powiedziała mama. — Nie myśl, że będę chciała, żebyś
zaraz poszedł do pracy. Masz prawo do lenistwa.
Leniuchowanie w małym miasteczku okazało się zajęciem wyczerpującym. Zwłaszcza jeśli nie musi się leczyć kaca, a Antoś nie miał upodobania do kieliszka. Jeśli nie ma się dziewczyny do łóżka, do czego się przywykło. I jeśli nie uprawia się żadnego absorbującego hobby.
— Wiesz mamo — powiedział któregoś dnia Antoś. — Pojechałbym gdzieś za granicę.
— A po co? — zdziwiła się Katarzyna D. — Z takich podróży nigdy nic dobrego nie wynika. Możesz sobie oglądać telewizję. Żle ci w domu? Przecież niczego ci nie
brakuje... _ .....
— Jestem mężczyzną. Nie mogę się ta’, obijać i nic
nie robić. Nudzę się.
Katarzyna D. musiała więc zapewnić jakąś posadkę Antosiowi i odsłonić swoje karty związane z jego mariażem. Posada jej zdaniem, powinna być spokojna, nie wymagająca specjalnej odpowiedzialności i wysiłku. Nie wpędzająca w stresy i nie zmuszająca do podejmowania decyzji. Ze znalezieniem takiej pracy nic miała żadnego problemu. W jedynym w miasteczku maleńkim zakładzie produkcyjnym jego szef wymyślił sobie zradiofoni-zowanie biura i hali fabrycznej. Potrzebny był redaktor radiowęzła. Antoś do tej roli był wymarzony, a jego dyplom dodawał splendoru całemu przedsięwzięciu i podnosił rangę samego dyrektora.
Żoną zaś miała zostać Wanda B., trzydziestoletnia rozwódka, która — choć starsza od Antosia — odpowiadała temperamentem jego matce. Obie kobiety były ulepione dokładnie z tej samej gliny. Katarzyna D. wierzyła, że kiedy przyjdzie czas, gdy na zawsze będzie musiała zamknąć oczy, Wanda B. pociągnie dalej jej dzieło, zapewniając Antosiowi spokój, bezpieczeństwo i dobrą kuchnię. Wanda B. miała swój prywatny, dobrze prosperujący sklepik z galanterią i konfekcją dziecięcą. Była zaprawiona w bojach o przetrwanie, doskonale sobie radząc z dostawcami, urzędami i klientami.
Antoś bez specjalnych rozterek poddał się woJi matki.
Wanda B. zupełnie mu odpowiadała. Pomyślał, że mogło być gorzej, a kobiety do pościeli potrzebował. Zresztą i
po nocy poślubej orzekł. że wybór dokonany przez matkę jest niezły — małżonka nie stroniła od łóżkowych
uciech i bez oporów dawała mu to. czego potrzebował. Jak chciał i kiedy chciał.
Zycie naszego bohatera biegło stabilną prowincjonalną koleiną i choć nie miał niczego do powiedzenia, ani w pracy, ani w domu. to przecież wegetowało mu się zupełnie wygodnie. Jego kobiety troszczyły się o guziki do koszuli, pełny brzuch i wypoczynek. I choć Wandzia nie mogła mu dać potomka, nie odczuwał takiej potrzeby. Dwadzieścia łat małżeństwa przeleciało mu jak z bicza strzelił bez konfliktów w pracy i w wygodnych kapciach przed telewizorem w domu. Śmierć matki przeżył zupełnie bezboleśnie, co go nawet zdziwiło, ale nie wytrąciło z montonnego rytmu. Różnica polegała jedynie na tym, że w niedzielę szedł do kościoła nie z dwoma a z jedną kobietą.
Po dwudziestu latach takiego zdrowego życia, c/ier-dziestoczteroletni Antoni D. musiał wyjechać do Warszawy na jakiś zorganizowany odgórnie spęd pracowników zakładowych radiowęzłów. Pojechał sam, bo żona nie chciała zamknąć sklepu, a jej jedyna sprzedawczyni, do której miała zaufanie, właśnie się rozchorowała.
W Warszawie Antoni D. poddał się urokowi dawno pożegnanej wolności i wieczorem razem z kolegami po radiowęzłowym fachu poszedł poszaleć do restauracji. Tam poznał Dorotę Z. i z miejsca zakochał się. Młodziutka dziewczyna właśnie pa raz pierwszy była w nocnym lokalu, dokąd zawiedli ją znajomi. Była jeszcze świeża, sprawiała wrażenie niewinnej i miała w sobie coś co Antosiowi przypomniało młodość i swobodę. I uświadomiło mu, że jest mężczyzną.
Zaczęli się spotykać. Antoni D. traktował Dorotkę jak jakąś świętość i niepokalaną dziewicę, której nic wolno zrobić krzywdy. Panience imponowała ta sytuacja —