ISO Życic na niby
podmokłych, torfiastych ląk. Leżą te łąki dobrze na północny zachód od Krakowa - Ruski nie laki głupi - powiadał znajomek w Niele-picach.
Wiadomość oznacza, że za kilka dni może być przecięta komunikacja z Katowicami. Staram się od tworzyć wiernie ówczesne rozumowanie i nie będę udawał, że miałem jakiekolwiek przeczucie tego, co zajść miało w trzech następnych godzinach. Poszedłem spokojnie na dworzec. Tam dopiero stało się jasne, że wypadki mają już tempo inne, pospieszniejsze nawet od nadziei i przewidywania. Wpuszczono nas na peron, by w niewiele minut charknąć przez głośnik, że pociąg do Katowic mający jechać przez Trzebinię pojedzie ha Oświęcim i pasażerowie do bliższych stacji nie mają po co nadał czekać. Perony zatłoczone, niebo rozjaśnione i bez jednego samolotu,'żadnej z września 1939 roku oznaki nadciągającego frontu. Także wbrew przewidywaniom i schematowi!
- Źródła Pilicy sięgają widocznie aż po wał kolejowy przez Krzeszowice do Katowic - oświadczyłem sobie. - Wobec tego idziemy piechotą. Natychmiast. Do zmroku odbędę tych dwadzieścia parękilome-trów.
Ulicą ku przejazdowi kolejowemu i ku Bronowicom ciągnie kolejka samochodów wojskowych. Przetkane osobowymi, przetkane zwykłymi ciężarówkami. Te o śmiesznych kotłach na gaz drzewny, jak żelazne piece prowincjonalnych zajazdów. Dużo waliz na tylnych siedzeniach wozów osobowych. Poprosić o miejsce? Przecież pojadą przez Krzeszowice. Coś odradza tę decyzję. Odmowę umacnia widok po lewym ręku. Na polach za poprzeczną, rzadko zabudowaną ulicą przedmiejską samotne parterowe domy i płoty, już w pobliżu przejazdu kolejowego krzątanina. Żółcieje świeżo wykopana glina, ustawiają się dwa działa. Ku zachodowi wycelowane. Ich szczątki po dziś dzień sterczą na owej pozycji.
Po przekroczeniu toru, na którymś z bronowickich zakrętów, w bełkot motorów zaczyna się wdzierać jakiś inny, dalszy łoskot. Zrazu uszy nie umieją go umiejscowić wśród zapamiętanych głosów. Gdy się już umiejscowił, nadzieja jeszcze się broni przed zawodem. Od północy dokładne sapnięcia dział. Terkot karabinów maszynowych coraz wyraźniej nakłada się na huk motorów. Gaśnie, odzywa się znów. Samochody ku ■mu przyspieszają biegu, jakby wystarczyło wyminąć strefę nicbezpiecz-atp> 40mu. Naciągam kroku.
Znacie dobrze ten kraniec Pastcrniku, z którego szc>sa gwałtownie opada w dół w stronę Zabierzowa i szeroko ku prawej i lewej otwier ają krajobrazy. Ku lewej skłębione w niedalekie lasy, ku prawej rozległe i bezdrzewne, przekrojone wybojami dolin ujętych w wapienne skały.
U któregoś z tych wylotów siedziało się w lipcu prorokując strategię, a otóż - tutaj widowsko staje się absolutnie przejrzyste. Nie tylko dla mmc Wzdłuż szosy ciągną gęsto inni piechurzy - cywile.
Samochody z rozpędu staczają się ku kotlinie, ale lam gdzie droga odgina nieco w lewo, zjeżdżają na ośnieżone pole, wyją zmiennym biegiem i nawracają ku górze. Dalej szosa, aż po wał kolejowy, już pusta całko wdać. Na walc kolejowym, na polach tryskają rudawe i brudne wachlarze, ziemia ostro stęka. Jakiś oddział w hełmach policyjnych i białych płaszczach ochronnych rozkłada się w tyralierę na skraju akacjowego zagajnika przesłaniającego stary fort na prawo od szosy. Po chwili na garbie wzgórz od Ujazdu, Modlnicy, opadającym ku kotlinie, zaczynają \v-ytrvs kiwać w coraz bardziej mgłami zasnute niebo białe igiełki. Tryska ich cały grzebień, rozpływa się w warkoczykach z dymu.
Widowisko jest bardzo jasne. Szosa i wał kolejowy pod obstrzałem. Sądzę, że artylerii, jeszcze nie wiem, że czołgów. Garbem tym niegdyś przebiegała granica Galicji i Królestwa Kongresowego. Ojców był już za granicą. Z Góry Chełmskiej Kongresowiacy poprzez jej linię oglądali rozparty w kotlinie Kraków i jego wieże. Od tego granicznego garbu nadciąga linia bojowa. Patrzę na zegarek - dochodzi pierwsza.
Wracać do miasta, które ma być oblegane? Nonsens. Szosą na wprost pod ogień? Drugi nonsens. Należy tak uczynić, by możliw ie rychło linia walki przeskoczyła przez człowieka. Zatem skręcić na prawe, ku grzebieniowi z cicho tryskających igiełek, który w moim ówczesnym, przez kwadrans ważnym pojęciu oznaczał cofających sic Niemców Sm dymne nad ich linią oznaczał.
Zeszedłem szosą niżej, do miejsca, gdzie niedawno nnnoh samochody. Już teraz nie nadpływają od miasta. Porosi. :o pa wmdk /.brużdżone rozdroże w poprzek asfaltowej jezdni. Ruszam m-prou baesą drogą na wieś Brzezie. Tak, Spytek z Brzezia, ten z kYzyz^kow Nssięp*!* wieś - Kobylany. Tak, Domarad z Kobylan, ten spod Grunm *klm
Po kilkuset metrach widowisko rozjaśnia się osiatcs zn* % kim rowie przy twardo zamarzniętej i słabo jeżdżona d rod a