326
geor<;e f. kennan
całkowicie polityce mego rządu, zawsze bowiem byłem świadom, że obowiązki przedstawiciela dyplomatycznego polegają właśnie na możliwie najlepszym reprezentowaniu punktu widzenia własnego rządu. Osobowość dyplomaty może mieć wpływ na sposób, w jaki przedstawia on ten punkt widzenia, ale nie może zmieniać jego treści. Z drugiej strony, jestem też głęboko przekonany, że dyplomata powinien przekazać swemu rządowi własne stanowisko, jeśli jest zdania, że pewne punkty polityki rządu wobec kraju, w którym przebywa, są niesłuszne; powinien dostarczyć rządowi informacji i pomóc mu przyjąć politykę, która byłaby bardziej efektywna. Trudność polega na tym. że często taki wariant polityki, który odznacza się wysokim prawdopodobieństwem efcklyw ności w stosunkach z danym obcym rządem, jest niezgodny z realiami wewnętrznymi naszego kraju i tylko Sekretarz Stanu albo nawet Prezydent może rozstrzygnąć ten dylemat.
Jako zasadę praktyczną przyjąłbym tezę. że przedstawiciel dyplomatyczny powinien przejść do porządku nad licznymi różnicami zdań między sobą i swoim rządem i lojalnie przedstawiać poglądy tego ostatniego obcemu rządowi; przede wszystkim dlatego, że tylko takie postępowanie przynosi pożytek owemu obcemu rządowi. Na nic mu się bowiem nie przyda wiedza o tym, co osobiście sądzi dyplomata; rząd ten chce wiedzieć, co myśli i co jest gotów zrobić rząd, który ten dyplomata reprezentuje - i to właśnie należy mu powiedzieć. I nawet jeśli ktoś, będąc przedstawicielem dyplomatycznym, zasadniczo nie zgadza się z polityką swego rządu, nie powinien zbyt pośpiesznie rezygnować ze swego stanowiska, pozbawiłby się bowiem możliwości zrobienia wielu rzeczy, które mógłbym zrobić, pozostając zc swymi problemami na tym stanowisku dłuższy czas. Nauczyłem się tego z własnego doświadczenia. Zbyt łatwo rezygnowałem ze stanowiska. Bytem zbyt impulsywny. Miałem za mało cierpliwości; powinienem mieć jej więcej. Niektórzy z moich kolegów, bardzo przyzwoici ludzie, z powodzeniem przetrwali u boku naszego rządu wiele burz - znacznie gorszych niż te, którym ja musiałem stawić czoła. Myślę, na przykład, o nie żyjącym już koledze, Tommym Thompsonie [ambasador USA. Llewellyn Thompson], który pełnił służbę dyplomatyczną w Moskwie podczas wydarzeń związanych z U-2. Musiał być zrozpaczony (i wiem, że był) tym, że stosunki amerykańsko-sowieckie zepsuły się lak dalece z powodu owej nie mądrej i niepotrzebnej operacji. Każdy dyplomata bywa w konflikcie z rży dem. Większość z nich od czasu do czasu załamuje ręce z powodu instiukeji otrzymywanych z kraju.
Uczynił pan jednak bardzo wiele, starając się dęli kamic pouczyć Departamentu Stanu i Prezydenta. Pańskie depesze stanowię niewątpliwie najbardziej pouczającą i najlepiej napisaną literaturę dyplomatyczną naszych czasów, a trafność zawartych w nich przewidywań jest w większości przypadków zdumiewająca. Nie sądzę, by byl to dokładnie ten rodzaj tekstów, których oczekuje się od przeciętnego urzędnika służby zagranicznej, i które potrafi on pisywać. Czy byl pan pionierem pod tym względem?
Sądzę, że tak. Zawsze lubiłem pisać. Jednym z moich wielkich rozczarowań z okresu pracy w służbie zagranicznej - a więc z czasów, gdy moimi czytelnikami byli wyłącznie członkowie rządu - było to, że odbiorcy moich tekstów nigdy nie zauważyli, że stanowiły one kawałki dobrej prozy.
Ol) POWSTRZYMYWANIA...
327
Pod tym względem znajduje się pall w dobrym towarzystwie. Pamiętam, że Dylan Thomas nic dostał pracy w BBC, ponieważ urzędnicy z radia byli zdania. że angielszczyzna jego tekstów jest nie dość dolna.
To jest, oczywiście, pocieszające! Napisałem mnóstwo raportów dyplomatycznych, długich i krótkich, pod własnym nazwiskiem, a także pod nazwiskiami moich zwierzchników, zanim zostałem mianowany ambasadorem; i zawsze miałem z tego powodu wiele kłopotów. Nigdy jednak nikt z rządu ich nie skomentował. Jest dość znamienne. Moi czytelnicy z Departamentu Stanu nic potrafili chyba odróżniać rozmaitych rodzajów prozy. Muszę przyznać, że było to dla mnie bardzo frustrujące, zdawałem sobie bowiem sprawę, że choć po. środowisku biurokratycznym trudno oczekiwać docenienia stylu, to jednak niektóre z tych moich tekstów miały wartość co najmniej jako dokumenty i powinny były wywołać jakąś reakcję.
Na szczęście, w międzyczasie wystawiła im świadectwo historia. Na przykład. pańskie depesze z Czechosłowacji z okresu Monachium i po Monachium zostały obecnie opublikowane w postaci książki, która zyskała duże uznanie.
No tak, robiłem, co mogłem, by douczyć establishment Waszyngtonu, nie sądzę jednak, aby mi się to kiedykolwiek udawało, z wyjątkiem przypadków, gdy ziarna padały na przygotowaną glebę, jak w przypadku [poprzedniego Podsekretarza Obronyj Jamesa Forrestala. Kiedy mówiłem coś, co chciał on usłyszeć, byl zadowolony. W pozostałych przypadkach moje depesze nic odnosiły żadnego skutku. Dean Achcson bywał zdumiony i przerażony tym, co pisałem. Moje .poglądy na temat Rosji były dość szeroko rozpowszechniane wśród członków rządu, lecz inne nie były w ogóle podawane do wiadomości. Po jednym z moich pobytów w Ameryce Łacińskiej napisałem depeszę (jest o niej mowa w pierwszym tomie moich Memoirs), która tak zaszokowała Sekretarza Stanu, że schował wszystkie jej kopie i nigdy nie została rozpowszechniona.
Co było tak szokujące dla mandarynów?
Nigdy mi tego nic powiedziano. Patrząc jednak z perspektywy na ten mój raport przypuszczam, że cała zawarta tam analiza kondycji człowieka i cywilizacji w Ameryce Łacińskiej była zbyt paradoksalna, zbyt filozoficzna i zapewne zbyt akademicka dla rozległych, pogrążonych we śnie archiwów Departamentu Stanu. Oto, jakie rzeczy tam pisałem:
...zagłębiając się w nią [Amerykę Łacińską] ... błąkamy się jak w Krainie Czarów Alicji, gdzie tracą moc normalne relacje między przyczyną i skutkiem, gdzie niczego nic ocenia się wedle rzeczywistej wartości, gdzie każde pojęcie jest względne, gdźic realne rzeczy poznaje się tylko w ich relacji do ludzkiego ego, które jest chorobliwe rozdęte, gdzie nic nic jest nigdy całkiem skończone, ponieważ rzeczy są tylko symbolami, a temu, co jest przedmiotem symboli, nie ma końca.
Dla wrażliwego obcokrajowca są tu tylko trzy formy ucieczki: cynizm, partycypacja lub głębokie uczucie nieszczęścia. Większość przedstawicieli innych krajów ucieka się do kombinacji wszystkich tych form... Enuncjacje tego rodzaju sprawiły zapewne, że mój raport nie nadawał się do umieszczenia w kartotekach Waszyngtonu.
Wyobrażam sobie bez trudu, że w kulturze politycznej, w której jeden z ostatnich prezydentów zyskał opinię „nigdy nie czytającego tego, czego przeczytania mógł uniknąć", pański obraz kondycji ludzkiej za południową granicą