lub ich słuchamy, staje się nam całkowicie obojętna świadomość, że to wszystko jest tylko legendą, że to wszystko jest „zmyślone”. Często spotykany zarzut, iż Homer jest kłamcą, w niczym nie osłabia oddziaływania tej twórczości; nie odczuwamy potrzeby* badania historycznego prawdopodobieństwa tych opowieści, albowiem ich rzeczywistość jest dostatecznie silna: Homer nas usidla, osnuwa nas swą przędzą i to właśnie mu wystarcza. W owym „rzeczywistym”, istniejącym dla siebie samego świecie, w którego urok zostajemy' wciągnięci, nie ma nic innego poza owym światem; poematy' Homera nic nie ukrywają, nie wynikają z nich żadne nauki i nie jest w nich utajony jakikolwiek podwójny sens. Homera można analizować — i próbowałem tego wyżej — ale nie można go interpretować. Wprawdzie kierunki późniejsze, nastawione na alegorię, wypróbowywały na tekście Homera sztukę interpretacji; nie prowadziło to jednak do niczego. Homer opiera się tego rodzaju traktowaniu; podejmowane na jego tekście interpretacje są wysilone i dziwaczne, przede wszystkim zaś nie mogą skrystalizować się w jakąś jednolitą doktrynę. Refleksje ogólne, które tu od czasu do czasu znajdujemy — w naszym epizodzie na przykład w wersie 360: „bo w niedoli prędko się ludzie starzeją” 7 — zdradzają pełen spokoju sposób przyjmowania przypadków' ludzkiego życia, nie widać w nich jednak potrzeby zgłębiania sensu tych przypadków, tym bardziej zaś nie pojawia się tu jakikolwiek pełen namiętności impuls, by buntować się przeciwko życiu, bądź też z ekstatycznym oddaniem poddawać się jego prawom.
Wszystko to całkiem odmiennie przedstawia się w opowieściach biblijnych. Celem ich nie jest ewokacja uroków zmysłowych; a jeśli mimo to pierwiastek sensualistyczny jest w nich bardzo żywotny, to dlatego, że w zmysłowym two-
5 Homer, op. cii., i. 289.
rzywie życia konkretyzują one procesy etyczne, religijne i duchowe, które są jedynym ich celem. Ów zamysł religijny pociąga za sobą jednak bezwzględne roszczenie do prawdy historycznej. Przypowieść o Abrahamie i Izaaku nie jest bynajmniej lepiej poświadczona przez historię niż anegdota
0 Penelopie, Euryklei i Odyseuszu; i tu, i tam mamy do czynienia z legendą. Wszelako narrator biblijny, Elohista, musiał wierzyć w obiektywną prawdziwość zarówno tej, jak
1 innych opowieści o ofierze Abrahama — trwałość uświęconego porządku życia opierała się bowiem na prawdziwości tego rodzaju historii. Toteż musiał on wierzyć w tę prawdę z całą namiętnością — albo też, jak zakładali lub, być może, ciągle jeszcze zakładają różni interpretatorzy ożywieni duchem oświecenia, musiał być świadomym kłamcą; i to nie kłamcą beztroskim jak Homer, który kłamie po to, aby się podobać, ale kłamcą politycznym, dobrze znającym swe cele, który kłamie dlatego, że leży to w interesie jego pretensji do panowania nad umysłami. Tego rodzaju oświeceniowy pogląd wydaje mi się absurdem psychologicznym; ale gdybyśmy nawet wzięli go pod uwagę, to i tak stosunek narratora Biblii do prawdy jego opowieści okazałby się znacznie bardziej nasycony namiętnością i bardziej jednoznacznie określony niż stosunek Homera. Narrator Biblii musiałby pisać dokładnie to, czego domagałaby się od niego wiara w prawdziwość tradycji lub też — z oświeceniowego punktu widzenia — interes, jaki przywiązywał do prawdziwości owej tradycji; w każdym przypadku jego swobodną, pełną wynalazczości i plastyczną fantazję ograniczałyby wąskie ramy; jego działalność musiałaby zacieśnić się do skutecznego zredagowania danych, przekazanych mu przez pobożną tradycję. To, co tworzył, zmierzałoby zatem nie tyle ku „rzeczywistości" — jeśli ją przy okazji osiągał, było to co najwyżej środkiem, a nie celem — ale ku prawdzie. I biada temu, kto w nią nie wierzy! Z punktu