w wilgotnej, nieopalanej chacie, wśród garnków i szmat, razem ze szlochającą matką. Uzdrowiony chłopiec chce pocałować go w rękę, niczego innego nie może mu ofiarować, pochyla nad jego dłońmi czoło zroszone kroplami zimnego potu. Doktor odsuwa się od chłopca. Nie lubi podziękowań. Niech raczej podziękuje Jej, Matce Boskiej Śnieżnej, Ona przywróciła mu zdrowie. A potem niech podziękuje własnej matce, czuwała przy nim i modliła się godzinami. Słowa lekarza przyniosą mu sławę niemal świętego. Wiejskie dewotki wszędzie opowiedzą tę historię, będzie ona żyć długo po wydarzeniach, które już wkrótce nastąpią.
Jeszcze tego samego roku zaczynają ponownie przyjeżdżać z miasta rosyjscy goście. Mówi się, że odwiedza go również księżna Oboleńska, wdowa po pułkowniku Borysie Aleksandrowiczu, dowódcy załogi wojskowej w Carskim Siole. Kilka razy zjawia się u Władimira Sie-mionowa dziwny człowiek w chałacie do ziemi, ze zwichrzoną brodą i długimi, tłustymi włosami. Nazywa się Fiediatin. Służąca lekarza potrafi powiedzieć tylko tyle, że siedzą przez całą noc, a rano pokój jest |x*łen niedo palków i pustych butelek. Wizyty rosyjskich emigrantów z Mariboru raczej niekorzystnie wpływają na reputację, jaką cieszy się doktor, ałe najwyraźniej nie budzi to w nim niepokoju. Nagle wizyty się kończą. Nie wiadomo, dlaczego ci obcy ludzie przestali przyjeżdżać do zapadłego kąta nad Murą. Nie wiadomo, o czym rozmawiali w długie noce. Jasne staje się tylko to, że Władimir Siemionów jest znowu sam. Może jeszcze bardziej niż kiedykolwiek do tej pory. I widać, że taka jest jego wola. Chce być sam. Ludzie szepczą, że czegoś się boi, że zostawi! za sobą kogoś lub coś, co nie pozwala mu spać. To przypuszczenie potwierdziło się rychło, gdy wiosną 1938 roku koło domu lekarza zaczęto budować kaplicz-
kę. „W dowód wiecznej wdzięczności" - Jej, Wybawidelce. Wybnwicielce od kogo czy od czego? Staje się coraz bardziej jasne, że Władimir Siemionów nie wybrał sobie tej okolicy z powodu świeżego powietrza, wybrał ten zakątek, bo chciał się ukryć. Ale wkrótce po wzniesieniu kapliczki mija zainteresowanie rosyjskim lekarzem. 25 marca Hitler przyłącza Austrię do Rzeszy, po tamtej stronie rzeki pojawiają się niemieckie mundury. Również i ten zabity deskami kraj zalewa powódź rozmaitych wiadomości, zaczyna się oczekiwanie. W kwietniu 1941 roku rosyjski lekarz stoi na balkonie i paląc papierosa za papierosem, obserwuje biwakujących na podwórku żołnierzy. Kilka dni później wojsko się wycofuje, a zza Mury nadciągają niemieckie oddziały, przynosząc niemiecki socjalizm. Wielu ludzi, zwłaszcza biednych, wita ich z zadowoleniem. Pewnego październikowego dnia przeszukują dom lekarza i zabierają mu radio. Zwracają je, gdy pod swój dacii przyjmuje dwóch niemieckich policjantów. Czasami policjanci w wiejskiej karczmie upijają się winem, pytają go wtedy o Rosję i bolszewików. Władimir Siemionów nie odpowiada. Słysząc ich rozgorączkowane głosy, zamyka się w swoim pokoju. Policjanci zmieniają się często, w 1944 roku dwaj ostatni jadą na front walczyć przeciw Rosjanom. Latem tego samego roku jeden z pacjentów mówi Władimirowi Siemionowowi, że Armia Czerwona już wkroczyła na Węgry. Lekarz blednie i szybko wychodzi / pokoju. Zima jest długa, chorób coraz więcej, Siemionów żyje czar-norynkowym chlebem, który jako zapłatę przynoszą mu pacjenci. Niemal z nikim już nie rozmawia. Często chodzi do Matki Boskiej Śnieżnej, ludzie widują go, jak wędruje pod górę przez zaśnieżone pola. W kapliczce zawsze pali się lampka. Pewnego ranka służąca zastaje go pijanego, nieogolonego, z przekrwionymi oczami. Siedzi w fotelu przy trzeszczącym radiu.
f"
iż
75