musisz wkrótce odjechać; jeszcze chwila - i przepadłeś! Żegnaj, luby, żegnaj na zawsze!
- Zdenko - powiedziałem - mówili mi, że cię spotkało wielkie nieszczęście. Chodź do mnie, porozmawiamy - ulży d nieco!
- Ach, luby - rzekła - nie trzeba wszystkiemu wierzyć, co o nas mówią, tylko jedź, jedź prędzej, bo jeśli zostaniesz - zguba cię nie minie.
- Lecz cóż za niebezpieczeństwo mi grozi, Zdenko? Czyżbym nie mógł spędzić z tobą nawet godziny, jednej tylko godziny, żeby z tobą porozmawiać?
Zdenka zadrżała i dokonała się w niej jakaś dziwna przemiana.
- Tak - wyrzekła - godzinę, jedną tylko godzinę, prawda? Jak wtedy, kiedy śpiewałam pieśń o starym królu, a ty wszedłeś właśnie do izby? Czy o tym mówisz? Dobrze więc, niechaj tak się stanie, spędź ze mną godzinę! Nie, nie - opamiętała się nagle - odejdź, odejdź! Prędzej, słyszysz, uciekaj!... Tak, uciekaj, póki jeszcze nie za późno.
Rysy jej ożywiała jakaś dzika energia.
Nie mogłem sobie wytłumaczyć, co kazało jej tak mówić, lecz Zdenka była tak śliczna, że postanowiłem zostać, nie usłuchawszy jej. Ona zaś, ustąpiwszy wreszcie moim prośbom, usiadła obok mnie, zaczęła mówić o przeszłości i rumieniąc się, wyznała mi, że pokochała mnie od pierwszego wejrzenia. Ja zaś tymczasem stopniowo spostrzegałem coraz wyraźniej ogromną zmianę, jaka się w niej dokonała. Jej dawna powściągliwość ustąpiła miejsca jakiejś dziwnej rozwiązłości. W jej spojrzeniu, ongiś takim nieśmiałym, pojawiło się coś zuchwałego. Po jej zachowaniu wobec mnie ze zdumieniem pojąłem, jak mało pozostało w niej tej skromności, którą się dawniej tak wyróżniała.
„Czyżby - myślałem - Zdenka nie była już tą czystą i niewinną dziewczyną, za jaką ją miałem dwa lata temu? Czyżby tylko udawała ze strachu przed bratem? Czyżbym się tak łatwo dał zwieść cnotliwemu wyglądowi? Lecz czemuż wobec tego tak nalegała, abym wyjechał? Czyżby to była taka subtelna kokieteria? A ja myślałem, że ją znam! Ale co tam! Jeżeli Zdenka nie jest nawet Dianą, jak to sobie wyobrażałem, to mogę ją porównać do innej bogini, nie mniej czarującej, i zaprawdę wolę być Adonisem niźli Akteonem”.
Jeżeli to klasyczne zdanie, jakim przemówiłem sam do siebie, wyda się wam staromodne, łaskawe panie, to proszę, byście wzięły pod uwagę, że opowiadam wam o sprawach, które przydarzyły się w roku pańskim tysiąc siedemset pięćdziesiątym dziewiątym. Mitologia zajmowała wówczas umysły wszystkich, ja zaś nie żywiłem pretensji do wyprzedzania swego wieku. Od tego czasu wszystko się zmieniło, a w nie tak dawnych jeszcze czasach rewolucji, odżegnawszy się zarówno od wspo-