49
~ “'zzane do pleców. Pod
■ Front I to hukanie nara-f Czyli chyba w nas (miały " ir_: Rymińska jakoś weszła r-~ Zaczęliśmy się wdrapy-?_ego. Który był już w gru-ro pod nim. Już za Rybaka-Ce do Benona jeszcze było do iścia. Spadzisty. I naj-za nawy, żeby robić krok ęre. W te trawki. W nas ja-• ■ szare. I tryskały co i raz
: zlużnia na szyi, zsuwa się suchary się rozpryskują, u. I do koca. Równo z roz-tżej. i w trawie, i z osobna, o drą. nie dają.
. r -.1 dzień.
u o ver. bardzo krzyczał.
:dą. Prawie wracają. r~*xa: bzyka. I wali. A tu an pierunem. Ale...
jdzte nadchodzą. Garbią rszcze ten. Z trawy trud-
icid. Krzyk. I jej schyla-
KOMPOZYGA
(Ewa Rajewska)
Lektura obowiązkowa
Narratologia, red. M. Głowiński, Gdańsk 2004 (tu rozdz. Wayne C. Booth, Rodzaje narracji)
Łebkowska A., Narracja, w: Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia i problemy, red. M.P. Markowski, R. Nycz, Kraków 2006 Markiewicz H., Autor i narrator, w: tegoż, Wymiary dzieła literackiego, Kraków 1984 Stanzel F., Typowe formy powieści, w: Teoria form narracyjnych w niemieckim kręgu językowym, przeł. i red. R. Handke, Kraków 1980
1. W dwóch zamieszczonych poniżej fragmentach, otwierających dwie powieści, dwóch narratorów wprowadza na powieściową scenę dwie piękne bohaterki. W jaki sposób narratorzy dokonują tej prezentacji? Czy sami zostali ukształtowani dramatycznie — przedstawiają się nam jako osoby? Czy i jaki dystans dzieli ich od świata przedstawionego?
(a). Niewiele jest w życiu godzin milszych niż pora obrządku zwanego popołudniową herbatą. W pewnych okolicznościach sama ta sytuacja sprawia nam przyjemność, niezależnie od tego, czy pijemy herbatę, czy też nie, bo oczywiście są osoby, które jej nie piją. Zamierzam rozpocząć tę prostą opowieść od czarującej sceny tej właśnie niewinnej rozrywki. Wszystkie rekwizyty małej uczty były rozmieszczone na trawniku za starym, wiejskim angielskim domem, w doskonałej pełni, że się tak wyrażę, pięknego letniego popołudnia. Część popołudnia już minęła, ale to, co z niego zostało, tchnęło subtelnym, niezwykłym urokiem. Prawdziwy zmierzch miał zapaść dopiero za kilka godzin, ale już zaczął się odpływ letniego światła, powietrze złagodniało, cienie wydłużały się na gładkiej, gęstej murawie. Wydłużały się jednak powoli i całą atmosferę przenikał spokój, który rodzi się ze świadomości, że jest jeszcze przed nami dużo wolnego czasu, któiy stanowi chyba główne źródło przyjemności doznawanej w takich sytuacjach i o takiej porze dnia. Godziny od piątej do ósmej mogą się niekiedy wydawać małą wiecznością, ale w tym przypadku mogła to być tylko wieczność błoga. Osoby występujące w tej scenie cieszyły się nią w spokoju i nie należały do płci, z której zazwyczaj rekrutują się najwytrwalsi uczestnicy wspomnianych przed chwilą obrzędów. Cienie na doskonale wypielęgnowanym trawniku miały kształty proste i kanciaste; rzucały je trzy postacie: starszy pan, siedzący w głębokim wiklinowym fotelu obok stolika z zastawą do herbaty, i dwaj młodsi mężczyźni, którzy przed nim spacerowali tam i z powrotem, rozmawiając swobodnie. [...] Jeden z nich od czasu do czasu w przelocie rzucał