wał co chwilę, jakby chodzenie przeszkadzało mu w myśleniu. Mówił do siebie, potem zginał się komicznie, jak żaba gotująca się do skoku, jakby dostał uderzenie w dołek, i było widać, że się bardzo cieszył. Potem szedł dalej, potem znów zaczynało się wszystko od początku, potem otworzono drzwi.
Gdy weszli, jeszcze z przedpokoju usłyszeli Adama deklamującego:
W ponurej nocnej porze gdy wilki wyszły na żer, jechał po bocznym torze smutny, zwyczajny pasażer.
Gdy wilki w strasznym skowycie gryzły bydlęce kości, pasażer dojechał o świcie do kresu swych możliwości.
Były tam dwie dziewczyny: kochanka Adama i Pola, która pozwalała na wszystko, tylko nie na „to”. Powitał ich śmiech: wszyscy byli trochę podchmieleni. Pola złapała Emila za rękę:
— Coś ci muszę powiedzieć. Wspaniałego.
Usiadł na fotelu, ona usiadła na poręczy.
— Co?
— Adam powiedział przy wszystkich na plaży: „Klalciu; luszyć cię w plecki...” Miziali się tak długo. No, i co ty na to?
Emil pomyślał o nim: wielki, kudłaty łeb, czarne oczy proroka, ironiczny głos, cięty dowcip.
— Prawda, że się chce wymiotować?
Emil poruszył głową w nieokreślonym kierunku. Pomyślał o Klarze: z lekka obskurna, o wydatnych piersiach. Tak, ten epizod był niesmaczny.
Poznali się w konserwatorium. Ona grała na skrzypcach nijako, on na fortepianie — najczęściej Bacha — ze wzruszającą, niezdarną uczuciowością. Była od niego o dwa lata starsza. Postanowiła, że się od niego nie odczepi.
Cała historia zaczęła się niewinnie. Ponieważ nie mieli odpowiedniego lokalu, kochali się na stole w konserwatorium po godzinach urzędowych. On nie robił z tego tajemnicy. Przeciwnie. Opowiadał szeroko o jej piersiach w swoich wykładach na Universite Perverse. (Ta instytucja została założona przez uczniów gimnazjum, do którego chodził Emil.) Jego pół uczone, pół absurdalne wykłady, poparte cytatami z Platona, św. Teresy, Havelock Elłisa, gestykulacją, nabrzmiałą do czerwoności twarzą, napuchniętymi żyłami na szyi i skroniach — wywoływały histeryczny śmiech. Ja, Leo, mam wielką ochotę przytoczyć tu jeden wykład, ale boję się. On też był pierwszym i ostatnim rektorem Uniwersytetu.
Czasem Paweł wykładał o nie istniejących stworzeniach, fąflach, których istotą jest — udowadniał — nicość. Dowód ten był odwróceniem jednego z dowodów istnienia Boga św. Tomasza z Akwinu. Emil wykładał spokojnie teorię absurdo-logii, jak zwykle — zbyt serio.
Tymczasem Adam wypróbował wszystkie pozy, opisane od czasów starokreteńskich do Magnusa Hirschfelda. I pomału pokochał swoją lubieżność, włożoną w Klarę. Zaczął przylepiać się do niej, zdrabniać jej imię, nazwy części ciała. Wkładał w nią swoją uniżoną czułość, z którą nie wiedział, co robić, a ponieważ była lepka, jak wszystkie jego uczucia — przykleiła się do niej.
— Prawda, że chce się wymiotować? — powtórzyła Pola.
65