Bierzecie jałmużnę,
Czy chcecie kędy przystać do dworu na służbę?1
Jałmużna przysługiwała najuboższym, kalekom, sierotom, starcom, włóczęgom, korzy tworzyli bractwa nazywane niekiedy „proszalnymi”. W staropolsz-czyźnie „pójście z torbami” czy „zejście na dziady” odbierane było jako totalna deklasacja. Ubóstwo samo w sobie nie było hańbiące, zwłaszcza dla szlachcica, który swoją dumę budował na pochodzeniu. Sprawą prestiżu było jednak udowodnienie, że nobilis potrafi z godnością znosić kaprysy fortuny. Jałmużna odbierała tę godność, narażała na upokorzenia, spychała do poziomu żebraka, była równoznaczna z całkowitą klęską i kompromitowała nie tylko jednostkę, ale i stan. Dlatego ważna była przy spotkaniu nieznajomego informacja o jego statusie, paranteli, obecnych zajęciach i planach. Jest sprawą interesującą, że dla żebraka jałmużna stanowiła ekwiwalent za pracę2, natomiast dla duchowieństwa była symbolem ascetycznego upokorzenia (zakony żebracze), a z czasem także formą manifestowania wiary we wszechmoc Opatrzności i stałą jej opiekę nad potrzebującymi.
Wobec przedstawicieli innych stanów funkcję wsparcia interwencyjnego pełniła GOŚCINNOŚĆ. Bogatszy szlachcic mógł zaprosić do siebie uboższego, mógł nawet przegrać do niego znaczną sumę — ale nie miał prawa dawać mu JAŁMUŻNY. Jednakże w katastrofalnej sytuacji ekonomicznej kraju kondycja szlachty bez ziemi i bez dochodów wymagała w sposób oczywisty jakiegoś rozwiązania systemowego. Wówczas to zasada do ut des zaczęła manifestować się w sposób specyficzny, współtworząc to, co E.T. Hall nazywa „wysokim kontekstem kultury”3, a więc zespół reguł motywowanych nie tyle racjonalnie, ile tradycyjnie i zwyczajowo. Reguły te, obejmujące niejednokrotnie bardzo subtelne różnice w zachowaniach i reakcjach, stawały się przedmiotem drwin i żartów, prześmiewczych reakcji sąsiadów, kąśliwych uwag cudzoziemców. Dla obcych niezrozumiałe stały się urazy na tle drobiazgów, podczas gdy zaatakowane pryncypia pozostawiano bez reakcji. Przeczulenie na punkcie własnej wartości manifestowało się w tytułomanii, w mało zauważalnych dla postronnego różnicach stroju, a nade wszystko w stosunku do akceptowalnych środków utrzymania. W końcu XVIII wieku ukształtowała się już pełna gama zachowań, dla których zasada do ut des stała się podstawą organizującą stosunki między MAJĄCYM a POTRZEBUJĄCYM w taki sposób, by ten ostatni mógł też zwrotnie odgrywać rolę DONATORA. Inwentarz ekwiwalentów nie wywodził się, rzecz jasna, ze sfery materialnej. Do aktu wymiany zostało wprowadzone na prawach DARU wiele wartości moralnych, wiedza, doświadczenie, poczucie humoru, ale także umiejętności manualne, manifestacyjna lojalność i — co najważniejsze —- OSOBA, czyli ofiarowywanie w zamian za gościnność lub inną formę OPIEKI własnego TOWARZYSTWA. Uczynienie z OSOBY swoistego przedmiotu wymiany wymagało wielu subtelnych zabiegów. Udany charakter takiej transakcji zależał w dużej mierze od oferenta lepiej sytuowanego materialnie. Gruboskórnością było potraktowanie TOWARZYSTWA jako należnej sobie rozrywki. Za obraźliwe uznawano wypominanie „łaskawego chleba”. Natomiast stworzenie sytuacji, w której partner wymiany ofiarując własne TOWARZYSTWO, czuł się stroną równorzędną, bywało niekiedy ideałem, a czasem synonimem „ludzkości” uprzywilejowanego na wstępie uczestnika transakcji. Tym samym dar materialny, wsparty ofiarowaną dodatkowo życzliwością wobec OBDAROWANEGO, w kolejnym akcie wymiany wracał do pierwotnego DONATORA w postaci wdzięczności, pozytywnej opinii, a zatem zwiększonego prestiżu. Sytuacja ta znalazła swoje odbicie w stosunkowo szerokiej gamie przysłów i porzekadeł z kręgu tej problematyki, zanotowanych przez Samuela Adalberga.
Zasłużony paremiolog wymienił między innymi 78 sentencji opartych na haśle GOŚĆ, 49 — na haśle GŁÓD, 12 — na haśle POMOC, 29 — na haśle DOBRODZIEJSTWO, a 4 — na haśle MIŁOSIERDZIE. Warto przy tym zauważyć, że kontekst semantyczny większości przysłów dotyczących miłosierdzia wskazuje, że było ono rozumiane jako przebaczenie lub litość, natomiast dobrodziejstwo to dar lub przysługa, która wymaga od DONATORA bezinteresowności, uzyskania zgody obdarowywanego, wyboru właściwej pory, dyskrecji, szybkiego i chętnego dawania. OBDAROWANY powinien zachować wdzięczność i pamięć, sławić szlachetność ofiarodawcy,1 w razie korzystnej odmiany losu — rewanżować się, ale także mieć świadomość, że „Dobrodziejstwo wziąć jest wolność stracić”4. Interesujące jest zwłaszcza ostatnie zastrzeżenie, które Adalberg notuje na podstawie trzech źródeł siedemnasto-i osiemnastowiecznych (z 1632,1689,1702 roku). Ujawnia ono istotę zależności między DONATOREM a OBDAROWANYM, wskazuje na zobowiązania moralne, jakie wskutek przyjęcia daru BIORĄCY przejmuje na siebie. Rewanż staje się w tej kulturze sprawą honoru, a możliwość odwzajemnienia — gwarancją własnej niezależności. Dlatego też polska kultura szlachecka wypracowała szereg form zezwalających BIORĄCEMU na wewnętrzne przynajmniej poczucie niezależności: właśnie poprzez wprowadzenie w krąg wymiany wartości nieekwiwalentnych materialnie, ale powiększonych o życzliwość, szczerość i „serce”, a więc wzbogaconych cząstką CZŁOWIEKA. Tylko oddawszy w zamian część siebie, można było niekiedy wyrównać zobowiązanie. W praktyce oznaczało to czasem nawet ofiarowanie życia za otrzymaną niegdyś przysługę.
3 Kultura polska 33
Tamże, s. 619.
Por. B. Geremek: Świat „opery żebraczej”. Warszawa. 1989.
Por. E.T. Hall: Poza kulturą. Warszawa 1984, s. 125—145.
S. Adalberg: Księga przysłów polskich. Warszawa 1889—1894.