'/wic 11:1 niby
I wtedy, pamiętam doskonale, ogarnia widza coś w rodzaju zawiedzionego zdziwienia — więc to wszystko? Więc już się stało? Więc
TAK WYGLĄDAŁO?!
Za wsią jest cisza, coraz głębsza cisza wczesnego wieczoru. Nie zatelepie wóz, nie zaszczeka pies. Spokój również od strony Krakowa. Mgły same się rozdmuchnęly. Idę spiesznie, towarzysze gdzieś się rozeszli, od wschodu powstaje księżyc. Więc to naprawdę już? Wygnieciony własnym ciałem rów, żołnierz z papierosem, czołgi w luk złożone, wszystko to nierealne. Na pustej drodze wrzeszczą wrony.
Dopiero po czasie, po kilku tygodniach będę wiedział, że wszystko to było właśnie jedną z najbardziej realnych rzeczy, jakie udało mi się zobaczyć i przeżyć. Będę wiedział, jak godnym zapamiętania skrawkiem życia własnego, okupacji i frontów są trzy godziny, od źródeł Pilicy na krakowskich Plantach po czołgi na łące pod Brzeziem. Nie znam nazwy oddziału, który napotkałem wówczas. Pamięć nie odtwarza ani jednej twarzy' żołnierskiej, niczego prócz garści gestów i zdań. Lecz wiedzieć będę, że to spotkanie pod Brzeziem należało do jednego z ważniejszych fragmentów manewru okalającego Kraków od zachodu : przecięcie szosy i linii kolejowej wiodącej na Katowice.
Opowiedziane godziny miały swój dalszy ciąg, o którym już krótko. W Rudawie patrol niemiecki przy bunkrach budowanych przez strategów krzeszowickich. Bunkrów tych nic zdołali Niemcy uzbroić w artylerię, nie zdążyli w ogóle wprowadzić do nich jakiejkolwiek załogi. Nie chcą wierzyć mojej opowieści. W Krzeszowicach normalnie Niemcy i normalnie bimber po długim marszu zimowym. Tak bardzo normalnie, żc kiedy następnego ranka - czwartek osiemnasty stycznia - nowi przybysze z Krakowa opowiadali, że we środę był to tylko wypad, po którym czołgi radzieckie się wycofały - całkowicie wierzyłem.
Czwartek pod potarganym przez samoloty sowieckie dachem, noc w piwnicy, działa całą noc gadały nad miasteczkiem, w łasuch, gdzieśmy ryli pierwsze rowy, magazyny amunicji szły w powietrze wśród fantastycznie kolorowego fajerwerku - i o świcie, w piątek dziewiętnastego stycznia, na rogu uliczki, którą od wschodu już w iipcu niosły się pomruki frontu, przystanął pierwszy patrol z pepeszami. Teraz wiedziałem, żc już test na pewno i naprawdę. Przyszli drogą od Czatkowic, z północy, jak tego
_
pragną! dogmat strategiczny całej okolicy. Poryte naszymi !op;.t.-.::.i j*•— i ogrody milczały.
Opowiastka o trzech autentycznych godzinach, wiem to nic mracj dobrze, jest opowieścią ziarnka piasku o tym, co czynią falc.
26 grudnia 1946 r.