Tomasz Kwiecień OP
podejrzliwej wobec wszystkiego, co religijne szkole, próbowano nam wmówić, że memento mon znaczy „pamiętaj, że umrzesz” i to w sensie: „bądź takim nieustannym smutasem, który zwiesza nos na kwintę i nie uśmiechnie się, bo przecież umrze”. Najlepiej jeszcze potraktuj plecy batem, do krwi. Wielokrotnie próbowano nam wmówić - i to skutecznie, że hasło to jest kwintesencją tego, czym było Średniowiecze: posępny okres, z którego wyzwolił nas dopiero Renesans, a Oświecenie oświeciło. Tymczasem ani Średniowiecze nie było takie ciemne, podobnie jak Renesans nie był znowu aż tak ożywiający, a Oświecenie takie jasne. Ośmielę się powiedzieć, że świat Średniowiecza był młody, kwitnący i miał bez porównania więcej zaufania do człowieka niż okresy późniejsze. Wystarczy spojrzeć na malarstwo średniowieczne, żeby zobaczyć, ile tam barw. Ci, którzy zajmują się ikoną chrześcijańską, wiedzą, że kolor czarny jest w niej zabroniony, nie można nim przedstawiać rzeczywistości Bożej. Przykładów można by tu mnożyć. Choćby fakt, że to w Średniowieczu powstały uniwersytety i szerzyła się rzetelna intelektualna dysputa.
„Pamiętaj o śmierci” - „pamiętaj umierać”
Zatem - po pierwsze, pamiętaj, że umrzesz. To cię nauczy wnikliwego spojrzenia na rzeczywistość. Bo śmierć uwalnia z pozorów. Także z pozorów żyda. W Ewangelii jest mowa o losie człowieka nieuważnego: „Zabiorą mu także to, co mu się wydaje, że ma” (Łk 8,18). Pozór życia. Tylko wydawało się, że coś miał. W obliczu śmierd wszystko wartościuje się inaczej. Człowiek zadaje sobie pytania: po co robię to, co robię; po co się staram i w imię czego; o co zabiegam; czy warto i co wobec tego?
Jest pewien aspekt życia z wiary, o którym wielu chrześcijan naszej doby zapomniało: walka. Chrześdjaóstwo to jest walka, a nie kosi-kosi-łapd. My żyjemy w rozmamłanym świecie, w którym nie ma już mocy. Zwłaszcza mężczyźni są ofiarami takiego świata. Mężczyzna musi być wojownikiem. Jeśli nie stoczy walki, nie przeżyje przygody, nie będzie w pełni mężczyzną. Będzie zaledwie „facetem”. To określenie zastąpiło nam już niemal całkowicie słowo „mężczyzna”, w którym pobrzmiewa inne „męstwo”. Ale czy jest męstwo bez walki, bez śmiertelnego ryzyka? Człowiek ma coś takiego w sobie, że musi mieć za co umrzeć. Gdybym nie miał takiej wartości, za którą bym poświędł życie, to wtedy coś bardzo złego zaczęłoby się ze mną dziać. I w tym miejscu spotykają się oba znaczenia memento mori.
Pamiętaj, te umrzesz, te jesteś śmiertelny, bo śmierć uwalnia z pozorów i pokazuje, te wszystko ma wartość względną. To jednak wcale nie znaczy, te życie ma być smutne. Ci sami, którzy mówili memento mori, opłakiwali swe grzechy, biczowali się łańcuchem, pili również wino, śmiali się i tańczyli. Jest pewna piękna historia ze średniowiecza rodem, która przypomina nieco opowieść ewangeliczną o Kanie Galilejskiej. Opowiada ona o tym, jak św. Dominik przyszedł kiedyś do rzymskich mniszek w klasztorze św. Sykstusa, przyniósł jedną butelkę wina i powiedział: „Pijcie córki do woli”. Piły, a wina nie ubywało. Ten sam człowiek, który śmiał się z mniszkami i pił z nimi wino, następnej nocy, a może i poprzedniej, do krwi łańcuchem biczował się w kościele. Średniowiecze jest czasem takich kontrastów. Ale jest prawdą również, że w dzisiejszych czasach ludzie nie potrafią ani tłustego czwartku, ani Wielkiego Piątku obchodzić odpowiednio. Dzisiaj, że przypomnę słynny obraz Breugla, post nie walczy z karnawałem. Post i karnawał zgodnie bronią się przed dietą i pośpiechem.
Radość w kruchości
Chodzi o to, by pamiętać o śmierci, a jednocześnie umieć cieszyć się życiem. Ewagriusz z Pontu, pisarz z IV wieku i pierwszy teoretyk monastycznego życia, mawiał, że mnich ma tak przeżywać swoje życie, jakby miał następnego dnia umrzeć, a jednocześnie w takiej kondycji i zdrowiu utrzymywać swoje ciało, jakby jeszcze przez wiele, wiele lat miał je mieć „na własność”. I właśnie to znaczy owo chrześcijańskie, średniowieczne memento mori. Miej śmierć przed oczami: inaczej będziesz żyć.
To, co jest powodem naszej frustracji, to pozorne działania, płynące z niepokoju. Kiedy człowiek pamięta o śmierci, to pierwsza rzecz, którą eliminuje, są właśnie one.
Słyszałem taką anegdotę o św. Franciszku Ksawerym, który był zapalonym szachistą. Podczas jednej z partii zapytano go: „Franciszku, co by było. gdybyś teraz nagle umarł, lub gdyby Pan niespodziewanie przyszedł? Co byś zrobił?”. Odpowiedział: „Przesunąłbym wieżę na B5. A potem nastąpiłby szach i mat”. Z początku myślałem, że to jest taka nonszalancja świętego. Jednak, gdy zastanowiłem się nad tym głębiej, stwierdziłem, że nie. To była gotowość. Wszystko już zrobił. Żyje tak, że w każdej chwili jest gotowy.
„Pamiętaj, że umrzesz”: to zdanie niesie ze sobą dużo więcej treści, niżby się wydawało. Mówi nam o jedyności życia: że jest ono jedyne, że jest
87