DLA JANA POLKOWSKIEGO
Trzeba zatrzasnąć drzwiczki z tektury i otworzyć okno, otworzyć okno i przewietrzyć pokój.
Zawsze się udawało, ale teraz się nie udaje. Jedyny przypadek, kiedy po wierszach pozostaje smród.
Poezja niewolników żywi się ideą, 1'
idee to wodniste substytuty krwi. , . . ■ .
Bohaterowie siedzieli w więzieniach, a robotnik jest brzydki, ale wzruszająco > >•',' ' >
użyteczny - w poezji niewolników.
W poezji niewolników drzewa mają krzyże wewnątrz - pod korą - z kolczastego drutu. - )y> i- ;
Jakże łatwo niewolnik przebywa upiornie c:
długą i prawie niemożliwą drogę _ (/kC
od litery do Boga, to tiwa krótko, niby "{L
splunięcie - w poezji niewolników. ** if; -V.
Zamiast powiedzieć: ząb mnie boli, jestem głodny, samotny, my dwoje, nas czworo, nasza ulica - mówią cicho: Wanda Wasilewska, Cyprian Kamil Norwid,
Józef Piłsudski, Ukraina, Litwa,
Tomasz Mann, Biblia i koniecznie coś wjidisz.
Gdyby w tym mieście nadal mieszkał smok wysławialiby smoka - albo kryjąc się w swoich kryjówkach pisaliby wiersze * maleńkie piąstki grożące smokowi (nawet miłosne wiersze pisane by były smoczymi literami...)
Patrzę w oko smoka i wzruszam ramionami. Jest czerwiec. Wyraźnie.
Tuż po południu była burza. Zmierzch zapada najpierw na idealnie kwadratowych skwerach.
Zimne kraje
PRZED WYBORAMI
Dla Marcina Sendeckiego
Dzisiaj kupiłem dwa pory na kolację, niosłem je za plecami trzymając jak kwiaty. Lato się gryzie z jesienią. Forma ocalała i wychodzi z podziemia. Wszystko się układa w jeden, wyraźny, doskonały kształt:
ogród koncentracyjny.
Schizma
LISTOPAD, NIEMAL KONIEC ŚWIATA
Listopad, niemal koniec świata, kilka minut przed zmierzchem.
Schroniłem się w kawiarni, siadłem tyłem do światła.
(Wolne? Zajęte - odpowiadam, rzucam kurtkę na to drugie krzesło.
Och, gotów jestem już wyjść z tego miasta, ręce wytrzeć o Uście, cały ten kurz, tłuszcz miasta, wytrzeć o liście, wyjdź ze mną, zobaczysz.
Znudzimy się i pozabijamy po tygodniu, ale pomyśl o tych łunach, które pozostawimy za sobą, o tych wszystkich miejscach i kobietach, mężczyznach; pomyśl - z jaką ulgą
będziemy krzyczeć w hotelowym pokoju, na najwyższym piętrze, a nasze krzyki dotrą na pewno aż na
portiernię. Wolne? Już za chwilę będzie wolne - odpowiadam. Zmierzch.
Schizma
*** '
Cały pokój jest obwieszony Marcinami.
Przynajmniej raz w tygodniu wieszam jednego Marcina.
Mgła wisielcowa jest prawie tak gęsta jak chmura papierosowego dymu.
Ten - bo nie chciał. Tamten - bo nie umiał.
Tamten - bo go zmęczyło. Tamten - bo nie wierzył.
Obracają się w rytmie kłótni ze ścianami i nic nie znaczą. Najważniejszy - nowy
Marcin wisi pod lampą, wciąż podnoszę głowę i robię straszne miny w jego stronę, wierząc, że skoro drży - to wstyd mu tego, że tak czeka i że nie umie czekać, że czeka jak dziecko
na Gwiazdkę, czeka na kobietę,
która przyjdzie, na pewno przyjdzie, wszystko się odbędzie tak jak zawsze, jak zawsze, z jakimiś małymi niespodziankami, te się również zawsze
zdarzają. Wisi Marcin, drży, obraca się.
Wieczór. Gwałtowane wschodzi żarówkowe słońce.
Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci.
Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci.
Schizma
199