most kolejowy, który powoli zatapiał się w ciemność, za most, i wracała do domu, gdzie nie było nikogo, czesała się wolno, lubiła się czesać, przebierała się wolno, wychodziła przez okno, i znów na rowerze krążyła, jak ćma wokół żarówki, wokół niepokoju, wokół tajemnicy, wchodziła przez okno, wychodziła... Rzadko koleżanki, czasem chłopcy, z którymi całowała się bez przyjemności; i bardzo miękkie włosy, i skóra Marokanki, miękkie ciemne włosy, które czuła, jak powiewają na wietrze. Gdy przymykała oczy, a nawet gdy ich nie przymykała: Idzie pies, do psa dorabiała panią, w długiej sukni, jaką noszono w szesnastym wieku, znosiła most kolejowy, bo jej przeszkadzał, przestrzeń była wolna, nie było mostu, wyrastały szuwary, pani trzymała na złotej smyczy psa, przedziera się między szuwarami, nagle staje. Pani rozstawia nogi, jak krowa, pani robi pipi, pipi wylizuje natychmiast pies, ona patrzy na to z natężoną uwagą. W końcu obraz zaczyna wirować, już znikł. I tym podobne.
Aha, jeszcze jej stosunek do morza. Nigdy nie nauczyła się pływać, ponieważ jak tylko wchodziła do wody, robiła się blada i zielona. Natomiast miała swoje ulubione miejsce nad morzem, pod pewną skałą, gdzie był mech, i mogła tam siedzieć całymi godzinami.
Poza tym była normalną dziewczynką.
Gdy było ładnie, Ewę budził ryk trzydziestoletniego chłopczyka, który się nazywał Józio; zazwyczaj o szóstej. Przez okno było widać, jak Józio siedzi na trójnożnym stołku i wystawia twarz do słońca. To był kretynek, niedorozwinięty, ślina sączyła mu się z kącików ust, duża głowa chwiała mu się jak wahadło od zegara. Potem skrobał się w łydki (nosił krótkie spodenki).
Ewa spała zawsze na wznak, z głową odrzuconą w tył, bez poduszki, z prawą ręką założoną pod głowę. Była to pozycja, częściowo odpowiadająca jej charakterowi, częściowo świadomie i rozmyślnie utrzymywana: chciała być prosta i udawało się to jej. Nie spała nigdy skurczona, nigdy na boku. Gdy była chora, leżała na brzuchu, rozkrzyżowana; czasem, gdy miała miesiączkę.
Chociaż bardzo lubiła leżeć w łóżku, wstawała od razu i buch do łazienki. Zimna woda była codziennym potwierdzeniem jej „chcę”. (Jej „chcę” to było bardzo dużo; jej „nie chcę” jeszcze więcej.) Naga pod tuszem. Nieco chorobliwie dokładne mycie genitaliów. Przegląd przed lustrem: „Urosłam, nogi w kostkach nie zmienią się chyba, mogę nosić obcisły sweter, czy zacząć malować wargi?” Wraca do pokoju. Potem budzi młodszą siostrę Lizę:
81