Jest miasto kręcące się, bełkocące. Niżej, w ciemności, są parki. Na samym dnie siedzą, wypici przez mrok, Emil i Ewa; w odległości pół metra od siebie. Bliżej ona drapała. Wokoło chodzą uważnie strażniczki cienia — prostytutki. Nie mają twarzy, wyżarła je ciemność. Tylko kształty przesuwają się wolno, schodzą i rozchodzą w milczeniu.
W intensywnej czerni całują się dwa papierosy. Jeden rozpalił się prawie do białości. Potem opadł i zaczął się tlić. Drugi też opadł. Rozstawione daleko od siebie. Na zgaśnięciu. Wtem oba podniosły się w górę i przybrały wygląd pulsujących oczu, z których raz jedno, raz drugie jaśnieje. Jedno oko tak zbielało, że aż zgasło. Potem drugie, ale powoli, w zamyśleniu.
Wstał z ławki i popatrzył na jej kolana, tak, jak patrzy dziecko na glistę w ogrodzie. Z ciekawością bezosobową.
— Masz kolana ośmioletniej dziewczynki. To mi się bardzo podoba. Między innymi. Masz ładną skórę... Chciałbym jej dotknąć, podobnie jak lubię dotykać małe koty i psy. To chyba nie jest sodomia. Chociaż przy zabawie z małymi zwierzętami... chociaż czasem tracę panowanie nad sobą... i raz udusiłem pieska. Z chęci pieszczenia. Patrz teraz w górę na drzewa, a ja będę cię całował po nogach.
On w tym czasie nie pocałował jej jeszcze w usta i ona nie wiedziała, co to jest sodomia. Byli jeszcze w ogóle daleko od siebie.
Podniosła głowę. A podniosła ją dlatego, że całe jego dotychczasowe zachowanie się pozbawione było dwuznaczności. Nic z przypadkowych ocierań się, trzymania dłużej za rękę, ostrożnego, gotowego do cofnięcia, posuwania się naprzód, od rąk do policzków, od policzków do ust itd.
Nic z wykorzystywania sposobności. A była przyzwyczajona do postępowania, które mogła z łatwością przewidzieć, które wydawało jej się wstrętne: od ręki do policzka, od policzka do ust. itd. Była też bardzo ciekawa, co z tego wyniknie.
Wierzchołki drzew były oświetlone światłem miasta, czuła dotknięcie jego oddechu, warg, rąk na łydkach, ponad kolanami. Wtedy nastąpiło u niej to, co nazywała złym skurczem, mieszanina zemsty, czułego okrucieństwa, ciekawości. Wbiła mu paznokcie w skórę i podrapała rękę w długie, długie paski; wolno, wolno, patrząc na niego. Nie poruszył się. Cofnęła rękę. Podniósł się i pocałował ją w usta. Ona płakała (wewnętrznie). Całował ją długo, podczas gdy ona patrzyła na niego uważnie. Miał zamknięte oczy, widziała długie, drgające rzęsy. Rozpinał jej bluzkę, a ona pozwalała na to. Posadził ją na kolanach.
Wtem w krzakach, tuż obok, niesamowity pisk. A potem ryk, a potem nic. Ewa odskoczyła. Prostytutki, jak czarne ptaki, zleciały się na miejsce krzyku. Bieganina, szepty, słowo: „uciekł, uciekł”.
Jeden z opiekuńczych cieni podszedł nonszalancko do ławki i powiedział:
103