Wojtuś nic poszedł dziś do przedszkola.
- Jesteś przeziębiony - oznajmiła mama. - Zostaniesz , w domu.
- Hura! Ale fajnie! - cieszył się chłopiec, bo wiedział, że za chwilę zastuka do drzwi babcia. - Będziemy budować z klocków, malować i lepić. A potem urządzimy zawody lotnicze albo poduszkową bitwę.
Babcia była wymarzonym towarzyszem zabaw i gdy tylko przyszła - pokój zmienił się w lotnisko, w kuchni zrobiono parking samochodowy, zaś w sypialni rodziców - basen. Zabawa trwała w najlepsze do czasu, gdy w Wojtusiowym brzuszku kiszki zaczęły grać marsza.
- Mam ochotę na naleśniki - poprosił.
- Oczywiście. Ja też jestem głodna - uśmiechnęła się babcia. - Pójdę do piwnicy po dżem, a ty pomieszaj ciasto.
Wojtuś mieszał i mieszał, aż w końcu mu się znudziło. Wziął zapałki, które babcia zostawiła na kuchennym stole i próbował je zapalić.
- Sss - syknął, bo ogień poparzył mu palce. Jednak wcale go to nie zniechęciło. - Ciekawe, jak pali się gazeta - pomyślał i ułożył papierowy stos.
- Udało się!
Gazeta płonęła, ogień był coraz większy i chłopiec przestraszył się. Próbował zgasić ognisko, ale było takie gorące i parzyło dłonie.
- Babciu! Babciu! Ratunku! - wrzeszczał.
Babcia wróciła i zażegnała pożar. Pozostał tylko piekący bąbel na Wojtusiowcj ręce i wypalony ślad na dywanie.
- Oj, babciu, co by było gdybyś nic wróciła - beczał chłopiec. - Już nigdy nie będę bawił się zapałkami - obiecywał i dmuchał bolącą dłoń.