— A -więc -mówisz, W ais orne. że jaśni Stapleum nie było w pokój u? — spytał Holmes, •gdy skończyłem swoje sprawozdanie.
— Nit.
— Gdziez może być zatem, jeśli te żadnym innym pokoju,
oprócz kuchni nie ma światła?
— Nie mam pojęcia.
Wspomniałem, że nad wielkim Trzęsawiskiem Grsmpen zawisła gęsta, biała mgła. Posuwała się z wołaa w naszą stronę, tworząc jak gdyby mur niski, ale nieprzenikniony. Oświetlona blaskiem księżyca, z rozdzierającymi jej powierzchnię szczytami skał, robiła wrażenie bezbrzeżnego, lśniącego lodowca.
Holmes przyglądał się nadciągającej mgle i mruczał coś niecierpliwie.
— Mgła (ku nam idzie, Wat sonie.
— Czy Co może mieć jakieś znaczenie?
— Bardzo poważne... jest to jedyna rzecz na świecie, iktóra rnpże pokrzyżować moje plany. Sir Henry na pewno wkrótce wyjdzie. Już dziesiąta. Nasze powodzenie, a nawet jego życie, zależy od tego, czy wyjdzie, zanim mgła zasnuje ścieżkę.
Noc była cicha i tpogodna Gwiazdy migotały chłodnym blaskiem, a cały krajobraz tonął w bladym świetle księżyca. Przed nami wznosiła się ciemna bryła lodu, z dachem najeżonym kominami. odcinającym się ostro na tle usianego gwiizdami nieba. Szerokie, żółte smugi światła padały z okien na sad i moczary Nagle jedna z nich zgasła. To służba opuściła kuchnię. Pozostała tylko lampa w jadalni, gdzie dwaj mężczyźni, gospodarz-mor-derca i gość, nieświadomy grożącego mu niebezpieczeństwa, gawędzili jeszcze. paląc cygara.
Z każdą minutą gęsta, biała mgła, zakrywająca połowę moczarów. przesuwała s.ę coraz bliżej domu. Już pierwsze fale zaczynały się kłębić na tle złotej smugi padającej z oświetlonego okna Dalsza część muru otaczającego sad była już niewidoczna, i tylko wierzchołki drzew wystawały sponad białych oparów. Niebawem Obłoki podpetzły z obu stron domu i złączyłjr się. tworząc gęstą falę, na której pierwsze piętro i dach unosiły się niby dziwaczny okręt na jakimś fantastycznym morzu
Holmes uderzył z pasją pięścią w skałę, która nas zasłaniała, i tupnął niecierpliwie nogą.
• Jeśłi sir Henry inie wyjdzie za kwadrans, mgła zakryje ścieżkę. Za pół godziny nie zdołamy dojrzeć nawet własnych rąk,
— Mozę byśmy się cofnęli nieco dalej na wzgórze?
— Dobrze... tak będzie lepiej.
Tak więc, w miarę jak morze mgły się do nas zbliżało, cofaliśmy się przed nim, aż wreszcie znaleźliśmy się o pół mili od domu. A' gęsta, biała iłala, osrebrzona światłem księżyca, posuwała się za nami leniwie, lecz nieubłaganie.
— Cofamy atę za daleko — rzekł Kohnes. — Ni* mażemy dopuścić do tego, aby sią Henry"emu ataki się jakaś krzywda, zanim
zdoła, dojść do nas. Mustmy za wszelką ceną pozostać tu, gdzie jesteśmy.
Ukląkł t przyłożył ucho do ziemi.
— Cale szczęście' Zdaje mi oię, że już idzie.
Odgłos szybkich kroków praerwał panującą na moczarach ciszę. Ukryci wśród głazów patrzyliśmy uważnie przed siebie, usiłując wzrokiem przebić wznoszący się biały-imur Kroki stawały się bliższe i poprzez zasłonę mgły ukazał się wreszcie ten, na którego czekaliśmy.
Znalazłszy się nagle -poza óbręberry mgły, .pod czystym, wyiskrzonym gwiazdami niebem, sir Henry rozejrzał się ze zdziwieniem dookoła, a potem szybkim krokiem przeszedł ścieżkę tui obok naszej kryjówki i zaczął wchodzić na stok wzgórza, wznoszącego się za nami. Idąc rozglądał się z niepokojem na wszystkie strony.
— Uwaga! — zawołał Holmes, po czym usłyszałem trzask odwodzonego kurka pistoletu. — Zbliża aią!
Gdzieś w głębi pełznącego w naszą stronę morza mgły dobiegł nas.odgłos szybko biegnącego zwierzęcia Już tylko pięćdziesiąt jardów dzieliło nas od białych, kłębiących się oparów. Wpatrywaliśmy się w nie wszyscy trzej z natężeniem, niepewni, jaka groza się z nich wyłoni. Stojąc tuż przy Holmesie, spojrzałem na jego twarz. Był blady, lecz tryumfujący, oczy błyszczały mu w świetle księżyca. Nagle wzrok jego znieruchomiał, a usta otworzyły się ze zdumienia. W tej samej chwili Lestrade krzyknął przeraźliwie i padł twarzą na ziemię. Zerwałem się na równe nogi, ręka kurczowo zacisnęła się na rewolwerze, czułem, że umysł odmawia m: posłuszeństwa ma widok strasznego zjawiska, które wyskoczyło z mgły.
Z jego otwartej paszczy buchał ogień, ślepia żarzyły się jak węgle, a po całym ciele pełzały migotliwe płomyki Nigdy nawet w majaczeniach chorego umysłu nie mogło powstać nic równie dzikiego, przerażającego, szatańskiego, jak ten czarny potwór, który wypadł na nas z tumanów mgły.
Olbrzymie zwierzę długimi skokami pędziło ścieżką, w ślad za naszym przyjacielem. Staliśmy jak sparaliżowani, fantastyczny potwór minął nas. zanim odzyskaliśmy przytomność.
Holmes i ja strzeliliśmy jednocześnie, a zwierzę zawyło straszliwie, co było dowodem, że przynajmniej jeden z nas trafił. N;e zatrzymało się jednak, lecz pędziło dalej przed siebie. Daleko na ścieżce zobaczyliśmy w świetle księżyca, jak sir Henry odwrócił s.ę i podniósłszy ręce w górę, wpatrywał się z przerażeniem w ścigającego go straszliwego potwora...
*
— 57 —