną i intensywnie przeżywa orgazm. Nie znosi brutalności, szantażu i upokorzeń. Ceni wrażliwych mężczyzn o bogatej osobowości. Jako matka - jest przyjaciółką, partnerką i mądrą doradczynią. Uczy dzieci godności i odpowiedzialności. Niestety - ten typ kobiety w Średniowieczu był w pierwszej kolejności kwalifikowany na stos (!) - zaś w krajach afrykańskich, arabskich i na pokaźnej części terytorium Azji, szlachetniejsze cechy kobiece były i są w ogóle TĘPIONE POPRZEZ OBZEZANIE ŁECHTACZKI. (Na szczęście nie zawsze okazuje się to skuteczne - pomimo dość istotnego okaleczenia.) Po drugie - dumnych i ambitnych kobiet jest tam nawet statystycznie więcej niż w Europie, bo jednak mniej tam wznoszono stosów... :) Kobieta typu "Lilith" potrafi być atrakcyjna bez względu na wiek, ponieważ nabiera doświadczenia i ma coraz bogatszą osobowość. Postępuje zawsze w sposób niezależny od mody i konwenansów, posiada duży autorytet i jest urodzoną reformatorką. Obca jest jej pycha i chciwość, a za to żąda dla siebie szacunku... Nawet po ciężkich przejściach, krzywdach i rozczarowaniach - szuka jednak szans na dialog z mężczyzną. Jako feministka czuje się odpowiedzialna za sytuację wszystkich kobiet, z którymi się solidaryzuje na dobre i złe.
Jeśli Cię nie odstraszyłem i nie zniechęciłem w połowie czytania, (i nie podpadłem w kontekście załącznika) - to możemy pracować dalej... :) - bowiem pewne rzeczy i perspektywy przyszłościowe są NIEPOJĘTNE dla "Ewy" - ale za to stanowią sens istnienia dla "Lilith" na dzień dzisiejszy i w przyszłości. Oczywiście - rzadko trafia się 100 procentowo pełna "Ewa" czy "Lilith". W praktyce charaktery kobiece bywają zagmatwane i sprzeczne - ale liczą się cechy, które przeważają i decydują w ważnych momentach życiowych. Bardzo wiele kobiet to istoty stłamszone, znerwicowane, depresyjne. Są też takie wściekłe, sfrustrowane i pełne nienawiści. Bo nie wiedzą co robić - podłożyć się i robić za przysłowiowy "chodnik pod nogi" jakiegoś dominującego samca-macho - czy szukać zaufania, szacunku i partnerstwa? Faszerować sobie piersi silikonem i uczyć się "obciągania" - czy zgłębiać sztukę intymnego poznawania i rozumienia ambitniejszych facetów?! Jeśli więc chodzi o perspektywy przyszłościowe, to ważne jest - kim dana osóbka chce się stać?
Na koniec mam "pytanie w sprawie wypytywania": Czy mogę Ci zadawać pytania dotyczące biografii intymnej? :))) (Ja ze swojej strony jestem gotów służę informacjami bez cienia całego tego "obciachu".)
Tak oto dość zgrabnie zagaiłem, wykorzystując swoją zdolność improwizacji i umiejętność dostosowywania się do okoliczności. Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Po paru dniach przyszły intymne dane, wyszczególnione jak w ankiecie:
Typ "Lilith" - to kobieta dumna, ambitna, wrażliwa i honorowa. TAK.
W życiu i seksie jest stroną wiodącą i inicjującą. W życiu tak - w seksie nie (może to pokłosie gwałtu zbiorowego, który przeżyłam mając niespełna 15 lat).
Cechuje się bogatą wrażliwością erotyczną i intensywnie przeżywa orgazm. Tak.
Nie znosi brutalności, szantażu i upokorzeń. Tak.
Ceni wrażliwych mężczyzn o bogatej osobowości. Tak.
Jako matka - jest przyjaciółką, partnerką i mądrą doradczynią. Uczy dzieci godności i odpowiedzialności. Tak - mam dwie cudowne dorosłe córki, w pełni samodzielne, i dwójkę wnuków,
Kobieta typu "Lilith" potrafi być atrakcyjna bez względu na wiek, ponieważ nabiera doświadczenia i ma coraz bogatszą osobowość. Postępuje zawsze w sposób niezależny od mody i konwenansów, posiada duży autorytet i jest urodzoną reformatorką. Tak.
Obca jest jej pycha i chciwość, a za to żąda dla siebie szacunku... Tak.
Kim chcę być?
Jak najbardziej SOBĄ.
możesz mi zadawać pytania - jeśli uznam, że nie chcę odpowiedzieć, to nie odpowiem
(może ciut później odpowiem, czasem coś trzeba przemyśleć zanim się coś palnie).
No i zaczęło się. Poznałem kolejny krąg przysłowiowego „Piekła Kobiet”. Jej ojciec był alkoholikiem - nigdy nie było wiadomo z kim pił i w jakim nastroju wróci i jak będzie wyglądała kolejna noc. Najpiękniejsze chwile były wtedy, gdy np. wyjeżdżał na kontrakty zagraniczne, bo wtedy życie było przewidywalne.
Córki były wspaniałe, ale partner młodszej niekoniecznie. Pierwszy chłopak młodszej córki, z którym zaszła w ciążę w wieku niespełna 17 lat, był dużym dzieckiem, niedojrzałym i samolubnym, bo z góry zapowiedział, żeby nie spodziewać się z jego strony jakiejś pomocy. Byli ze sobą do ok. 5 roku życia synka - wtedy rozstała się z nim. Córka skończyła dzienne liceum (syn urodził się w czasie wakacji) jako najlepsza maturzystka, potem poszła na studia dzienne (najlepsza studentka, nagroda ministra, najwyższa średnia w ciągu całych studiów). Sprawowała pełną opiekę nad dzieckiem (sama się nim zajmowała - studia oraz żłobek i przedszkole). Córka dorabiała produkcją biżuterii, a partner, starszy od niej o 6 lat (!) oczekiwał, że ona wszystko załatwi i na wszystko zarobi. Wreszcie dała przysłowiowego „kopsa” ojcu swego dziecka - pasożytowi. Parę miesięcy po rozstaniu poznała Hiszpana (16 lat starszego od niej) i poniekąd uciekła do Hiszpanii właśnie przed tym, który ją wciąż nękał. Mieszkają tam już 3 lata. Bardzo się kochają, potrafią rozwiązywać konflikty. Córka jest już niezależna finansowo (jest właścicielką firmy produkującej artystyczne wyroby ze szkła). Bywają czasem burzliwe spory, ale syn bardzo lubi przybranego ojca, więc chyba jest dobrze. Juan również ma za sobą nieudane, bezdzietne małżeństwo.
Starsza córka jest 5 lat po ślubie i w ogóle z partnerem spędziła 10 lat. Mają 2-letnią fantastyczną córeczkę. Mąż ma decydujący głos, ale w sumie są zgranymi partnerami i razem podejmują decyzje. Wyglądają na szczęśliwych.
Jeśli chodzi o gwałt, to „Sandra” przez wiele lat żyła nieświadoma zupełnie tego, co się stało. Zepchnęła to do niepamięci i tyle. Jakieś 3 lata temu przeczytała powieść, w której bohaterka zaliczyła podobne przeżycie i klik! Pamięć się odblokowała. Wtedy zrozumiała, dlaczego jest w seksie zahamowana i poddana.
Wtedy też przypomniała sobie o szczegółach tamtego wydarzenia. Najwcześniej z całej klasy dojrzała i miała najbardziej okazały biust, więc najbardziej rozwydrzeni chłopacy się napalili. Całą akcję przygotowali bardzo starannie i zastawili sprytną pułapkę. Umówili się w sześć osób na wieczór u jednego z kolegów, żeby się pouczyć. Ich trzech, ona i dwie koleżanki. „Sandrze” do głowy nie przyszło, żeby to zweryfikować u dziewczyn, bo często się tak uczyli i było wszystko w porządku. Tym razem stało się jednak inaczej, kiedy dotarła na miejsce, okazało się, że dziewczyny nie przyszły, bo nic nie wiedziały, a ona już nie mogła wyjść...
Chłopcy byli sami, sprytnie odprawili babcię do znajomych, a do kompletu wzięli sobie jeszcze wielkiego psa i „Sandrę” skutecznie zastraszyli... O tym fakcie nikomu nie powiedziała, bo komu miała powiedzieć? Matka by nic nie zrozumiała... A „Sandra” zawsze była i jest ufna w stosunku do ludzi. Rzadko ją to zawodziło, bo miała w sobie właśnie to coś, co potrafi rozbrajać trudne sytuacje. Ale nie tym razem...
Z gwałcicielami musiała się spotykać do końca roku szkolnego, a potem nie spotkali się nigdy. Jeden już nie żyje - popełnił samobójstwo jakoś tak kilka miesięcy po tym, kiedy „Sandrze” wróciło wspomnienie. Drugi jest wziętym prawnikiem i na spotkaniach klasowych się nie pojawia, kiedy wiadomo, że „Sandra” będzie i vice versa. Trzeci (który jej nie tknął, tylko był im pomagał w obezwładnieniu) mieszka za granicą i nawet od paru lat ma z nim kontakt. Sama sobie nie mogła uwierzyć, że mogła to tak dokładnie zapomnieć.
Jeśli chodzi o ojca, to dobry kontakt z nim pojawił się dopiero tuż przed jego śmiercią. „Sandra” nienawidziła go za to, co robił jej matce i dzieciom. Lekceważył ich wszystkich, bo zawsze byli ważniejsi koledzy. Pewnie miał też jakieś kobiety, bo wciąż podejrzewał żonę, matkę „Sandry”, o zdrady (nie miała nikogo, a szkoda! Wtedy miałaby za co słuchać!). Jego awantury to były horrory, których nikomu nie życzy. No i te wyzwiska...
Oto fragment owych wyznań w oryginalnej formie:
Gdy mieszkałam w domu, to zazwyczaj było tak, że ojciec "trzymał sztamę chwilowo" z moim bratem albo ze mną - ale my to wyczailiśmy i wtedy jedno dbało o drugie. Z bratem od lat mam okropne relacje - to znaczy wcale ich nie ma. On całe życie przemieszkał z rodzicami, teraz od 20 lat z matką - jest sam (mamusia nadopiekuńcza) i tworzą sobie piekiełko. Niedawno(3 lata temu) zdałam sobie sprawę, że całe życie walczyłam o akceptację mojej matki i nigdy jej nie dostanę, bo całą kieruje na swego synusia (bez względu na jego postępowanie). Nie odwiedziła mnie nawet, gdy byłam w szpitalu przez miesiąc (dwie operacje). Od trzech lat mam sporadyczny kontakt z matką: ona mnie potrzebuje od czasu do czasu, żeby np. coś sprzedać na allegro.. Moja matka to stuprocentowa EWA (zresztą tak ma na imię). Czasem do niej zadzwonię, z rzadka wpadnę. Niedawno niespodzianie dała mi klucze do swojego mieszkania i zdziwiła mnie tym bardzo. Zrozumiałam w końcu, że wcale jej akceptacji już nie potrzebuje - dam ją sobie sama.
Ani ojciec ani matka nie byli w stosunku do nas uczuciowi. Tak sobie myślę, że małżeństwo moich rodziców było przymusowe - matka chyba była w ciąży, którą nieszczęśliwie straciła w wyniku wypadku w pracy. Ojciec był rozwodnikiem, a jego pierwsza żona kiedyś nas odwiedziła i opowiedziała mamie o „szczęśliwości”, od której uciekła. Moja matka nie miała w sobie siły, żeby uciec. Ot, porypana rodzina...
Tak oto jako autor niniejszej, wielce wywrotowej” książeczki, od pierwszego podejścia trafiłem w przysłowiową dziesiątkę. Wspomnienie tej „Pani Seksuolog-Psycholog” natomiast przyprawiło mnie o ponowne zgrzytanie zębami. Żadne obelżywe określenia nie pasowały do tego babiszona. Tradycyjnych inwektyw względem kobiet nikt w moim domu nie używał od pokoleń - najdosadniejsze określenie, to „głupia kura” - więc do tej udyplomowanej osóbki idealnie pasowałaby definicja: „arogancka gęś, która zrobiła jakiś tam dyplom, bo obkuła na pamięć kilka uczonych formułek, a teraz się wymądrza!” Tak prymitywna osóbka pewno należała do typu „EWKI”... „Sandrze” zaś w międzyczasie przesłałem całą książeczkę i teraz dostawałem od niej bieżące komentarze:
W naszym jakże obłudnym kraju ważne są zarodki do chwili narodzin. Reszta ma być milczeniem. Parę lat temu miałam taką dyskusję na temat wychowania seksualnego ze znajomym, który wtedy już był ojcem 4 dzieci: najstarszy syn, młodsza o 2,5 roku starsza córka, młodszy o 3,5 roku drugi syn i znów młodsza o 4,5 roku córka druga. Tu muszę wspomnieć, że kilka lat przed tą rozmową przez ich dom przetoczyło się istne tornado: okazało się, że kolega najstarszego syna i tenże syn gwałcili młodsze rodzxeństwo. Zaczęło się 2 lata wcześniej od systematycznego „używania” młodszego syna moich znajomych przez starszego syna i jego kolegę z klasy starszego - mieli wtedy po 11 lat (potem w domu tego kolegi znaleziono olbrzymi, zadziwiający zbiór pornografii - mamusia o tym nie miała pojęcia...) Przez przeszło 2 lata nikt w domu nie zorientował się, co się wyrabia w pokoju dzieci. Jak sprawa wybuchła w końcu - tatuś chciał pozamiatać pod dywan. Wybuchła, bo młodszy syn miał iść do komunii i bał się, że nie dostanie rozgrzeszenia (bardzo katolicka rodzina - w odróżnienia ode mnie). Młodszy syn trafił do psychologa jako wykorzystywany, ale w domu żadne z rodziców się tym nie zajęło. Starsza córka się zacięła i nie chciała z nikim o tym rozmawiać - więc nią też nikt się nie zajął. O najmłodszej nie pomyślano w ogóle.
Oficjalnie sprawa dotyczyła tylko młodszego syna, i ja z nim rozmawiałam, bo rodziców nie było na to stać.12 lat później w tym domu wybuchła kolejna bomba i zaczęło się piekło. Starszy syn rozmawia z rodzeństwem o tym, co się wydarzyło w przeszłości i o swojej w tym roli. Przeprasza rodzeństwo, zwłaszcza najmłodszą siostrę, która niczego nie pamięta (wtedy była małym dzieckiem). Ojciec wyrzuca z domu starszego syna, bo jest homoseksualistą. Starsza córka nie potrafi sobie ułożyć życia. Młodszy syn ucieka na studia do Wrocławia i zdaje się, że też ma inklinacje homoseksualne. Młodsza córka właśnie zaczęła studia i chce się wyprowadzić z domu. W międzyczasie rodzice strzelili sobie piąte dziecko - ma 6 lat, urodziło się jako wcześniak, z wadami genetycznymi, autyzmem. W domu piekło, on przechodzi kryzys wieku średniego, ona nieatrakcyjna, zaniedbana i z wąskimi zainteresowania nagle zaczęła go ograniczać... (zawsze taka była...) (małżeństwo z przymusu, zaszła w ciążę).
Jakiś czas temu miałam więc z tatusiem tej rodziny dyskusję o wychowaniu seksualnym w szkole. On się nie zgadzał, żeby ktoś obcy uczył jego dzieci o żadnych świństwach, bo sam najlepiej wie, jak wychować dzieci! I jako katolik powołuje się na księdza, który mówi - że od wychowywania dzieci są rodzice! Stwierdziłam: „To świetnie, że ty porozmawiasz o tym z dziećmi”. Na co tatuś rzucił „Ale ja nie mam czasu!
Jakież to symptomatyczne - „niech moich dzieci nikt nie uświadamia, a ja tego nie zrobię, bo …nie mam czasu!”
O, jakże się cieszę, że nie zmuszałam mojej młodszej córki do małżeństwa „dla dobra dziecka"!. Nie było ślubu, nie było rozwodu, nie ma durnego związku, a dziecko rośnie normalniejsze!”
Czytając to, wpadłem w ponurą zadumę: Ileż to lat trwało, zanim znalazłem pierwszą KOBIETĘ-MATKĘ, która była zdolna skomentować moje teksty, znaleźć w nich sens, logikę i sama dołączyć własne doświadczenia! I dla kogo mam pisać? Bo chyba nie dla tych durnych rodziców, bo to chore zwierzęta bez kontroli nad swoim skrzywionym życiem!!! Chorzy rodzice płodzą anormalne dzieci, a te dzieci od małego gwałcą się wzajemnie, potem dorastają, ćpają, mordują, popełniają samobójstwa! A „Sandra” dalej czytała mój tekst i dopisywała swoje uwagi. Oto kolejność wypowiedzi - dzień po dniu:
Ha, jak powiedziałam: myśli wyskakują z myśli. Moja córka dała nam do wiwatu w okresie dojrzewania: punk i takie tam mody młodzieżowe. Na szczęście pisała pamiętnik i do głowy by jej nie przyszło (a może jednak chciała?), że ja go będę ukradkiem czytać. I Bogu dzięki, że go czytałam - nigdy się do tego nie przyznałam - jak działo się coś nie bardzo dobrego, delikatnie ją podpuszczałam, żeby sama mi powiedziała. Przeżyłam szok, kiedy przeczytałam, że zgwałcili ją koledzy (tak, tak, 15 lat - więc potem Włodek cichy, ciepły i delikatny - jak mój mąż poniekąd - zdał się jej objawieniem..) Wtedy delikatnie sprowokowałam ją do rozmów na ten temat - jakie to dla niej szczęście, że mogła mi to powiedzieć, że jej nie osądzałam, że jej nie obwiniałam, że nawet zaakceptowałam formę kary, którą gwałcicielom wymierzyli jej przyjaciele... (Byli to skini, nie lubili punków, ale poczuli się w obowiązku pomścić „Kurczaczka”. W biały dzień i publicznie spuścili gwałcicielom manto, cała szkoła wiedziała za co, ale było to tajemnicą poliszynela.)
A Ty masz rację! Wystarczy, żeby się ludzie nie śpieszyli z pełnym współżyciem - a dużo więcej czasu poświęcili na subtelne formy pośrednie. Kultura masowa i najgorsze możliwe wzorce kulturowe szerzone przez filmy i magazyny dla nastolatków uczą: szybko, byle, z byle kim, byle w ogóle. Jakoś to NIKOMU nie przeszkadza, a jakiekolwiek upominanie się o nauczanie sztuki kochania i w ogóle jakiejś instrukcji obsługi człowieka (Bo CZŁOWIEK to coś więcej niż genitalia!) od razu powoduje odsądzanie od czci i wiary.
--------------------------------------
Bueee! Słowo daję: do opisu Polski i naszego cud-katolicyzmu dopiero teraz dotarłam.... ale podpisuję się pod tym obydwoma rękami! Słusznie przytaczasz częste opinie rodziców: „Ja te problemy mam za sobą, a moje dzieci na szczęście unikają takiego towarzystwa i nic im nie grozi”. Jaasne, unikają! A czy my, rodzice, zawsze wiemy, w jakim się obracają? Stara prawda jest taka, że im ciszej się dziecko bawi, tym szerzej trzeba oczy i uszy otwierać! Tak! Wygodni rodzice często mówią: „Ostrzegaliśmy! A jak później poznają jakiegoś chłopaka i pójdą z nim do łóżka - to same będę odpowiadały za swój los... Jak ktoś te głupie i lekkomyślne smarkule zgwałci, to same będą sobie winne! Po co się ubierają jak zdziry i chodzą na dyskotekę?!” Do tego odniosłam się wcześniej - skutki bezmyślnie akceptowanych wzorców mody i kultury masowej.* A jakże inaczej - słyszałam często i takie opinie: „A moja córka już wie, co ją spotka, gdy zajdzie w ciążę: wygonię ją z domu na przysłowiowe cztery wiatry i tyle!” Ślepy rodzic najpierw się udaje, że nie ma o czym mówić, a potem problemowi każe się zejść z oczu, w najlepszym wypadku wydając go za sprawcę tego nieszczęścia.... Znowu nasz ludowy, niedzielny katolicyzm, w którym na ogół jakoś nie ma Boga....
---------------------------------------
Zadałeś pytanie: to po co jest ta seksuologia oraz psychologia? To jest dobre pytanie, bo miałam sama okazję odbić się od tego. 2 lata temu "pozwoliłam" sobie na załamkę (mąż, zdrada, jego błaganie o dalsze trwanie związku - kiedy byłam gotowa na to, że odchodzi...) Brałam prochy (podsunięte przez opiekuńczą przyjaciółkę), potem był psychiatra i psycholog. I mogę tylko powiedzieć G...! Zaczęłam sama pracować na sobą, brnęłam przez literaturę, swoje życie i małżeństwo. Pani psycholog mówiłam, co robię i jakie mam wyniki - ona tylko kiwała głową...”! Jedyna rzecz, do której mnie namówiła, to zrzucenie nadwagi, a nadwaga był skutkiem braku mi poczucia bezpieczeństwa. Zaś jako "prawidłowo" skonstruowane przez matkę dziecko wiedziałam, że jedzenie łagodzi smutki. Przestałam chodzić do pani psycholog, przestałam też do psychiatry, która nie chciała się zgodzić, żebym odstawiła prochy, jednak mój mądry internista powiedział, że nic właśnie, bo mogę już dziś, kiedy chcę. Odstawiłam prochy w lutym - parę miesięcy zajął mi powrót do SIEBIE. Szkoda, że od razu nie znalazłam innego sposobu - w zasadzie powinnam była wywalić męża z domu. No, ale nie zrobiłam tego, schowałam się za chemią. Na szczęście teraz pozbyłam się jednego i drugiego. Wreszcie mogę się poczuć CZŁOWIEKIEM... Pytasz, po co psycholodzy? Przecież pacjent ma być leczony - najlepiej długo i kosztownie. Pacjent wyleczony przestaje być klientem. Przecież chorego trzeba leczyć, on nie może być zdrowy! Tak samo nie może być zdrowe społeczeństwo - bo chorym łatwiej manipulować i łatwiej rządzić strachem! Twój tekst jest doskonały taki, jaki jest! Poprawiłam tylko drobne literówki, interpunkcję, dopisałam ze dwa brakujące słówka. NIC w nim nie zmieniam, bo w pełni się z nim zgadzam. Tak, masz rację.
-------------------------------------------------
Jeśli tu masz problem z założeniem bloga czy strony - załóż na amerykańskim serwerze, bo nikt nic Ci wtedy nie zrobi. Skoro można publikować faszystowskie rzeczy i policja nie jest w stanie doprowadzić do tego, żeby amerykanie zamknęli taką stronę? Choć pewnie niektórym faszyzm będzie się wydawał bezpieczniejszym tematem niż seks - sugeruję, by takie osoby udały się na seans do psychologa... nie uważasz?
Napisałeś to pięknie i delikatnie. A tam, gdzie trzeba, dosadność też jest delikatna i na miejscu. Jak pewnie zauważyłeś, czasem poruszałam w mailu temat, który za chwilę okazywał się być opisanym przez Ciebie. Dziękuję, że mogłam to przeczytać!
-------------------------------------------------
Wiadomość z ostatniej chwili: Sandra właśnie przyjęła przeprosiny męża. Zaliczywszy „tornado” naszego burzliwego inter-dialogu - urządziła „wielkie domowe pranie” w szerokim rozumieniu tego słowa. Jej sytuacja osobista na peeewno już nie będzie taka sama :). Zgodziła się dopisać jako Współautorka niniejszej impresji - pod dość dowcipnym pseudonimem :)
Jeszcze jedna wiadomość: Jednak napisała do mnie wnuczka mojej siostry. Pochwaliła się swoim pieskiem i poinformowała, że „ w lutym skończy 13 lat i będzie mogła rozmawiać na dorosłe tematy”. Dodała też, że „nie chce być z TYMI tematami do tyłu, więc rozmawia o seksie z przyjaciółkami”. Nie chciałem być natrętny i nie pytałem: „A dlaczego nie z Babcią albo Mamą?” Po prostu na trzynaste urodziny dam jej gotową książeczkę - jako pierwszej. Poinformuję też, że póki nie ma stałego, sprawdzonego i godnego zaufania chłopaka - MUSI mieć jakąś osobę starszą i doświadczoną pod względem rodzinnym - przed którą nie będzie miała żadnych tajemnic... (Oczywiście - osobę w pełni akceptującą niniejszą książeczkę :)
Jeśli chodzi o Sandrę, to zapewne rozpoczęła z mężem żmudną procedurę ustalania domowych zasad partnerskich. (Zgoda nie ma sensu, jeśli w jej wyniku ma się zacząć jakieś przysłowiowe „błędne koło” od nowa”.) Jeśli zaś chodzi o „Lidkę” (tak nazwałem wnuczkę jednej dość bliskiej krewnej) - to zaraz przypomniały mi się, wszystkie dane, jakie dotarły z poufnych źródeł okołorodzinnych: Życie jej Mamy po raz drugi rozsypywało się w ruinę, więc była ona w nienajlepszym stanie ducha (któż dzisiaj czuje się DOBRZE?) - na pewno nie byłaby w stanie powiedzieć córce nic miłego i krzepiącego. Babcia za bardzo nie chciała podejmować tematu, więc cóż mi pozostało? Intuicyjnie postanowiłem sięgnąć do własnych wspomnień i... napisać właśnie „ Opowieść o Bardzo Złym Psie”.
Jest to historia w 100 procentach prawdziwa. Na początku występuję JA i grono niezbyt odpowiedzialnych „Dorosłych” (cudzysłów jest tu w pełni usprawiedliwiony). Kiedyś zgadałem się z jednym byłym komandosem i karateką. Ja także kiedyś byłem w Siłach Specjalnych, ćwiczyłem też boks i karate, więc mieliśmy o czym pogadać przy piwie... Potem powiedziałem, że jestem filozofem-moralistą - a on także (!). Ale to były całkiem rozbieżne filozofie, bo on postanowił zostać Wolnym i Szczęśliwym Hedonistą. Ożenił się z jedną kobietą - ale zostawił ją, gdy urodziła się córeczka. Przez jakiś czas balował z różnymi dziewczynami, aż znalazł następną osóbkę, cichą, zgodną, dobrą, pracowitą - której także zmajstrował dziecko - też córeczkę (!). Potem jeździł jako obstawa-ochroniarz z prostytutkami (!), brał udział w różnych balangach. Poznał też mnie z jedną taką, ale ta „panienka towarzyska” opowiedziała mi o takim „Piekle kobiet” (także tych puszczających się) - że odeszła mnie w ogóle ochota na seks. On się dziwił: „Jak to, Feluś!? Jesteś jeszcze młody i przystojny - dlaczego nie korzystasz z życia jak ja!” Cóż miałem odpowiedzieć?
Tymczasem jego pierwsza córka miała I Komunię, a ponieważ był wierzącym katolikiem (?!), więc pojechał z prezentem... A na miejscu okazało się, że konkubent jego byłej żony (pasowałoby lepiej określenie gach albo fagas) - ciężko dziewczynkę pobił! Tak że znalazła się na intensywnej terapii z obitymi nerkami! Oczywiście, tata jako komandos i karateka zrobił z tego fagasa dokładną marmoladę: połamał mu co się dało - ale zostawił żywego... Ładnie, że pomścił krzywdę, ale PO CO NARAŻAŁ SWOJE DZIECKO NA TAKIE PRZEŻYCIA - PORZUCAJĄC RODZINĘ?
Wtedy miałem z nim pierwszą, poważną rozmowę. Przyznał mi rację, ale... niewiele się zmienił! Jakiś czas później porzucił swoją drugą kobietę (!) - więc druga matka została sama z dzieckiem! A wiadomo jak jest z gachami: albo taki w ogóle nie kocha dziecka, bo to NIE JEGO. Albo wtedy, gdy na przykład dziewczynka dorasta, zaczyna ją „kochać” w sposób całkiem niewłaściwy. Nas komandos kochał swoje dzieci, był miły, kupował prezenty, zabawiał - ale był po prostu dość nieodpowiedzialnym „kogucikiem”!
Jednak gryzło go sumienie. Gdy porzucił drugą kobietę i drugie dziecko, związał się z bogatą i piękną wdówką, która miała dwie córki. Rachunek niby się zgadzał i było pozorne „bingo”: Komandos porzucił dwoje własnych dzieci, postanowił być ojcem dla DWOJGA CUDZYCH - a przy okazji zafundował sobie odmianę i miał nową kochankę! Oczywiście - zaprosił mnie w gościnę, aby się pochwalić...
Gdy popijałem kawę i podjadałem ciastka - wcale nie krzywiłem gęby w miłych uśmiechach. Mówiłem twardo i zdecydowanie - że rozbijanie rodziny to ciężkie krzywdzenie dzieci. Bowiem każdy rozwód zabija w dzieciach ZAUFANIE DO DRUGIEGO CZŁOWIEKA. Czasem bywa tak, że dzieci dorastają i dokonują złego wyboru już zawczasu: dziewczyna zakochuje się w kimś, kto i tak ją porzuci, chłopak dorasta i uważa - że powinien także skakać z łóżka do łóżka jak motyl z kwiatka na kwiatek... Zło się pomnaża, coraz więcej jest ludzi samotnych, rozczarowanych i nieszczęśliwych... Słuchali w milczeniu i zrobiło się wszystkim ciężko na duszy...
I tu wkracza do akcji PIES. Wilczur ogromy jak cielę - zupełnie jak słynny „Pies Baskervile'ów”. Zły i specjalnie szkolony. Ponieważ była to bogata wdowa, mieszkająca w willi-atrium z ogrodem, więc ten wilczur samym swoim basowo grzmiącym szczekaniem odstraszał wszystkich łobuzów. Teraz zaczął skuczeć i drapać w drzwi werandy. Wdowa wyszła, żeby go zbesztać - ale pies wdarł się do pokoju i RZUCIŁ SIĘ W MOIM KIERUNKU. Wszystkich sparaliżowało z przerażenia, ale zanim i ja zdążyłem rozdziawić gębę - pies podbiegł do mnie i położył się koło moich nóg...
Już nikt nie mógł ze mną dyskutować. Komandos wrócił do swojej drugiej żony, a z tamtą wdową nawet się zaprzyjaźniłem... Uważam, że swoim postępowaniem odwróciłem SPIRALĘ ZŁA. Następne porzucania dzieci i kolejne rozbite rodziny - to coraz więcej smutku, depresji, depresji, narkomanii, rozczarować i samobójstw wśród młodzieży - albo chuligaństwa i przestępstw pośród młodego pokolenia. Jeden lekkomyślny tata zawrócił ze złej drogi i zajął się swoim dzieckiem - może zawrócą też inni... Ale nie spodziewałem się, że pomoże mi w tym jeden Bardzo Zły Pies...
O tym właśnie przypadku napisałem więc zgrabną historyjkę, ale zanim ją posłałem do mojej młodej Adresatki, postanowiłem zasięgnąć opinii u Sandry. Sandra zaś odpisała tak:
Przeczytałam i mam pytanie: Chcesz to przekazać Lidce do przeczytania - a jakie jest tego przesłanie dla niej? Na razie ona jest porzuconym dzieckiem prawdopodobnie z kompleksem rozbicia drugiego związku swojej matki. Może się również winić za rozwód rodziców - bo jeśli drugi partner mamy jej nie chciał, to może i ojciec też? Jak chcesz teraz pomóc Lidce stanąć na nogach osądzając dorosłych? Ten świat jest, jaki jest - żyjemy w tym świecie i codziennie dokonujemy wyborów.
Lidka potrzebuje zaufania do siebie i ludzi w jej otoczeniu, potrzebuje nauczyć się wybierać i być osobą odpowiedzialną za swoje wybory. Lidka przede wszystkim potrzebuje dobrej samooceny i wiedzy, że jeśli dorośli się rozchodzą, to nie z jej winy!
Na przełomie roku moja córka i ten Hiszpan (pamiętasz? pisałam - to jej drugi partner, którego jej synek polubił jak ojca) mieli ostre problemy - doszło do tego, że córka zaczęła pakować rzeczy. Wiesz, co powiedział jej 8-letni syn? "Muszę się lepiej postarać". Rozumiesz? On przyjmuje na siebie odpowiedzialność za związek matki, bo prawdopodobnie gdzieś w środku uważa, że mama i tata nie są razem przez niego!!!
Wiesz, co kiedyś mi powiedział w czasie sesji serduszkowej?* Zrobiłam, kiedy miał 6 lat, bo chłopiec zaczął się w nocy moczyć. Kiedy już odpowiedział mi z poziomu serca, dowiedziałam się, co myślał: "Babciu, wiesz, że będę miał nowego tatę?" To właśnie było coś, co go przerażało. Długo tłumaczyłam mu, że Tata zawsze będzie jego ojcem, a ten drugi będzie tylko opiekunem. Wyjaśniłam, że ma prawo kochać swojego prawdziwego tatę. Rodzice nie są razem - ale on nie jest temu winien...
Od trzech lat spędzam zbyt mało czasu z wnuczkiem. Nie mieliśmy czasu na następną sesję serduszkową. Następnym razem, jak przyjadą, muszę go zagarnąć trochę dla siebie i zrobić to zanim będzie za późno i póki chce jeszcze o tym ze mną rozmawiać...
A dziewczynki w wieku Lidki potrafią być potworami. Potrafią być gorsze od Twoich wspomnień o najgorszych chłopakach, jakich znałeś! Szczególnie te, które czerpią pełnymi garściami z wzorców kultury masowej i nie znoszą, kiedy nazywać je "dziewczynkami". Nie chcę przez to powiedzieć, że Lidka taka jest - ale nie wiedząc nic o jej koleżankach trudno jej radzić, żeby się ich trzymała za wszelką cenę. Ona teraz łaknie akceptacji - każdej. Ale nie każda akceptacja, również koleżanek, dobrze robi.
List Sandry wprawił mnie w zadumę. (* Tu muszę wyjaśnić, co to jest „sesja serduszkowa”: Siadamy naprzeciw np. dziecka z problemem - nie ma ograniczeń wiekowych - wygodnie jak w piaskownicy, prosimy, aby zamknęło oczy, położyło sobie jedną rękę na sercu i głęboko oddychało rozluźniając swe ciało. Po chwili zadajemy pytanie „Czym się martwi Twoje serduszko?” Dziecko z reguły odpowiada z poziomu umysłu - wtedy powtórnie prosimy je o zrelaksowanie się i kiedy powtórnie zadajemy kluczowe pytanie, z ust dziecka pada odpowiedź opisująca prawdziwy problem.)
W kontekście psychoterapeutycznym Sandra - podobnie jak tamta „Pani Psycholog” - doszła do podobnego wniosku: Ja w swoim wnętrzu chowam taki „pakiet” traumy, że przy nim głośny film „Pręgi” to bardzo pogodna „opera mydlana”. Zaproponowała mi nawet podobną sesję, ale ja nie mam zamiaru tworzyć scenariusza do film „Ciemna Rzeka Bis” :))) Już i tak wystarczająco wiele napisałem o sobie między wierszami niniejszej książeczki. Stwierdziłem, że na pewno na żadnego psychoterapeutę się nie nadaję... Przypomniało mi się też, że nie tylko słynny Andrzej S. zapuścił się za daleko. Są gorsi od niego „psycholodzy”! Teraz są modne „usługi psychologiczne specjalnego rodzaju”. Przykładowo - bogata „byznes łomen” chce się rozwieść i zwalić winę na męża, więc co robi? Otóż wynajmuje dyspozycyjnego PSYCHOLOGA, który tak manipuluje dzieckiem, sugeruje takie odpowiedzi na zawiłe pytania - że dziecko jak z nut wyrecytuje, iż tata jest „obleśnym pedofilem o skłonnościach genitalno-oralno-analnych”. (Nie przesadziłem - tak spreparowany proces jednego piosenkarza toczy się już czwarty rok. Wina taty nie została „jeszcze” udowodniona. Natomiast synek, który wcześniej uwielbiał ojca - JUŻ jest małym strzępem człowieka!!!) Odpisałem jednak mojej Konsultantce-Korektorce lekko i pogodnie:
Dzięki Ci - moja „Lilith” - za poświęcony czas i uwagę!
Przeczytałem wszystko, co napisałaś. Nie rozdrabniając włosa na czworo, mogę powiedzieć po kolei ogólnie: Na "Sercowy Seans" dla MNIE jest grubo za późno i jako „człowiek walki i czynu” - mam na to zbyt „rogatą i toporną” duszę. Jeśli chodzi o dzieci, to w roli „Misia-Opiekuna” czuję się dobrze, ale drążyć w ich duszyczkach nie potrafię i nie chcę :) Co innego dobitnie wskazywać i samym sobą POKAZYWAĆ, gdzie jest Dobro i Zło.
Druga sprawa: Ja mieszkam 70 km od Lidki, Ty drugie tyle. Na żonę nie mam co liczyć, bo nienawidzi (!!!) mojej pasji i tego całego mojego zaangażowania (choć z drugiej strony potrafiła być dobrze sprawdzającą się powiernicą dla kilkorga młodych osób z rodziny - może właśnie dlatego, że to NAJBLIŻSZA RODZINA).
Po trzecie - nie przejmuję się "chrześcijańską" zasadą: "Nie osądzaj - a nie będziesz osądzany!" Tyle razy byłem na wyrost, zapas i kredyt osądzany od najgorszych, że się uodporniłem i teraz przysłowiowo "odbijam piłeczkę".. Zawsze i konsekwentnie nauczałem odróżniać przysłowiowe "szambo" od "perfumerii" - a gdy tylko miałem możność wytłumaczyć, czym się różni podłość od godności ludzkiej - wtedy jakoś to wychodziło na dobre - choć czasem nie od razu...
Co chcę przekazać Lidce? Jeśli wyrazi zaciekawienie i chęć przeczytania opowiastki, a potem zacznie zadawać różne pytania - to zapewne stanie się podobnie mądrą i konsekwentną osóbką, jak moja córka. Jeśli nie - to pojadę do mojej siostry, czyli jej Babci, z książką i polecę Lidkę Opatrzności. (Ten pies był żywym dowodem, że jakieś Siły Wyższe są po mojej stronie. I nie po raz pierwszy - bo wiele razy było podobnie :)
Aha! Miałem taki jeden przypadek, że w trakcie ostrej dyskusji "zjechałem" postępowanie starszych przysłowiowo "z góry na dół". Nie zauważyłem, ze w drugim pokoju są dzieciaki i wszystko słyszą. Na drugi dzień zaczepia mnie chyba 9-10 letni "szkrab" i pyta: "Mogę przez chwilę iść z panem?" - i rąbnął mi serię komentarzy jak wytrawny psycholog. I cóż? Pozostaje mi iść drogą może trochę "twardego" - ale nie mniej SPRAWIEDLIWEGO SERCA. A więc TAK! Chcę jej pomóc, osądzając dorosłych. Najwyższy czas, żeby mówić Światu pełnym głosem: "Mane, Tekel, Fares"! Chcę też dzieci nauczyć SPRAWIELIWEGO SĄDZENIA. W oczach dzisiejszych dzieci - ci wszyscy „nowocześni” rodzice” stają sie moralną mierzwą bez sumienia, honoru i elementarnego poczucia odpowiedzialności. Niech przynajmniej WIEDZĄ, że takie pojęcia, jak sprawiedliwość, godność, miłość, odpowiedzialność - jednak ISTNIEJĄ.
Napisałaś o współczesnych „dziewczynach-potworach” i ostrzegłaś, że mogą być one gorsze niż chłopcy. (W domyśle pisałaś o „zdzirach-morderczyniach” - tak wychowanych pod wpływem tej całej „masowej kultury dla ciemnych mas”.) Mogę Ci na to odpowiedzieć, że zanim dorastający podlotek stanie się „potworem” - musi wcześniej widzieć, jak jej ojciec, wuj, czy dziadek staje się OSTATNIĄ „SZMATĄ LUDZKĄ” - wartą tylko pogardy i nienawiści.
Zdaję sobie sprawę, że moje poglądy na Świat są „straszne” - wiec tym bardziej cieszę się, że są na tym Świecie istoty subtelne i wrażliwe jak Ty. (Bo dzisiaj baaaaardzo wielu dzieciom są potrzebne „seanse serduszkowe”). Uwagi i zastrzeżenia, jakie otrzymałem od Ciebie odnośnie moich metod działania - przyjmuję z szacunkiem. Są one żywym dowodem na to, że bezpośrednią pracę psychologiczną z dziećmi powinny prowadzić zdecydowanie i wyłącznie KOBIETY! Jestem też zdecydowanym WROGIEM zatrudniania mężczyzn jako wychowawców-konsultantów w tak delikatnej dziedzinie, jaką jest seks. ******Żaden mężczyzna w sile wieku i potencji nie zna dnia i godziny, kiedy może zrobić GRUBO ZA WIELE*****
Tyle napisałem w liście do Sandry. Ponieważ żyjemy w katolickim kraju, mam jeszcze uwagę bieżącą: Od spraw wychowania seksualnego powinni i powinny się trzymać z daleka KSIĘŻA oraz ZAKONNICE. (Te tematy powinny być wyłączone także ze SPOWIEDZI.) (Naiwne osóbki świeżo po studiach także nie mają nic do powiedzenia.) Jedynie doświadczone MATKI I BABCIE mogą być powiernicami i doradczyniami najmłodszych i tych dorastających. (W drodze wyjątku faceci mogą być najwyżej WYKŁADOWCAMI, jeśli w miarę przyzwoicie zdali egzamin ze swojego OCJOSTWA.)
Moja ksiązka staje się rodzajem „dziennika” pisanego na gorąco. Oto kolejny pakiet refleksji, jakie otrzymałem od swojej Konsultantki. (Czy ja kiedykolwiek tę książkę skończę?) A Sandra napisała mi właśnie na temat relacji między dorosłymi a dziećmi:
Wiem, co to jest zazdrosny ojciec - jak wiesz, mamy dwie córki. Obserwowałam walkę ojca, którego małe uwielbiały wcześniej, a potem - dorastając - odsuwały się od niego. To było trudne dla niego, dla nas wszystkich - ale nigdy, przenigdy nie posunął się dalej, choć z młodszą chwilami szło prawie na noże (a raczej na jej paznokcie, których ślady na lewej dłoni pozostały mi na zawsze) Nie biłam moich dzieci, nie potrafię nikogo uderzyć, raz jeden jedyny stało się to wobec młodszej córki, kiedy w szale wbiła mi paznokcie w dłoń i nie mogłam się uwolnić - wtedy ją uderzyłam w samoobronie.)
Mężowi było bardzo trudno z tym, że one przestają być jego małymi słodkimi córeczkami. Zawsze był ważniejszy ode mnie - ale to naturalne, tak powinno być, córki muszą mieć dobre połączenie emocjonalne z ojcami. Był i jest dobrym ojcem. Do dzisiaj mają bardzo dobre relacje. Zresztą, kiedy waliło się nasze małżeństwo, obie jednogłośnie stwierdziły, że nie mają zamiaru rozwodzić się z ojcem. I dobrze - potrafiły mu wygarnąć, co myślą o jego postępowaniu - ale pozwoliły mi samej się z tym uporać.
Nie osądzam moich dzieci, nie wytykam błędów, nie wtrącam się w ich życia - ale kiedy mnie potrzebują, to jestem. Nie kieruję się w życiu drogą walki, ale drogą miłości. Przeszkody rozpuszczam albo omijam - nie walczę, bo szkoda mojej energii. Bywa niełatwo - ale nie utrudniam sobie życia walką. Moje serce już chyba rozpuściło wszystkie dawne sprawy - najlepszy dowód na to jest taki, że mogę o tym spokojnie rozmawiać z pozycji obserwatora, a nie uczestnika (wreszcie). :)))
Na to odpowiedziałem w taki sposób, że można to streścić o tak: „A moje życie jest zarazem walką i Golgotą. Potykam się, padam i wstaję, ale jedyna pociecha jest taka, że zamiast krzyża taszczę armatę - z której kiedyś zacznę celnie „strzelać” :))) Trzymając się tematu, nawiązałem do patologii rodzinnej - w tym nadużyć seksualnych, homoseksualizmu i granicy swobód w baraszkowaniu z dziećmi. (Przytoczyłem też przykłady, że nie tylko dorośli bywają stroną molestującą - dzieci potrafią ”molestować” tak ostro, że czasem trudno jest się obronić.) Odpowiedź Sandry była pięknie wyważona jak zwykle:
Bliskość między rodzicem (opiekunem) i dzieckiem a poufałość to dwie różne, rzeczy. Bliskość tak. Poufałość nie. To nie dziecko wytycza granice, lecz dorosły. Problem jest wtedy, gdy dorosły przekracza te granice. Jeśli chodzi o sprawę adopcji dzieci przez homoseksualistów, to szczerze mówiąc, nie wiem co powiedzieć. Nie wiem, czy małżeństwa hetero są lepsze od homo. Bowiem z seksualnością na ogół nikt się nie obnosi, zwłaszcza przed dziećmi - a piekło w rodzinach hetero jest ogólnie znane.
Rodzina albo stwarza dziecku możliwość rozwoju - albo nie. Więcej mam zastrzeżeń do poczęć in vitro - nie z powodów kościółkowych, ale człowiek bawi się tym, o czym nie ma zielonego pojęcia, choć wydaje mu się, że pozjadał już wszystkie rozumy. Wystarczy przyjrzeć się zdrowiu wcześniaków. Wiesz, że na zachodzie już nie ratuje się wcześniaków za wszelką cenę?
Tam już choć w tym przestali wyręczać naturę. Dziecko rodzi się przedwcześnie, bo jego zapis genetyczny zawiera błędy. Dziecko się rodzi i rodzice zostają sami z problemami, których medycyna nie potrafi ogarnąć: znajomi po raz kolejny zostali rodzicami (ci od czwórki dzieci i tego molestowania homoseksualnego - pisałam Ci o tym).
Ich najmłodszy synek ma teraz 6 lat. Urodził się w 6 miesiącu i medycy cudem utrzymali go przy życiu. Miał problem z płucami - do 3 roku życia trzeba było korzystać z ssaka (płuca się nie oczyszczały same, zalegający śluz wywoływał kolejne zapalenia płuc i chwilami dzieciak się dusił. Trzeba było kupić ssak do domu... "dobrzy ludzie dali kasę", nie państwo). Ma autyzm i niedosłuch. Na dobitkę ostatniej wiosny zrobiono mu badania genetyczne i okazało się, że w skórze ma dwa różne komplety genów. Niemożliwe? A jednak!
Profesor powiedział im w oczy: "to dziecko powinno był umrzeć przy przedwczesnym porodzie." Do tej pory na świecie stwierdzono dopiero 22 takie przypadki, 2 z nich w Polsce, a ten chłopczyk jest tym drugim przypadkiem. Nikt nie wie, jak mu pomóc. W domu na dobitkę piekło - mąż ma kryzys wieku średniego i odrzuca żonę, a żona w depresji... Piekło heteroseksualnej, ultrakatolickiej rodziny.
Dzieci z probówki to może być genetyczna bomba z opóźnionym zapłonem. Taką samą bombą są uratowane wcześniaki. One będą się rozmnażać mnożąc swoje błędy genetyczne....
Dziwne w ustach kobiety? Może i tak - ale nie uważam, że każda rodzina za wszelką cenę musi mieć dzieci.
Na to miałem odpowiedź już od wielu lat: „Powinni się mnożyć ludzie najbardziej zdrowi i zrównoważeni! Reszta powinna mieć tak satysfakcjonujące wzorce i sposoby na życie, aby nikt nie czuł się pokrzywdzony!” Świat stopniowo staje się przysłowiową „kupą chorego i ślepo mnożącego się „mięsa” - MIĘSA głodnego, spragnionego, oszalałego od różnych frustracji i coraz bardziej agresywnego. Czyż nie należałoby zainicjować jakieś reformacji od NAJNIŻSZEGO, ELEMENTARNEGO POZIOMU SEKSUALNEGO? Nie udało się niczego naprawić o „góry” (czyli od strony filozoficznej, politycznej, ideologicznej, religijnej itp.) - więc może należy spróbować właśnie OD DOŁU?! A moja Lilith dolała mi przysłowiowej „oliwy do ognia” - wracając do naszego głównego motywu - czyli wychowania seksualnego:
"Dzikie" ludy mają dla dorastających dziewczynek i chłopców rytuał inicjacji, który pomaga im się znaleźć w świecie dorosłych (nie wszystkie praktyki są godne polecenia, ale generalnie tak). Cywilizacja zachodu odebrała młodziutkim dziewczętom i chłopcom inicjację nie dając nic w zamian. Dziewczynka ma się stać kobietą niejako sama. Chłopiec ma się podobnie stać mężczyzną. Rodzice nie potrafią o tym rozmawiać z dziećmi. Na szkołę nie ma co liczyć, zresztą nie jest chyba najlepszym miejscem dla rozważań nad ludzkim życiem uczuciowo-płciowym. Nauki przedślubne skupiają się na seksie i aborcji - nikt nie uczy młodych tego, jak ważny jest szacunek dla siebie samego i dla drugiej osoby.
Ludziom Zachodu w ogóle brak "instrukcji obsługi człowieka". Pojęcie grzechu sprawiło, że wiele tematów, jakże istotnych, uznanych zostało za wstydliwe i wręcz grzeszne. A przecież Bóg dał nam wolność i oczekuje, że będziemy szczęśliwi. I co z tym robimy my, LUDZIE CYWILIZOWANI?
Na to jako człowiek czynu - obmyślam oto taki sobie projekt:
Mamy grupkę bardzo młodych osób i osóbek: Jedni chłopcy są naładowani porno-wizjami, podładowani agresją i chcieliby już gwałcić, rżnąć, dawać do obciągania itp... Inni mają straszne kompleksy i są całkowicie zablokowani, a spora część nie wie - "w te czy we wte?" Jednym i drugim śnią się po nocach wydepilowane i naszprycowane pornoaktorki i modelki w wyuzdanych pozach i odnośne orgie... Jedne dziewczyny są chude, drugie puszyste... Jedne wrażliwe i skryte, drugie aroganckie, agresywne i wyzywające... Jedne mają "arbuzy" - inne "jabłuszka" lub "cytrynki". Które są "Lilith" - a które "Ewki"? To można chwilowo uznać nieważne! Trzeba im dać szanse się SAMODZIELNIE OKREŚLIĆ:) (To znaczy: wybrać między pornoupodleniem - a DUMA KOBIETY.)
Wszyscy i wszystkie mają jakieś FAŁSZYWE I JEDNOSTRONNE, albo w ogóle CHYBIONE wyobrażenia o tym, jak ma być między Kobietą a Mężczyzną. Mają też skrzywione i naiwne pojęcie tego - z kim może być „fajnie" (czarująco i ogólnie atrakcyjnie) na stopie INTYMNEJ. Jak ich nauczyć trafnego rozpoznawania "kompatybilnej duszy" w osobie płci przeciwnej??? Przecież najczęściej bywa tak, że im ktoś ma większego "bzika" na punkcie jakieś osoby czy osóbki - tym więcej jest szans, że spełniony związek będzie chybiony!
Jak sobie radzili i zapewne radzą do dziś Papuasi - jeśli oczywiście misjonarze nie rozpirzyli ich prostej, ale subtelnej kultury? Otóż dla niezamężnych panien i wolnych kawalerów i był regularnie urządzany tak zwany SING-SING - surowo nadzorowany przed doświadczone matrony :) Polegał on na tym, że kolejne pary flirtowały sobie ze sobą, kolejno się zmieniając, aby była zachowana zasada: "KAŻDY Z KAŻDĄ". Zalecane były czułe rozmówki i intymne wyznania, a dozwolone na przykład splatanie się nogami, całowanie, pocieranie się czołami, pieszczenie piersi - jednym słowem WSZYSTKO oprócz spełnionego stosunku.
Oczywiście, uczestnicy rychło przekonywali się, że z jedną osobą wszystko idzie "drętwo" - więc nie robili nic i poprzestawali na kurtuazyjnych uprzejmościach. Z inną - wspólne marzenia i myśli stawały się JEDNOSCIĄ - a nawet ulotna pieszczota rozpalała zmysły. Wreszcie przychodził czas, że któraś para zgłaszała najstarszej "Matronie" - że chce się spełnić... A na to kobieta nadzorująca ten Sing Sing: „No to jesteście już mężem i żoną! Marsz, budować sobie chatę!"
W chorej i totalnie zdezintegrowanej Europie nie da się tak od razu wprowadzić „powszechnej szczęśliwości" - ale można LECZYĆ i anihilować bardzo groźne kompleksy i skrzywienia osobowości. Lepszy jest jakiś ZDROWY RELAKS INTYMNY - niż dyskoteka z prochami, psychodelicznymi światłami, striptizerka na rurze i przysłowiowym "kiblem" na zapleczu... Trzeba to tak przełożyć na realia europejskie i wylansować jakiś nowy sposób, żeby osiągnąć cztery cele w jednym: 1 .Anihilować, czyli zniwelować i "wyzerować" wszystkie kompleksy na temat ciała własnego i cudzego... 2. Wykasować wszystkie nawyki masturbacyjne oraz inne przejawy nerwic i zachowań patologicznych... 3. Nauczyć grupkę intymnego flirtu i dialogu - celem rozpoznania optymalnego partnera dożycia we woje... 4. Nauczyć seksualnego taktu, opanowania i innych aspektów KULTURY INTYMNEJ...
Dla informacji: Na przykład głęboko religijni "Bracia Czescy" - podobnie jak dawni "Adamici" - osiągali to wszystko niejako "z marszu"... Ale niestety - współcześni "naturyści" (jako ateiści-hedoniści) zeszmacili sprawę doszczętnie. (Byłem kiedyś "naturystą" i nie mam ochoty tam wracać.) Ponieważ wiem już, że przysłowiowy „kopniak wymierzony Bogu w tyłek”, czyli eliminacja religii z newralgicznych dziedzin życia - to moralne i humanistyczne samobójstwo, więc postanowiłem wprowadzić prostą medytację-modlitwę ekumeniczną. Taką parominutową chwilę skupienia i ciszy. (Wszyscy uczestniczy na swój sposób proszą Istotę Najwyższą o życie godne, zdrowe, szczęśliwe i sprawiedliwe.)
Nie był to żaden zbiór nowych „dogmatów” ani projekt „seksualnej organizacji totalitarnej” (bowiem nowy „totalitaryzm” to PORNOCYWILIZACJA). Dałem tylko projekt pod dyskusję, ale tym razem moja Lilith dała mi zdecydowaną kontrę. Wyszła na jaw stara prawda, że KOBIETA na te sama sprawy patrzy inaczej. Oto te najbardziej „druzgocące” kontrargumenty, od których nie odstąpiła ani o krok:
Regulamin?
nie cierpię regulaminów!
Pierwsza klasa zaczyna od lekcji SZACUNKU.
Do seksu DALEKO!
Cóż tu da regulamin, kiedy otacza nas kultura masowa?
trzeba zmieniać wzorce kulturowe w ogóle, a nie tylko zasady uprawiania seksu.
Czas religii zorganizowanych już minął, minął czas prania mózgów wyznawców i uzurpowania sobie jedynego prawa do kontaktu z Najwyższą Istotą.
Byłoby za pięknie i za łatwo, gdybyśmy tę książeczkę sporządzili - gruchając jak te przysłowiowe gołąbki i pochlebiając sobie wzajem! No i tak zaczęła się nowoczesna wersja znanego wiersza Adma Mickiewicza „Golono strzyżono”: Ja twierdziłem, że należy zacząć terapię od poziomu „Grzechu Pierworodnego” - albo jak kto woli „Dezintegracji Pierwotnej” - Lilith chciała zacząć od IDEOLOGII I FILOZOFII SPOŁECZNEJ. Ja chciałem zacząć od praktyki i nauki panowania nad hormonami (!!!), a Lilith od pracy u podstaw! Ja chciałem bardzo ekumenicznie połączyć wszystkie główne religie w jednej prostej, cichej i szczerej modlitwie- medytacji. Ale Lilith postanowiła wyeliminować wszystkie religie i odsunąć je w marginesowe zapomnienie! Pozostała nieprzejednana i twarda jak mur. Cóż mogłem odpowiedzieć? Zakończyłem więc tak oto „protokołem rozbieżności” - jaki sporządzają kulturalni ludzie, gdy dalszy dialog staje się niemożliwy:
Powiadasz moja Lilith, że jak cytuję: "...czas religii zorganizowanych już minął, minął czas prania mózgów wyznawców i uzurpowania sobie jedynego prawa do kontaktu z Najwyższą Istotą..." A ja tę Twoją opinię uzupełniam: „...Za to nastał czas zorganizowanej deprawacji - teraz "mózgi piorą" wytrawni i komercyjni spece od reklamy i manipulacji - którzy z łatwością przebiją każda taką szlachetną idealistkę jak Ty! Oni teraz wszem i wobec udowadniają, że nie ma żadnej Najwyższej Istoty - a jest jedynie kawałek hedonistycznego mięsa zwany "wolnym człowiekiem"...
Facet jako idealista także jest na pozycji z góry przegranej (chyba ze staną po jego stronie jakieś autentyczne Siły Wyższe!!!) A więc zapewniam Cię: Póki żyję i walczę - jest nadzieja na jakaś alternatywę i reformację moralno-obyczajową. NIE WOLNO MI PRZEGRAĆ - bo pozostanie tylko samospełniające się przekleństwo, zwycięski Islam oraz Eurabia na miejscu zgniłej i upadłej Europy. (Muszę ratować młodzież - bo tylko tak uratuję EUROPĘ.)
Nie mam do Ciebie urazy :) Przeznaczeniem faceta jest WALKA (jakkolwiek by ją pojmować) - natomiast powołaniem Kobiety jest leczyć rany, pocieszać przegranych i opiekować się nad dziećmi. Niech więc tak pozostanie :) Niech ostatnie słowo należy do CIEBIE!
Ale to „Ostatnie Słowo” rozciągnęło się na kilka akapitów, bo Lilith postanowiła wrócić do religii i przesłała mi swoje uwagi na temat relacji dorastających dzieci z księżmi-katechetami. Otworzyła tym samym kolejną, przysłowiową „puszkę Pandory” - bo i ja miałem możność poznać osobiście tę wstydliwa stronę polskiego (czy tylko POLSKIEGO?) katolicyzmu. Oddaję głos mojej Konsultantce:
Miałam 13 lat, gdy przestałam być katoliczką. Postarał się o to mój ksiądz katecheta. I dobrze się stało, bo poczułam się wolna i mogłam sama szukać drogi do Boga. Bo wiary w Boga nie straciłam. Wcześniej mieliśmy cudownego proboszcza, świetnego księdza - on był bezpieczny w odróżnieniu od jego następcy. Ten następny obmacywał mnie oczami, molestował słowami - przestałam chodzić na religię, dobrze, że nie wyciągnął do mnie łap - bo upokarzał mnie publicznie.
Kiedy dorosły facet, ksiądz w dodatku, publicznie komentował moje obfite wdzięki, wtedy to było czymś gorszym niż molestowanie! Mówisz, że to niezręczny komplement? Powtarzany przez kilka miesięcy po parę razy na każdej lekcji? Twierdzisz, że księża zasługują na politowanie, bo zawód nakłada na nich ciężary ponad siły? Księża katoliccy nie potrzebują mojego politowania ani współczucia - niech sami nad sobą się litują!
Ty nie masz pojęcia jak to jest, kiedy młodziutka dziewczynka zaczyna miesiączkować, rośnie jej biust, zaczyna zwracać na siebie uwagę wszędzie, widzi obleśne spojrzenia i głupawe komplementy - a ksiądz, któremu powinnam ufać, widział we mnie to, co mnie przerażało. Nie tłumacz go. Mówisz, że był naiwny i szczery?
Długo nie znosiłam męskich oczu wlepionych w moje „duże niebieskie oczy" (mówili o „oczach” - a patrzyli na mój biust „3”) Faceci zaczepiali mnie z tego powodu wszędzie. Aż raz nie obejrzałam się na zaczepiacza i poradziłam mu, żeby sobie takie wszczepił, to będzie miał je zawsze pod ręką i nie będzie musiał zaczepiać kobiet na ulicy. Odczepił się. A ja zaczęłam olewać zaczepiaczy. Ale niestety, jak już wiesz - nie wszytko, co nieprzyjemnego może spotkać dorastającą dziewczynę - udało mi się OLAĆ...
I tak oto pojawiła się konieczność sporządzenia niniejszego dopisku specjalnego. Tym bardziej, że moja córka również miała za sobą aż trzy epizody. Wszystkie bardzo niemiłe i także narażające ją na utratę wiary w Boga (!) - a potem budzące nienawiść do FACETÓW w ogóle. Pierwsze starcie z duchownym (także katechetą) miała tuż przed I Komunią. Otóż katecheta dowiedział się o moich „wywrotowych” poglądach na wychowanie seksualne (nie ukrywałem ich i miałem nawet dyskusje z proboszczem!) - więc zaczął zatrzymywać moja córkę po lekcji. Początkowo czekałem taktownie 10 minut, potem dłużej - aż w końcu zapukałem, wszedłem do kancelarii i zobaczyłem katechetę trzymającego moją córkę za rączkę. Nie posądzałem go o „molestowanie” - ale delikatnie dałem do zrozumienia, że nie podoba mi się czynienie takich wyjątków... Na to ksiądz orzekł, że „dzieci takiego ojca są dla Boga stracone, Komunia byłaby profanacją, więc nie udzieli jej ani córce, ani mojemu synowi!”
Wyszło na jaw, że katecheta co prawda nie molestował jej seksualnie, ale postanowił „profilaktycznie” zniszczyć mój autorytet i przekreślić więzi rodzicielskie. Byłem tak oburzony, że od razu zacząłem przygotowywać córkę do zerwania z katolicyzmem, ale zaczęła mnie błagać: :Tatusiuuu! Ale ja bardzo chciałabym iść do komunii razem z koleżankami w takiej ślicznej, białej sukience!” Czy miałem MORALNE PRAWO narzucać dziecku swoje zdanie i wykopywać przepaść miedzy nią a środowiskiem i rodziną? Czy miałem zwalać na nią ciężar ponad jej siły?
Posłałem ją i syna na katechezę do innej, bardziej tolerancyjnej parafii. I tak dzieci wiary w dobrego i światłego Boga nie straciły i nauczyły się ważnej mądrości: Są na Świecie księża ostro „szurnięci” i trafiają się całkiem NORMALNI...
Przykre starcie miała córka już jako nastolatka. Już miała swojego stałego chłopaka, żyła z nim, ale jako dziewczynka śmiała, ale wrażliwa i bardzo refleksyjna, chciała jednak być w porządku ze swoim sumieniem. Postanowiła się zwierzyć księdzu podczas spowiedzi i... zaczęło się! Ksiądz stracił panowanie, zareagował impulsywnie i krzyknął „Czy wiesz, że współżyjąc bez ślubu zachowujesz się jak dziwka!” W kolejce czekało kilka osób, wszystkie słyszały jego reakcję (gdzie tu tajemnica spowiedzi?) - było jej wstyd, ale usłyszała szepty; „Jemu chyba odbiło! Co to - człowiek to nie człowiek?” Wyszły razem z przyjaciółką, która w ogóle zrezygnowała ze spowiedzi. Ten sam ksiądz odmówił ich znajomym ochrzczenia dziecka, bo zawarli nowym związek, mimo iż nie dostali rozwodu kościelnego. Obie miały już dość takiego księdza i zaczęły chodzić do innego kościoła.
I jak bumerang wrócił „leit motiv” mojej książki: Dorastające dzieci są osamotnione, zagubione i poddane wszechstronnej demoralizacji... Rodzice nie potrafią rozmawiać... Psycholodzy są przeładowani teoriami i nader często po prostu zadufani i tępi...Duchowni pod wpływem celibatu (!)są ludźmi znerwicowanymi i opętanymi obsesjami... Podręczniki „wychowania seksualnego” mogą być przydatne chyba tylko dla weterynarzy (!)... Wzorem do naśladowania stają się wulgarne gwiazdy „pop-kultury” - obnoszące się ze swoją rozwiązłością i ogólnie wyzywającym stylem życia... Gwałt staję się „nową normą” młodzieżowym „szpanem”... Odnośnie GWAŁTU: Opisałem też epizod, jaki się przydarzył mojej córce na obozie harcerskim:
Moją córkę (miała 14 lat) druh-drużynowy postanowił ukarać publicznym striptizem (!) - córa odmówiła, więc kazał jej ubrać całe oporządzenie, wziąć plecak i biegać wokół placu zbiórkowego. Córka biegła „rwąc nać” (czyli ostro przeklinając). Usłyszał to komendant i zaczął ją strofować: „Panno!!! Tu jest obóz harcerski!” Na to córa twardo: „Ja TEŻŻŻ myślałam, że to obóz harcerrrski!!!” Ale nie zdążyła dodać, co miała na myśli, bo druh drużynowy natychmiast anulował karę i do końca był grzeczniutki. :) Gdy to córa w domu opowiedziała - poderwałem się i natychmiast chciałem drużynowemu skuć mordę. A na to córa: „Tato! Cokolwiek teraz zrobisz - już niczego się ode mnie nie dowiesz!!!” No i usadziła „Starego” na tyłku... Ale „Stary” nie zapomniał. PRZY OKAZJI PODJĄŁ MNOSTWO INNYCH CIĘŻARÓW. Chyba nie czujesz się osamotniona?! :)
Sandra mi odpisała krótko: Ja tam byłam bardzo spokojną osobą, nigdy nie sprawiałam żadnych problemów, świetnie się uczyłam... I zawsze byłam Lilith - tylko wtedy stłamszoną przez ojca-pijaka i matkę, której nie mogłam zaufać. Teraz przynajmniej ufam sobie - to jest coś, nie uważasz? W końcu prawdziwej Lilith też chwilę czasu zabrało poznanie siebie... Nie czuję się osamotniona :) Szkoda tylko, że nigdy nie mogłam o niczym porozmawiać z moją matką...
I co tu dodać? Chyba już nic merytorycznego. Chyba tylko tyle, że niniejsza publikacja jest przeznaczona przede wszystkim dla MATEK. A jeśli dorastająca dziewczynka po 13 roku życia nie ma z kim porozmawiać, niech potraktuje to całe „Prawo Pierwszego Razu” jako literaturę obowiązkową :)
24