Dramaturg Thomas Dekker, o którym mówiono, „te zna Londyn równie dobrze jak Dickens”, napisał The Wonderful Yeare 1603, wherein is shewed the picture ofLondon tying siekę of the Plague. Jako pierwszy opisał warunki „grzesznych, zanieczyszczonych przedmieść” Londynu:
spacerując spokojnymi i pełnymi melancholii ulicami o martwej godzinie nocą. Z każdego domu słychać głośne zawodzenie obłąkanych, chorych ludzi, walkę odchodzących dusz, uderzający smutek, płacz służących za swoimi panami, żon za mężami, rodziców za dziećmi, dziećmi za ich matkami. Gdzieniegdzie widać biegających gorączkowo zakrystian, gdzie indziej spoconych straszliwie pod ciężarem trumien, szybko wynoszących zmarłe ciała, aby zdążyć i uniknąć opieczętowania domu.
Kiedy przychodzi poranek, widać setki głodnych, rozdziawionych grobów i każdy z nich na śniadanie połyka dziesięć lub jedenaście martwych ciał; na obiad ta sama otchłań pożera ich dwa razy więcej, a zanim słońce uda się na spoczynek, liczba ta podwaja się — sześćdziesiąt ciał leży niedbale wrzuconych w dół.
Jedną z przerażających historii, jakie opowiedział o epidemii z 1603 roku, dotyczyła nieszczęśnika z Southwark w parafii SL Mary Oveiy, którego rankiem rzucono, uznając za zmarłego, na stos ciał, a którego po południu znaleziono walczącego o życie. Niektórzy wyrzucani za próg przez okrutnych panów umierali na polu czy w rowach. Chorego chłopca, którego włożono do łodzi, aby odpłynął jak najdalej, zawróciła strzegąca brzegu armia mężczyzn uzbrojonych w halabardy. Po powrocie chłopiec zmarł w piwnicy.
Kiedy zaraza szalała na biednych przedmieściach miasta, „uszczuplając je po trochu”, zamożni mieszczanie uciekli z miasta, „niektórzy konno, inni pieszo, bez butów lub w kapciach, wodą lub lądem pchali się na zachód. Od wielu lat dorożki, przewoźnicy wodni, wozy nie były tak zatłoczone; w krótkim czasie w Smithfield nie można było znaleźć dobrego konia czy powozu”. Mogli też pozostać, powierzając siebie „bezlitosnym rękom bezwzględnych wieśniaków. Widok kaszkietu na głowie Jondyńczyka wzbudzał przerażenie u prostych chłopów: potrójna kryza sprowadzała poty na wioskę”.
Jeden z londyńczyków wyjechał do Bristolu, myśląc, że me zobaczy swojego domu przed świętami Bożego Narodzenia Kiedy lyrW 60 kilometrów, a „dżuma podążała za nim”, poszukiwał miejsca w zajeź Lecz drzwi zajazdu „zabito, skrzydła okienne były zamknięte ini*j niż welwetowa sakiewka lichwiarza; spuszczono witraże, nie zostawiono żadnej szpary czy mysiej dziury otwartej”. Gospodarz i gospodyni wpadali na siebie podczas ucieczki, służące uciekły do sadu, barman do piwnicy. Nieszczęsnemu londyńczykowi pomogli właśnie przybyli współobywatele. Położyli go umierającego na snopku słomy na skraju pola; ani pastor, ani urzędnik nie chcieli go pochować i tak umarł, leżąc w dole na polu.
W tym czasie, kontynuuje Dekker, zaraza:
weszła do miasta i przemaszerowała przez Cheapsidc; mężczyźni, kobiety, dzieci słabli, konie zabijano, ulice były plądrowane, skrzynie bogaczy otwierane, a zawartość dzielona między marnotrawnych spadkobierców i niegodnych służących.
Mógłbym wywołać przyspieszone bicie Twojego serca czy bladość Twoich policzków, opowiadając o ludziach, którzy mieli osiemnaście, dziesięć czy dwanaście wrzodów na swoim ciele, jak jedni z nich umierali, podczas gdy inni chodzą teraz zdrowi.
Wygląda na to, że niektóre ofiary epidemii w Londynie z roku 1693 powracały do zdrowia.
Pogrzeby odbywały się tak często, że 300 żałobników szło razem jak na paradzie wojskowej z piołunem i rutą przytkniętymi do uszu i nosa, wyglądających jak przytwierdzone do ściany głowy dzików ozdobione gałązkami rozmarynu. Jednego z umierających mężczyzn odwiedził sąsiad, który obiecał zamówić trumnę, lecz zmarł on niestety o godzinę wcześniej niż zarażony przyjaciel. Zakrystianin na Thames Street zapytany o wolne miejsca na cmentarzu odpowiedział kpiąco, że chciałby je dla siebie i „że zajmie je za trzy dni”.
John Davies, nauczyciel z Hereford, opisał zarazę w Londynie z 1603 roku w wierszu zatytułowanym Triumf śmierci: lub obraz zarazy -wedhtg życia z roku A.D. 1603.
Porzućcie swych zmarłych, darujcie grzebanie Wśród ulic rozbrzmiewa grabarzy wołanie.
Pełne dziś grobów przepastne gardziele
83