IMG64

IMG64



czmychający przed rodzinami — żonami, mężami, rodzicami; nieszczęśliwie zakochani, rozkojarzeni, melancholijni i wiecznie zmarznięci. Ci, których ścigało prawo, bo nie potrafili spłacić zaciągniętych kredytów. Włóczykije, wagabundzi. Wariaci, których po kolejnym nawrocie choroby zabierano do szpitala, skąd — na mocy niejasnych przepisów — deportowano do kraju pochodzenia.

Tylko pewien Hindus pracował tu na stałe, od lat, ale prawdę mówiąc, jego sytuacja wcale nie różniła się od naszej. Nie miał ani ubezpieczenia, ani żadnego urlopu. Pracował w milczeniu, cierpliwie, w równomiernym tempie. Nigdy się nie spóźniał, nigdy nie znajdował powodów do zwolnień. Namówiłam kilka osób, żeby założyć związek zawodowy — były to czasy Solidarności — choćby tylko dla niego, ale nie chciał. Poruszony moim zainteresowaniem, częstował mnie codziennie ostrym curry, które przynosił w menażkach. Dziś nawet nie pamiętam, jak miał na imię.

Byłam kelnerką, pokojówką w ekskluzywnym hotelu i nianią. Sprzedawałam książki, sprzedawałam bilety. W pewnym małym teatrze przez jeden sezon zatrudniłam się jako garderobiana i w ten sposób przetrwałam długą zimę wśród pluszowych kulis, ciężkich kostiumów, atłasowych peleryn i peruk. Gdy skończyłam studia, pracowałam też jako pedagog, konsultant odwykowy, a także, ostatnio — w bibliotece. Kiedy tylko udało mi się zarobić jakieś pieniądze, ruszałam w drogę.

Studiowałam psychologię w dużym, ponurym komunistycznym mieście, mój wydział mieścił się w budynku, który w czasie wojny był siedzibą oddziału SS.

Tę część miasta zbudowano na ruinach getta, łatwo można było to dostrzec, gdy się patrzyło uważnie —■ cała dzielnica stała jakiś metr wyżej niż reszta miasta. Metr gruzów. Nigdy nie czułam się tam dobrze; między nowymi blokami i mizernymi skwerami zawsze wiał wiatr, a mroźne powietrze wydawało się szczególnie dotkliwe, szczypało w twarz. W gruncie rzeczy nadal, mimo zabudowy, było to miejsce należące do umarłych. Budynek instytutu śni mi się do dzisiaj — jego szerokie, jakby wykute w kamieniu korytarze, wyślizgane czyimiś stopami, wytarte krawędzie schodów, wypolerowane dłońmi poręcze, ślady odciśnięte w przestrzeni. Może dlatego nawiedzały nas duchy.

Gdy puszczaliśmy szczury w labirynt, zawsze był jeden, którego zachowanie przeczyło teorii i który za nic miał nasze bystre hipotezy. Stawał na dwóch łapkach, wcale nie zainteresowany nagrodą na końcu eksperymentalnej trasy; niechętny przywilejom odruchu Pawłowa, omiatał nas wzrokiem, a potem zawracał albo bez pośpiechu oddawał się badaniu labiryntu. Szukał czegoś w bocznych korytarzach, próbował zwrócić na siebie uwagę. Piszczał zdezorientowany, a wtedy dziewczyny, wbrew regułom, wyciągały go z labiryntu i brały na ręce.

15


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Michałowska) w jednej z wersji wspomnień rodzinnych napisała, że rodzice Leona powrócili na Ukrainę
Mediolańska Szkoła Terapii Rodzin29 V» Mediolańska szkoła terapii rodzin wałoby, że rodzice nienawi
41913 P1030085 (3) li _ Jeremy Rifkjn aby pomóc pracującym rodzicom w obowiązkach rodzinnych. Po-nie
1 1 Bergonzołi przepadł bez śladu. Porzucił swe wojska i czmychnął przed depczącymi mu po piętach
tenie atmosf rodzinnej •*"V<jzy aziećmi, a rodzicami winny panować ciepłe i pełne
rodziną, rodzeństwem, starszymi rodzicami czy tez własnymi dziećmi, musiały szukać sposobu na Zycie
DYREKTOR KATOLICKIEJ SZKOŁY PODSTAWOWEJ FUNDACJI NA RZECZ RODZINY serdecznie zaprasza Rodziców naszy
tn pnm143 d k Kmicica są pośrednio staraniami o własną reputację. o bo-nor rodziny, o opinię, którą
rysunke rodziny arkusz zapisu 2 Stosunki pa amace w rodzinie badanego: Współżycie rodziców: partners
W sobotę 08 lutego po raz kolejny otworzyliśmy drzwi przed przyszłymi uczniami, ich rodzicami oraz w
13170 Mediolańska Szkoła Terapii Rodzin29 V» Mediolańska szkoła terapii rodzin wałoby, że rodzice n
pani Dobrójska, jej córka Aniela, Klara, Albin, nieszczęśliwie zakochany w Klarze i służący Jan. Gus

więcej podobnych podstron