tyepileptyczny) bywają też skuteczne w przypadku halucynacji muzycznych.
Różnego rodzaju halucynacje, łącznie z muzycznymi, mogą też być efektem zbyt małej stymulacji zmysłów czy zmysłowych układów mózgu, aczkolwiek muszą to być znaczne ubytki, rzadko występujące w codziennym życiu, ale związane na przykład z kilkudniowym bezruchem lub ciszą. W roku 1988 napisał do mnie David Oppenheim, profesjonalny klarnecista i dziekan uniwersytetu. Miał sześćdziesiąt sześć lat i kłopoty ze słyszeniem wysokich dźwięków. Kilka lat wcześniej spędził tydzień w położonym głęboko w lesie klasztorze, oddając się przez dziewięć lub więcej godzin dziennie praktykom medytacyjnym. Po dwóch czy trzech dniach zaczął słyszeć przytłumione głosy, jak gdyby ludzi śpiewających przy ognisku. Zjawił się tam po roku i znowu usłyszał dalekie śpiewy, tym razem jednak głośniejsze i wyraźniejsze. „Wreszcie stały się bardzo głośne: powtarzające się fragmenty orkiestrowe z Dworzaka i Wagnera. [...] Były na tyle absorbujące, że uniemożliwiały medytację”.
W innych sytuacjach mogę sobie przypominać Dworzaka czy Wagnera, ale ich nie „słyszę”. [...] Natomiast podczas medytacji „słyszę” ich. Takie obsesyjne powtarzanie tego samego materiału muzycznego może czasami trwać całymi dniami. [...] Tych wewnętrznych muzyków nie można uciszyć, natomiast można nimi sterować. [...] „Chór pielgrzymów” z Tannhausera udało mi się zamienić na powolną część wspaniałej XXV Symfonii Mozarta, gdyż zaczynają się od tych samych interwałów.
Nie wszystkie z jego halucynacji były znanymi utworami, niektóre z nich „skomponował”, ale zaraz dodał: „Na co dzień w ogóle nie komponuję. Nazywam to tak, by podkreślić, że przynajmniej jedna ze słyszanych przeze mnie melodii nie była ani Dworzaka, ani Wagnera, a jakoś sam ją sprokurowałem”.
('oś podobnego słyszałem od mojego przyjaciela Jero-m<‘’a Brunera, który samotnie przepłynął Atlantyk. Opowiadał, że podczas pogodnych dni, gdy niewiele było do nihoty na pokładzie, „słyszał” unoszącą się na wodzie i l.isyczną muzykę.
Botanik Michael Sundue tak opisał mi swoje doświad-■ rnia jako początkującego żeglarza:
(Idy miałem dwadzieścia cztery lata, zwerbowano mnie na członka załogi, która miała dostarczyć jacht żaglowy do portu przeznaczenia. Było bardzo nudno; w ciągu pierwszych trzech dni przeczytałem wszystkie książki, które ze sobą wziąłem. Całymi dniami nie było wiatru, więc z obwisłymi żaglami wlekliśmy się w tempie kilku węzłów na motorze. Wylegiwałem się na pokładzie albo w kabinie na koi, z której gapiłem się w iluminator /. pleksiglasu. To podczas tych dni bezczynności kilkunastokrotnie miałem muzyczne halucynacje.
Dwie z nich rozpoczęły się od monotonnych, nigdy niecichnących na łodzi dźwięków: terkotu lodówki i skrzypienia na wietrze olinowania. Każdy z nich przerodził się w niekończące się solo instrumentalne. Transformacja muzyczna sprawiła, że zupełnie zapomniałem
0 pierwotnych dźwiękach i ich źródle, a tylko leżałem
1 wsłuchiwałem się w zdumiewająco piękne kompozycje. Dopiero kiedy już się nimi nasyciłem, zdałem sobie sprawę z tego, jakie było ich pochodzenie. Co ciekawe, owe instrumentalne dźwięki nie należały do tych, których normalnie słucham dla przyjemności. Lodówka zaczęła brzmieć jak wirtuozerskie solo gitary heavymetalowej: wysokie, szybkie dźwięki, wyrzucane przez rozstrojony wzmacniacz. Olinowanie z kolei przybrało postać szkockich kobz, z wyraźnymi piszczałkami i linią melodyczną. Znam oba te rodzaje muzyki, ale żadnego z nich nie słuchałbym normalnie u siebie w domu.
Zacząłem także słyszeć głos ojca wołającego mnie po imieniu, ale tutaj trudno byłoby mi powiedzieć, jaki dźwięk wyzwolił tę halucynację. (Raz zobaczyłem też w wodzie płetwę rekina, ale śmiech kolegów szybko
99