gwałtownie, że słyszałem, jak przepływa przez żyły moich skroni. Czoło miałem mokre od potu, jak gdybym podniósł nie lekkie płótno, lecz ciężki marmur.
Tam leżała Klarymonda, taka sama jak owego dnia, gdy mnie wyświęcano na kapłana. Bladość jej policzków, martwe usta, tracące koralową barwę, podłużne spuszczone powieki z ciemnymi rzęsami, przecinającymi marmurową biel twarzy
- wszystko to nadawało jej wyraz smutku i czystości, cierpliwości i zamyślenia, które miało jakiś szczególny urok. Długie, rozpuszczone włosy, z wplecionymi w nie małymi niebieskimi kwiatkami, otaczały jej głowę i spadały na delikatne ciało ramion. Śliczne ręce były złożone na krzyż. Te ręce, krągłe i błyszczące jak kość słoniowa, zachowały nawet w śmierci swój zwycięski powab.
Długo stałem i patrzyłem na nią w milczeniu, a im dłużej patrzyłem, tym mniej wierzyłem, że życie opuściło na zawsze to piękne ciało. Nie wiem, czy to było złudzenie, czy odblask lampy, ale zdawało mi się, że krew zaczyna znowu zabarwiać biel jej skóry, leżała jednak bez ruchu. Dotknąłem jej ramienia; było zimne, lecz nie zimniejsze niż jej ręka tego dnia, gdy dotknęła mojej ręki w przedsionku kościoła. Pochyliłem się znowu nad nią i moje ciepłe łzy padały na jej twarz. Ach, gorycz niemocy i rozpaczy, ach, straszna męka czuwania przy zmarłej! Noc wlokła się, a kiedy czułem, że zbliża się wieczne rozstanie, nie mogłem sobie odmówić ostatniej bolesnej radości złożenia pocałunku na martwych wargach tej, która posiadła całą moją miłość.
0 cudzie! Lekki oddech zmieszał się z moim oddechem i usta Klarymondy odpowiedziały na dotknięcie moich warg. Jej oczy otwarły się i błysnęły łagodnie. Westchnęła, rozwarła ramiona i objęła mnie za szyję w ekstazie.
- Ach, Romualdzie, to ty! - powiedziała głosem słodkim i omdlewającym jak ostatnie drgnienie liry. - Ach, Romualdzie, co ty tu robisz? Czekałam na ciebie tak długo, aż umarłam. Ale teraz jesteśmy zaręczeni i będę mogła widywać dę i odwiedzać. Żegnaj, Romualdzie, żegnaj! Kocham dę. To wszystko, co d miałam do powiedzenia. Oddaję d żyde, które ty mi wróciłeś pocałunkiem. Zobaczymy się wkrótce. Głowa jej opadła, ale ramiona obejmowały mnie, jakby chdała zatrzymać mnie na zawsze. Gwałtowny podmuch wiatru otwarł okno i wdarł się do pokoju. Ostatni płatek białej róży trzepotał się na łodydze jak skrzydło ptaka, a potem opadł
1 wyleciał przez otwarte okno, unosząc z sobą duszę Klarymondy.
Lampa zgasła, a ja padłem zemdlony na piersi zmarłej.
Kiedy odzyskałem przytomność, leżałem we własnym łóżku, w małym pokoiku plebanii; stary pies lizał mi rękę, która wysunęła się spod kołdry. Barbara, trzęsąc się i utykając, dreptała po pokoju, otwierała i zamykała szuflady, wsypywała proszki do szklanek. Stara kobieta wydała okrzyk radośd, kiedy zobaczyła, że otwarłem