240 Rozdział 4 — Niemcy o sztuce — Oświecenie i wczesny romantyzm
jest w pełni życia i tak przeniesiona na obraz. Kto ma się skarżyć, skarży się, kto ma się gniewać, gniewa się, a kto ma się modlić, modli się. Wszystkie postacie przemawiają, i przemawiają głośno i wyraźnie. Żadne ramię nie porusza się bez potrzeby lub tylko dla efektu czy wypełnienia przestrzeni; wszystkie członki, wszystko mówi do nas z taką mocą, że wyraźnie pojmujemy sens i duszę całości. Wierzymy we wszystko, co przedstawia nam wielki artysta i nigdy nie zatrze się to w naszej pamięci.
Jak się to dzieje, że dzisiejsi artyści naszej ojczyzny wydają mi się tak inni niż tamci godni pochwały mężowie z dawnych czasów, a zwłaszcza ty, mój ukochany Diirerze? Czemu wydaje mi się, że wy wszyscy posługiwaliście się sztuką malarską o wiele poważniej, dostojniej i godniej niż ci wytworni artyści naszych dni? Zdaje mi się, że widzę, jak stoicie, rozmyślając, przed rozpoczętym obrazem, — jak idea, którą chcecie ukazać, jawi się jak żywa waszej duszy, — jak z namysłem rozważacie, jaki wyraz twarzy i jakie postawy najsilniej i najskuteczniej przejmą widza i najpotężniej poruszą przy oglądaniu jego duszę, — i jak później, z serdecznym oddaniem i miłą powagą, pomału i wiernie, przenosicie na obraz te zrodzone w waszej żywej wyobraźni istoty. — Ale nowsi malarze wydają się wcale nie chcieć, byśmy poważnie uczestniczyli w tym, co nam przedstawiają; pracują dla wytwornych panów, którzy nie pragną, by ich sztuka poruszała i uszlachetniała, lecz by ich olśniewała i schlebiała im; starają się uczynić ze swego obrazu próbkę nader licznych przyjemnych i łudzących barw; wypróbowują swój dowcip w rozsiewaniu światła i cienia, ale ludzkie postacie wydają się nieraz figurować na obrazie jedynie przez wzgląd na barwę i światło, doprawdy, chciałbym powiedzieć, jako zło konieczne.
Biada naszemu wiekowi, który uprawia sztukę jako lekkomyślną igraszkę zmysłów, bo jest ona przecież naprawdę czymś bardzo poważnym i wzniosłym. Czyż nie szanuje się już człowieka, że zaniedbuje się go w sztuce i za godniejsze uwagi uznaje ładne kolory i wszelkie sztuczki ze światłem?
W pismach Marcina Lutra, wysoko cenionego i bronionego przez naszego Albrechta, z których — jak chętnie przyznaję —
czytałem co nieco, kierowany żądzą wiedzy, a w których może być ukryte wiele dobrego, znalazłem osobliwy ustęp o doniosłości sztuki, który teraz przychodzi mi żywo na myśl. Otóż w którymś miejscu ów człowiek przypuszcza całkiem śmiało i wyraźnie, że po teologii wśród wszystkich nauk i sztuk ludzkiego ducha pierwsze miejsce zajmuje muzyka. I'muszę otwarcie wyznać, że ten śmiały sąd zwrócił szczególnie moją uwagę na owego wybitnego męża. Bowiem dusza, z której wyjść mogło takie wyznanie, musiała odczuwać dla sztuki właśnie to głębokie uwielbienie, które — nie wiem dlaczego — mieszka w tak niewielu sercach, a które — moim zdaniem — jest przecież tak naturalne i ważne.
Jeśli więc sztuka (to znaczy jej główna i istotna część) ma naprawdę takie znaczenie, to jest rzeczą nader niegodną i lekkomyślną odwracać się od wymownych i pouczających postaci naszego starego Albrechta Diirera dlatego, że nie są one obdarzone łudzącą zewnętrzną pięknością, którą dzisiejszy świat uważa za jedyne i najważniejsze w sztuce. Nie świadczy to o całkiem zdrowym i czystym umyśle, gdy ktoś pozostaje głuchy na przekonywający i dobitny wywód religijny dlatego tylko, że mówca nie układa swych słów w wytwornym porządku lub właściwa mu jest zła, cudzoziemska wymowa, czy fałszywa gestykulacja. Ale czyż tego rodzaju myśli przeszkadzają mi cenić według zasługi i podziwiać to zewnętrzne, by tak rzec — jedynie cielesne, piękno sztuki tam, gdzie je znajdę?
Również to, mój ukochany Albrechcie Diirerze, poczytuje ci się za poważne uchybienie, że swoje postacie ustawiasz tylko wygodnie obok.siebie, nie przeplatając ich kunsztownie nawzajem tak, by tworzyły metodyczną grupę. Kocham cię w tej twojej niewymuszonej prostocie i mimo woli kieruję uwagę przede wszystkim na duszę i głębokie znaczenie twoich postaci, a chęć podobnej nagany nie przychodzi mi nawet na myśl. Wielu jednak chęć ta. jak i zły jakiś, trapiący duch tak widać dręczy, że pobudza ich to do pogardy i szyderstwa, nim zdołają się spokojnie przypatrzeć, — a już zupełnie nie są w stanie przenieść się poza granice teraźniejszości w przeszłość. Chętnie zgodzę się z wami, gorliwi nowicjusze, że' młody uczeń może teraz mówić mądrzej 16 — Teoretycy, artyści i krytycy o sztuce