etyckiej w polskiej literaturze, i najlepszego życiorysu, gdy ktoś chce mówić o klęsce. Robertowi Burtonowi, wesołemu, więc i smętnemu autorowi najgrubszej książki
0 melancholii: The Anatomy of Melancholy („najpiękniejszy tytuł świata” - twierdzi Cioran) i Jorge Borgeso-wi, jej ślepemu wielbicielowi. Janowi Jo Rabendzie, kipe-rowi słowa w alegorycznym teatrze świata, moczymor-dzie czarnej żółci, o którym krytyk pisał: „Był kimś, kogo Francuzi nazywają un triste”. I Tobie, przechodniu, który schylasz teraz głowę, idziesz ulicą nie patrząc na ludzi, w kałużach po porannym deszczu widzisz swe zmącone odbicie i za chwilę usiądziesz na tej ławce w tym cichym parku, i znowu smutnym myślom zwiesisz głowę.
1 wielu innym jeszcze.
„Kto urodził się melancholikiem, sączy smutek z każdego wydarzenia”, powiada Freud. Jeszcze celniej ujmuje to portugalski pisarz Fernando Pessda: „Nic, które boli”. Owo „nic” jest w bezpośrednim doznaniu tak suwerenne, że zdaje się trwać poza wszelką przyczyną jako czysta nieokreśloność: nie wiadomo skąd daje nie wiadomo co. „Nie wiadomo co”, które nie wynika bezpośrednio z nieszczęścia, lecz jest nieszczęścia wszechstronnym poczuciem, doświadczeniem smutku tak uogólnionym, że zasklepiającym swe źródła, nigdy nie zawartym w liczniku istnienia jak okazjonalna żałoba, zawsze w mianowniku niezmiennego trwania. Niczym biblijny wąż, strata mówi nam: et in Arcadia ego, rozsiadłam się także w Raju, jestem Chlebem wszelkiej nicości, ale i w sercu szczęścia będę pleśnią na każdej radości.
W odpowiedzi na pytanie o przyczyny trwałości me-lancholijnego smutku Freud, stawiając pierwszą hipotezę swej teorii melancholii (w żadnym bodaj artykule Freud nie wypowiada się tak oględnie i z tylu zastrzeżeniami, |ak w tym właśnie: słynnym Trauer und Melancholie, „Żałoba i melancholia”), odwoła się oczywiście do nie-
15