Jest tak, jak sądzę nade wszystko, dlatego, że „skłaniany” jest on przez wspólnotę badawczą, do której należy, do respektowania uznanych w jej obrębie „kulturowych wymiarów badanego świata obiektywnego”, w tym lieux conotations potentiels. Badacz, który nie respektowałby ich w jakimś stopniu, narażałby się na brak uznania dla stawianych przez siebie tez przez „wpływowych przedstawicieli wspólnoty badawczej”, lu-b/i na przekwalifikowanie przez oponentów jego dyskursu na reprezentujący inną dyscyplinę nauki lub dziedzinę kultury119. W przypadku dużej rozbieżności między wyznawanymi „wizjami świata obiektywnego” badacza i wspólnoty badawczej może dojść do zakłócenia/zniesienia in-tersubiektywnej komunikowalności między nimi. Przejawem tego stanu jest ignorowanie dyskursów niespełniających określonych standardów poznawczych (warsztatowych).
1975, s. 150). Nieco dalej szkicuje odpowiedź: „L’image fournie par !’historiographie sociologiąue risque d’ętre retardataire (...) ou prematuree (...) selon que les phćno-mćnes inventories qui nous la dessinent representent un reste du passe chrćtien ou un ripolinage supcrficielement jetć sur un systćme religieux non chretien et FlorissanL Comment lever le doute?” (ibidem). Sądzę, że kwestię tę rozstrzyga dyskusja między interpretacjami o tym, która interpretacja jest historyczna. Zachodzi ona między stronami, z których jedna zarzuca drugiej podejście z perspektywy er post (.en avant‘ u de Certeau), druga pierwszej er antę (.en arriere' u autora Ltcriture de ITustotre). Spór interpretacyjny tego rodzaju określam jako zachodzący między podejściem er post (interpretacja modernizująca, ewentualnie .prekursorska’), a er antę (interpretacja anachronizująca, ewentualnie .epigońska’). Nie rozstrzyga go sięganie do świadectw (źródeł), lecz .uzasadniona stwierdzalność’ każdej z nich, a o wyższości jednej z nich przesądza communitas specjalistów. Mogą oni dopuścić obie interpretacje jako równie zasadne.
"* Michel Foucault ujmował tę kwestię tak: .W obrębie swych granic każda dyscyplina uznaje zdania za prawdziwe i fałszywe, jednak wypycha poza swoje obrzeża wszelką teratologię wiedzy. Zewnętrze nauki jest zarazem bardziej i mniej zaludnione, niż sądziliśmy. Oczywiście znajduje się tam doświadczenie bezpośrednie, przedmioty wyobrażeniowe, które nieustannie podejmują i wypędzają przekonania pozbawione pamięci, zdaje się jednak, że nie ma tam błędów w sensie ścisłym, jako że błąd może pojawić się i być orzeczony jedynie w obrębie określonej praktyld. Krążą jednak monstra, których forma zmienia się w ciągu dziejów wiedzy. Krótko mówiąc, zdanie sprostać musi ciężkimi złożonym wymaganiom, aby móc należeć do zbioru dyscypliny. Zanim zostanie nazwane prawdziwym lub fałszywym, musi znaleźć się - jak by powiedział Canguilhem - «w prawdziwości*’ (M. Foucault, Porządek dyskursu. Wykład inauguracyjny wygłoszony w College de France 2 grudnia 1970, przeł. M. Kozłowski słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2002, ss. 24-25).
Historyk, taki jak szacowna moja pani profesor i dajmy na to Marc Bloch, nie dojdą do porozumienia wtedy, gdy zechcą - ona i on - obstawać przy tym, że ważne jest ustalenie w kategoriach współczesnych założeń ontologicznych o istnieniu, udowodnienie istnienia, bądź nieistnienia miraculum lub konkretnego jego casusu. Gdy natomiast oboje skupią się na historycznych, kulturowych kontekstach zjawiska wiary ludzi średniowiecza w miracula, mogą pozostawać w owocnym dialogu profesjonalnym.
Sposobem uzyskiwania consensusu wśród „bliźnich w profesji” w sytuacji sporu o status „rzeczywistości obiektywnej” jest przeniesienie sporu/dialogu z poziomu przedmiotowego na poziom co najmniej metodologiczny. Na nim to lub nawet na poziomie epistemologicznym może dojść do zdiagnozowania sytuacji braku wzajemnego porozumienia. Wskazana może być kategorialna różnica między uznawanymi wymiarami świata obiektywnego, polegająca na wzięciu ich w cudzysłów i podjęciu dialogu o statusie różnicy między wspólnotą a aspirującym do jej uznania dyskursem. W tym także, jak się okaże, o roli respektowanych wartości pozapoznawczych, przez strony pozostające poza in-tersubiektywną komunikowalnością przedmiotową. Wartości te decydują o tym, jakie wizje świata uznaje się za godne akceptowania.
Spór mój sprzed lat z panią profesor, jakkolwiek trudno uznać go z powodów oczywistych, za „spór kolegów z branży”, zasadzał się na różnicy w uznawaniu tego, co realne. Pani profesor uznawała, że czyny cudowne miały miejsce, ja zaś nie uznawałem kwestii tej za możliwą do rozstrzygnięcia. Oboje zgadzaliśmy się, co do tego, że średniowieczni ludzie, co najmniej wielu spośród nich, uznawało „realność” miraculum, przy czym, pani profesor termin ‘realność’ nie brałaby w cudzysłów, jak uczyniłem to w poprzednim zdaniu. Różnica ta wyszła na jaw w trakcie pogłębiania wymiany poglądów. Ujawniłyby się w szczególności wtedy, gdy stanęłaby na porządku dziennym kwestia: jakiego rodzaju realność zakładali wierzący w cuda, jako pytanie wyższej rangi argumentacyjnej i jako istotniejsze także pierwotne wobec pytania o to, czy cudowne akty miały miejsce. Aby to pierwsze pytanie w ogóle stawiać, trzeba by postawić w cudzysłów de facto wyznanie wiary w cuda lub oczekiwać, że respektowane będą standardy niekonfesyjnej historiografii. Postawić to pytanie mogliby jednak tylko myślący tak jak ja, a nie mogli ci, którzy myśleli jak pani profesor. Nie mieli oni bowiem potrzeby, aby wątpić w to, co było (jest) dla nich oczywiste. Stanowiska moje i profesor me-