To znów się wzruszy, /mąci i zabrudni,
Gdy właśnie czystą i przejrzystą była,
/. głębokiej mojej melankolii studni Wodę Nadziei uparcie dobywam.
W niej atramenty rozcieram w południe,
Nad wierszem ślęcząc, aże nieżyczliwa Fortuna najdzie, papier porozrywa Na powrót ciska, co przyszło tak żmudnie W głęboką mojej melankolii studnię.
(Charles d'Orleans w przekładzie J. Lisowskiego)
Pochyleni nad tym rondem, gatunkiem par excellence melancholijnym, my także przebiegamy po jego słowach krąg. Koniec wiersza łączy się z początkiem, słowa ostatnie powtarzają pierwsze, trafiając w to samo miejsce, jak po przemierzeniu labiryntu. Od melancholii trafiliśmy do melancholii, nurcy, którzy zaczerpnęli powietrza, by na powrót zanurzyć się w jej toni.
Melancholia tego ronda, zastygła w głębi ziemi, ukazuje się nam w różnych postaciach, w różnych stanach przejrzystości, lecz zawsze jest, ciemniejszym lub nieco jaśniejszym zwierciadłem, nad którym pochyla się spragniony poeta, jest lustrem wody, której dna nie sposób jednak nigdy dojrzeć i sięgnąć. Ta ciemna woda niekiedy wręcz wysycha i nie daje żadnej szansy pragnieniu - które tylko w niej, i nigdzie indziej, sz.uka swego zaspokojenia. Zdarza się wszak, że jaśnieje i pozwala z siebie czerpać nadzieję, tak jakby z niej mogło tryskać źródło życia, bieli, czasu, który nadejdzie, formy, która powstanie. I może tak jest, lecz chwila to krótka, zaciemniona czernią na powrót tężejącej wody; w głąb studni opada podarta biel kartki, nic się nie zmieniło.
Nic się nie zmieniło, lecz powstał wiersz, rondo autoteliczne, opowiadające o zamkniętym kręgu, podobnie
jak opowiada o kręgu nasz Łabędź, wiersz zbudowany z dwóch części, rozdzielonych osią symetrii i tworzących lustrzany efekt. Bowiem melancholia nic tylko kończy się melancholią, nastrój pozostaje tym samym nastrojem i stan ducha tym samym stanem. Melancholia także pisze; pisze melancholią czarną żółcią. Rzec można, atramentem czarnej żółci. Ciężka, czarna, ołowiana, stojąca woda studni melancholii niezdolna ugasić pragnienie Charles'a d'Orleans jest wyobraźniowym ekwiwalentem substancji czarnej żółci z jej mocą odbarwiania i unieruchomiania (powraca tu jeden z odwiecznych substancjalnych obrazów czarnej żółci jako ciemnej, śmiertelnej wody, intymnego Styksu). Czerpana z tej studni woda „nadziei” traci natychmiast swą przejrzystość, lecz za sprawą smutnej alchemii przemienia się w atrament, jakby była jego i tylko jego źródłem.
Analogia między czarną żółcią a atramentem to motyw, który pojawia sią w okolicy melancholii nieraz; choć pewnie banalny, jest mi on droższy nad wszystko. Na analogię tę wskazywał kałamarz rozstawiony wśród różnych przedmiotów na rycinie Diirera; Campanella, mówiąc o zgubnych wpływach czarnej żółci nazywa ją -przypomina mi Starobinski - ąueWinchiostro (atramentem). Quevedo, ponury poeta barokowy, następująco wyznaje swą melancholię: „Gwiazdy (...) wpędziły mnie w takie nieszczęście, że mogłoby posłużyć za kałamarz, tak bardzo jest czarne”; wedle legendarnego bestiarium zwierzęcy producent atramentu, mątwa {sepia), wraz z cieczą atramentową wydziela rozpacz, zmieszane w jednej czerni.
Zastygająca woda, ciemniejąca nadzieja, schnący atrament na bieli kartki widoczne są tylko posępne znaki kontrastu. Tym czarnym atramentem melancholii Charles d’Orleans zapisuje niemożność nadziei i wypowiada swoje milczenie, którego nie udaje mu się przerwać dłużej niż na chwilę; lecz w ciemnym blasku atramentu rodzi się ob-
137