H
JESZCZE NIE ZA PÓŹNO NA RATUNEK
2000:
min zł
przychodów
2004r 100 mili Zł przychodów | |
Na czym potknął się twórca Sunset Suits: |
Jak chce wyprowadzić firmę na prostą: |
■ brak jasnej strategii ■ działalność w oderwaniu od rynkowej rzeczywistości ■ nietrafione/zbyt duże inwestycje ■ przerost zatrudnienia ■ dążenie do samowystarczalności przy jednoczesnym uzależnieniu od odbiorców detalicznych |
■ przygotowanie planu restrukturyzacji ■ zmniejszenie zatrudnienia, outsourcing usług zmniejszenie produkcji Mi budowa własnej sieci salonów 1f sprzedaż nierentownej tkalni w Łodzi l§ wejście w rynek usług dla zewnętrznych kontrahentów |
istoria kłopotów opowiedziana przez Mirosława Kranika burzy leniwą atmosferę letniego popołudnia. Jesteśmy w ulubionej kawiarni właściciela Sunset Suits, w dawnym warszawskim hotelu Forum, dziś przechodzącym remont i zmianę marki na Novotel. Szef największej w Polsce firmy szyjącej męskie garnitury (jej angielską nazwę można przetłumaczyć na „garnitury spod znaku zachodzącego słońca”) sączy sok pomarańczowy i z goryczą snuje opowieść o tym, jak jego wizje rozminęły się z rynkową rzeczywistością. Stan jego interesów jest, delikatnie mówiąc, nie najlepszy. Na razie byt spółki Sunset Suits został ocalony. Dosyć niespodziewanym zbawcą jak na polską rzeczywistość biznesową okazał się fiskus, który umorzył Kranikowi zaległe podatki na rekordową sumę 14,5 min złotych. Gdyby nie to, firma byłaby dziś pewnie w stanie upadłości. A tak półtora tysiąca osób nadal pracuje na terenie dawnego PGR-u Manieczki w Krzyżanowie pod Poznaniem, uznawanego przez PRL-owską propagandę za wzorcowy. Natomiast sam Kranik szuka sposobów na uratowanie garniturowego interesu.
Jak przyznaje, w kłopoty wpędziła go strategia zakładająca samowystarczalność. Sunset Suits miał sam robić wszystko: produkować tkaniny, szyć garnitury i sprzedawać je we własnych sklepach. Rynek okazał się jednak bezlitosny, nie był w stanie wchłonąć tyle, by zwróciły się poczynione przez Kranika inwestycje w tkalnie i przędzalnie. Rozmach nie dotyczył zresztą wyłącznie części produkcyjnej - pracownicy Manieczek korzystali z darmowego transportu do okolicznych miejscowości i bezpłatnej opieki lekarskiej w specjalnie dla nich zbudowanej przychodni.
Kranik był uwielbiany w Wiel-kopolsce za dbałość o pracowników, uchodził za zupełne przeciwieństwo stereotypowego, krwiożerczego i skąpego kapitalisty. Ci, którzy go bliżej znają, twierdzą zresztą, że ten drobny, łagodny mężczyzna jest ; zbyt delikatny do biznesu. Wio-?dło mu się nieźle, ponieważ gdy zaczynał w 1987 r., trafił na czas odzieżowej prosperity. Setki garażowych szwalni wspomagane przez zastępy cha-łupniczek produkowały wszystko, co nadawało się do noszenia. Prywaciarze, którzy tak jak będący z wykształcenia psychologiem Kranik wcześniej nic nie mieli wspólnego z odzieżówką, robili złote interesy. Po tkaniny jeździli do enerdow-skich hurtowni, a gotowe ubrania - męskie marynarki, spodnie i kurtki - wstawiali w komis do lokalnych sklepów.
W ciągu dwóch lat pracownia w podpoznańskim Suchym Lesie prowadzona przez Kranika wraz z żoną Eweliną, zatrudniająca cztery osoby, urosła do rozmiarów sporej fabryczki. W1989 r. za dzisiejsze 200 tys. zł Kranilcowie postawili budynek, który wyposażyli we wszystko, co udało się kupić z odzysku na przetargach od upadających państwowych zakładów odzieżowych. Szwaczki pogrupowali w zespoły szyjące np. same nogawki, rękawy. Miało być szybciej i więcej.
- Dziennie produkowaliśmy po trzysta garniturów. Wszystko szło jak woda -wspomina Kranik. W1993 r. 350 szwaczek pracowało już na dwie zmiany, a Kfaniko wie cały czas kombinowali, jak zwiększyć produkcję. Postanowili też rozszerzyć asortyment i tym samym odróżnić się od wyspecjalizowanych, potężniejszych konkurentów: Bytomia, Yistuli, Intermody, Pi-
licy, Modusa, które wtedy także przeżywały swoje złote lata, a potem - podobnie jak Sunset Suits - wpadły w tarapaty.
- Skoro nasze garnitury sprzedawały się tak dobrze, a marka Sunset stała się rozpoznawalna, zaczęliśmy szyć koszule, krawaty, a potem nawet swetry - wspomina Kranik. Na początku ubrania sprzedawały się równie dobrze jak garnitury, których już w 1997 r. firma produkowała 500 dziennie. Wtedy też Kranik pomyślał o uruchomieniu pierwszych własnych sklepów: w Poznaniu, Warszawie, Wrocławiu i Szczecinie.
- Od początku dążyłem do uniezależnienia się od poddostawców, chciałem kontrolować swój biznes na każdym etapie, ale wcześniej nie było mnie na to stać - mówi. Firmowe salony tylko zapoczątkowały zmiany, które miały zapewnić szefowi Sunset Suits upragnioną samowystarczalność. Momentem przełomowym było postawienie kolejnej szwalni w Manieczkach, a także zakup przędzalni czesankowej w Żaganiu i tkalni w Łodzi. Rozsypuj ący się PGR - ponad 300 ha - Kranik nabył na początku 1998 r. od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Ziemię spłacał jeszcze przez kilka kolejnych lat. Za kupione w tym samym czasie fabryki zapłacił z kolei 20 min złotych. Licząc na szybki zwrot inwestycji, wziął potężne kredyty inwestycyjne. Na początku nic nie
wróżyło kłopotów. W latach 1999-2000, kiedy przychody firmy przekraczały 200 min zł, a z taśm produkcyjnych dwóch szwalni schodziło dziennie 2 tys. garniturów, Kranika stać było nawet na ubieranie polskiej reprezentacji olimpijskiej i sponsorowanie transmisji piłkarskich mistrzostw świata.
Z fundacją Polskiego Komitetu Olimpijskiego Kranik podpisywał wielomilionowe kontrakty.
- Począwszy od Lillehammer ubierał ponad dwieście osób nie tylko w garnitury i garsonki. Sponsorował też buty, paski, torby i wszystkie dodatki - mówi Arkadiusz Bęcelc, dyrektor generalny fundacji PKOl-u. - Było to potężne przedsięwzięcie, niezwykle trudna i kosztowna operacja logistyczna, z którą Kranikowie poradzili sobie do-
FORBES ■ październik2005 37